Ocknęłam się na szpitalnym łóżku. Natychmiast po otworzeniu oczu poraziła mnie biel, a zamiast przyjemnego zapachu wody kolońskiej Dymitra, poczułam w nozdrzach ostry zapach chemii. Do rąk przypięto mi kilka kabelków i kroplówkę. Miałam też kilka rzeczy przyczepionych do klatki piersiowej. Podparłam się na łokciach i zmrużyłam oczy. W ustach wciąż miałam jeszcze smak krwi, przypominający mi o ostatnich wydarzeniach. Dotknęłam ręką głowy, wyczułam tam spory opatrunek na skroni i boku głowy. Mój umysł myślał nareszcie trzeźwo, więc musiałam sobie powoli przyswajać to, co się działo.
Udało mi się! Uratowałam Dymitra! Teraz będzie inaczej. To wszystko zmienia. Będzie lepiej, znaleźliśmy rozwiązania, by być razem i uda się nam. Razem damy rade zrobić wszystko.
W pojedynkę nie zdziałam tak wiele. Gdzie jest Dymitr?
Do sali po cichu weszła doktor Olendzka. Wyraźnie odetchnęła na mój widok. Uśmiechnęła się lekko i podeszła bliżej.
- Miło cię znów widzieć - szepnęła. - Jak się czujesz?
Zmarszczyłam brwi, myśląc nad odpowiedzią.
- Chyba nie jest najgorzej. Głowa nie boli mnie tak bardzo. Inna sprawa z plecami. Czuję na nich ucisk z każdym ruchem. Nadal słyszę trochę stłumione dźwięki, ale jest znacznie lepiej niż było. Och... i cały czas czuję smak krwi w ustach.
Lekarka pokiwała głową, usatysfakcjonowana z konkretnej odpowiedzi. Zapisała coś w, jak się domyślam, mojej karcie i podała mi kubek z wodą i małą miskę.
- Proszę. Wypłucz usta. To powinno trochę pomóc. - Posłusznie wykonałam polecenie i z niesmakiem stwierdziłam, że jeszcze przez spory czas będę się musiała zmagać z tym okropnym smakiem. Mimo to rada kobiety okazała się pomocna. - Nie powinno przybierać ci więcej krwi w ustach.
Kiwnęłam głową i położyłam się z powrotem na łóżko. Po kilku sekundach nie wytrzymałam
- Był tu Dymitr? - Musiałam to wiedzieć. - Albo... Eddie?
Doktor Olendzka podniosła wzrok z nad papierów i spojrzała na mnie łagodnie. Jej miły uśmiech i troskliwe spojrzenie działały na mnie uspokajająco.
- Byli tu. Obydwaj - odparła. - Twój kolega przyszedł cię odwiedzić, ale nie mogliśmy mu pozwolić wejść, ponieważ trwały padania. Zrozumiał i powiedział, że przyjdzie później. Natomiast strażnik Bielikow... On chyba nie miał wyjścia. Musiał ci towarzyszyć.
Zaskoczyła mnie.
- Dlaczego?
- Bo nie chciałaś go puścić . Uparcie trzymałaś jego koszulkę i szyję. Musiał trzymać twoje ramię podczas pierwszego badania. Poem wstrzyknęliśmy ci środki uspokajające. Dopiero po tym zasnęłaś i strażnik Bielikow mógł iść na badania. Nie myślałaś jasno - tłumaczyła. - Wyglądałaś na lekko wystraszoną, co jest w pełni normalne po tym, co zrobiliście. Co ty zrobiłaś. Gratuluje odwagi, Rose.
Spojrzałam z ukosa na kobietę. Była ze mnie dumna. Swoją drogą... czyżby wszyscy już słyszeli o moim gwałtownym wyczynie?
- Byłaś gotowa poświęcić życie za swojego mentora. Ocaliłaś go, a potem zachowywałaś się jakby on uratował ciebie. W dodatku zaraz po przebudzeniu, zamiast interesować się swoim dość ciężkim stanem, ty pytasz o niego i swojego przyjaciela. Niewiele osób na tym świecie postępuje jak ty.
Zdziwiłam się słysząc te komplementy. Mało kto mówi o mnie tak dobrze rzeczy. Właściwie to mogłabym wymienić takie osoby na palcach jeden ręki.
- Dziękuję.
Lekarka kiwnęła głową i powróciła do swojej roli.
