wtorek, 23 lutego 2016

Rozdział 36

Rozdział 36

     Na początek chciałabym podziękować za komentarze pod wcześniejszym postem. Baaardzo dziękuje. To dla mnie wiele znaczy.
     A ten rozdział (to głupio zabrzmi) jest dla wszystkich czytelników moich bazgrołów. A szczególnie dla osób, które komentują ^^

-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
     W pewnym sensie miałam rację. Kiedy się obudziliśmy na dworze było już pełno śniegu. Przysypał nasz samochód. Drzewo, które widzieliśmy zza okna, uginało się pod ciężarem białego puchu. Wiał lekki zimowy wiatr, przerzucając co jakiś czas płatki śniegu z miejsca na miejsce.
     Było zimno, nawet w domu, więc nie miałam zamiaru podnosić się z łóżka. O dziwo obudziłam się szybciej niż Dymitr. Wydawał się być odprężony. Zupełnie inaczej niż na Dworze. Tam spał czujnie, najmniejszy szmer wyrywał go z odpoczynku. A tutaj nie poruszył się nawet, kiedy zaczęłam się wiercić na łóżku. Pewnie to, że jest w domu, w swoim rodzinnym domu, sprawiło, że wreszcie odpuścił sobie tą całą strażniczą postawę i spał jak suseł.
     Nie mogłam się ułożyć, a było mi coraz zimniej. Rozejrzałam się po pokoju szukając czegoś ciepłego do okrycia się. Kołdra mi nie starcza. Wodziłam wzrokiem po pokoju i nic, ale... chwila! Okno! Okno jest otwarte.
     Momentalnie zerwałam się na nogi, podbiegłam do okna i je zamknęłam. Trzęsąc się z zimna, zauważyłam, że na zewnątrz jest więcej śniegu niż sądziłam początkowo. Okolica wyglądała jak morze jaskrawej bieli. Aż raziło w oczy. Wlepiłam wzrok w ocean puchu, przypominający zimny, ale niebiański widok i trwałam tak, dopóki nie usłyszałam cichego ruchu kilka metrów za sobą.
     Odwróciłam się. To Dymitr się poruszył. Ale nie obudził się. Przekręcił się tylko na bok i objął coś niewidzialnego ręką. Wędrował nią po całym łóżku. Nie od razu zorientowałam się o co chodzi. Dopiero chwilę potem uświadomiłam sobie, że zwykle to on budzi się pierwszy, a prawie zawsze, kiedy śpimy obejmuje mnie. Teraz nie miał kogo przytulić. Szybko i zwinnie wskoczyłam do łóżka. Przysunęłam ostrożnie Dymitra do siebie. Pozwoliłam mu oprzeć głowę na mojej piersi i objąć mnie. Jedną rękę wsunęłam pod głowę, a drugą położyłam na ramieniu Bielikowa.
     Z tego co wiem, mężczyźni lubią sprawiać, że kobieta czuje się bezpieczna, bo wtedy oni mają świadomość, że są potrzebni. Ale nikt nie myśli o tym, że kobiety tez chcą, aby ich mężczyźni czuli się z nimi bezpiecznie. Każdy, przynajmniej kilka razy w życiu, czuje się bezbronny. Zadaniem tej drugiej osoby, jest sprawienie, żeby ta pierwsza miała poczucie niezawodnej ochrony i bezpieczeństwa. Ja też chciałam, żeby Dymitr tak się ze mną czuł. Zazwyczaj to on, jako przedstawiciel płci męskiej, bierze role ochrony. Żadne z nas nie jest bezbronne, a jednocześnie oboje jesteśmy słabi. Dlatego ja też muszę dostarczyć mu bezpieczeństwo.
     Nie wiem ile tak leżeliśmy. Zapewne dłużej niż pół godziny. W końcu Dymitr się obudził. Chciał podnieść głowę, ale zatrzymał się na chwilę w bezruchu. Ocenił sytuację i z powrotem się rozluźnił. Podwinął tylko lekko moją koszulkę i muskał opuszkami palców mój brzuch.
