niedziela, 27 listopada 2016

Rozdział 66

Z góry przepraszam, za sporą nieobecność, ale cóż... sprawy prywatne, chora byłam, dużo sprawdzianów i egzaminy próbne. Mimo, że miałam dużo pomysłów (ciągle mam) nie miałam czasu. Mam nadzieje, że teraz to się zmieni i będę aktywna częściej ;) (czyta to ktoś po próbnych? xd)
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
      Słońce było na szczycie nieba, kiedy wylądowaliśmy na Dworze. Nikt z nas tak naprawdę nie odpoczął. Dymitr spał zbyt krótko. Sprawnie ukrywa zmęczenie, ale nauczyłam się instynktownie go wyczuwać. Wiem, że jest zmęczony. Tak samo jak wszyscy inni strażnicy. Zakładam, że oni także mieli ciężkie godziny. Lissa z Christianem spali tylko te kilka godzin w samolocie. Jednak siedzenia nie są tak wygodne jak łóżko. Było mi żal tej dwójki. Mają zaledwie osiemnaście lat, a na ich barkach spoczywa tak wiele. Szczególnie Lissy. Osiemnastoletnia królowa w tych czasach to niezwykła sprawa zarówno dla społeczeństwa jak i niej samej. Ale jako jej strażniczka chodzę za nią krok w krok. Wiem, ile musi robić. Władza to nie tylko sława i duże możliwości. To też obowiązki i zdecydowane ograniczenie czasu prywatnego. Praca strażnika trwa przez kilka/kilkanaście godzin dziennie. Praca królowej non stop. Tu nie ma przerw. Martwię się o nią. Technicznie rzecz biorąc, spędzamy ze sobą może nawet więcej czasu niż kiedyś. A tak na prawdę prawie nie mamy dla siebie chwili. Po służbie ja też potrzebuje odpoczynku. A Lissa wciąż ma obowiązki. Nie mamy czasu na wieczorne rozmowy, czy nawet zwykłe widywanie się w chwilach wolnych. Bo takich nie ma. Kiedy Lissa ma chwile wytchnienia, ja albo regeneruje siły, albo czuwam przy niej niewidzialna, jak cień.
     Zanim Ozera i Dragomirówna zeszli z pokładu, przed nimi wyszło czterech strażników. W tym Dymitr. Świeciło blade słońce, ale wiał ostry, przenikliwy wiatr. Kiedy wyszłam na zewnątrz jako jedna z ostatnich, żałowałam, że nie założyłam czegoś cieplejszego. Lodowate powietrze ostry smyrgało moje policzki. Z nieba spadał szybko śnieg. Mimo wszystko z radością powitałam Dwór. Wydaje mi się, że zadomowiłam się tu. Prawdę mówiąc nie miałam większego problemu z zaklimatyzowaniem się w mieszkaniu na Dworze. Czuję sentyment do akademii, ale nigdy nie uważałam, że to mój prawdziwy dom. Nie jestem nawet pewna czy kiedykolwiek go miałam, albo czy teraz go mam. Wiem, że czuję się znacznie lepiej, mieszkając z Dymitrem i mając Lissę bardzo blisko siebie. Żałuję, że nie możemy mieszkać we czwórkę, ale czasem, gdy dostaję nocną zmianę, pilnuję ich domu. Dzięki temu czuję, że mogę zapewnić jej większe bezpieczeństwo.
     Całą gromadą skierowaliśmy się od razu do pałacu. Czekała tam już na Lissę kolejna grupa strażników. Dokonaliśmy ostatnich formalności, powierzyliśmy opiekę nad podopiecznymi innym i mogliśmy wrócić do siebie.
     Nie wszyscy.
     W samolocie powiedziano nam jedynie, że plany dotyczące misji trochę się zmieniły. Ja miałam zgłosić się razem z Hansem do biura głównego. Dowiedziałam się też, że idę na krótszą wersję narady. Nie znałam jej celu, ale w głosie Crofta wychwyciłam powagę, co znaczy, że nie należy ignorować rozmowy, która się odbędzie.
     Dymitr poszedł w tym czasie do naszego mieszkania. Wiedziałam, że wolałaby iść ze mną, ale Hans dał nam do zrozumienia, że chodzi tylko o mnie. Przez moment miałam nadzieję, że jednak zostałam przeniesiona do oddziału, w którym jest Dymitr. Widziałam też malutką iskierkę w oczach Dymitra. Ale zarówno jego, jak i moja nadzieja, była żmudna i oboje o tym wiedzieliśmy.
     W małej sali na końcu długiego korytarza czekało na nas kilku ważnych członków rady. Nie miałam pojęcia o co może chodzić, ale kiwnęłam szybko głową i usiadłam na jednym z wolnych miejsc. Hans zrobił to samo. Czułam na sobie spojrzenia wszystkich. Przez głowę przemknęło mi pytanie, co zrobiłam tym razem. Croft zabrał głos.
     - Tak jak mówiłem, przyprowadziłem strażniczkę Hathaway. Możemy więc rozpocząć dyskusję nad jej udziałem w misji.
     - Chcecie mnie wyrzucić z misji? - palnęłam, zanim zdążyłam ugryźć się w język.
     W oczach Hansa dostrzegłam upomnienie. Rada za to wyglądała na niewzruszoną. Nie cierpię tych masek obojętności, chociaż sama muszę już używać swojej.
     - Strażniczko Hathaway - zaczęła Michelle. Jest jedną z najbardziej szanowanych strażniczek na Dworze. Niekoniecznie ją lubię, ale na pewno darzę szacunkiem. - Chodzi zarówno o przebieg misji jak i pani zdrowie. Nasze zdania są podzielone. Część sądzi, że powinna pani zostać na Dworze blisko osób mogących udzielić pani pomocy w razie kolejnego... ataku mentalnego. Pozostali zaś uważają, że mimo wszystko powinna pani jechać. Dzisiaj w pani obecności będziemy głosować. Najpierw jednak chcielibyśmy poznać pani stanowisko w tej sprawie.
    Moje? Och. Problem w tym, że nie mam pojęcia co o tym sądzić. Chcę, bardzo chcę pojechać na misję do Londynu. Chcę się przydać i pokazać co potrafię. Ale... uświadomiłam sobie, że jeśli bym pojechała stracę na rok Lissę i Dymitra. Zostając, zatrzymam przyjaciółkę. W Londynie pomogłabym unicestwić wielką, groźną bandę strzyg. Na Dworze będę miała pewność, że Lissa jest bezpieczna. Mimo wszystko, jeśli wyjadę Lissa i tak będzie miała doskonałą ochronę. Wierzę w zdolności innych strażników i jestem pewna, że byliby gotowi oddać za nią życie. Nie mogę nic zrobić w sprawie Dymitra. Z nim i tak będę musiała się pożegnać na te miesiące.
     Zdusiłam w sobie tę myśl. Chyba wiedziałam już jaką decyzję podjęłam. Ale w porę uświadomiłam sobie, że główne władzę, niezależnie od tego czy są dampirami czy morojami czy ludźmi, lubią słyszeć to, co chcą. Wtedy stają się milsi. Więc lepiej ulec i być posłuszną. Sporo się nauczyłam dzięki służbie i naradach.
     - Chcę być tam, gdzie będę bardziej przydatna.
     Kątem oka zerknęłam na Hansa. W jego oczach błysnęła aprobata. Ja sama też zdziwiłam się, jak wiele mam w sobie pokory i opanowania.
