środa, 17 sierpnia 2016

Rozdział 61

     Przyszli. Dopiero teraz uświadomiłam sobie, jak bardzo się bałam.
     Starałam się zachować obojętną minę, ale widok Rosjanina sprawił, że miałam ochotę krzyczeć i piszczeć. Dymitr wyglądał tak samo jak wcześniej. Żadnych zadrapań, śladów walki. Prochowiec powiewał na mroźnym wietrze. Włosy nadal związane były w nienaganny kucyk z tyłu głowy. Nie miał rękawiczek, a ja usilnie próbowałam sobie przypomnieć czy zakładał je, kiedy wychodziliśmy z kwater dla strażników.
     Lustrowałam go wzrokiem, upewniając się, że wszystko jest w porządku. Nie wyglądał, jakby przeszedł jakąkolwiek walkę lub zmierzył się z niebezpieczeństwem. Na twarzy było zdecydowanie, ale nie wyczułam tej adrenaliny, po stoczonej walce. Zerknęłam na Fredy'ego. On też nie wyglądał źle. Odniosłam nawet wrażenie, że gdyby nie był na służbie, uśmiechnąłby się. Dlaczego? Zauważyłam, że spogląda na mnie raz po raz. Zignorowałam wszystko i czekałam, aż ktoś wytłumaczy co się stało. Dymitr był tu z nami i wszyscy byliśmy bezpieczni, ale co było wcześniej?
     Lissa i Christian wydawali się zdezorientowani. Oni jako jedyni nie wiedzieli, dlaczego zrobiło się między nami małe zamieszanie. Nie odwracałam się do nich, w obawie, że zdradzi mnie wyraz twarzy. Doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, że nie umiem zachować idealnie obojętnej twarzy, a Lissa jest moją przyjaciółką - zorientuje się, że coś nie gra.
     - Nie - usłyszałam głos Dymitra. - Zepsuta krótkofalówka. Rozumiałem was, ale wy nie słyszeliście mnie.
     Uświadomiłam sobie, że strażnicy zaczęli już rozmowę. Kiedy Dymitr zerknął na mnie, zdałam sobie sprawę także z tego, że cały czas się na niego patrzę. Po raz ostatni spojrzałam prosto w jego głębokie, brązowe oczy, odetchnęłam spokojnie i odwróciłam wzrok.
     - Szlag! - mruknął Edd. - Przecież sprawdzaliśmy wszystkie krótkofalówki. Jak to możliwe, że któraś nie działa?
     Nikt się nie odezwał, bo nikt nie znał odpowiedzi na jego pytanie. Patrzyliśmy na siebie w milczeniu, dopóki nie przerwał tego doniosły kobiecy już głos.
     - Czy ktoś wyjaśni mi, co się tu dzieje? - spytała Lissa.
     Wszystkie spojrzenia skierowały się na nią. Była roztargniona i lekko już zmęczona. Wiedziałam to nawet bez więzi. Rozumiałam ją. Ma osiemnaście lat i jest królową pradawnej rasy wampirów. To może być przytłaczające... Jest taka młoda, a musi tyle cierpieć, pokonać tyle przeciwności, zmierzyć się z tyloma arystokratycznymi kretynami. Sama osadziłam ją na tronie, jednak nie żałuję tego. Doskonale wiem, że Lissa była najlepszym wyborem. I nawet jeśli jest młoda, wspaniale sobie radzi. Wiem, że zrobi wiele dobrego dla naszego świata.
     Spojrzeliśmy po sobie. Heston - jako nasz przywódca - zdecydował powiedzieć o wszystkim królowej.
     - Na szczęście nic się nie stało - podsumował. - Przepraszamy i postaramy się więcej nie narażać bezpieczeństwa, Wasza Wysokość.
     Spojrzenie Lissy złagodniało. Wyglądała niesamowicie. Nie miała na sobie sukienki, lecz dżinsy, bluzkę i gruby płaszcz. Wszystko wyglądało ślicznie, ale dość zwyczajnie, choć zapewne było tak drogie, że musiałabym oszczędzać pieniądze przez kilka miesięcy, by to kupić. Lissa lubiła prostotę, poza tym nie chciała się dziś wyróżniać. Mimo wszystko wyglądała olśniewająco. Podziwiałam ją, dopóki jej głos nie przywrócił mnie do rzeczywistości. Skarciłam się szybko w myślach. Mam się skupiać na jej bezpieczeństwie, a nie wyglądzie.
