sobota, 28 listopada 2015

Rozdział 20

Rozdział 20

Hej Wam! Przychodzę z nowym rozdziałem. Chyba trochę dłuższym niż poprzednie.
PS szkoda, że pod poprzednim rozdziałem są tylko dwa komentarze :( Ale widzę, że codziennie wzrasta liczba wyświetleń, więc nie jest tak źle. Duużo już tych wyświetleń, więc nie martwię się i piszę dalej.

--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
     Wytrzeszczyłam oczy. W pierwszej chili sądziłam, że to żart, jednak twarz Abe'a na to nie wskazywała. Dymitr chyba też zdał sobie z tego sprawę, ale nie miałam pojęcia co o tym myśli. Ciszę, przerwał mój ojciec.
     - Mam rozumieć, że zaniemówiliście z wrażenie. - uśmiechnął się.
     Szczerze... nie bardzo wiedziałam co powiedzieć. To znaczy w głowie miałam miliony słów, ale żadne nie było ...odpowiednie. Moja opinia na ten temat brzmiała tak: "Nie, Dymitr nie jedzie na polowanie. A już na pewno nie z Nimi! O nie!" Stwierdziłam, że moi rodzice są zbyt... natrętni i nieprzewidywalni. Dam sobie rękę uciąć, że mają w zanadrzu tysiące pytań.
     - Wiesz Staruszku...
     - Bardzo chętnie pojadę z panem. - Przerwał mi Dymitr. - Ale nie jestem pewien godzin służby, więc sądzę, że data i godzina są jeszcze do ustalenia.
     Wpatrywałam się w niego szczerze zdziwiona. Za to na twarzy Abe'a pojawił się szeroki uśmiech.
     - Wspaniale! Mam jeszcze sporo do załatwienia, wiecie interesy, ale kiedy tylko będziesz coś wiedział Bielikow, zadzwoń do mnie. A jeśli chodzi o Janine... zostaw to mnie.
     Zakończywszy swoje interesujące przemówienie, pożegnał się i wyszedł. Podeszłam do Dymitra i stanęłam na przeciw niego. Wiedział o co mi chodziło. Już miałam zaczynać kazanie, kiedy do sali wszedł dampir. Nie znałam go, ale sądząc po ubiorze był jednym z ważnych strażników. Wyglądał na około trzydzieści lat. Wydawał się zmęczony i zaniepokojony. Ukłonił się przed Lissą, która podczas naszej krótkiej rozmowy w ogóle się nie odezwała.
     - Królowo, mamy małe kłopoty.
     Spojrzałam na niego zainteresowana. Dymitr też.
     - Mianowicie... O co chodzi?
     - Moroje, przeciwni nowemu pomysłowi, zebrali się w jednej z sal, w zachodniej części pałacu. - powiedział. - Mówili, że zamierzają urządzić protest. Potem zjawili się tam także zwolennicy w skutek czego wybuchły drobne zamieszki. Strażnicy zdążyli już chyba powstrzymać, ale miałem panią powiadomić, Wasza Wysokość.
     Przez kilka sekund staliśmy w milczeniu. Porozumiewaliśmy się. Obserwowałam ich i starałam się odczytać ich myśli. Nawet bez więzi wiedziałam, że Lissa chcę to sprawdzić i uspokoić arystokratów. Natomiast u Dymitra wychwyciłam chęć akcji, działania. Jego twarz przybrała ten twardy, waleczny wyraz. Oczywiście zależało mu na bezpieczeństwie, ale długo był na zwolnieniu, nie mógł pracować. A teraz ma pod nosem zadanie. Nie wahał się. Chciał tam iść. W pełni podzielałam jego zdanie.
     Wszyscy troje kiwnęliśmy głowami.
     - Zaprowadź nas tam. - poprosiła królowa.
     Dampir nie zadawał pytań. Poprowadził nas korytarzami pałacu, aż w końcu stanęliśmy przed salą. Ze środka dobiegały nas stłumione przez ściany krzyki i głosy. Chyba jednak sytuacja nie została opanowana.
     Weszliśmy do środka. Widok królowej uspokoił nieco bliżej stojących morojów, ale reszta zignorowała jej obecność. Pokazali w ten sposób typową dla siebie arogancję.