     Członków rady także ucieszyła moja odpowiedź. Zerknęli na siebie i kiwnęli bardzo delikatnie głowami.
     - Nie będziemy tracić czasu na szczegółowe omawiania wszystkich za i przeciw, skoro zrobiliśmy to wczoraj. - W ten subtelny sposób, kobieta dała mi do zrozumienia, że tak na prawdę niewiele tu zależy ode mnie. Zaczęłam też dostrzegać podobieństwa naszych władz do członków rady królewskiej - morojów. - Zacznijmy od razu głosowanie. Jest nas dziesięcioro, razem ze strażnikiem Croftem. Nie wliczam w to pani, strażniczko Hathaway. Żeby decyzja zapadła, w górę podnieść musi co najmniej siedmiu członków rady.
     - W takim razie.. - westchnął Hans. - Kto głosuje, by strażniczka Hathaway została na Dworze
     Bałam się ich decyzji. Bałam się tego co ma nastąpić. Wstrzymałam oddech. Pierwsze sekundy dłużyły się jak lata. Nikt nie podnosił ręki. Zaczęłam tracić nadzieję, mimo iż zdawałam sobie sprawę, że oni dopiero usłyszeli pytanie. W końcu pierwsza dłoń powędrowała ku górze. Hans. Za nią kolejna. Później następna i jeszcze jedna. W pośpiechu zaczęłam je liczyć. Osiem. Osiem osób, tak jak ja, chciało, bym została przy Lissie, na Dworze. Kiedy zorientowałam się, że jest po wszystkim, miałam ochotę ich uściskać.
     - A więc postanowione - odezwała się Michelle. - Strażniku Corft, mógłby pan?
     Podała mu stos złączonych ze sobą kartek. Hans obrócił je, podpisał i wstał. Zerknął wymownie na mnie, a potem na pozostałych strażników. Wstaliśmy posłusznie.
     - Jako przewodniczący rady strażników, oficjalnie oświadczam, że strażniczka Rosemarie Hathaway za sprawą nagłego głosowania opisanego w tym raporcie, z przyczyn niejako zdrowotnych zostaje zwolniona z udziału w międzynarodowej misji. W zamian zostaje na Dworze, by wiernie strzec wrót pałacu królewskiego oraz samej królowej - Wasylisy Dragomir. W związku z tym, że strażniczka Hathaway jest ofiarom niebezpiecznego, nieokiełznanego moroja, brata jednego z niebezpiecznych więźniów, który może też zagrażać naszej władczyni, rada strażników zobowiązuje się do zapewnienia strażniczce opieki medycznej, by w razie potrzeby szybko udzielić pomoc. - Hans skończył oficjalny wyrok, ale spojrzał na mnie. Powinnam wiedzieć, co zrobić w takiej sytuacji. Uczono mnie tego. Jednak w głowie miałam w tej chwili pustkę. - Strażniczko Hathaway, proszę, by pani dodała kilka zdań od siebie.
     Przełknęłam głośno ślinę. Miałam nadzieje, że nikt tego nie usłyszał. Byłam zaskoczona, że kilka osób może wywołać u mnie taką niepewność. Zwykle byłam gotowa prawie na wszystko. Teraz, częściej zastanawiam się, co należy powiedzieć. W tej chwili, jednak, nawet gdybym była taka jak kiedyś, nie miałabym zielonego pojęcia co powiedzieć. Milczałam chwilę.
     - Jako strażniczka królewska, mimo pewnego rodzaju problemów, niezależnych ode mnie, przysięgam, że nadal będę wiernie służyć królowej i wciąż jestem i będę gotowa bez wahania poświęcić za nią swoje życie.
     Dziesięcioro, zebranych tu członków rady, jednocześnie kiwnęło dostojnie głowami. Strażnik Corft podał mi plik dokumentów i pokazał w którym miejscu podpisać. Drżącymi rękoma, nabazgrałam swoje imię i nazwisko. To zadziwiające, że rzeczy tak ważne, dla strażników, spisywane w raportach i dokumentach, odbywają się w obecności kilkunastu osób. Nie mówię tu konkretnie o sobie, ale o wszystkich decyzjach międzynarodowych. Fakt, zarówno my jak i moroje zwołujemy duże posiedzenia, by omówić pewne sprawy. Lecz różnica polega na tym, że gdyby trzeba było podjąć nagłą decyzję dotyczącą i tak na sali w pałacu, zasiedliby wszyscy członkowie rady. My w nagłych decyzjach ograniczamy się do malej sali i kilku najwalniejszych osób dowodzących strażnikami. Jednak, nasza decyzja i tak zostaje przedstawiona królowej. W razie gwałtownego i uzasadnionego jej sprzeciwu, bylibyśmy zmuszeni unieważnić nasze dokumenty. To jest moim zdaniem błąd w prawie. Moroje nie mają pojęcia o walce, strategii, czy czymkolwiek z tym związanym. Tymczasem wystarczy, że jedna władcy nie spodoba się jedna rzecz, a trzeba zmieniać cały nasz plan. Będę musiała wspomnieć o tym kiedyś Lissie.
     Oddałam dokumenty Hansowi. Wszystko wróciło do normy. Poczułam się spokojniej. W środku wyczułam też radość. Odzyskałam już jedną osobę. Odzyskałam Lissę. Postaram się też zrobić coś w sprawie Dymitra. Nie chodzi o to, że chce zapobiec jego wyjazdowi. Wiem, że musi to zrobić dla naszego dobra, mimo, że wcale nie chcę mu na to pozwalać. Ale spróbuje załatwić możliwość kontaktu. Mam nadzieje, że to nie będzie trudne... W ostateczności mogę też skorzystać z usług własnego ojca.
     Ja i Croft wyszliśmy na zewnątrz budynku biura. Miałam już wracać, ale mężczyzna powstrzymał mnie. Patrzył na mnie na chwilę z niepewnością.
     - Nie jestem pewien twojej opinii w tej kwestii, ale zrobiliśmy to dla twojego dobra, nie po to, by cię upokorzyć.
     Rzeczywiście, ich decyzję mogłam zrozumieć, jako brak zaufania do mnie lub ignorowanie moich umiejętności. Nawet jeśli by tak było, nie interesowało mnie to. W głowie miałam tylko myśl o Lissie. Nie stracę jej na ten rok. Nadal będziemy razem. Będę mogła osobiście jej strzec.
     - Rozumiem - odparłam łagodnie. - Cieszę się z tego, że zostaję. Sama tego chciałam. Ale czy nie boicie się, że Robert zaatakuje kiedy będę na służbie?
     Prawdę mówiąc to były moje własne obawy, ale musiałam jakoś z niego wyciągnąć informacje o Robercie, które kazali zataić przede mną.
     - Nie powinnaś się tym martwić - odparł wymijająco,
     Zrobiłam krok w jego stronę. Poczułam tę niesamowitą pewność siebie. Kochałam to uczucie.
     - Tak? Dobrze. W takim razie uspokój mnie. Powiedz, jak zamierzacie ochronić mnie przed nim? Co zrobiliście? Gdzie jest Robert, skoro jesteś taki pewny siebie?
     Strażnik cofnął się nieznacznie.
     - Nie wiemy.
     - To raczej ja tego nie wiem - warknęłam. - Dlaczego nie chcecie mojej pomocy?! Znam plany Roberta! Mogę przewidzieć jego posunięcia. Mogę wam doradzić w sprawie jego kolejnych ruchów! Przecież nie robię tego dla siebie! Chcę tylko bezpieczeństwa innych! Tak jak wy pragnę chronić królową! Więc w czym problem?
