środa, 13 lipca 2016

Rozdział 57

     Dymitr z niechęcią potwierdził, że miałam rację. Chyba czuł się nieswojo wiedząc, co tak na prawdę myślą o nim inni. Opowiadał mi wszystko z głową dziwnie spuszczoną. W pewnym momencie kompletnie nie potrafiłam zrozumieć jego zachowania. Udało mi się to dopiero, kiedy skończył. Dymitra przytłoczyły ten nagły napływ, dla nie pewnie niezrozumiałych, informacji. Był zdezorientowany. Nie bardzo wiedział, co ma teraz zrobić. To dość zrozumiałe biorąc pod uwagę, że dużo od siebie wymaga i nie był przygotowany na to, że inni tak szybko zauważą jego mocne strony. Tyle, że on wyglądał jakby się tego bał. Jakby każde te słowo wywoływało w nim dumę i strach jednocześnie. Nie potrafiłam tego zrozumieć. Nikt, kto nie jest na jego miejscu, nie zrozumie. Postanowiłam nie drążyć tematu, dlatego na sali zapanowała cisza.
     - To jak... - zaczęłam nagle. Chciałam odciągnąć go od dotychczasowych myśli. - Mamy godzinę. Dasz rade nauczyć mnie czegoś nowego?
     Bielikow spojrzał na mnie dziwnie.
     - Sądziłem, że... to też część twojego planu. Myślałem, że mówiłaś to, aby uczennice usłyszały.
     Wstałam.
     - Częściowo tak - przyznałam. - Ale mam te dość bezczynnego siedzenia na tyłku. Dymitr, nie umiem wytrzymać nic nie robiąc, i ty dobrze o tym wiesz. Muszę działać. Teraz mam okazję. Mówiłam prawdę: Hans napisał, że śniadanie przełożone jest na następną godzinę, a sala faktycznie jest wolna. Alberta zabiera nowicjuszy w teren, do lasu, na jakieś ćwiczenia. Mamy teraz czas. Proszę...
     Dymitr zastanawiał się przez moment. Potem wstał z przypisaną mu gracją.
     - Spróbujemy - powiedział. - Ale nie mam pomysłu czego jeszcze mogę cię nauczyć, Rose. Musisz uważać na siebie, szczególnie szyję, a do tego nauczyłem cię chyba wszystkiego co umiem.
     Ph, śmieszne Towarzyszu.
     - Nie kłam. To, że oboje zostaliśmy uznani za najlepszych strażników na świecie - skrzywiłam się, bonie byłam pewna czy zasługuję na ten tytuł - nie znaczy, że umiemy to samo. Dobrze wiem, że potrafisz znacznie więcej ode mnie.
     - Rose...
     - Nie "Rose", tylko chodź - powiedziałam, ciągnąc go za rękę na środek.
     Dymitr wciąż nie wydawał się przekonany. Westchnęłam ciężko. Na prawdę zależało mi na tym małym treningu.
     - Jeśli będzie ci łatwiej, możemy zrobić to, tak jak na treningach w akademii - zaproponowałam.
     - Jak chcesz to zrobić? - spytał, chyba lekko zainteresowany.
     Zostawiłam go na chwile i poszłam do kantorka. Przysunęłam krzesło pod szafę i stanęłam na nim. usłyszałam kroki - Rosjanin wszedł za mną. wyciągnęłam rękę i przeszukiwałam górę szafy. Znalazłam to, czego szukałam. Zeskoczyłam z pudełkiem w ręku prosto w ramiona Dymitra. Podstawił mnie na ziemi i zachichotał, wiedząc co trzymam. Wyciągnęłam jeden z jego westernów i wepchnęłam mu go do ręki, a potem wrzuciłam pudełko do szafy.
     Miałam z Dymitrem wystarczająco dużo treningów, by poznać go niemal bezbłędnie. Wiedziałam, co lubi, czego wymaga. Znałam niektóre jego historie i sekrety. Wiedziałam też, że zawsze trzyma w kantorku jedną ze swoich powieści na wszelki wypadek. Wyciągał ją, gdy zapomniał przynieść westernu z pokoju. Chował książkę w pudełku. Jeśli bał się, że ktoś mu ją ukradnie, to naprawdę bardzo się mylił. Chyba nikt w tej szkole, a może nawet i na Dworze nie czyta tego, co Dymitr.
