niedziela, 22 maja 2016

Rozdział 51

Rozdział 51

-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
     Siedliśmy obok siebie, przy jednym ze stolików w kącie z tackami pełnymi kanapek. Dymitr wziął jeszcze kawę, a ja odstraszona tym świństwem zdecydowałam się na szklankę soku. Akademia świętego Władimira zaczynała budzić się do życia. Na stołówce aż wrzało. Schodziło się coraz więcej osób: dampirór, morojów i strażników. Najwyraźniej ci, którzy widzieli nas na dziedzińcu zdążyli już podać dalej swoje obserwacje, bo wszyscy ukradkiem zerkali na nas. Bawiło mnie to. W akademii jest sama królowa, a uwaga całej społeczności szkolnej skupia się tylko na mnie i Dymitrze. No cóż, ostatecznie na prawdę jesteśmy większymi celebrytami niż para królewska. Monarcha jest od zawsze i można podziwiać go lub ją na Dworze, podczas gdy my jesteśmy parą strażników, która niezaprzeczalnie zmieniła losy naszego świata. Tak, faktycznie mają co podziwiać.
     Nieświadomie uśmiechnęłam się. Dymitr od razu to zauważył.
     - O co chodzi? - spytał.
     - O nich - rozejrzałam się wokół. - I o nas. - Dymitr zmarszczył brwi, próbując zrozumieć o co mi chodzi. - Jesteśmy większą sensacją niż Lissa i Christian. Przekręciliśmy historię naszego świata do góry nogami.
     Bielikow zamyślił się. Nie mówił nic przez dłuższą chwilę.
     - To zaskakujące - odezwał się w końcu. Mówił tak cicho, z takim spokojem, że ledwo go słyszałam. Zainteresowana tym jednym zdaniem, cierpliwie czekałam, aż powie coś więcej. - Spotkaliśmy się rok i kilka miesięcy temu, a już zdążyliśmy zmienić historię pradawnej rasy wampirów - Dymitr patrzył na swój talerz, jakby czytał z niego. - Wiesz... Nigdy nawet nie pomyślałem, że mogę wyjść poza mury akademii. Sądziłem, że już zawsze będę mieszkał w tamtym pokoju i uczył przyszłe pokolenia strażników. Nie śmiałem nawet marzyć o posadzie strażnika rodziny królewskiej. Owszem znałem wiele ważnych osobistości, mówili mi, że jestem dobry, że nadaje się na kogoś o wyższej radze. Czułem się wtedy dumny z samego siebie, jednak nie zmieniało to faktu, że nadal uczyłem w akademii. - Dymitr pogrążył się we wspomnieniach, a ja przyglądałam mu się z zainteresowaniem. Zdziwił mnie jego brak wiary w siebie. Wydawało mi się, że doskonale wiedział co potrafi i że jest jednym z najlepszych strażników świata. Mam nadzieje, że przynajmniej teraz, kiedy tak często słyszy to (nie tylko ode mnie) zdaje sobie z tego sprawę. - Z czasem naprawdę zacząłem lubić swoją prace. Potem pojawiłaś się ty - spojrzał na mnie bystrym wzrokiem. -  Od początku wiedziałem, że jesteś nadzwyczajna, ale nie sądziłem, że aż tak - mimowolnie uśmiechnęłam się lekko i spuściłam wzrok na moment. - Sprawiłaś, że... Spełniłaś wszystkie moje marzenia i dałaś mi znacznie więcej niż oczekiwałem. Podświadomie potrzebowałem kogoś takiego jak ty. Kogo komu będę mógł wszystko powiedzieć, kogoś, kogo będę mógł kochać. Tylko tyle. A może aż tyle... Nie wiem, ale wiem, że wszystko co mam mam dzięki tobie. I nie my zmieniliśmy historię tylko ty. Ja byłem tylko potrzebny, żebyś mogła na kimś udowodnić co potrafisz. To w tym ja i twoi przyjaciele ci pomogliśmy, ale to nie my zmieniliśmy świat tylko ty. To ty powinnaś zapisać się w dziejach, nie my wszyscy.
     - Dymitr, przestań - poprosiłam. - Nie zwalisz na mnie całej odpowiedzialności za namieszanie w historii pradawnej rasy wampirów.
     Oboje uśmiechnęliśmy się lekko. Zaskoczyło mnie to. Dymitr po raz kolejny okazał uczucia w miejscu publicznym. Zauważyłam, że patrzy się na nas praktycznie każdy.
     - Masz może ochotę narobić trochę zamieszania, Towarzyszu? - spytałam z uśmiechem.
     Wiedziałam, że się nie zgodzi, ale spróbowałam. Nie prowokowałam go i nie zmuszałam do niczego. Po prostu zaproponowałam zapewnienie wszystkim tym ludziom rozrywki i tematu do rozmów. Przy okazji z korzyściami dla siebie - nie pogardzę dotykiem jego ust.
     Dymitr pokręcił głową. Nie zgodził się. Cóż, nie robiłam sobie wielkich nadziei. I tak jestem z niego dumna, że na tyle sobie dzisiaj pozwolił. Kiwnęłam, na znak zrozumienia i wróciłam do jedzenia. Nie czułam się zawiedziona. Przecież wymagałam od niego za dużo i dobrze o tym wiedziałam. Chociaż to trochę komiczne, nikt nie wymaga od niego za dużo, kiedy wysyła go na niebezpieczne, krwawe misje, a ja wymagam za dużo, kiedy proszę o całusa w szkolnej stołówce. Ale nie zamierzam nalegać, wiem, że to zniszczyłoby mojego Dymitra, tego z którym trenowałam właśnie w tej szkole.
     Zauważyłam na sobie wzrok Rosjanina. Spojrzałam na niego, a on wtedy szybko spuścił głowę. Od razu wychwyciłam zmianę w jego humorze. Spochmurniał nagle, a ja nie miałam zielonego pojęcia dlaczego.
     Przekręciłam się w jego stronę i twardym wzrokiem nakazałam mu spojrzeć sobie w oczy. Nie wykonał mojego polecenia.
     - Dymitr - szepnęłam. Zero reakcji. - Dymitr - powtórzyłam głośniej.
     Ociężale podniósł głowę znad tacki. Nadal unikał moje wzroku. Najchętniej pocałowałabym go, wtedy na pewno zwróciłby na mnie uwagę, ale wkurzyłby się, że zrobiłam to na oczach tylu ludzi. Poczułam się bezradnie.
     - Dymitr, do cholery jasnej - powtórzyłam do raz kolejny.
     Pochwaliłam się w duchu, za to, że nie krzyknęłam.
     Dymitr nareszcie zainteresował się mną. Spojrzał mi w oczy, a ja... nadal nie wiedziałam o co mu chodzi, dlaczego jest taki smutny.
     - Co się stało? - spytałam pod upadnięta na duchu.
     - Nic - odparł bez zastanowienia.
     Przysunełam się do niego.
     - Kłamiesz.
     - Mówię prawdę, Rose - upierał się. - Nic się nie stało.
     Westchnęłam cicho.
     - Przecież widzę.
     - Nie mam pojęcia o co ci chodzi - krótko zakończył temat. - Idziemy?
     Zrezygnowana przystałam na jego propozycje. Odnieśliśmy puste tace i ruszylismy w stronę sali trningowej. Dymitr uparł się, żeby zmienić mi opatrunek na szyi. Wiedział, że wczoraj o tym zapomniałam. Czułam się zmęczona i bezsilna. Było w tym coś dziwnego, co sprawiło, że od razu zastanowiłam się nad tym czy to nie Robert siedzi w mojej głowie. Zaraz jednak oprzytomniałam i uświadomiłam sobie, że nie mogę zrzucać na niego winy za wszystko co dzieje się w moim życiu. Poza tym nadal męczy mnie pytanie dlaczego Dymitr tak nagle spochmurniał.
     - Rose.
     Do rzeczywistości przywrócił mnie głos Bielikowa. Spojrzałam na niego. Stał odwrócony do mnie tyłem w sąsiednim pomieszczeniu. Szukał czegoś w szafce. Pewnie wody utlenionej.
     - Połóż się na materacu - nakazał.
     Zdjęłam kurtkę i posłusznie, ale trochę tępo wykonałam jego polecenie. Dymitr przyszedł po chwili z apteczką w rękach. Moment kombinował jak będzie mu najwygodniej i w końcu usiadł na mnie okrakiem.
     Wystarczyło jedno spojrzenie, żebym upewniła się, że wrócił strażnik Bielikow. Nie winiłam go za to, przecież to część jego. A jednak coś we mnie potwornie zasmuciło się, kiedy zobaczyłam wyraz jego twarzy. To pewnie dlatego, że dziś pozwolił sobie na okazanie uczuć publicznie. Zapewne gdzieś we wnętrzu pomyślałam, że będzie taki już cały dzień. Myliłam się.
     Rose!, warknęłam na siebie w myślach.
     Powinnam się cieszyć z tego, że Dymitr pokazał co czuje tam na dziedzińcu. Nie mogę wymagać od niego za dużo, on dopiero zaczyna. Zaczyna uczyć się, że uczucia nie są niczym złym, nawet jeśli okazywane są przy obcych ludziach. Powinnam być z niego dumna, że pozwolił sobie dziś na tyle. I jestem.
     Do rzeczywistości przywróciły mnie rwanie w mojej szyi. Dymitr zdejmował opatrunek, a ten uparcie próbował trzymać się skóry, ciągnął ją przez co ja czułam piekielne rwanie, poruszanych mięśni. Skrzywiłam się dość wyraźnie, więc Dymitr starał się robić to trochę delikatniej.
     - Jeszcze chwile - mruknął.
     Zacisnęłam zęby, czując... właściwie nie mam pojęcia jak to określić. Dymitr oderwał ją cały opatrunek, a ja czułam coraz gorszy ból. Nie był przeraźliwy, ale jednak. Zwykle też bli, ale nie tak mocno. Złapałam się za szyję, próbując wyczuć, co jest przyczunął tego cholernego uczucia. Dymitr spojrzał na mnie zdumniony. Wiedział, że zwykle prawie nie czuje bólu. Teraz wszystko ewidentnie na to wskazywało. Dymitr siłą musił odciągać mi ręce. Zniecierpliwił się w końcu, bo ciągle uparcie próbowałam złapać się za szyję, i unieruchomił mi ręce swoimi nogami. Wierciłąm się trochę, ale doszłam do wniosku, że to bez sensu, więc spróbowałam po prostu nie skupiać się na bólu. Zamknęłam oczy i myślałam o Dymitrze, starałam się przywołać obrazy, wspomnienia, które przebiły by ból. W jednej chwili przypomniała mi się stara wartownie. Szlag, to już drugi raz dzisiaj. Będę musiała coś sprawdzić...
     Nim się zorientowałam Dymitr skończył zmieniać mi opatrunek. Uświadomiłam to sobie, gdy poczułam jak ze mnie schodzi. Otworzyłam oczy i usiadłam. Dotknęłąm szyi, poczułam pod palcami miękki opatrunek. Wstałam i założyłam kurtkę. Domyśliłam się, że Dymitr nie chciałby, żebym została. A może i by chciał, ale nie podobało by mu się, gdybym zaczęła komentować niektóre rzeczy. Tak więc zamierzałam wyjść, kiedy usłyszałam jego głos...
     - Rose!
     Odwróciłam się szybko i ruszyłam w jego stronę. Może jednak uda mi się go jeszcze pocałować. Wróciło mi trochę energii.
     - Co masz zamaiar dziś robić? - spytał.
     Zatrzymałam się.
     Ou... Więc tylko o to mu chodziło.
     - Nie wiem - odpowiedziałam szybko. - Mam kilka spraw do załatwienia, ale zdąże z tym do południa. Potem może pójdę do tego waszego tajnego pokoju ze świetnym żarciem.
     Próbowałam sprawić, żeby na jego ustach pojawił się uśmiech, ale jak mam to zrobić, skoro nawet ja nie mogłam się do tego zmusić.
     Dymitr kiwnął głową.
     - Też tam idę po zajęciach - oznajmił.
     Odkręciłam się i ruszyłam w stronę drzwi
     - Będę czekała - powiedziałam jeszcze zanim wyszłam.
     Poszłam prosto do Alberty. Czułam się zdeterminowana, chociaż w gruncie rzeczy stało przede mną banalne zadanie. Nigdzie nie mogłam znaleźć strażniczki. Spacerowałam wokół akademii, domyślając się, że kobieta może mieć teraz służbę. Jednak tu też jej nie widziałam. Poszłam do głównej siedziby strażników. Pytałam dampirów na korytarzu, ale tam też nikt jej nie widział. W końcu natrafiłam na Stana.
     - Nie widziałeś może strażniczki Pietrow? - zagadnęłam.
     Rozejrzał się wokół. Staliśmy na głównym korytarzu, nie przechodziło tędy zbyt wiele osób. Na ścianach wisiały obrazy legendarnych strażników tak, by przypominały o ich chwale i wielkości.
     - Nie ma jej tu, więc pewnie śpi jeszcze po nocnej warcie.
     - Szlag - zaklęłam.
     No i co ja mam teraz zrobić? Do Alberty mam największe zaufanie.
     - O co chodzi? - dopytywał Stan. - Może ja będę mógł ci pomóc.
     Wzięłam głęboki oddech.
     - Chodzi o starą wartownię - wypaliłam.
    Stan zamyślił się. Nie takiej reakcji oczekiwałam. No tak, przecież nie dla wszystkich dawno zapomniana chata w środku lasu znaczy to co dla mnie. Przecież to miejsce ma wartość tylko dla mnie i Dymitra. To dlatego pytam się o wartownię, boje się, że nie byłą im potrzebna, więc zburzyli ją.
     - O co dokładniej...
     - Ona cały czas tam stoi? - zapytałam.
     Miałam wilką nadzieje, że to, że będę mogła tam wrócić.
     - Tak, oczywiście - odparł Stan bez wahania. - Jest trochę nieużyteczna, ale nie przeszkadza, więc zostawiliśmy ją w spokoju.
     Uśmiechnęłam się szeroko, podziękowałam mu szybko i odeszłam.
     Na początku chciałam powiadomić Lissę, ale zdałam sobie sprawę, że ma teraz spotkanie z Kirową. Nie trawie tej jędzy, więc prawie zrezygnowałam z tego, jednak... przecież jestem strażniczką królowej Wasylissy. Mimo, że dała mi dzień wolny, powinnam informować ją o takich rzeczach.
     Westchnęłam ciężko i zawróciłam.
     Lissa siedziała w gabinecie czarownicy. Żałowałam, że nie mogę jej przed tym uchronić. Zapukałam i weszłam, kiedy usłyszałam ciche proszę. Kirowa spojrzała na mnie wprost z odrazą. Miałam wilką ochotę przewrócić oczami, ale powstrzymałam się. Obowiązywała mnie etyka zawodowa, morojom należy okazywać szacunek. 'Jej należy się tyle szacunku, co krowie', pomyślałam złośliwie. Kiwnęłam głową dyrektorce i skłoniłam się przed Lissą. Obydwie tego nie lubiłyśmy, problem w tym, że właśnie tego od nas wymagano.
     - Królowo - podeszlam do Lissy i zciszyłam głos. - Idę do lasu - wyczuwając zdziwienie przyjaciółki kontynuowałam. - Nie martw się, nie opuszcze terenu akademii, obiecuje.
     Lissa spojrzała mi w oczy i kiedy upewniła się, że mówię prawdę, kiwnęła głową.
     Wyszłam zadowolona, że Kirowa nie odezwała się ani razu. Wsunęłam na siebie kurtkę i korzystając z tego, że trwała właśnie kolejna lekcja biegiem popędziłam w las.
     Nic tu się nie zmieniło... Kompletnie nic. Wszystko wydawalo się takie same jak kiedy sama się tu uczyłam. W zasadzie było ty tylko rok temu, ale czuje się, jakby minęły wielki. może to dlatego, że sytuacja tak diametralnie się odwróciła. Spotykam się z moim byłym mentorem, moja przyjaciółka została królową naszego świata, a szkolny dziwak został jej ukochanym. Tak, świat zupełnie się przekręcił.
    Minęłam miejsce, gdzie podczas ćwiczeń polowych pokonałam całą trójkę strażników, także Dymitra i miejsce, gdzie Lissa torturowała Jessiego. To tu zaczęło się coś pięknego. To właśnie po tym jak zabrałam od Lissy mrok dostałam się w ręce Dymitra. I dopiero teraz zrozumiałam, że od tamtego czasu cały czas jestem w jego ramionach. Nieważne co się stało, nie ważne ile razy w tym czasie się załamywałam i jak często ranilismy się nazwazjem właśnie od tamtej chwili nadal jestem w jego ramionach i juz nigdy ich nie opuszczę.
     Doszłam na miejsce. Tu także nic się nie zmieniło. No może oprócz tego, że trawa wokół chatki urosła. Ostrożnie otworzyłam drzwi i weszłam do środka. Wnętrze wyglądało tak jakby nikt nie był tu po nas. Nawet po ataku na akademię stróżówka jako jedyna nie ucierpiała, pomijając kilka śladów krwi na zewnątrz, na deskach. Teraz zastanawiam się czy to przypadek czy przeznaczenie. Może los wiedział, że kiedyś tu wrócimy i oszczędził chociaż to jedyne wspomnienie...
     Usiadłam ostrożnie na łóżku, jakby bojąc się zniekształcić tamte przeżycia. Nie wiem ile napawałam się wspomnieniami, wydawało mi się, że próbuję przywrócić je do życia, kiedy.... prawie mi się udało.
     Dymitr wszedł do wartowni.
     Właściwie prawie do niej wbiegł. Zatrzymał się, kiedy zobaczył mnie leżącą na łóżku. Nawet nie zauważyłam, kiedy skuliłam się i zaczęłam skubać nitki wystające z koca. Spojrzałam na niego. Zatrzymał się w połowie drogi do mnie i rozejrzał dokładnie po całym pommieszczeniu. Wiedziałam, że do niego też powróciły wspomnienia. Zmęczona sama nie wiem czym zamknęłam oczy. Po chwili poczułam jak łóżko za mną ugina się pod ciężarem ciała Dymitra. Odkręciłam sie w jego stronę i spojrzałam mu w oczy. Spocił się trochę i oddychał szybciej jakby dopiero co biegał. Oparłam głowę na jego torsie i położyłam mu rękę na brzuchu.
     - Dali ci aż taki wycisk - zażartowałam.
     Poczułam, że się uśmiechnął.
     - Nie oni, ale ty.
     Podniosłam głowę i spojrzałam na niego.
     - Ja?
     Nic nie rozumiałam.
     - Tak, ty - Dymitr położył delikatnie moją głowę na swojej piersi, objął mnie, a drugą ręką złapał moją dłoń. - Szukałem cię. Po zajęciach poszedłem do pokoju w siedzibie strażników, ale nie było cię tam. Nikt cię nie widział. Dopiero Hans powiedział, że pytałaś go o wartownię.
     Wtuliłam się mocniej w ciało Dymitra. Na dworze było przeraźliwie zimno, a deski chatki nie dawały rady utrzymywać tu ciepła.
      Zrozumiałam też, że Dymitr musiał się o mnie martwić skoro biegł.
     - Tak - mruknęłam. - Chciałam trochę powspominać. Ale bez ciebie nie wiele umiałam sobie przypomnieć.
     Nagle naszła mnie ochota na coś więcej niż tylko obejmowanie się. Podsunęłam się trochę bardziej i spojrzałam Dymitrowi wyzywająco w oczy.
     - Masz może ochotę na powtórkę przeszłości? - zagadnęłam, przysuwając się bliżej.
     Nie odpowiedział. Słowa były niepotrzebne. Przysunął mnie tylko bardziej do siebie. Musnęłam lekko jego usta. Spojrzałam na niego jeszcze raz i ponownie dotknęłam jego warg. Całowaliśmy się nieśpiesznie, powoli. Chcieliśmy dokładnie przywołać wspomnienia. Wspięłam się na brzuch Dymitra, złapałam za krańce jego prochowca i spróbowałam go zsunąć. Nie udało mi się, za to Dymitr sprawnie zdjął ze mnie kurtkę, a potem pomógł mi ze swoim płaszczem. Przetoczył się na plecy i ściągnął swoją koszulkę. Położył się na mnie, a ja każdym skrawkiem siebie łaknęłam jego ciało i ciepło, które od niego promieniowało. Wydawał się nierzeczywisty. Blade światło księżyca sprawiało, że Dymitr był nienaturalnie boski. Jego oczy błyszczały coraz bardziej. Zupełnie przestałam odczuwać zimno, przygnieciona jego ciałem. Złapałam go za kark i przycisnęłam do siebie. Nadal całowaliśmy się powoli, napawając się sobą, ale Dymitr coraz bardziej się niecierpliwił. Uśmiechnęłam się, czym zaskoczyłam go trochę, ale nie oderwał się od moich ust. Wsunął tylko niespokojne ręce pod moją koszulkę i coraz śmielej wędrował nimi po moim ciele. Pomogłam mu trochę i chwile później leżałam pod nim bez bluzki. Teraz i ja zaczęłam się niecierpliwić, a ubrania zaczęły mnie coraz bardziej denerwować.
     Nie dane nam było nasycić się sobą. Dzwonek telefonu bezlitośnie zaburzył nam tą chwilę. Dymitr zaklął po rosyjsku. Jednak nie miał zamiaru nigdzie się ruszać. Oddychał nierówno, zresztą tak jak ja, ale nie zszedł ze mną. Odebrał telefon
     - Strażnik Bielikow, słucham.
     Wywróciłam oczami słysząc jego służbowy ton, ale wiedziałam, że tak należy.
     Kiedy Dymitr rozmawiał, ja bawiłam się kosmykami jego włosów. Lśniły w świetle księżyca, dając niesamowity widok w połączeniu z oczami Dymitra i jego nagim torsem. Napawałam się widokiem, dopóki Dymitr nie zakończył rozmowy. Westchnął ciężko i wstał.
     Spojrzałam na niego zdziwiona.
     - Dyrektor Kirowa prosi abym niezwłocznie stawił się w jej gabinecie - wyjaśnił.
     Ogarnęła mnie złość.
     - Ta choler... - urwałam, zganiona wzrokiem Dymitra.
     - Rose proszę - westchnął. Jego głos,uspokoił mnie nieco. - Wiem, co o niej sądzisz i wiem co Ellen właśnie zrobiła, ale obiecuje ci, że jeszcze tu wrócimy.
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
     I jak rozdział? Ujdzie? Mam nadzieje, że tak. Wstawiam go szybko, bo mam mały szlaban na kompa i korzystam z chwili nieobecności rodziców. Przepraszam, że krótki, ale ktoś musi odrobić moje lekcje. Mam nadzieje, że nie jest aż tak beznadziejny.
A i jeszcze jedno - jeden z blogów znów powraca   Obczajcie go na pasku po lewej ;)
Miłego końca weekedu

