niedziela, 30 października 2016

Rozdział 63

     Powrót! :D Przepraszam za długa nieobecność, ale... miałam powody, więc się nie gniewać ( o ile ktoś tu zagląda) Nie to, żebym była jakaś wredna czy coś, ale jeśli ktoś przeczyta to niech zostawi po sobie jakiś znak, ok? Postawcie się trochę na moim miejscu i zrozumiecie ;) Komentarze, czy jakiekolwiek ślady aktywności osób, które czytają to co nabazgram to naprawdę dużo dla mnie. Z góry dziękuję. A teraz zapraszam :*
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
     W szpitalu musieliśmy trochę poczekać. Wszędzie panował chaos spowodowany nagłym przybyciem zbyt wielu pacjentów. Do poczekalni przyszła pielęgniarka, sprawdziła mój ogólny stan i stwierdziła, że nie jest najlepiej, ale wszyscy lekarze są zajęci poszkodowanymi w ogromnym wypadku na autostradzie niedaleko i nikt nie ma czasu się mną zająć. Widziałam lekko zdenerwowane miny strażników, i choć sama byłam lekko zirytowana, nie odezwałam się.
     Siedzieliśmy na plastikowych krzesłach w poczekalni, pokornie czekając na wolnego lekarza. To znaczy nie wszyscy siedzieli na niewygodnych krzesłach. Ja byłam na kolanach u Dymitra, przyczepiona do jego ciała. Nasze klatki piersiowe się dotykały, a my niemo uspokajaliśmy siebie na wzajem.Odkąd Dymitr wziął mnie na ręce na obrzeżach wesołego miasteczka, puścił mnie tylko raz na względne badanie pielęgniarki. Jest uroczy, a ja nie kłócę się, kiedy się o mnie troszczy. Po części dlatego, że teraz nie mam siły ani na to, ani na ukrywanie słabości. Jestem wykończona tym cyrkiem z Robertem. Wkrótce go znajdziemy, a ja zakończę to maskaradę raz na zawsze.
     Westchnęłam i przekręciłam twarz w stronę mężczyzn. Skuliłam jedną rękę i wcisnęłam pomiędzy siebie, a Rosjanina, a drugą delikatnie położyłam na jego boku.
     - Nie wolelibyście być teraz w akademii i odpoczywać? - zagadnęłam.
     Nie  kierowałam tego pytania do Dymitra, bo wiem, że, po pierwsze - i tak by został, po drugie - nie chcę, żeby mnie zostawiał. Ze wszystkich sił pragnę teraz jego obecności. Lecz Stan i Edd mogliby odpocząć po straży, umyć się, przebrać, może nawet zrelaksować w pokoju gier. Nie rozumiałam sensu ich pobytu tutaj.
     - Nie pozbędziesz się nas tak szybko. Zamierzam tu siedzieć dopóki cię nie wypuszczą. - Prychnęłam cicho. Jednak Dymitrowi chyba nie spodobała się zadziorność Stana. Pocałował mnie w głowę i przyciągnął ku sobie. - No może tylko wyjdę jeśli Alberta będzie miała ochotę na dogrywkę w bilarda.
     Uśmiechnęłam się szerzej.
     - Ja natomiast oprócz szczerych chęci, mam w pewnym sensie taki obowiązek - wyjaśnił Edd. - Jeżeli nie jesteśmy na polu walki, ani nie mamy przy sobie podopiecznego, jako twój dowódca powinienem zająć się stanem twojego zdrowia.
     Nie wiedziałam, że główny strażnik królewski ma taki obowiązek. Cóż, wiedziałam, że nie może traktować mnie obojętnie i ignorować moje zdrowie, ale nie sądziłam, że musi opiekować się mną tak bardzo. Lecz jak sam wspomniał, kieruje nim także własna wola. Uszanowałam decyzję strażnika i kiwnęłam głową, dziękując.
     - A ja nie mógłbym być nigdzie indziej - szepnął Dymitr. Uśmiechnęłam się i przymknęłam oczy. - Nie śpij, Rose. Jeszcze tylko chwila.
     Dymitr już od jakiegoś czasu nie pozwalał mi zamykać oczu na dłużej. Bał się, że jeśli zasnę będzie gorzej. Że zemdleję, a on nie będzie o tym wiedział. Wiedziałam, że jego obawy są bezsensowne, bo czułam się stosunkowo dobrze, biorąc pod uwagę co przeszłam i byłam pewna, że nic złego by się nie stało, ale nie protestowałam. Posłusznie starałam się utrzymać oczy szeroko otwarte, ale poczułam, że tym razem to będzie trudniej. Silnie walczyłam ze sen, ale to było trudne...
     - Proszę cię, Towarzyszu. Chce mi się spać - mruknęłam. - Powieki same mi opadają. Czy tak, czy siak zaraz zasnę.
     - Pójdę po lekarza. Zbada cię i będziesz mogła odpocząć.
     - Mają tu dużo roboty, a ja mogę poczekać. Możecie wrócić do akademii - zwróciłam się do starszych mężczyzn, bo nie chciałam, żeby Dymitr także odjeżdżał. - Pewnie zejdzie im się jeszcze trochę, a wy jesteście zmęczeni. Zasługujecie na odpoczynek.
     Stan wstał i zrobił kilka kroków w moją stronę. Porozumiał się wzrokowo z Eddem, a potem spojrzał mi w oczy.
