wtorek, 5 lipca 2016

Rozdział 55


     Wbrew obawom Dymitra nikt nie zorientował się co robiliśmy cały ten czas, a jego wizerunek nie został naruszony. Nie zwracając na siebie uwagi doszliśmy do pokoju. Założyłam nową koszulkę i zapytałam o jego dalszy plan.
     - Najpierw założę ci opatrunek - odpowiedział.
     Odruchowo dotknęłam swojej szyi, naznaczonej licznymi bliznami i ranami. Poprzedni opatrunek sama zdjęłam w stróżówce, przeszkadzał mi trochę. Lekarze twierdzą, że z moim zdrowiem, nie długo nie powinno być śladu. Tymczasem jestem zbiorowiskiem znaków walki. Ślad po postrzale, naruszona skóra na szyi po porwaniu... Boję się co będzie następne. Czasami dziwie się Dymitrowi. Mam miejscowo zniekształconą skórę, nie mam ciała takiego jak wcześniej, a on mimo to wykazuje dla niego wielki podziw. Cóż... kiedy już jestem w jego objęciach zapominam o tym jak wyglądam, ale kiedy jest gdzieś obok chcę dla niego wyglądać idealnie. Chcę, żeby miał najlepszą dziewczynę na świecie. Wiem, że Dymitr nie jest typowym pustym facetem - nie będzie narzekał na kilka ran na ciele swojej kobiety. Dymitr jest zupełnie inny, wiem to. A mimo wszystko nadal ciekawi mnie...
     - Nie przeszkadzają ci te rany i blizny na moim ciele? - spytałam bez zastanowienia. Nie myślałam nad tym co właśnie powiedziałam. Ledwo zorientowałam się, że to pytanie w ogóle przecisnęło się przez moje usta. A kiedy wreszcie to do mnie dotarło pożałowałam.
     Spuściłam szybko wzrok, zawstydzona. Bałam się spojrzeć na Dymitra. Czułam, że patrzy na mnie skupionym, bystrym wzrokiem, a to oznaczało, że zrozumiał co mam na myśli. Przerażało mnie to.
     - Nieważne - dodałam szybko. - Zapomnij.
     Poczułam się zażenowana swoim zachowaniem. Po co to powiedziałam? Po co zadałam mu to pytanie? Nie mogłam przemilczeć tego tematu? Ugh.
     Wróciłam do wcześniejszych zajęć, licząc, że Dymitr zignoruje moje pytanie. Odwiesiłam kurtkę do szafy i poszłam do łazienki. Rozczesałam starannie włosy i wróciłam do pokoju. Dymitr czekał tuż przy drzwiach od łazienki, jakby na mnie czekał. I chyba tak było...
     - Rose...
     Podeszłam do stolika, zabrałam z niego plan zajęć Dymitra i udałam, że jest niezwykle interesujący. Wodziłam wzrokiem po kolejnych cyfrach i literach, zlewających się w jedno. Drgnęłam lekko, kiedy poczułam na ramieniu ciepłą dłoń. Nie usłyszałam, kiedy podszedł.
     - Roza...
     Odkręciłam się ociężale, z zaskoczeniem odkrywając, że jestem bliska płaczu.
     - Nie - powiedział.
     Spojrzałam na niego nic nie rozumiejąc, więc powtórzył.
     - Nie. Nie przeszkadzają mi. Jesteś w błędzie jeśli tak sądzisz.
     - Ale... 
     Urwałam, bo nie wiedziałam jak mu to sensownie wytłumaczyć. Nie powiem przecież, że boję się, że mu nie wystarczę. Dymitr jest dobry. Nie odrzuciłby mnie tylko z powodu blizn. On jest typem mężczyzn, których na świecie jest bardzo mało - jest typem prawdziwego mężczyzny. I wiem, że mnie kocha. A miłość nie patrzy tylko na zewnętrzną stronę. Ona wnika znacznie głębiej. A jednak gdzieś z tyłu głowy pojawiła się u mnie myśl, czy nie mogłabym mu dać więcej, czy Dymitr na pewno tego chce?