     - Niech pan nie przeprasza, strażniku Heston. Nic się nie stało. - Zupełnie jakby próbowała go uspokoić. Chyba podziałało. - Następnym razem w razie problemów proszę się nie wahać i starać się ocalić wszystkich strażników. Są zbyt cenni, żeby o nich zapominać. Jednak... chciałabym o wszystkim dowiadywać się na bieżąco.
     Po raz kolejny zachwyciłam się Lissą. Była stanowcza, ale niezwykle uprzejma i miła. Niezwykle ceniła życie dampirów. Wiedziała ile dla niej poświęcamy. Idealna królowa, wiedziałam, że taka będzie.
     - Oczywiście, Wasza Wysokość.
     Lissa uśmiechnęła się do niego, złapała rękę Christiana i podeszła kilka kroków w stronę Dymitra. Popatrzyła na niego troskliwie. Odtrąciłam od siebie zazdrość.
     Ta dwójka wciąż była... odczuwali jeszcze skrawki tego, co łączyło ich po odmianie Dymitra. Nie byłam na nich zła z tego powodu, ale nie mogę powiedzieć, że byłam szczęśliwa. Lissa bardzo troszczyła się o Dymitra. Ta troska nie była zła, pod warunkiem, że Lissa nie irytowała mnie nią. Tuż po koronacji potrafiła do nas przychodzić i więcej czasu poświęcać rozmowie z moim chłopakiem niż ze mną. Nie mówiłam nic, bo nie chciałam wszczynać awantury, aczkolwiek Dymitr zorientował się, gdy odwiedzała nas sama Lissa zachowuje się inaczej. Uspokoiłam się, gdy Lissa znów zaczęła zachowywać się normalnie. Za to Dymitr, wciąż wdzięczny jej za odmianę, wykonywał każde jej polecenie i jeszcze więcej. Potrafił zmuszać swój organizm do zbyt dużego wysiłku po to, by spełniać jej małe zachcianki. Wkurzało mnie, że Lissa niczego nie widzi, a Dymitr przychodził do domu tak zmęczony, że nie miał siły kompletnie na nic. Później okazało się, że ona nie jest temu aż tak bardzo winna. Lissa kazała mu iść do domu, a on upierał się, że ma jeszcze siłę i chętnie jej pomoże. Byłam potwornie zazdrosna, że poświęcał jej tyle czasu, żeby po miziać się ze mną. Potem wszystko zostało wyjaśnione i sytuacja wróciła do normy.
     - Cieszymy się, że nic się panu nie stało, strażniku Bielikow - powiedziała łagodnie Lissa.
     Christian kiwnął głową, na znak, że zgadza się ze swoją dziewczyną. Bielikow podziękował grzecznie. Staliśmy jeszcze chwilę wymieniając drobne uwagi. Lissa wydawała się zniecierpliwiona i kiedy wszyscy zamilkli, ona odezwała się.
     - Czy możemy iść na kolejkę? - spytała cicho.
     Podążyłam za jej wzrokiem. Tor ustawiony w powietrzu wyglądał za groźnie dla delikatnej blondynki. Pełno gwałtownych zakrętów, w dwóch miejscach wagony przekręcają się do góry nogami! Zerknęłam na ludzi trzymających dłonie przy buzi by nie zwymiotować. Spojrzałam na Lissę z powątpiewaniem, lecz ona nie zauważyła mnie, zajęta podziwianiem kolorowych wagoników pędzących po podniebnych torach. Christian, tak jak ja, wydawał się lekko zaniepokojony.
     - Liss - objął ją delikatnie. Ona odwróciła się do niego, a z jej oczu tryskała miłość. Oparła dłoń, na jego piersi, a ja poczułam, że moje stanowisko zostaje podburzane. Wcześniej tylko ze mną czuła się bezpieczna. Sytuacja zmieniła się już dawno, jednak czasem nadal potrafię odczuwać niekontrolowaną zazdrość. - Nie jestem pewien, czy powinniśmy tam iść.
     Dragomirówna zerknęła na niego.
     - Boisz się? - zachichotała. Gdyby nie służba, ja także bym to zrobiła.
     - O ciebie - szepnął chłopak.
