sobota, 27 sierpnia 2016

Jaskinia - Przebudzenie? cz. I

Od razu ostrzegam, że tam gdzie będę cytowała.. nie będą to całe cytaty, tylko najistotniejsze zdania, żeby w skrócie wam to przypomnieć. Chciałam wstawiać to --> (...) W miejsca, gdzie omijam zdania, ale wyszłoby tego zdecydowanie za dużo i nieprzyjemnie by się wam czytało. Więc.. to takie ostrzeżenie ode mnie, żebyście się nie czepiali nie pełnych cytatów ;)  I z góry przepraszam, za lukę w tekście, też w cytatach, ale uznałam, że każdy mniej więcej pamięta tą walkę. Poza tym 1. nie oszukując, nie chciało mi się tyle pisać; 2. uznałam, że to opowiadanie ma być czymś więcej niż w połowie poprzepisywanym tekstem ;)
Z góry przepraszam, za wygląd, ale tak musi być. Poza tym, gdyby ktoś znalazł to samo na wattpadzie, to spoko. Prawdopodobnie o też będzie moje ;)
Miłego czytania. Mam nadzieje, że nie ma katastrofy.

---------------------------------------------------------------------------------------
"(...) Popatrzyłam na długą drogę wijącą się przede mną. Westchnęłam. Czekała mnie daleka podróż.
- Ruszaj, Rose - mruknęłam i poszłam przed siebie w poszukiwaniu ukochanego, którego musiałam zabić." 
Otworzyłam oczy, dysząc ciężko. To sen. Po prostu sen. Zestresowałam się przed wyprawą do jaskini i mój umysł wcisnął mi najgorszy możliwy scenariusz. Dymitr żyje, a ja i Lissa nie jesteśmy pokłócone. A odbicie zakładników, po ataku na akademię nawet nie miało jeszcze miejsca. Ale... już niedługo. Cholerna przerażona głowa.
Usiadłam. Dopiero teraz zaczęły docierać do mnie dźwięki.  Ktoś dobijał się do drzwi. Przetarłam oczy i zastanawiałam się, co się do diabła działo i dlaczego jestem w pokoju. Przecież niedługo idziemy na ratunek więźniom strzyg.
No, tak. Kazali mi odpocząć. Stan, matka, Lissa i Dymitr. Poprosili, żebym przespała się jeszcze kilka godzin przed walką. Zgodziłam się na to, bo rzeczywiście potrzebowałam odpoczynku, inaczej nie byłoby ze mnie większego pożytku podczas walki. Zadrżałam.
Niechętnie wstałam i otworzyłam drzwi. Oniemiałam. Wysoki strażnik wszedł do mojego pokoju, nie czekając na zaproszenie, a ja jeszcze nigdy nie cieszyłam się tak bardzo z nieproszonego gościa.
- Dymitr - pisnęłam desperacko i rzuciłam się w jego stronę.
Skoczyłam na niego i oplotłam nogi wokół jego bioder. Rosjanin zdążył mnie złapać w ostatniej chwili. Usłyszałam jak zamknął drzwi. Wcisnęłam twarz w szyje strażnika i objęłam go mocno.
Mogłam to zrobić. Kochałam się już z nim. Należałam do niego, a on do mnie. Miałam prawo okazywać mu swoje uczucia, mimo, że zewnętrzne przepisy mi na to nie pozwalały. Mogłam się do niego przytulać, całować go i nie mogłam mieć do siebie pretensji, że robię coś źle. Nie po tym co stało się tak niedawno. Potrafiłam przywołać do umysłu każdą sekundę tamtych chwil. Wciąż czułam tą ogromną radość, która nasiliła się, gdy uświadomiłam sobie, że nasze ciała się dotykają.
Jednak moje nocne mary rozwiały to szczęście. Musiałam uświadomić sobie, że wszystko jest tak, jak zanim zasnęłam. Bałam się, że może ta teraźniejszość jest snem, a sen jest moją teraźniejszością. Potrzebowałam dowodów. Żywy Dymitr u mnie w pokoju był najlepszym z nich.
- Zły sen? - zapytał. Tęskniłam za jego głosem. Miękkim, czułym tonem. Słodką barwą. Rozkoszowałam się nim.
Odsunęłam się lekko i z powagą spojrzałam w jego głębokie oczy. Błyszczały czymś delikatnie, ale były zmartwione, nie roześmiane.
- Nie - szepnęłam. - Najgorszy koszmar w moim życiu.
Przeklęte pieczenie rozlewało się od oczu w stronę serca. Zacisnęłam powieki i ponownie wtuliłam się w ciało Rosjanina. Jego ciepło uśmierzało mój ból. Owijało go, jak wąż swoją ofiarę, by w końcu całkowicie uśmiercić. Dymitr usiadł ze mną na łóżku. Siedziałam na jego kolanach, głowę oparłam na jego piersi. Jego ramię oplotło mnie i mocno przycisnęło do siebie, a druga dłoń głaskała moją głowę. Szeptał coś po rosyjsku do mojego ucha.
Żył, był tu ze mną, dotykał mnie. Czułam jego ciało, zapach; słyszałam jego głos, tak spokojny i pełen miłości. Kochał mnie. Nie był żadnym krwiożerczym potworem. Był moim wymarzonym mężczyzną - takim samym, jak zanim poszłam spać.
- Dymitr? - Spojrzał na mnie. Położyłam dłoń na jego policzku. - Kocham cię.
Uśmiechnął się delikatnie.
- Ja też cię kocham, Rose.
Przybliżyłam usta do jego warg. Pragnął tego, tak samo jak ja. Pocałowałam go. Nieśpiesznie, ale mocno. Włożyłam w ten pocałunek całą miłość, tęsknotę i ból, jakie czułam. Uniosłam się lekko na kolanach i napierałam na niego. Nie chciał się położyć, więc zrezygnowałam z nalegania, lecz nie usiadłam na jego kolanach, dopóki on mnie na nie, nie ściągnął.
- Rose - mruknął. - Nie teraz.
Skinęłam posłusznie głową.
- Dlaczego do mnie przyszedłeś?
Nie miałam mu za złe, że się tu pojawił. Byłam mu wręcz wdzięczna. Jednak wątpię, by przyszedł do mnie zupełnie bez powodu lub po prostu, żeby mnie zobaczyć. Tym bardziej, że wciąż trwają przygotowania do kontrataku z naszej strony.
- Twoja matka poprosiła, żebym cię obudził - wyjaśnił. - Za dwie i pół godziny opuszczamy teren akademii.
Wzdrygnęłam się. Nocny koszmar powrócił. Dymitr w jaskini. Strzyga wbijająca kły w jego gładką szyję. Mój krzyk. Łzy. Dużo łez. Cały strumień.  Ból. Tak wiele bólu. Ogromna strata. I uczucie pustki w sercu, której nie da się zapełnić.
Wcisnęłam się w Dymitra tak mocno i gwałtownie, że opadł na łóżko.  Sądził chyba, że chce znów się z nim kochać i odsunął mnie od siebie delikatnie. Cóż, miał trochę racji, chętnie poszłabym z nim do łóżka jeszcze raz, ale nie teraz. Później. Kiedy już odbijemy naszych ze szponów wroga. Dymitr nie zrozumiał moich zamiarów, ale zaniepokoił go wyraz mojej twarzy. Znów wcisnęłam się w jego ciało. Dotknęłam ręką jego szyj, dokładnie w miejscu, gdzie strzyga ukąsiła go w moim śnie. Przejechałam palcami po dwóch małych rankach, widocznych tylko w moim umyśle. Zadrżał. Spojrzał mi prosto w oczy i pocałował. Czułam się błogo, leżąc na jego brzuchu, pochłaniając jego ciepło i dotykając jego miękkich ust. Oderwałam się pierwsza, po dość długim czasie, i usiadłam z powrotem na jego kolanach. Dymitr również się podniósł.
- Obiecaj mi coś - wyszeptałam. Mówiłam całkowicie poważnie. Starałam się nie załamać głosu. - Kiedy pójdziemy już... tam, do jaskini, zrobisz wszystko, żeby przeżyć.
- Rose... - westchnął. Położył dłoń na mojej szyj i musnął kciukiem policzek. - Nie mogę ci tego obiecać.
Wypuściłam żałośnie powietrze z ust i spuściłam głowę.
- Oni są najważniejsi.
To było takie niesprawiedliwe. Poświęcił całe swoje dwadzieścia cztery lata na wpajanie sobie, że moroje zasługują na wszystko. Nie może mi nawet obiecać, że przeżyje, bo musi dbać o życie morojów, nie swoje. Ale teraz tak bardzo pragnęłam, aby złamał tę przeklętą zasadę i starał się chronić przede wszystkim siebie. Jest najlepszy i musi pomóc ocalić więźniów, ale on też musi wrócić żywy. Nie przeżyłabym, gdyby nie wrócił.
- Rozumiem - wydukałam. - Wiem, że wszyscy na ciebie liczą, ale... proszę, postaraj się zrobić wszystko, co możesz, żeby przeżyć. Musisz utrzymać przy życiu, jak największą ilość zakładników, ale - pociągnęłam nieudolnie nosem. - Błagam, nie daj się pokonać. Zrób to dla mnie...