     - Nie ma żadnego "ale", Rose. Posłuchaj mnie - złapał mnie za ramiona. - Nie masz najmniejszego powodu do smutku. Nie zostawię cię z powodu kilku ran lub blizn. Nigdy - usiadłam na fotelu, zawstydzona swoim naderwanym zaufaniem. Przecież sama zaczęłam to psuć. Dymitr kucnął przede mną, jedną ręką złapał moją dłoń, a drugą objął mnie na tyle na ile mógł. - Sądzisz, że już mi się nie podobasz, tak? Że kiedy się z tobą kocham nie jest tak jak za pierwszym razem? - milczałam z wzrokiem opuszczonym na podłogę. - Rose, myślisz, że to prawda? - Ręka, która mnie obejmowała, teraz znalazła się na moim policzku.
     - Ja tylko... - westchnęłam, układając w głowie słowa. Jak na takie roztrzęsienie szybko odzyskałam brawurę. - Dymitr, nie oszukujmy się. Moje ciało nie jest już takie jak wcześniej, jak za pierwszym razem. Wtedy miałam ledwo zadrapania. Teraz mam bliznę na piersi i poranioną szyję. To nie może wyglądać atrakcyjnie.
     - A jednak tak jest - stwierdził Dymitr. Nie wierzyłam mu za grosz. Jak coś okropne może być pociągające? - Nie martw się, Rose. Nawet jeśli mi nie wierzysz, mam dla ciebie pocieszenie - położył dłoń na mojej nodze. - Niedługo rany na szyi całkowicie znikną. Blizna na piersi zostanie, nie zginie całkiem, ale będzie mniejsza. Nie przejmuj się takimi drobnostkami - Dymitr wstał i pochylił się nade mną, po czym szepnął mi do ucha: - Zapewniam cię, że nadal jesteś najseksowniejszą, najbardziej pociągającą i najpiękniejszą kobietą na świecie.
     Moje ciało przeszła fala gorąca. Jego słowa aż paliły. Nigdy nie powiedział mi nic takiego wprost. Miałam ochotę dorzucić jakiś sprośny komentarz, ale zamiast tego wybrałam dojrzalszą wersję podziękowania. Wstałam powoli, objęłam Dymitra w pasie i pocałowałam. Oddał pocałunek, zaciskając wokół mnie swoje ramiona. Byłam roztrzęsiona, potrzebowałam opieki, wsparcia. Dymitr dal mi to w jednym pocałunku.
     Usłyszeliśmy głośne pukanie do drzwi. Nie zdążyliśmy się od siebie odsunąć, do pokoju wpadł Stan. na widok nas całujących się trochę stracił gwałtowność. Zatrzymał się nagle. Dymitr odsunął swoje usta, od moich, ale nie pozwolił mi zrobić kroku; nadal mnie obejmował. Stan odzyskał rezon.
     - Przepraszam - bąknął. Uśmiechnęłam się, wydawał się taki potulny. - Strażniczko Hathaway, strażniku Bielikow, jesteście wzywani do królowej i lorda Ozery.
     Kiwnęliśmy głowami.
     - Oczywiście - powiedział Dymitr. - Już idziemy.
     Odsunął się ode mnie pośpiesznie i chwycił swój prochowiec. Zatrzymał się nagle w pół ruchu. Spojrzał na mnie, a jego wzrok podpowiedział mi, że znów się zadręcza. Po raz kolejny dziś sądzi, że sprawie mi ból nie okazując uczuć na służbie.
     - Dymitr...
     Nie mogłam przy Stanie tłumaczyć mu wszystkiego od nowa, tym bardziej, że podopieczni nas wzywali, ale starałam się, żeby zrozumiał co mam na myśli. Zrobił to. Wiem, bo pokiwał głową i przywołał tą wyrazistość na twarz. Nie wiedziałam do końca czy ta energia ma źródło w służbie, czy w moim spojrzeniu, ale byłam zadowolona, że stał się wojowniczym strażnikiem.