     Dymitr uśmiechał się coraz szerzej, kiedy prowadziłam go do kąta w sali, każąc usiąść na materacu i otworzyć książkę, jednak przestał, gdy zobaczył, że ruszam w stronę wyjścia.
     - Dokąd idziesz?
     - Spokojnie. Zaczniemy tylko trening od początku - powiedziałam, a potem spojrzała na niego. - Ale okrążenia możesz mi darować.
     
     - Koniec zajęć - ogłosił Bielikow, klaskając dłońmi.
     Roześmiałam się i opadłam na materac.
     Przez ostatnią godzinę było prawie jak jeszcze rok temu: Dymitr udawał... nie, on nie udawał, on po prostu włączył tryb "instruktor" i zachowywał się tak samo obojętnie jak kiedyś, a ja narzekałam na to, że ze mną nie ćwiczy i że za dużo karze mi biegać na rozgrzewkę, choć faktycznie darował mi bieganie. Wydawało się niemal, że cofnęliśmy się do czasów akademii. Może z wyjątkiem tego, że co jakiś czas oboje zapominaliśmy, że "odgrywamy role" i wrzucaliśmy jakiś sprośny lub zabawny komentarz podczas ćwiczeń. Upominaliśmy się wtedy na wzajem, uśmiechaliśmy się i kontynuowaliśmy trening. Jednak Dymitr na prawdę nauczył mnie nowego ciosu. Tu też nie obyło się bez komplikacji, bo za każdym razem, kiedy Dymitr stawał za mną, łapał moje ręce i pokazywał mi jak się ruszać, przechodził mnie dreszcz. Kiedy byliśmy w akademii nigdy tak nie robił, a jeśli już, zachowywał dystans między naszymi ciałami. Gd zapytałam go, o co chodzi z nowymi pomocami na treningu, odpowiedział, że to nowe metody nauczania. Zaśmiałam się wtedy i pozwoliłam, by uczył mnie, tak jak mu wygodnie.
     Całe to zamieszanie z powrotem do treningów, jak ze szkoły na niewiele się zdało, bo nawet gdy Dymitr kładł się w kącie, a ja wykonywałam ćwiczenie, czułam na sobie jego wzrok. Oczywiście kiedyś też zdarzało mu się na mnie patrzeć, ale w inny sposób. Ogólnie rzecz biorąc, zdołaliśmy przywołać zaledwie cząstkę tego, co było rok temu.
     Dymitr położył się na materacu obok mnie. Przekręciłam się na bok i oparłam lekko o jego ciało. Wysunęłam szyję i złączyłam nasze usta.
     - Dziękuje za trening, strażniku Bielikow.
     Widziałam jak lekki uśmiech pojawia się na jego twarzy. Był lekko spocony po ostatniej walce, którą stoczyliśmy, bym mogła wypróbować nowy cios - to było pociągające. Niektóre mięśnie wciąż były napięte. Zniknęła maska strażnika, a pojawiła się zwykła, piękna twarz Dymitra. Kosmyki włosów, które wymknęły mu się z kucyka, zakrywały ją trochę. Odgarnęłam je i położyłam się na ramieniu Dymitra, na wysokości jego głowy.
     - Musimy to kończyć - zauważył Bielikow. - Królowa i lord Ozera i strażnik Carter na pewno już czekają.
     - Nie zaszkodzi, jeśli poczekają pięć minut dłużej.
     Byliśmy lekko spoceni, ale nie aż tak, żebyśmy musieli się przebierać. Dojście stąd na stołówkę nie zajmie nam długo. Więc możemy poleżeć jeszcze chwilkę. Tym bardziej, że niedługo rozstaniemy się na rok.
     Mimo, że było mi gorąco po treningu, przeszedł mnie lodowaty dreszcz. Skuliłam się i wcisnęłam w ciało Dymitra. Objął mnie i oparł swoje czoło o moje. Zamknęliśmy oczy i pozwoliliśmy, aby czas uciekał. Wstaliśmy niedługo później, wiedząc, że musimy w końcu stawić się na śniadaniu. Posprzątaliśmy i ruszyliśmy do stołówki.