     Nikt poza mną chyba tego nie usłyszał, co uświadomiło mi, że jestem tu jako opiekunka i nie mogę przysłuchiwać się ich rozmowom. Powinnam skupić się na ich bezpieczeństwie.
     A jednak słowa Christiana uniemożliwiały mi pełne skupienie. Boi się o nią. Christian martwi się o Lissę. Chce zrobić wszystko, aby była bezpieczna. Zdawałam sobie z tego sprawę już od dawna, jednak wcześniej udowadniał to w... trudnych sytuacjach, bezpośrednio zagrażających jej życiu lub zdrowiu. Tymczasem teraz Ozera wykazuje ogromną troskę z powodu zwykłej kolejki górskiej. To zaskakujące jak wiele miłości w nim jest. Cóż, chyba ciągle mylę się w ocenie jego osoby. Prawdopodobnie nie chcę dopuścić do siebie prawdy na temat jego milszej strony.
     - Spokojnie - usłyszałam jeszcze. - Nic mi się nie stanie, poza tym będziesz koło mnie.
     Odwróciłam od nich wzrok (chociaż nawet nie zauważyli, że na nich patrzę) i skupiłam uwagę na otoczeniu. Wszędzie na około widać było grupki przyjaciół, zakochane pary lub rodziny z uroczymi małymi dziećmi. Zazdrość wstrząsnęła całym moim ciałem. Oni chodzą wolni, pełni możliwości wyboru. Uwielbiają się. Nie muszą się niczym martwić. Mają w sobie tyle wolnej energii. Mogą wykorzystywać ją, jak chcą i robić, co chcą. Mogą... mogą robić wszystko, o czym zamarzą. Ja nie mogę nic. Nie mogę decydować o sobie. Moje życie jest w rękach innych i nie mogę nic z tym zrobić.
     - Ocknęłam się słysząc swoje nazwisko.
     - ...a Hathaway zostaje przy wejściu do kolejki - Heston chyba kończył wydawanie poleceń. Całe szczęście usłyszałam najważniejszą informacje. - Idziemy.
     Ruszyłam posłusznie za grupą. Dochodziliśmy do kolejki górskiej. Zaczęło mi przeszkadzać coś lepkiego na moich rękach. To na pewno nie pot, pomyślałam jeszcze przed tym jak spojrzałam w dół. Ze strachem odkryłam, że moje dłonie są całe we krwi. Skąd ona się tu wzięła? Nie walczyłam z nikim, przez cały dzień nie miałam żadnej styczności z krwią, więc jakim sposobem ona jest teraz na moich dłoniach? Wpatrywałam się ślepo w swoje ręce. Edd szedł przed ostatni, tuż przede mną. Przystanął, więc ja także to zrobiłam. Jego bystre spojrzenie od razu powędrowało na moje dłonie. Zaskoczona nagłym postojem zapomniałam ich ukryć. Zawstydzona i, tak jak Heston, kompletnie zdezorientowana spojrzałam na niego, starając się nie okazać strachu. Wyczuwając, że reszta także się zatrzymała strażnik zasłonił mnie.
     - O co chodzi, strażniku Heston? - spytał Dymitr. Jako jedyny się na to odważył. Zapewne dlatego, że ja jestem w to zamieszana.
     Słysząc głos Bielikowa zareagowałam szybko. Gwałtownie podniosłam głowę i utkwiłam intensywne spojrzenie w Eddzie. W moim wzroku już nie było tego strachu... Bałam się, ale że Dymitr będzie się niepotrzebnie martwił. To na pewno nic takiego. Zaraz wszystko się wyjaśni, a Rosjanin nie musi o niczym wiedzieć. Heston zrozumiał, o co go proszę.
     Kazał mi ukryć na moment ręce, więc schowałam je za plecami, a on odwrócił się przodem do reszty.
     - Wasza Wysokość - chyba już zapomniał, że miał się do niej zwracać po imieniu. Lissa nie to zauważyła i nie była zbyt zadowolona. - Najmocniej panią przepraszamy, ale czy zgodziłaby się pani na... chwilowe osłabienie straży? Ja i strażniczka Hathaway musimy... odłączyć się na...