     Hans rozejrzał się niespokojnie wokół. Miałam gdzieś, czy ktoś usłyszy naszą rozmowę. Żądałam tylko wyjaśnień.
     - Zdecydowanie wdałaś się w ojca - mruknął niedbale. Zanim zdążyłam się wtrącić, kontynuował. - Posłuchaj, Rose. Chcemy jak najlepiej dla królowej i ciebie. Dlatego stwierdziliśmy, że nie należy bez potrzeby angażować cię w misję. Jednak... nie przypuszczaliśmy, że możesz tak dokładnie znać jego plany. Powiem o tym na najbliższym spotkaniu, ale wątpię czy to coś zmieni. Wydobyliśmy z ciebie wszystko, czego dotychczas potrzebowaliśmy. Jedno na razie jest pewne - nie będziesz brała póki co w żadnych akcjach w terenie. Ani tych dotyczących Roberta, ani żadnych innych. Rozważamy też podarowanie ci kilku dni wolnych, abyś mogła zregenerować siły. Potem nie będzie łatwo.
     To brzmiało jak zapowiedź czegoś znacznie gorszego. Przeraziłam się.
     - Co masz na myśli?
     Hans westchnął ciężko i przeczesał ręką włosy.
     - Już i tak za dużo ci powiedziałem - zakończył naszą rozmowę. - Powiedz Dymitrowi, że wylatuje w środku ludzkiej nocy. Lepiej wracaj do niego, bo macie dla siebie niecałe pół dnia. Potem oddajesz go na rok.
     Zdenerwował mnie. Zachowywał się chamsko. Czasami jak gdyby był moim śmiertelnym wrogiem. Niemal widziałam, jak cieszył się, że Dymitr wyjeżdża beze mnie. Zacisnęłam ręce w pięści i zbliżyłam się do niego. Nagle nabrał ostrożności. Napiął szczękę i czekał.
     - Wiem o tym - warknęłam przez zaciśnięte zęby. - Doskonale zdaje sobie z tego sprawę i wy też to zrozumiecie już po tygodniu. Nikt nie będzie już mnie uspokajał na spotkaniach i nie będzie starał się, by plotki morojek do mnie nie docierały. Zobaczymy co zrobicie wtedy. Nie radziłabym ci, cieszyć się z cudzego nieszczęścia.
     Odwróciłam się gwałtownie i odeszłam.

sobota, 12 listopada 2016

Rozdział 65

Przepraszam, że trochę późno w stosunku do wcześniejszego rozdziału, ale wpłynęło na to kilka czynników. Mam nadzieje, że ktokolwiek to jeszcze czyta (i może skomentuje, ha? :D ) oraz, że nie skiepściłam tego całkowicie.
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
     Chciałam iść do łazienki odpocząć, ale Dymitr delikatnie popchnął mnie w stronę foteli. Usiadłam na jednym, a on na przeciw mnie. Musiałam zebrać jeszcze trochę sił i wytrzymać, bez krzywienia się i zamykania oczu. Rosjanin długo patrzył w podłogę i myślał. Starałam się być cierpliwa, ale nie rozumiałam dlaczego po prostu nie zacznie rozmowy. Przyszło mi do głowy, że pewnie składa zdania i układa sobie wszystko. Tyle, że ja nie bardzo miałam na razie czas na chwile spokoju. Musiałam zostać sama i przeczekać najgorszy ból. Na moje szczęście Dymitr w końcu zaczął.
     - Namówiłaś do tego dyrektorkę, prawda? Kazałaś jej mnie przeprosić.
     Przybrałam pewną minę i pochyliłam się delikatnie w jego stronę.
     - I nie tylko - dodałam. - Ktoś musiał jej uświadomić, że trzeba ponosić konsekwencje swoich czynów. Nie mogłam pozwolić, żeby uszło jej to na sucho! Skrzywdziła cię. Musi za to odpowiedzieć.
     Twarz Dymitra złagodniała.
     - Dziękuję - szepnął.
     Wyciągnął do mnie dłoń, którą ufnie złapałam. Pociągnął mnie na swoje kolana i oparł głowę na moim ramieniu. Prawie padałam ze zmęczenia, ale pozwoliłam mu się odprężyć. Jego szczęście było ważniejsze niż moja wygoda. Położyłam rękę na jego głowie i muskając jego włosy, za wszelką cenę próbowałam nie zamykać oczu.
     - Już nigdy więcej nikt nie zrobi ci takiego świństwa, przysięgam - powiedziałam. - A Kirowa nie zrani nikogo. Zadbałam o to. Wredna egoistyczna wiedźma. - Westchnęłam cicho. - Ale teraz będzie dobrze.
     Wydawało mi się, że Dymitr potrzebuje opieki. Stłumiłam ziewnięcie i ucałowałam jego czoło. Delikatnie rozpuściłam mu i sobie włosy i znów pocałował jego głowę. Dymitrowi chyba się podobało. Wtulił się we mnie. Przez chwilę milczeliśmy.
     - Masz teorię, prawda? Mam na myśli dyrektorkę i to, co zrobiła.
     Zdziwiło mnie to, co powiedział. Jednak miał racje.
     - Sądzę, ze skoro zatrzymywała twoje listy, mogła to robić także innym strażnikom - wyznałam. - Nie mam stuprocentowej pewności, ale wiem, że jest do tego zdolna. Ale jeśli mam racje, niedługo wszystko się wyjaśni.
     - Wiesz co mi przypomina twoje zachowanie? - spytał nagle. zaskoczona, pokręciłam przecząco głową. - Szanowanego szeryfa. - Parsknęłam cichym śmiechem. Myślałam, że się przesłyszałam. Zwykle to ja porównuje go do kowboi. - Jesteś odważna, silna i sama wymierzasz sprawiedliwość.
     - Kiedyś powiedziałeś, że to ci się podoba w westernach - zauważyłam, przypominając sobie, co mówił o opowieściach z dzikiego zachodu.
     - Masz rację. Wynika z tego, że to podoba mi się też w tobie.
     Uśmiechnęłam się lekko i po raz kolejny pocałowałam czoło Rosjanina. Dymitr odsunął się, by spojrzeć mi w twarz.
     - Jesteś wykończona, Rose - powiedział nagle. Zdziwił mnie tym. Sądziłam, że dobrze się ukrywam. - Nie rozumiem tylko, dlaczego się tego wypierasz. Weź szybki prysznic i przychodź tu szybko. Zmienię ci opatrunki i pójdziesz spać.
     Kiwnęłam głową, wzięłam pidżamę i grube skarpetki i poszłam do łazienki. Zgodnie z zaleceniami nie spędziłam tam dużo czasu. Kiedy wyszłam Dymitr był już przygotowany. Kazał mi położyć się na łóżku i sprawnie zmienił mi wszystkie opatrunki. Potem posprzątał i poszedł się kąpać. Miałam wrażenie, że zajęło mu to jeszcze mniej czasu niż mi. Wyszedł w samych bokserkach i usiadł w jednym z foteli przy stoliku. Przeglądał jakieś papiery. Okryłam się kołdrą.
     Już przysypiałam, gdy ktoś zapukał nagle do drzwi. Chciałam się podnieść, ale Dymitr wzrokiem nakazał mi zostać. Posłuchałam. On ubrał się szybko i otworzył.