     - Wyspałeś się? - zapytałam.
     - Nawet bardzo. Od dawna nie spało mi się tak dobrze. - głos Dymitra był lekko zachrypnięty i zaspany. Nie wiem co w niego dziś wstąpiło, ale podobało mi się to. Jego usta co jakiś czas dotykały mojej skóry. Rzadko pozwalał sobie na takie rzeczy. Zwykle pilnował się i kontrolował. A ja kochałam momenty, w których nie zastanawiał się nad tym co robi. - Długo nie śpisz?
     Zachichotałam.
     - Zwykle ja zadaje to pytanie. - zauważyłam.
     - Role się odwracają.
     - Tak.. - westchnęłam. - Obudziłam się jakiś czas temu. Było strasznie zimno i pewnie to wyrwało mnie ze snu.
     - To ja otworzyłem w nocy okno. - przyznał się Rosjanin. - Było gorąco.
     - A później przez ciebie mało nie zamarzliśmy. Nawet ty byłeś zimny.
     Rzeczywiście, kiedy się obudziłam ciało Dymitra było zimniejsze niż zwykle.
     - Uratowałaś mnie. - czułam, że się uśmiechnął.
     Złapałam kosmyk jego włosów. Były miękkie i aksamitne. Piękne.
     - Ochroniłam cię przed tą waszą syberyjską zimą. Tundra już cie nie pożre, Towarzyszu, ani też nie zamarzniesz z powodu tych mroźnych wiatrów. Dzięki mnie nie zasypie cie też śnieg - wymieniałam - więc chyba coś mi się należy, prawda?
     Dymitr uniósł się. Na jego twarzy malował się delikatny, miły uśmiech, ale w jego oczach była czysta miłość. Spojrzał na mnie. Ja też się uśmiechnęłam. Dymitr pochylił się. Przygotowałam się już na smak jego ust. Już prawie je czułam. Ale on zatrzymał się w połowie ruchu.
     - Najpierw moja wczorajsza nagroda. - powiedział. - Wygraliśmy. Kolacje już zrobiłyście. Teraz moja osobista nagroda.
     Szlag! Po co ja się z nim zakładałam. Faktycznie wczoraj razem z Wiktorią dotrzymałyśmy słowa i zrobiłyśmy całej rodzinie kanapki. No cóż... nasze umiejętności kulinarne nie są zbyt wielkie. Ale zupełnie zapomniałam o masażu...
     - No dobra. - powiedziałam w końcu. - Siadaj.
     Bielikow uśmiechnął się. Usiadł na łóżku, a ja klęknęłam za nim. Położyłam ręce na jego ramiona, ale wpadłam na lepszy pomysł.
     - Jeśli ty dostałeś nagrodę główną, to ja chcę nagrodę pocieszenia.
     - To znaczy?
     - Zdejmij koszulkę. - zażądałam z uśmiechem.
     Dymitr spojrzał na mnie z pytaniem w oczach, ale kiedy zorientował się, że mówię całkiem poważnie wykonał moje polecenie. Podziękowałam mu szepcząc do ucha i zajęłam się tym co miałam robić.
     Już po kilku chwilach Dymitr całkowicie się zrelaksował. Cieszę się, że nie jest spięty jak zawsze. Kiedy jest na służbie wszędzie szuka zagrożenia. Jak wyszkolony strażnik. Ale uczy się powoli myśleć jak służbista w czasie wolnym. A ja dalej zamierzam mu w tym pomagać.
     - Koniec? - zadziwił się Bielikow.
     Masowałam go już kilkanaście minut, więc zaczęły mnie boleć ręce. Stwierdziłam, że na razie starczy mu tych nagród.
     - Tak. Spójrz na zegarek.
     Zrobił to co mu kazałam. Chyba zrozumiał ile już tak siedzi.
     - Dziękuje.
     Dymitr wciągnął na siebie koszulkę, przysunął się i pocałował mnie.
     