     Nie czekając zbyt długo, rozejrzałam się po sali i pobiegłam do miejsca gdzie był największy problem. Około 20 arystokratów, zwolenników nowej idei, atakowało grupę przeciwników. Wymachiwali pięściami i krzyczeli, że tamci są głupcami. Morojów, którzy byli za nowym systemem było znacznie mniej, ale mieli dobre intencję i wielką wiarę. Po prostu nie właściwie tego używali.
     Niektórzy napastnicy byli zadziwiająco krzepcy jak na morojów, dlatego pięciu strażników, którzy próbowali ich powstrzymać, miało problem.
     Dołączyłam do nich i dopiero po chwili zorientowałam się, że tuż obok mnie jest Dymitr. On także starał się zapanować na arystokratami. Na początku przez głowę przeszła mi myśl, że nie powinien tego robić, za względu na swoją rękę. Ale przecież nie mogę mu tego zabronić, wiem jak ciągnie go do akcji. Poza tym jestem pewna, że odnosił w życiu większe obrażenia niż ta ręka
      Nie miałam więcej czasu na rozmyślanie na ten temat, bo morojue stawali się coraz bardziej agresywni. Dwoje strażników wyprowadzało już kilku mężczyzn. "Jak mamy walczyć przeciwko strzygom, skoro nieustannie musimy utrzymywać spokój wśród podopiecznych" - pomyślałam. Okazało się, że opanowanie tłumu jest trudniejsze niż myślałam. Szkoliłam się głownie w walce i zabijaniu. Jestem przyzwyczajona że sprawę załatwia celny cios srebrnym kołkiem. A teraz miałam uspokoić morojów nie robiąc im krzywdy. Jednak z pomocą kilku innych strażników zdołaliśmy zażegnać największe zagrożenie (o ile można to tak nazwać). Po następnych kilku chwilach całkowicie opanowaliśmy sytuację.
     Nie zajmuje się tego typu sprawami, ale jestem pewna, że paru arystokratów zostanie ukaranych karą w postaci grzywny. Sądzę też, że kilku powinno posiedzieć trochę w areszcie.
     Lissa z pomocą dampira, który przeszedł ją poinformować o zamieszkach weszła na niewielki podest. Spędzono z niego zbędne osoby.
     - Proszę o ciszę. - powtarzała władczyni.
     Moroje zgodnie ją ignorowali, nadal dyskutując zawzięcie. Przybyłam więc z odsieczą. Wbiegłam na podest i stanęłam obok królowej.
     - Cisza! - wrzasnęłam.
     Wszystkie pary oczu zwróciły się w moją stronę. Tłum nareszcie umilkł.
     - Dzięki, Rose. - szepnęła Lissa.
     Zadowolona z rezultatu kiwnęłam lekko głową i zgodnie ze zwyczajem strażników odeszłam pod ścianę, obok Dymitra. Przez chwilę miałam wrażenie, że widzę na jego twarzy grymas bólu. Jednak nie mogę być tego pewna, bo w momencie gdy stanęłam pod ścianą straciłam z oczu twarz ukochanego.
     - Co Was napadło? - zapytała Lissa z dezaprobatą, wręcz naganą w glosie. - Zebranie odbyło się zaledwie kilka godzin temu, a Wy już zdążyliście narobić wszystkim kłopotu. Zastanówcie się jaki to miało sens. Zdaję sobie sprawę, że poprzez nowy pomysł w naszym świecie mogą zajść radykalne zmiany. Znam zdania na ten temat obu stron. Ale jaki sens w tej sytuacji mają bójki? Chcecie podzielić się ze mną swoją opinią? Nie ma problemu! Zorganizujemy jeszcze jedno spotkanie. Przedyskutujemy to po raz kolejny, ale zgodnie, bez przemocy.