    - Jesteś strasznie uparta, Hathaway. Nigdzie nie jedziemy. Poza tym nie pozwolimy, żebyś udusiła nam Dymitra - prychnął. - Niedługo przyczepisz się do niego tak, że nie będzie mógł oddychać.
    Zaśmiałam się cicho. Zamknęłam jednak oczy, bo zmęczenie było zbyt silne. Usłyszałam szybkie kroki i zdziwiłam się, gdy usłyszałam kobiecy głos.
     - Proszę za mną. - Jej miły głos kojarzył mi się z czekoladowymi ciasteczkami. - Niech pan jej nie puszcza. Sądzę, że lepiej będzie, jeśli na razie nie będzie zmuszać się do wysiłku.
     Zakładam, że słowa skierowane były do Dymitra i dotyczyły mnie, bo po chwili strażnik wstał i ruszył gdzieś. Otworzyłam oczy i podniosłam lekko głowę. Zdążyłam dostrzec, że Edd i Stan idą za nami. Nie wiem co działo się później. Ostatnie co usłyszałam to podniesiony głos Stana, mówiącego coś do Bielikowa.


     Ocknęłam się na szpitalnym łóżku z nie przyjemnym uczuciem dyskomfortu. Rozciągnęłam zdrętwiałe palce i zrozumiałam co tak bardzo mi przeszkadza - dłonie owinięte bandażami. Z zaskoczeniem odkryłam, że na głowie też mam trochę bandaża. Otworzyłam oczy, krzywiąc się pod wpływem światła. Leżałam na szpitalnym łóżku, okryta kołdrą, a to co miałam na sobie zdecydowanie nie było moim ubraniem. Usłyszałam kroki i zobaczyłam męską sylwetkę, lecz nie wiedziałam kto to. Nie odzyskałam pełnej ostrości zmysłów. Po przegranej próbie podniesienia się, położyłam się powoli i czekałam aż wszystko się unormuje.
     - Obudziłaś się... - Skądś znałam ten głos. Dostrzegłam też lekko posiwiałe włosy. - Pójdę po lekarza.
     Wiem.
     - Strażniku Heston - mruknęłam.
     - Tak?
     - Co tu się, do diabła, stało?
     - Zemdlałaś - odparł po prostu. - Potrzebowałaś więcej odpoczynku niż wszyscy myśleliśmy. Jak się czujesz?
     Zamrugałam kilka razy i wszystkie zmysły wróciły do normy. Wyraźnie zobaczyłam lekko zaczerwienione oczy i zmęczoną twarz strażnika. Zrobiło mi się jej żal. Widziałam, że całe jego osłabienie spowodowane jest mną. Na raz targnęły mną wyrzuty sumienia.
     - Zakładam, że lepiej niż pan.
     Edd machnął lekceważąco ręką.
     - Nic mi nie jest. Wystarczy mi jeszcze energii na kilka dobrych godzin.
     Wprawdzie mówił z pewnością w głosie, ale coś nie pozwalało mi w to uwierzyć. Poparzyłam na niego z powątpiewaniem, jednak powstrzymałam się od jakichkolwiek komentarzy.
     - Zawołam lekarza - zdecydował Heston. Skierował się ku drzwiom, ale zatrzymał się nagle. Uśmiechnął się cwanie. - Zawołam chłopaków, dobrze?
     Mimo, że użył liczby mnogiej domyśliłam się, co miał na myśli. Kiwnęłam głową, a strażnik wyszedł. Przetarłam ręką oczy i powoli podparłam się na łokciach. Nie musiałam długo czekać, bo chwile później do mojej małej sali wszedł lekarz. Był zwykłym człowiekiem. Wyglądał na niższego od Dymitra. Zdecydowanie był umięśniony. Jestem ciekawa ile godzin tygodniowo spędza na siłowni. Mam wrażenie, że jest w wieku Bielikowa. Miał ładne kości policzkowe, a jego blond świetnie współgrały z jasnoszarymi oczami. Wyglądał naprawdę dobrze.
     - Dzień dobry - przywitał się. Jego uśmiech ukazał równiutkie zęby. - Jak się pani czuje?
     Nie znoszę tego pytania.
     - Nazywam się Rose - mruknęłam. Jestem za młoda na "panią". - Nie najgorzej.
     Moja odpowiedź wcale go nie zadowoliła, ale nie miałam siły ani ochoty dodawać niczego więcej. Chyba zrozumiał, bo nie pytał o więcej. Zdziwiło mnie, że na twarzy nadal miał uśmiech.
     - Kiedy będę mogła stąd wyjść?
     - Już ode mnie uciekasz, Rose? - zaśmiał się. Był strasznie pewny siebie, ale na razie nie było w tym nic złego. - Najpierw muszę... cię zbadać. - Cóż, najwyraźniej nie był jeszcze pewny czy oby na pewno może tak do mnie mówić. Kiwnęłam więc głową, by upewnić go, że może.
    - To znaczy? Za dwie godziny mnie wypuścicie?
    - Nie jestem przekonany czy w dwie godziny damy rade, ale do końca dnia pewnie dostaniesz już wypis. - Uśmiech wprawdzie zszedł mu z twarzy, ale nadal wyglądał miło. Spojrzał na mnie i zerknął na moment na kartę badań. - Co się tak właściwie stało?