Dymitr patrzył na mnie z całkowitą powagą. Ujęłam w dłonie jego twarz i zawzięcie skierowałam wzrok na jego oczy. Wydawało mi się, jakby przyciskał mnie swoim spojrzeniem. Było w tym tyle energii, niemal jej dotykałam.
- Postaram się wrócić, Rose - szepnął. - Nie mogę ci tego obiecać, lecz zrobię wszystko, co będę mógł, żeby do ciebie wrócić.
"Dziękuję", powiedziałam niemo.
Po okropnym koszmarze musiałam zrobić wszystko, co mogłam, aby zapobiec... złym zdarzeniom. Nie mogłam pozwolić na jego śmierć, ani przemianę. To byłoby zbyt bolesne, dla mnie i dla niego. Nie. Dymitr nie będzie strzygą. A ja nie będę cierpieć po jego stracie. Bo nie stracę go. 
Przycisnęłam swoje ciało, do ciała Dymitra. Chłonęłam resztki bliskości, na jaką mogliśmy sobie pozwolić. Oplotłam Rosjanina nogami i mocno je zacisnęłam. Czułam, że Dymitr skrzywił się, gdy wbiłam pięty w jego ciało. Jednak nie odezwał się, nie powiedział nic. Zamiast tego przyciągnął mnie do siebie tak mocno, że przez chwile nie mogłam złapać oddechu. Przycisnęłam twarz do jego ramienia, wdychając jego zapach.
Siedzieliśmy tak dłuższy czas, dopóki Dymitr nie przypomniał, że musimy iść. Złapałam w pośpiechu kurtkę i włożyłam szybko. Zatrzymałam się jeszcze przed drzwiami i mocno, niemal boleśnie, wbiłam się w usta strażnika życząc mu w ten sposób powodzenia.
Przed akademią dosłownie wrzało. Każdy coś mówił, każdy coś robił. Wybranym nowicjuszom rozdawano broń. Ja już miałam sztylet. Dymitr posłał mi ostatnie czułe spojrzenie i ruszył w stronę mojej matki. Ja natomiast kierowałam się do moich rówieśników. Wszyscy w zniecierpliwieniu czekali na nieuniknione starcie ze strzygami.
**********
"Poruszaliśmy się w całkowitym milczeniu. Szłam w grupie nowicjuszy, lecz raz po raz zerkałam na Dymitra i napotkałam jego wzrok (...)
Rozdzieliliśmy się przy pierwszym wejściu do jaskini. Dymitr i moja matka wkrótce zniknęli w środku. Odprowadziłam ich spojrzeniem. W tej chwili czułam tylko lęk." Bolał mnie fakt, że przed wyruszeniem nie miałam możliwości porozmawiania z matką. Ogarnęło mnie paniczne uczucie, że mogą już nie wyjść z tej przeklętej jaskini. Panikę zwiększyło wspomnienie z koszmaru. Odgoniłam od siebie ponure myśli. "Próbowałam pocieszać się w myślach, że są parą najlepszych strażników na świecie. Jeśli ktoś miał szansę wyjść cało z tej potyczki, to właśnie oni. Ja powinnam zachować największą ostrożność. Okrążając pagórek skrywający grotę, nakazałam sobie spokój i opanowanie. Musiałam zapomnieć o uczuciach, do chwili kiedy będzie po wszystkim. Nadszedł czas walki i nic nie powinno mnie rozpraszać. (...)
Przed wejściem nasza grupa znów się rozdzieliła. Alberta i Stan wprowadzili swój oddział do środka. (...) My pozostaliśmy na zewnątrz, tworząc pierścień dookoła wejścia.


Czekaliśmy I nagle usłyszeliśmy odgłosy walki. Trwaliśmy w napięciu, gotowi do ataku. Emil był naszym dowódcą. Stał najbliżej wejścia, zaciskając w ręku srebrny sztylet.
Z tunelu wyłoniła się Abby Badica. Krzyknęła z przestrachu na nasz widok. Kiedy dotarło do niej, kim jesteśmy, rzuciła się w ramiona osoby stojącej najbliżej.
Chwilę później wyłonił się kolejny moroj. Był to pan Ellsworth.
- Co tam się dziej? - spytał Emil.
- Zapanował chaos - odparł pan Ellsworth. - Wiem tylko, że jeńcy uciekają w obu kierunkach. Trudno ocenić, kto ma przewagę. Udało się jednak rozbić strzygi. Ktoś... - Nauczyciel zmarszczył brwi. - Ktoś atakuje je ogniem.
(...)
Za każdym razem, kiedy ktoś wybiegał , modliłam się, żeby to był Eddie. Po naszej stronie jaskini uratowało się pięć ofiar porwania. Zakładałam, że pozostali wydostali się drugim wyjściem.
Minęło kilkanaście minut, ale nikt więcej się nie pojawił. Koszulka przesiąkła mi potem. Co chwila poprawiałam uchwyt na rękojeści sztyletu. Nagle zobaczyłam, że Emil się wyprostował. Zrozumiałam, że przekazano mu wiadomość do słuchawki komunikatora.
- Odprowadźcie morojów do szkoły - rozkazał, a potem zwrócił się do trojga dorosłych strażników. - Wchodzicie. Większość jeńców jest już na wolności, ale nasi znaleźli się w pułapce. Potrzebują pomocy. - Strażnicy natychmiast zniknęli w tunelu.
Zostało nas czworo: Emil i Stephen oraz dwoje nowicjuszy, czyli Shane i ja."
Pociłam się coraz mocniej, a ręce mi drżały. Wszystko układa się dokładnie tak, jak w moim śnie. Nie mogę pozwolić, by dokładnie każdy szczegół był taki sam. Dymitr nie może zginąć. Nie pozwolę na to. Jest zbyt cenny. Nie może zginąć, ani tym bardziej zostać przemieniony. Jeśli tak by się stało.. w moim sercu zapanowałaby nieodwracalna pustka, której nawet Lissa nie umiałaby zapełnić.
"Emil był wyraźnie zaniepokojony. Słońce chyliło się ku zachodowi. Minęło więcej czasu, niż sądziłam. Twarz strażnika stężała - odsłuchiwał kolejny raport.
Po chwili popatrzył na nas z zatroskaną miną.
- Potrzebują nas. Ktoś musi zabezpieczyć odwrót z drugiej strony. Nie straciliśmy wielu. Mają tylko kłopoty z wyprowadzeniem jeńców.
Powiedział "wielu". To znaczyło... Naraz zrobiło mi się zimno.
- Ty pójdziesz Stephen - Emil powiedział to z wahaniem. Rozumiałam go. Chciał pójść sam, ale jako dowódca naszej grupy powinien zostać na posterunku. Emil wypuścił powietrze i spojrzał na mnie.
- Pójdziesz ze Stephenem, Rose.
Nie musiał mi tego powtarzać. Wślizgnęłam się do jaskini tuż za strażnikiem i natychmiast poczułam mdłości." Zagłębiając się coraz bardziej w złowrogi tunel zastanawiałam się nad sytuacją. Dokładnie tak toczył się mój sen. Przynajmniej odkąd wyruszyliśmy z akademii. Strach przed utratą miłości motywował mnie bardziej. Musiałam mu pomóc - Dymitrowi. Jeśli nie uda mi się odwrócić losów od razu... może... jeśli strzyga zaatakuje w tym samym momencie, może uda mi się go ostrzec i damy radę wrócić obydwoje.
"Stephen zapalił małą latarkę wpiętą w klapę kurtki.
- Chciałbym móc ci powiedzieć, co masz robić, ale nie mam pojęcia, jak się sytuacja potoczy - mruknął. - Przygotuj się na każdą ewentualność.
Ciemność ustępowała. Odgłosy walki stawały się coraz wyraźniejsze. Wkrótce znaleźliśmy się w obszernej komorze zaznaczonej na mapie. Szybko oceniłam sytuację.
Jedna ze ścian jaskini zawaliła się i utworzyła rumowisko. Siedmioro strażników, a między nimi Dymitr i Alberta, znalazło się w pułapce wraz z dziesięcioma strzygami. Błyski światła przenikające zza stosu kamieni świadczyły o tym, że wciąż toczy się tam walka.
(...)
Kiedy pozostały już tylko dwie strzygi, Alberta zawołała, byśmy się wycofali.Dymitr pokonał jedną strzygę. Pozostała nam ostatnia. 

- Rose! - krzyknął rozkazująco Stephen.
Posłuszeństwo. Tego uczono nas przede wszystkim. Natychmiast przeczołgałam się na drugą stronę. Za mną poszli inni.  Przez tunel przedostała się Alberta. Dymitr przeczołgał się ostatni." Na sekundę nasze spojrzenia się skrzyżowały. Jego pełen ulgi wzrok,  nie mógł równać się z  moim przerażeniem. Nie potrafił mnie teraz nawet uspokoić. Zbyt wiele rzeczy przypominało mój sen. Nieuchronnie zbliżaliśmy się do najgorszego momentu. A ja nie miałam najmniejszej ochoty na powtórkę z rozrywki. Nie pozwolę strzygom go przemienić!
"Czekał nas długi marsz tunelem.  Po jakimś czasie ujrzeliśmy w oddali błysk latarek. Toczyła się walka. Panna Carmack i moja matka odpierały atak trzech strzyg. Dołączyliśmy do nich i uporaliśmy się z bestiami w kilka sekund.