     Ruszyliśmy za Stanem. Lissa z Christianem czekali na nas w swoim pokoju. Oboje wyglądali na zdziwionych i zaniepokojonych. Jednak to ja wpadłam w większe zaskoczenie, kiedy zobaczyłam, że mają gościa.
     Hans.
     - Co pan tu robi, strażniku Carter? - spytałam.
     Był ubrany w standardowy uniform strażnika. Jego krótkie, powoli zaczynające siwieć, włosy były starannie ułożone, ale on sam wydawał się niezwykle roztrzęsiony.
     - Rose... - zaczęła nieumiejętnie Lissa. - Wiem, że obiecywałam wam dwa dni wolnego i luźną służbę do czasu, kiedy będziemy w akademii. Wiem, że miałyśmy lecieć na studia... Problem w tym, że nie wszystko idzie po naszej myśli.
     - Plany się zmieniły - dodał Christian.
     Spojrzałam znów na blondynkę. Co się mogło zmienić i dlaczego? Za kilka dni miałyśmy lecieć na studia. To znaczy nie całkiem... Zaczął się już drugi semestr, więc to nierealne, żebyśmy zaczęły naukę. Miałyśmy tylko pobyć tam przez trzy miesiące, żeby podpatrzeć tok edukacyjny, godziny zajęć, kierunki i inne takie. Taki okres próbny. Co roku dostaje go na tej uczelni około 50 osób. Mogą one zdecydować czy uniwersytet spełnia ich wymagania. Lissa była pewna, że chce się uczyć właśnie tam. Miałyśmy tam pojechać, aby mogła odpocząć od "królowania" i poznać jakichś znajomych. A teraz wygląda na to, że żadna z nas nigdzie nie pojedzie.
     Zerknęłam na Dymitra. Był zdezorientowany i zdenerwowany tak jak ja. Napiął wszystkie mięśnie i patrzył bystro na królową. Skoro on też nic o tym nie wie, to musi być nagła zmiana planów.
     - Sytuacja wymknęła się nam spod kontroli. Pamiętacie napad na dom Badiców? - spytał Hans. Pokiwałam głową. Tego nie da się zapomnieć. - To był ledwie początek. Strzygi na prawdę zaczęły się jednoczyć i działać z ludźmi.
     Czułam jak nogi się pode mną uginają; z każdym słowem coraz bardziej. A wiedziałam, że o dopiero początek. Że to, co usłyszę za chwile będzie jeszcze gorsze. Nie chciałam okazać słabości, więc zdecydowałam się założyć maskę strażnika. Zerknęłam na Lissę, starając się odczytać coś z jej twarzy. Wychwyciłam tylko tyle, że ani ona, ani Ozera nie mają pojęcia o co chodzi.
     - Od świąt dostaliśmy informację o trzech napadach. Banda w jednym z nich - pierwszym - została szybko zlikwidowana. Niestety pozostałe dwie ciągle są dla nas zagadką.
     - Skąd pewność, że to nie była jedna zgraja? - spytałam.
     Hans wydawał się być mi wdzięczny z rozsądnego podejścia do sprawy.
     - Po pierwsze: unicestwiona grupa dokonała pierwszego napadu, nie mogła potem zmartwychwstać i zaatakować kolejne dwa miejsca. Po drugie: ataki odbyły się w trzech różnych państwach w ciągu zaledwie tygodnia. Nawet strzygi nie dałyby rady tak szybko się przemieścić.
     Kiwnęłam głową, przyznając mu racje. To niestety słuszne argumenty.
     - Rada arystokratów oraz rada strażników zgodnie stwierdziły, że nie możemy czekać na kolejną napaść. Bierzemy pod uwagę, że celem może być Dwór. Poza tym skoro już tyle odwiecznych zasad idzie w kąt, dlaczego nie można by dorzucić do tej grupki kolejnego prawa? Po kilku dniach narad zdecydowaliśmy się na kontratak. Potrzebujemy do tego ludzi. Dobrych ludzi. Dlatego tu jestem. Przyjechałem po was.