     - Strażnik Bielikow - rozpoznałam radosny głos doktor Olendzkiej. Niemalże krzyknęła.
     - Miło pana widzieć - nie od razu rozpoznałam ten głos. Kilka sekund później dotarło do mnie dlaczego. Nigdy tak na prawdę nie słyszałam prawie śmiejącej się Deirdre.
     O dziwo nie poczułam się zazdrosna, ale zaskoczona, może nawet zszokowana. Mimo, że nie widzę jeszcze tych dwóch kobiet, dziwnie czuję się od samego słuchania ich szczęśliwych głosów. Nie wiedziałam, że utrzymywały kontakt z Dymitrem, także poza godzinami pracy. A z tonu ich głosu wynika, że tak właśnie było.
     - Przyjemność po mojej stronie. - Dymitr najwyraźniej też cieszył się z tego spotkania. - Wejdźcie.
     Po chwili do pokoju weszła doktor Olendzka i Deirdre. Na mój widok zatrzymały się na moment, ale szybko odzyskały rezon. Uśmiechnęły się łagodnie i za pozwoleniem Dymitra podeszły bliżej. Usiadłam powoli, starając się nie krzywić przy tym.
     - Dobry wieczór - przywitałam się. - A może dzień dobry.
     Kobiety zachichotały nieśmiało.
     - Dzień dobry - przywitały się. - Przysłała nas dyrektor Kirowa. No i mamy waszą kolację.
     Deirdre dała Dymitrowi dwa duże styropianowe opakowania. Strażnik podziękował i odstawił je na stół. Dostrzegłam podręczny pakunek w rękach drugiej kobiety. Coś w stylu apteczki, tyle, że lekarka upycha tam rzeczy, które są jej potrzebne, jeśli chodzi na wizytę do pokoi konkretnych osób. Czasem, gdy jeszcze uczyłam się w akademii, widziałam jak szła z takimi w stronę dormitorium. Doktor Olendzka zauważyła na czym zatrzymał się mój wzrok.
     - Przyszłam cię trochę obejrzeć - wyjaśniła. - Stan i strażnik Heston kazali mi upewnić się, że w szpitalu dobrze się tobą zajęli i zmienić opatrunki.
     - Już to zrobiłem - wtrącił cicho Dymitr.
     Lekarka odwróciła się do niego z uśmiechem. To już mi się nie spodobało. Ale nie mogę być przecież zazdrosna o każdą kobietę, z którą rozmawia.
     - W takim razie sprawdzę, czy zrobiłeś umiesz zająć się... - jej mina zrzedła, wahała się moment - swoją dziewczyną?
     Dymitr uśmiechnął się i spojrzał na mnie. W obecności tych dwóch kobiet poczułam się jak kilkuletnia dziewczynka, podczas rozmowy dorosłych. A wzrok Dymitra dodał mi otuchy. On brał mnie na poważnie, traktował równo ze sobą, nie uważał mnie za dziecko. Byłam dumna i szczęśliwa, kiedy kiwnięciem głowy potwierdził, że jesteśmy razem.
     Doktor Olendzka szybko wzięła się do roboty, a jeszcze szybciej skończyła. Byłam jej wdzięczna, że nie rozczulała się nade mną i nie traktowała już jak nowicjuszkę, choć momentami miałam wrażenie, że nie oswoiła się jeszcze z rzeczywistością. Na końcu zmieniła mi opatrunki na rękach. Lekarz w szpitalu zabronił robić tego Dymitrowi. Powiedział, że rany są w na tyle niedogodnym stanie, że lepiej, aby zajęła się tym wykwalifikowana. Widziałam zaciekawione spojrzenie kobiety, gdy oglądała dokładnie moje rany.
     - Dymitr? Macie wodę utlenioną? - spytała.
     Widziałam jak strażnik marszczy brwi zaniepokojony.
     - Tak.
     - Przyniesiesz? - Nadal dziwnie było mi słuchać, jak mówią do siebie jak znajomi, którymi przecież są. - Potrzebuję też dwóch małych ręczników. Jednego suchego, drugiego mokrego.
     - Oczywiście - odparł szybko Rosjanin.
     Szybko zniknął w łazience, a po chwili wyszedł ze wszystkim o co prosiła doktor Olendzka. Podał jej te rzeczy i usiadł koło mnie na łóżku, po przeciwnej stronie niż lekarka. Deirdre przypatrywała się wszystkiemu uważnie. Miałam wrażenie, że myśli nad czymś intensywnie. Między jej brwiami pojawiła się zmarszczka. Wzrok kierowała to na mnie, to znów na Dymitra. Patrzyłam na nią chwilę, ale zaraz potem spojrzałam na strażnika. O dziwo nie przypominał mi siebie na służbie. Zachowywał się... prawie naturalnie. Oczywiście nie tak, jak gdy jesteśmy sami, ale nie krył się z uczuciami tak bardzo jak to przeważnie robi. Wyczuł, że się na niego patrzę, bo zerknął na mnie kontem oka, a jego oczy się zaśmiały. Oboje przenieśliśmy swój wzrok na moją rękę.
     Doktor Olendzka podłożyła suchy ręcznik pod moją prawą dłoń i ostrożnie zaczęła odwijać bandaż. Nie bolało, ale było nieprzyjemnie. Pierwszy raz widzę te rany. Wyglądają paskudnie. Cztery szerokie poszarpane, pozbawione skóry zadrapania w kształcie prostokątów. Kobieta skrzywiła się nieznacznie, co znaczy, że nie jest najlepiej. Dymitr też nie był zadowolony. a ja byłam zszokowana, że sama to sobie zrobiłam. Tym razem mam wątpliwości czy oby na pewno Robert nie namieszał wtedy w moich uczuciach. Takie zachowania nie są do mnie podobne. Wróciłam do rzeczywistości, kiedy kobieta zaczęła delikatnie obmywać wewnętrzną część mojej dłoni. Zamknęłam na moment oczy, by odgonić myśli o Robercie, ale chwile potem doszło do mnie ogromne pieczenie. Otworzyłam gwałtownie oczy i drugą ręką złapał szybko nadgarstek Dymitra, zaciskając na nim palce. Zaklęłam siarczyście. Czułam, jakby ktoś próbował wypalić mi dłoń. Próbowałam wyrwać rękę, lub przynajmniej złożyć ją w pięść, ale Dymitr, pochylił się nade mną, pomógł Olendzkiej i uniemożliwili mi jakikolwiek ruch nią. Wściekle zaciskałam zęby i powieki.
     - Szlag! - krzyknęłam znów.
     Czułam jak kobieta manewruje moją dłonią, by jak najwięcej tego przeklętego czegoś wleciało do środka ran. Wiedziałam, że to dla mojego dobra, a mimo to nie mogłam się powstrzymać od przekleństw.
     - Szlag! - warknęłam po raz kolejny, gdy doktor Olendzka znów dolała kilka kropel więcej. - Długo jeszcze?
     - Jeszcze chwila - odpowiedziała kobieta. Jej głos był niezwykle miły i spokojny, ale to mi wcale nie pomogło.
     - Wytrzymaj, Roza.
     Wiedział, że moje imię w rosyjskiej wersji zadziała. Manipulował mną, ale w dobrej wierze. Pomógł mi tym. Przywoływałam w myślach sposób w jaki wypowiada to słowo i skupiłam się na tym, zamiast koncentrować się na bólu.