     - Gdzie wy się podziewaliście? - zapytał Christian. Udawał gniew, ale sam się śmiał. A pytanie zadał ze zwykłej ciekawości. Lissa także przyglądała nam się z zaciekawieniem.
     Usiedliśmy na przeciw morojów. Rozejrzałam się wokół i zauważyłam, że, z wyjątkiem tego, że jesteśmy tu samiusieńcy, a na przed nami są już kanapki, nigdzie nie ma Hansa.
     - Dostałam wiadomość od strażnika Cartera, że śniadanie jest przełożone, więc miałam czas na udowodnienie Dymitrowi, że mam rację i...
     - Racje w czym? - wtrąciła Lissa. Uśmiechała się miło.
     Powstrzymałam się przed chichotem i zerknęłam kątem oka na Rosjanina.
     - Pokazałam mu, co tak na prawdę myślą o nim inni i uświadomiłam mu, że ludzie nie postrzegają go jak zwykłego strażnika.
     Lissa uśmiechnęła się szeroko i skierowała wzrok na Dymitra. Christian także był lekko rozbawiony tą sytuacją, ale powstrzymywał się od komentarzy.
     - Naprawdę nie wiedziałeś, że mówią na ciebie "bóg"? - spytała zszokowana morojka, ale nagle speszyła się lekko. - Przepraszam. Zapomniałam o tytule...
     Ale nie brak tytułu martwił Dymitra. Przeniósł na mnie spojrzenie. Niemal słyszałam jak mnie o to pyta. Wydawał się jeszcze bardziej zdziwiony niż Lissa. A ona, widząc nasze spojrzenia, zorientowała się, że wypaliła coś, czego nie powinna. Rzuciła mi przepraszające spojrzenia, ale ja skupiłam się na Dymitrze.
     Normalnie nie można mi było tego robić, ani nawet usiąść koło niego, ale teraz mieliśmy wolne, a przy drzwiach stało dwóch strażników z akademii. Więc nic nie stało na przeszkodzie, abym przez kilka minut skupiła uwagę na moim chłopaku.
     - Bóg? - wydusił Dymitr.
     Znów nałożył maskę strażnika, ale chyba każdy widział jak wstrząsnęły nim nowe informacje.
     Wzięłam głębszy oddech.
     - Tak... Zdaje się, że zapomniałam ci o tym wspomnieć. Sądziłam, że usłyszałeś jak dziewczyny to mówią - tłumaczyłam. - Uczniowie nazywają cię bogiem od... właściwie nie wiem. Kiedy odeskortowałeś nas do akademii wszyscy byli już utwierdzeni w przekonaniu, że jesteś bóstwem, więc musieli nazwać cię tak wcześniej.
     - To było niedługo po twoim przyjeździe - usłyszeliśmy głos Christiana, przecinający chwilę ciszy. - Jakieś trzy miesiące wystarczyły by przekonali się... razem ze mną, czyli byśmy się przekonali, że jesteś nie do pokonania. Do tego dziewczyny wzdychały za każdym razem, kiedy przechodziłeś korytarzem. Na lekcjach przez pierwszy miesiąc nie można było się skupić, bo zarówno morojki jak i dampirki rozprawiały o tym jak bardzo chciały by zobaczyć cie bez koszulki i tak dalej, i dalej... w kółko.
     Christian spokojnie wrócił do pochłaniania kanapki, a cała nasza trójka wpatrywała się w niego.
     Byłam zaskoczona tym, co usłyszałam, a mimo to poczułam, że jakaś część mnie jest zazdrosna o nieistniejące już zagrożenie. To znaczy, ok, wszystkie dziewczyny nadal się za nim oglądają, ale Dymitr jest już zajęty, a ja jestem pewna tego co i on, i ja, czujemy, więc nie mam powodów do zazdrości, a jednak coś we mnie nie przyjmowało tego do wiadomości.
     - O co chodzi? - spytał wreszcie lekko zirytowany.
     Nikt nie palił się do zabrania głosu, więc to ja rozpoczęłam.