- Miałaś wielkie szczęście - powiedziała. - Z tego, co słyszałam to wszystko nie wyglądało najlepiej. Mimo to, to nie twoja głowa ucierpiała najbardziej. Masz lekki wstrząs i poważną ranę na boku, jednak to woje plecy zostały potraktowane najgorzej. Są w opłakanym stanie. Masz lekko obite nerki, więc podczepiliśmy.. pewną rurkę, by wspomagała ten narząd, dopóki ten się nie wyleczy. Masz też poobijane żebra i siniaki na brzuchu. Pozostałe uszkodzenia to drobne rany i zadrapania na rękach.
Skrzywiłam się. Dużo obrażeń jak na jedną strzygę. Ale było warto. Nie wybaczyłabym sobie, gdyby go przemienili.
Doktor Olendzka prawdopodobnie nie zainteresowała się wyrazem mojej twarzy, bo kontynuowała bez skrupułów.
- Kiedy spałaś przeprowadziliśmy wszystkie potrzebne na razie badania, więc przez najbliższe dwie godziny masz spokój. Pielęgniarki nie wpuszczą do ciebie nikogo bez twojego pozwolenia. Zaraz ktoś powinien przynieść ci coś do jedzenia.
Skinęłam głową na znak, że zrozumiałam. Kobieta skierowała się do wyjścia, a ja oprzytomniałam.
- Przepraszam - zawołałam. Lekarka odwróciła się z uśmiechem. - Czy mogłaby pani zawołać Eddiego i.. Dymitra?
Wzrok kobiety złagodniał jeszcze bardziej.
- Oboje pewnie czekają już przed salą - zażartowała. Uchyliła drzwi i wyjrzała na korytarz, a kiedy znów odwróciła się w moją stronę miała komiczną minę. - Miałam rację.
Opadłam powoli na łóżko i zaśmiałam się. Są tacy przewidywalni. Bardzo chciałam ich teraz zobaczyć.
- Mają wejść oboje czy...?
- Najpierw Eddie.
Doktor Olendzka kiwnęła głową z szerokim uśmiechem. Wyszła, a chwile potem Eddie pojawił się w drzwiach. Widząc go całego i zdrowego uśmiechnęłam się najszerzej jak umiałam i wyciągnęłam ręce w jego stronę. Miał ślady po walce, ale nie wyglądały źle, więc zignorowałam je. On też był szczęśliwy. Pochylił się nade mną i ostrożnie objął. Ignorując ból, przyciągnęłam go bardziej do siebie. Trwaliśmy w uścisku długą chwilę. Kiedy przyjaciel chciał się odsunąć, złapałam jego koszulkę i pociągnęłam lekko do siebie. Uległ mi i przytulalibyśmy się do siebie dłużej, gdyby nie moje spostrzeżenie. Castile miał ślady po ukąszeniach. Eddie zauważył, że się zorientowałam. Wstał i.. uśmiechnął się.
- Muszę mieć świetną krew, no i urodę, skoro tak często chcą ze mnie pić - zażartował.
Wypuściłam głośno powietrze, przymknęłam oczy i zachichotałam.
- Jak się czujesz? - spytał nagle.
- Nie jest najgorzej. Najbardziej przeszkadza mi piekielny ból pleców. No i ten paskudny smak krwi w buzi.
- A co się stało... tu? - wskazał na opatrunek z boku głowy.
- Och, prawdę mówiąc nie jestem pewna. Zdaje mi się, że musiałam odrobinę rozbić głowę, kiedy ta bestia rzuciła mną o ścianę. - Wzruszyłam ramionami. - Doktor Olendzka mówi, że nie ta rana jest w tej chwili moim największym problemem.
Eddie westchnął cicho.
- Domyślam się... - Chłopak zamknął na chwile oczy, a kiedy je otworzył były pełne troski. - Rose... Musimy porozmawiać. Jest kilka spraw, jednak po pierwsze chciałbym ci podziękować. Gdyby nie ty, zginął bym tam. Nie wiem jak to się stało, ale dałem się porwać, a ty.. Udało ci się przekonać strażników do akcji ratunkowej. Prawie nigdy tego nie robią, a jednak ty ich do tego zmusiłaś. Ocaliłaś mi życie. Zresztą nie tylko mi. Dlatego w imieniu wszystkich porwanych przez strzygi chciałbym ci podziękować.