     - To długa historia i.. - próbowałam odpowiednio dobrać słowa. Nie mogę wyjawić prawdy, tym bardziej człowiekowi. - To przez moją nieuwagę.
     Doktor przyglądał mi się uważnie, jakby chcąc odkryć prawdę. Krępowało mnie to, ale nie odezwałam się. Zamiast tego ja także na niego patrzyłam. Ledwo dostrzegłam małą etykietkę z jego nazwiskiem. W. Blue.
     - Nie mam podstaw by ci nie wierzyć, ale nie mam też podstaw by ci wierzyć. Wyglądasz na bystrą, a ja rzadko mylę się co do ludzi, ale dam ci spokój i nie będę wnikał, bo póki co niepotrzebne mi to do leczenia cię... Rose.
     Ulżyło mi, bo naprawdę nie wiem jak bym się z tego wyplątała. Kończyły mi się siły, więc położyłam się powoli. Nie chciałam trzymać się na siłę, skoro każdy tu wie w jakim naprawdę stanie jestem. Mężczyzna podszedł do łóżka i przyłożył swoją ciepłą dłoń do mojego czoła.
     Drzwi otworzyły się nagle, a do sali wszedł Dymitr i Stan. Dostrzegłam lekkie zakłopotanie, jakby bali się, że przeszkodzili w ważnym badaniu, bo rzeczywiście wzrok lekarza mógł na to wskazywać. Jednak w oczach Dymitra było coś więcej. Coś jakby znów był zazdrosny. Nie miał do tego żadnych podstaw, ale chyba tak było. A może tylko  mój umysł podsuwa mi takie myśli, a Dymitr zdaje sobie sprawę z sytuacji. Może ja po prostu za bardzo chcę, żeby Bielikow był zazdrosny.
     - Możemy? - spytał Stan. Jego głos otrzeźwił mnie i usunął tymczasowo niepotrzebne myśli.
     - Oczywiście. Pan to zapewne nauczyciel panny Rose. Ja nazywam się Will Blue i jestem jej lekarzem prowadzącym. Nie mam pojęcia kim jest pan - zwrócił się do Dymitra - ale w obecnej sali, jeśli pacjentka nie zabrania pana obecności nie mam podstaw, by pana wyrzucić. Rose?
     Spojrzałam na Willa i zrozumiałam, że czeka na odpowiedź. Miał oryginalny sposób bycia, swój własny styl. Zaintrygowało mnie to.
     - Sądziłam, że wejdziesz tu z kawą, Towarzyszu.
     Dymitr uśmiechnął się lekko i chyba speszony zrobił kilka kroków w moją stronę. Nie był przyzwyczajony do okazywania uczuć przy innych, ale widziałam, że starał się przełamać.
     - Wypiłem jedną wcześniej - odparł.
     Uśmiechnęłam się, słysząc jego głos. Uspokajał mnie. Strażnik podszedł do mojego łóżka i spojrzał na mnie troskliwie.
     - Uznam to za pozytywną odpowiedź - wtrącił lekarz. - Najmocniej pana przepraszam, panie...
     - Bielikow - dopowiedział Dymitr.
     - ...Panie Bielikow, ale muszę teraz zrobić kilka badań pacjentce. - Dymitr posłusznie odszedł do Stana. Nagle wyraz twarzy pana Willa zmienił się. - Przepraszam, za moje pytanie, ale czy ma pan może siostrę.
     Rosjanin spojrzał na niego nieufnie i powoli kiwnął głową. Sama byłam zupełnie zdezorientowana. Dlaczego mój lekarz pyta o rodzinę Dymitra?
     - Karolinę?
     Bielikow wydawał się lekko zaniepokojony. Ja także byłabym nieswoja, gdyby ktoś obcy spytał nagle o Lissę.
     - Tak. Dlaczego pan pyta?
     Blue uśmiechnął się. Nie jestem pewna co to oznaczało, ale chyba nic złego. Mężczyzna przywoływał stare, dobre wspomnienia. To trochę łagodziło tę dziwną sytuację. Jednak nie dla Dymitra. Im bardziej lekarz był rozanielony, tym bardziej on był spięty. Chciałam go złapać za rękę i uspokoić, lecz był za daleko.
     - Karolina Bielikow - mruknął Will. - Piękna, mądra z Rosji. Pamiętam ją. Spotkaliśmy się raz w Nowosybirsku - tym zdaniem odpowiedział na nasze nieme pytania. - Mógłby ją pan pozdrowić przy najbliższej okazji?
     Rosjanin przenikliwie wiercił spojrzeniem dusze mężczyzny. Nie był chyba zbyt przekonany, ale ostatecznie to tylko pozdrowienia. Nie było w tym nic złego. Wydaje mi się, że Dymitr jest zbyt zamknięty na innych. Nie rozumiem, w końcu Will wydaje się fajnym facetem, a nie seryjnym mordercą.
     Strażnik chyba zorientował, że zbyt długo nie odpowiada. Zerknął na mnie, a potem skinął lekko głową.
     - Oczywiście.
     Lekarz zbadał mnie, wstrzyknął mi coś w rękę, a potem życzył miłego dnia, zapowiedział, że przyjdzie za kilka godzin dać mi wypis i wyszedł. Dymitr i Stan byli przez ten czas dziwnie milczący, więc to ja musiałam podtrzymywać rozmowę z Willem. Nie miałam pojęcia o co chodzi strażnikom, ale nie mogłam zapytać wprost przy doktorze. Zareagowałam, więc od razu po tym jak wyszedł.
