Od razu ostrzegam, że tam gdzie będę cytowała.. nie będą to całe cytaty, tylko najistotniejsze zdania, żeby w skrócie wam to przypomnieć. Chciałam wstawiać to --> (...) W miejsca, gdzie omijam zdania, ale wyszłoby tego zdecydowanie za dużo i nieprzyjemnie by się wam czytało. Więc.. to takie ostrzeżenie ode mnie, żebyście się nie czepiali nie pełnych cytatów ;) I z góry przepraszam, za lukę w tekście, też w cytatach, ale uznałam, że każdy mniej więcej pamięta tą walkę. Poza tym 1. nie oszukując, nie chciało mi się tyle pisać; 2. uznałam, że to opowiadanie ma być czymś więcej niż w połowie poprzepisywanym tekstem ;)
Z góry przepraszam, za wygląd, ale tak musi być. Poza tym, gdyby ktoś znalazł to samo na wattpadzie, to spoko. Prawdopodobnie o też będzie moje ;)
Miłego czytania. Mam nadzieje, że nie ma katastrofy.
---------------------------------------------------------------------------------------
"(...) Popatrzyłam na długą drogę wijącą się przede mną. Westchnęłam. Czekała mnie daleka podróż.
- Ruszaj, Rose - mruknęłam i poszłam przed siebie w poszukiwaniu ukochanego, którego musiałam zabić."
Otworzyłam oczy, dysząc ciężko. To sen. Po prostu sen. Zestresowałam się przed wyprawą do jaskini i mój umysł wcisnął mi najgorszy możliwy scenariusz. Dymitr żyje, a ja i Lissa nie jesteśmy pokłócone. A odbicie zakładników, po ataku na akademię nawet nie miało jeszcze miejsca. Ale... już niedługo. Cholerna przerażona głowa.
Usiadłam. Dopiero teraz zaczęły docierać do mnie dźwięki. Ktoś dobijał się do drzwi. Przetarłam oczy i zastanawiałam się, co się do diabła działo i dlaczego jestem w pokoju. Przecież niedługo idziemy na ratunek więźniom strzyg.
Usiadłam. Dopiero teraz zaczęły docierać do mnie dźwięki. Ktoś dobijał się do drzwi. Przetarłam oczy i zastanawiałam się, co się do diabła działo i dlaczego jestem w pokoju. Przecież niedługo idziemy na ratunek więźniom strzyg.
No, tak. Kazali mi odpocząć. Stan, matka, Lissa i Dymitr. Poprosili, żebym przespała się jeszcze kilka godzin przed walką. Zgodziłam się na to, bo rzeczywiście potrzebowałam odpoczynku, inaczej nie byłoby ze mnie większego pożytku podczas walki. Zadrżałam.
Niechętnie wstałam i otworzyłam drzwi. Oniemiałam. Wysoki strażnik wszedł do mojego pokoju, nie czekając na zaproszenie, a ja jeszcze nigdy nie cieszyłam się tak bardzo z nieproszonego gościa.
- Dymitr - pisnęłam desperacko i rzuciłam się w jego stronę.
Skoczyłam na niego i oplotłam nogi wokół jego bioder. Rosjanin zdążył mnie złapać w ostatniej chwili. Usłyszałam jak zamknął drzwi. Wcisnęłam twarz w szyje strażnika i objęłam go mocno.
Mogłam to zrobić. Kochałam się już z nim. Należałam do niego, a on do mnie. Miałam prawo okazywać mu swoje uczucia, mimo, że zewnętrzne przepisy mi na to nie pozwalały. Mogłam się do niego przytulać, całować go i nie mogłam mieć do siebie pretensji, że robię coś źle. Nie po tym co stało się tak niedawno. Potrafiłam przywołać do umysłu każdą sekundę tamtych chwil. Wciąż czułam tą ogromną radość, która nasiliła się, gdy uświadomiłam sobie, że nasze ciała się dotykają.