     Lissa przemawiała niezwykle spokojnie, a przy tym stanowczo i pewnie. Moroje przerwali spór i niemalże z uwielbieniem wpatrywali się w królową. Szanowali ją i podziwiali mimo jej młodego wieku. Lissa przyciągała ich bez potrzeby korzystania z mocy ducha. Chociaż mam wrażenie, że jej charakter i osobowość są nieodłącznie związane i trochę "podpasowane" pod żywioł, w którym się specjalizuje.
     - Pomyślcie tylko... - kontynuowała - Nasi strażnicy zamiast pilnować murów i poprzez treningi dążyć do zdobywania nowych umiejętności oraz ulepszania starych, raz po raz muszą zajmować się tego typu sporami i konfliktami. - Lissa najwyraźniej podzielała moja zdanie. Zastanawiała się chwilę, aż wreszcie powiedziała: - To chyba koniec na dzisiaj. Proszę, rozejdźcie się.
     Królowa ruszyła do wyjścia. Ja i Dymitr dołączyliśmy do niej szybkim krokiem. Przez całą drogę do pokoju królowej milczeliśmy. Wiedziałam jak bardzo zdenerwowała ją ta sytuacja. Była lekko zagubiona i chyba zmęczona. Upewniwszy się, że władczyni jest bezpieczna poszliśmy do naszego mieszkania.
     Wykończona rzuciłam się na kanapę. Nie miałam już siły na nic. Dymitr skorzystał z sytuacji i widząc wolne miejsce, położył się obok mnie. Objął mnie ramieniem i odetchnął głęboko. Leżeliśmy długą chwilę w ciszy rozkoszując się samotnością i bliskością naszych ciał. Oparłam głowę o jego bok i położyłam rękę na jego brzuchu. Dymitr pocałował mnie w czoło i bawił się kosmykami moich włosów.
     - Arystokraci to kretyni. - mruknęłam.
     Nie chciałam psuć tego cudownego nastroju, ale musiałam to z siebie wyrzucić
     - Są po prostu przyzwyczajeni do odwiecznego systemu.
     - Nie o to mi chodzi. Miałam na myśli te zamieszki i bójki.
     Dymitr zastanawiał się chwilę nad odpowiedzią.
     - Myślę, że to typowe zachowanie wzburzonego tłumu. - odparł zagarniając kolejny kosmyk.
     - Tak tylko, że...
     W momencie, kiedy złapałam Dymitra za lewe przedramię, żeby się przekręcić, na jego twarzy znów zobaczyłam grymas bólu. Tym razem jestem tego pewna. Usiadłam, kładąc na nim nogi i podciągnęłam rękaw jego koszuli. Ręka była zaczerwieniona i spuchnięta. Nie bardzo mocno. ale jednak. Czyli miałam rację. Dam sobie uciąć rękę, że to przez zamieszki. Zapewne jeden z morojów bardzo się wyrywał.
     Spojrzałam na Dymitra, surowo i pytająco za razem. Nie przejął się tym zbytnio.
     - Nic mi nie jest, - powiedział. - To tylko lekka opuchlizna.
     - Nie przekonuje mnie to. - stwierdziłam. Delikatnie przekręcając jego rękę oglądałam ją uważnie. - A jeśli znów ją złamałeś. To możliwe.
     Dymitr usiadł koło mnie.
     - Owszem, ale zapewniam cię, że tak nie jest. - upierał się.
     - Nie wiem czy powinieneś jutro iść na służbę.
     - To nic takiego. - zapewniał mnie.
     Dymitr zabrał ode mnie rękę i objął mnie nią, przyciągając do siebie tak blisko, że czułam na szyi jego przyjemny, ciepły oddech. Nie protestowałam. Głównie dlatego, że zatonęłam w błogim, głębokim pocałunku. Nie przekonał mnie tym do końca ale na pewno uśpił moją czujność i obudził namiętność. Usiadłam mu na kolanach. Jedną ręką objęłam jego szyję, a drugą położyłam mu na torsie. Dymitr położył mi rękę na policzku i po chwili odsunął się lekko. Mimo to nadal czułam jego oddech. Oparł swoje czoło o moje.
     - Do jutra opuchlizna zniknie. - powiedział. - A teraz jesteś zmęczona. Chodźmy spać.
     Po chwili zastanowienie kiwnęłam głową i oparłam się o niego sennie.