     - Dobra, wyjaśnijcie mi to - zażądałam.
     - O co ci chodzi? - spytał Stan.
     Lekko zirytowana, usiadłam. Kosztowało mnie to sporo wysiłku, ale tylko skrzywiłam się delikatnie. Dymitr zauważył mój ból i szybko usiadł na krześle obok łóżka. Ujął moją dłoń w swoje ciepłe ręce. Zacisnęłam palce na jego kciuku i ułożyłam się wygodniej.
     - O wasze milczenie - podsunęłam im. - Rozumiem, że można nie mieć czynnego udziału w rozmowie, ale nawet ja wiem, że to niekulturalne nie odpowiadać, kiedy ktoś zadaje ci pytanie.
     Stan wywrócił oczami, a Dymitr nie pozwolił mi nawet spojrzeć na swoją twarz. Kompletnie nie rozumiałam ich postawy.
     - Zmyśliliśmy się - odparł Alto.
     Westchnęłam ciężko, ale nie ciągnęłam tematu. Może mają po prostu gorszy dzień, albo się nie wyspali.
     - Mam też inne pytanie.
     - Pójdę po jeszcze jedną kawę - wtrącił Dymitr,
     Starałam się ukryć zaskoczenie jakie u mnie wywołał. Nie potrafiłam jasno wytłumaczyć sobie jego zachowania. Wydawał się urażony. Ale czym?
     - Nie - poprosiłam, nie okazując zdumienia. - Sądzę, że możesz mieć potrzebną mi odpowiedź. - Obydwoje mężczyźni spojrzeli na mnie niepewnie. - Kto przebrał mnie w szpitalną koszulę?
     Strażnicy prychnęli cichym śmiechem. Wyczułam ich ulgę. Dymitr przeczesał ręką rozpuszczone włosy i zerknął na mnie z ukosa.
     - Co byś powiedziała, gdybym powiedział, że to ja? - zapytał z uśmiechem.
     Hm, interesujące.
     - Coś, czego nie powinien słyszeć nikt oprócz ciebie - mruknęłam.
     Stan usłyszał mnie, bo pokręcił głową z uśmiechem. Dymitr za to ścisnął mocniej moją dłoń i podniósł się. Pocałował mnie w czoło i szepnął mi do ucha:
     - Dokończysz w pokoju. - Wyprostował się i skierował do drzwi. - Pójdę jednak po tę kawę. Stan? Ty też chcesz?
     - Jasne. dolej też mleka.
     Rosjanin skinął głową i wyszedł. Stan spoważniał nagle. To kompletnie zbiło mnie z tropu. Upewnił się, że nikogo nie ma za drzwiami, a potem usiadł koło mnie. Jego spojrzenie było poważne i pełne troski. Ale tu nie chodziło o mnie.
     - Nie miej mu tego za złe - zaczął, dziwnie opiekuńczym głosem. - Znam go już kilka lat. Być może nie jestem jego przyjacielem, ale sądzę, że znam go najlepiej z całej akademii. Cóż, nie licząc ciebie. Sama wiesz, że kocha swoją rodzinę. To widać. Po prostu martwi się o siostrę. Inną sprawą jest to, że ewidentnie jest o ciebie zazdrosny. Ten cały Will jest chyba w jego wieku. Dymitr traktuje go jak potencjalne zagrożenie. To coś jak... Wyobraź sobie, że jedziesz w nocy z Li.. królową. Jesteście tylko we dwie. Nie musisz walczyć, nie widzisz strzyg, ale i  tak jesteś najbardziej ostrożna jak tylko możesz. Na tym polega teraz działanie Dymitra. Nie ma bezpośrednich dowodów zagrożenia, ale nie chce ryzykować.
     Czy to co mówi Stan jest prawdą?, pytałam sama siebie. Jego rozumowanie jest prawidłowe. Nie widzę żadnych braków, czy niesłusznych argumentów, ale przecież nie daje Dymitrowi powodów do zazdrości. Nie podrywam Willa, ani nie robię nic prowokującego. Podzieliłam się moimi przemyśleniami ze strażnikiem. Uśmiech na jego twarzy po raz kolejny mnie zdziwił.
     - Zmieniłaś się. Bardzo - westchnął. Nie jestem pewna, czy to była aprobata, ale tak to potraktuję. - Wysil się, Hathaway. Dymitr jest tylko facetem. Tez ma uczucia. Nie potrzebuje konkretnych dowodów. Jest zazdrosny,o wyczuwa potencjalne zagrożenie, nawet jeśli dla ciebie brzmi to absurdalnie. Kochasz go. Ja to wiem, ty to wiesz i on na pewno też, ale tu działa instynkt. Bielikow jest niezwykle opanowany i dojrzały, ale to nie znaczy, że nie zachowuje się też jak normalny młody dorosły. Jest straszy od ciebie, ale wciąż ma tylko dwadzieścia pięć lat. To bardzo mało.