     - Rozumiem - wtrąciła Lissa. Jestem pewna, że widziała jak Edd męczy się z wyjaśnieniami. Ufała mu i nie musiała wysłuchiwać szczegółowo, gdzie chce iść. - Macie moje pozwolenie. Ale czy mogę wiedzieć.. o co chodzi?
     Nawet jeśli nie widziałam twarzy strażnika, byłam prawie pewna, że jest delikatnie zakłopotany. Strażnicy nie okazują uczuć, jednak swój swojego potrafi odczytać.
     - Wasza Wysokość - wychyliłam się lekko zza tęgiego ciała strażnika Hestona. - To dla pani bezpieczeństwa.
     Nie kłamałam za bardzo. Ochrona w tym momencie polegała na wpasowaniu się w tłum. Jednak nastolatka z zakrwawionymi dłońmi nie jest zwykłym widokiem. Ściągnęło by to niepotrzebne spojrzenia ludzi (którzy na pewno już wlepiają się w moje dłonie, mimo, że ukrywam się jak tylko się da). Poza tym w walce byłabym mniej skuteczna. Stracona krew równa się straconym siłom. A czasem odrobina za mało szybkości i po tobie.
     Lissa ufała mi bezgranicznie. Wiedziała, że nie zrobię nic, co może zesłać na nią zagrożenie. Kiwnęła głową i o nic już nie pytała. Heston za to zajął się zmianą taktyki
     - Smith, Olsen zajmujecie miejsca za królową i lordem Ozerą. Strażnik Bielikow zostanie zamiast strażniczki Hathaway na dole. A pan, strażniku Alto... Sądzę, że w powietrzu nie powinno się nic stać, więc niech pan znajdzie i zarezerwuje nam stolik w środku jakiejś kawiarni. Jeśli przejazd się skończy a nas nie będzie, idźcie sami. My dołączymy jak najszybciej.
     Hardo patrzyłam na wszystkich, z wyjątkiem Dymitra. Bałam się, że jeśli zobaczę jego twarz nie będę potrafiła się powstrzymać i rzucę mu się na szyję. Już teraz miałam niepohamowaną ochotę wtulenia się w jego prawie dwumetrowe ciepłe ciało.Brakowało mi jego uspokajających dłoni.
     Wzięłam głęboki oddech i wyprostowałam się. Wyczułam na sobie wzrok Bielikowa, ale spokojnie czekałam, aż odejdą. Skupiłam się na dłoniach. Muszę je ukryć. Przypomniałam sobie o rękawiczkach, które zdjęłam po wyjściu na brzeg. Wyciągałam je już z kieszeni, kiedy usłyszałam głos mężczyzny.
     - Pobrudzisz je.
     Zerknęłam na Hestona.
     - Muszę je jakoś ukryć - przypomniałam.Nie mogę paradować po wesołym miasteczku z zakrwawionymi dłońmi na wierzchu. Ludzie raczej nie są przyzwyczajeni do tego widoku.
     Edd ruszył, podążyłam za nim. Wyciągnął coś z kieszeni i podał mi.
     - Ubrudzą się - powiedziałam, spoglądając na rękawiczki.
     - Mam drugą parę. - Wyjął kolejne rękawice i wsunął na dłonie. - Co się stało?
     Nie od razu zorientowałam się, że pyta o krew.
     - Nie mam pojęcia - odparłam. Chciałam dodać coś jeszcze,ale nie wiedziałam co, więc umilkłam.
     Edd nie był zadowolony z mojej odpowiedzi, ale widział, że sama jestem pogubiona. Westchnął, i skręcił między dwa kolorowe namioty. Sądziłam, że wesołe miasteczka cieszą się sławą tylko latem, więc dziwiła mnie spora liczba osób w tym miejscu, przecież wciąż jest zima.
     - Wyjaśnimy to później - zdecydował mężczyzna. - Na razie musimy zmyć tą krew i wrócić do reszty.
     Zawahałam się przed następnym pytaniem.
     - Co im powiemy?
     - Jeśli zapytają, skłamiemy, że wezwał nas właściciel, bądź poszliśmy zorganizować niespodziankę dla królowej.
     Prychnęłam.
     - A Lissa się nakręci i później będziemy musieli załatwiać coś ekstra dla niej, a ona i tak upatrzy w tym postęp - dodałam. - To się nie uda.
     Heston zerknął na mnie.
     - Co w takim razie proponujesz?
     - Hm... Powiemy, że były problemy z opłatami za nasz pobyt.
