sobota, 12 listopada 2016

Rozdział 65

Przepraszam, że trochę późno w stosunku do wcześniejszego rozdziału, ale wpłynęło na to kilka czynników. Mam nadzieje, że ktokolwiek to jeszcze czyta (i może skomentuje, ha? :D ) oraz, że nie skiepściłam tego całkowicie.
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
     Chciałam iść do łazienki odpocząć, ale Dymitr delikatnie popchnął mnie w stronę foteli. Usiadłam na jednym, a on na przeciw mnie. Musiałam zebrać jeszcze trochę sił i wytrzymać, bez krzywienia się i zamykania oczu. Rosjanin długo patrzył w podłogę i myślał. Starałam się być cierpliwa, ale nie rozumiałam dlaczego po prostu nie zacznie rozmowy. Przyszło mi do głowy, że pewnie składa zdania i układa sobie wszystko. Tyle, że ja nie bardzo miałam na razie czas na chwile spokoju. Musiałam zostać sama i przeczekać najgorszy ból. Na moje szczęście Dymitr w końcu zaczął.
     - Namówiłaś do tego dyrektorkę, prawda? Kazałaś jej mnie przeprosić.
     Przybrałam pewną minę i pochyliłam się delikatnie w jego stronę.
     - I nie tylko - dodałam. - Ktoś musiał jej uświadomić, że trzeba ponosić konsekwencje swoich czynów. Nie mogłam pozwolić, żeby uszło jej to na sucho! Skrzywdziła cię. Musi za to odpowiedzieć.
     Twarz Dymitra złagodniała.
     - Dziękuję - szepnął.
     Wyciągnął do mnie dłoń, którą ufnie złapałam. Pociągnął mnie na swoje kolana i oparł głowę na moim ramieniu. Prawie padałam ze zmęczenia, ale pozwoliłam mu się odprężyć. Jego szczęście było ważniejsze niż moja wygoda. Położyłam rękę na jego głowie i muskając jego włosy, za wszelką cenę próbowałam nie zamykać oczu.
     - Już nigdy więcej nikt nie zrobi ci takiego świństwa, przysięgam - powiedziałam. - A Kirowa nie zrani nikogo. Zadbałam o to. Wredna egoistyczna wiedźma. - Westchnęłam cicho. - Ale teraz będzie dobrze.
     Wydawało mi się, że Dymitr potrzebuje opieki. Stłumiłam ziewnięcie i ucałowałam jego czoło. Delikatnie rozpuściłam mu i sobie włosy i znów pocałował jego głowę. Dymitrowi chyba się podobało. Wtulił się we mnie. Przez chwilę milczeliśmy.
     - Masz teorię, prawda? Mam na myśli dyrektorkę i to, co zrobiła.
     Zdziwiło mnie to, co powiedział. Jednak miał racje.
     - Sądzę, ze skoro zatrzymywała twoje listy, mogła to robić także innym strażnikom - wyznałam. - Nie mam stuprocentowej pewności, ale wiem, że jest do tego zdolna. Ale jeśli mam racje, niedługo wszystko się wyjaśni.
     - Wiesz co mi przypomina twoje zachowanie? - spytał nagle. zaskoczona, pokręciłam przecząco głową. - Szanowanego szeryfa. - Parsknęłam cichym śmiechem. Myślałam, że się przesłyszałam. Zwykle to ja porównuje go do kowboi. - Jesteś odważna, silna i sama wymierzasz sprawiedliwość.
     - Kiedyś powiedziałeś, że to ci się podoba w westernach - zauważyłam, przypominając sobie, co mówił o opowieściach z dzikiego zachodu.
     - Masz rację. Wynika z tego, że to podoba mi się też w tobie.
     Uśmiechnęłam się lekko i po raz kolejny pocałowałam czoło Rosjanina. Dymitr odsunął się, by spojrzeć mi w twarz.
     - Jesteś wykończona, Rose - powiedział nagle. Zdziwił mnie tym. Sądziłam, że dobrze się ukrywam. - Nie rozumiem tylko, dlaczego się tego wypierasz. Weź szybki prysznic i przychodź tu szybko. Zmienię ci opatrunki i pójdziesz spać.