     Położyłam się i zamknęłam na chwilę oczy. Może Stan ma racje. Gdybym była na miejscu Bielikowa zapewne też byłabym zazdrosna. Same uśmiechy dziewczyn skierowane do jego osoby sprawiają, że czuję się nie przyjemnie. Gdyby to Dymitr leżał w szpitalu, a leczyłaby go młoda, ładna doktorka, w dodatku chcąc, nie chcąc musiałaby go dotykać, żeby zrobić badania, ja... cóż... skręcałoby mnie ze złości lub zazdrości. Może rzeczywiście Dymitr zareagował instynktownie, a jego umysł nie miał nic do gadania. Może nawet poczuł dystans do Willa. Nic dziwnego, skoro najpierw spytało jego siostrę, a później badał i rozmawiał ze mną.
     - Masz racje - powiedziałam, otwierając oczy. - Dziękuję.
     Stan skinął tylko głową i wstał. Podszedł do okna. Słońce już powoli zachodziło. Mam nadzieje, że niedługo przyjdzie Blue z moim wypisem. Nie mogę leżeć tu zbyt długo. Muszę upewnić się, czy nic nie grozi Lissie.
     Drzwi nagle otworzyły się, ucinając moje przemyślenia, a do sali wszedł Dymitr. Na jego widok słowa Stana znów ożyły w moim umyśle. Poczułam dziwne uczucie... pustki? nagłej potrzeby? Nie wiem. Ale musiałam go dotknąć. Rosjanin podał kawę Stanowi, a później usiadł znów na krześle obok mnie. Podniosłam się gwałtownie i rzuciłam mu na szyję. Ledwo zdążył odstawić styropianowy kubek z gorącym napojem na szafkę. Zdawałam sobie sprawę, jak bardzo zaskoczyłam go swoim zachowaniem, ale nie myślałam o tym teraz. Położyłam głowę na jego ramieniu i delikatnie zerknęłam na strażnika Alto. Wydawał się być zadowolony. Patrzył na nas, oparty o parapet. Przymknęłam oczy i skupiłam się na Dymitrze. On objął mnie delikatnie i ucałował moją głowę. Poczułam, jak odpada poczucie winy, które nieświadomie zebrałam przez rozmowę ze Stanem...

piątek, 14 października 2016

Jaskinia - Przebudzenie? cz. III

   Z góry przepraszam, że ta część (jako ostatnia) jest krótka. I przepraszam, że tyle musieliście czekać, ale miałam bierzmowanie, dużo spotkań, konkursy, zawody, sprawdziany. Nie dałam rady znaleźć czasu na bloga. Teraz także niczego nie obiecuje, ale zaczęłam już cokolwiek pisać, więc chyba nie jest źle.... I wiem, że ta część to przesłodzone dno, ale naprawdę alo to, albo nic, więc wolałam wstawić chociaż to. Mam nadzieje, że niedługo wszystko się unormuje i że nie ma cie mi za złe tej przerwy
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

- Uratowałaś mnie. Ocaliłaś mi życie - powiedział Dymitr.
Zagarnął mnie jeszcze bardziej do siebie. Miałam wrażenie, że jego oczy zaszły łzami. Dymitr milczał, a ja bałam się powiedzieć cokolwiek, aby nie naruszyć  tej chwili. Leżałam cicho, przyciskając swoją twarz do jego piersi. Rosjanin gładził moje włosy. Uznałam, że szuka odpowiednich słów.
- Nie wiem jak wyrazić to co czuję - westchnął. - Gubię się we własnych myślach... Dziękuję. Ochroniłaś mnie, Roza. Zginąłbym, jestem tego pewien. Ale ty mi na to nie pozwoliłaś.
Odsunęłam na chwile twarz od jego toru i spojrzałam mu w oczy.
- Za bardzo cię kocham, Towarzyszu.
Znów starałam się wcisnąć głowę w ciało Rosjanina, a on mi w tym pomógł. Zimno przeszło moje ciało, co także zauważył. Okrył mnie szczelnie kołdrą, pozostawiając na wierzchu jedynie głowę, którą okrył swoją dłonią i gładził delikatnie po włosach. Chciałam, by owinął mnie ramieniem. Nie wiem dlaczego tego nie zrobił. Starałam się szarpać ciałem, by zmusić je do ruchu, ale na niewiele mi się to zdało. Dymitr milczał, co stawało się nieznośne. Nie cierpię ciszy. Nie chciałam, żeby mnie wychwalał, ale żeby pokazał mi co czuję. Lub po prostu przytulił, pokazał, że kocha. Zamiast tego mój mentor wstał Przeraziłam się, że Dymitr ma zamiar wyjść. Tym bardziej, że skierował się ku drzwiom. On jednak zamknął je kluczem, który ktoś przypadkiem zostawił w drzwiach i wrócił do mnie. Odetchnęłam z ulgą. Zrozumiałam, że mój mentor chciał tylko mieć stuprocentową pewność, że nikt tu nie wejdzie. Strażnik stanął obok mojego łóżka, ale chyba nie był pewny, co ma zrobić. Za to ja nie miałam takich problemów. Zmusiłam się do wysiłku, wyciągnęłam ku niemu rękę i pociągnęłam go w swoją stronę. Uległ mi i po raz kolejny zajął miejsce obok mnie.
- Ocaliłaś mnie - szepnął, gładząc moje włosy. Drugą dłonią złapał moją i splótł nasze palce. - Nigdy nie będę potrafił odwdzięczyć ci się, za to. Mam tyle pytań. Jest tyle niewyjaśnionych rzeczy. A ty... - westchnął, ale nie dokończył zdania.