sobota, 14 maja 2016

Rozdział 50

Rozdział 50

----------------------------------------------------------------------------------------------------
     Obudziłam się wcześnie. Dymitr jeszcze spał. Wyczułam to po spokojnym oddechu. Podniosłam głowę i zerknęłam na niego. Był uroczy. Lekko rozchylone usta sprawiały, że przypominał dziecko. Potargane włosy przypominały mi o tym, jak całkiem zwyczajny potrafi być. Delikatnie przechylona głowa uświadomiła mi jak głęboko śpi. Miałam wielką ochotę przesunąć ręką po jego włosach, złapać go za dłoń i musnąć jego czoło. Powstrzymałam się, bo wiedziałam, że potrzebuje snu, a skoro widać jeszcze promienie zachodzącego słońca musi być wcześnie. Ostrożnie zsunęłam z siebie jego, dotychczas obejmujące mnie, ramię. Wstałam i przeciągając się, zerknęłam na zegarek. Dymitr ma jeszcze co najmniej trzy godziny snu. Podeszłam do stolika i spojrzałam na jego rozkład zajęć. Wzięłam go do ręki i usiadłam na fotelu. Miałam na sobie tylko pidżamę, czyli krótkie, luźne spodenki i koszulkę, więc zanim zdążyłam się usadowić, poczułam zimno. Rozglądając się wokół niestety nie zobaczyłam niczego do okrycia się. Stwierdziłam, że chyba wytrzymam trochę czasu.
     Ósma dwadzieścia - zajęcia z pierwszą grupą. Pięcioosobową. Ph... Ja i tak miałam lepiej, mruknęłam w myślach. Potem Dymitr ma godzinną przerwę. Później czyli o jedenastej trzydzieści idziemy z Lissą i Christianem na spotkanie z wybranymi morojami, pochodzącymi z rodzin arystokratycznych. Mimo dwóch dni wolnego, ja i Bielikow uparliśmy się, żeby iść z nimi. Swoją drogą, spotkanie jest wymysłem Kirowej. Ciekawe co Christian jej powiedział, że zgodziła się, żebym zamieszkała w pokoju z Dymitrem. Może użył swojego immunitetu, który zyskał będąc partnerem królowej. A może przygadał jej. A może poprosił. Nie wiem, ale udało mu się osiągnąć cel.
     Znudziło mi się przeglądanie rozkładu dnia Dymitra. Z tego co ogólnie zauważyłam jeśli dobrze pójdzie będziemy mieli kilka godzin dla siebie. To dobrze, chciałabym pójść z nim w kilka miejsc. Nagły przypływ zimnego powietrza sprawił, że zadrżałam i poczułam przeszywający ból głowy. Cudem powstrzymałam się przed syknięcie, żeby nie obudzić Dymitra. Miałam wrażenie, że ktoś próbuje gwoździem wydłubać dziurę w mojej czaszce. Zwinęłam się w kulkę na fotelu i zacisnęłam mocno zęby. Ból nasilał się i przemijał, na zmianę. A ja przycisnęłam bardziej kolana do klatki piersiowej i objęłam głowę, jakby starając się zmniejszyć ją albo ból. Cholerne kłucie znowu ustało, a ja czekałam na kolejną falę. Ale ona nie nadeszła. Nic nie nadeszło. Przerażona i zmarznięta popędziłam na łóżko. Zatrzymałam się gwałtownie przypominając sobie, że nie chcę obudzić Dymitra. Drżąc, weszłam pod kołdrę i szybko wtuliłam się w jego ciało. Nieświadomy tego ci się stało, objął mnie przez sen. Właściwie ja też nie wiedziałam co się stało. Powoli przypominałam sobie wszystko.
     Siedziałam, przeglądając rozkład dnia Dymitra. Potem poczułam chłód, a z nim ból. Ostre kłucie pojawiało się i znikało, aż w końcu całkowicie odpuściło... Teraz miałam już prawie pewność, że Robert nie zamierza się poddać. Strażnicy z Dworu szukają go, ale ja nie będę spokojna dopóki ktoś nie odeśle go do jego brata. Nie chodzi nawet o moje zdrowie czy życie. Już dawno pogodziłam się z myślą, że mogę zginąć praktycznie codziennie. Chodzi mi o życie Lissy. Co jeśli będę na służbie, zaatakują nas strzygi, a moją głowę znów przeszyje tak mocny ból, że nie będę mogła się podnieść. W najlepszym wypadku zadziwię tym bestie i dam strażnikom kilka sekund. Marne pocieszenie.
     Ze łzami w oczach przytuliłam się mocniej do Dymitra. Chciałam, żeby całą mnie otoczyło jego ciało. Wtedy czułabym się bezpiecznie. To bez sensu. To ja mam sprawiać, żeby moroje czuli się bezpiecznie. Nie powinnam sama tego potrzebować. A jednak tak jest, chcę, żeby ktoś zapewnił mi bezpieczeństwo. Dymitr, jakby wyczuwając sytuację, obudził się nagle i spojrzał na mnie przestraszony. Nic dziwnego, w końcu musiał zobaczyć przerażoną, prawie płaczącą osiemnastolatkę, za wszelką cenę starającą się poczuć jak najwięcej jego koło siebie. Usiadł nagle. Spojrzałam mu w oczy i skuliłam się gwałtownie. Dymitr położył się znów i nie pytając o powód przycisnął do siebie. Drżałam, chyba sądził, że jest mi zimno, bo opatulił mnie kołdrą. Ale nie jej potrzebowałam. Chciałam jego ciała. I dostałam je. Pragnęłam zmniejszyć się do rozmiarów szczeniaka, żeby Dymitr mógł objąć mnie całą. To nierealne, ale w tej chwili nawet najmniejszy jego dotyk mi pomagał. Chyba nikt nie wiedział, jak bardzo go teraz potrzebuję. Nawet on sam. Dymitr na przemian całował moją głowę i szeptał mi do ucha po rosyjsku. Opanowałam się szybko. Nie płakałam, ale nadal go potrzebowałam. Wcisnęłam twarz w jego szyje i objęłam go mocno. Wciągałam jego zapach i wchłaniałam całą sobą jego słowa, nawet jeśli nie znałam ich znaczenia.
     - Rose - usłyszałam po kilku minutach. Odchyliłam głowę i spojrzałam na niego. Wydawało mi się, że bał się. Na pewno się martwił. - Co się stało?
     Nie chciałam. Nie chciałam nikomu mówić. A już na pewno nie jemu i Lissie. Tyle, że teraz, kiedy miałam świadomość, że nie jestem ze swoimi problemami sama, czułam potrzebę porozmawiania z kimś. Nie tylko dla siebie. Czułam, że to może pomóc moim bliskim. Więc opowiedziałam Dymitrowi o wszystkim co się stało od czasu, kiedy wstałam. Miałam wrażenie, że chciałby spotkać się z Robertem twarzą w twarz. Dawno nie wiedziałam u niego tyle gniewu i złości. Podzieliłam się też z nim moimi obawami o służbę.
     - Boję się, że może jej się coś stać, a ja nie będę mogła jej obronić - żaliłam się, ciągle wtulona w jego ciało. - Co jeśli ten przeklęty kretyn nawiedzi mnie podczas ataku strzyg, albo nawet podczas zwykłej służby? Co wtedy? Jeśli zawiodę odsunął mnie od ochrony Lissy. Ja...
     - Spokojnie Roza - przerwał mi. - Nic takiego się nie stanie.
     - Skąd wiesz? Nie masz takiej pewności.
     - Nie mam - przyznał. - Ale wierzę, że nic takiego się nie stanie. Jesteś zbyt silna, zbyt energiczna. Nie dadzą rady cię pokonać.
     Usiadłam szybko i zastanowiłam się nad czymś. "Nic takiego się nie stanie", "Jesteś zbyt silna". Ta sytuacja mogła mi się skojarzyć tylko z jednym. Poczułam, że Dymitr siada obok mnie. Spojrzałam na niego i miałam pewność, że on też o tym pomyślał.
     - Musimy tam iść - zaśmiałam się cicho.
     Wytarłam oczy dłońmi i z ulga zauważyłam, że Dymitr i ta rozmowa niezwykle mi pomogli. Poza tym wróciłam myślami do przeszłości i nie zastanawiałam się teraz co by było gdyby... Poza tym, cóż, myślałam o słodkiej, romantycznej i od zawsze pożądanej przeszłości. Wróciłam na chwile do tamtego dnia i chciałabym powtórzyć go jeszcze raz. No może nie cały, ale tą część na pewno.
     - Rose - głos Dymitra sprowadził mnie do rzeczywistości. Dopiero teraz zauważyłam, że opieram się o jego tors. Z tonu jego głosu wywnioskowałam, że nie zauważył aż tak dokładnie o czym myślę. Pewnie sądził, że przytuliłam się do jego piersi ze względu na nękające mnie obawy. - Dasz rade zasnąć?
     Odsunęłam się od niego i spojrzałam mu prosto w oczy.
     - Tak - odpowiedziałam pewnie. Nie dam się zastraszyć jakiemuś gnojkowi. - Już wszystko dobrze. Przepraszam, że cię obudziłam.
     Położyłam się na łóżku i przykryłam lekko kołdrą.
     - Dobrze zrobiłaś - szepnął Dymitr i pocałował mnie w czoło. - Powinnaś powiedzieć o tym królowej. Ta informacja może być potrzebna dworskim strażnikom.
     Kiwnęłam głową. Miał rację. Nie chcę być słaba, ale sama sobie z tym nie poradzę. Poza tym, jeśli go złapią być może pozwolą mi się z nim spotkać. Wtedy Robert może nie dożyć swojej egzekucji. Na pewno ukarzą go śmiercią. Narusza odwieczne prawo morojów i zagraża życiu królowej. Może nie bezpośrednio, ale poprzez jej strażniczkę, czyli mnie. A jeśli chodzi o ochronę monarchini, szczególnie obecnej, wszyscy są zgodni - powinna być jak najlepiej strzeżona.
     Dymitr położył się koło mnie i po raz kolejny ucałował moje czoło. Odkręciłam się tyłem do niego i poczułam jak jego ramie owija się wokół mojej talii.
     - Śpij - poprosił. - Będę czuwał.
     Gwałtownie otworzyłam oczy.
     - Nie. Nie możesz - zaprotestowałam. - Widziałam twój rozkład dnia. Musisz się wyspać. Obiecuję, że obudzę cię jak tylko zacznie się coś dziać.
     To go przekonało. Pozwolił mi położyć głowę na swojej ręce. Drżałam, ale tym razem z zimna. Dymitr wyczuł to. Złapał jakiś koc i okrył mnie nim. Jemu chyba było trochę za gorąco, ale mimo to przycisnął mnie do swojego ciepłego ciała.
     - Dziękuję.
     - Śpij - szepnął.