Jednak moje nocne mary rozwiały to szczęście. Musiałam uświadomić sobie, że wszystko jest tak, jak zanim zasnęłam. Bałam się, że może ta teraźniejszość jest snem, a sen jest moją teraźniejszością. Potrzebowałam dowodów. Żywy Dymitr u mnie w pokoju był najlepszym z nich.
- Zły sen? - zapytał. Tęskniłam za jego głosem. Miękkim, czułym tonem. Słodką barwą. Rozkoszowałam się nim.
Odsunęłam się lekko i z powagą spojrzałam w jego głębokie oczy. Błyszczały czymś delikatnie, ale były zmartwione, nie roześmiane.
- Nie - szepnęłam. - Najgorszy koszmar w moim życiu.
Przeklęte pieczenie rozlewało się od oczu w stronę serca. Zacisnęłam powieki i ponownie wtuliłam się w ciało Rosjanina. Jego ciepło uśmierzało mój ból. Owijało go, jak wąż swoją ofiarę, by w końcu całkowicie uśmiercić. Dymitr usiadł ze mną na łóżku. Siedziałam na jego kolanach, głowę oparłam na jego piersi. Jego ramię oplotło mnie i mocno przycisnęło do siebie, a druga dłoń głaskała moją głowę. Szeptał coś po rosyjsku do mojego ucha.
Żył, był tu ze mną, dotykał mnie. Czułam jego ciało, zapach; słyszałam jego głos, tak spokojny i pełen miłości. Kochał mnie. Nie był żadnym krwiożerczym potworem. Był moim wymarzonym mężczyzną - takim samym, jak zanim poszłam spać.
- Dymitr? - Spojrzał na mnie. Położyłam dłoń na jego policzku. - Kocham cię.
Uśmiechnął się delikatnie.
- Ja też cię kocham, Rose.
Przybliżyłam usta do jego warg. Pragnął tego, tak samo jak ja. Pocałowałam go. Nieśpiesznie, ale mocno. Włożyłam w ten pocałunek całą miłość, tęsknotę i ból, jakie czułam. Uniosłam się lekko na kolanach i napierałam na niego. Nie chciał się położyć, więc zrezygnowałam z nalegania, lecz nie usiadłam na jego kolanach, dopóki on mnie na nie, nie ściągnął.
- Rose - mruknął. - Nie teraz.
Skinęłam posłusznie głową.
- Dlaczego do mnie przyszedłeś?
Nie miałam mu za złe, że się tu pojawił. Byłam mu wręcz wdzięczna. Jednak wątpię, by przyszedł do mnie zupełnie bez powodu lub po prostu, żeby mnie zobaczyć. Tym bardziej, że wciąż trwają przygotowania do kontrataku z naszej strony.
- Twoja matka poprosiła, żebym cię obudził - wyjaśnił. - Za dwie i pół godziny opuszczamy teren akademii.
Wzdrygnęłam się. Nocny koszmar powrócił. Dymitr w jaskini. Strzyga wbijająca kły w jego gładką szyję. Mój krzyk. Łzy. Dużo łez. Cały strumień. Ból. Tak wiele bólu. Ogromna strata. I uczucie pustki w sercu, której nie da się zapełnić.
Wcisnęłam się w Dymitra tak mocno i gwałtownie, że opadł na łóżko. Sądził chyba, że chce znów się z nim kochać i odsunął mnie od siebie delikatnie. Cóż, miał trochę racji, chętnie poszłabym z nim do łóżka jeszcze raz, ale nie teraz. Później. Kiedy już odbijemy naszych ze szponów wroga. Dymitr nie zrozumiał moich zamiarów, ale zaniepokoił go wyraz mojej twarzy. Znów wcisnęłam się w jego ciało. Dotknęłam ręką jego szyj, dokładnie w miejscu, gdzie strzyga ukąsiła go w moim śnie. Przejechałam palcami po dwóch małych rankach, widocznych tylko w moim umyśle. Zadrżał. Spojrzał mi prosto w oczy i pocałował. Czułam się błogo, leżąc na jego brzuchu, pochłaniając jego ciepło i dotykając jego miękkich ust. Oderwałam się pierwsza, po dość długim czasie, i usiadłam z powrotem na jego kolanach. Dymitr również się podniósł.