     - Skąd to wszystko wiesz? Dowiedziałeś się przypadkiem, odkrywając najskrytsze sekrety dziewczyn? Zapraszałeś je do miłej konwersacji, a one oczarowane twoim wdziękiem i spokojem, wyznawały ci pragnienia?
     - Śmieszne, Hathaway. Ku twemu zdumieniu, oznajmię ci, że się mylisz - odparł, a potem milczał przez kilka sekund. - Kiedy jesteś na uboczu, łatwo zauważysz i usłyszysz przeróżne rzeczy.
     No tak... Teraz, kiedy Ozera jest kochankiem samej królowej ciężko sobie wyobrazić, że kiedyś ludzie traktowali go jak ducha. Nigdy nie byłam na jego miejscu, nie mam pojęcia jak okropnie się czuł, ale mogę sobie wyobrazić, jak mimowolnie podsłuchuje innych.
     Myślałam, że po jego słowach nastąpi długa cisza, ale Christian zwrócił wzrok w stronę Lissy. Nie wiem, czy zrobił to świadomie, czy to był odruch, ale dobrze postąpił. Dragomirówna patrzyła na niego z czułością. Oboje spojrzeli lekko w dół, więc wywnioskowałam, że Lissa złapała chłopaka za rękę. Uśmiechnęli się do siebie i wrócili do jedzenia.
     Nie wracaliśmy już do tematu "boga", ale czułam, że porozmawiamy jeszcze o tym w pokoju. Tymczasem do stołówki przyszedł Carter. Ukłonił się zgrabnie Lissie i usiadł przy Ozerze. Śniadanie upłynęło w przyjaznej, ale lekko wymuszonej atmosferze. Przybycie Hansa, uświadomiło nam dlaczego tak naprawdę tu przyszliśmy. Ani ja, ani Christian nie wtrącaliśmy żadnych komentarzy, nie wywoływaliśmy dyskusji, nic z tych rzeczy. Byliśmy mili nawet względem siebie. Wszyscy czekali w napięciu na koniec posiłku. Kiedy wreszcie on nadszedł nikt znów nie rwał się do rozpoczęcia tematu. Hans, chyba czując się zobowiązany jako wysłannik Dworu, odchrząknął, dając znać, że już czas.
     - Wyjeżdżacie w sobotę o zachodzie słońca. - Dziś środa. Włącznie z dzisiaj... mamy trzy dni dla siebie. - Do tego czasu macie całkowicie wolne, oprócz porannych wart przy podopiecznych. Będą trwały tylko trzy godziny, od siódmej. Plan i szczegółowe informacje dostaniecie w samolotach. Misja nie zacznie się od razu. Kilka dni spędzicie na poznawaniu się z grupą. Rozpoczniemy dopiero, kiedy przybędą alchemicy.
     - Alchemicy? - spytałam szybko.
     Nie dziwiło mnie to słowo. Zastanawiałam się nas ich funkcją w tym zadaniu. Rozumiem, że muszą zacierać za nimi ślady, usuwać ciała strzyg, ale czy to znaczy, że niemal od razu będziemy wdawać się w bójki z nieśmiertelnymi bestiami? Hans zauważył o czy myślę.
     - Załatwią wszystkie formalności związane z noclegami, fałszywymi nazwiskami i zajmą się innymi istotnymi kwestiami - wyjaśnił.
     - Zmiany nazwisk? - zainteresowałam się.
     Hans wstrzymał się z odpowiedzą, bo stołówki weszło kilka osób. Ukłonili się królowej i skinęli nam głowami, odwzajemniliśmy gest z szacunkiem. Zabrali jedzenie i wyszli, zamykając cicho drzwi.