     Kiwnęłam głową, wzięłam pidżamę i grube skarpetki i poszłam do łazienki. Zgodnie z zaleceniami nie spędziłam tam dużo czasu. Kiedy wyszłam Dymitr był już przygotowany. Kazał mi położyć się na łóżku i sprawnie zmienił mi wszystkie opatrunki. Potem posprzątał i poszedł się kąpać. Miałam wrażenie, że zajęło mu to jeszcze mniej czasu niż mi. Wyszedł w samych bokserkach i usiadł w jednym z foteli przy stoliku. Przeglądał jakieś papiery. Okryłam się kołdrą.
     Już przysypiałam, gdy ktoś zapukał nagle do drzwi. Chciałam się podnieść, ale Dymitr wzrokiem nakazał mi zostać. Posłuchałam. On ubrał się szybko i otworzył.
     - Strażnik Bielikow - rozpoznałam radosny głos doktor Olendzkiej. Niemalże krzyknęła.
     - Miło pana widzieć - nie od razu rozpoznałam ten głos. Kilka sekund później dotarło do mnie dlaczego. Nigdy tak na prawdę nie słyszałam prawie śmiejącej się Deirdre.
     O dziwo nie poczułam się zazdrosna, ale zaskoczona, może nawet zszokowana. Mimo, że nie widzę jeszcze tych dwóch kobiet, dziwnie czuję się od samego słuchania ich szczęśliwych głosów. Nie wiedziałam, że utrzymywały kontakt z Dymitrem, także poza godzinami pracy. A z tonu ich głosu wynika, że tak właśnie było.
     - Przyjemność po mojej stronie. - Dymitr najwyraźniej też cieszył się z tego spotkania. - Wejdźcie.
     Po chwili do pokoju weszła doktor Olendzka i Deirdre. Na mój widok zatrzymały się na moment, ale szybko odzyskały rezon. Uśmiechnęły się łagodnie i za pozwoleniem Dymitra podeszły bliżej. Usiadłam powoli, starając się nie krzywić przy tym.
     - Dobry wieczór - przywitałam się. - A może dzień dobry.
     Kobiety zachichotały nieśmiało.
     - Dzień dobry - przywitały się. - Przysłała nas dyrektor Kirowa. No i mamy waszą kolację.
     Deirdre dała Dymitrowi dwa duże styropianowe opakowania. Strażnik podziękował i odstawił je na stół. Dostrzegłam podręczny pakunek w rękach drugiej kobiety. Coś w stylu apteczki, tyle, że lekarka upycha tam rzeczy, które są jej potrzebne, jeśli chodzi na wizytę do pokoi konkretnych osób. Czasem, gdy jeszcze uczyłam się w akademii, widziałam jak szła z takimi w stronę dormitorium. Doktor Olendzka zauważyła na czym zatrzymał się mój wzrok.
     - Przyszłam cię trochę obejrzeć - wyjaśniła. - Stan i strażnik Heston kazali mi upewnić się, że w szpitalu dobrze się tobą zajęli i zmienić opatrunki.
     - Już to zrobiłem - wtrącił cicho Dymitr.
     Lekarka odwróciła się do niego z uśmiechem. To już mi się nie spodobało. Ale nie mogę być przecież zazdrosna o każdą kobietę, z którą rozmawia.
     - W takim razie sprawdzę, czy zrobiłeś umiesz zająć się... - jej mina zrzedła, wahała się moment - swoją dziewczyną?
     Dymitr uśmiechnął się i spojrzał na mnie. W obecności tych dwóch kobiet poczułam się jak kilkuletnia dziewczynka, podczas rozmowy dorosłych. A wzrok Dymitra dodał mi otuchy. On brał mnie na poważnie, traktował równo ze sobą, nie uważał mnie za dziecko. Byłam dumna i szczęśliwa, kiedy kiwnięciem głowy potwierdził, że jesteśmy razem.