     Piekielne pieczenie powoli ustępowało. Odetchnęłam z ulgą, kiedy poczułam, że ktoś dmucha delikatnie na wnętrze mojej dłoni. Czułam, że to Dymitr pochylił się nad moim ciałem i ręką, przynosząc mi w prezencie chwile ulgi. Otworzyłam oczy w momencie, kiedy doktor Olendzka i Dymitr zamieniali sie miejscami. Zrozumiałam, co to znaczy.
     Musiałam wyglądać na wystraszoną, bo kobieta pocieszała mnie słowami:
     - Jeszcze tylko jeden raz.
     Rzeczywiście, piekło tylko jeden raz. Jeden bardzo długi raz. Po wszystkim czułam się jeszcze gorzej niż na początku. Kobieta delikatnie opatrzył na nowo moje dłonie świeżymi bandażami.
     - Wiem, że musiało okropnie szczypać, ale już więcej nie będę cię mordować - powiedziała. - Piekło, bo w szpitalu nie dokładnie odkazili ci rany. Poza tym w twoim stanie trzeba to robić jakieś dwa razy w ciągu dnia. Jeszcze przez jakiś tydzień staraj się je regularnie czyścić, okej?
     - Jasne.
     - Najgorzej wyglądają ręce - westchnęła. - Mam nadzieje, że nie wda się zakażenie, ani nie będziecie mieć innych problemów. W każdym bądź razie... zostawiam ci środki przeciwbólowe - postawiła na szafce małe pudełeczko - możesz je brać na każdy rodzaj bólu, ale maksymalnie jedna na cztery godziny.
     Potem poprosiła Dymitra o pomoc i obydwoje poszli do łazienki odnieść wszystko na swoje miejsce. Zostałam sama z Deirdre. Szybko przeszła do sedna.
     - A więc o to chodziło - mruknęła nagle.
     Zmarszczyłam brwi.
     - Chyba nie rozumiem.
     - Jego miałaś na myśli, kiedy rozmawiałyśmy wtedy na sesjach - powiedziała. - Dopiero teraz zrozumiałam. Niczego wcześniej nie zauważyłam, nikt nie zauważył, ale wszystko się zgadza.
     A więc to ma na myśli...
     - Tak - potwierdziłam. - Miałam na myśli Dymitra.
     Wiedziałam, że miała ochotę wypytać mnie o wszystko, ale powstrzymała się. Chwile potem wrócił Dymitr z Olendzką. Kobiety musiały już iść, więc pożegnaliśmy je uprzejmie.
     Kiedy zostaliśmy sami zjedliśmy kolację - kanapki z tuńczykiem i jakiś sok z kartoników. Potem Dymitr znów się rozebrał, zostawiając jedynie bokserki i wrócił do poprzedniego zajęcia. Ja próbowałam odpocząć. Wierciłam się kilkanaście minut, ale nie mogłam zasnąć. W końcu wstałam, zabrałam kołdrę i podeszłam do Dymitra. Zajrzałam mu przez ramie, a kiedy zorientował się, że nie mam zamiaru wracać popatrzył na mnie z troską. Zaciągnął mnie na swoje kolana, szczelnie otulił ciepłym materiałem i objął jednym ramieniem. Wtuliłam się w jego nagi tors, podczas gdy on nadał oglądał jakieś dokumenty.
     - Dlaczego nie śpisz? - spytał nagle.
     - Nie mogę zasnąć.
     - Robert?
     - Nie - odpowiedziałam szybko. - Po prostu nie mogę zasnąć.
     W rzeczywistości miałam jednak paniczne myśli, że być może to Robert. Jednak ignorowałam je, przypominając sobie, że nie mogę za wszystko obwiniać Roberta. To prawda, że jest podły, jednak w pewnym sensie rozumiem jego złość - zabiłam jego brata. Ma prawo być na mnie zły, nienawidzić mnie, ale nawet ja wiem, że nie ma prawa odpłacać mi się tym samym. Na jego miejscu zawalczyłabym inaczej.
     - Nie chcesz iść do łóżka? - spytał Dymitr. - Ja muszę jeszcze sprawdzić kilka papierów. Nie wiem o której położę się spać. A ty powinnaś odpocząć, bo za kilka godzin wylatujemy.
     Wcale nie chciałam od niego odchodzić ani wracać na łóżko. Ale zrozumiałam, że Dymitr ma jeszcze dużo pracy. Podziwiałam go. Ja odpoczywałam w szpitalu, a on? Czuwał przy mnie. teraz też prześpi znacznie mniej godzin ode mnie, a mimo to będzie czujniejszy od wszystkich. Będzie miał siłę spełnić każde życzenie Lissy i Christiana. Podejrzewam, że także moje. Nie będzie narzekał. Przeczeka to w ciszy. Będzie równomiernie rozkładał energię dopóki za kilkanaście godzin znów nie pójdzie spać. W razie nagłego ataku lub innej pilnej sprawy również nie zawiedzie. Nawet jeśli miały zemdleć ze zmęczenia. Nie chciałam go męczyć i zmuszać do dodatkowej opieki nade mną. Widziałam, że jest bardziej zmęczony niż ja.
    - Jesteś największym bohaterem, Towarzyszu - szepnęłam mu do ucha. Musnęłam lekko jego policzek i przesunęłam po nim palcami.
     Podniosłam się z jego kolan i usiadłam na drugim fotelu. Ułożyłam się wygodnie i okryłam kołdrą. Przymknęłam oczy, lecz czułam na sobie jego spojrzenie. Domyśliłam się, że nie do końca zrozumiał to, co mu powiedziałam. Ale nie odzywał się, więc ja także milczałam. Próbowałam zasnąć, ale cały czas coś mi przeszkadzało. Czułam, że za moment zasnę, ale po chwili znów trzeźwiałam.
     Po raz kolejny wydawało mi się, że zaraz usnę, kiedy poczułam, że się unoszę. Zareagowałabym gwałtownie, gdyby nie mój zmysł zapachu i dotyku. Wyczuły znajome ciało.
     - Już skończyłeś? - spytałam.
     - Nie.
     - Więc dlaczego i gdzie mnie niesiesz?
     Nie odpowiedział. Otworzyłam oczy zaniepokojona, ale nic złego się nie działo. Dymitr wrócił na swoje miejsce i położył mnie sobie na kolanach. Nie miałam pojęcia dlaczego to zrobił, ale nie miałam żadnego powodu, by być zła lub sprzeciwiać się. Rosjanin okrył mnie, zawijając niemalże w kokon i przycisnął do siebie. Znów objął mnie jednym ramieniem, a drugą ręką złapał jakąś kartkę. Nie chciałam mu przeszkadzać, ale skoro sam mnie tu przyciągnął nie mam powodów, by czuć się winną. Musnęłam ustami jego nagi tors i oparłam głowę na jego piersi. Zabandażowane dłonie oparłam lekko o jego brzuch. Lubiłam rysować palcami kształt jego mięśni.
     Poczułam nagle kłucie w klatce piersiowej. Jakby miliony maleńkich kryształków wciskało się w moje serce. Uświadomiłam sobie, że rokoszuje się tą chwilą, bo już niedługo nie będziemy razem. Niedługo wywiozą nas na dwa różne miejsca na Ziemi. Zostało nam tylko kilkanaście godzin. Tak samo jak mi i Lissie. Niedługo się rozstaniemy. Powinnam spędzić z nią więcej czasu, ale czuje się wykończona, a Lissa ma dużo obowiązków przed wylotem.