Bielikow przymknął na chwilę oczy. Zapatrzyłam się na niego. Wyglądał niesamowicie, kiedy myślał. Czułam, że panuję już nad swoimi rękoma, więc wyciągnęłam jedną z nich i pogładziłam jego tors, a drugą mocniej zacisnęłam na jego dłoni.
- Mogę ci odpowiedzieć na kilka pytań - zaproponowałam, a Dymitr otworzył powoli oczy. - Ale później po prostu będziemy tu leżeć i rozmawiać o czymś przyjemnym, ok?
Uśmiechnęłam się w nadziej, że to zadziała kojąco na Dymitra. Ucieszyłam się, kiedy jego kąciki wygięły się do góry.
- Dobrze. Tylko kilka pytań.
Kiwnęłam głową na znak zgody i spojrzałam, odwzajemniając jego poważne spojrzenie.
- Rose... Roza... Skąd wiedziałaś...? Rzuciłaś się w moją stronę, kiedy jeszcze nikt nie wyczuł zagrożenia? Jak ty to zrobiłaś? Strażnicy mówią, że nie widzieli strzygi w momencie, w którym ruszyłaś. Rozmawiałem z nimi - wyjaśnił. - Jestem prawie pewny, że nie mogłaś dostrzec zagrożenia, wcześniej niż my wszyscy. Wątpię też, czy to dzięki twojemu... zmysłowi, ponieważ w jaskini było mnóstwo strzyg. W jaki więc sposób wiedziałaś, że bestie zaatakują?
Wahałam się. Mam do Dymitra pełne zaufanie, ale nawet on i Lissa mogą nie zrozumieć niektórych rzeczy. Nie jestem pewna, czy uporał się z myślą, że widzę duchy, a już mam dołożyć mu kolejne niespodzianki do kolekcji? Bałam się, że tym razem na prawdę uzna mnie za wariatkę. Że stwierdzi, iż potrzebna mi pomoc psychologa. Przerażenie zżerało mnie od środka i dźgało silnie w brzuch, jednak gdy uniosłam głowę i spojrzałam w jego ciemne oczy uległam ich urokowi. Patrzył na mnie czule, z lekkim niepokojem. Nie panowałam nad sobą. Słowa same zaczęły wypływać.
- Pamiętasz, kiedy... przyszedłeś do mnie przed rozpoczęciem akcji?
-Tak - potwierdził. - Miałaś wtedy koszmar.
Kiwnęłam głową.
- Właśnie. I.. - znów się zawahałam, jednak było już za późno. - Przyśniło mi się to. - Nigdy nie umiałam być delikatna trudnych sprawach. - Widziałam wszystko. Twoją przemianę, moje... chwile, rezygnacje ze szkoły, wszystkie plany z tym związane, kłótnię z Lissą. To wszystko bolało piekielnie nawet we śnie. Podczas odbicia jeńców wszystko wydawało się zupełnie jak gdyby wyciągnięte z mojego koszmaru. Bałam się jeszcze bardziej, kiedy zbliżaliśmy się do wyjścia. Wtedy pokierował mną impuls.
Zamknęłam oczy, próbując wypędzić z głowy przerażające obrazy. Kiedy po kilku chwilach podniosłam powieki, Dymitr nadal milczał. Zerknęłam na niego niepewnie. 
- Ryzykowałaś. - Głos miał ochrypnięty, a wszystkie mięśnie napięte. Ścisnęłam lekko jego dłoń, a wtedy uspokoił się nieco. - Nie miałaś pewności, że to się w ogóle stanie.
- Rzeczywiście - mruknęłam. - Nic nie było pewne. Jednak zaryzykowałam i wcale tego nie żałuję. Wręcz przeciwnie. Gdybym jeszcze raz była w tamtej sytuacji postąpiłabym tak samo albo nie pozwoliłabym ci w ogóle zostać samemu z tyłu. Po raz kolejny zrobiłabym co w mojej mocy, żeby zabić tą strzygę...
- I ocalić mi życie - dopowiedział mężczyzna
- Tak. - Podsunęłam się trochę i wsunęłam głowę bardziej na ramie Dymitra. Jego twarz była tuż nad moją. Okryłam się szczelniej kołdrą. - Bałam się ciebie stracić. Owszem mam Lissę, ale... to nie to samo. Kocham was oboje, jednak inaczej. Czułam bym pustkę, ogromną samotność, która nie dałaby o sobie zapomnieć. Ty jesteś zdecydowanie za młody. Świat cie potrzebuję. Ja także. Ból zja...- przerwałam. Nie o to mi chodziło. Nie taki był cel tej rozmowy. - Nie ważne. Nie czas na zastanawianie się "co by było gdyby..". Ważne, że jesteśmy bezpieczni. O to teraz chodzi.
Nie jestem pewna czy dobrze wyczytałam emocje z twarzy Bielikow, ale wydawało mi się, że przez pierwszą sekundę był wyraźnie zdziwiony. Ku mojemu zirytowaniu nie miałam nawet czasu myśleć o tym dłużej, bo ktoś niewiarygodnie bezmyślny walił teraz w drzwi do mojej sali. Dymitr westchnął ciężko, tak samo jak ja rozdrażniony, i poszedł otworzyć drzwi. Do pokoju wpadła wystraszona doktor Olendzka. W pierwszej chwili pomyślałam, że na teren akademii znów wparowały strzygi, ale to było mało prawdopodobne, poza tym nie to widziałam na jej twarzy.