Złapałam go za nadgarstek i zmusiłam, by usiadł na krześle obok łóżka. Nie chciałam puścić jego ręki. Miałam poczucie, że mogę zapewnić mu bezpieczeństwo.
- Nie mogłam pozwolić ci zginąć. Po prostu nie mogłam - szepnęłam. - Szczególnie ...po śmierci Masona. Nie mogłam stracić też ciebie.
Milczeliśmy przez chwilę, każde pogrążone było w swoich myślach. Powoli puściłam nadgarstek chłopaka, po czym naciągnęłam na siebie więcej kołdry. Dopiero teraz uświadomiłam sobie, że miejsce ubrań zajęła duża szpitalna koszula. Wyczuwałam pod nią bieliznę. Uf. Nie chciałabym, żeby mnie całkowicie rozebrali.
- Zimno ci?
- Trochę - odparłam wymijająco. - Eddie? Nic ci się nie stało? To znaczy, oprócz śladów kłów na szyi.
Chłopak skrzywił się lekko na moje słowa.
- Nie. Wszystko w porządku.
- A co z Lissą? Nie widziałam jej odkąd wyruszyliśmy. - Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że to pytanie może być bezsensowne. Przecież Eddie jest jednym z porwanych. - Um, przepraszam. Pewnie siedziałeś tu cały czas na badaniach.
Dostrzegłam lekki uśmiech błąkający się na ustach przyjaciela.
- Niezupełnie. Owszem, badali mnie, ale gdy stwierdzili, że nie mam poważnych ran dali mi coś przeciwbólowego i wypuścili. Mieli.. W zasadzie ciągle mają pełne ręce, więc poszedłem do swojego pokoju. Spałaś kilka godzin, Rose. Zdążyłem spotkać się z Lissą. Pomagała uzdrawiać rannych, razem z Adrianem. Jednak po pewnym czasie ich moc osłabła i poszli do siebie, przespać się trochę.
Odetchnęłam z ulgą. Mimo, że nie chciałam aby w jej umyśle zbierał się mrok, byłam z niej dumna: że pomaga i wie, kiedy należy odpocząć.
- Rose - usłyszałam niepewny głos przyjaciela. - Mam dwa pytania. Po pierwsze: jak... Jak udało ci się zdobyć wszystkie informacje potrzebne do odbicia nas?
Biłam się z myślami. Powiedzieć mu czy nie? Eddie jest wyrozumiały, jednak ma jakieś granice wiary. Nie chciałam, żeby pomyślał, że zwariowałam. Jednak podjęłam decyzję szybciej niż sądziłam.
- Mason mi pomógł. Wskazał tymczasowe miejsce pobytu strzyg. Trochę informacji dostarczyli nam też strażnicy i nauczyciele. Poskładaliśmy wszystko w całość i zaczęliśmy planować akcję ratunkową. - Eddie uwierzył. Kiwnął głową i spojrzał na mnie przenikliwie. Zignorowałam to. - Jakie jest drugie pytanie?
Rozmawiałem z chłopakami, którzy walczyli w jaskini i czuwali przy wyjściu - zaczął ostrożnie. - Nie mogłaś zareagować tak szybko. Nawet Bielikow nie zdołał wyczuć tej strzygi, a on jest bogiem. W jaki więc sposób zdołałaś go ochronić? Podobno rzuciłaś się w tamtym kierunku zanim bestia była widoczna.
Spodziewałam się tego pytania I wiedziałam, że odpowiedź będzie trudna. Domyśliłam się także, że będę musiała wyjaśnić to strażnikom. Jednak do tej pory nie zdążyłam przygotować solidnego argumentu. Bo to było tylko przeczucie i sen. Gdyby jednak strzyga się nie pojawiła popełniłabym błąd, pomyliła się, z czego jeszcze trudniej byłoby się wytłumaczyć. Musiałam improwizować.
- Najwyraźniej zauważyłam ją pierwsza. Może nikt oprócz mnie jej nie zauważył. Dostrzegłam ruch i automatycznie rzuciłam się w tamtym kierunku.
Eddie potrząsnął głową.
- To mało prawdopodobne. Dlaczego w takim razie strażnicy nie zarejestrowali tego "ruchu" pierwsi. Są bardziej doświadczeni.
Szlag!
- Jestem młodsza. Może mam lepszy wzrok - zasugerowałam.