     Kiedy obudziłam się, po raz drugi już tego dnia, Dymitr ciągle spał. Odetchnęłam - czyli jednak naprawdę zasnął. To dobrze, miałabym wyrzuty sumienia, gdyby nie zmrużył oka z mojego powodu. Spojrzałam na zegarek. Siódma trzydzieści. Westchnęłam ciężko. Muszę go obudzić. Za niecałą godzinę Bielikow ma zajęcia, a nie chcę żeby szykował się w biegu. Sprawnie wywinęłam się z jego uścisku i delikatnie przekręciłam go na plecy. Zaczął się już budzić, więc usiadłam na nim okrakiem.
     - Wstajemy, Towarzyszu.
     Pochyliłam się i ujęłam w dłonie jego twarz.
     - No dalej - poganiałam go, gdy nie chciał otworzyć oczu. - Za godzinę masz zajęcia. Niestety nie ze mną, ale musisz być dzielny i jednak musisz pójść na trening.
     Zauważyłam na jego twarzy błogi uśmiech. Jednak nadal uparcie próbował zasnąć. Wiem, że robi to specjalnie. Dymitr nigdy nie miał problemu z wstawaniem. Sekundę po przebudzeniu mógł stanąć do walki. Prawie nigdy nie był zaspany. Potrafił szybko doprowadzić się do ładu. Teraz po prostu droczył się ze mną. Westchnęłam cicho i uśmiechnęłam się.
     - Wiem, że wolałbyś trenować kogoś tak seksownego i zabawnego jak ja, ale niestety w twojej karierze trafiła ci się tylko jedna taka uczennica i zapewniam cię, że więcej takich nie będziesz miał - podsunęłam się trochę i usiadłam prawie na jego torsie. - Jak chcesz mogę przyprowadzić ci ją później.
     W jednej chwili moja twarz znalazła się centralnie przed jego. Wykiwał mnie! Nawet ie zauważyłam, kiedy szarpnął za moje ręce. Czułam jego oddech. Dzieliły nas może kilka centymetrów. Patrzyłam w jego brązowe oczy i dotykałam jego aksamitnych włosów. Czy on na prawdę musi iść na te zajęcia?
     - Chyba już ją znalazłem - szepnął.
     Ocknęłam się i przypomniałam sobie o czym wcześniej mówiłam. Przysunęłam się dosłownie troszkę, ale wystarczyło, by nasze usta się dotknęły. Zadrżałam. On też. Spojrzał mi w oczy, a potem na moje wargi. Oczy mu błysnęły. Przyciągnął mnie jeszcze bliżej i pocałował.
     - Mm... - mruknęłam. - Dzisiejszy ranek jest zdecydowanie lepszy od wczorajszego.
     - Zgadzam się.
     Nie panowałam nad sobą. Pocałował go żarliwie, głodna dotyku i wsunęłam dłonie pod jego koszulkę. Chciałam, żeby ten tors dotknął mojego ciała. Dymitr poddał mi się. Dość ostro przekręcił mnie na plecy i ścisnął moje biodra. Zauważyłam, że ostatnio jego samokontrola zdecydowanie szwankuje. Przyciskał mnie mocno i całował głęboko. Pomógł mi zdjąć swój podkoszulek, nie mieliśmy nawet siły rzucić go gdzieś w kąt, więc materiał opadł na łóżko koło nas. Ledwo oddychałam. Przesunęłam jedną rękę na jego kark, ścisnęłam i przyciągnęłam do siebie, a drugą objęłam go mocno i starałam się wbić paznokcie w jego ciało. Nie potrafiłam się zatrzymać. Dymitr też stracił cierpliwość. Próbował podciągnąć do góry moją koszulkę, ale nie udawało mu się to, bo chciał jednocześnie mnie rozebrać i cały czas dotykać. Dodatkowo utrudniałam mu zdanie, wijąc się pod nim. Tyle, że nie mogłam tego kontrolować. Nie umiem.
     Pragnęłam go, jego ciała. Ale nie tak jak w nocy. Wtedy potrzebowałam bezpieczeństwa, schronienia. Teraz muszę zaspokoić pragnienie. Nie czułam jego ciała przy swoim trzy tygodnie, jak nie więcej. Niby to krótko, tyle, że wygląd Dymitra i to jak bardzo go kocham znacznie wydłużają czas.
     Kiedy Dymitr odsunął się na moment, żebyśmy mogli złapać oddech, a ja wpatrywałam się w niego, przypomniała mi się Ta noc. Urok. Daszkow chciał usunąć nas ze swojego planu. Nie udało mu się to. Pogmatwał to, co było między mną, a Dymitrem, ale koniec końców to tylko nas wzmocniło. Uśmiechnęłam się lekko. Dymitr chyba zrozumiał o co mi chodzi.
     - Wiesz... - sapnęłam z trudem. Nadal łapczywie wdychałam powietrze. - Chętnie przetestowałabym jeszcze raz ten naszyjnik.
     Nie odpowiedział nic, ale zanim jego usta przywarły do moich zauważyłam błysk w jego oczach. Niesamowity błysk. Oczy zaświeciły mu się tak jasno jak... Teraz to ma sens. Oczy świecą mu tak jasno jak słońce, bo to on jest słońcem. Oświetla mi życie... Dzięki niemu żyję.
     Kiedy poczułam, że dłonie Dymitra ślizgają się natarczywie po moim ciele, wróciłam do rzeczywistości. Gwałtownie przycisnęłam go do siebie. Nie miał czasu zareagować. Upadł na mnie, a ja mimo, że zdecydowanie poczułam ciężar jego ciała, napawałam się nim. Jego dotyk był nieziemski, fantastyczny. Potrafił zabrać mnie do nieba. Dymitr oparł się łokciami i kolanami, ale był tak nisko, że nadal czułam na sobie jego ciało. Chyba bawiła go lekko moja reakcja, bo co chwile odsuwał na chwile swoje ciało, a ja jęczałam tęskna dotyku, więc moment później znów przysuwał się do mnie. Chciałam skarcić go wzrokiem, ale to było trudne, bo Dymitra pochłonęło całowanie mojej szyi.
     Otrzeźwił nas dźwięk budzika. Ku mojemu wielkiemu zdziwieniu, Dymitr cisnął w niego jedną z poduszek. Usłyszeliśmy dźwięk tłuczonego szkła i rozpadającego się plastiku. Odsunęłam się od Dymitra i zaśmiała głośno. Na początku zmarszczył brwi, ale zaraz potem na jego twarzy zagościł uśmiech.
     - Ja nie będę płaciła za szkody, które narobisz - parsknęłam radośnie. - Twój martwy już budzik chyba mówił, że najwyższy czas wstawać, Towarzyszu.
     Dymitr westchnął, przesunął się i położył, opierając głowę na moim brzuchu, twarzą do mnie. Uśmiechnęłam się i zaczęłam gładzić mu włosy. Przymknął oczy i złapał drugą moją dłoń. Czułam jak przesuwa po niej kciukiem.
     - Czuję się trochę dziwnie. Pierwszy raz, odkąd śpię w tym pokoju na prawdę nie mam ochoty stąd wyjść. - wyznał. - Na początku byłem bardziej zdyscyplinowany, czułem, że muszę wstać i uczyć przyszłe pokolenia strażników. Później wychodziłem stąd zadowolony, ze świadomością, że zajęcia mam właśnie z tobą. Nawet wczoraj wyszedłem stąd, wiedząc, że gdzieś za drzwiami spotkam ciebie. Teraz, kiedy mam cię tu, nie mam ochoty dać kroku poza próg pokoju.
     Zaskoczyła mnie ta nagła szczerość Dymitra. Otworzył się przede mną. Czasem robi tak w zupełnie niespodziewanym momencie. Tak jak teraz. To dobrze, uczy się, że nie jest sam. Że ma komu się zwierzyć. Że nie musi dusić tego wszystkiego w sobie.
     Nie wiedziałam, co powiedzieć, więc dalej tylko gładziłam jego włosy. Targałam je czasem i od nowa rozplątywałam. Delektowałam się tym banalnym zajęciem, jakby było czymś nierealnym, pozaziemskim. Jego włosy połyskiwały delikatnie w bladym świetle lampki.
     Czułam się tak, jakbym uzupełniała energię - ciepło zyskiwałam z dotyku jego dłoni; szczęście, poprzez jego głowę na moim brzuchu; radość brałam z jego twarzy, tak bardzo wpatrzonej w moją; a dotyk jego włosów dawał mi spokój. Dodatkowo jego nagi tors cieszył moje oczy.
     Leżeliśmy tak kilka minut a ja porównywałam dwie rzeczywistości.
     Pierwsza to przeszłość. Ten pokój kojarzył mi się tylko z urokiem i pierwszym razem kiedy zobaczyłam Dymitra bez koszulki, ale tyle jak widać starczyło. Kiedy byłam tu pierwszy raz nie panowałam nad swoimi uczuciami, a skończyło się na pośpiesznym wkładaniu ubrań i przygotowaniach do odbicia Lissy.
     Druga rzeczywistość to teraźniejszość. Leże tu z Dymitrem w spokoju, całkowicie bezpieczna. Nigdzie mi się jak na razie nie śpieszy. Robię wszystko, żeby te chwile trwały wiecznie.
     Dwa zupełnie kontrastujące ze sobą światy...
     - Dymitr - odezwałam się po chwili - Chyba pora się zbierać.
     - Wiem - szepnął..
     Podnieśliśmy się.
     - Odprowadzić cię? - zaproponowałam.
     Dymitr kiwnął głową, na znak zgody.
     - Najpierw chodźmy na śniadanie - zarządził.
     Nie sprzeciwiałam się. Wczoraj nie zjadłam za dużo, więc to normalne, że mój brzuch nadal domagał się jedzenia.
     Usiadłam Dymitrowi okrakiem na kolanach.
     - Ale nie myśl sobie, że wyjdziesz stąd tak.
     Wskazałam palcem jego nagi tors, ale niestety mój wzrok automatycznie padł na pokazywane miejsce. Próbowałam się zmusić, żeby odwrócić wzrok, ale zrezygnowałam. Po co mam to robić? Jestem jego dziewczyną, jesteśmy sami, mam do tego całkowite prawdo i pozwolenie właściciela. Położyłam mu dłoń na piersi. Czułam, że zadrżał i uśmiechnęłam się lekko. Musnęłam palcami jego tors i zsunęłam je na brzuch. Och...
     - Cholera jasna - mruknęłam.
     Cudem powstrzymałam się przed słowami "boski widok". Mimo to Dymitr i tak zaśmiał się głośno. Chłonęłam jego śmiech każdą częścią siebie.
     Oderwałam wzrok od jego ciała i spojrzałam mu w oczy.
     To co powiedziałam zdziwiło nas oboje.
     - Nawet nie wiesz jak się cieszę, że to wszystko się tak skończyło.
     Niespodziewanie przytuliłam się do niego. Czując obejmujące mnie ramiona, schowałam twarz w jego niego. Dymitr pocałował moją głowę i przyciągnął mocniej do siebie.
     - Tak bardzo się cieszę, że cie mam, Towarzyszu - szepnęłam.
     Teraz znów potrzebowałam jego, ale nie zaspokojenia pragnienia. Chciałam wsparcia, miłości... I dostałam to.
     - Kocham cię, Roza - usłyszałam.
     Jego głos był niezwykle głęboki, uspokajający. Wtuliłam się w niego.
     Nie wiem ile tak siedzieliśmy w ciszy, ale chyba dość długo, bo Dymitr wstał nagle ze mną mną rękach i poszedł do łazienki. Bez słowa naszykowaliśmy się. Wyszłam po ubrania, a kiedy wróciłam do łazienki Dymitr był już całkowicie gotowy. Wyszedł, żebym mogła się w spokoju wyszykować.
     Poszłam do niego pare minut później. Szykował się do wyjścia. Zdjęłam jego prochowiec z krzesła i pomogłam mu go założyć. Miałam wielką ochotę poczuć jego ramiona wokół siebie, ale powstrzymałam się. Dymitr ma niedługo zajęcia, a ja chcę jeszcze zjeść z nim śniadanie.
     Wyszliśmy z pokoju. Dymitr zamknął drzwi. Stał się straznikiem Bielikowem...
     A może nie całkiem....
     Zdziwiłam się, kiedy poczułam jak łapie mnie za rękę. Byłam mu bardzo wdzięczna za ten gest, ale mimo to zaskoczona zerknęłam na niego. Uśmiechnął się nieśmiało i znów spojrzał przed siebie. Myślałam, że to tylko chwilowo, ale myliłam się. Kiedy wyszliśmy z budynku dla strażników poczułam na sobie, w zasadzie na nas, wzrok uczniów. Wiedzieli, że jesteśmy parą, ale nie widzieli tego. Nie widzieli nic co by na to wskazywało, pomijając to, że najczęściej rozmawiamy właśnie ze sobą. Teraz dostali dowody.
     Dymitr nie przejmował się za bardzo ciekawskimi spojrzeniami. Oficjalnie nie był jeszcze w pracy, więc mógł sobie na to pozwolić. Bardziej zaskoczyło mnie sam fakt, że zrobił. Zawsze myślałam, że jest zbyt oddany służbie, żeby okazywać publicznie uczucia.
     Tak więc, trzymając się za ręce poszliśmy na śniadanie.