- Och. - Zarumieniła się. - Przepraszam. Nie wiedziałam, że jest tu pan, strażniku Bielikow. Sądziłam, że Rose mogła... zrobić coś... nieodpowiedniego.
Ou. Czy ona myślała, że próbowałam się zabić? Cóż, ostatecznie lepsze to niż gdyby pomyślała, że mogę mieć romans z moim mentorem. No, rzeczywiście miałam, ale nie w tym rzecz.
- To my przepraszamy za kłopoty - powiedział spokojnie Dymitr. - Drzwi się zacięły, więc próbowałem kombinować z zamkiem, by je otworzyć. Musiałem przez przypadek zostawić je zamknięte. Bardzo przepraszam, za niepotrzebne targanie pani nerwami.
Dymitr kłamał idealnie, choć wiem, że tego nie znosił. Jednak teraz musiał chronić naszego sekretu. Oszukując,nieświadomie dodał do tego swój urok i stanowczość, przez co jego słowa, nawet jeśli nieprawdziwe, stały się nie do podważenia. Doktor Olendzka od razu mu uwierzyła i nawet ja byłam skłonna wcisnąć do swojego umysłu taką sytuacje i potraktować ją jak coś rzeczywistego, wspomnienie.
- Oczywiście - mruknęła kobieta. Zdawało mi się, że patrzyła na niego... inaczej. Może to tylko ja robię się coraz bardziej zazdrosna? - Skoro już tu jestem mogę dać ci leki, Rose.
Nie! Szlag! Chce zostać tylko z Dymitrem. Muszę spędzić jeszcze chwilę z nim sam na sam. Muszę jeszcze raz dotknąć jego ciała i posmakować ust. Oboje byliśmy bliscy śmierci. Przeżyliśmy. Mój umysł już to zrozumiał, jednak ciało nie chce o tym słyszeć. Ciało potrzebuje konkretnych dowodów na potwierdzenie życia. Ciało potrzebuje dotyku. Muszę go dotknąć. Muszę dotknąć Dymitra. Lissy też. Muszę mieć ja w swoich objęciach i uratować. Dymitra też. I Eddiego. Musiałam się upewnić, że wszyscy żyją.
Zaczęło mi być strasznie gorąco. Zamknęłam oczy i ściągnęłam z siebie kołdrę. Próbowałam się rzucać, ale nadal nie mogłam ruszać nogami. Zaczęłam panikować. Starałam się złapać za coś rękoma. Jedną ręką trafiłam na jakiś materiał. To chyba kawałek kitla doktor Olendzkiej. A drugą złapałam coś znacznie milszego. Od razu rozpoznałam czego dotykam. To na pewno była dłoń Dymitra. Chciałam skupić na niej cały swój ból, nie fizyczny, mentalny. Moje myśli były okropne, a chęć oddania komuś tego wyimaginowanego cierpienia egoistyczna ale nie mogłam znieść myśli, że moi bliscy mogli zginąć.
- Rose - słyszałam w oddali.
Wyczułam, że ktoś próbuje podciągnąć mi koszule szpitalną. Chciałam protestować, ale byłam zbyt zajęta ściskaniem ręki Dymitra i materiału kobiety. Coś zimnego na brzuchu i klatce piersiowej ostudziło i ocuciło mnie. Otworzyłam nagle oczy i wstrzymałam oddech.  Wypuściłam go głośno po chwili i rozejrzałam się odważnie po sali. Doktor Olendzka skończyła mnie badać i naciągnęła na mnie znów kołdrę. Patrzyła na mnie ze spokojem. Coś mi mówiło, że już nie raz zdarzało jej się widzieć podobne rzeczy. Dymitr natomiast był całkowicie zdezorientowany. patrzył na mnie z troską i strachem. Wysunął delikatnie swoją dłoń z mojego uścisku, co znaczyło, że zachował przytomny umysł. Nie pozwoliłby, żeby ktoś się o nas dowiedział. Jeszcze nie.
- Co to było? - szepnęłam i niepewnie podniosłam wzrok na lekarkę.
Doktor Olendzka usiadła powoli na moim łóżku i przyłożyła dłoń do mojego czoła.
- Zimno ci? - spytała. Skinęłam głową. - Masz gorączkę. Nie możemy zbić jej lekami, bo atak znów się powtórzy. - Zadrżałam. Słowo "atak" nie wywoływało u mnie miłych wspomnień. - To było... Twój nagły napad nie był wywołany przez ciało. W każdym bądź razie nie głównie. To twój umysł płata ci figle. Nie znam się za bardzo na psychologii i psychice ludzkiej, ale wiem, że to nie było dobre. Twój umysł podrzuca ci niepotrzebne myśli i sygnały. To normalne po tak ... intensywnym i niebezpiecznym przeżyciu. Sądzę, że dobrym rozwiązaniem byłaby wizyta u psychologa. Jeśli chcesz...
- Nie- przerwałam jej. - To nie będzie konieczne.
Dymitr zerknął na mnie kątem oka. Wiedziałam, że dokładnie wszystko przeanalizował. Nie znałam jeszcze jego zdania na ten temat, ale ja podjęłam już decyzję.