- Obiecaj mi coś - wyszeptałam. Mówiłam całkowicie poważnie. Starałam się nie załamać głosu. - Kiedy pójdziemy już... tam, do jaskini, zrobisz wszystko, żeby przeżyć.
- Rose... - westchnął. Położył dłoń na mojej szyj i musnął kciukiem policzek. - Nie mogę ci tego obiecać.
Wypuściłam żałośnie powietrze z ust i spuściłam głowę.
- Oni są najważniejsi.
To było takie niesprawiedliwe. Poświęcił całe swoje dwadzieścia cztery lata na wpajanie sobie, że moroje zasługują na wszystko. Nie może mi nawet obiecać, że przeżyje, bo musi dbać o życie morojów, nie swoje. Ale teraz tak bardzo pragnęłam, aby złamał tę przeklętą zasadę i starał się chronić przede wszystkim siebie. Jest najlepszy i musi pomóc ocalić więźniów, ale on też musi wrócić żywy. Nie przeżyłabym, gdyby nie wrócił.
- Rozumiem - wydukałam. - Wiem, że wszyscy na ciebie liczą, ale... proszę, postaraj się zrobić wszystko, co możesz, żeby przeżyć. Musisz utrzymać przy życiu, jak największą ilość zakładników, ale - pociągnęłam nieudolnie nosem. - Błagam, nie daj się pokonać. Zrób to dla mnie...
Dymitr patrzył na mnie z całkowitą powagą. Ujęłam w dłonie jego twarz i zawzięcie skierowałam wzrok na jego oczy. Wydawało mi się, jakby przyciskał mnie swoim spojrzeniem. Było w tym tyle energii, niemal jej dotykałam.
- Postaram się wrócić, Rose - szepnął. - Nie mogę ci tego obiecać, lecz zrobię wszystko, co będę mógł, żeby do ciebie wrócić.
"Dziękuję", powiedziałam niemo.
Po okropnym koszmarze musiałam zrobić wszystko, co mogłam, aby zapobiec... złym zdarzeniom. Nie mogłam pozwolić na jego śmierć, ani przemianę. To byłoby zbyt bolesne, dla mnie i dla niego. Nie. Dymitr nie będzie strzygą. A ja nie będę cierpieć po jego stracie. Bo nie stracę go.
Przycisnęłam swoje ciało, do ciała Dymitra. Chłonęłam resztki bliskości, na jaką mogliśmy sobie pozwolić. Oplotłam Rosjanina nogami i mocno je zacisnęłam. Czułam, że Dymitr skrzywił się, gdy wbiłam pięty w jego ciało. Jednak nie odezwał się, nie powiedział nic. Zamiast tego przyciągnął mnie do siebie tak mocno, że przez chwile nie mogłam złapać oddechu. Przycisnęłam twarz do jego ramienia, wdychając jego zapach.
Siedzieliśmy tak dłuższy czas, dopóki Dymitr nie przypomniał, że musimy iść. Złapałam w pośpiechu kurtkę i włożyłam szybko. Zatrzymałam się jeszcze przed drzwiami i mocno, niemal boleśnie, wbiłam się w usta strażnika życząc mu w ten sposób powodzenia.
Przed akademią dosłownie wrzało. Każdy coś mówił, każdy coś robił. Wybranym nowicjuszom rozdawano broń. Ja już miałam sztylet. Dymitr posłał mi ostatnie czułe spojrzenie i ruszył w stronę mojej matki. Ja natomiast kierowałam się do moich rówieśników. Wszyscy w zniecierpliwieniu czekali na nieuniknione starcie ze strzygami.
**********
"Poruszaliśmy się w całkowitym milczeniu. Szłam w grupie nowicjuszy, lecz raz po raz zerkałam na Dymitra i napotkałam jego wzrok (...)