-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
     Dziękuje, że czekaliście i przepraszam, że jest krótki....
Przypominam o Twitterze i proszę o komentarze :* 

MEGA PROŚBA

     Mama Mega Prośbę! Błagam Każdego kto ma Twitter'a!! Wejdźcie proszę na Twitter'a i napiszcie:  

"My #TeenChoice nominee for #ChoiceComedyMovieActress is Zoey Deutch!"


Błagam!!! Chyba każdy kocha, albo przynajmniej lubi Zoey, prawda? Błagam! Jak to tylko minutka, a może jej bardzo pomóc <3 

wtorek, 10 maja 2016

Przepraszam...

Hej miśki (mam nadzieje, że ktoś jednak czyta te wypociny w postaci "rozdziałów")/
Mam taką małą wiadomość. Rozdział będzie dopiero w weekend. Chyba, że ktoś chce za mnie napisać 3 prace klasowe z najważniejszych przedmiotów... Ktoś chętny? No w każdym bądź razie na rozdział zacezkajcie do weekednu i przepraszam :*

poniedziałek, 2 maja 2016

Rozdział 49

Rozdział 49

     Przepraszam, że nie było w tamtym tygodniu, ale naprawdę nie miałam czasu...
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
     Lissa siedziała na łóżku, tak samo jak wcześniej. Uśmiechnęła się szerzej na mój widok, ale nagle jej wzrok stał się inny. O nie, westchnęłam w myślach. Lissa zawsze to robi, kiedy myśli o czymś ważnym.
     - Siądź. - zachęciła mnie, klepiąc dłonią kołdrę. - Musimy porozmawiać.
     Zrezygnowana, usiadłam po turecku obok niej.
     - O czym?
     Przekręciła się i spojrzała mi prosto w oczy.
     - O tym - powiedziałam, wskazując na moją szyję.
     Dotknęłam jej odruchowo i nic nie poczułam. Dopiero po chwili uświadomiłam sobie, że są na  niej jeszcze ślady po porwaniu przez Roberta.
     - Musimy?
     Lissa chwyciła mnie za rękę.
     - Wiem, że nie masz ochoty o tym mówić. Ja pewnie też nie chciałabym przypominać sobie takich rzeczy, ale to mi potrzebne. - tłumaczyła mi spokojnie. W jej oczach widziałam troskę. Nie mówiła tego jako królowa, teraz była moją przyjaciółką. - Proszę... Pomożemy ci, Rose. Ja i cały Dwór. Znajdziemy Roberta, ale musisz mi trochę opowiedzieć. Choćby ogólnie. Strażnikom najbardziej zależy na miejscu w którym byłaś i na tym co mówił Robert. Potrzebują tego do wyśledzenia go. - Lissa zrobiła tu krótką pauzę... Chyba zastanawiała się jak dobrać słowa. - Ale ja... Ja chcę ci pomóc. Myślę, że dobrze byś zrobiła gdybyś porozmawiała o tym. Strażnik Bielikow mówił mi, że zawsze unikałaś tego tematu, a on nie chciał naciskać. - A więc Dymitr rozmawiał o tym z Lissą? - Ja też nie chcę zmuszać cię do czegokolwiek, ale zaufaj mi, chcemy dla ciebie jak najlepiej.
     Poczułam się jak osoba niespełna rozumu, tak jakbym była słaba psychicznie, a Lissa delikatnie próbowała dostać się do moich wspomnień, starając się nie zaburzyć mojej równowagi. Nie powiem, nie uszczęśliwiała mnie ta sytuacja, tym bardziej biorąc pod uwagę moje doświadczenia ze szkolną psycholożką. Nagle przyszła mi do głowy myśl, że jeśli nie zechcę mówić o porwaniu mogą mnie do niej wysłać... Nie, Lissa by tego nie zrobiła. Chociaż...
     - Dobrze - przerwałam milczenie. - Powiem ci to co najważniejsze, ale tylko to. Naprawdę nie mam ochoty o tym mówić. Poradzę sobie z tym sama, nie musicie się o mnie martwić.
     - Jasne. - Lissa niechętnie zgodziła się z moim postanowieniem.
     Złapałam mały kosmyk swoich włosów i zaczęłam zaplatać je w warkoczyk.
     - Jeszcze jedno, Liss...
     - Tak?
     Spojrzałam na nią.
     - Nie chcę, żeby rozmawiał ze mną ktokolwiek inny. - zażądałam. - Oczywiście możesz przekazywać im informacje, ale tylko ty ze mną rozmawiaj, dobrze?
     Wydawało mi się, że na twarzy przyjaciółki widzę ulgę i... coś jeszcze. Coś, czego nie umiem zdefiniować. Zdawało mi się, że Lissa promienieje szczęściem. Tylko dlaczego? Może po prostu cieszy się, że wspólnymi siłami odnajdziemy Roberta? Niespodziewanie Dragomirówna rzuciła mi się na szyję. Przytuliłam ją i dopiero teraz poczułam jak brakowało mi jej w Rosji. Może ostatnio rzeczywiście się od siebie oddaliłyśmy (każda z nas na  obowiązki i mężczyznę, któremu również chce poświęcać czas), ale nadal łączyła nas głęboka, wieloletnia przyjaźń.
     - Jasne. Tylko ja. - usłyszałam jej głos. Nagle odsunęła się ode mnie i usiadłam na przeciwko. - A Dymitr?
     Wiedziałam, że w końcu o to zapyta. Lissa nie jest samolubna, jest dobra, troszczy się o innych. Dlatego musiała teraz uwzględnić Bielikowa. Ja natomiast nie miałam ochoty odpowiadać jej na to pytanie.
     To byłą prawda, że nie chciałam rozmawia o tym z Dymitrem. Między innymi dlatego, że przy nim bym nie wytrzymała. Wspominając koszmary, które tworzył Robert w mojej podświadomości na pewno bym się rozpłakała. Nie dałabym rady opowiedzieć mu o tym co ze mną robili, ani zdradzić mu swoich tamtejszych myśli. Wiedziałabym, że on i tak wie co czuje w środku i nie miałabym powodu udawać, poza tym on by mi na to nie pozwolił. Chciałby, żebym to z siebie wyrzuciła. Lissa chce tego samego. Ale ja nie mogę pokazać słabości - dlatego opowiem  Dragomirównie tylko najważniejsze informacje i tylko to co konieczne. Reszta zostanie we mnie. Ale jest jeszcze  jeden powód, wyjaśniający dlaczego nie chcę rozmawiać z Dymitrem. Jestem całkowicie pewna, że podczas rozmowy, nie kontrolując się, powiedziałabym mu o tym, że Robert pokazywał mi go z Taszą. A ja wstydziłabym się, że w pewnym momencie rzeczywiście uwierzyłam, że Dymitr mnie z nią zdradził. To był jeden z moich największych błędów. Nigdy nie powinnam w niego wątpić, a jednak to zrobiłam. Zwątpiłam w jego miłość. Powinnam za to smażyć się w piekle i aż za dobrze zdaję sobie z tego sprawę. Nie chcę mówić o tym Dymitrowi, nie chcę się do tego przyznawać. Wiem, że miałby prawo odrzucić mnie lub oskarżyć i miałby rację. Myślę, że nie zrobiłby tego, ale mimo to gdzieś w środku panicznie się boję.
     Kiedy zobaczyłam na sobie wzrok Lissy zorientowałam się, że za długo rozmyślam. Szybko podjęłam decyzję.
     - On też może mnie pytać o porwanie. - zdecydowałam. - Ale również tylko w najważniejszych sprawach. Będę odpowiadała tylko na pytania potrzebne do znalezienia tego sukinsyna.
     Królowa kiwnęła głową, dając mi do zrozumienia, że przystaje na nasze warunki, a ja zaczęłam się zastanawiać czy dobrze postąpiłam.
     Wszystkie wątpliwości musiały zniknąć, gdy Lissa zaczęła ostrożnie rozmowę. Z niewzruszoną miną odpowiadałam konkretnie i rzeczowo na pytania oraz opowiadałam o tym co może być przydatne strażnikom na dworze. Nie wspominałam o najbardziej traumatycznych przeżyciach, ale mimo to czułam, że od środka drżę, wywołując w myślach kolejne wspomnienia i sceny. Starałam się tego nie okazać, ale przyjaciółka wyczuła, że rozmowa staje się dla mnie coraz trudniejsza i bardziej uciążliwa. Przerwała, mówiąc, że dokończymy to innego dnia. Na koniec objęła mnie bez słowa i trwaliśmy tak dopóki drzwi się nie otworzyły.
    Zerwałam się błyskawicznie gotowa zmierzyć z każdym zagrożeniem. Rozluźniłam się, kiedy zdałam sobie sprawę, że stoją przede mną Christian i Dymitr.
     - To tylko wy. - westchnęłam cicho pod nosem, wątpię by ktoś usłyszał.
     Ozera podszedł do dziewczyny z szarmanckim uśmiechem na twarzy. Przysiadł obok niej i uniósł dumnie głowę.
     - Udało mi się przykuć uwagę kilku uczniów - chwalił się.
     Lissa oparła głowę na jego ramieniu. Usłyszałam jak Dymitr zamyka drzwi.
     - Mam nadzieje, że nie oczarowałeś talentem zbyt wiele uczennic. - usłyszałam przyjaciółkę.
     Pomyślałam, że mogliby przełożyć to na później. Ale równocześnie do mojej głowy przyszło jedno zdanie. To, co powiedziała Lissa, aż się prosiło o komentarz.
     Prychnęłam cicho.
     - Żadna... - umilkłam, przypominając sobie, że miałam ćwiczyć przed kolacją z Kirową.
     Christian momentalnie wyczuł o co chodzi i uśmiechnął się zwycięsko. Wiedziałam, że podpuszczanie mnie sprawi mu nie małą radość.
     - Słucham? Chciałaś coś powiedzieć? - spytał. - Dokończ, proszę.
     Odwzajemniłam jego niewinny uśmiech.
     - Ależ nie sądzę, aby było to konieczne.
     Lissa zerknęła gdzieś na ścianę i pisnęła przerażona. Ja i Dymitr spięliśmy się natychmiastowo. Przygotowałam się do szybkiego działania, ale nie zauważyłam nic niepokojącego.
     - O co chodzi? - zapytałam.
     - Rose, spójrz! - nakazała, wskazując na zegarek. - Za piętnaście minut będzie zebranie na stołówce. Mamy tylko kwadrans na wyszykowanie się!
     Dla mnie to żaden problem. Wrócę do siebie, założę oficjalny uniform i po problemie. Zrozumiałam jednak, że Lissa potrzebuje znacznie więcej czasu niż ja na przygotowanie się. Musiała wybrać najodpowiedniejszą suknię, ułożyć włosy i nałożyć makijaż. Fakt, piętnaście minut to mało czasu na zrobienie tego wszystkiego. Jednak przez moment poczułam zazdrość. Żałowałam, że ja nie mam takich problemów. Czasami też chciałbym móc założyć sukienkę, zrobić się na bóstwo i wyglądać pięknie. Ale moje zachcianki nie mogą być ważniejsze od bezpieczeństwa Lissy.
     - Idźcie do siebie. - nakazała monarchini. - Spotkamy się na korytarzu.
     Posłusznie opuściliśmy pokój i skierowaliśmy się w swoją stronę. Wiedziałam, że niedługo korytarze zmuszą nas do rozdzielenia się, ale musiałam zacząć temat pocałunku.
     - Dymitr... - zaczęłam niepewnie. - To co się stało przed pokojem Lissy i Christiana...
     - Porozmawiamy o tym później. - przerwał mi.
     Na początku poczułam coś niesamowicie miłego słysząc jego głos trzeci raz dzisiaj, ale ton całkowicie zmienił moje odczucia. Nie był do końca typowo obojętny, ale nie był też słodki i melodyjny jak zawsze, kiedy jesteśmy sami. Nie spodobało mi się to. Spuściłam głowę w geście trochę rezygnacji, a trochę smutku i już miałam skręcić, żeby pójść do swojego pokoju, kiedy poczułam na sobie spojrzenie Dymitra. Zerknęłam na niego. Przenikał mnie wzrokiem. Patrzył mi prosto w oczy i starał się coś przekazać, ale nie wiem do końca co. Zrozumiałam jedynie, że żałuje tego jakim tonem się do mnie odezwał, ale tego też nie byłam całkowicie pewna. Mimo to odwróciłam się w końcu, czując lekkie zmieszanie i poszłam w swoją stronę.
     Zamknęłam za sobą drzwi pokoju, oparłam się o nie, zamknęłam oczy i westchnęłam. Sama nie wiedziałam, co w tej chwili czuję. Podczas przygotowań do wystąpienie, Dymitr nadal zaprzątał moja głowę. Co miało znaczyć to spojrzenie? O co chodzi? Może chce mnie przeprosić ze to, że był oziębły. A może wręcz przeciwnie? Może chce zganić mnie, za wykorzystanie jego słabości? Nie wiem. Ale dowiem się tego.
     Gotowa wyszłam i ruszyłam pod drzwi pokoju podopiecznych. Okazało się, że przyszłam ostatnia. Lissa stała już w pięknej, jedwabnej, jasnoróżowej sukni do ziemi. Diamenty wszyte w materiał olśniewającej kreacji tworzyły gdzieniegdzie abstrakcyjne kształty i zawijasy. Na głowie władczyni lśnił złoty diadem wysadzany kryształami. Blond włosy, pozwijane w nienaganne loki bujały się lekko, kiedy Lissa spojrzała w moją stronę.
     - No nareszcie. - westchnęła. - Co tak długo?
     Zastanowiłam się, bo sama nie wiedziałam, dlaczego się spóźniłam. Wydawałoby się, że wcale nie mam dużo do roboty ze sobą. Musiałam tylko przebrać się z jeansów i podkoszulka w uniform. Tylko dlaczego zajęło mi to tak wiele czasu. Kiedy mój wzrok powędrował prosto na brązowe oczy, odpowiedź stała się oczywista. Myślałam o Dymitrze, o pocałunku, o jego reakcji i nierozszyfrowanym spojrzeniu. To dlatego nie zauważyłam jak szybko płynie czas.
     Nie chciałam tego tłumaczyć i udało mi się, bo Lissa wydawała się zbyt zdenerwowana naszym opóźnieniem.
     - Nie ważne - powiedziała - Musimy natychmiast iść, jeśli chcemy przyjść na czas.
     Nawet nie wiesz jak bardzo to jest ważne Lisso, westchnęłam w myślach. Ruszyliśmy, a ja zdałam sobie sprawę, że nasza wcześniejsza rozmowa wcale nie udowodniła, że nadal trzymamy się blisko. Wmówiłam sobie, że teraz jest dokładnie tak jak kiedyś, bo jesteśmy w akademii, a Lissa prze ten czas naprawdę była wcześniejszą sobą. Ale tak na prawdę już nigdy nie będziemy tak blisko, uświadomiłam sobie smętnie. Ona jest królową, a ja jej strażniczką. Wszystko zostało już przesądzone.
     Modliłam się, żeby Lissa nie wyczuła mojej reakcji i przemyśleń. A propo modlitwy... Podczas ucieczki na Syberii przysięgłam sobie, że jeśli wyjdę z tego żywa będę musiała podziękować Bogu. Chyba najwyższy czas spełnić tę obietnicę. Postanowiłam, że pójdę potem do kaplicy.
     Kiedy wreszcie dotarliśmy do wąskiego korytarza z boku stołówki, zza drzwi słychać było głośny szum, najwyraźniej przyszli już wszyscy. Powitała nas Alberta. Mimowolnie uśmiechnęłam się na jej widok.
     - Wasza Wysokość. - ukłoniła się. - Lordzie Ozero.
     Lissa wydawała się szczęśliwa z widoku strażniczki, ale wiem, że irytowała ją, kiedy ktoś zwracał się do niej oficjalnie.
     Wzrok starszej dampirzycy powędrował na mnie i Dymitra. Jej twarz niemalże promieniała, założę się, że moja także. Nawet Dymitr uśmiechnął się lekko na widok znajomej.
     - Strażniczko Hathaway, strażniku Bielikow - skinęła nam głową, wiedząc, że nie na miejscu byłby teraz uścisk. - Miło was widzieć.
     - Cieszymy się, że możemy tutaj być. - powiedziałam radośnie.
     - A my cieszymy się, że możemy gościć tak ważne osobistości.
     Miałam ochotę parsknąć śmiechem przy jej ostatnim słowie. Ale powstrzymałam się, wiedząc, że to wbrew etyce i Dymitr nie byłby zadowolony. Jednak mimowolnie uśmiechnęłam się szerzej. Żadne z nas "osobistości". Jesteśmy grupką osób, która wciągu pół roku awansowała na najwyższe stanowiska w kraju. Zaledwie rok temu to wszystko wyglądało zupełnie inaczej. Nasz trójka była tylko kolejnymi uczniami Akademii Świętego Vladimira, a Dymitr jednym ze strażników. Pozornie byliśmy tacy jak reszta. Oczywiście każde wyróżniało się w tłumie na swój sposób, ale nikt nie wróżył nam takiej przyszłości. A tymczasem gościmy w szkole, którą opuściliśmy ledwo kilka miesięcy temu i już uważa się nas za "osobistości". Kto by pomyślał, że zrobimy aż taką karierę.
     Zanim zorientowałam się w sytuacji Lissa i Christian wchodzili już dumnie na specjalnie przygotowaną scenę. Usłyszałam jak dyrektorka wita ich niezwykle oficjalnie, a następnie jej głos zagłusza fala oklasków. Wyjrzałam delikatnie zza rogu, wszyscy już usiedli i wysłuchiwali, krótkiego i bardzo miłego przemówienia Lissy, przepraszam, królowej Wasylissy.
     - A teraz chcielibyśmy, żebyście powitali niezwykłych gości. - usłyszałam Christiana.
     - Odpowiadają za nasze bezpieczeństwo, a w ostatnim czasie dokonali na prawdę diametralnych zmian. - kontynuowała za niego Lissa. - Między innymi to dzięki nim w naszym świecie dozwolone są związki między dampirami oraz pomiędzy dampirami, a morojami. - wzdrygnęłam się zdenerwowana i ustawiłam się obok Dymitra. - Strażniczka Rosemarie Hathaway i strażnik Dymitr Bielikow.
     Wyszliśmy. W jednej chwili spojrzenia tysiąca uczniów, nauczycieli i strażników skupiły się na naszej dwójce. Starałam się opanować stres i brać przykład z Dymitra. Zachowaliśmy kamienne twarze oraz uprzejme spojrzenia i pozwoliliśmy, aby tłum przez kilka sekund lustrował nas od góry do dołu. Nie mieliśmy nic mówić, ale i tak zżerał mnie stres. Dziwne... zwykle lubię być w centrum uwagi. Już mieliśmy wstępować do szeregu ustawionych pod ścianś strażników, kiedy zastrzymał nas znajomy głos.
     - Chwilę.
     Odwróciłam się i zobaczyłam Emila, Celeste i Albertę zmierzających ku nam po lśniącym parkiecie sceny. Miałam ochotę zaśmiać się głośno. To ta sama trójka, która osądzała mnie podczas zajęć polowych. Życie ma dziwne poczucie humoru.
     - Zostańcie tu z nami jeszcze moment. - poprosił Emil. Odwrócił się w stronę, zdaje się uradowanego tłumu. - Możemy być dumni, że dwójka tak wspaniałych strażników miała jakiś związek z naszą szkołą. Strażniczka Hathaway była jedną z uczennic, zapewne najbardziej odznaczającą się charakterem i osobowością, a strażnik Bielikow był jednym z naszych trenerów, nie bójmy się powiedzieć najlepszym z nich. Część ze starszych nowicjuszy zapewne to potwierdzi. A teraz obydwoje stoją tu przed nami, oficjalnie uznani za najlepszych strażników na świecie. - O tym nie słyszałam... - Są strażnikami pary, królewskiej, która swoją drogą także uczyła się w naszej szkole. Myślę, że to dla nas wielki zaszczyt móc ponownie gościć ich w naszych progach. W zamian za to, że jesteście dla nas wzorem - Emil zwrócił się do nas - i dajecie idealny przykład wszystkim, zarówno nowicjuszom, jak i strażnikom, chcielibyśmy w imieniu całej szkoły podarować was skromne upominki.
     Alberta i Celeste podeszły do nas i wręczyły średniej wielkości białe pudełka. Zdezorientowana takim obrotem spraw automatycznie przyjęłam prezent i podziękowałam. Kobiety odeszły, wyraźnie zadowolone z naszych reakcji i stanęły po obu stronach Emila.
     - Mamy nadzieje, że nigdy nie zapomnicie o naszej szkole i o tych, których tu poznaliście - kontynuował dampir, a ja pomyślałam, że nawet gdybym nie wiem jak się starała nie zdołałabym wyrzucić akademii z pamięci. Mam zbyt wiele wspomnień z nią związanych. - Liczymy także na to, że wpadniecie czasem, żeby podszkolić naszych nowicjuszy.
     Wrzeszczący radośnie tłum, wyraźnie dawał nam do zrozumienia, że jak najbardziej popiera słowa Emila. To było już chyba wszystko z naszej strony, więc zeszliśmy ze sceny prosto na wąski korytarz, w którym wcześniej czekaliśmy.