- Nie jestem tak delikatna jak myślicie. Poradzę sobie.
- Roza...
Użył rosyjskiej formy. To zdecydowanie mogło mnie przekonać do zmiany zdania. Pod wpływem jego głosu przeszedł mnie dreszcz. Bałam się spojrzeć w jego oczy, więc dalej patrzyłam an doktor Olendzką.
- Rose, nie uważamy, że jesteś słaba. Jesteś najsilniejszą dziewczyną jaką znam.Jednak - zaczęła ostrożnie - sesje u psychologa nie są złym wyjściem. Nie chcę żebyś uważała, że psycholog jest dla osób słabych. Jest dla wszystkich. Pomoże ci uporać się z atakiem i śmiercią kolegów.
Miałam ochotę wywrócić oczami. "Czy oni mnie nigdy nie słuchają?" Nie zrobiłam jednak nic nieodpowiedzialnego. Po prostu nie chciałam, by obchodzili się ze mną jak z jajkiem.
- Rozumiem panią - zapewniłam. - Jednak mam jeszcze przyjaciół. Myślę, że razem poradzimy sobie z tym bez pomocy psychologa. Są też inne osoby, które mogą mi pomóc, mimo, że nie są lekarzami. W dodatku mam dwie bardzo zaufane osoby, z którymi jak sądzę mogę porozmawiać o wszystkim i jestem pewna, że mi pomogą. Poza tym nie cierpię gabinetów lekarskich.
Lekarka uśmiechnęła się i złapała mnie za dłoń.
- Rozumiem. W takim razie póki co nie musisz nigdzie chodzić. Mam nadzieje, że te dwie dość tajemnicze osoby umieją ci pomóc. - Przerwała nagle i spoważniała. - Ale obiecaj, że gdy tylko nie będziecie mogli sobie z tym poradzić, przyjdziesz do mnie lub Deirdre.
- Obiecuję.
Kobieta uśmiechnęła się znów.
- W takim razie mogę spokojnie iść do reszty pacjentów. - Kiedy wychodziła powiedziała jeszcze: - Ktoś przyjdzie tu za godzinę sprawdzić twój stan i podać ci leki. Ja przyjdę jutro rano.
Kobieta miała już zamknąć drzwi, ale zatrzymała się gwałtownie. Zawołała Dymitr i wyszła z nim na korytarz. Słyszałam jak rozmawiali przyciszonymi głosami. Zżerało mnie z ciekawości, co mówią, jednak nie mogłam podsłuchiwać. Jednym powodem było to, że nadal nie mogłam poruszyć nogami. Inną sprawą było to, że źle bym się z tym czuła z tym czynem no i nie chciałam powtórzyć sytuacji z przed roku. Czekałam, więc.
Strażnik wrócił. Zostaliśmy sami. Ja i Dymitr. Jestem pewna, że domyślił się, że miałam na myśli jego i Lissę. Zamknął drzwi na klucz i pewnie podszedł do mojego łóżka. Widziałam żar w jego oczach, który zgasł  zupełnie nagle, gdy był już tuż przy moim łóżku. Rosjanin usiadł powoli koło mnie, zamknął oczy i zaczerpnął głęboko powietrza. Usiadłam, przysunęłam go do siebie i oparłam nasze czoła o siebie. Czułam zdezorientowanie mężczyzny. Ale chciałam tego samego, co on. Pragnęłam go. Przytknęłam swoje usta do jego warg. Na początku był niepewny, ale wtedy zadziałałam ja. Objęłam go za szyję i przygryzłam jego wargę.Bawiłam się z nim jeszcze trochę, dopóki nie stracił kontroli nad stroną strażnika. Przycisnął mnie do siebie gwałtownie i pocałował jeszcze namiętniej. Starałam się nie okazać tego, że moje plecy nie koniecznie podzielały pragnienia reszty ciała. On domagały się odpoczynku, ale umysł dołączył do reszty ciała i nie było odwrotu. Dymitr chyba przypomniał sobie o moim stanie i lekko, aczkolwiek nadal pożądliwie. Nie położył się na mnie, mimo, że naciskałam. Nachylał się tylko i łaknął mojego dotyku. Wplątałam palce w jego rozpuszczone włosy, a drugą ręką zacisnęłam na jego plecach. Rosjanin przesuwał dłońmi po moim ciele i desperacko próbował podciągnąć koszule szpitalną. Nie mogłam mu pomóc, więc trochę się natrudził, zanim odsłonił mój brzuch.
Odsunął wtedy swoje usta. Opanował się. Denerwowała mnie czasem jego samodyscyplina. Ale to nie było ważne. Wiedziałam, że ma więcej zdrowego rozsądku niż ja i muszę mu zaufać bezgranicznie. Dymitr położył się obok, okrył mnie kołdrą, ale wsadził rękę pod nią i opuszkami palców muskał mój brzuch.
- Przed akcją, kiedy przyszedłem do ciebie, powiedziałem, że postaram się wrócić - usłyszałam nagle. Dymitr stał się poważny i.. miałam wrażenie, że drży. Ku memu zdziwieniu używając nóg zdołałam się podsunąć i krzywiąc się, przytulić Dymitra. - Jednak to ty postarałaś się bym wrócił... Żebym w ogóle nie odszedł. Nie odejdę. Tobie też nie pozwolę odejść...