     Spojrzałam ukradkiem na Dymitra. Był zdeterminowany, gotowy do walki, jakby miał ją stoczyć za kilka minut. Analizował wszystko co usłyszał. Ja także.
     Zgadzam się z radą. Powinniśmy coś zrobić zanim strzygi poczują zbyt wielką swobodę. Nie możemy pozwalać im bezkarnie urządzać napady. Musimy ich zaatakować. To jasne. Jeśli dalibyśmy im wolną rękę, ograniczając się jedynie do obrony, bestie miałyby znaczną przewagę. A jeżeli poczują choćby mały okruch tryumfu przedostaną się do celu. Tego się boję. Tego boimy się wszyscy. A skoro łamiemy już prawa, musimy coś tego wynieść. Zastanawia mnie tylko sposób w jaki strażnicy, nadal z brakami w kadrze, zamierzają stawić czoło strzygom.
     Dymitr najwyraźniej zastanawiał się nad tym samym, bo zapytał o to strażnika Cartera.
     - Mamy dopiero wstępny plan - wyjaśniał Stan. - Na razie wiemy na pewno, że straż obronna królowej i lorda zostaną zmniejszone o, łącznie, czwórkę strażników. Cała reszta i plany dla poszczególnych oddziałów, które wyślemy na miejsce zostaną omówione za kilka godzin przez najbardziej doświadczonych strażników naszego świata. Przekazane będą dowódcom oddziałów, a następnie w drodze wszystkim jego członkom.
     Chodziłam niespokojnie po pokoju, zastanawiając się jak to rozegrać. Szlag! Mam osiemnaście lat! Powinnam martwić się tym jak wyglądam, a nie zastanawiać się jak obronić naszą rasę. W dodatku za miesiąc mam urodziny. Dymitr tydzień później. Wypadają w weekend, więc planowaliśmy wziąć sobie wtedy dni wolne i moje urodziny spędzić w gronie przyjaciół, a jego - sami. Wszystko się teraz pogmatwało.
     - Rose... - usłyszałam cichy głos Lissy. - Usiądź.
     Zignorowałam ją i zdziwiłam się jak łatwo mi to przyszło.
     - Ile to będzie trwać? - wyrzuciłam z siebie kolejne pytanie. - Ile trwać będzie kontratak z naszej strony?
     Hans wyglądał na jeszcze bardziej zdenerwowanego niż wcześniej. Zauważyłam, że nieźle się spocił. Przejechał dłonią po włosach i westchnął ciężko.
     - To będzie dla was problemem, Rose - uprzedził nas. - Nie lubię się cackać, więc powiem wam teraz wszystko. Planowany czas akcji to od dziewięciu do dwunastu miesięcy. Zostaliście wybrani do podstawowych oddziałów. Każde do innego. Rose, ty lecisz do Londynu. Dymitr, ty jedziesz do Kanady. Przez cały czas trwania akcji żaden członek oddziału nie będzie mógł kontaktować się z nikim z innego oddziału. zakazany będzie także kontakt z królową lub kimkolwiek innym z Dworu niż grupą nadzorującą wasze działania.
     Świat się zatrzymał. Przez kilka sekund miałam wrażenie, że ugrzęzłam gdzieś pomiędzy rzeczywistością, a odległym światem człowieka, który zemdlał. Na raz poczułam ból w klatce piersiowej. Podparłam się ręką o ścianę.