*   *   *

     - Wiedziałaś o tym? - spytałam Lissę, kiedy staliśmy pod drzwiami ich pokoju.
     Odprowadzaliśmy ich. Teraz każdy z nas miał godzinę dla siebie, więc nie musieliśmy zostać pod drzwiami pokoju lub chodzić za nimi krok w krok. Teraz parą królewską zajmą się inni ich strażnicy.
     Powinniśmy się rozejść, ale musiałam wyciągnąć z nich, czy wiedzieli o upominkach.
     - Nie - odparła radośnie Dragomirówna. - Ale nie jestem tym zbytnio zaskoczona. Zasługujecie na to i wiele więcej, a szkoła to zauważyła.- Spojrzałam na ją z wdzięcznością. Rzadko słyszę takie słowa. - Poza tym powinniście być zadowoleni - zaśmiała się - jesteście większym zainteresowaniem niż ja i Chris.
     - Ona ma racje - poparł ja Ozera.
     Naprawdę wywołaliśmy aż taki zachwyt, że zdołaliśmy przebić parę królewską?
     - A tak w ogóle, co dostaliście? - zagadnęła zaciekawiona Lissa.
     Odkryłam wieczko śnieżnobiałego pudełka i pokazałam jej fantastycznie zdobiony sztylet ze starannie wygrawerowanym "W geście podziwu i wdzięczności. Akademia Świętego Vladimira" Ozdoby wcale nie przeszkadzały w utrzymaniu broni. Rękojeść była komfortowo dopasowana do naszych dłoni.
     - Nie znam się na tym - zaczęła dziewczyna - ale wygląda na bardzo drogi.
     - I zapewne taki był. - przyznałam, wzdychając. - Ciekawe czy Kirowa o tym wiedziała? - prychnęłam.
     Christian zaśmiał się cicho, ja i Lissa też. Tylko Dymitr pamiętając, że ciągle jest na służbie, pozostał obojętny na moje pytanie. Niechętnie uświadomiłam sobie, że nigdy nie zdołam tak dobrze opanować służby jak on.
     Nikt nie odpowiedział, ale nie potrzebowałam odpowiedzi.
     - Odpocznijcie - Lissa przerwała ciszę. - Wiem, że mało spaliście, a macie całą godzinę do wykorzystania.
     Chciałam zaprotestować, ale koniec końców miała rację, rzeczywiście nie wyspałam się tej samotnej nocy. Humor zepsuł mi się, kiedy uświadomiłam sobie, że dzisiejsza noc będzie prawie taka sama. Może nawet gorsza po kolacji z Kirową.
     - Jasne. - mruknęłam. - Do zobaczenia wieczorem.
     Nie czekając na to, aż wejdą do pokoju ruszyłam do siebie. Chyba wszyscy zauważyli, że jestem zamyślona, ale nikt o nic nie pytał. Słyszałam tylko słowa pożegnania, kiedy z rękoma wsadzonymi do kieszeni, szłam przed siebie korytarzem. A w mojej głowie jedno wielkie zbiorowisko pytań, na które nie miałam odpowiedzi. O co chodziło Dymitrowi? Dlaczego tak na mnie patrzył? Może to nie było najważniejsze w dzisiejszym dniu, ale nie mogłam się od tego uwolnić. Co to znaczyło?
     W pokoju szybko przebrałam się w dresy i koszulkę. Rozpuściłam włosy, pozwalając im poplątać się jak tylko chcą i usiadłam na łóżku. Zmęczyło mnie to i w końcu położyłam się, czekając na sen. Ale to nie było takie proste. Nie mogłam zasnąć. Starałam się, ale na nic. Stwierdziłam, że i tak nie zasnę, więc równie dobrze mogę powspominać okolice. Miałam właśnie zakładać jeansy, kiedy usłyszałam dyskretne pukanie. Spróbowałam szybko ułożyć włosy i otworzyłam drzwi.
     - Mogę wejść?
     Kiwnęłam głową i odsunęłam się trochę. Dymitr wszedł, poczekał aż zamknę drzwi i spojrzał na mnie.
     - Rose... - zaczął miękko. - Porozmawiamy?
     Usiadłam na łóżku i gestem zaproponowałam, żeby zrobił to samo. Przysiadł posłusznie obok mnie.
     - Nie umiem... - szepnął.
     Zmarszczyłam brwi.
     - Chyba nie rozumiem.
     - Nie umiem. - powtórzył. - Nie umiem tak szybko jak ty pozwolić sobie na okazywanie uczuć na służbie. Wprawdzie wiem, że podopieczni zezwolili nam na to, ale dziwnie się z tym czuje. - wyznał. - Wcześniej wszyscy wmawiali mi, że nie mam prawa ujawniać jakichkolwiek emocji, pracując. Nigdy nie miałem tak uprzejmych podopiecznych, więc zrozum, że  wprawili mnie swoją decyzją w zakłopotanie. To ma coś wspólnego, do tego o czym rozmawialiśmy w samolocie. Musisz mi pomóc oswoić się z tą sytuacją. - niemal poprosił. Mówił tak cicho, że ledwo dosłyszałam ostatnie zdanie. - Ale nie tak, jak przed pokojem Lissy i Christiana...
     No tak, westchnęłam, teraz moja kolej. Wykorzystałam jego słabość. To nie fair. Zachowałam się nieuczciwie względem jego charakteru, postawy... Postąpiłam niewłaściwie. Cóż... w końcu to nie pierwszy raz, kiedy coś komplikuję. Poczułam się okropnie.
     - Przepraszam - szepnęłam. Zwróciłam tym jego uwagę. Spojrzał na mnie, chyba lekko zdezorientowany. - Nie powinnam cię wtedy całować wbrew twojej woli. Postąpiłam źle, wiem o tym i przepraszam.
     Czułam się trochę jak upokorzone dziecko, ale mówiłam prawdę.
     - Rose nie myśl tak - usłyszałam i zdałam sobie sprawę, że spuściłam głowę. - Nie zrobiłaś nic wbrew mojej woli. Uwierz mi, naprawdę chciałem cię pocałować. Ale... To był pierwszy raz, kiedy pocałowałem cię na służbie. Poczułem, że wszystko czego się uczyłem traci sens. Zrozum mnie, bardzo chciałem poczuć twoje usta na swoich, ale zbyt wiele lat jestem strażnikiem.
     Kiwnęłam lekko głową.
     - Dlatego cię przepraszam. Więcej nie pocałuję cię na służbie.
     Dymitr musnął delikatnie palcami mój podbródek i uniósł moją twarz, ciepło patrząc w oczy.
     - A jeśli ja tego chcę? - spytał miękko. - Pomożesz mi?
     W odpowiedzi przysunęłam się do niego. Nasze twarze dzielił dosłownie oddech, a Dymitr całkowicie zlikwidował ten dystans. Przyciągnął mnie do siebie i wsunął palce w moje włosy, podczas gdy jego usta zdawały się być źródłem mojej energii.
     Odsunęłam się na moment, ciekawa jednej rzeczy.
     - Dymitr, czemu tak na mnie patrzyłeś? - zapytałam cicho. - Wtedy, kiedy szliśmy się szykować. O co ci wtedy chodziło?
     Usadowiłam się wygodnie na kolanach Rosjanina i nie zamierzałam z nich zejść.
     - Sam chyba do końca nie wiem. - westchnął cicho. Objął mnie jedną ręką, a drugą złapał za kosmyk moich potarganych włosów. - Na początku byłem zdenerwowany, zrobiłaś coś na co ja sam bym się nie ośmielił, a to kolidowało z latami doświadczenia w służbie. Potem musiałem sobie przypomnieć, że przecież ty pracujesz zaledwie od pół roku. Czasem zapominam, że jesteś aż siedem lat młodsza. - wyjaśnił, próbując zrobić coś z moimi włosami. Nie wiedziałam, co on kombinuje, ale za każdym razem, kiedy przez przypadek dotknął mojej skóry, przez moje ciało przechodziło nieziemskie mrowienie. Coś jakbym znajdowała się tysiące metrów nad ziemią, jakby urosły mi skrzydła. Zachwycało mnie nawet z jaką dokładnością i ostrożnością dotykał moich włosów. - Kiedy się rozeszliśmy, uświadomiłem sobie, że nie stało się nic złego. Że wszyscy są bezpieczni, a ja miałem kilka sekund na uspokojenie się. Potem, gdy przed zebraniem szliśmy poczułem wszystko na raz. Byłem niezadowolony z tego co zrobiłaś wcześniej, bo wtedy wykorzystałaś moją słabość do ciebie, ale mimo to chciałem, żebyś to powtórzyła. - westchnął ciężko. - Czasami bardzo mącisz mi w głowie, wiesz? - zaśmiałam się cicho. - Teraz już wiem czego chcę.
     Czekałam, aż dopowie resztę, ale chyba mu się nie śpieszyło?
     - Więc?
     Dymitr spojrzał na mnie. Zdziwiłam się trochę, kiedy zobaczyłam na jego twarzy mały, radosny uśmiech. Wyglądał jakby promieniał. Blade światło lampki tylko spotęgowało to wrażenie. Chciałam położyć mu dłoń na policzku, musnąć go opuszkami palców... I zanim sobie to uświadomiłam, już to robiłam.
     - Chcę, żebyś mnie całowała nawet na służbie. - powiedział pewnie. - Wstyd mi to mówić, ale sam pewnie nigdy pierwszy tego nie zrobię, więc to ty będziesz musiała kontrolować sytuacje.
     Usiadłam na nim okrakiem.
     - Mam pewien pomysł. - szepnęłam mu do ucha. - Możemy poćwiczyć teraz trochę nad twoją śmiałością. - musnęłam zmysłowo jego usta. - Lub przejdziemy od razu do tych trudniejszych ćwiczeń.
     Zanim moje usta zdążyły przyczepić się do warg Dymitra, usłyszałam jeszcze jego śmiech. Pieścił moje uszy, ale nieświadomie sama go stłumiłam. Miałam przewagę, więc starałam się całym ciężarem ciała napierać na Dymitra. Nie musiałam się za bardzo wysilać, bo Bielikow już po chwili położył się na łóżku. Byłam górą, więc miałam okazję, żeby się z nim podrażnić. Złapałam jego ręce i przycisnęłam je kolanami do łóżka, uniemożliwiając mu ruszanie nimi. Wyczułam, że uśmiechnął się przez pocałunek. Przygryzłam lekko jego wargę i wsunęłam dłonie pod jego koszulkę. Uniosłam ją lekko i zamiast całować usta, przeniosłam się na jego brzuch. Nie mogłam trzymać jego rąk kolanami, więc musiałam złapać je swoimi rękoma. Owinęłam palce wokół jego nadgarstków i drażniłam się z nim muskając delikatnie raz jego usta, raz brzuch. Słyszałam jego niespokojny oddech i poczułam dumę - umiem zaspokoić jego potrzeby. Nie zauważyłam, że podczas rozmyślania rozluźniłam trochę uścisk. Dymitr wykorzystał to szybko i przekręcił nas. Szlag, jestem pod nim, tak jest trudniej drażnić się z nim. Ale Dymitrowi najwyraźniej o to chodziło. Uśmiechnął się całując mnie mocniej i...
     Pukanie.
     - Cholera - burknęłam.
     A było tak przyjemnie...
     - Dokończymy wieczorem - sapnął Dymitr, podnosząc się.
     Uśmiechnęłam się szeroko, chwyciłam jego rękę, wyciągniętą w moją stronę i wstałam. Dymitr poprawił kołdrę na łóżku, a ja uczesałam włosy. Chciałam się przebrać w jeansy, ale stwierdziłam, że może chodzić o jakąś błahostkę i nawet nie będziemy musieli wyjść z pokoju.
     Dymitr otworzył drzwi, podeszłam do niego i zobaczyłam Albertę i Stana. Uśmiechnęłam się, no cóż... im chyba można wybaczyć.
     - Mówiłam, że tu będzie - mruknęła kobieta.
     - Miło pana widzieć, strażniku Alto. - przywitałam się radośnie.
     - Hathaway! - wykrzyknął - Tęskniliśmy.
     Ku mojemu zdumieniu podszedł do mnie i przytulił. Zamurowało mnie na chwile, ciężko mi z myślą, że się lubimy i nie jestem już jego uczennicą. Chociaż... teraz mam prawo dokuczać mu. Zaśmiałam się, ubawiona swoimi myślami i przyjaznym powitaniem, i odwzajemniłam uścisk.
     - Strażniku Bielikow - Stan kiwnął głową w kierunku Dymitra, kiedy już odsunął się ode mnie. - Wybacz. Nadal nie mogę uświadomić sobie, że jesteście razem.
     Znów się zaśmiałam i podeszłam do Alberty. Strażniczka Pietrowa popatrzyła na mnie czule i objęła.
     - Wiedziałam, że kiedyś będziesz najlepsza. - szepnęła mi do ucha. - I gratuluję wam.
     Spojrzałam na nią, zaskoczona, że usłyszałam takie słowa. Odsunęłam się i nie wiedząc co powiedzieć, podziękowałam. Wróciłam do Dymitra i stwierdziłam, że czas zacząć mu pomagać. Mamy czas wolny, ale wiem, że ciężko mu będzie to zrobić przy znajomych. Mimo to chwyciłam jego dłoń i ścisnęłam. Czułam, że spiął się na moment, ale zaraz potem rozluźnił się i zacisnął palce na mojej dłoni.
     - O co chodzi? - spytałam.
     Stan zauważył, że moja dłoń i Dymitra są złączone. Obawiałam się jego reakcji, ale on tylko uśmiechnął się łagodnie.
     - Przyszliśmy wam powiedzieć, że wszystko zostało trochę przyspieszone - zaczęła Alberta. - Dymitr, za dziesięć minut z tego co wiem masz zajęcie z grupą piętnastu najlepszych nowicjuszy. A ciebie Rose zapraszamy do nas. Mamy trochę do pogadania.
     - To chyba pierwszy raz, kiedy pójdę do strażników nie dlatego, że bezczelnie zachowałam się w klasie lub wdałam w bójkę - skomentowałam.