Eddie westchnął. Wiedziałam, że mi nie wierzy. Przynajmniej nie do końca. Jednak skapitulował:
- W porządku, niech ci będzie. Załóżmy, że tak właśnie było. - Ucieszyłam się, że nie wnikał głębiej. - Gratuluje odwagi i refleksu. Jestem z ciebie dumny.
Uśmiechnęłam się lekko.
- Muszę już iść. Obiecałem Lissie i Christianowi, że odwiedzę ich przed ciszą nocną. - Eddie pochylił się i przytulił mnie jeszcze ostatni raz. - Przyjdę do ciebie jutro.
Wstał i skierował się do drzwi. Zatrzymał się jeszcze przed nimi i zerknął na mnie z cwanym uśmiechem.
- Zawołać Bielikowa?
Bielikow, westchnęłam w myślach. Piękne słowo. Kiwnęłam tylko głową, a potem zamknęłam oczy. Kilka sekund później usłyszałam dźwięk otwieranych drzwi. Ktoś usiadł na krześle koło łóżka i złapał ostrożnie moją dłoń. Nie miałam wątpliwości kto to. Ścisnęłam jego rękę, czując, że moje oczy zaczynają robić się zbyt wilgotne. Nie wystarczał mi jego dotyk w jednym miejscu. Chciałam, że swoim ciałem przykrył moje. Żebym ochronił mnie przed nieistniejącym już zagrożeniem. Pragnęłam zostać z nim sama w jakimś małym domku, zamknąć się i zapomnieć o wszystkim oprócz niego.
Nieśpiesznie otworzyłam oczy, bo w wyobraźni wciąż miałam obraz naszej dwójki, leżącej na kocu na podłodze, przed kominkiem w którym delikatnie bucha ogień. Jednak, kiedy spojrzałam na Dymitra, nie chciałam widzieć niczego ani nikogo innego.
- Roza...
Moje serce nie wytrzymało, zignorowało piekielne rwanie w plecach i zmusiło ciało do wysiłku. Zagryzłam z bólu dolną wargę, pochyliłam się i mocno przytuliłam Dymitra. Zaskoczyłam go, ale przycisnął mnie mocniej do siebie. O dziwo, nie poczułam dodatkowego ból. Owinął mnie za to słodki zapach ciała Rosjanina. Był ciepły, jak zawsze, i tylko to sprawiło, że się nie rozpłakałam. Kiedy mężczyzna chciał się odsunąć, wcisnęłam głowę w zagłębienie jego szyi i przytrzymałam. Rozpuściłam mu włosy i pozwoliłam, by zakryły mi twarz, a gumkę wciągnęłam sobie na nadgarstek. Dymitr nie próbował już uwolnić się z moich objąć, dopóki mu na to nie zezwoliłam. Także dopiero wtedy pomógł mi położyć się z powrotem. Pochylił się nade mną, by poprawić poduszkę i wtedy znów poczułam tą palącą tęsknotę za jego ciepłem. Objęłam go za szyję i przyciągnęłam. Odchylił trochę głową i nagle jego twarz była kilka centymetrów od mojej. Brązowe oczy wpatrzone prosto w moje zabłyszczały nagle. Jego włosy muskały przyjemnie moją skórę. Zadrżałam, kiedy położył dłoń na moim policzku. Przytknęłam gwałtownie usta do jego warg i wpiłam się w nie czule. Całował mocno, ale nieśpiesznie.
Usłyszeliśmy ciche pukanie do drzwi. Dymitr odsunął się delikatnie, musnął jeszcze moje czoło i wpuścił młodą pielęgniarkę. Wyglądała na niewiele starszą ode mnie, jednak wyraz jej twarzy sugerował, że nie jest zbyt śmiała. Uśmiechnęła się do mnie i postawiła na szafce kolo łóżka tackę z jedzeniem.
- Doktor Olendzka kazała mi przekazać, żebyś się nie martwiła jeśli na kilkadziesiąt minut stracisz władzę w rękach - powiedziała spokojnie słodkim głosikiem, jednak słowa które wypowiedziała niepokoiły mnie. - Kiedy jeszcze spałaś, podała ci pewne leki, abyś nie rzucała się na łóżku i to może być efekt uboczny. Nie będzie się więcej powtarzał, więc sądzę, że wytrzymasz. I... - zmieszała się chyba. - Gratuluję odwagi.