     Rok. Rok. Rok - ten wyraz dudnił w mojej cały czas. Czułam przy tym ból bardziej nieznośny niż w ferie w samolocie. Rok bez Lissy. Rok bez Dymitra, bez jego uśmiechu, ciepłego ciała, aksamitnych włosów, miękkich ust. Rok bez jego bezpiecznych ramion. Gdzie zaznam spokoju przez ten rok? Gdzie mam się podziać, jeśli nie w jego ramionach? Co będę ze sobą robić podczas czasu wolnego? Co będę robiła, jeśli nawet nie będę mogła do niego dzwonić? Jak mam bez niego wytrzymać? To niesprawiedliwie. Znamy się zaledwie od półtora roku, z czego pewnych dwanaście miesięcy (jeżeli nie więcej) było dla nas bardzo trudne. Jeśli by to obliczyć mieliśmy spokojne kilka ostatnich miesięcy, a teraz co? Znowu mamy pokomplikować rok? Mało wycierpieliśmy? Mało musieliśmy poświęcić? Czy na prawdę tak mało razy ryzykowaliśmy nasze życie i nasza miłość, żebyśmy teraz znowu musieli przechodzić tą głupią próbę? Swoją drogę mam ich serdecznie dość!
     Chwila... Próba.
     Czy o o tym mówiła Jewa? Te jej proroctwa wymyśliły sobie roczną przerwę dla jej wnuka i jego partnerki? Roczna przerwę bez możliwości jakiegokolwiek kontaktu. Wygląda na to, że to przed tym mnie ostrzegała. "W niedalekiej przyszłości zostaniecie wystawieni na próbę. Obydwoje" - powiedziała na lotnisku. " Musicie sobie ufać." Ufam mu. Ufam mu bezgranicznie. Wiem, że nie zrobiłby nic, co mogłoby mi zaszkodzić, nawet za cenę własnego życia. A on wie, że ja nie skrzywdziłabym jego. Musimy to przetrwać. Ale jak? ...Moment. Jewe mówiła coś jeszcze. "Po tym wszystkim czeka was coś wspaniałego. Myśl o tym..." Dalej nie pamiętam, ale jestem pewna, że zapamiętałam najistotniejsze rzeczy. Ta nagroda, o której mówiła Jewa... Mam nadzieje, że będzie warta roku cierpienia.
     Będę cierpiała. Jestem tego pewna. Jeżeli teraz czuję piekielny ból w klatce piersiowej, to co będę czuła potem? Rozpacz? Niechęć do wszystkiego? Złość?
     Pierwszy raz odkąd weszliśmy po pokoju Lissy i Christiana spojrzałam się prosto na Dymitra. Stanęłam przed nim i skierowałam zaszklone oczy w jego stronę. Nawet on czuł się zdruzgotany. Nie umiał już ukryć tego tak jak wcześniej, a fakt, że jesteśmy miedzy znajomymi tylko przeszkadzał mu narzucić maskę strażnika. Nie chciałam, żeby to robił. Nie chciałam, by był obojętny akurat w tej chwili. Potrzebowałam go, teraz, właśnie teraz. Chciałam znów znaleźć się w jego ramionach. Poczuć się bezpieczna, kochana. Chociaż na parę sekund.
   Zaraz potem mimowolnie skierowałam wzrok na przyjaciółkę. Ją także mam zostawić? Opuścić na długi rok? Mam pozwolić, by pożarło ją ta władza i arystokratyczni kretyni? Ona nie da sobie rady! Jest silna, a jednocześnie taka krucha. Lissa ma wilki potencjał i ogromny hart ducha, ale nie mogę wystawić jej na pożarcie tym dupkom! Ona jest tylko słodką blondynką o twarzy anioła. Nie mogą jej zniszczyć! A ja jako jej strażniczka i przyjaciółka muszę ją chronić! Jak mam to robić, kiedy przez rok będę na innym kontynencie?! Fakt... Jest jeszcze Christian - będzie ją wspierał, pomagał jej. Tyle, że... będzie mi brakowało jego idiotycznych komentarzy i kąśliwych uwag. Lubię go.
     Lissa i Christian także mieli w oczach to coś, co Dymitr. Nie umiem tego określić.
     Tak bardzo potrzebuje teraz pomocy. Patrzę na tą trójkę i chcę ich wsparcia, a mimo to, wiem, że każde z nas czuje w pewnym sensie to samo.