- Jedną grupę mamy z głowy - wyspała matka. Cieszyłam się, widząc ją żywą. - Sądzę jednak, że jest ich więcej. Strzygi rozdzieliły się przed napaścią na szkołę. Wiem jednak, że nasi wydostali się już na zewnątrz.
- Jaskinia ma kilka odnóg - wtrąciła Alberta. - Pewnie gdzieś tam się ukrywają.
Matka przytaknęła."
Nawet nie wiedziały, że to wszystko to czysta prawda. No, jeśli mój sen... miał rację. Niestety miałam złe przeczucia. Miałam zamiar powiedzieć im, co wiem, jednak... przecież to zwykły koszmar! Nie może przepowiedzieć mi przyszłości. Och, co za głupoty! Nie mogę podawać im informacji na podstawie sennych mar.
"Popatrzyliśmy na Albertę, która podjęła błyskawicznie decyzję.
- Wycofujemy się.
Ruszyliśmy szybko do wyjścia. Dymitr szedł obok mnie.
- Czy Eddie jest na zewnątrz?" - Musiałam o to spytać. Sen nie może mówić wszystkiego.
"- Tak. - Dymitr oddychał szybko. Bóg jeden wiedział, ile strzyg zabił tego dnia."
Ulżyło mi. Poczułam się, jakby jeden kamień spadł z moich barek. Ale największy ciągle tam tkwił. Jeżeli... jeśli dotychczas wszystko idzie zgodnie z moim snem, to mogę uratować Dymitra. Dam radę. Muszę sobie poradzić.
"Przypominam sobie ten zakręt - odezwała się moja matka. - Wyjście jest niedaleko.
Poczułam mdłości na sekundę przed atakiem. Siedem strzyg rzuciło się na nas na rozdrożu w kształcie litery T.  Jeden z naszych strażników zginął na miejscu. Cofnęłam się natychmiast i przygotowałam do ataku.Znajdowaliśmy się w wąskim tunelu i nie wszyscy mieliśmy szansę na starcie ze strzygami. Utknęłam z tyłu, obok panny Carmack.
Alberta zerknęła na mnie i kilku strażników.
- Cofać się! - krzyknęła.
Razem z trójką strażników wycofaliśmy się za węgieł. Znajdowaliśmy się blisko wyjścia. Widziałam twarze Widziałam twarze kolegów stojących na zewnątrz. Zatrzymaliśmy się przy wyjściu, w obawie o to, jak rozwinie się sytuacja.
Chwile później zobaczyliśmy w tunelu oddział mojej matki.
Zbliżali się. Jeszcze chwila i będą bezpieczni.
Niestety. W jednej z nisz korytarza przyczaiły się trzy strzygi. Jedna z bestii chwyciła Celeste, zagłębiając kły w jej policzku. Drugi napastnik sięgnął po pannę Carmack, ale moja matka okazała się szybsza. wypchnęła nauczycielkę do wylotu tunelu.
Trzecia strzyga rzuciła się na Dymitra."
Bałam się. Pamiętałam ten moment doskonale z mojego snu i wyprzedziłam bieg zdarzeń. Pociłam się okropnie i dopadło mnie przerażenie, ale poprawiłam sztylet w dłoni i kilka sekund wcześniej ruszyłam w stronę mentora. Strażnicy, którzy stali przede mną nie zdążyli mnie powstrzymać, bo nawet nie oczekiwali jakiegokolwiek ruchu z mojej strony. Bestia już przygwoździła Dymitra do skały i pokazała swoje ostrze kły. Bielikow nie miał szans na przeżycie. Lecz nikt nie uwzględnił mnie w tej walce. Dokładnie w momencie, w którym kły dotknęły szyi strażnika, rzuciłam się na przypierającą go bestie. Nie spodziewała się mnie. Zyskałam przewagę. Poturlaliśmy się w głąb tunelu. Strzyga podniosła się błyskawicznie. Ja niestety nie tak szybko. Napastnik wykorzystał to, kopnął w brzuch i rzucił o skałę. Miałam mroczki przed oczami, ale szybko je rozproszyłam. Kątem oka zauważyłam, że Dymitr już wstał. Żyje, jest cały i zdrowy!
Inni strażnicy otrząsnęli się już i pomagali w zabijaniu strzyg. Kilku szło mi z pomocą, jednak bestia uwzięła się na mnie. Nie pozwoliłam jej przemienić strażnika; była rozwścieczona. Starliśmy się w śmiertelnym uścisku. Mój przeciwnik był znacznie szybszy, większy i silniejszy. Miałabym marne szanse w starciu sam na sam. Całe szczęście strażnicy już zaatakowali. Lecz strzyga odpychała tylko ich ciosy, skupiając atak na mnie. Kilka razy udało mi się drasnąć ją sztyletem, ale to nie rozbiło wielkiej różnicy. 
Sekundę przed tym, jak ktoś zatopił sztylet w jej sercu, zdążyła jeszcze zebrać wszystkie siły i wykorzystać na mnie. Cisnęła mną z całej pozostałej jej  siły o ścianę jaskini. Nie mogłam złapać oddechu. Czułam smak krwi w ustach. Czerwona ciecz spływała mi także po głowie, co musiało znaczyć, że mam ranę. Wbrew wszystkim pozorom nie zemdlałam. Z zadowoleniem oglądałam martwe ciało strzygi. Nie udało jej się przemienić mojego mentora. Polegała. To ja zwyciężyłam w najistotniejszej walce. A jednak nie wszystko wydarzyło się tak jak w moim koszmarze. Ten ...sen, trzeba wyjaśnić. Nie miałam pojęcia jakim cudem przyśnił mi się dokładny przebieg akcji i dlaczego, ale cieszyłam się, że tak się stało. Dzięki temu mogłam uratować miłość mojego życia.
Ja niestety niekoniecznie wyszłam z tej potyczki bez szwanku. Nie mogłam nawet unieść ręki, by dotknąć głowy. Jednak... albo udało mi się to drugą ręką i nie zdawałam sobie z tego sprawy, albo to dłoń kogoś innego. Była...hm, duża, ze smukłymi palcami, ciepła, delikatna. Starałam się za wszelką cenę przesunąć czubek głowy jak najbardziej w stronę tego dotyku.
Ktoś kucnął przede mną. I to chyba była jednak jego dłoń. Powoli podniosłam wzrok.
Dymitr!
Gdybym tylko miała siłę, rzuciłabym mu się na szyję. Czułam teraz tylko szczęście. Ból odszedł w zapomnienie, przynajmniej na najbliższe sekundy. Oczy strażnika wyrażały... strach. Dymitr bał się o mnie. Uratowałam go, ale sama trochę ucierpiałam. Dla mnie jednak to nie miało znaczenia. Starałam się uśmiechnąć, pokazać, aby on też się cieszył. Mimo, że straciliśmy trochę ludzi, to my oboje żyjemy. To samolubne i trochę egoistyczne myśleć tylko o naszej dwójce w tej sytuacji, ale ciężko mi było skupić się na czymś innych, niż my. Właściwie niż Dymitr. Mogłabym nawet umrzeć, gdybym obroniła jego. On przydałby się wszystkim bardziej niż ja. Jest  bardziej opanowany, ma większe umiejętności. Jednak mam szczęście i ja także żyje. I wcale nie czuje, jakbym umierała. Poza tym po śmierci byłoby mi nudno bez Dymitra i Lissy.
Nad piękną twarzą Dymitra zobaczyłam moją matkę. Ona też się o mnie bała. Powiedziała coś prędko do Bielikowa, ale nie zrozumiałam słów. Wszystkie dźwięki były stłumione, dalekie. Bielikow kiwnął energicznie głową. Chwycił mnie w ramiona i razem z innymi strażnikami wybiegł na zewnątrz. Moja matka biegła ostatnia. Tuż za nami. Zrozumiałam, że ubezpieczała nas.
Wtuliłam się w ciało mojego mentora i zaciągnęłam się jego zapachem. Mimo potu nadal czułam wodę kolońską, której używał. Objęłam go za szyję i uśmiechnęłam się.
Usłyszałam niewyraźnie kilka rozkazów Alberty i nagle wszyscy zwartą grupą ruszyliśmy truchtem w stronę akademii. Musieliśmy zdążyć przed zachodem słońca. Zostało nam niewiele czasu, ale współpracując szybko pokonywaliśmy odległość od murów szkoły.
Ja  skupiałam się głównie na Dymitrze. Zebrałam wszystkie siły i zacisnęłam palce na jego koszulce.Niewyobrażalnie cieszyłam się ze swojego zwycięstwa. A jeszcze bardziej ze swojej nagrody. Patrzyłam zawzięcie na twarz Dymitra i czułam, że rozpycha mnie szczęście. Łzy napłynęły mi do oczu, a błogi,choć lekko nieprzytomny uśmiech, zagościł na ustach. Dymitr zerknął na mnie. Żadne z nas nie miało siły, by coś powiedzieć, ale nasze oczy na pewno wyrażały wszystko. Czułam, że potem będę musiała wytłumaczyć się z mojego działania, ale nie przejmowałam się tym. Starłam łzę i znów uśmiechnęłam się do Dymitra. Zanim przymknęłam oczy, dostrzegłam jeszcze, że Bielikow uniósł lekko kąciki ust.