Rozdzieliliśmy się przy pierwszym wejściu do jaskini. Dymitr i moja matka wkrótce zniknęli w środku. Odprowadziłam ich spojrzeniem. W tej chwili czułam tylko lęk." Bolał mnie fakt, że przed wyruszeniem nie miałam możliwości porozmawiania z matką. Ogarnęło mnie paniczne uczucie, że mogą już nie wyjść z tej przeklętej jaskini. Panikę zwiększyło wspomnienie z koszmaru. Odgoniłam od siebie ponure myśli. "Próbowałam pocieszać się w myślach, że są parą najlepszych strażników na świecie. Jeśli ktoś miał szansę wyjść cało z tej potyczki, to właśnie oni. Ja powinnam zachować największą ostrożność. Okrążając pagórek skrywający grotę, nakazałam sobie spokój i opanowanie. Musiałam zapomnieć o uczuciach, do chwili kiedy będzie po wszystkim. Nadszedł czas walki i nic nie powinno mnie rozpraszać. (...)
Przed wejściem nasza grupa znów się rozdzieliła. Alberta i Stan wprowadzili swój oddział do środka. (...) My pozostaliśmy na zewnątrz, tworząc pierścień dookoła wejścia.
Czekaliśmy I nagle usłyszeliśmy odgłosy walki. Trwaliśmy w napięciu, gotowi do ataku. Emil był naszym dowódcą. Stał najbliżej wejścia, zaciskając w ręku srebrny sztylet.
Z tunelu wyłoniła się Abby Badica. Krzyknęła z przestrachu na nasz widok. Kiedy dotarło do niej, kim jesteśmy, rzuciła się w ramiona osoby stojącej najbliżej.
Chwilę później wyłonił się kolejny moroj. Był to pan Ellsworth.
- Co tam się dziej? - spytał Emil.
- Zapanował chaos - odparł pan Ellsworth. - Wiem tylko, że jeńcy uciekają w obu kierunkach. Trudno ocenić, kto ma przewagę. Udało się jednak rozbić strzygi. Ktoś... - Nauczyciel zmarszczył brwi. - Ktoś atakuje je ogniem.
(...)
Za każdym razem, kiedy ktoś wybiegał , modliłam się, żeby to był Eddie. Po naszej stronie jaskini uratowało się pięć ofiar porwania. Zakładałam, że pozostali wydostali się drugim wyjściem.
Minęło kilkanaście minut, ale nikt więcej się nie pojawił. Koszulka przesiąkła mi potem. Co chwila poprawiałam uchwyt na rękojeści sztyletu. Nagle zobaczyłam, że Emil się wyprostował. Zrozumiałam, że przekazano mu wiadomość do słuchawki komunikatora.
- Odprowadźcie morojów do szkoły - rozkazał, a potem zwrócił się do trojga dorosłych strażników. - Wchodzicie. Większość jeńców jest już na wolności, ale nasi znaleźli się w pułapce. Potrzebują pomocy. - Strażnicy natychmiast zniknęli w tunelu.
Zostało nas czworo: Emil i Stephen oraz dwoje nowicjuszy, czyli Shane i ja."
Pociłam się coraz mocniej, a ręce mi drżały. Wszystko układa się dokładnie tak, jak w moim śnie. Nie mogę pozwolić, by dokładnie każdy szczegół był taki sam. Dymitr nie może zginąć. Nie pozwolę na to. Jest zbyt cenny. Nie może zginąć, ani tym bardziej zostać przemieniony. Jeśli tak by się stało.. w moim sercu zapanowałaby nieodwracalna pustka, której nawet Lissa nie umiałaby zapełnić.
"Emil był wyraźnie zaniepokojony. Słońce chyliło się ku zachodowi. Minęło więcej czasu, niż sądziłam. Twarz strażnika stężała - odsłuchiwał kolejny raport.
Po chwili popatrzył na nas z zatroskaną miną.
- Potrzebują nas. Ktoś musi zabezpieczyć odwrót z drugiej strony. Nie straciliśmy wielu. Mają tylko kłopoty z wyprowadzeniem jeńców.
Powiedział "wielu". To znaczyło... Naraz zrobiło mi się zimno.
- Ty pójdziesz Stephen - Emil powiedział to z wahaniem. Rozumiałam go. Chciał pójść sam, ale jako dowódca naszej grupy powinien zostać na posterunku. Emil wypuścił powietrze i spojrzał na mnie.