     Doktor Olendzka szybko wzięła się do roboty, a jeszcze szybciej skończyła. Byłam jej wdzięczna, że nie rozczulała się nade mną i nie traktowała już jak nowicjuszkę, choć momentami miałam wrażenie, że nie oswoiła się jeszcze z rzeczywistością. Na końcu zmieniła mi opatrunki na rękach. Lekarz w szpitalu zabronił robić tego Dymitrowi. Powiedział, że rany są w na tyle niedogodnym stanie, że lepiej, aby zajęła się tym wykwalifikowana. Widziałam zaciekawione spojrzenie kobiety, gdy oglądała dokładnie moje rany.
     - Dymitr? Macie wodę utlenioną? - spytała.
     Widziałam jak strażnik marszczy brwi zaniepokojony.
     - Tak.
     - Przyniesiesz? - Nadal dziwnie było mi słuchać, jak mówią do siebie jak znajomi, którymi przecież są. - Potrzebuję też dwóch małych ręczników. Jednego suchego, drugiego mokrego.
     - Oczywiście - odparł szybko Rosjanin.
     Szybko zniknął w łazience, a po chwili wyszedł ze wszystkim o co prosiła doktor Olendzka. Podał jej te rzeczy i usiadł koło mnie na łóżku, po przeciwnej stronie niż lekarka. Deirdre przypatrywała się wszystkiemu uważnie. Miałam wrażenie, że myśli nad czymś intensywnie. Między jej brwiami pojawiła się zmarszczka. Wzrok kierowała to na mnie, to znów na Dymitra. Patrzyłam na nią chwilę, ale zaraz potem spojrzałam na strażnika. O dziwo nie przypominał mi siebie na służbie. Zachowywał się... prawie naturalnie. Oczywiście nie tak, jak gdy jesteśmy sami, ale nie krył się z uczuciami tak bardzo jak to przeważnie robi. Wyczuł, że się na niego patrzę, bo zerknął na mnie kontem oka, a jego oczy się zaśmiały. Oboje przenieśliśmy swój wzrok na moją rękę.
     Doktor Olendzka podłożyła suchy ręcznik pod moją prawą dłoń i ostrożnie zaczęła odwijać bandaż. Nie bolało, ale było nieprzyjemnie. Pierwszy raz widzę te rany. Wyglądają paskudnie. Cztery szerokie poszarpane, pozbawione skóry zadrapania w kształcie prostokątów. Kobieta skrzywiła się nieznacznie, co znaczy, że nie jest najlepiej. Dymitr też nie był zadowolony. a ja byłam zszokowana, że sama to sobie zrobiłam. Tym razem mam wątpliwości czy oby na pewno Robert nie namieszał wtedy w moich uczuciach. Takie zachowania nie są do mnie podobne. Wróciłam do rzeczywistości, kiedy kobieta zaczęła delikatnie obmywać wewnętrzną część mojej dłoni. Zamknęłam na moment oczy, by odgonić myśli o Robercie, ale chwile potem doszło do mnie ogromne pieczenie. Otworzyłam gwałtownie oczy i drugą ręką złapał szybko nadgarstek Dymitra, zaciskając na nim palce. Zaklęłam siarczyście. Czułam, jakby ktoś próbował wypalić mi dłoń. Próbowałam wyrwać rękę, lub przynajmniej złożyć ją w pięść, ale Dymitr, pochylił się nade mną, pomógł Olendzkiej i uniemożliwili mi jakikolwiek ruch nią. Wściekle zaciskałam zęby i powieki.
     - Szlag! - krzyknęłam znów.
     Czułam jak kobieta manewruje moją dłonią, by jak najwięcej tego przeklętego czegoś wleciało do środka ran. Wiedziałam, że to dla mojego dobra, a mimo to nie mogłam się powstrzymać od przekleństw.
     - Szlag! - warknęłam po raz kolejny, gdy doktor Olendzka znów dolała kilka kropel więcej. - Długo jeszcze?
     - Jeszcze chwila - odpowiedziała kobieta. Jej głos był niezwykle miły i spokojny, ale to mi wcale nie pomogło.
     - Wytrzymaj, Roza.
     Wiedział, że moje imię w rosyjskiej wersji zadziała. Manipulował mną, ale w dobrej wierze. Pomógł mi tym. Przywoływałam w myślach sposób w jaki wypowiada to słowo i skupiłam się na tym, zamiast koncentrować się na bólu.