*   *   *

     - Rose! - usłyszałam Pawke. - Rusz się. Wujek Dimka zaraz odpala samochód!
     - Już idę.
     Zasunęłam kurtkę, założyłam szalik i czapkę i wyszłam na dwór wciskając dłonie w rękawiczki.
     Byliśmy już po objedzie. Tak jak Dymitr powiedział wczoraj, dziś zorganizował kulig. Ponowiłam swoją prośbę o stanowisko kierowcy, ale po raz kolejny mi odmówił. Takie życie... Mamy kilka par sanek, więc zmieściliby się wszyscy, ale nie wszyscy chcieli. Olena stwierdziła, że jest już za stara, Kola jest zdecydowanie za mały, więc on i Sonia odpadają, a Jewa... po pierwsze chyba nie nadaje się już na zabawy, po drugie i tak nigdzie jej nie było. Widziałam ją tylko dwa razy rano. pierwszy raz, kiedy poprosiła Dymitra do swojego pokoju, a drugi raz kiedy gdzieś wychodziła. Bielikow nie chciał mi powiedzieć o czym rozmawiał ze swoją babką, a ja nie wnikałam. To ich rodzinne sprawy. Poza tym nie wiem czy chcę znać sekrety tej staruszki.
     Na dworze Zoja i Pawka szykowali się już do zabawy. Zoja jest jeszcze mała, ale ustaliliśmy, że będzie siedziała na sankach z Wiktorią. ja jestem starsza, ale dziewczynka, nie ma jeszcze do mnie aż tak dużego zaufania jak do młodej cioci. Tak więc Pawka usadowił się na pierwszych sankach, dziewczyny na drugich, na następnych Karolina, a ja na ostatnich. Dymitr wsiadł do samochodu i włączył go. Musieliśmy zaczekać pare minut, aż silnik się zagrzeje.
     - Gotowi?! - Dymitr wychylił głowę zza szyby samochodu i spojrzał na nas.
     - Jasne, Towarzyszu! - odkrzyknęłam w imieniu wszystkich. - Ruszaj!
     I tak też zrobił... Powoli wyjechaliśmy z podwórka. Główne ulice (o ile można je tak nazwać) Bai przejechaliśmy ostrożnie. Zabawa zaczęła się, kiedy wjechaliśmy na boczne uliczki i drogi polne. Wtedy Dymitr przyspieszył i zakręcał gwałtowniej. Po kilku kilometrach zatrzymaliśmy się. Wiktoria wsadziła Zoje do samochodu. Pawka poszedł śladami siostry i tez wylądował w aucie. Zostałyśmy tylko my trzy. Dymitr postanowił zwiększyć poziom trudności. Tamtym razem nie spadłam ani razu, a teraz co chwile, któraś z nas lądowała w zaspach śnieżnych.
     Było bardzo zabawnie. Nawet Karolina, matka dwójki dzieci, śmiała się i bawiła jak nastolatka. Po pół godzinie każdy z nas stwierdził, że na dziś wystarczy nam świeżego powietrza. Każda z nas trzech była zmarznięta i przemoczona. Chciałyśmy tylko koców i herbaty. Ach, jak ja tęsknie za ciepłem. Fakt, zabawa była świetna, ale chyba jednak wolę zimę w moich okolicach, nie na Syberii.