     - To ważne dla całkowitego bezpieczeństwa misji - powiedział Carter. - W waszym przypadku konieczne będą także zmiany imion. Jesteście zbyt rozpoznawalni. Padł też pomysł, polegający na zmianie waszego wyglądu, lecz pozostawiliśmy go na uboczu. Wątpię czy byście się na niego zgodzili, a na razie rada, zarówno morojów jak i dampirów, nie uznała za konieczne transformację waszego wizerunku. W razie czego dostaniecie taki rozkaz. Na początek zmienicie jedynie sposób ubierania się, och, i związanie włosy będą tego podstawą. Za bardzo was wyszczególniają. Zdarzą się oczywiście wyjątkowe sytuacje, ale przestrzegajcie surowo zasad. - Hans przerwał na chwilę, wydawało mi się, że zbierał w głowie informacje i odhaczał kolejne punkty listy, o których nam już powiedział. Chyba znalazł coś jeszcze do oznajmienia. - W imieniu rady strażników przepraszamy, że zostaliście poinformowani tak późno. Zwlekaliśmy z tym. Sądziliśmy, że strzygi poprzestaną na jednym ataku. Kiedy było jasne, że trzeba coś z tym zrobić, zaatakował Robert. Gdy dowiedzieliśmy się jakie obrażenia odniosłaś, strażniczko Hathaway, nie byliśmy pewni czy oby na pewno zaangażować cię w tą akcję, ale ostatni wydarzenia zmusiły nas do wybrania jednej z opcji. Ale o ile się nie mylę masz się dobrze.
     Zdenerwowałam się, że tak długo czekali z powiadomieniem nas, ale starałam się ich zrozumieć. Byliśmy na urlopie w Rosji, a Lissa na pewno dokonała starań, żebyśmy mogli odpocząć spokojni. Uspokoiłam się na moment. Jednak chwile potem uświadomiłam sobie, że Dragomirówna o wszystkim wiedziała. Jako moja podopieczna, królowa oraz przyjaciółka miała obowiązek powiadomić mnie o tym, co się stało.
     Złość zdeterminowała mnie bardziej do działania.
     - Czuję się dobrze i jestem w pełni gotowa do działania.
     Kłamałam i, jak się zdaje, wszyscy to wyczuli. Jednak nie przejmowałam się tym. Skoro mówię, że dam rade to tak jest. Zignorowałam ból głowy i zawroty, które czasem miewam oraz piekielne rwanie w szyi, nawiedzające mnie średnio raz dziennie. Odsunęłam też od siebie myśl o Robercie. Starałam się skupić na pozytywach. Z każdym dniem czuję się coraz lepiej, więc niedługo wszystko powinno mnie opuścić. A wtedy będę całkowicie sprawna. Robert atakował mnie ostatnio... wczoraj. Hm, nie najlepiej. Ale mogło być gorzej.
     - Rose leci do Wielkiej Brytanii, ja do Kanady, tak?
     Hans odwrócił się w stronę Dymitr. Przez jeden moment wydawało mi się, że widzę w jego oczach odrobinę współczucia. Szybko jednak znikła, Hans jest w końcu na służbie.
     - Tak. Dokładnie.
     Podchwytując temat, wtrąciłam się do rozmowy.
     - Nie da się załatwić tego tak, abyśmy oboje jechali w jedno miejsce.
     Zdaje się, że mój głos brzmiał zbyt desperacko i smutno, bo strażnik westchnął i przejechał dłonią po powoli siwiejących włosach. Wydawał się zakłopotany sytuacją.
     - Nie. Oni... Rada, obydwie rady, uznały, że bezpieczniej będzie jeśli nie będziecie razem w oddziale. Wy, ani żadna inna dwójka złączonych dampirów. A ja zgadzam się z tym - wyznał niepewnie. - Kochacie się. Zrobilibyście dla siebie wszystko i jestem pewien, że na liście tych rzeczy jest także oddanie własnego życia. Chcemy tylko uniknąć niechcianych sytuacji, Nie możecie być razem w jednym miejscu podczas wypełniania tak ważnej misji. Moglibyście, nawet nieświadomie, instynktownie, rzucić się na ratunek drugiej połówki. - Carter starał się delikatnie dobierać słowa. - Lub zrobić inne rzeczy, których nie chcielibyśmy w żadnym wypadku widzieć. Zostaliście uznani oficjalnie za najlepszych strażników, przynajmniej dopóki nie znajdzie się drugi równie przełomowa dwójka. Nie podważam waszego autorytetu i zgadzam się, co do waszego tytułu. Jednak miłość podobno nie zna granic, a my, jako strażnicy, musimy mieć wyznaczone granice.