     Edd zastanawiał się chwilę, a potem kiwnął lekko głową.
     - W porządku - odparł.- A jaka w takim razie będzie twoja rola? Z całym szacunkiem,jednak wątpię byś przydała się przy rachunkach.
     W pełni podzielałam jego zdanie. Nigdy nie lubiłam matematyki.
     - Ja będę... - hm, tego nie przemyślałam. - Jestem młodą strażniczką. Możesz powiedzieć, że chciałeś nauczyć mnie czegoś zwykłego, co może się przydać w przyszłości. Z tego, co wiem właściciel jest morojem. Możemy skłamać, że osobiście mnie wezwał albo... - uśmiechnęłam się cwanie. - Powiemy, że ma dzieciaki, które wręcz błagały o spotkanie ze mną.
     Mężczyzna zaśmiał się. Byliśmy sami,mógł sobie na to pozwolić, tym bardziej, że mieliśmy zachowywać się zwyczajnie.
     - Odrzucam ostatnią możliwość. Reszta jest... bystra jesteś - powiedział z aprobatą. - Mimo to nie skłamiemy, że dzieciaki właściciela popadły w zachwyt w twojej osobie.
     Uśmiechnęłam się.
     - Dlaczego? Wszyscy wiedzą, że to możliwe.
     - To, że oczarowałaś sobą kilka osób, a jedna straciła dla ciebie rozum nie znaczy, że wszyscy cię kochają Hathaway - wytłumaczył.
     Chwilka.
     - Stracić rozum? Kto tego dokonał?
     - Jak to "kto"? Bielikow - odparł po prostu.
     - Dymitr?
     Skręciliśmy i szliśmy wzdłuż alejki drzew.
     - Tak - odparł natychmiast Edd. - Nie da się ukryć, że chłopak oszalał na twoim punkcie. Gdyby nie był strażnikiem adorowałby cię na każdym kroku.
    Uśmiechnęłam się lekko i spuściłam na moment głowę. Postanowiłam rozluźnić całkowicie atmosferę.
     - Nie dał rady mi się oprzeć - zażartowałam.
     - Ty jemu też.
     Ominęłam sprawnie dużą gałąź.
     - Możliwe - bąknęłam z uśmiechem.
     Zaraz potem złapałam się za głowę. Piekielny ból przeszył moją czaszkę. Upadłam na kolana i skuliłam się próbując złagodzić kłucie. Czułam się, jakby ktoś od środka wbijał mi w głowę tysiące igieł. Nigdy nie cierpiałam tak z powodu bólu głowy. Gorszego nie potrafiłam sobie wyobrazić. "Sprawdzimy?", usłyszałam męski głos. Znałam go, ale zanim zdążyłam sobie przypomnieć skąd, moją głowę rozsadziła kolejna jeszcze gorsza fala. Nie potrafiłam krzyczeć, ruszać się. Ledwo łapałam oddech. Resztkami świadomości i jedynymi odczuciami oprócz bólu były dłonie na moich plecach. Domyśliłam się, że to Edd próbuje mi pomóc. Lecz nie potrafił. Nikt nie umiałby tego zrobić. Nawet ja sama.
     Ból nagle ustał. To trwało jedynie kilka sekund, ale zdążyłam zaczerpnąć porządnie powietrza i poinformować Edda o sytuacji. Przecież, gdyby to stało się Lissie...
     - Robert - szepnęłam tylko.
     Kolejna fala bólu. Kolejne sekundy cierpienia. Kolejna piekielna wieczność.
     Byliśmy na uboczu, za namiotami. Miałam na dzieje, że nikt nas nie zobaczy, Nie chciałam ściągać niepotrzebnego tłumu i robić zamieszania. Mieliśmy się nie wyróżniać.
     - Nie dam rady - wybełkotałam. To już trzecia przerwa po ataku na moją głowę. Boje się, że kolejnej nie wytrzymam. Ból był nie do zniesienia. Okropny. Tym razem przerwa się przedłużała. Czułam krew. W ustach i na głowie. Nie byłam w stanie zemdleć, choć tak bardzo tego chciałam. To znaczy, zemdlałabym już dawno, ale Robert mi na to nie pozwala. Zmusza mnie do kolejnego wysiłku, potwornego bólu. Mimo to nie mogłam wydusić z siebie nawet jednej łzy. - To zbyt wiele.