     Kilka godzin snu.
     Kolejnych kilka godzin na załatwienie ostatnich formalności związanych z misją.
     I wylot.
     Potem miesiące samotności.
     - Kocham cię - usłyszałam, a potem poczułam na czole tak znajomy mi dotyk męskich, ciepłych warg.
     Usnęłam zdecydowanie niż przypuszczałam, że potrafię.
     Myślę, że to dotyk Dymitra i jego bliskość działają na mnie uspokajająco. Uświadomiłam sobie, że targało mną zbyt wiele myśli, bym mogła zasnąć. Do chwili, w której znalazłam się na kolanach Rosjanina.

   Obudził mnie dźwięk budzika. Otworzyłam ledwo przytomne oczy i rozejrzałam się. Nie byłam już na fotelu. Leżałam na plecach, oparta w połowie o Dymitra. Chciałam przekręcić się w jego stronę, ale gdy tylko spróbowałam się ruszyć, moje ciało zawyło z bólu. Kilka razy łupnęło mi gdzieś wewnątrz głowy. Dodatkowo czułam się, jakbym nie miała mięśni, a same kości i skórę. Jęknęłam, czym zaniepokoiłam Dymitra. Położył mnie lekko na plecy i pochylił się nade mną. Widziałam jego troskę. Wzięłam kilka głębokich oddechów i uspokoiłam się, czując jak wszystko wraca do normy.
     - Już dobrze - szepnęłam. - Jest dobrze.
     Nie przekonałam go. Pomógł mi usiąść, ale milczał cały czas. Zacisnął usta w wąską kreskę. Często tak robi, kiedy jest zdenerwowany lub myśli zawzięcie. Nie spodobało mi się to. Jestem pewna, że to co stało się przed chwilą, było tylko wynikiem długiego odpoczynku. Zawsze tak jest, kiedy człowiek przeżyje jakiś atak. To zrozumiałe, że jestem obolała. Ale Dymitr jest zaślepiony. Może złością na Roberta? Może troską?
     Postanowiłam rozluźnić atmosferę.
     - Zauważyłeś, że na twoich kolanach szybciej zasnęłam? - spytałam z szerokim uśmiechem.
     Wyraz twarzy Rosjanina złagodniał. Kąciki jego ust uniosły się lekko. Udało mi się przywrócić dobry humor. Dymitr położył się znów.
     - Chyba było ci wygodnie - podsunął.
    Położyłam się w poprzek, opierając głowę na jego brzuchu. Lubię, kiedy śpi w samych bokserkach.
     - Chyba tak - westchnęłam, przypominając sobie powód dla którego budzik zadzwonił. posmutniałam. - Ile mamy jeszcze czasu?
     Dymitr nie zdążył się odezwać, a usłyszeliśmy pukanie do drzwi. Chciał się podnieść, ale przytrzymałam go ręką. Ja jestem w pidżamie, on nie. Jeśli to jakakolwiek kobieta, lepiej, żebym otworzyła ja. Prawdopodobieństwo jest pięćdziesięcio procentowe. Może to znów lekarka i psycholożka? W tej kwestii wolę nie ryzykować.
     - Zostań - mrugnęłam do niego.
     Od niechcenia przeczesałam włosy i otworzyłam drzwi. Zdziwiłam się, kiedy zobaczyłam za nimi Hansa. Bez słowa wszedł do pokoju. Prychnęłam gniewnie i zamknęłam drzwi. Miałam ochotę rzucić komentarz na temat jego kultury, ale coś mnie powstrzymało. Wyraz jego twarzy był... dziwny. Nie umiałam podpisać tego po "dobrze" czy "źle". Wstrzymałam się z ostrymi słowami.
     - Zbierajcie się - powiedział tylko. - Odlot jest godzinę wcześniej. Macie jeszcze jakieś trzydzieści minut, potem widzimy się na placu przed szkołą.

środa, 2 listopada 2016

Rozdział 64

     Nie zabawiłam zbyt dług w szpitalu. Do akademii wróciliśmy jednak po zachodzie słońca. Niestety tuż przed lekcjami. Kiedy wszyscy stali przed klasami, my przechodziliśmy środkiem korytarza. Cóż, poturbowana, zabandażowana strażniczkę, w brudnych ciuchach, idącą pod opieką trójki innych strażników przez szkołę to tutaj raczej niecodzienny widok. Czułam na sobie ciekawskie spojrzenia nowicjuszy, ale starałam się je ignorować. Problemem było to, że gdzie się nie pojawialiśmy wszyscy milkli i odwracali się w naszą stronę.
     - Gdzie my tak właściwie idziemy? - spytałam szeptem.
     - Najpierw do królowej - powiedział Edd.
     - Potem do gabinetu dyrektor Kirowej - wtrącił Stan.
     - A na końcu do pokoju - dodał Dymitr. - Musisz odpocząć i się wyspać. Z tego co wiem przez wyjazd i... atak Roberta nasz wylot na Dwór został przesunięty o kilka godzin. Wyjeżdżamy o wschodzie słońca. Do tego czasu mamy całkowicie wolną rękę.
     Kiwnęłam głową, na znak, że zrozumiałam i dalej w ciszy szłam przed siebie. Czułam się jak oskarżony prowadzony przed oblicze sądu. Wzrok każdej osoby koncentrował się głównie na mnie, a w tym wypadku wcale nie byłam z tego zadowolona. Cieszyłam się, kiedy w końcu stanęliśmy w pokoju Christiana i Lissy. Moja przyjaciółka uściskała po kolei wszystkich strażników, a później objęła mnie delikatnie i ukryła twarz w moich włosach.
     - Tak się bałam. Tak bardzo się martwiłam - szeptała. - Rose, nigdy więcej nie rób mi tego. Już wszystko wiem, ale.. - odsunęła się powoli i dała kilka kroków w tył, wpadając prosto w ramiona Christiana. - Dlaczego nikt mi nie powiedział? To dlatego odeszliście? Ufam wam, ale gdybyście zostali z nami lub zabrali mnie ze sobą mogłabym wam pomóc.  Ja też władam mocą ducha. Obroniłabym cię przed nim.
     Skuliłam się w bluzie Dymitra. Musiałam ją założyć, bo nie miałam w szpitalu innych ubrań.
     - Liss, uspokój się - poprosiłam. Nie byłam na służbie, więc nie musiałam zwracać się do niej oficjalnie. - To ja mam cie chronić. Gdybyś wiedziała, byłabyś narażona na jeszcze gorsze niebezpieczeństwo. Możliwe, że Robert wybrałby wtedy ciebie zamiast mnie, a do tego nie mogę dopuścić. Odeszliśmy, bo... miałam problemy, ale już wszystko jest dobrze - dodałam pośpiesznie. - Zagroziłoby to twojemu bezpieczeństwu, więc musieliśmy na chwile się oddalić. Nie sądziłam, że Robert zaatakuje... Hm, najważniejsze, że niedługo go złapiemy i już nikomu nie zagrozi.
     Lissa znów wzięła mnie w ramiona. Szepnęła, że przyjdzie później sprawdzić czy nic nam nie jest i znów wróciła do Christiana. Uśmiechnęłam się. To ona jest moją podopieczną, a mimo to martwi się o mnie i chce mnie chronić.