- Pójdziesz ze Stephenem, Rose.
Nie musiał mi tego powtarzać. Wślizgnęłam się do jaskini tuż za strażnikiem i natychmiast poczułam mdłości." Zagłębiając się coraz bardziej w złowrogi tunel zastanawiałam się nad sytuacją. Dokładnie tak toczył się mój sen. Przynajmniej odkąd wyruszyliśmy z akademii. Strach przed utratą miłości motywował mnie bardziej. Musiałam mu pomóc - Dymitrowi. Jeśli nie uda mi się odwrócić losów od razu... może... jeśli strzyga zaatakuje w tym samym momencie, może uda mi się go ostrzec i damy radę wrócić obydwoje.
"Stephen zapalił małą latarkę wpiętą w klapę kurtki.
- Chciałbym móc ci powiedzieć, co masz robić, ale nie mam pojęcia, jak się sytuacja potoczy - mruknął. - Przygotuj się na każdą ewentualność.
Ciemność ustępowała. Odgłosy walki stawały się coraz wyraźniejsze. Wkrótce znaleźliśmy się w obszernej komorze zaznaczonej na mapie. Szybko oceniłam sytuację.
Jedna ze ścian jaskini zawaliła się i utworzyła rumowisko. Siedmioro strażników, a między nimi Dymitr i Alberta, znalazło się w pułapce wraz z dziesięcioma strzygami. Błyski światła przenikające zza stosu kamieni świadczyły o tym, że wciąż toczy się tam walka.
(...)
Kiedy pozostały już tylko dwie strzygi, Alberta zawołała, byśmy się wycofali.Dymitr pokonał jedną strzygę. Pozostała nam ostatnia.
- Rose! - krzyknął rozkazująco Stephen.
Posłuszeństwo. Tego uczono nas przede wszystkim. Natychmiast przeczołgałam się na drugą stronę. Za mną poszli inni. Przez tunel przedostała się Alberta. Dymitr przeczołgał się ostatni." Na sekundę nasze spojrzenia się skrzyżowały. Jego pełen ulgi wzrok, nie mógł równać się z moim przerażeniem. Nie potrafił mnie teraz nawet uspokoić. Zbyt wiele rzeczy przypominało mój sen. Nieuchronnie zbliżaliśmy się do najgorszego momentu. A ja nie miałam najmniejszej ochoty na powtórkę z rozrywki. Nie pozwolę strzygom go przemienić!
"Czekał nas długi marsz tunelem. Po jakimś czasie ujrzeliśmy w oddali błysk latarek. Toczyła się walka. Panna Carmack i moja matka odpierały atak trzech strzyg. Dołączyliśmy do nich i uporaliśmy się z bestiami w kilka sekund.
- Jedną grupę mamy z głowy - wyspała matka. Cieszyłam się, widząc ją żywą. - Sądzę jednak, że jest ich więcej. Strzygi rozdzieliły się przed napaścią na szkołę. Wiem jednak, że nasi wydostali się już na zewnątrz.
- Jaskinia ma kilka odnóg - wtrąciła Alberta. - Pewnie gdzieś tam się ukrywają.
Matka przytaknęła."
Nawet nie wiedziały, że to wszystko to czysta prawda. No, jeśli mój sen... miał rację. Niestety miałam złe przeczucia. Miałam zamiar powiedzieć im, co wiem, jednak... przecież to zwykły koszmar! Nie może przepowiedzieć mi przyszłości. Och, co za głupoty! Nie mogę podawać im informacji na podstawie sennych mar.
"Popatrzyliśmy na Albertę, która podjęła błyskawicznie decyzję.
- Wycofujemy się.
Ruszyliśmy szybko do wyjścia. Dymitr szedł obok mnie.
- Czy Eddie jest na zewnątrz?" - Musiałam o to spytać. Sen nie może mówić wszystkiego.
"- Tak. - Dymitr oddychał szybko. Bóg jeden wiedział, ile strzyg zabił tego dnia."