     - Idźcie do siebie - powiedział Hans. Jako jedyny nie czuł tego bólu. Może jeszcze Christian, chociaż podejrzewam, że będzie tęsknił za swoim strażnikiem i za mną, nie będzie miał się z kim drażnić. - Spotkamy się jutro przy śniadaniu, podczas pierwszej lekcji w takim gronie, w jakim jesteśmy teraz. Wszyscy musicie trochę ochłonąć.
     Ukłonił się zgrabnie królowej i wyszedł. Lissa szybko podeszła do mnie i objęła swoimi wątłymi ramionami. Wcisnęłam na chwilę głowę w jej szyję. Szybko się jednak otrząsnęłam, nie mogę jej pokazać, jak bardzo mnie boli. Muszę być silna. Tak jak Dymitr. Odsunęłam się od niej, dyskretnie osuszając oczy z łez.
     - My już chyba pójdziemy - powiedziałam, ukradkiem zerkając z ukosa na Dymitra.
     Lissa bez słowa kiwnęła głową i wtuliła się w Christiana. Bezgłośnie przekazałam mu "Pociesz ją, proszę". Jestem pewna, że zrozumiał. Wyszliśmy.
     Bez słowa poszliśmy do pokoju. Każde z nas zatopione było we własnych myślach, a jednak po przekroczeniu progu pokoju obydwoje wiedzieliśmy co zrobić. Dymitr szybko zamknął drzwi i chwycił mnie w ramiona. Nareszcie. Wreszcie czułam się bezpieczna. Jakby przy jego ciele problemy nagle zmniejszały się do rozmiaru natrętnej muchy. Czułam się jakbym bezskutecznie próbowała ją przegonić. Potem oblała mnie fala strachu i bezsilności. Co mam zrobić? Jak zmniejszyć ból? Płakałam, wtulona w ciało strażnika. On dosłownie otulił mnie swoim płaszczem i przycisnął mocno do siebie, całując w głowę. Nie mam pojęcia kiedy zaczęły cieknąć mi łzy, ile już ich wylałam, ani nawet ile tak staliśmy, ale Dymitr w pewnym momencie pociągnął mnie delikatnie i usiadł na łóżku. Usiadłam mu okrakiem na kolanach i natychmiast ukryłam twarz w jego ramię. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz płakałam. Nie mogę sobie przypomnieć, kiedy po raz ostatni robiłam to w obecności Dymitra, ale teraz właśnie tak się działo. Nie chlipałam ani nie szlochałam. Trwałam po prostu przyczepiona do ciepłego ciała Rosjanina i pozwoliłam łzom ujrzeć światło dzienne.
     - Rok  - mruknęłam. - Chcą nas odciąć od siebie na rok, rozłączyć nas.
     Dymitr sam schował twarz w moich włosach, co pozwoliło mi wnioskować, że on też jest załamany. Jego łamiący się głos tylko to potwierdził.
     - Nie zdołają tego zrobić. Nie odbiorą mi ciebie. Znajdziemy sposób, żeby się kontaktować.
     Nie wiem czy sam wierzył w to co powiedział, ale coś, jakaś nuta pewności w jego tonie sprawiła, że ja uwierzyłam. Odsunęłam się od niego delikatnie. Położyłam mu dłoń na policzku i muskałam palcami jego skórę.
     - Nawet jeżeli... - zaczął niepewnie. - Nawet jeżeli nie będziemy mieli kontaktu przez rok, nie przestanę cię kochać. Nadal będziesz najważniejsza...
     - I będziesz myślał o mnie codziennie, bo nie wyobrażasz sobie ani jednego dnia bez Rosemarie Hathaway - zaśmiałam się cicho i wytarłam łzy.
     Na twarzy Dymitra, po raz kolejny dzisiaj, pojawił się piękny uśmiech. Poprawił mi humor.
     - Dokładnie.
     Objęłam rękoma jego szyję.
     - Ja za to będę tęskniła za takim dużym Rosjaninem.
     Bielikow zaśmiał się cicho.