--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
     No i jak ten rozdzialik? Tym razem prosiłabym o nieco większą ilość komentarzy :D
     Dziękuje, że czytacie te moje bazgroły ;)
/Hathaway-Bielikow

poniedziałek, 23 listopada 2015

Rozdział 19

Rozdział 19

     Ponownie przepraszam za opóźnienie. Wczoraj nie miałam internetu i nie miałam jak wstawić rozdziału. Ogólnie mam bardzo dużo na głowie w tym tygodniu, a raczej miałabym... Rozchorowałam się i dlatego pisze tak wcześnie. Mam dość sporo czasu, więc zacznę też pisać rozdział 20, tak, żeby wstawić go normalnie ( być może nawet trochę wcześnie, wiecie choroba dała mi sporo czasu do wykorzystania) Ugh... rozpisałam się. No to teraz przejdźmy do rzeczy!
 
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
 
     Spojrzała na mnie, chyba lekko zdziwiona.
    - Od mojego znajomego. - odparła wreszcie. - Odkąd królowa sprowadziła do nas z powrotem Dimkę, zaczęłam się interesować mocą ducha, tak jak mój przyjaciel. Od tego czasu szukamy na ten temat jak najwięcej informacji.
     Ukradkiem zerknęłam na Dymitra. Gdy Tasza wspomniała o jego przywróceniu, zamyślił się na chwile, ale szybko się opanował. To wciąż był dla niego delikatny temat. Ja natomiast sprawdzałam prawdomówność morojki. Teoretycznie, jej wyjaśnienia brzmią jak prawdziwe. Z tego co wiem nie tylko ona i jej znajomy zaczęli interesować się piątym żywiołem. Po tym co się wydarzyło, wiele osób stara się odkryć jak najwięcej jego tajemnic. Szczególnie moroje - prowadzą nawet jakieś tajne badania. Lissa próbuje ograniczyć je do niegroźnych eksperymentów. Nie chce, żeby posiadaczy mocy ducha traktowano jak króliki doświadczalne.
     Koniec końców uwierzyłam Taszy. Kiwnęłam głowę na znak zrozumienia.
     - W takim razie opowiedz mi co wiesz. - poprosiłam.
     - Moja wiedza ogranicza się do rozwiązania twojego problemu. - odparła z uśmiechem. - Nie wiem zbyt wiele. Królowa i Adrian Iwaszkow zapewne posiadają szersze informacje.
     - Ale niewiedzą jak mi pomóc. - wtrąciłam zachęcająco.
     - Bo to co ci mówię jest dawno zapomniane i niezwykle trudne do opanowania.
     A jednak Robert posiada tę zdolność, pomyślałam.
     Dymitr zaproponował, że zrobi kawę. Tasza zgodziła się od razu, ale ja odmówiłam z  niesmakiem. Nienawidzę kawy. Bielikow zaśmiał się miękko i poszedł do kuchni.
     - Wracając do naszej rozmowy - zaczęła morojka - myślę, że dobrym rozwiązaniem byłby kilkudniowy urlop. Tak dla odprężenia. Wtedy łatwiej zwalczysz ataki.
     - Nie. - zaprzeczyłam stanowczo. - Nie ma mowy.
     - Jak uważasz, jednak sądzę, że to niezły pomysł.