-----------------------------------------------------------------------------------------
cdn. ;)
To tak na początek roku szkolnego :D

niedziela, 21 sierpnia 2016

Rozdział 62

     - Spokojnie, strażniczko Hathaway - odezwał się Stan. Byłam zdziwiona, że użył mojego tytułu. Nie byłam w stanie rozwiązywać tej zagadki jak Sherlock Holmes, więc po prostu uznałam, że robi to ze względu na obecność królewskiego strażnika (nie włączając mnie i Dymitra). Może chce awansować. - Królowa i lord Ozera zostali odprowadzeni do auta przez strażnika Olsena oraz Smitha i czterech strażników właściciela tego miejsca. Jest dzień, więc sześciu strażników poradzi sobie z ich ochroną.
     - Pozwoliliśmy sobie na to i przyjechaliśmy tu w pomniejszonej liczbie osób, nie tylko dlatego, że jest jasno - dodał Heston. - Właściciel tego miejsca pochodzi z rodu rodziny Iwaszkow, do tego to miejsce odwiedza wiele osób także moroje, więc są tu strażnicy patrolujący teren.
     Odetchnęłam z ulgą. Lissa jest bezpieczna. Nie wybaczyłabym sobie jeśli coś by jej się stało z mojej winy.
     Dymitr chyba wiedział o tym już wcześniej, bo słowa Edda nie zrobiły na nim wrażenia. Zainteresował się za to moim stanem. Jedną ręką podtrzymywał mnie, a drugą położył na mojej głowie. Odsuwał kosmyki włosów, jak gdyby czegoś szukając. Ciężko było mi utrzymać otwarte oczy, więc nie mogłam nawet marzyć o natychmiastowym zrozumieniu jego intencji. Dopiero Edd odpowiedział na nieme pytanie Dymitra.
     - Trzymałem jej głowę w rękach. Nie ma tam wielu ran, ewentualnie kilka zadrapań - powiedział cicho. Spojrzał na mnie niepewnie, szukając zgody na następne słowa. Skinęłam delikatnie głową. - Krew jest... z jej dłoni. Trzymała się nimi za głowę i ubrudziła się, ale to nie jest nasz największy problem.
     Nie musieliśmy czekać na reakcje Dymitra. Natychmiast chwycił moją dłoń. Nadal nie znaliśmy źródła krwi. Bielikow obejrzał moją rękę i delikatnie ją odłożył. Później omiótł wzrokiem moje ciało upewniając się, że nie stało mi się nic więcej. Szczególnie zainteresował się moją kurtką. Spojrzałam na nią i.. szlag! Cała porwana. Tak samo jak bluza. Jedynie przód ubrań był nienaruszony, bo nie dotykałam nim ziemi. Czyżbym... Czy aż tak bardzo szarpałam się i tarzałam po podłożu? A może to kamienie ukryte w trawie są tak ostre?
     - Strażni...
     - Edd - Heston przerwał Dymitrowi. - Po prostu Edd.
     Bielikow kiwnął głową.
     - Edd... - zerknął na drugiego strażnika szukając podobnego pozwolenia. I zdobył je. - Stan. Czy moglibyście...?
     Ja nie zrozumiałam, ale chłopaki najwyraźniej tak.
     - Oczywiście - odparli szybko.
     Dymitr uniósł mnie lekko, a później to strażnicy przejęli mnie w swoje ramiona. Oboje objęli mnie delikatnie w talii, zarzuciłam ręce na ich szyje. Dymitr podniósł się i otrzepał kolana.
     - Tak? - usłyszałam nagle Edda. Domyśliłam się, że słyszy głos w słuchawce, tak jak pozostała dwójka. moja wypadła zapewne, kiedy rzucałam się po ziemi. - Zrozumiałem.
     Krótka rozmowa.
     Nie miałam możliwości słyszeć komunikatu, a nie czułam się na siłach, by cokolwiek mówić, więc posłałam im pytające spojrzenie.
     - Od teraz oficjalnie nie jesteśmy już na służbie - poinformował mnie Edd. - Królowa Wasylissa i Lord Ozera pojechali ze strażnikami do akademii. Strażnik Smith uznał, że tak będzie bezpieczniej; w razie ataku ze strony Roberta, królowa będzie tam pod opieką lekarską, z zapewnioną większą ochroną.
     - W porządku - mruknęłam. - Mam nadzieje, że Robert nie będzie chciał jej zaatakować.
     Nikt więcej się nie odezwał.
     Dymitr zdjął prochowiec i zawiesił go na drzewie, kilka metrów stąd. Prychnęłam cichym śmiechem. Nawet teraz darzy swój płaszcz ogromnym szacunkiem i nie jest w stanie upuścić go na moment na ziemię. Uśmiech z mojej twarzy znikł, kiedy idąc w naszą stronę zdjął z siebie bluzę. Obrzuciłam go gniewnym spojrzeniem.
     - Jeśli masz zamiar zdjąć jeszcze koszulkę i chodzić po wesołym miasteczku z nagim torsem, pozwalając kobietom ślinić się na twój widok bardziej, to chyba śnisz - burknęłam. - Nie ma mowy, żeby którakolwiek cie zobaczyła. Może i nie jestem w tej chwili w najlepszej kondycji, jednak dałabym rade skopać tyłek każdej która ośmieliłaby się wtedy na ciebie spojrzeć, więc jeśli nie chcesz małego skandalu nie waż się zdejmować koszulki.
     Natychmiast pożałowałam, że się tak rozgadałam. Zaczęło mi się kręcić w głowie i byłam wdzięczna, że mężczyźni tak mocno mnie trzymali. A oni... wybuchnęli śmiechem. No tak, nie byliśmy już na służbie. Chichotali, jak dla mnie nawet zbyt, głośno. Najwyraźniej ubawiła ich moja zazdrość. Dymitr też się uśmiechnął.
     - Nie zamierzam zdejmować koszulki.
     - Nawet gdybyś miał taki zamiar, nie pozwoliłabym ci na to - mruknęłam.
     Edd i Stan po raz kolejny parsknęli śmiechem. Dymitr podszedł, przejął mnie do mężczyzn i ściągnął moją kurtkę.
     - Och, czyli masz zamiar rozebrać także mnie - szepnęłam, zachrypniętym głosem. - Szybki jesteś, Towarzyszu.
     Strażnicy ryknęli śmiechem i niemal zwijali się na ziemi. Ja też parsknęłam cicho, a Dymitr uśmiechnął się trochę szerzej, ale nie skomentował mojej uwagi.
     Bielikow zastanawiał się chwilę nad moją bluzą, ale zdecydował się zostawić ją na miejscu. Edd i Stan pomogli mi utrzymać równowagę, a Dymitr założył mi swoją bluzę. Była na mnie ewidentnie za duża, ale podobało mi się to. Materiał ciągnął się trochę poniżej połowy mojego uda, Rosjanin wywinął trochę rękawy. Owinięta jego cudownym zapachem poczułam się znacznie lepiej. Dymitr wyrzucił moją kurtkę do kosza i poszedł po swój prochowiec.
     - Nie sądziłem, że jesteś aż tak cholernie zazdrosna, Hathaway - zachichotał Stan.
     Uśmiechnęłam się i spojrzałam na niego.
     - Ja też sobie tego nie uświadamiałam.
     Dymitr wrócił już i dopiero teraz zauważyłam jak bardzo ubrudziłam mu płaszcz. W niektórych miejscach mazała się krew, ale on zdawał się tym nie przejmować.
     - Szlag!
     - Nic się nie stało - zapewnił mnie Rosjanin. - Łatwo się go czyści. Poza tym mam jeszcze jeden płaszcz.
     No tak. To dobrze.
     Podszedł do mnie i wyciągnął kaptur ukryty w mojej bluzie. Nałożył mi go na głowę, a potem delikatnie odebrał mnie od strażników. Doceniałam troskę całej ich trójki, ale nie chciałam pokazywać swojej słabej strony. Nie lubię, kiedy ludzie traktują mnie ulgowo i nie znoszę łaski. Postanowiłam spróbować swoich sił.
     - Sądzę, że dam radę iść sama. - Złapałam się ramienia Dymitra i Stana. - No... prawie sama.
     Edd uśmiechnął się i pokręcił lekko głową.
     - W porządku - odezwał się Dymitr. - Ale proszę, powiedz mi, jeśli coś będzie nie tak.
     Chciałam obiecać, że na pewno poinformuje go, jeżeli poczuje się gorzej, ale wyraz jego twarzy nagle się zmienił. Zastanawiał się nad czymś intensywnie. Strażnicy też to zauważyli, bo przypatrywali mu się uważnie.
     - Rano... To znaczy przed wyjazdem kręciło ci się w głowie - przypomniał. - Bolało cię i miałaś zawroty. Wtedy.. To także była sprawka Roberta. To było ostrzeżenie przed gorszym.
     Ścisnęłam jego ramię, bo nagle bardzo się spiął. Zezłościł się. Był zdenerwowany na Roberta. Próbowałam go uspokoić. Jednak miał rację. Jego teoria była zbyt prawdopodobna, by być zwykłym domysłem. To były fakty. Zastanowiłam się, czy ból głowy na kolacji także był dziełem moroja.