     Piekielne pieczenie powoli ustępowało. Odetchnęłam z ulgą, kiedy poczułam, że ktoś dmucha delikatnie na wnętrze mojej dłoni. Czułam, że to Dymitr pochylił się nad moim ciałem i ręką, przynosząc mi w prezencie chwile ulgi. Otworzyłam oczy w momencie, kiedy doktor Olendzka i Dymitr zamieniali sie miejscami. Zrozumiałam, co to znaczy.
     Musiałam wyglądać na wystraszoną, bo kobieta pocieszała mnie słowami:
     - Jeszcze tylko jeden raz.
     Rzeczywiście, piekło tylko jeden raz. Jeden bardzo długi raz. Po wszystkim czułam się jeszcze gorzej niż na początku. Kobieta delikatnie opatrzył na nowo moje dłonie świeżymi bandażami.
     - Wiem, że musiało okropnie szczypać, ale już więcej nie będę cię mordować - powiedziała. - Piekło, bo w szpitalu nie dokładnie odkazili ci rany. Poza tym w twoim stanie trzeba to robić jakieś dwa razy w ciągu dnia. Jeszcze przez jakiś tydzień staraj się je regularnie czyścić, okej?
     - Jasne.
     - Najgorzej wyglądają ręce - westchnęła. - Mam nadzieje, że nie wda się zakażenie, ani nie będziecie mieć innych problemów. W każdym bądź razie... zostawiam ci środki przeciwbólowe - postawiła na szafce małe pudełeczko - możesz je brać na każdy rodzaj bólu, ale maksymalnie jedna na cztery godziny.
     Potem poprosiła Dymitra o pomoc i obydwoje poszli do łazienki odnieść wszystko na swoje miejsce. Zostałam sama z Deirdre. Szybko przeszła do sedna.
     - A więc o to chodziło - mruknęła nagle.
     Zmarszczyłam brwi.
     - Chyba nie rozumiem.
     - Jego miałaś na myśli, kiedy rozmawiałyśmy wtedy na sesjach - powiedziała. - Dopiero teraz zrozumiałam. Niczego wcześniej nie zauważyłam, nikt nie zauważył, ale wszystko się zgadza.
     A więc to ma na myśli...
     - Tak - potwierdziłam. - Miałam na myśli Dymitra.
     Wiedziałam, że miała ochotę wypytać mnie o wszystko, ale powstrzymała się. Chwile potem wrócił Dymitr z Olendzką. Kobiety musiały już iść, więc pożegnaliśmy je uprzejmie.
     Kiedy zostaliśmy sami zjedliśmy kolację - kanapki z tuńczykiem i jakiś sok z kartoników. Potem Dymitr znów się rozebrał, zostawiając jedynie bokserki i wrócił do poprzedniego zajęcia. Ja próbowałam odpocząć. Wierciłam się kilkanaście minut, ale nie mogłam zasnąć. W końcu wstałam, zabrałam kołdrę i podeszłam do Dymitra. Zajrzałam mu przez ramie, a kiedy zorientował się, że nie mam zamiaru wracać popatrzył na mnie z troską. Zaciągnął mnie na swoje kolana, szczelnie otulił ciepłym materiałem i objął jednym ramieniem. Wtuliłam się w jego nagi tors, podczas gdy on nadał oglądał jakieś dokumenty.
     - Dlaczego nie śpisz? - spytał nagle.
     - Nie mogę zasnąć.
     - Robert?
     - Nie - odpowiedziałam szybko. - Po prostu nie mogę zasnąć.
     W rzeczywistości miałam jednak paniczne myśli, że być może to Robert. Jednak ignorowałam je, przypominając sobie, że nie mogę za wszystko obwiniać Roberta. To prawda, że jest podły, jednak w pewnym sensie rozumiem jego złość - zabiłam jego brata. Ma prawo być na mnie zły, nienawidzić mnie, ale nawet ja wiem, że nie ma prawa odpłacać mi się tym samym. Na jego miejscu zawalczyłabym inaczej.
     - Nie chcesz iść do łóżka? - spytał Dymitr. - Ja muszę jeszcze sprawdzić kilka papierów. Nie wiem o której położę się spać. A ty powinnaś odpocząć, bo za kilka godzin wylatujemy.