     - Trzymajcie się. - ostrzegł Dymitr. - To już ostatni kilometr.
     Wiedziałam, że zamierzał dać nam teraz jeszcze większy wycisk. Przycisnął ostro pedał gazu i ruszył błyskawicznie na przód. Zakręcił gwałtownie trzy razy. Za każdym, ledwo, że ledwo, ale utrzymałam się na sankach. Ale kiedy byliśmy jakieś pięćdziesiąt metrów od domu, spadłam. Nie dałam rady. Sanki przechyliły się całkowicie na bok, a ja mimo, że próbowałam zachować równowagę, wpadłam do rowu. Ledwo uratowałam ręce. Miałam je włożone w szczeliny między deski sanek i gdybym ich w porę nie wyciągnęła, zapewne bardzo by mnie bolało.W wyobraźni widziałam już tryumfalny uśmiech Dymitra.
     Kiedy wyszłam z rowu widziałam jak auto Dymitra i puste już sanki wjeżdżają na podwórko. Zza szyby samochodu machał mi Pawka, a leżące na ziemi dziewczyny spoglądają na mnie z szerokimi uśmiechami. One tez wstały. Weszły już na podwórko, A mnie dzieliło od niego jedynie jakieś trzydzieści metrów, kiedy nagle...
     Szlag!
     Zupełnie straciłam kontrolę nad swoim ciałem! Robert! Od razu wpadłam na pomysł, żeby uwolnić się spod jego wpływu, ale to okazało się dużo trudniejsze niż zazwyczaj.
     - Tym razem nie pójdzie ci tak łatwo, moja droga. - usłyszałam.
     Ale kogo? Roberta? A może Wiktora? Nie umiałam tego określić. Tak jakby mieszanka głosu jednego i drugiego. To było dziwne. Może to Doru chcę trzymać mnie w niepewności.
     - Zabiję cię! - warknęła kobieta.
     Tym razem nie miałam najmniejszych problemów z rozpoznaniem głosu mentalnej napastniczki. Tasza Ozera. Szlag by to trafił. Jakim cudem właśnie ona? Nie, to niemożliwe.
     - Miałaś się nie odzywać. - głos mężczyzny zabrzmiał tak oschle, że nawet ja się przestraszyłam.
     - To bez sensu. - stwierdziła Tasza. - przecież niedługo i tak będziemy mieli ją z głowy.
     - Właśnie "niedługo". Ale jeszcze nie teraz, więc proszę cię o ciszę.
     - Jasne... Ale dlaczego do cho...
     Irytowało mnie to co robili. Miałam ich dość.
     - Zostawcie mnie! - wrzasnęłam.
     Świat zmienił się nagle w jedną czarną przestrzeń. Nie widziałam nic.Tak jakbym zamknęła oczy, tylko, że to wszystko wydawało się jeszcze bardziej ciemne.
     - Nie teraz, Rose. - usłyszałam Roberta. - Za kilka minut będziemy mogli porozmawiać. I zrobimy to. A teraz...
     Nie usłyszałam już niczego. Nie mogę tego udowodnić, ale jestem pewna, że zemdlałam.
     