     - Nie mogę zaniedbywać obowiązków przez własne problemy. Muszę chronić Lissę i resztę Dworu.
     - Rozumiem. To twoja decyzja, jednak rozważ mój pomysł, proszę. - kiwnęłam głową. - Dobrze, a teraz przejdźmy do konkretów.
     Po chwili Dymitr wrócił z kawą.
     Rozmawiałyśmy do późnego wieczora. Później Tasza musiała iść, umówiła się na spotkanie z Christianem.
     Oparłam się zmęczona o kanapę. Dymitr usiadł obok mnie i podał mi herbatę.
     - To miłe z jej strony, że chce mi pomóc. - powiedziałam.
     - Tak, nawet bardzo. To co mówiła, to niezwykle przydatne informacje. Istnieją duże szanse, że wygrasz tą bitwę.
     Upiłam łyk gorącej herbaty.
     - Miejmy taką nadzieję. - szepnęłam do siebie.
     Dymitr przysunął się bliżej mnie.
     - Będzie dobrze. Jeśli będziesz odpierała ataki, Robert w końcu zrezygnuje. Nie jest już taki młody, nie wystarczy mu energii. Kiedyś będzie musiał się poddać.
     - Oby jak najszybciej. - mruknęłam.
     Biorąc pod uwagę plam brata Wiktora, nie jestem pewna czy tak łatwo odpuści i zapomnie o wizji naszej wspólnej władzy nad morojami i dampirami. Nie wspomniałam Dymitrowi o moim 'włamaniu' do więzienia, ani o rozmowie z Robertem i póki co nie mam zamiaru tego robić. Znam jego zdanie na ten temat. Wolę uniknąć niepotrzebnych dyskusji.
     Rosjanin zauważył mój ponury nastrój. Nachylił się nade mną i odgarnął kosmyki włosów z mojej twarzy, muskając przy tym mój policzek. Ujął w dłonie moją twarz, po czym namiętnie pocałował. Usiadłam mu na kolanie i objęłam go za szyję. Czułam jak ulatują ze mnie wszystkie problemy. Zapomniałam o Robercie i jego planie. Byłam w małym niebie. Dymitr odsunął się trochę.
     - Jesteś zmęczona. - stwierdził. - Idź się prześpij.
     Uznałam, że to nie jest głupi pomysł. Kiwnęłam głową. Pocałowałam go jeszcze lekko i ruszyłam w kierunku sypialni. Usłyszałam dzwonek telefonu. Zawróciłam i sięgnęłam po komórkę.
     - Helo?
     - Rose - rozpoznałam glos Lissy - Jak dobrze.
     - Coś się stało? - zapytałam zaniepokojona.
     - Nic złego. - zapewniła. - Pan Mazur chcę z wami porozmawiać.
     - Abe?
     - Tak, przyjechał kilka godzin temu.
     - Wiem. Osobiście przeszukiwałam jego auto.
     - Domyślasz się może o co chodzi? Nie chciał mi zdradzić szczegółów.
     - Niestety nie bardzo. - odparłam. - Cóż... niedługo się dowiemy. Jak spotkanie z morojami?
     - Eh... - westchnęła. Są dość... oporni. Przyzwyczaili się już do ciebie i Dymitra, ale kolejne związki są dla nich... niezrozumiałe. Resztę opowiem ci, kiedy przyjdziesz.
     - Jasne. W takim razie do zobaczenia. - pożegnałam się.