     Usłyszałam śmiech całej trójki. No nieźle, nawet Dymitr nie powstrzymał się.
     - Tak, prawdopodobnie - potwierdził Stan. - Jeśli chcecie możecie iść już teraz z nami.
     Spojrzałam na Dymitra.
     - Jasne. - zgodził się za nas oboje. - Rose, zamknij drzwi.
     Wiedział, że trzeba mi o tym przypominać. Wsadziłam rękę do kieszeni, szukając klucza i zorientowałam się, że mam na sobie dresy.
     - Szlag, zaczekajcie chwilkę. - poprosiłam. - Muszę się przebrać.
     - Jasne, tylko szybko - usłyszałam Albertę, kiedy wpadałam do pokoju.
     - Nie ma sprawy - odkrzyknęłam. - Zaraz wyjdę.
     Zatrzasnęłam za sobą drzwi, więc miałam teraz prywatność. Szybko zmieniłam spodnie i chwyciłam kurtkę. Trochę gorzej było ze znalezieniem klucza, ale w końcu trzymałam go w ręku, wychodząc do strażników, czekających przed moim pokojem. Zamknęłam drzwi i ruszyliśmy. Po drodze rozmawialiśmy o neutralnych rzeczach, my opowiadaliśmy im o sytuacji na Dworze, a oni mówili co się zmieniło w akademii. Właściwie to nic się nie zmieniło. Wszystko było prawie takie samo, jak wtedy, gdy ja się tu uczyłam.
     Kiedy byliśmy przy zewnętrznych drzwiach, prowadzących na dwór, włożyłam kurtkę. Wyszliśmy i niemal natychmiast owinął nas mroźny wiatr. Zadrżałam przy zderzeniu z zimnym powietrzem. I dopiero teraz uświadomiłam sobie, że Dymitr ma na sobie tylko koszulkę. Alberta i Stan mieli płaszcze, a Bielikow zostawił najwyraźniej swój płaszcz w pokoju. Zauważył na sobie mój wzrok, uśmiechnął się starając się wmówić mi, że wszystko jest dobrze. Wcale tak nie było i wiedział, że mnie nie przekona. Było mu zimno, a nawet taka drobnostka miała dla mnie znaczenie. Stwierdziłam, że na pewno nie wyjdzie z treningu spocony na mróz. Przyniosę mu potem prochowiec.
     - A ty dokąd? - spytał Stan, patrząc jak Dymitr skręca nagle.
     - Idę już na salę - odpowiedział Bielikow. - Przygotuję się przed zajęciami.
     Zaśmiałam się głośno, tak, że zwróciłam uwagę całej trójki. Dobrze wiedziałam, że Dymitr nie dlatego idzie wcześniej na sale.
     - Kłamca - uśmiechnęłam się szeroko.
     On nigdy nie musiał się przygotowywać do zajęć. To fakt, że zawsze przychodził wcześniej na sale, ale dlatego, że chciał pobyć chwile sam. Teraz idzie tam wcześniej, bo chce posiedzieć chwile na materacu w rogu sali, otoczony tonami wspomnień zamknie oczy i nie otworzy ich dopóki, ktoś nie wejdzie na sale.
     - Nie kłamię - bronił się.
     - Jasne, Towarzyszu. Ani trochę - podeszłam do niego i delikatnie pocałowałam w policzek, wiedząc, że nie chciałby niczego innego przy strażnikach. Odsunęłam się i spojrzałam na niego. Drżał z zimna. - Przyjdę potem po ciebie i przyniosę ci ten twój kowbojski płaszcz, żebyś nie zamarzł po drodze.
     Mrugnęłam do niego i ruszyłam w kierunku Alberty i Stana.
     - Rose- usłyszałam za plecami i natychmiast się odwróciłam. W ostatniej chwili złapałam, lecące w moją stronę klucze. Wywróciłam oczami, on zawsze zamka drzwi na klucz. - Wisi na krześle.
     Ku memu zdumieniu posłał mi słodki uśmiech, ale zanim zdążyłam go odwzajemnić, odkręcił się i ruszył truchtem w kierunku sali. Wróciłam do strażników. Mieli dziwne miny...
     - O co chodzi? - spytałam.
     Nadal nie umiałam zgadnąć co chodzi im po głowach. Z jednej strony wyglądali na bardzo mocno zaskoczonych, ale ich usta wykrzywione były w czymś na kształt uśmiechu. Parzyłam na nich z lekko pochyloną głową i nie miałam pojęcia co własnie myślą.
     - Jest zupełnie inny - mruknął Stan pod nosem.
     Zmarszczyłam brwi. Więc to o to chodzi. Najwyraźniej Dymitr bardzo się zmienił. Cóż, faktycznie jest troszkę inny, ale dla nich musi to wyglądać na drastyczną metamorfozę. Nie znali go w akademii tak jak ja i dlatego teraz wydaje im się pewnie, że diametralnie się zmienił.
     - To źle? - zapytałam.
     Alberta pokręciła głową.
     - Ledwie go poznaję - przyznała - ale w tym wypadku wychodzi to na dobre. Zmieniłaś go - spojrzała na mnie. - Nigdy nie widziałam, żeby się uśmiechał, a teraz niemal pokazał zęby.
     - Naprawdę? - zdziwiłam się. - Nigdy wcześniej nie widzieliście jego uśmiechu? - pokiwali głowami. - Chyba żartujecie! Jak miał dobry dzień potrafił pół treningu się uśmiechać. Czasem nawet śmiał się!
     Czyżby Dymitr był wcześniej, aż tak bardzo zamknięty w sobie?
     Alberta chyba szukała odpowiednich słów, kiedy wyręczył ją Stan.
     - To dzięki tobie - odpowiedział. - Najwyraźniej tylko ty potrafiłaś go rozśmieszyć.
     Ruszył w stronę budynku dla strażników, a ja i Alberta za nim.
     - Prawdę mówiąc już w akademii mogliśmy się zacząć czegoś domyślać - szepnęła kobieta.
     Spojrzałam na nią zaskoczona. Wiedziałam, że po ataku na szkołę zorientowała się w sytuacji, ale nie do końca zrozumiałam jej słowa.
     - Na jakiej podstawie? - zapytałam.
     Aż tak było to po nas widać?
     - Powiedz jej - powiedział Stan.
     Alberta przeczesała ręką włosy.
     - Kiedy skończyłaś szkołę... Kiedy Bielikow znów stał się dampirem, a potem po koronacji... - gubiła się w słowach. - Wszyscy strażnicy zaczęli łączyć fakty, my też. I wtedy zrozumieliśmy niektóre rzeczy. Wtedy wszystko zaczęło do siebie pasować. Reakcje strażnika Bielikowa na rozmowy na twój temat, to, że go szanowałaś...
     - Czy samo to, że chciało mu się codziennie wstawać na treningi z tobą - wtrącił mężczyzna.
     - Ej! - zawołałam.
     Może i nie byłam zbyt potulna, ale żeby od razu "że chciało mu się"? Przecież jednak nie byłam aż tak zła. Poza tym dzięki temu, że "chciało mu się wstawać" na zajęcia, jestem strażniczką Lissy, królowej i przyjaciółki.
     - Przepraszam, strażniczko Hathaway - zaśmiał się - ale przyznasz, że coś w tym jest.
     - Możliwe... - odparłam wymijająco.
     Alberta wywróciła oczami i kontynuowała.
     - W każdym bądź razie, dziwię się, że nikt z nas się nie zorientował.
     - A ja się z tego cieszę - powiedziałam.
     Spojrzeli na mnie, oboje zdziwieni.
     - Dlaczego? - spytali.
     - Bo inaczej w najlepszym przypadku zostalibyśmy rozdzieleni, a treningi miałabym pod okiem kogoś innego, zapewne któregoś z nas.
     Żadne z nich nie odpowiedziało. Szli zamyśleni, a ja zdumiona, że rozmawiamy o takich rzeczach. Przecież to moi byli nauczyciele! Cóż, ostatecznie nigdy nie miałam problemu z dogadywaniem się z ludźmi. Ale dlaczego rozmawiamy na ten temat? Czyżby zainteresowali się mną i Dymitrem? Chciałam nie mówić już o tym i zakończyć temat, ale zaciekawiło mnie coś.
     - Jak zareagowała Kirowa kiedy się o nas dowiedziała? - zapytałam w końcu.
     Szukałam w tym jakiegoś wyjaśnienia zachowania tej wrednej jędzy.
     - Pani dyrektor Kirowa, strażniczko Hathaway - poprawiła mnie Alberta.
     Kiwnęła głową i spuściłam ją na kilka sekund, w geście pokory. Ale nie zapomniałam o tym, że użyła tytułu zwracając się do mnie i byłam jej wdzięczna z tego powodu.
     - To było nawet zabawne - zaśmiał się Stan. Alberta skarciła go wzrokiem, ale ten tylko wzruszył ramionami. - No co? Przecież mówię prawdę. Nie bądź taka Alberto, przecież Rose jest już dorosła i jest jedną z nas, nie możesz traktować jej ciągle jak nowicjuszki.
     Spojrzałam ukradkiem na mężczyznę, nie dowierzając w to co usłyszałam. Poparł mnie i to w jaki sposób. Podziękowałam mu w myślach, woląc nie wtrącać się teraz.
     - Masz rację - usłyszeliśmy po chwili kobietę. - Przepraszam strażniczko...
     - Rose - przerwałam jej. - Tak jak kiedyś: Hathaway albo Rose. Bez "strażniczko".
     Obydwoje kiwnęli głowami i zabrali się do opowiadania o reakcji Kirowej. Podobno najpierw ją zamurowało, potem wpadła w gniew, a później sama nie wiedziała co zrobić. Ja i Stan uśmieliśmy się, aż bolały nas brzuchy. Alberta nie chichotała jak głośno my, ale też była ubawiona.
     Kiedy doszliśmy do budynku, przemknęliśmy po cichu korytarzem do sporej sali. nigdy wcześniej tu nie byłam. Rozejrzałam się wokół. Stół do bilarda, piłkarzyki, rzutki, na boku kosz i piłki do koszykówki, przy ścianach na stołach poustawiane; serwis do kawy i herbaty, filiżanki, kubki, cukier, obok kanapki. W pokoju obok coś na podobieństwo mini sali kinowej, tyle, że bez pop cornu, coli i innych niezdrowych rzeczy. No, no... i oni spędzają tu wolny czas? W porównaniu do rozrywek fundowanym uczniom strażnicy mają naprawdę dużo zabaw.
     - Mam rozumieć, że to tutaj się obijacie - zażartowałam.
     Stan zaśmiał się cicho.
     - Za czasów twojej nauki mieliśmy odrobinę mniej czasu na spędzaniu go rozrywkach. Chcesz? - spytał, wskazując na pudełko z kawą.
     Skrzywiłam się i pokręciłam głową. Usłyszałam śmiech strażników.
     - Herbata? - zaproponowała Alberta.
      Przytaknęłam i jeszcze raz rozejrzałam się wokół. Nieźle, pomyślałam, przeżyłam tu... niemal całe moje życie i nie miałam pojęcia, że budynki strażników kryją w sobie taki skarb! Ale teraz to jest do mojej dyspozycji... Mm.. piękna wizja.
     Z rozmyślań wyrwał mnie głos mężczyzny.
     - Hathaway - krzyknął, a ja błyskawicznie odwróciłam się w jego stronę. - Masz może ochotę na mały seans?
     Nie do końca na początku zrozumiałam. Dopiero po chwili uświadomiłam sobie, że proponuje mi film. Zgodziłam się, a wtedy Alberta również dostała zaproszenie.
     - Bez romansideł? - upewniłam się.
     Oboje z Dymitrem nie przepadaliśmy za tanimi romansami. Zdecydowanie woleliśmy oglądać i komentować filmy akcji, a ja dodatkowo mam upodobanie do horrorów. Dymitra niezbyt zachwyca perspektywa patrzenia na wymyślne potwory, ale zgadza się, kiedy wybieram straszny film na wieczór. To dobrze, bo z nim się nie boję i mam się do kogo przytulać, kiedy na ekranie pojawiają się ohydne sceny. To dziwne... skoro walczę z krwiożerczymi potworami to czy nie powinnam być obojętna na krwawe jatki na ekranie? No cóż, jednak nie jestem obojętna, ale nie przeszkadza mi to, bo mogę poczuć się jak zwykła nastolatka. Myślę też, że Dymitrowi podoba się, kiedy chowam twarz w jego ciele i domagam się opieki. Otula mnie wtedy mocniej ramionami albo sadza sobie na kolanach.
     - Spokojnie - powiedział Stan - też ich nie lubię.
     - Przygotujcie coś do jedzenia, a ja sprawdzę czy Celeste ma wolną chwilę - oznajmiła Alberta. - Ona chyba też nie lubi romansów.
     Kiedy Alberta wyszła, zastanowiłam się nad tym co powiedziała... Ja nie lubię tanich romansideł, bo uważam że to beznadziejne historię wyssane z palca. Dymitr też. Ale przyszło mi do głowy, że cała reszta nie lubi romansów, bo przedstawiają wydarzenia, o których oni nie mogą marzyć. Poza tym nie oszukujmy się, ale niektórzy są już chyba za starzy na takie filmy. Na przykład pięćdziesięcioletnia Alberta, wątpię by po tylu latach służby interesowało ją coś innego niż praca.
     - Gotowi? - zapytał Stan, kiedy cała siódemka osób siedziała na fotelach.
     Zebrali się wszyscy, którzy mieli teraz wolne: Ja, Alberta, Celeste, Stan, Jurij i Jean i jaki nowy, z tego co zapamiętałam chyba Jorge... Wydawał się dziwny. Zapraszaliśmy go do dyskusji, ale odpowiadał szybko i starał się nie wychylać. W sumie kompletne przeciwieństwo mnie. W każdym bądź razie film się zaczął.