     - Nie mów tak - powiedział natychmiast Edd. Klęczał przy mnie od początku. Ściskał za ramie. Dodawał otuchy, mimo, że nie mógł nic zrobić. Panikował, tak jak ja. - Wytrzymasz. Zawiadomiłem resztę, zaraz przyjdą. Rose, nie możesz się poddać. Musisz być przytomna. Wytrzymasz
     Słowa, które wypowiedział brzmiały niezwykle pewnie, jednak pokręciłam przecząco głową. Trzymał ją na swojej dłoni, abym nie pokaleczyła się bardziej. Oddychałam, łapczywie wciągając powietrze w płuca. Rozmasowywałam palcami skronie. Błagałam, by to się skończyło, by już więcej nie nawiedzał mnie ból.
     Mogłam tylko o tym marzyć.
     Piekło rozpętało się od nowa. Chaos zapanował nade mną. W gardle miałam wielką gule, która nie pozwalała mi krzyczeć. Więc otwierałam tylko szeroko usta i wrzeszczałam niemo. Bezgłośnie płakałam i rozpaczałam. Wplątałam palce we włosy, zacisnęłam pięści i ciągnęłam. Próbowałam skupić uwagę na zewnętrznym bólu, wiedząc, że tego ze środka nigdy nie uda mi się pokonać. Moje myślenie było pozbawione sensu, lecz pomagało mi to.
     Ból ustał, więc i ja wyciągnęłam palce z włosów. Uspokoiłam się. Skuliłam na otoczeniu. Nie podnosiłam powiek, bo bałam się, byłam przerażona. Jednak użyłam innych zmysłów. Dotyk. Całą uwagę poświęciłam tylko dotykowi. Czułam dłonie Edda na moich ramionach. Jednak szybko dołączyła do nich kolejna para. Wtedy przestałam czuć dłonie strażnika. Rozpoznałam za to coś o wiele lepszego
     Ręce Dymitra.
    Jestem pewna, że to on. Nie pomyliłabym jego dotyku. Rosjanin trzymał moją głowę, a drugą ręką muskał lekko moją talię. Tylko na moment otworzyłam oczy. Zobaczyłam nogi strażników i ciało Dymitra. Nie patrzyłam na jego twarz. Nie chciałam jej widzieć. A jednak pragnęłam tego całą sobą. Wreszcie zamknęłam oczy.Wgramoliłam się na Dymitra. Nie miał wyjścia, więc klęknął i usiadł na piętach. Będąc u niego na kolanach, czułam się bezpieczna. Otuliła mnie słodka woń mężczyzny.
     Ból. Szlag! Znów!
     Skręcałam się z bólu. Ukryłam twarz na piersi Dymitra. Nie chciałam, by ktokolwiek widział w jakim jestem stanie. Czułam, że strażnicy na mnie patrzą. Wiedziałam, że Edd klęczy tuż przed Bielikowem i mną. Jednak ból był silniejszy. Nie potrafiłam go okiełznać, nie umiałam ukryć przerażenia.
     Stop. Minęło.
     Wciskałam się w Dymitra. Słyszałam, że strażnicy o czymś rozmawiają, ale nie rozumiałam słów. Szykowałam się na kolejną fale, następne uderzenie bólu. Ale nic takiego się nie stało. Mijały minuty. Kolejne, i kolejne, potem następne i dalej nic.
     Odetchnęłam głęboko. Minęło. Otworzyłam oczy i odsunęłam się trochę od Dymitra. Rozejrzałam się wokół. Na twarzach mężczyzn malował się strach. Potrafili walczyć z nieśmiertelnymi wampirami. Chronili morojów. Widzieli bardzo dużo. Mordowali. Ale nigdy nie mieli do czynienia z atakiem psychicznym. Nie wiedzieli co robić, ani jak zachowywać się w stosunku do mnie.
     Przełknęłam ślinę.
     - Heston? - powiedziałam zachrypniętym, zszarganym głosem. - Wytrzymałam.
     Strażnik przyjrzał mi się uważnie. Jego spojrzenie było łagodne, miłe.
     - Nie wątpiłem, że tego dokonasz.
     Bezsilnie opadłam w ramiona Dymitra. Odzywając się prawie przekroczyłam granice cudu. Czułam się jakby uleciała ze mnie cała energia. Bielikow kompletnie nie zwracając uwagi na innych i ignorując to, że jest na służbie, przycisnął mnie do siebie. Służbie... Służba. Kogoś brakowało.
     Gwałtownie otworzyłam oczy.
     - Gdzie Lissa?