     - Kazałeś mi poinformować kogoś, jeśli coś się stanie - wtrąciłam - i cóż, w pewnym sensie zrobiłam to.
     Dymitr skinął głową, ale nie wiedziałam, co to oznaczało.
     - Jednak oddzieliliście się od nas z innego powodu, prawda? - dociekał. - Chodziło o... krew na twoich dłoniach.
     Zerknęłam jeszcze na Edda. Nie było sensu kłamać. Dymitr jest zbyt inteligenty. Połączył fakty, dopytał trochę i wiedział, że ma racje.
     - Tak.
     Bielikow przeczesał ręką włosy.
     - Co się stało?
     Wzruszyłam bezradnie ramionami.
     - Nie mam pojęcia.
     Nastała nieprzyjemna cisza.
     Czubkiem buta kopałam ziemie. Nie było mrozu, ale wciąż była twarda. Zastanawiałam się nad planem działania Roberta. Na początku porwał Dymitra, potem mnie. Cały czas napastuje moją głowę i sprawia, że boli i kuje niemiłosiernie. Teraz doprowadził mnie do... tego stanu. Ręce to także jego sprawka? Nie... Może... Nie wiem. Chwila, wróć. Krew zauważyłam gdy szliśmy w stronę kolejki. Nie miałam jej kiedy wychodziłam z łódki ani gdy rozmawialiśmy. Pojawiła się...
     - Cholera! - syknęłam.
     To stało się, kiedy byłam zazdrosna! Roztrząsałam fakt, że ja nie mogę robić nic, kiedy inni ludzie bawią się i śmieją. Zacisnęłam wtedy ręce w pięści i... szlag, rozdarłam skórę, aż tak bardzo!? Cóż..., przynajmniej wiem, że nie zrobił tego Robert. "Nie", szepnął z dumą głos w mojej głowie, "ale dokonałem czegoś innego. Czegoś jeszcze oprócz twojego małego bólu głowy"
    - O czym ty do diabła mówisz? - spytałam. Wiem, że potrafię z nim rozmawiać w myślach, ale niektóre rzeczy po prostu same wypływają z moich ust.
    Zignorowałam dziwne spojrzenia strażników i skupiłam się na Robercie.
    "Ach ta złośliwość przedmiotów martwych"
     Szlag! Krótkofalówka Dymitra! On to zrobił! Edd sprawdza krótkofalówki i wszystko działało. System tego małego urządzenia nie mógł zepsuć się od tak. ROBERT! "Słucham", zapytał bezczelnie.
     - Ty popieprzony skurwysynie! - warknęłam.
     To miało sens. Musiał zrobić coś, żeby móc wejść do mojego umysłu, a podejrzewam, że to działało tak, jak moja więź z Lissą. Kiedy targały nią silne emocje, łatwiej było mi wejść do jej głowy. Poranny ból głowy (a może nocny?) prawdopodobnie miał być właśnie tym mocnym atakiem, ale zdążyłam się już wtedy uspokoić po wiadomości o listach i innych rzeczach. Robert więc jakimś sposobem popsuł krótkofalówkę Dymitra, wiedząc, że będę przestraszona i zdenerwowana. Przekradł się wtedy do mojej głowy i czekał na odpowiedni moment. Znalazł go, kiedy wkroczyłam z Edd'em na tyły miasteczka (gdzie wciąż przebywamy) i zaatakował.
     Robert roześmiał się i zniknął nagle. Zupełnie, jakby odciął nagle połączenia. Tak, jakby ktoś przerwał nagle rozmowę telefoniczną wciskając czerwony przycisk. "Stchórzyłeś", prychnęłam w myślach, "spodziewałam się tego."
     - Rose... - zaczął delikatnie Edd. - Do kogo ty mówiłaś?
     Rozejrzałam się wokół. Spostrzegłam, że coś się zmieniło. Trzymałam się ramion Hestona i Alto, a Dymitr niefortunnie stał przede mną. Ktoś mógłby pomyśleć, że to do niego skierowałam te, stosunkowo mocne, wyzwisko. Bielikow jednak nie zdawał się tego odebrać w ten sposób. Patrzył na mnie przeciągle, szukając wyjaśnienia.
     - Och, to nie było do nikogo z was - tłumaczyłam pośpiesznie. - To Robert zechciał pogawędki. Przyznał się, że to on zepsuł krótkofalówkę Dymitra. To nie wszytko. - Podzieliłam się z nimi moimi rozmyślaniami.
     Heston spoważniał szybko i znów stał się strażnikiem. Nie miałam mu tego za złe, jednak wolałabym, żeby żartował.On jednak wyciągnął z kieszeni telefon.
     - Musimy zawiadomić bazę na Dworze o tym, co się stało - przypomniał nam. - Rober zaatakował. Może zrobić to jeszcze raz.
     Niechętnie kiwnęłam głową.
     - Stan - Edd zwrócił się do Alto. Nazwał go po imieniu, co było jedynym przejawem tego, że nie jest już na służbie. - Mogę ci ją zostawić.
     - Oczywiście.
     Heston odszedł kilka kroków i rozmawiał ze strażnikami dworskimi. Dymitr już nie patrzył na mnie. Skierował wzrok na korony, otaczających nas drzew. Wolałabym widzieć teraz jego brązowe oczy, poczuć jego zapach i smak jego ust. Bolało mnie, że się odwrócił.
     Poczułam się gorzej. Zdecydowanie słabiej. Zaczęło mi się kręcić w głowie, nie pomagał nawet fakt, że trzymałam się ramienia Alto.. Przed oczami skakały mi czarne i białe plamki. Zatoczyłam się i w wpadłam prosto na Stana. Zarzuciłam mu ręce na szyję, próbując utrzymać się na nogach. Mężczyzna złapał mnie w talii.
     - Nie myśl sobie, że to coś znaczy - bąknęłam, na co on zachichotał rozbawiony. - Nie lecę na ciebie.
     - Jednak masz słabość do starszych facetów - szepnął. Wywnioskowałam z tego, że Dymitr zwrócił na mnie uwagę i jest blisko nas. Stan uśmiechnął się szarmancko. - A ja, nie da się zaprzeczyć, jestem od ciebie starszy.
     Prychnęłam, mimo osłabienia. Byłam zaskoczona, że pod maską surowego, wiecznie złego strażnika, cały czas krył się taki żartowniś. Fascynujące, jak ze szkolnych wrogów staliśmy się... kimś w stylu, może nawet przyjaciół.
     - Moje kryteria nie... sięgają już twojego wieku.
     Stan zaśmiał się głośno i pomógł mi stanąć prosto. Zdjęłam ręce z jego karku i złapałam się ramion. Dłonie Stana na mojej talii zostały zastąpione innymi, cieplejszymi, delikatniejszymi, bardziej czułymi. Uśmiechnęłam się błogo i oparłam o tors Dymitra. Poczułam jego oddech na szyj.
     - To nie Robert, prawda? - spytał Stan.
     Potrząsnęłam przecząco głową. Dymitr owinął mnie ramionami. Miałam wrażenie, że nie podobało mu się, że tak się przedrzeźniam ze strażnikiem. Czyżby był zazdrosny?
     - W takim razie to przez utratę krwi - westchnął mężczyzna.
     - Musimy zabrać cię do szpitala, Rose - wtrącił nagle Edd.
     Przewróciłam oczami. Nie jestem aż tak pokrzywdzona.
     - Nie sądzę, aby to było konieczne - powiedziałam cicho. - Umyje się, prześpię godzinę lub dwie i po kłopocie.
     Cała trójka patrzyła na mnie z powątpiewaniem. Westchnęłam ciężko i spojrzałam na nich jeszcze raz. Na ich ramionach, ubraniach, karkach było trochę krwi. Mojej krwi. Nagle zrobiło mi się strasznie głupio. Spuściłam na chwilę głowę.
     - Przepraszam, że was pobrudziłam.
     Spojrzeli na siebie i towarzyszy i.. uśmiechnęli się.
     - Nic się nie stało - odparł Stan.
     Nie chcę jechać do szpitala, ale... chyba mają racje. Czuje się coraz gorzej, a krew dopiero przestaje wydostawać się z pod mojej skóry. Poza tym skoro nie umiem nawet ustać na własnych nogach, to jak niby wejdę pod prysznic?
     - W porządku - skapitulowałam. - Pozwalam wam zabrać mnie do szpitala.
     Edd kiwnął głową, a Stan znów szeroko się uśmiechnął.
     - Rose? - usłyszałam głos Dymitra. - Proszę.
     Na początku go nie zrozumiałam. O co prosi? Przecież już się zgodziłam na szpital. Odkręciłam twarz w jego stronę i wtedy jego zatroskane oczy wszystko mi powiedziały. Westchnęłam cicho i bezgłośnie się zgodziłam. Dymitr odkręcił mnie powoli przodem do siebie, złapał w talii i podniósł. Owinęłam go nogami w pasie, a potem poczułam jak Bielikow obejmuje mnie ciasno. Wtuliłam się w niego i uspokoiłam. Nie musiałam skupiać się na utrzymaniu równowagi, ani zbierać siły przygotowując się na ewentualne kolejne osłabienie. Odpoczywałam w ramionach seksownego Rosjanina. Odsunęłam się lekko i spojrzałam mu w oczy. Pragnęłam go pocałować,  a on zdawał sobie z tego sprawę.