Ulżyło mi. Poczułam się, jakby jeden kamień spadł z moich barek. Ale największy ciągle tam tkwił. Jeżeli... jeśli dotychczas wszystko idzie zgodnie z moim snem, to mogę uratować Dymitra. Dam radę. Muszę sobie poradzić.
"Przypominam sobie ten zakręt - odezwała się moja matka. - Wyjście jest niedaleko.
Poczułam mdłości na sekundę przed atakiem. Siedem strzyg rzuciło się na nas na rozdrożu w kształcie litery T. Jeden z naszych strażników zginął na miejscu. Cofnęłam się natychmiast i przygotowałam do ataku.Znajdowaliśmy się w wąskim tunelu i nie wszyscy mieliśmy szansę na starcie ze strzygami. Utknęłam z tyłu, obok panny Carmack.
Alberta zerknęła na mnie i kilku strażników.
- Cofać się! - krzyknęła.
Razem z trójką strażników wycofaliśmy się za węgieł. Znajdowaliśmy się blisko wyjścia. Widziałam twarze Widziałam twarze kolegów stojących na zewnątrz. Zatrzymaliśmy się przy wyjściu, w obawie o to, jak rozwinie się sytuacja.
Chwile później zobaczyliśmy w tunelu oddział mojej matki.
Zbliżali się. Jeszcze chwila i będą bezpieczni.
Niestety. W jednej z nisz korytarza przyczaiły się trzy strzygi. Jedna z bestii chwyciła Celeste, zagłębiając kły w jej policzku. Drugi napastnik sięgnął po pannę Carmack, ale moja matka okazała się szybsza. wypchnęła nauczycielkę do wylotu tunelu.
Trzecia strzyga rzuciła się na Dymitra."
Bałam się. Pamiętałam ten moment doskonale z mojego snu i wyprzedziłam bieg zdarzeń. Pociłam się okropnie i dopadło mnie przerażenie, ale poprawiłam sztylet w dłoni i kilka sekund wcześniej ruszyłam w stronę mentora. Strażnicy, którzy stali przede mną nie zdążyli mnie powstrzymać, bo nawet nie oczekiwali jakiegokolwiek ruchu z mojej strony. Bestia już przygwoździła Dymitra do skały i pokazała swoje ostrze kły. Bielikow nie miał szans na przeżycie. Lecz nikt nie uwzględnił mnie w tej walce. Dokładnie w momencie, w którym kły dotknęły szyi strażnika, rzuciłam się na przypierającą go bestie. Nie spodziewała się mnie. Zyskałam przewagę. Poturlaliśmy się w głąb tunelu. Strzyga podniosła się błyskawicznie. Ja niestety nie tak szybko. Napastnik wykorzystał to, kopnął w brzuch i rzucił o skałę. Miałam mroczki przed oczami, ale szybko je rozproszyłam. Kątem oka zauważyłam, że Dymitr już wstał. Żyje, jest cały i zdrowy!
Inni strażnicy otrząsnęli się już i pomagali w zabijaniu strzyg. Kilku szło mi z pomocą, jednak bestia uwzięła się na mnie. Nie pozwoliłam jej przemienić strażnika; była rozwścieczona. Starliśmy się w śmiertelnym uścisku. Mój przeciwnik był znacznie szybszy, większy i silniejszy. Miałabym marne szanse w starciu sam na sam. Całe szczęście strażnicy już zaatakowali. Lecz strzyga odpychała tylko ich ciosy, skupiając atak na mnie. Kilka razy udało mi się drasnąć ją sztyletem, ale to nie rozbiło wielkiej różnicy.
Sekundę przed tym, jak ktoś zatopił sztylet w jej sercu, zdążyła jeszcze zebrać wszystkie siły i wykorzystać na mnie. Cisnęła mną z całej pozostałej jej siły o ścianę jaskini. Nie mogłam złapać oddechu. Czułam smak krwi w ustach. Czerwona ciecz spływała mi także po głowie, co musiało znaczyć, że mam ranę. Wbrew wszystkim pozorom nie zemdlałam. Z zadowoleniem oglądałam martwe ciało strzygi. Nie udało jej się przemienić mojego mentora. Polegała. To ja zwyciężyłam w najistotniejszej walce. A jednak nie wszystko wydarzyło się tak jak w moim koszmarze. Ten ...sen, trzeba wyjaśnić. Nie miałam pojęcia jakim cudem przyśnił mi się dokładny przebieg akcji i dlaczego, ale cieszyłam się, że tak się stało. Dzięki temu mogłam uratować miłość mojego życia.