     - Cholera - mruknęłam, kiedy film się skończył i spojrzałam na zegarek.
     Widziałam, że Alberta miała ochotę mnie skarcić, ale w porę przypomniała sobie, że nie jestem już uczennicą. Posłała mi tylko pytające spojrzenie.
     - Miałam zanieść Dymitrowi ten jego ukochany prochowiec - wytłumaczyłam.
     Pożegnałam się szybko z towarzyszami i wyszłam. Doszłam zaledwie do połowy korytarza, kiedy uświadomiłam sobie, że zapomniałam kurtki i kluczy do pokoju Dymitra. Zawróciłam i... chciałam wejść, gdy doszły do mnie słowa:
     - Oni są niesamowici. I to jak oboje się zmienili.
     Nie umiałam wskazać dokładnie, kto to powiedział, ale miałam pewność, że mówili o mnie i Dymitrze.
     - To prawda. - poparła Celeste. - Widziałam się z nim jak wracał spod pokoju królowej i już na pierwszy rzut oka widać, że Rose go zmieniła. Nadal jest fenomenalnym strażnikiem, ale coś się w nim zmieniło. Na dobre, oczywiście.
     - Nie wiedziałem Dymitra, ale Rose siedziała tu przed chwilą z nami - zaczął. - I chyba każdy potwierdzi, że stała się niewyobrażalnie dojrzalsza. Nie jest obojętną strażniczką i chyba nikt nie wierzył, że kiedyś straci swój cięty język, ale...
     - A ja tam lubię ten jej charakterek.
     Nie miałam wątpliwości, że powiedział to Stan. Uśmiechnęłam się pod nosem.
     - Chyba wszyscy do pewnego stopnia go lubimy - dodała Alberta.
     Myślałam, że teraz będzie chwila ciszy, ale przerwał ją Jurij.
     - Mimo wszystko musicie przyznać, że wyglądają na piękną parę. I to jak się o siebie troszczą...
     Usłyszałam pomruk i założyłam, że wszyscy zgodzili się z tym co powiedział dampir. Wydawało się, że tylko ja stoję jak słup soli i nie mogę ruszyć się z miejsca. Oni wszyscy poparli stwierdzenie, że ja i Dymitr jesteśmy piękną parą?! Tak! Naprawdę. Nie przesłyszało mi się. Wow, a ja myślała, że nic mnie tu już nie zaskoczy. Może jeszcze Kirowa będzie miła na kolacji? Nie, na to nie mam co liczyć...
     Odczekałam, aż wszyscy na pewno wrócą do swoich wcześniejszych zajęć i wpadłam do środka.
     - Widzieliście może moją kurtkę? - spytała, wyczuwając na sobie wzrok wszystkich.
     Jurij poszedł na moment do sali, w której oglądaliśmy film i wrócił po chwili z moją czarną kurtką. Podziękowałam szybko i wybiegłam na zewnątrz.
     W drodze do pokoju Dymitra, który swoją drogą wcale nie był tak daleko, rozmyślałam o ostatniej godzinie. Ludzie, którzy jeszcze rok temu byli moimi instruktorami, dziś sali się dobrymi znajomymi, takimi, z którymi możesz w spokoju obejrzeć film, śmiejąc się z bohaterów. To zadziwiające...
     Nie miałam więcej czasu na refleksje, bo byłam już przy drzwiach pokoju Dymitra. Chwile się zawahałam zanim przekręciłam klucz i weszłam do środka, ale wtedy rzuciły się na mnie wspomnienia tamtej nocy. Spojrzałam na łóżko, jakbym zobaczyła tam siebie i Dymitra. Ocknęłam się jednak szybko, pamiętając, że i tak mam opóźnienie. Odszukałam wzrokiem prochowca, zgarnęłam go, zamknęłam drzwi i popędziłam w stronę sali.
     Zatrzymałam się przed drzwiami. Zobaczyłam na Dymitra, a wszędzie wokół niego piętnaście zafascynowanych nim twarzy. Nie chciałam przerywać. Widziałam jak Bielikow próbuje kilkakrotnie zakończyć zajęcia, ale nowicjusze nie mieli takich zamiarów. Zadawali mu kolejne pytanie lub prosili o demonstrowanie jakiegoś ciosu. A kiedy wykonywał go, wyglądali jakby patrzyli na boga... No tak, przecież po akademii podobno ciągle krąży to przezwisko. Muszę zapytać o to jutro jakiegoś nowicjusza, postanowiłam.
     Nie chciałam zabierać uczniom radości w postaci legendy na sali, ale widziałam, że Dymitr jest już zmęczony. Otworzyłam drzwi i tak jak się spodziewałam nagle wszystkie spojrzenia padły na mnie. Oczy uczniów powiększył się momentalnie. Patrzyli na mnie z otwartymi ustami.
     - Koniec zajęć - poinformowałam ich. Starałam się zachować powagę, ale uśmiech sam cisnął mi się na usta. - Lord Ozera prosi strażnika Bielikowa do siebie.
     Dymitr spojrzał na mnie i zmrużył oczy. Pomachałam mu delikatnie prochowcem. Nie pozwolił sobie na uśmiech w obecności uczniów, ale jego oczy błysnęły.
     - Strażniczko Hathaway - doszedł do mnie czyjś głos.
     Rozejrzałam się po sali i zobaczyłam źródło dźwięku. Młody chłopak. Wyglądał na szesnaście lat. Mimo to miał pokaźne mięśnie i cóż.. brzydki nie był. Blond włosy i niebieskie oczy wglądały świetnie w połączeniu z ostrymi rysami twarzy.
     - Tak?
     - Mogłaby strażniczka pokazać parę chwytów.
     Wydawało mi się, że niemal błagał o to. Byłam od niego zaledwie dwa lub trzy lata starsza, a w jego głośnie było tyle szacunku, że zmieszałam się na chwilę. Zaraz potem włączyła się brawura. Cóż... rozpierała mnie energia i musiałam coś w końcu z tym zrobić.
     - A co powiecie na mały sparing? - dałam kilka kroków do przodu. - Ja kontra strażnik Bielikow.
     Wydawali się wniebowzięci tą propozycją i szybko usunęli się z pola walki. Dymitr za to nie wyglądał na zadowolonego. Podeszłam do niego, położyłam prochowiec na materacu, a na nim moją kurtkę. Rozciągnęłam się trochę, ale dalej czułam na sobie wzrok Dymitra. Nie wytrzymałam w końcu i podeszłam do niego.
     - Co jest? - spytałam, korzystając z tego, że ucziowie perowadzili na razie dośc głośne zakłady o to, kto wygra starcie. - O co chodzi?
     - O to. - wskazał moją szyję. - Nie powinnaś ćwiczyć jeszcze przez tydzień. Rose, proszę... Wytłumaczysz się im brakiem czasu. Przecież sama powiedziałaś, że Christian mnie woła.
     Uśmiechnęłam się do niego słodko.
     - Zmyśliłam to, żeby cię tak nie męczyli.
     - Zamiast tego, to ty masz mnie męczyć?
     Mrugnęłam do niego, starając się załagodzić sytuację.
     - Proszę, Dymitr - nalegałam. - Tylko jedno starcie. Wiesz, że muszę coś robić, a od prawie trzech tygodni nie wykonałam ani jednego ciosu. Nie zabieraj mi tej przyjemności.
     Bielikow założył i skrzyżował ręce na piersi i popatrzył na mnie z góry. Wiedział jak bardzo tego nie lubię.
     - Wytrzymaj jeszcze tydzień. - prosił. - Tylko tyle.
     - Aż tyle - poprawiłam go. - Poza tym za tydzień wyjeżdżam z Lissą na studia. Wtedy nie będę miała czasu na treningi.
     Dymitr westchnął zrezygnowany.
     - Dobrze. - zgodził się. - Ale tylko jedno starcie.
     Miałam ochotę rzucić mu się na szyję, ale wiedziałam, że nie spodobałoby mu się to. Więc po prostu wyszłam na środek sali i zaczekałam, aż do mnie dołączy. nowicjusze zamilkli i wtedy zaczęła się walka.