     - Nie jesteśmy już na służbie i są tu tylko dwie osoby, nie licząc nas - argumentowałam. - To nie będzie niewłaściwe.
     Nie odpowiedział. Za to... pocałował mnie. Brakowało mi teraz. Ciepła i delikatności jego warg. Smakowały cudownie. Oderwaliśmy się jednak od siebie, gdy Edd podszedł bliżej.
     - Załatwiłem transport - wtrącił dumnie. Znów ułożyłam głowę na ramieniu Dymitra. - Musimy tylko wrócić na ten sam brzeg jeziora, z którego wyruszyliśmy.
     Ruszyliśmy.
     - Musimy przejść spory kawałek - zauważył Stan.
     - Dasz radę nieść ją cały czas? - Edd zapytał Dymitra. - Możemy ci pomóc.
     - Sądzę, że sobie poradzę. Ale dziękuję.
     Uśmiechnęłam się. Był zazdrosny.
     - Jasne. Jednak pamiętaj w razie czego, że możesz nam powiedzieć, jeśli będzie ciężko.
     Poczułam jak Dymitr skinął głową.
     - Nie bój się Bielikow. Nie ani ja, ani straż... Edd, nie odbierzemy ci jej - usłyszałam lekko rozbawiony głos Stana. - Nawet gdybyśmy chcieli, Rose stwierdziła, że jej kryteria...
     - Nie sięgają już waszego wieku - dokończyłam za niego. - To prawda i nadal się tego trzymam. - Przekręciłam głowę i położyłam ją bokiem, z powrotem na ramieniu Dymitra. Dzięki temu mogłam zerkać na pozostałą dwójkę. Dymitr przycisnął mnie mocniej do siebie. Uniosłam lekko twarz i szepnęłam: - Lubię, gdy jesteś zazdrosny.

środa, 17 sierpnia 2016

Rozdział 61

     Przyszli. Dopiero teraz uświadomiłam sobie, jak bardzo się bałam.
     Starałam się zachować obojętną minę, ale widok Rosjanina sprawił, że miałam ochotę krzyczeć i piszczeć. Dymitr wyglądał tak samo jak wcześniej. Żadnych zadrapań, śladów walki. Prochowiec powiewał na mroźnym wietrze. Włosy nadal związane były w nienaganny kucyk z tyłu głowy. Nie miał rękawiczek, a ja usilnie próbowałam sobie przypomnieć czy zakładał je, kiedy wychodziliśmy z kwater dla strażników.
     Lustrowałam go wzrokiem, upewniając się, że wszystko jest w porządku. Nie wyglądał, jakby przeszedł jakąkolwiek walkę lub zmierzył się z niebezpieczeństwem. Na twarzy było zdecydowanie, ale nie wyczułam tej adrenaliny, po stoczonej walce. Zerknęłam na Fredy'ego. On też nie wyglądał źle. Odniosłam nawet wrażenie, że gdyby nie był na służbie, uśmiechnąłby się. Dlaczego? Zauważyłam, że spogląda na mnie raz po raz. Zignorowałam wszystko i czekałam, aż ktoś wytłumaczy co się stało. Dymitr był tu z nami i wszyscy byliśmy bezpieczni, ale co było wcześniej?
     Lissa i Christian wydawali się zdezorientowani. Oni jako jedyni nie wiedzieli, dlaczego zrobiło się między nami małe zamieszanie. Nie odwracałam się do nich, w obawie, że zdradzi mnie wyraz twarzy. Doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, że nie umiem zachować idealnie obojętnej twarzy, a Lissa jest moją przyjaciółką - zorientuje się, że coś nie gra.
     - Nie - usłyszałam głos Dymitra. - Zepsuta krótkofalówka. Rozumiałem was, ale wy nie słyszeliście mnie.
     Uświadomiłam sobie, że strażnicy zaczęli już rozmowę. Kiedy Dymitr zerknął na mnie, zdałam sobie sprawę także z tego, że cały czas się na niego patrzę. Po raz ostatni spojrzałam prosto w jego głębokie, brązowe oczy, odetchnęłam spokojnie i odwróciłam wzrok.
     - Szlag! - mruknął Edd. - Przecież sprawdzaliśmy wszystkie krótkofalówki. Jak to możliwe, że któraś nie działa?
     Nikt się nie odezwał, bo nikt nie znał odpowiedzi na jego pytanie. Patrzyliśmy na siebie w milczeniu, dopóki nie przerwał tego doniosły kobiecy już głos.
     - Czy ktoś wyjaśni mi, co się tu dzieje? - spytała Lissa.
     Wszystkie spojrzenia skierowały się na nią. Była roztargniona i lekko już zmęczona. Wiedziałam to nawet bez więzi. Rozumiałam ją. Ma osiemnaście lat i jest królową pradawnej rasy wampirów. To może być przytłaczające... Jest taka młoda, a musi tyle cierpieć, pokonać tyle przeciwności, zmierzyć się z tyloma arystokratycznymi kretynami. Sama osadziłam ją na tronie, jednak nie żałuję tego. Doskonale wiem, że Lissa była najlepszym wyborem. I nawet jeśli jest młoda, wspaniale sobie radzi. Wiem, że zrobi wiele dobrego dla naszego świata.
     Spojrzeliśmy po sobie. Heston - jako nasz przywódca - zdecydował powiedzieć o wszystkim królowej.
     - Na szczęście nic się nie stało - podsumował. - Przepraszamy i postaramy się więcej nie narażać bezpieczeństwa, Wasza Wysokość.
     Spojrzenie Lissy złagodniało. Wyglądała niesamowicie. Nie miała na sobie sukienki, lecz dżinsy, bluzkę i gruby płaszcz. Wszystko wyglądało ślicznie, ale dość zwyczajnie, choć zapewne było tak drogie, że musiałabym oszczędzać pieniądze przez kilka miesięcy, by to kupić. Lissa lubiła prostotę, poza tym nie chciała się dziś wyróżniać. Mimo wszystko wyglądała olśniewająco. Podziwiałam ją, dopóki jej głos nie przywrócił mnie do rzeczywistości. Skarciłam się szybko w myślach. Mam się skupiać na jej bezpieczeństwie, a nie wyglądzie.
     - Niech pan nie przeprasza, strażniku Heston. Nic się nie stało. - Zupełnie jakby próbowała go uspokoić. Chyba podziałało. - Następnym razem w razie problemów proszę się nie wahać i starać się ocalić wszystkich strażników. Są zbyt cenni, żeby o nich zapominać. Jednak... chciałabym o wszystkim dowiadywać się na bieżąco.
     Po raz kolejny zachwyciłam się Lissą. Była stanowcza, ale niezwykle uprzejma i miła. Niezwykle ceniła życie dampirów. Wiedziała ile dla niej poświęcamy. Idealna królowa, wiedziałam, że taka będzie.
     - Oczywiście, Wasza Wysokość.
     Lissa uśmiechnęła się do niego, złapała rękę Christiana i podeszła kilka kroków w stronę Dymitra. Popatrzyła na niego troskliwie. Odtrąciłam od siebie zazdrość.
     Ta dwójka wciąż była... odczuwali jeszcze skrawki tego, co łączyło ich po odmianie Dymitra. Nie byłam na nich zła z tego powodu, ale nie mogę powiedzieć, że byłam szczęśliwa. Lissa bardzo troszczyła się o Dymitra. Ta troska nie była zła, pod warunkiem, że Lissa nie irytowała mnie nią. Tuż po koronacji potrafiła do nas przychodzić i więcej czasu poświęcać rozmowie z moim chłopakiem niż ze mną. Nie mówiłam nic, bo nie chciałam wszczynać awantury, aczkolwiek Dymitr zorientował się, gdy odwiedzała nas sama Lissa zachowuje się inaczej. Uspokoiłam się, gdy Lissa znów zaczęła zachowywać się normalnie. Za to Dymitr, wciąż wdzięczny jej za odmianę, wykonywał każde jej polecenie i jeszcze więcej. Potrafił zmuszać swój organizm do zbyt dużego wysiłku po to, by spełniać jej małe zachcianki. Wkurzało mnie, że Lissa niczego nie widzi, a Dymitr przychodził do domu tak zmęczony, że nie miał siły kompletnie na nic. Później okazało się, że ona nie jest temu aż tak bardzo winna. Lissa kazała mu iść do domu, a on upierał się, że ma jeszcze siłę i chętnie jej pomoże. Byłam potwornie zazdrosna, że poświęcał jej tyle czasu, żeby po miziać się ze mną. Potem wszystko zostało wyjaśnione i sytuacja wróciła do normy.
     - Cieszymy się, że nic się panu nie stało, strażniku Bielikow - powiedziała łagodnie Lissa.
     Christian kiwnął głową, na znak, że zgadza się ze swoją dziewczyną. Bielikow podziękował grzecznie. Staliśmy jeszcze chwilę wymieniając drobne uwagi. Lissa wydawała się zniecierpliwiona i kiedy wszyscy zamilkli, ona odezwała się.