     Nieco rozczarowana, że nie mogę się wyspać wróciłam do Dymitra, przekazać mu to co usłyszałam. Piętnaście minut później byliśmy już przed salą królewską. Stanęliśmy przed drzwiami i czekaliśmy, aż dampir stróżujący zaanonsuje nasze przybycie.
     - Królowo, strażniczka Hathaway i strażnik Bielikow już przyszli.
     - Dziękuje. - usłyszeliśmy. - Wpuść ich.
     Otworzył drzwi, a my weszliśmy do środka. Lissa wstała z tronu. Rozejrzałam się po ogromnej sali. To tu odbywają się ważne zebrania. Teraz widać było jeszcze ostatki po niedawnym spotkaniu. Królewska służba sprzątała stoły.
     - No, no - zaczęłam. - Przegapiłam niezłą imprezę, jak widać.
     Przyjaciółka przewróciła tylko oczami. Podbiegła do mnie i uścisnęła. Skinęła głową w kierunku Dymitra, a on ukłonił się nisko. Lissa westchnęła i spojrzała na mnie szukając wsparcia. Wzruszyłam ramionami z uśmiechem.
     Królowa nie lubiła, kiedy ktoś się przed nią kłaniał. Znosi, gdy robią to obcy ludzie, ale nie cierpi kiedy robi to ktoś z bliskich jej osób, znajomych. A Dymitr zgodnie z etykietą kłaniał się za każdym razem, gdy ją widział. Cóż.. nie zmienię tego, że jest formalistą. W każdym razie przy ludziach.
     - Opowiadaj - przerwałam ciszę - jak było na zebraniu?
     - Oh... Męcząco. - wyznała. - Moroje uparcie zostają przy swoim zdaniu.
     - Trudno im się dziwić. - powiedział Bielikow. - Są przyzwyczajeni do tego trybu, a my złamaliśmy odwieczna regułę naszych ras.
     Przyznałam mu w myślach racje.
     - A co na to dampiry? - spytałam. - W końcu chodzi o ich przyszłość.
     - Tu sytuacja jest trochę inna. Zrobiliśmy mało sondaż. Wyniki wskazują na to, że połowa z nich chcę trzymać się tradycji. Druga część natomiast chcę zmian.
     - Zakładam, że ta pierwsza grupa to starsi przedstawiciele naszej rasy.
     - Tak. W większości tak.
     Miałam się znów odezwać, ale nagle do sali wpadł jak burza Abe.
     - Rose, Bielikow! Jak miło was widzieć. - wykrzyknął.
     Podszedł do nas. Uściskal mnie, przywitał się z Dymitrem i skłonił się nisko królowej, wymieniając przy tym wszystkie możliwe komplementy.
     - A teraz do rzeczy. - zaczął, kiedy skończył już pierwszą część monologu. - Z tego co wiem, nowy członek naszej rodziny od jutra zaczyna normalnie pracować, prawda Rose?
     Przytaknęłam zastanawiając się do czego zmierza. Rzeczywiście, jutro kończy się zwolnienie Dymitra. Ku jego uciesze będzie mógł znów pracować.
     - Przed koronacją naszej kochanej królowej, rozmawialiśmy o wycieczce edukacyjnej, mam racje? No więc, mam dla was wspaniałą nowinę. Razem z Janine zostajemy na Dworze dwa tygodnie. Ustaliłem, wraz z nią rzecz jasna, że na polowanie najlepiej było by wybrać się za trzy-cztery dni. Co ty na to, Bielikow?
 