     - A więc tak... - podjęła królewskim tonem. - Dyrektor Kirowa przydzieliła nam kilku strażników z akademii, dzięki czemu wy i reszta osób, które pojechały z nami nad jezioro macie wolne. Nikt z was nie musi nic robić do wylotu z akademii. Pan strażniku Alto zacznie znów pracę od jutra.
     - A teraz idźcie odpocząć. Przecież widać., że padacie z nóg - dodał Ozera.
     Całą gromadą podziękowaliśmy i wyszliśmy. Usłyszeliśmy dzwonek, co oznaczało początek pierwszej lekcji. Całe szczęście. Przynajmniej teraz nikt nie będzie się patrzył. Jako cel obraliśmy gabinet dyrektorki.
     - Musimy tam iść? - zapytałam w połowie drogi. Byłam zmęczona i wręcz marzyła o łóżku.
     - Jeśli nie dajesz rady, mogę pomóc ci iść - zaproponował Dymitr. Nie było w tym prowokacji, aczkolwiek gdybym miała energię przekabaciłabym to co powiedział na swoją stronę...
     - Nie jestem pewna, czy Kirowa byłaby zadowolona, widząc, że trzymasz mnie na rękach... - mruknęłam.
     Kątem oka dostrzegłam, że Stan uśmiechnął się szeroko. Prychnęłam pod nosem. Ostatnio często udziela mi się jego humor. Poza tym zauważyłam, że strażnik daje mądre rady. ..których powinnam się teraz trzymać. Zerknęłam z ukosa na Dymitra. Nie umiałam odczytać jego emocji, więc uznałam to za zły znak. Zwolniłam trochę, by się z nim zrównać i chwyciłam jego ciepłą rękę. Zdziwił się, ale wyglądało na to, że złagodziłam sytuacje. Poczułam jak Rosjanin kciukiem muska moją dłoń, w miejscach gdzie nie ma opatrunków. Kąciki moich ust mimowolnie uniosły się ku górze. Mimo, że strażnicy rozmawiali, ja nie odezwałam się ani słowem.
     Kiedy Dymitr chciał puścić moją rękę zorientowałam się, że jesteśmy przed gabinetem wiedźmy. Zamiast odpuścić jeszcze mocniej zacisnęłam palce na jego dłoni. Zdziwił się i patrzył na mnie lekko błagalnie. Nie chciał robić zamieszania... ale ja miałam inny plan.
     Edd wszedł pierwszy. Potem my, a na końcu Stan. Kirowa odkręciła się, gdy usłyszała, że ktoś wszedł. Przeleciała po nas wzrokiem. Uśmiechnęłam się tryumfalnie, kiedy zamarła na widok mnie i Dymitra. Zaczerwieniła się ze złości, ale nic nie powiedziała. Zajęła fotel za biurkiem i gestem dłoni zachęciła nas do usiąścia na krzesłach naprzeciw niej. Ani na moment nie puściłam dłoni Dymitra. Kirowa bez słowa przyjrzała się wszystkim moim opatrunkom i bandażom.
     - Wiem już co się stało - powiedziała po długiej chwili - choć tego nie rozumiem. Królowa poinformowała mnie także o waszych wolnych godzinach. Kolacje dostaniecie w pokojach, a do strażniczki Hathaway przyjdzie dwójka gości. Mam nadzieje, że wszystko już dobrze - rzuciła beznamiętnie. - To wszystko z mojej strony.
     - Z mojej nie - wtrąciłam szybko. Jestem pewna, że moje spojrzenie wywołało u niej trochę obaw.
     Puściłam wreszcie rękę Dymitra i pokazałam wszystkim trzem mężczyznom, żeby poczekali na korytarzu. Nie byli pewni. Wszyscy słyszeli o moim temperamencie i doświadczyli go na własnej skórze. Wyszli dopiero, gdy Kirowa im na to pozwoliła. Wstałam i zrobiłam kilka kroków w stronę biurka.
     - Kim pani jest, żeby robić coś takiego?! - wrzasnęłam.
     Kirowa drygnęła, ale szybko odzyskała rezon. Nie da się tak łatwo zastraszyć. Nie mi. Kiedyś przychodziłam tu na jej wezwanie; miała nade mną władzę. Zraniła bliską mi osobę. Kiedyś uszłoby jej to płazem, ale nie dziś. Nie teraz, kiedy jestem od niej niezależna.
     - Nie mam pojęcia, o co pani chodzi, strażniczko Hathaway. Czuła się swobodnie. Przeszkadzał jej mój tytuł, ale nie an tyle, by poczuła dyskomfort.
     - Zachowuje się pani jak dziecko - prychnęłam. - Dlaczego nie dała mu pani tych listów wcześniej? Dlaczego nie pozwalała pani, aby dostały się w jego ręce?!
     Kobieta uśmiechnęła się cwanie i poprawiła na swoim fotelu.
     - Jesteś za młoda Hathaway. Nie potrafisz jeszcze zrozumieć, że to tylko i wyłącznie ze względu na ostrożność i bezpieczeństwo.
     On chyba żartuje...
     Oparłam się dłońmi o biurko i pochyliłam w jej stronę. Sprawiłam tym, że uśmiech zniknął z jej starej twarzy.
     - Po pierwsze "strażniczko Hathaway" - poprawiłam ją spokojnie. - Po drugie: pani jest głupia czy tylko taką udaje?
     Wkurzyła się.
     - Hathaway! - ryknęła. - Dobrze ci radze, nie przeginaj! I nie wtrącaj się w sprawy, które cię nie dotyczą!
     Teraz to ja się zdenerwowałam.
     - Niech mi pani nie mówi co mam robić - syknęłam. - Czas tej kretyńskiej władzy nade mną się skończył. Przez ostatnie półtora roku sporo się nauczyłam, wie pani? Między innymi, że nie warto wdawać się w bezsensowne dyskusje, b w ten sposób nic nie osiągniemy. Więc wyjdę stąd i sprawa będzie skończona, jeśli tylko za chwile przeprosi pani strażnika Bielikowa.
     Wyglądało na to, że jestem dojrzalsza od niej. Kirowa nie wiedziała co powiedzieć. Wpatrywała się we mnie ze śmieszną miną i milczała.
     - A jeśli przetrzymuje pani także listy innych strażników... chyba sama wie pani co należy zrobić.
     - Nie masz prawa mówić mi co robić, Hathaway - warknęła.
     Cóż, pozostało mi jedno wyjście. Szantaż.
     - Strażniczko Hathaway - poprawiłam ją, zaciskając zęby. - I ma pani racje; nie mam prawa nikomu rozkazywać, ale królowa chyba tak, jak pani sądzi? Nie byłoby przyjemnie gdybym poinformowała Waszą Wysokość o pani niemoralnych i niehonorowych czynach.- Głowa pulsowała mi już, być może z emocji, ale nie mogłam pozwolić, by to mi przeszkodziło. -  Jak pani może uważać się za dyrektorkę?! To co pani jest tak złe, a może nawet gorsze niż działania prawdziwej dziwki! One przynajmniej krzywdzą tylko siebie, a pani niszczy jak sądzę większość akademickich strażników! - Czułam, że mogę przesadzić, ale uśmiechnęłam się widząc jej minę. - Teraz ja udzielam kazań. Miła zamiana, prawda Ellen? To jak będzie?
     Nie miała wyjścia. Postawiłam ją w pułapce. Wiedziałam, że rozważała skargę na mnie, ale nic by jej to nie dało. Nie miała dowodów. A ja miałam ich sporo. Nie znosiła mnie, ale wolała zachować posadę i godność niż mnie zniszczyć. Bardziej się jej to opłacało. Dlatego podjęła korzystną dla nas obu opcje.