     - Czy możemy iść na kolejkę? - spytała cicho.
     Podążyłam za jej wzrokiem. Tor ustawiony w powietrzu wyglądał za groźnie dla delikatnej blondynki. Pełno gwałtownych zakrętów, w dwóch miejscach wagony przekręcają się do góry nogami! Zerknęłam na ludzi trzymających dłonie przy buzi by nie zwymiotować. Spojrzałam na Lissę z powątpiewaniem, lecz ona nie zauważyła mnie, zajęta podziwianiem kolorowych wagoników pędzących po podniebnych torach. Christian, tak jak ja, wydawał się lekko zaniepokojony.
     - Liss - objął ją delikatnie. Ona odwróciła się do niego, a z jej oczu tryskała miłość. Oparła dłoń, na jego piersi, a ja poczułam, że moje stanowisko zostaje podburzane. Wcześniej tylko ze mną czuła się bezpieczna. Sytuacja zmieniła się już dawno, jednak czasem nadal potrafię odczuwać niekontrolowaną zazdrość. - Nie jestem pewien, czy powinniśmy tam iść.
     Dragomirówna zerknęła na niego.
     - Boisz się? - zachichotała. Gdyby nie służba, ja także bym to zrobiła.
     - O ciebie - szepnął chłopak.
     Nikt poza mną chyba tego nie usłyszał, co uświadomiło mi, że jestem tu jako opiekunka i nie mogę przysłuchiwać się ich rozmowom. Powinnam skupić się na ich bezpieczeństwie.
     A jednak słowa Christiana uniemożliwiały mi pełne skupienie. Boi się o nią. Christian martwi się o Lissę. Chce zrobić wszystko, aby była bezpieczna. Zdawałam sobie z tego sprawę już od dawna, jednak wcześniej udowadniał to w... trudnych sytuacjach, bezpośrednio zagrażających jej życiu lub zdrowiu. Tymczasem teraz Ozera wykazuje ogromną troskę z powodu zwykłej kolejki górskiej. To zaskakujące jak wiele miłości w nim jest. Cóż, chyba ciągle mylę się w ocenie jego osoby. Prawdopodobnie nie chcę dopuścić do siebie prawdy na temat jego milszej strony.
     - Spokojnie - usłyszałam jeszcze. - Nic mi się nie stanie, poza tym będziesz koło mnie.
     Odwróciłam od nich wzrok (chociaż nawet nie zauważyli, że na nich patrzę) i skupiłam uwagę na otoczeniu. Wszędzie na około widać było grupki przyjaciół, zakochane pary lub rodziny z uroczymi małymi dziećmi. Zazdrość wstrząsnęła całym moim ciałem. Oni chodzą wolni, pełni możliwości wyboru. Uwielbiają się. Nie muszą się niczym martwić. Mają w sobie tyle wolnej energii. Mogą wykorzystywać ją, jak chcą i robić, co chcą. Mogą... mogą robić wszystko, o czym zamarzą. Ja nie mogę nic. Nie mogę decydować o sobie. Moje życie jest w rękach innych i nie mogę nic z tym zrobić.
     - Ocknęłam się słysząc swoje nazwisko.
     - ...a Hathaway zostaje przy wejściu do kolejki - Heston chyba kończył wydawanie poleceń. Całe szczęście usłyszałam najważniejszą informacje. - Idziemy.
     Ruszyłam posłusznie za grupą. Dochodziliśmy do kolejki górskiej. Zaczęło mi przeszkadzać coś lepkiego na moich rękach. To na pewno nie pot, pomyślałam jeszcze przed tym jak spojrzałam w dół. Ze strachem odkryłam, że moje dłonie są całe we krwi. Skąd ona się tu wzięła? Nie walczyłam z nikim, przez cały dzień nie miałam żadnej styczności z krwią, więc jakim sposobem ona jest teraz na moich dłoniach? Wpatrywałam się ślepo w swoje ręce. Edd szedł przed ostatni, tuż przede mną. Przystanął, więc ja także to zrobiłam. Jego bystre spojrzenie od razu powędrowało na moje dłonie. Zaskoczona nagłym postojem zapomniałam ich ukryć. Zawstydzona i, tak jak Heston, kompletnie zdezorientowana spojrzałam na niego, starając się nie okazać strachu. Wyczuwając, że reszta także się zatrzymała strażnik zasłonił mnie.
     - O co chodzi, strażniku Heston? - spytał Dymitr. Jako jedyny się na to odważył. Zapewne dlatego, że ja jestem w to zamieszana.
     Słysząc głos Bielikowa zareagowałam szybko. Gwałtownie podniosłam głowę i utkwiłam intensywne spojrzenie w Eddzie. W moim wzroku już nie było tego strachu... Bałam się, ale że Dymitr będzie się niepotrzebnie martwił. To na pewno nic takiego. Zaraz wszystko się wyjaśni, a Rosjanin nie musi o niczym wiedzieć. Heston zrozumiał, o co go proszę.
     Kazał mi ukryć na moment ręce, więc schowałam je za plecami, a on odwrócił się przodem do reszty.
     - Wasza Wysokość - chyba już zapomniał, że miał się do niej zwracać po imieniu. Lissa nie to zauważyła i nie była zbyt zadowolona. - Najmocniej panią przepraszamy, ale czy zgodziłaby się pani na... chwilowe osłabienie straży? Ja i strażniczka Hathaway musimy... odłączyć się na...
     - Rozumiem - wtrąciła Lissa. Jestem pewna, że widziała jak Edd męczy się z wyjaśnieniami. Ufała mu i nie musiała wysłuchiwać szczegółowo, gdzie chce iść. - Macie moje pozwolenie. Ale czy mogę wiedzieć.. o co chodzi?
     Nawet jeśli nie widziałam twarzy strażnika, byłam prawie pewna, że jest delikatnie zakłopotany. Strażnicy nie okazują uczuć, jednak swój swojego potrafi odczytać.
     - Wasza Wysokość - wychyliłam się lekko zza tęgiego ciała strażnika Hestona. - To dla pani bezpieczeństwa.
     Nie kłamałam za bardzo. Ochrona w tym momencie polegała na wpasowaniu się w tłum. Jednak nastolatka z zakrwawionymi dłońmi nie jest zwykłym widokiem. Ściągnęło by to niepotrzebne spojrzenia ludzi (którzy na pewno już wlepiają się w moje dłonie, mimo, że ukrywam się jak tylko się da). Poza tym w walce byłabym mniej skuteczna. Stracona krew równa się straconym siłom. A czasem odrobina za mało szybkości i po tobie.
     Lissa ufała mi bezgranicznie. Wiedziała, że nie zrobię nic, co może zesłać na nią zagrożenie. Kiwnęła głową i o nic już nie pytała. Heston za to zajął się zmianą taktyki
     - Smith, Olsen zajmujecie miejsca za królową i lordem Ozerą. Strażnik Bielikow zostanie zamiast strażniczki Hathaway na dole. A pan, strażniku Alto... Sądzę, że w powietrzu nie powinno się nic stać, więc niech pan znajdzie i zarezerwuje nam stolik w środku jakiejś kawiarni. Jeśli przejazd się skończy a nas nie będzie, idźcie sami. My dołączymy jak najszybciej.
     Hardo patrzyłam na wszystkich, z wyjątkiem Dymitra. Bałam się, że jeśli zobaczę jego twarz nie będę potrafiła się powstrzymać i rzucę mu się na szyję. Już teraz miałam niepohamowaną ochotę wtulenia się w jego prawie dwumetrowe ciepłe ciało.Brakowało mi jego uspokajających dłoni.
     Wzięłam głęboki oddech i wyprostowałam się. Wyczułam na sobie wzrok Bielikowa, ale spokojnie czekałam, aż odejdą. Skupiłam się na dłoniach. Muszę je ukryć. Przypomniałam sobie o rękawiczkach, które zdjęłam po wyjściu na brzeg. Wyciągałam je już z kieszeni, kiedy usłyszałam głos mężczyzny.
     - Pobrudzisz je.
     Zerknęłam na Hestona.
     - Muszę je jakoś ukryć - przypomniałam.Nie mogę paradować po wesołym miasteczku z zakrwawionymi dłońmi na wierzchu. Ludzie raczej nie są przyzwyczajeni do tego widoku.
     Edd ruszył, podążyłam za nim. Wyciągnął coś z kieszeni i podał mi.
     - Ubrudzą się - powiedziałam, spoglądając na rękawiczki.
     - Mam drugą parę. - Wyjął kolejne rękawice i wsunął na dłonie. - Co się stało?
     Nie od razu zorientowałam się, że pyta o krew.
     - Nie mam pojęcia - odparłam. Chciałam dodać coś jeszcze,ale nie wiedziałam co, więc umilkłam.
     Edd nie był zadowolony z mojej odpowiedzi, ale widział, że sama jestem pogubiona. Westchnął, i skręcił między dwa kolorowe namioty. Sądziłam, że wesołe miasteczka cieszą się sławą tylko latem, więc dziwiła mnie spora liczba osób w tym miejscu, przecież wciąż jest zima.
     - Wyjaśnimy to później - zdecydował mężczyzna. - Na razie musimy zmyć tą krew i wrócić do reszty.
     Zawahałam się przed następnym pytaniem.
     - Co im powiemy?