     Wcale nie chciałam od niego odchodzić ani wracać na łóżko. Ale zrozumiałam, że Dymitr ma jeszcze dużo pracy. Podziwiałam go. Ja odpoczywałam w szpitalu, a on? Czuwał przy mnie. teraz też prześpi znacznie mniej godzin ode mnie, a mimo to będzie czujniejszy od wszystkich. Będzie miał siłę spełnić każde życzenie Lissy i Christiana. Podejrzewam, że także moje. Nie będzie narzekał. Przeczeka to w ciszy. Będzie równomiernie rozkładał energię dopóki za kilkanaście godzin znów nie pójdzie spać. W razie nagłego ataku lub innej pilnej sprawy również nie zawiedzie. Nawet jeśli miały zemdleć ze zmęczenia. Nie chciałam go męczyć i zmuszać do dodatkowej opieki nade mną. Widziałam, że jest bardziej zmęczony niż ja.
    - Jesteś największym bohaterem, Towarzyszu - szepnęłam mu do ucha. Musnęłam lekko jego policzek i przesunęłam po nim palcami.
     Podniosłam się z jego kolan i usiadłam na drugim fotelu. Ułożyłam się wygodnie i okryłam kołdrą. Przymknęłam oczy, lecz czułam na sobie jego spojrzenie. Domyśliłam się, że nie do końca zrozumiał to, co mu powiedziałam. Ale nie odzywał się, więc ja także milczałam. Próbowałam zasnąć, ale cały czas coś mi przeszkadzało. Czułam, że za moment zasnę, ale po chwili znów trzeźwiałam.
     Po raz kolejny wydawało mi się, że zaraz usnę, kiedy poczułam, że się unoszę. Zareagowałabym gwałtownie, gdyby nie mój zmysł zapachu i dotyku. Wyczuły znajome ciało.
     - Już skończyłeś? - spytałam.
     - Nie.
     - Więc dlaczego i gdzie mnie niesiesz?
     Nie odpowiedział. Otworzyłam oczy zaniepokojona, ale nic złego się nie działo. Dymitr wrócił na swoje miejsce i położył mnie sobie na kolanach. Nie miałam pojęcia dlaczego to zrobił, ale nie miałam żadnego powodu, by być zła lub sprzeciwiać się. Rosjanin okrył mnie, zawijając niemalże w kokon i przycisnął do siebie. Znów objął mnie jednym ramieniem, a drugą ręką złapał jakąś kartkę. Nie chciałam mu przeszkadzać, ale skoro sam mnie tu przyciągnął nie mam powodów, by czuć się winną. Musnęłam ustami jego nagi tors i oparłam głowę na jego piersi. Zabandażowane dłonie oparłam lekko o jego brzuch. Lubiłam rysować palcami kształt jego mięśni.
     Poczułam nagle kłucie w klatce piersiowej. Jakby miliony maleńkich kryształków wciskało się w moje serce. Uświadomiłam sobie, że rokoszuje się tą chwilą, bo już niedługo nie będziemy razem. Niedługo wywiozą nas na dwa różne miejsca na Ziemi. Zostało nam tylko kilkanaście godzin. Tak samo jak mi i Lissie. Niedługo się rozstaniemy. Powinnam spędzić z nią więcej czasu, ale czuje się wykończona, a Lissa ma dużo obowiązków przed wylotem.
     Kilka godzin snu.
     Kolejnych kilka godzin na załatwienie ostatnich formalności związanych z misją.
     I wylot.
     Potem miesiące samotności.
     - Kocham cię - usłyszałam, a potem poczułam na czole tak znajomy mi dotyk męskich, ciepłych warg.
     Usnęłam zdecydowanie niż przypuszczałam, że potrafię.
     Myślę, że to dotyk Dymitra i jego bliskość działają na mnie uspokajająco. Uświadomiłam sobie, że targało mną zbyt wiele myśli, bym mogła zasnąć. Do chwili, w której znalazłam się na kolanach Rosjanina.