Ja niestety niekoniecznie wyszłam z tej potyczki bez szwanku. Nie mogłam nawet unieść ręki, by dotknąć głowy. Jednak... albo udało mi się to drugą ręką i nie zdawałam sobie z tego sprawy, albo to dłoń kogoś innego. Była...hm, duża, ze smukłymi palcami, ciepła, delikatna. Starałam się za wszelką cenę przesunąć czubek głowy jak najbardziej w stronę tego dotyku.
Ktoś kucnął przede mną. I to chyba była jednak jego dłoń. Powoli podniosłam wzrok.
Dymitr!
Gdybym tylko miała siłę, rzuciłabym mu się na szyję. Czułam teraz tylko szczęście. Ból odszedł w zapomnienie, przynajmniej na najbliższe sekundy. Oczy strażnika wyrażały... strach. Dymitr bał się o mnie. Uratowałam go, ale sama trochę ucierpiałam. Dla mnie jednak to nie miało znaczenia. Starałam się uśmiechnąć, pokazać, aby on też się cieszył. Mimo, że straciliśmy trochę ludzi, to my oboje żyjemy. To samolubne i trochę egoistyczne myśleć tylko o naszej dwójce w tej sytuacji, ale ciężko mi było skupić się na czymś innych, niż my. Właściwie niż Dymitr. Mogłabym nawet umrzeć, gdybym obroniła jego. On przydałby się wszystkim bardziej niż ja. Jest bardziej opanowany, ma większe umiejętności. Jednak mam szczęście i ja także żyje. I wcale nie czuje, jakbym umierała. Poza tym po śmierci byłoby mi nudno bez Dymitra i Lissy.
Nad piękną twarzą Dymitra zobaczyłam moją matkę. Ona też się o mnie bała. Powiedziała coś prędko do Bielikowa, ale nie zrozumiałam słów. Wszystkie dźwięki były stłumione, dalekie. Bielikow kiwnął energicznie głową. Chwycił mnie w ramiona i razem z innymi strażnikami wybiegł na zewnątrz. Moja matka biegła ostatnia. Tuż za nami. Zrozumiałam, że ubezpieczała nas.
Wtuliłam się w ciało mojego mentora i zaciągnęłam się jego zapachem. Mimo potu nadal czułam wodę kolońską, której używał. Objęłam go za szyję i uśmiechnęłam się.
Usłyszałam niewyraźnie kilka rozkazów Alberty i nagle wszyscy zwartą grupą ruszyliśmy truchtem w stronę akademii. Musieliśmy zdążyć przed zachodem słońca. Zostało nam niewiele czasu, ale współpracując szybko pokonywaliśmy odległość od murów szkoły.
Ja skupiałam się głównie na Dymitrze. Zebrałam wszystkie siły i zacisnęłam palce na jego koszulce.Niewyobrażalnie cieszyłam się ze swojego zwycięstwa. A jeszcze bardziej ze swojej nagrody. Patrzyłam zawzięcie na twarz Dymitra i czułam, że rozpycha mnie szczęście. Łzy napłynęły mi do oczu, a błogi,choć lekko nieprzytomny uśmiech, zagościł na ustach. Dymitr zerknął na mnie. Żadne z nas nie miało siły, by coś powiedzieć, ale nasze oczy na pewno wyrażały wszystko. Czułam, że potem będę musiała wytłumaczyć się z mojego działania, ale nie przejmowałam się tym. Starłam łzę i znów uśmiechnęłam się do Dymitra. Zanim przymknęłam oczy, dostrzegłam jeszcze, że Bielikow uniósł lekko kąciki ust.
-----------------------------------------------------------------------------------------
cdn. ;)
To tak na początek roku szkolnego :D