     - Jeśli zapytają, skłamiemy, że wezwał nas właściciel, bądź poszliśmy zorganizować niespodziankę dla królowej.
     Prychnęłam.
     - A Lissa się nakręci i później będziemy musieli załatwiać coś ekstra dla niej, a ona i tak upatrzy w tym postęp - dodałam. - To się nie uda.
     Heston zerknął na mnie.
     - Co w takim razie proponujesz?
     - Hm... Powiemy, że były problemy z opłatami za nasz pobyt.
     Edd zastanawiał się chwilę, a potem kiwnął lekko głową.
     - W porządku - odparł.- A jaka w takim razie będzie twoja rola? Z całym szacunkiem,jednak wątpię byś przydała się przy rachunkach.
     W pełni podzielałam jego zdanie. Nigdy nie lubiłam matematyki.
     - Ja będę... - hm, tego nie przemyślałam. - Jestem młodą strażniczką. Możesz powiedzieć, że chciałeś nauczyć mnie czegoś zwykłego, co może się przydać w przyszłości. Z tego, co wiem właściciel jest morojem. Możemy skłamać, że osobiście mnie wezwał albo... - uśmiechnęłam się cwanie. - Powiemy, że ma dzieciaki, które wręcz błagały o spotkanie ze mną.
     Mężczyzna zaśmiał się. Byliśmy sami,mógł sobie na to pozwolić, tym bardziej, że mieliśmy zachowywać się zwyczajnie.
     - Odrzucam ostatnią możliwość. Reszta jest... bystra jesteś - powiedział z aprobatą. - Mimo to nie skłamiemy, że dzieciaki właściciela popadły w zachwyt w twojej osobie.
     Uśmiechnęłam się.
     - Dlaczego? Wszyscy wiedzą, że to możliwe.
     - To, że oczarowałaś sobą kilka osób, a jedna straciła dla ciebie rozum nie znaczy, że wszyscy cię kochają Hathaway - wytłumaczył.
     Chwilka.
     - Stracić rozum? Kto tego dokonał?
     - Jak to "kto"? Bielikow - odparł po prostu.
     - Dymitr?
     Skręciliśmy i szliśmy wzdłuż alejki drzew.
     - Tak - odparł natychmiast Edd. - Nie da się ukryć, że chłopak oszalał na twoim punkcie. Gdyby nie był strażnikiem adorowałby cię na każdym kroku.
    Uśmiechnęłam się lekko i spuściłam na moment głowę. Postanowiłam rozluźnić całkowicie atmosferę.
     - Nie dał rady mi się oprzeć - zażartowałam.
     - Ty jemu też.
     Ominęłam sprawnie dużą gałąź.
     - Możliwe - bąknęłam z uśmiechem.
     Zaraz potem złapałam się za głowę. Piekielny ból przeszył moją czaszkę. Upadłam na kolana i skuliłam się próbując złagodzić kłucie. Czułam się, jakby ktoś od środka wbijał mi w głowę tysiące igieł. Nigdy nie cierpiałam tak z powodu bólu głowy. Gorszego nie potrafiłam sobie wyobrazić. "Sprawdzimy?", usłyszałam męski głos. Znałam go, ale zanim zdążyłam sobie przypomnieć skąd, moją głowę rozsadziła kolejna jeszcze gorsza fala. Nie potrafiłam krzyczeć, ruszać się. Ledwo łapałam oddech. Resztkami świadomości i jedynymi odczuciami oprócz bólu były dłonie na moich plecach. Domyśliłam się, że to Edd próbuje mi pomóc. Lecz nie potrafił. Nikt nie umiałby tego zrobić. Nawet ja sama.
     Ból nagle ustał. To trwało jedynie kilka sekund, ale zdążyłam zaczerpnąć porządnie powietrza i poinformować Edda o sytuacji. Przecież, gdyby to stało się Lissie...
     - Robert - szepnęłam tylko.
     Kolejna fala bólu. Kolejne sekundy cierpienia. Kolejna piekielna wieczność.
     Byliśmy na uboczu, za namiotami. Miałam na dzieje, że nikt nas nie zobaczy, Nie chciałam ściągać niepotrzebnego tłumu i robić zamieszania. Mieliśmy się nie wyróżniać.
     - Nie dam rady - wybełkotałam. To już trzecia przerwa po ataku na moją głowę. Boje się, że kolejnej nie wytrzymam. Ból był nie do zniesienia. Okropny. Tym razem przerwa się przedłużała. Czułam krew. W ustach i na głowie. Nie byłam w stanie zemdleć, choć tak bardzo tego chciałam. To znaczy, zemdlałabym już dawno, ale Robert mi na to nie pozwala. Zmusza mnie do kolejnego wysiłku, potwornego bólu. Mimo to nie mogłam wydusić z siebie nawet jednej łzy. - To zbyt wiele.
     - Nie mów tak - powiedział natychmiast Edd. Klęczał przy mnie od początku. Ściskał za ramie. Dodawał otuchy, mimo, że nie mógł nic zrobić. Panikował, tak jak ja. - Wytrzymasz. Zawiadomiłem resztę, zaraz przyjdą. Rose, nie możesz się poddać. Musisz być przytomna. Wytrzymasz
     Słowa, które wypowiedział brzmiały niezwykle pewnie, jednak pokręciłam przecząco głową. Trzymał ją na swojej dłoni, abym nie pokaleczyła się bardziej. Oddychałam, łapczywie wciągając powietrze w płuca. Rozmasowywałam palcami skronie. Błagałam, by to się skończyło, by już więcej nie nawiedzał mnie ból.
     Mogłam tylko o tym marzyć.
     Piekło rozpętało się od nowa. Chaos zapanował nade mną. W gardle miałam wielką gule, która nie pozwalała mi krzyczeć. Więc otwierałam tylko szeroko usta i wrzeszczałam niemo. Bezgłośnie płakałam i rozpaczałam. Wplątałam palce we włosy, zacisnęłam pięści i ciągnęłam. Próbowałam skupić uwagę na zewnętrznym bólu, wiedząc, że tego ze środka nigdy nie uda mi się pokonać. Moje myślenie było pozbawione sensu, lecz pomagało mi to.
     Ból ustał, więc i ja wyciągnęłam palce z włosów. Uspokoiłam się. Skuliłam na otoczeniu. Nie podnosiłam powiek, bo bałam się, byłam przerażona. Jednak użyłam innych zmysłów. Dotyk. Całą uwagę poświęciłam tylko dotykowi. Czułam dłonie Edda na moich ramionach. Jednak szybko dołączyła do nich kolejna para. Wtedy przestałam czuć dłonie strażnika. Rozpoznałam za to coś o wiele lepszego
     Ręce Dymitra.
    Jestem pewna, że to on. Nie pomyliłabym jego dotyku. Rosjanin trzymał moją głowę, a drugą ręką muskał lekko moją talię. Tylko na moment otworzyłam oczy. Zobaczyłam nogi strażników i ciało Dymitra. Nie patrzyłam na jego twarz. Nie chciałam jej widzieć. A jednak pragnęłam tego całą sobą. Wreszcie zamknęłam oczy.Wgramoliłam się na Dymitra. Nie miał wyjścia, więc klęknął i usiadł na piętach. Będąc u niego na kolanach, czułam się bezpieczna. Otuliła mnie słodka woń mężczyzny.
     Ból. Szlag! Znów!
     Skręcałam się z bólu. Ukryłam twarz na piersi Dymitra. Nie chciałam, by ktokolwiek widział w jakim jestem stanie. Czułam, że strażnicy na mnie patrzą. Wiedziałam, że Edd klęczy tuż przed Bielikowem i mną. Jednak ból był silniejszy. Nie potrafiłam go okiełznać, nie umiałam ukryć przerażenia.
     Stop. Minęło.
     Wciskałam się w Dymitra. Słyszałam, że strażnicy o czymś rozmawiają, ale nie rozumiałam słów. Szykowałam się na kolejną fale, następne uderzenie bólu. Ale nic takiego się nie stało. Mijały minuty. Kolejne, i kolejne, potem następne i dalej nic.
     Odetchnęłam głęboko. Minęło. Otworzyłam oczy i odsunęłam się trochę od Dymitra. Rozejrzałam się wokół. Na twarzach mężczyzn malował się strach. Potrafili walczyć z nieśmiertelnymi wampirami. Chronili morojów. Widzieli bardzo dużo. Mordowali. Ale nigdy nie mieli do czynienia z atakiem psychicznym. Nie wiedzieli co robić, ani jak zachowywać się w stosunku do mnie.
     Przełknęłam ślinę.
     - Heston? - powiedziałam zachrypniętym, zszarganym głosem. - Wytrzymałam.
     Strażnik przyjrzał mi się uważnie. Jego spojrzenie było łagodne, miłe.
     - Nie wątpiłem, że tego dokonasz.
     Bezsilnie opadłam w ramiona Dymitra. Odzywając się prawie przekroczyłam granice cudu. Czułam się jakby uleciała ze mnie cała energia. Bielikow kompletnie nie zwracając uwagi na innych i ignorując to, że jest na służbie, przycisnął mnie do siebie. Służbie... Służba. Kogoś brakowało.
     Gwałtownie otworzyłam oczy.
     - Gdzie Lissa?