     Zauważyłam, że stosunkowo mało osób umie rozbawić Dymitra,a co dopiero sprawić, żeby się zaśmiał. Dlatego tak wielką radość czuję na myśl, że ja umiem zrobić to bez najmniejszego problemu.
     - Porozmawiamy o tym z Hansem jutro przy śniadaniu - oznajmił Dymitr.
     Zgodziłam się. To dobry pomysł.
     - A na razie nie rozmawiajmy o tym, aż do jutra, dobrze? Chciałabym cieszyć się póki jeszcze mogę.
     Dymitr przytaknął i zupełnie niespodziewanie położył się, ciągnąc mnie na siebie. Opadłam na jego brzuch przyciśnięta, także przez jego, ramiona.
     - Co ty wyprawiasz, Towarzyszu? - zachichotałam.
     - Cóż... Chyba próbuje pomóc ci się cieszyć.
     Zmienił się. Bardzo się zmienił.
     - Cieszyć?
     - Mną - odparł pewien siebie. Zdarza mu się to tak rzadko, że czasem zapominam, że w ogóle tak potrafi.
-----------------------------------------------------------------------------------------------------
     No i jak? Mam nadzieje, że nie jest źle :* Proszę o komentarze, bo ostatnio mało ich było :*

6 komentarzy:

  1. Maja z początku tego rozdziału kochałam cię jeszcze mocnej ale teraz to mam ochotę cię udusić. Rok? Rok naprawdę?! Dwanaście miesięcy?! Maja oszalałaś! Nie to nie może się tak skończyć! Czekma na następny

    OdpowiedzUsuń
  2. Rok! Ta nagroda musi być niezwykła np. Dziecko

    OdpowiedzUsuń
  3. Czekalam na ten rozdzial a tu takie cos ?!?!?! Rok???? Czys ty kompletnie oszalala?!?! CALE 12 MIESIECY OSOBNO?! Zwariowala dziewczyna jak nic! Cos ty narobila? Jak oni wytrzymia tyle czasu osobno? Normalnie mam ochotr cie udusic!!! Dawaj szybko kolejny rozdzial bo nie odpowiadam za siebie! Pozdrawiam :-)

    OdpowiedzUsuń
  4. Musiałam przeczytać to drugi raz, żeby upewnić się czy to nie żarty. Teraz ledwo widze klawisze przez łzy w oczach. Cholera, Rose chyba będzie musiała w końcu przyznać racje co do tych przepowiedni Jewy. I Dymitr mały buntownik. "Znajdziemy sposób, żeby się kontaktować." Coś czuje, że chyba im się to jednak nie uda. :'( I do tego w słuchaekach piosenka w cudownym wykananiu Kuby Jurzyka...
    "Srebrny panie snu i gwiazd
    Gdy rozpalisz w noc swój blask
    Spójrz litościwie na człowieczy ból
    I usłysz krzyk tego który oddałby
    Wieczny żar miliona gwiazd
    By choć raz znów ujrzeć ją i jej oczu blask..."

    OdpowiedzUsuń
  5. Śmutne w sześciu dziesięciu, a radosne w czterech dziesięciu.
    Zdaje się upojna noc. Też chcę się tak pocieszyć
    Czekam na next i masy masy weny
    Werka

    OdpowiedzUsuń
  6. Przełomowy rozdział! Jakaś akcja! Nie zdziwię się jak zacznę czytać o przymierzu strzyg z ludźmi na innych blogach. Uważam, że to bardzo niedoceniany wątek. Co nie zmienia faktu, że ja mogę wytrzymać czytając o roku rozłąki Rose i Dymitra, ale Tobie ciężko będzie o tym pisać. Dlatego życzę Ci powodzenia, zaciekawić czytelników fabułą bez ich ulubionych bohaterów to nie lada wyzwanie. Wysoooko podniosłaś sobie poprzeczkę! Pozdrawiam i życzę weny- ta przy roku samotności Rose z pewnością by się przydała.
    PS Czy Rose i samotność nie są czasem przeciwieństwami?

    OdpowiedzUsuń