*   *   *

     - Nie - mruknęłam, sama do siebie. - Nie...
     Od dziesięciu minut stoję przed lustrem i próbuje ułożyć włosy. Po przegranej walce nie mogę dojść z nimi do ładu. Tak, tak, Dymitr mnie pokonał. Znowu. Może to i lepiej. Jego wygrana utwierdziła tylko nowicjuszy, że jest bogiem, a nasze starcie nie było znowu takie szybkie. Długo walczyliśmy i muszę przyznać, że zapewne wyglądało to pierwszorzędnie.
     Ubrałam się w zwykle jeansy i koszulę. Koniec końców zostawiłam je rozpuszczone. Odróżniały mnie od innych strażniczek i tylko w takiej postaci wyglądały w miarę dobrze.
     Lissa stwierdziła, że to bez sensu, żebyśmy chodzili za nimi wszędzie, więc dała wszystkim swoim strażnikom wolne na dziś i dwa najbliższe dni. Gdyby nie to, że Dymitr ma zajęcia z nowicjuszami moglibyśmy spędzić ze sobą całe dwa dni. A tak właściwie to gdzie on się podziewa? Miał po mnie przyjść dziesięć minut temu. Wcisnęłam białe trampki na nogi i wyszłam na korytarz. Nigdzie nie widziałam Bielikowa, więc stwierdziłam, że sama po niego pójdę. Kiedy skręcałam na schody wpadłam na kogoś. Zleciałabym ze schodów, gdyby czyjaś rękę nie złapała mnie za ramię.
     - Już myślałam, że nie przyjdziesz, Towarzyszu.
     Dymitr postawił mnie i puścił, gdy upewnił się, że już się nie przewrócę.
     - Przepraszam. Kilku uczniów mnie zatrzymało.
     Ruszyliśmy przed siebie, a ja uśmiechnęłam się na jego słowa. Wcale im się nie dziwię, pomyślałam. W końcu to Dymitr Bielikow, legenda tej szkoły, a niedługo pewnie nawet Dworu.
     W milczeniu doszliśmy do stołówki, ale... nie to chyba nie była ta sama stołówka. To co zrobiono ze szkolną jadalnią przechodzi ludzkie pojęcie. Nudne, codzienne miejsce, w którym uczniowie każdego dnia jedzą posiłki zmieniło się w coś na kształt królewskiej jadalni. Na ścianach rozwieszone zostały gigantyczne herby każdej rodziny królewskiej. Wydawały się tak grube i ciężkie, że dziwiłam się, że mury szkoły stoją jeszcze na miejscu. Wszystko przystrojone zostało złotymi i żółtymi ozdobami, gdzieniegdzie dodano kryształowo-niebieskie elementy, co doskonale komponowało się  całą resztą. Na samym środku w wielkim półokręgu ustawiono stoły, nakryto śnieżnobiałymi obrusami. Leżały na nich różne smakołyki, kanapki, owoce, nawet kurczaki. Na widok tych wszystkich pyszności głośno zaburczało mi w brzuchu i uświadomiłam sobie, że dziś zjadłam tylko dwie kanapki w sali rozrywek, (jak podobno nazywa się pomieszczenie, w którym byłam z Albertą i innymi strażnikami).
     Usiedliśmy na wyznaczonych nam miejscach i od razu wyczułam interwencje Kirowej. Ja i Dymitr siedzieliśmy na dwóch równoległych końcach stołu! Co za suka, pomyślałam. Rozejrzałam się wokół, wszyscy siedzieli w grupkach, znali się, gawędzili. Dymitr też miał z kim rozmawiać, tylko mnie wystawili na nieznane wody. Cholera! Kiedyś będę musiała poważnie porozmawiać z naszą kochaną panią dyrektor. Dzięki Bogu po chwili koło mnie usiadła Alberta. Skinęła mi głową, a ja z ulgą odwzajemniłam gest.
     Lissa wstała, żeby wygłosić jakąś przemowę, a ja mogłam się jej lepiej przyjrzeć. Miała na sobie śliczną, prostą, niebieską sukienkę z krótkim rękawem i stosownym dekoltem. Na złocistych kolach połyskiwał królewski diadem. Christian ubrał się w garnitur i musiałam przyznać, że Ozera nie jest taki brzydki. Nie skupiłam się na całej ich wypowiedzi, bo stwierdziłam, że to nudna gadka. Dopiero kiedy wszystkie spojrzenia skupiły się na mnie i Dymitrze, (a moroi i strażników było dużo) zorientowałam się, że Lissa i Christian dziękują nam, jako podopieczni, że jesteśmy tak dobrymi opiekunami i życzą nam szczęścia w życiu prywatnym i zawodowym. Zaskoczyło mnie to, nie wiedziałam, że w planach jest podziękowanie nam. Mimo to zachowałam kamienną twarz i skinęłam z szacunkiem głową, kiedy skończyła. Dymitr zrobił to samo. Jednak zauważyłam, że zerka na mnie co jakiś czas. Nie rozumiałam tego, ale postanowiłam wyjaśnić to po kolacji.
     - Życzymy wszystkim smacznego - usłyszałam dumny, donośny głos Lissy.
     Po sali przemknął pomruk podziękowań i wszyscy zaczęli jeść pogrążeni w rozmowach ze znajomymi. Im dłużej milczałam, nie mając nikogo do rozmowy, tym bardziej czułam złość na Kirową. Siedziała teraz koło Lissy i zajadała się kurczakiem. Udław się, burknęłam w myślach. Nie rozumiem dlaczego się tak na mnie uwzięła. Przecież już kilka miesięcy temu skończyłam szkołę, stałam się odpowiedzialna za życie królowej naszego świata, a dyrektorka ciągle myśli, że jestem niewychowaną nastolatką?! Przecież to bzdura, zmieniłam się i ona dobrze o tym wie. Nie chodzi jej też o mój związek z Dymitrem, bo wtedy jego także by znienawidziła, a wygląda na to, że nadal go ceni. Może nawet go lubi. Więc o co jej chodzi ze mną?
     Kiedy tak rozmyślałam minęło już pół kolacji. Przed chwilą byłam głodna jak wilk, a teraz ledwo wciskam w siebie małą kanapkę. Do tego strasznie kręci mi się w głowie. Matko... Co się ze mną dzieje? Alberta chyba coś zauważyła...
     - Rose... - odkręciła się do mnie. - Wszystko dobrze?
     Kiwnęłam głową.
     - Tak, po prostu... - Co Rose, spytałam sama siebie, szukając wymówki. - Chyba za dużo tego jedzenia.
     - Nie kłam - westchnęła kobieta - Ledwo tknęłaś dwie kanapki.
     Wzruszyłam tylko ramionami, ignorując ból i zawroty głowy, na co Alberta jęknęła, zdając sobie sprawę, że tak łatwo ze mną nie pójdzie. Sięgnęła do kieszonki w uniformie i wyjęła z niej jakąś maluteńką butelkę
     - Co to? - zapytała lekko przerażona, gdy wlała mi jedna kroplę do wina.
     Zakręciła buteleczkę i schowała ją.
     - Lekarstwo - odpowiedziała krótko, ale widząc, że mi to nie wystarczy kontynuowała. - Jeśli to cię pocieszy, przywiozłam to z Rosji - zaśmiała się, więc musiałam mieć komiczną minę. - Z ziół. Pomaga na bóle głowy, zmęczenie i tak dalej. Sama wypróbowałam, zatem nie martw się, bo jak widzisz nic mi nie jest.
     Zamieszałam trochę zawartością mojego kieliszka. Nie wygląda źle. Może rzeczywiście mi pomoże.
     - Pij - ponagliła mnie Alberta. - Przecież cię nie otruję.
     Westchnęłam i wypiłam szybko pół mikstury. Smakowało nieźle. Wino maskowało kiepski zapach, a smak był dobry. Chciałam wypić resztę, ale powstrzymała mnie Alberta.
     - Nie wszystko na raz - podpowiedziała. - Inaczej się upijesz, a nie wyzdrowiejesz. Do końca kolacji powinno ci to starczyć. A jeśli nie przejdzie do jutra idź do doktor Olendzkiej.
     Kiwnęłam głową, bo tak wypadało. Byłam wdzięczna Albercie, że się o mnie martwi, ale nic mi nie będzie, a już na pewno nie mam zamiaru iść do kliniki. Co to, to nie.
     - Dziękuję - powiedziałam.
     Wróciłyśmy do jedzenia. Wepchnęłam w siebie jeszcze tylko jedną kanapkę. Miałam ochotę na jabłko, ale Alberta stwierdziła, że po połączeniu tego owocu z jej lekiem może boleć mnie brzuch, więc odpuściłam sobie dodatki. Nikt nie wie, jak bardzo się cieszyłam, kiedy Lissa w końcu zakończyła kolację. Zauważyłam, że kiedy wszyscy się rozchodzili Alberta podeszła do Dymitra i rozmawiała z nim jakiś czas.
     Zostałam na miejscu dopóki na sali nie zostaliśmy tylko ja, Dymitr, Lissa, Christian i reszta strażników dworskich pod ścianą. Chciałam do nich dołączyć, ale para królewska poprosiła, aby po jednym z ich strażników został przy stole. Zostałam ja i Alex, strażnik Ozery. Bielikow uparł się i w końcu zgodnie ze swoją wolą stanął przy ścianie. W końcu Lissa i Christian oddalili wszystkich swoich strażników. Zwlekaliśmy z opuszczeniem sali, ale oni uparli się. Rozkaz to rozkaz. Możemy go zignorować tylko w wypadku bezpośredniego zagrożenia, a tutaj raczej nic im nie groziło.
     Kiedy tylko się podniosłam poczułam dziwne łupanie w głowie. Zignorowałam je i jak gdyby nigdy nic poszłam do siebie. W pokoju opadłam bezwiednie na łóżko. Wypiłam całą miksturę zrobioną przez Albertę, ale jak na razie nie czuję poprawy. Zamknęłam oczy i już myślałam, że będę mogła w spokoju zasnąć, kiedy ktoś zaczął dobijać się do drzwi. Wiedziałam, że raczej nie uda mi się zignorować przybysza, więc zwlekłam się z łóżka i podpierając wszystkiego po kolei ruszyłam do drzwi.
     - Christian?
     - Pakuj się Hathaway - nakazał.
     Ogarnął mnie jakiś rodzaj strach. Że coś się stało, że musimy uciekać lub nagle wracać na Dwór. Po pierwsze to nie byłyby dobre wieści, a po drugie podróż w moim stanie byłaby katorgą.
     Christian widząc moją minę, zaczął szybko mnie uspokajać.
     - Gadałem z Kirową - tłumaczył - i pokój Bielikowa z nim w środku czeka na ciebie od dwudziestu minut.
     Nie, chyba się przesłyszałam. Ten lek chyba poprzewracał mi w głowie. Ale nie, naprawdę to usłyszałam. Idę do Dymitra!
     - Udało ci się! - wykrzyknęłam.
     Zignorowałam wszystko i rzuciłam się Ozerze na szyję. Zdezorientowany, odwzajemnił mój uścisk. Zdziwiła go moja reakcja. Zresztą mnie też. Szybko odsunęłam się ratując charakter i wyjmując walizkę. Nie zdążyłam jeszcze się całkowicie rozpakować, więc miałam ułatwioną robotę.
     - Dymitr wie? - spytałam Christiana, wciskając na szybko do walizki koszulki.
     Ozera oparł się o framugę i miał ze mnie wyraźny ubaw.
     - Tak. Dowiedział się kilka minut temu. Szykuję ci miejsce w szafie.
     Zignorowałam to co powiedział i próbowałam zamknąć walizkę.
     - Zero reakcji? - zdziwił się. - Przecież kolacja już minęła. I muszę przyznać, że bardzo dobrze ci poszło - zaśmiał się.
     - Bo ta wredna krowa się do mnie nie odezwała - dorzuciłam.
     Całą kolacje nawet na mnie nie spojrzała. I dobrze, pomyślałam, przynajmniej nie psuła mi humoru. No, nie licząc tego gdzie mnie posadziła.
     Cudem domknęłam walizkę. Znalazłam klucz i już po chwili stałam z Christianem gotowa do przeprowadzki.
     - Klucze oddaj jutro strażnikowi Alto, on będzie wiedział co z nimi zrobić - instruował mnie Ozera. - A teraz leć do swojego rycerza.
     Wywróciłam oczami i ruszyłam. Niestety po kilku krokach odczułam skutki zbyt szybkiego ruchu. Czułam się jakby ktoś wiercił mi w czaszce. To wrażenie jednak szybko ustało. Tak jak wszystko inne. Czułam się całkowicie normalnie.
     - Co jest? - usłyszałam za sobą Christiana.
     Wyprostowałam się i potrząsnęłam lekko głową.
     - Nie wiem - odparłam zgodnie z prawdą.
     Nie mam pojęcia co to było, jakiś cud, czy lek Alberty, w każdym bądź razie podziałało. Ruszyłam w stronę pokoju Dymitra zastanawiając się co to do diabła było.
     Zapukałam do drzwi. Usłyszałam dźwięk przekręcanego klucza. Wywróciłam oczami, on zawsze je zamyka.
     - Wpuścisz mnie, Towarzyszu? - zapytałam z uśmiechem.
     Jego twarz zmieniła wyraz. Brązowe, rozpuszczone włosy okalały idealną twarz. Blade światło poranka sprawiało, że wyglądał teraz jak prawdziwy bóg. Nie sądziłam, że jego wygląd aż tak na mnie wpłynie, ale przez moment stałam tylko i patrzyłam na niego z uwielbieniem. Kochałam go za charakter, za to kim był, ale.... och, takiej twarzy i takiego ciała nie da się ignorować.
     - Wejdź - ocucił mnie jego głos.
     A jednak jego głos też był cudowny. Pieścił moje uszy, w połączeniu z dotykiem był lekarstwem na wszystko. Zdecydowanie lepszym niż mikstura od Alberty.
     Dymitr zabrał ode mnie walizkę i położył ja w rogu. Potem podszedł do mnie i niespodziewanie przyciągnął mnie do siebie. Wtuliłam się w jego ciało, nic nie rozumiejąc. Dymitr gładził moje włosy i szeptał coś po rosyjsku. Ciężko mi stwierdzić czy mówił do siebie czy do mnie. Wiem na pewno, że jego słowa miały na celu uspokoić jedno z nas. A może obydwoje? Nie wiem. Chciałam zapytać się o co chodzi, ale było mi zbyt wygodnie. Objęłam go w pasie i przycisnęłam do siebie.
     - Dymitr - zaczęłam w końcu - coś się stało?
     Odsunął się ode mnie i usiadł na łóżku. Przeczesał ręką włosy. Przysiadłam obok niego.
     - Wtedy na kolacji, kiedy Lissa nam dziękowała... - gubił się w słowach. Wreszcie wziął głęboki oddech i spróbował jeszcze raz, spokojniej. - Wtedy przez moment wydawałaś się nieobecna. Jakbyś nie słyszała, ani nie widziała nic wokół. Wyglądało jakbyś patrzyła gdzieś w przestrzeń i... trwała w stanie uśpienia. Pomyślałem wtedy, że...
     - To znowu Robert - zgadłam. Kiwnął głową i spojrzał mi w oczy. Wzruszyła mnie jego troska. Przysunęłam się i złapałam jego dłoń. - Spokojnie. Nie poczułam, żadnej mocy ducha ani niczego podobnego. Zapatrzyłam się po prostu na Lissę.
     - Tak, ale później podeszła do mnie Alberta - kontynuował. - Powiedziała, że kiepsko się czujesz. Przestraszyłem się wtedy, że Robert nie zamierza odpuścić.
     Usiadłam Dymitrowi na kolanach i uniosłam jego twarz, by móc spojrzeć mu w oczy.
     - Po prostu bolała mnie głowa. To ze zmęczenia. Robert nie miał z tym nic wspólnego.
     - Już wszystko dobrze? - zapytał.
     Dopiero po chwili zorientowałam się, że mówi o mojej głowie. Kiwnęłam głową i przytknęłam swoje usta do jego warg. Złapałam go rękom za kark, a drugą dotknęłam jego policzka. Chciałam go uspokoić i zapewnić, że wszystko dobrze. Poczułam jak obejmuje mnie mocniej i przycisnął do siebie. Nie protestowałam. Zawsze czułam się bezpieczna w jego ramionach, a on właśnie tego teraz chciał - ochronić mnie przed zagrożeniem. Wtuliłam się w jego ciało i smakowałam jego miękkich, ciepłych ust.
     Dymitr odsunął się delikatnie.
     - Idź się wykąpać, Rose - poprosił. Dopiero teraz zauważyłam, że on już zdążył wziąć prysznic. - Potem pójdziemy spać.
     Przytaknęłam. To dobry pomysł.
     Zeszłam z jego kolan, zabrałam pidżamę i poszłam do łazienki. Prysznic zajął mi tylko kilka minut. Byłam zbyt zmęczona, żeby siedzieć długo w łazience. Wyszłam czysta, rzuciłam brudne ciuchy na walizkę i położyłam się na łóżku koło Dymitra. Objął mnie ramieniem i dyskretnie wciągnął zapach moich świeżo umytych włosów. Ułożyłam głowę na piersi Dymitra i miałam pewność, że dzisiejsza noc będzie znacznie milsza od poprzedniej.
     - Dobranoc, Roza - szepnął.
     Przesunęłam dłoniom po brzuchu Dymitra.
    - Dobranoc, Towarzyszu.
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
     Przepraszam, że tak długo nie było rozdziału, ale mam nadzieje, że ten wam to trochę wynagrodzi. Wiem, marnie, ale cóż...
Pozdrawiam i miłej majówki :*