     Obudziłam się dopiero w jakimś zimnym, mokrym pomieszczeniu. Głowa bolała mnie niemiłosiernie. Tak jakby ktoś rozłupał mi na pół czaszkę. Albo jeszcze gorzej. Po twarzy spływała mi coś lepkiego i ciepłego. Otworzyłam powoli oczy i zamrugałam nimi kilka razy. Nie wiem gdzie jestem. W pomieszczeniu było jedno małe okno, przez które wlatywał tu mały jasny strumień światła. Na dworze wciąż było jasno, wywnioskowałam więc, że to co zdarzyło się na drodze i w moim umyśle musiało stać się stosunkowo niedawno. Rozejrzałam się po małym pomieszczeniu. Nie było tu prawie nic. Pod jedną ze ścian stał duży stół, coś na kształt ławek w szkołach. Po mojej lewej stronie, kilka metrów do przodu były żelazne drzwi.
     Siedziałam na drewnianym krześle. Ręce miałam związane z tyłu i przywiązane do oparcia krzesła, a nogi przymocowali za pomocą sznura do nóg krzesła. Zauważyłam na swoich spodniach czerwoną plamę. Krew. Skapywała ona z mojej twarzy. Czułam wyraźnie ból na skroni. Szlag!
     Usłyszałam głośny dźwięk i po chwili drzwi się otworzyły. Zamarłam. Bardziej spodziewałabym się zgrai strzyg niż Roberta. I... Oh, to chyba jakiś żart. Za nim szły dwie strzygi. Zatrzymały się po kilku krokach unikając światła. Doru ruszył w moja stronę.
     - Rosemarie Hathaway - zaczął - nawet będąc całkowicie pokonaną i bezbronną, zachowujesz ten wojowniczy wyraz twarzy. Podziwiam cię za to.
     - Zamknij się wreszcie i wypuść mnie stąd.
     Nie wiem co robiłam. Namawianie go do poddania się było idiotyczne, ale nie mogłam zrobić nic innego.
     Tymczasem obrońcy Roberta patrzyli na mnie wrogo. Dam sobie rękę uciąć, że gdyby tylko dostali najmniejszy znak od tego moroja zabiliby mnie na miejscu.
     - Nie tym tonem, proszę. - warknął Doru. - Chcę tylko porozmawiać.
     - O czym? - krzyknęłam. - O tym, że mnie porwałeś i uwięziłeś?
     - Nie ja to zrobiłem, aczkolwiek stało się to z mojego rozkazu. - przyznał. - Ale nie o tym chcę mówić. Porozmawiajmy o celach.
     - O jakich celach do cholery? - traciłam cierpliwość.
     - Otóż zrobiłem to wszystko z jednego powodu. - zaczął. - Nie przystałaś dobrowolnie na moje warunki. Musiałem zmusić cię inaczej, zrozum. Nie mogę zmarnować takiej szansy. Muszę cię mieć jako wspólnika. Jesteś do tego idealna. I pomożesz mi, czy tego chcesz czy nie.
     Przypomniałam sobie całą naszą rozmowę na ten temat. Ten kretyn nadal sądzi, że zgodzę się na wdrążenie w życie jego plan.
     - Niby jak zamierzasz tego dokonać? - prychnęłam pogardliwie.
     - Tak samo jak uwolniłem się z aresztu.
     No tak... Tak bardzo zamroczył mnie złość, gniew i zemsta, że zapomniałam całkiem o jego sytuacji. Kiedy wyjeżdżaliśmy z Dworu, Robert siedział jeszcze w klatce więziennej. Ale jakim cudem udało mu się uciec i mnie namierzyć? I dlaczego nikt nas nie zawiadomił?!
     Chciałam zadać te wszystkie pytania, ale zamiast tego tylko jedno słowo pchało mi się na język.
     - Skurwysyn. - warknęłam zaciskając mocno zęby.
     Robert spojrzał na mnie ostro i machnął ręką. Niemal natychmiast zjawiła się przy mnie jedna ze strzyg. Kobieta z tak bardzo rudymi włosami, że przypominały ona kolor czerwony. Nie mogłam nic zrobić, nie miałam nawet czasu odkręcić twarzy. Jej pięść wylądowała na mojej twarzy. Zrobiła to lekko jak na strzygę, więc nie poleciałam do tyłu. Poczułam tylko przeszywający ból na policzku. Miałam ochotę oddać jej trzy razy mocniej, ale ani nie miałam tyle siły, ani żadnej możliwości.
     - Wrócę tu jutro. - zaznaczył Robert. Wychodził już wraz ze swoją małą bandą krwiożerczych bestii. - Mam nadzieje, że przemyślisz w tym czasie kilka spraw.
     Wyszedł, a ja zostałam całkiem sama z własnymi myślami.
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