     - Doskonale to rozumiemy - powiedział Dymitr.
     Mówił prawdę. Kocham go i jestem pewna, że bez zastanowienia oddałabym za niego życie, jednak musimy przyznać rację strażnikom. Służba powinna być ważniejsza niż cokolwiek, czy ktokolwiek inny. Fakt, że zdołaliśmy przekonać arystokratyczną bandę to uznania prawa pozwalającego dwóm strażnikom na związek graniczy z cudem. Poza tym wciąż jesteśmy na okresie próbnym. Jeśli coś nawali lub będą protesty nici z trwałej zmiany w naszym świecie. Musieliśmy być silni, dawać przykład.
     - Ale dlaczego nie mogą się komunikować? - spytała odrobinę za histerycznie Lissa.
     Podwinęłam jedną nogę i oparłam na moment czoło na ręce. Sytuacja powoli mnie przerasta. Mam tylko osiemnaście lat. Moja historia wydaje się niemal nieprawdopodobna. Jest zbyt trudna, żeby zrozumieć ją nie biorąc w niej udziału. W dodatku teraz na rok mam stracić przyjaciółkę i miłość, i walczyć w tym czasie z nieśmiertelnymi bestiami? To za dużo... "Nie!", upomniałam się."Jestem Rose Hathaway, coś takiego nie może mnie załamać. Dawałam radę ze znacznie gorszymi rzeczami, więc dlaczego teraz mam się załamać? Nie poddam się!"
     - Z całym szacunkiem, Wasza Wysokość, ale kontakt, jakikolwiek, mógłby ich rozproszyć lub mogliby dostarczyć sobie informację, których druga grupa nie powinna znać. Powinienem wspomnieć, że dyskusję nas bardzo ograniczoną możliwością kontaktu jest w trakcie trwania, jednak na miejscy strażników nie robiłbym sobie nadziei - dodał szybko. - Przykro mi... Opuszczam akademię razem z wami jutro o dwunastej. W samolocie powiem czego się dowiedziałem przez te dwadzieścia cztery godziny. Do zobaczenia.
     Carter wstał, skinął nam głową, złożył zgrabny ukłon królowej i wyszedł.
     Milczeliśmy długi czas. Każdy pogrążony w swoich myślach. Lissa wstała nagle, ale zaraz potem usiadła z powrotem. Christian objął ją i szepnął coś do ucha. Odpowiedziała mu wyraźnie zirytowana. Nie mogłam patrzeć na to wszystko, co się działo, co denerwowało nawet Lissę, i siedzieć bezczynnie w stołówce.
     - Mam pomysł - powiedziałam, podnosząc powoli głowę.
     Zwróciłam tym na siebie uwagę całej trójki. Przyglądali mi się, a ja zauważyłam, że oni wydają się tak samo zmęczeni jak ja. Największy ból sprawiały mi oczy Dymitra. Ciemniejsze niż zwykle, z dziwnym, zrozpaczonym błyskiem, całkiem smutne. serce kuło go, tak jak mnie.
     - Słuchamy - ponaglił mnie Ozera.
     Przełknęłam ślinę i wyprostowałam się.
     - Skoro zostało nam jedynie trzy dni możemy poświęcić sobie więcej czasu. Podzielimy go jakoś, ale na razie został nam jeden dzień w akademii, a ja znam miejsce, gdzie możemy w spokoju obejrzeć film. We czwórkę. Sami.
     Usłyszałam pomruk, oznaczający prawdopodobnie zgodę. Znikła nieprzyjemna, napięta atmosfera.
     - A więc... Prowadź Hathaway - powiedział Christian.

3 komentarze:

  1. Cudenko !!! Szkoda ze koncowka taka troszke smutna bo to prawie pozegnanie :-( Ale jeszcze 3 dni spedza razem to jest jakies pocieszenie :-D
    Czekam na nastepny i pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Ale niespodzianka. Maja jak 3 dni? Oni mają być zawsze razem na nie tylko kilka miesięcy a potem rok rozłąki to nie jest fajne. Czekam na następny i życzę weny

    OdpowiedzUsuń
  3. Cudowny rozdział :) uwielbiam to ff ♡

    OdpowiedzUsuń