9 komentarzy:

  1. Nie mów, że zapomnieli o Lissie? To chyba niemożliwe. Dobrze, że Dymitrowi nic się nie stało. Żal mi Rose. Czekam na next.

    OdpowiedzUsuń
  2. No gdzie Lissa?!i kiedy można się spodziewać kolejnego? Uwielbiam Twoje opisy! Dowodem na to jest fakt, że po tym rozdziale boli mnie głowa. Co ten Doru chciał przez to osiągnąć? I czy powtórzy ataki?! Przecież Rose jest strażniczką, gdyby coś takiego stało sie podczas walki pewnie strzygi by ją wykończyły! Te intrygi w Twoim blogu są najlepsze! Pozdrawiam po długiej przerwie i bulwersie! 😆

    OdpowiedzUsuń
  3. Cholera ale sobie wybrałaś moment na zakończenie :-| .
    Kiedy ten wstrętny Robert da jej wreszcie spokoj?
    Czekam na następny i pozdrawiam. Tylko błagam jak najszybciej dodaj kolejny !

    OdpowiedzUsuń
  4. Uff Dymitr jest cały i zdrowy. Mańk coś ty robisz Rose!!!! Ej gdzie Lissa? Super genialny rozdział. Czekam na następny i życzę masy weny

    OdpowiedzUsuń
  5. Cśii... Spokojnie :* Co do rozdziału. Postaram się dodać jeszcze ze dwa przed... nie, jeden jeszcze w wakacje i jeden pierwszego września. Aczkolwiek nie wiem jak to wyjdzie. Mam nadzieje, że uda mi się i będą dość obszerne,ale niczego nie obiecuje.

    OdpowiedzUsuń
  6. Gdzie Lissa?
    Jak mogli zapomnieć o Lissie?
    Moroje są najważniejsi!
    Znowu robert?
    Pozdrawiam i życzę weny.

    OdpowiedzUsuń
  7. Julia Herondale18 sierpnia 2016 22:21

    Kocham tego bloga.
    Według mnie Rose i Dymitr powinni zostać na Dworze ze względu na Lissę i Roberta.
    Właśnie gdzie ta Lissa???
    pozdrawiam i życzę weny <3
    P.S. Zanim zaczęłam czytać tego bloga tak samo wyobrażałam sobie te sceny w Bai, no poza porwaniem Rose.

    OdpowiedzUsuń
  8. Omg *.* rozdział jak zwykle fantastyczny :* ciekawe co z Lissą???

    OdpowiedzUsuń
  9. Dziękuje, że jest o kilka komentarzy więcej niż pod ostatnimi rozdziałami :)
    Wszyscy pytają o Lissę xd xD xD To zabawne, e wasze pytania z trzema wykrzyknikami :*
    Mam wiadomość (czy dobrą oceńcie sami) - mam już trochę następnego rozdziału i ciągle go pisze, więc jest nieźle, prawda?
    Do następnego

    OdpowiedzUsuń