     Przepraszam, za opóźnienie, ale w weekend kompletnie nie miałam czasu. Poza tym mam trochę uszkodzoną rękę i może nie przeszkadza jakoś bardzo w pisaniu, ale jednak stanowi to małe utrudnienie. I od razu zaznaczam, że w najbliższym czasie szykuje mi się dużo zawodów, więc Bardzo Przepraszam za ewentualne opóźnienia przy kolejnych rozdziałach.
     
     Mam nadzieje, że rozdział nie najgorszy ;)

     No i tradycyjnie:

Tłumaczenie:
1. Julia miała łatwo(/dobrze/lepiej), ona nigdy nie musiała zabić Romea. (To nie orginalne tłumaczenie, takie moja)
2. (To może zawierać błędy, bo mój rosyjski nie jest perfekcyjny...) "Na premierze podeszła do mnie dziewczyna. Poprosiła o autograf" "Potem podeszła do mnie..." (Bum!) "Moja szkoła" :D
<3

11 komentarzy:

  1. Mańka wspaniały tylko jedno pytanie.Dlaczego ty im to robisz czy oni nie mogą żyć spokojnie? Życzę weny i żeby twoja ręka szybko wyzdrowiała czekam na następny

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie, co ci się nie podoba w pomyśle spokojnego spędzania urlopu u rodziny ukochanego? I jakim cudem Robert porwał Rose na oczach całej rodziny, a tym bardziej Dymitra? Mam nadzieję, że szybko ją uwolnią. To miał być urlop w zimie, który mieli spędzić na zabawie w śniegu. Coś ty zrobiła! Czekam na wyjaśnienia i poprawę sytuacji. Życzę weny. ( za karę nie będzie buźki)

      Usuń
  2. Już myślałam,iż straciłaś wenę.Nie przeżyła bym tego,znając życie miała bym zrytą psychikę i moja kumpela musiała by mnie przypiąć do kaloryfera,żebym nie zabiła Emiki( to taka suka z mojej klasy).Pozdrawiam serdecznieoraz życzę szybkiego powrotu do zdrowia.
    PS.Czekam na sastępny rozdział

    OdpowiedzUsuń
  3. Mnie w przeciwieństwie do koleżanek podoba się pomysł zaklucenia spokoju ,trochę akcji nie zaszkodzi ,a kulig świetny ;)Ale mam nadzieję ,ze Rose wróci do rodziny😔

    OdpowiedzUsuń
  4. Co do porwań Rose przy nich... To będzie później.
    No a na resztę trochę odpowiedziała Mrs. White. Trzeba trochę akcji dodać czasem. Poza tym jak się później okaże to nie była znowu taka nagła decyzja Roberta. Ale nic więcej nie powiem. Porwanie Rose miałam w głowie już od dawna. 😁😁 A Romitri? Przecież chyba właśnie my VAfamily najlepiej wiemy, że oni są niezaprzeczalnie dla siebie stworzeni 💖
    I dla Anonimki: Ja wiem, to zła dziewczyna, ale spokojnie. Bez przemocy na razie poproszę. Ajak już chcesz się na kimś wyżyć to chyba ja i Ola ucieszymy się jeśli zdobisz to na dziewczynie Danili 😁
    Bardzo dziękuję za komentarze. Pozdrawiam.
    PS nie nie straciłam weny, tylko czas. Ale za to obwiniać moich nauczycieli!

    OdpowiedzUsuń
  5. Wspaniały rozdział jak zawsze. Mam nadzieję, że jak najszybciej wszystko się ułoży.
    Pozdrawiam i życzę weny.

    OdpowiedzUsuń
  6. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  7. A już było tak dobrze... Przez chwilę myślałam nawet że ich jedynym zmartwieniem będzie to że nie mogą mieć dziecka a ty wymyślasz takie coś...
    Z niecierpliwością czekam na nexta!
    I... Mam zaszczyt nominować cię do LBA! Więcej: http://zareczyny-clary-jace.blogspot.com/2016/02/lba.html

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ojejku! Dziękuję! Bardzo dziękuję za nominacje! 😁😁😁💖💖💖 Mega niespodziankę mi zrobiłaś! Wow, zupełnie się nie spodziewałam!

      PS. Dziękuję wszystkim za komentarze.

      Usuń
  8. Rozdział niesamowity, zresztą jak cały blog. Wczoraj znalazłam przypadkiem szukając blogów z dalszymi losami Rose i Dimki i trafiłam na Ciebie ;)

    OdpowiedzUsuń