    Westchnęła ciężko i ruszyła w stronę drzwi. Wyszła na korytarz, a ja zaraz za nią z lekkim uśmieszkiem. Nie mogłam się od niego powstrzymać. Nareszcie mogę pomóc sprawiedliwości i odgryźć się Kirowej za te wszystkie lata. Oparłam się o ścianę, założyłam ręce na piersi i z zadowoleniem przyglądałam wszystkim.
     - Strażniku Bielikow - usłyszałam głos wiedźmy - mogę pana prosić na minutkę?
     Dymitr zerknął na mnie niepewnie. Chyba był zaskoczony i odrobinę przestraszony nagłym obrotem spraw. W odpowiedzi kiwnęłam tylko głową, nie zapominając o uśmiechu. Rosjanin w końcu poszedł razem z Kirową do gabinetu. Ich rozmowa na pewno będzie znacznie przyjemniejsza.
     - Rose... - podszedł do mnie Stan. - Coś ty narobiła? Nigdy nie widziałem dyrektor Ellen... takiej! Na pewno była kłótnia, ostra jak mniemam. I zapewne wyszłaś z niej zwycięsko, ale... jak i dlaczego?
     Zauważyłam, że Edd przygląda nam się z zainteresowaniem.
     - Niedługo sam się przekonasz - odparłam. Przewiduje, że jeśli jego rodzina wysyła mu listy lub podarki to je także trzyma Kirowa. Będzie więc musiała mu je oddać. I jestem pewna, że to zrobi.
     Heston zrobił kilka kroków w naszą stronę. Głowa bolała coraz mocniej, ale ignorowałam to.
     - Zawsze była taka tajemnicza? - zagadnął.
     Stan uśmiechnął się cwanie i założył ręce na piersi. Pomyślałam, że gdyby nie był strażnikiem, szybko znalazłby sobie kobietę. To okropne jak moroje niszczyli życie strażnikom. Mam nadzieje, że jeszcze kilka lat i sytuacja będzie przedstawiała się zupełnie inaczej. Lissa jest mądra, wie co dla nas dobre. A ja ufam jej bezgranicznie.
     - Odkąd pamiętam ciężko było ją rozgryźć. - Głos Stana wyciągnął mnie z odmętu myśli. Mężczyźni patrzyli się na mnie łagodnie. - Dlatego nie rozumiem jak Bielikow z nią wytrzymuje. Na pewno od początku traktuje go inaczej niż nas.
     Czułam, że jeszcze trochę i się zarumienię....
     - Gdybyś był Dymitrem też byś ze mną wytrzymywał - skwitowałam. - A gdybyś chociaż wyglądał jak Dymitr też traktowałabym cię inaczej.
     Stan wybuchł gromkim śmiechem. Edd też chichotał pod nosem.
     - Mówię panu, straż..
     - Edd - wtrącił lekko Heston. - Nie lubię kiedy ktoś zwraca się do mnie tytułem poza służbą.
     Stan uśmiechnął się znów.
     - Jasne, zapamiętam. A więc jak mówiłem... Edd, z nią nigdy nie było nudno. Pyskata, ale zabawna.
     Prychnęłam śmiechem i poprawiłam włosy, które zachodziły mi na twarz.
     - Ja tu jestem.
     - Przecież cie widzę. - Stan wywrócił teatralnie oczami.
     Nagle drzwi się otworzyły. Wyszedł Dymitr. Wszyscy spoważnieliśmy. No może na chwile, bo miałam ochotę zwijać się ze śmiechu, gdy zobaczyłam minę Dymitra. Zupełnie nie spodziewał się tego, co stało się w gabinecie, to widać. Byłam z siebie zadowolona. Czekałam, aż wyjdzie Kirowa, ale nic takiego się nie stało. Drzwi zamknęły się zaraz po tym jak Dymitr wyszedł z gabinetu. Jego wzrok od razu powędrował w moja stronę. W oczach miał pytanie.
    - Później, Towarzyszu - rzuciłam.
     Ruszyłam przed siebie. Skrzywiłam się, kiedy miałam pewność, że nikt nie widzi. Bolała mnie głowa i dłonie, ale nie chciałam tego pokazywać. Kiedy dojdziemy do pokoju zamknę się na chwile w łazience i tam pocierpię. Nie chcę, żeby Dymitr niepotrzebnie się martwił.
     Wyczułam, że strażnicy idą za mną. Cieszyłam się, że coś osiągnęłam. Może nie całkiem pokojowo, ale w tej chwili to mało istotne.
     Na moje nieszczęście drogę nam przecięła grupa treningowa nowicjuszy. Na ich czele szła Alberta. Zatrzymała się nagle, kiedy nas zauważyła. Uczniowie zrobili to, co ona. My także stanęliśmy w miejscu.
     - Rose - szepnęła strażniczka. Nakazała dampiorm poczekać chwile na nią, a sama podeszła do nas. Popatrzyła na mnie z troską. - Słyszałam o tym, ale nie wiedziałam, że skutki będą aż tak tragiczne. Brat Wiktora wtargnął do twojego umysłu, tak? Nie sądziłam, że jest tak potężny. Podobno jest stary. Co się stało? Dla...
     - Łap czasem oddechy - wtrącił Stan.
     Pietrowa popatrzyła na niego groźnie, więc uspokoił się. Śmiesznie było oglądać tą dwójkę. Alberta jest starszą kobietą, ale podziwiam ją za energię jaka w sobie ma. Alto za to imponuje mi poczuciem humoru.
     - To dość skomplikowane - powiedziałam. - Może opowiem ci to przed naszym odlotem, dobrze?
     Na twarzy kobiety była tylko troska. Miło, że ktoś się mną interesuje. Uśmiechnęłam się lekko.
     - Oczywiście - odparła szybko. - Na pewno jesteś bardzo zmęczona. Dymitr... Opiekuj się nią.
     Rosjanin stanął koło mnie i złapał delikatnie za rękę. Zaskoczyło mnie to. Odważył się na czuły gest przy grupie nowicjuszy i trzech strażnikach. Nie wiem, co nim kierowało, ale cieszyłam się, że jest przy mnie.
     - Będę.
     Wiedziałam, że patrze na niego maślanym wzrokiem i zdawałam sobie sprawę, że wszyscy to widzą. Na reszcie miałam szanse pokazać nowicjuszkom, żeby trzymały się w bezpiecznej odległości od Dymitra. Nie robiłam im na złość. Postępowałam tak jak postąpiłabym, bez ich obecności, ale to że tu są tylko mi pomaga.
     - Idźcie już - wtrącił nagle Edd.
     - Zaraz mają przyjść do ciebie goście, Rose - dodał Stan.
     Faktycznie, Kirowa coś o tym wspomniała. Ciekawe kto to? Nie zdziwiłabym się, gdyby nasłała na mnie komisje, ale wątpię czy akurat o to dziś chodzi.
     Dymitr kiwnął energicznie głową, jakby gotowy pomóc mi we wszystkim i pociągnął mnie delikatnie w boczny korytarz, Niemo pożegnałam się resztą. Poczułam się trochę gorzej. Starałam się to ukryć, ale nie uszło to uwadze Dymitra. Bił się z myślami; nie wiedziałam o co chodziło, ale nie miałam czasu na przemyślenia, bo po chwili stanęliśmy przed drzwiami naszego pokoju.