Kobieta kiwnęła głową ku Dymitrowi i pośpiesznie wyszła z sali. Bielikow znowu usiadł na krześle. Długo patrzyliśmy na siebie nic nie mówiąc. Dopiero teraz zauważyłam, że strażnik nie ma płaszcza. Na jego rękach było kilka plastrów i jeden duży opatrunek na lewym przedramieniu, dodatkowo owinięty bandażem. Usiadłam powoli i ostrożnie dotknęłam jego ręki. Zdałam sobie sprawę, że rana musi być rozległa i głęboka, czyli pewnie jest też zszyta.
- Boli? - spytałam cicho.
Strażnik potrząsnął głową w odpowiedzi. Spuściłam bose nogi z łóżka. Później Dymitr podsunął się z krzesłem bliżej mnie. Moje nogi były pomiędzy jego, więc ujął w dłonie moje zimne stopy i próbował je rozgrzać.
- Jedz - mruknął, zerkając na mnie. - Na pewno jesteś głodna...
Miałam wrażenie, że chciał powiedzieć coś jeszcze, ale się powstrzymał. Jednak miał rację - byłam głodna. Chwyciłam pierwszą kanapkę i z boleścią odkryłam, że moje gardło nie jest przystosowane do łykania. Skrzywiłam się i odłożyłam jedzenie. Dymitr posłał mi pytające spojrzenie.
- Chyba wstrzymam się z tym jeszcze.
- Musisz coś zjeść - zaprotestował.
- Nie dam rady niczego przełknąć. Jeszcze nie. Spróbuje za godzinę.
Rosjanin potrząsnął głową. Wziął kanapkę i wyciągnął ją ku mnie. Patrzyłam na niego z powątpiewaniem.
- Mam cię nakarmić czy sama dasz radę?
Westchnęłam zrezygnowana i odebrałam jedzenie.
- Ogranicz się do małych kęsów, jedz powoli i popijaj - wskazał głową na herbatę na szafce. - To powinno pomóc.
Nie wypuszczał z dłoni moich stóp. Nie byłam tym zachwycona. Nie byłam posiadaczką ślicznych, miękkich stóp. Moje były tworzone na treningach, nie mogły się równać z zadbanymi nogami morojek. Ugryzłam kanapkę, myśląc jak wykręcić się z tej sytuacji. Chciałam być idealna dla Dymitra. Chciałam, żeby widział we mnie tylko to co najlepsze. A stopy, mimo, że niezbyt znaczne w naszej sytuacji, dawały mi się teraz we znaki. Po pielęgnacjach dworskich nie zostało już nawet śladu. Paznokcie się zdarły,a pięty znów stwardniały. Wstydziłam się, że nie mogę dać mu wszystkiego, co najlepsze. Dymitr chyba zauważył moje zmieszanie i byłam pewna, że wiedział, co mam na myśli, jednak dalej rozmasowywał i ocieplał moje nogi. Dojadłam kanapkę, powoli popiłam i próbowałam się znów położyć, jednak moje ciało odmówiło mi posłuszeństwa. Przypomniały mi się słowa pielęgniarki. Westchnęłam głośno i dopiero wtedy zauważyłam zaniepokojone spojrzenie Dymitra.
- Przed tym ostrzegała doktor Olendzka - wyjaśniłam.
Dymitr bez słowa pomógł mi się położyć. Zatrzęsłam się z zimna. Zauważył to i naciągnął na mnie więcej kołdry. Okrył mnie po samą szyję, a mi i tak było zimno.
- Dymitr... Położysz się obok? - Poprosiłam. - Zimno mi. Nikt nie powinien tu wejść przez godzinę.
Wahał się, widziałam w jego oczach niepewność. Obawiał się. A jednak zwyciężyła troska o mnie. Ułożył się tuż przy mnie, wsunął ramię pod moją głowę, a drugą ręką objął mnie delikatnie i przysunął do siebie. Wdychałam zapach jego ciała, żałując, że nie możemy pobyć sami gdzieś indziej; odpocząć bez ryzyka, że ktoś w każdej chwili może to zburzyć. Wyczuwałam napięcie Dymitra. Był ewidentnie nieswój. Przekręciłam twarz i spojrzałam mu w oczy. Rosjanin spojrzał na mnie niepewnie i zaczerpnął głośno powietrza.
- Musimy porozmawiać.