   Obudził mnie dźwięk budzika. Otworzyłam ledwo przytomne oczy i rozejrzałam się. Nie byłam już na fotelu. Leżałam na plecach, oparta w połowie o Dymitra. Chciałam przekręcić się w jego stronę, ale gdy tylko spróbowałam się ruszyć, moje ciało zawyło z bólu. Kilka razy łupnęło mi gdzieś wewnątrz głowy. Dodatkowo czułam się, jakbym nie miała mięśni, a same kości i skórę. Jęknęłam, czym zaniepokoiłam Dymitra. Położył mnie lekko na plecy i pochylił się nade mną. Widziałam jego troskę. Wzięłam kilka głębokich oddechów i uspokoiłam się, czując jak wszystko wraca do normy.
     - Już dobrze - szepnęłam. - Jest dobrze.
     Nie przekonałam go. Pomógł mi usiąść, ale milczał cały czas. Zacisnął usta w wąską kreskę. Często tak robi, kiedy jest zdenerwowany lub myśli zawzięcie. Nie spodobało mi się to. Jestem pewna, że to co stało się przed chwilą, było tylko wynikiem długiego odpoczynku. Zawsze tak jest, kiedy człowiek przeżyje jakiś atak. To zrozumiałe, że jestem obolała. Ale Dymitr jest zaślepiony. Może złością na Roberta? Może troską?
     Postanowiłam rozluźnić atmosferę.
     - Zauważyłeś, że na twoich kolanach szybciej zasnęłam? - spytałam z szerokim uśmiechem.
     Wyraz twarzy Rosjanina złagodniał. Kąciki jego ust uniosły się lekko. Udało mi się przywrócić dobry humor. Dymitr położył się znów.
     - Chyba było ci wygodnie - podsunął.
    Położyłam się w poprzek, opierając głowę na jego brzuchu. Lubię, kiedy śpi w samych bokserkach.
     - Chyba tak - westchnęłam, przypominając sobie powód dla którego budzik zadzwonił. posmutniałam. - Ile mamy jeszcze czasu?
     Dymitr nie zdążył się odezwać, a usłyszeliśmy pukanie do drzwi. Chciał się podnieść, ale przytrzymałam go ręką. Ja jestem w pidżamie, on nie. Jeśli to jakakolwiek kobieta, lepiej, żebym otworzyła ja. Prawdopodobieństwo jest pięćdziesięcio procentowe. Może to znów lekarka i psycholożka? W tej kwestii wolę nie ryzykować.
     - Zostań - mrugnęłam do niego.
     Od niechcenia przeczesałam włosy i otworzyłam drzwi. Zdziwiłam się, kiedy zobaczyłam za nimi Hansa. Bez słowa wszedł do pokoju. Prychnęłam gniewnie i zamknęłam drzwi. Miałam ochotę rzucić komentarz na temat jego kultury, ale coś mnie powstrzymało. Wyraz jego twarzy był... dziwny. Nie umiałam podpisać tego po "dobrze" czy "źle". Wstrzymałam się z ostrymi słowami.
     - Zbierajcie się - powiedział tylko. - Odlot jest godzinę wcześniej. Macie jeszcze jakieś trzydzieści minut, potem widzimy się na placu przed szkołą.

4 komentarze:

  1. Dlaczego im to robisz?! :'( :'( :'(

    Przepraszam, że tylko tyle, ale nie umiem sklecić żadnego sensownego zdania...

    OdpowiedzUsuń
  2. Ej co się dzieje? Dlaczego odlot jest godzinę wcześniej? Dlaczego Hans nie da im się pożegnać? Super rozdział. Czekam na następny i życzę weny.
    Ps. Jasne że czytam. Wspaniale piszesz więc się nie dziw.

    OdpowiedzUsuń
  3. To mi się bardzo nie podoba. Oni muszą być razem. Nie rozdzielaj ich. Oni się tak bardzo kochają. Mam nadzieję, że Robert nie da się Rose za bardzo we znaki. Ale zgaduję, że szanse są znikome. Czekam na następny i życzę weny. 💖💖💖💖

    OdpowiedzUsuń
  4. Mam przeczucie że oni oboje zostaną na dworze...

    OdpowiedzUsuń