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
 
     Mam nadzieję, że się podoba. :D Prosiłabym o komentarze - naprawdę pomagają.
     To tyle na dziś. Oceniajcie, komentujcie i mówcie, jak mi idzie.
/Hathaway-Bielikow

sobota, 14 listopada 2015

Rozdział 18

Rozdział 18


     Dziś bez większych wstępów. Może tylko chciałabym przeprosić za opóźnienie. ;)

--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

     Następnego ranka obudziłam się wcześnie. Właściwie spałam zaledwie 3 godziny. W nocy rozmyślałam nad słowami brata Wiktora. Jego plan nadal wydawał mi się komiczny, lecz dziś starałam się zmienić do tego podejście. Przeanalizowałam dokładnie całą sytuację.
     Najpierw Robert chciał mnie zabić, pomścić brata, a teraz upatrzył sobie moją osobę jako idealnego sprzymierzeńca. Porwał Dymitra, a teraz sądzi, że moim jedynym pragnieniem jest opanowanie wspólnie z nim świata morojów.
     Stwierdziłam, że to są już na pewno oznaki szaleństwa. Albo Robert jest głupszy niż myślałam. Nie, raczej to pierwsze. W końcu spokrewniony jest z Wiktorem. Są najbardziej aroganckimi i wkurzającymi braćmi, ale nie są kretynami. Muszę przyznać, że mają dar do planowania szatańskich misji.
     Od tych myśli uwolniłam się dopiero na codziennej warcie. Dwór był strzeżony przez magiczne tarcze i strażników, więc nie było potrzeby, abym chodziła za Lissą krok w krok.  Poza tym miała co najmniej dwuosobową "świtę". Jestem jej główną strażniczką, ale przyjaciółka uzgodniła wraz z Christianem, że ja i Bielikow nie będziemy musieli ciągle im towarzyszyć. Jestem pewna, że zrobili tak, żebyśmy mieli więcej czasu dla siebie. Niestety szczęście na razie mi nie sprzyja i odkąd Lissa została władczynią nie spędziłam z Dymitrem ani jednej nocy, sam na sam. Ale cóż... nie mogą narzekać, przecież wiedziałam ile poświęcam zostając strażniczką.
     Z tego co wiem, królowa jest właśnie na spotkaniu dotyczącym relacji między dampirami. Ja i Bielikow jesteśmy pierwszą parą w historii naszej rasy, która jest w związku i jednocześnie pełni służbę. Wcześniej nikt tego nie dokonał. Informacje te potwierdzili dworscy historycy, którzy dokładnie sprawdzili nawet najstarsze zapiski. Przedtem, gdy para dampirów zdecydowała się na związek, musiała uciekać. Dotychczas takie zachowania były potępiane, jednak teraz coś ruszyło. Lissa przekonuje coraz więcej osób do swojego nowego planu.
     Wróciłam do rzeczywistości. Strzegłam głównej bramy. Zwykle nie przejeżdża przez nią zbyt wiele gości, ale dziś, w związku z owym zebraniem, aż roi się od samochodów. Obecnie na zmianie było nas troje: Charlie, Wen i ja. Rozdzieliliśmy między siebie zadania, zmienialiśmy się co jakiś czas. Chłopaki obserwowali teren, a ja sprawdzałam auta. To jakby kontrola. Upewniamy się kim są przybyli, czy nie są strzygami i tak dalej. Formalności.
      Znudzona żmudną pracą i spragniona snu, miałam ochotę ziewać przy sprawdzaniu każdego samochodu. Jedno auto zdawało mi się szczególnie znajome, ale byłam zbyt zmęczona, by je rozpoznać. Dopiero, kiedy wóz podjechał, a przyciemniona szyba opadła, zobaczyłam co się święci.
     - Abe?! - pisnęłam, aż Charlie i Wen zerknęli na mnie zaniepokojeni.
     Miałam przed sobą uśmiechniętą twarz ojca.
     - Rose, jak miło cię widzieć.
     Co ty tu robisz? - spytałam odbierając od niego dokumenty.
     - Przyjechałem na zebranie. Szczerze powiedziawszy nie spodziewałam się tu aż takiego tłoku. Mam nadzieję, że to nie twoja wina.
     Puścił oczko. Przewróciłam oczami i zapisałam kilka zdań w notesie.
     Mogłam się domyślić przyczyny wizyty Staruszka na Dworze. Nie był wprawdzie, ale należał do najbardziej wpływowych morojów na świecie. Z tego co wiem uczestniczy w każdym ważnym spotkaniu i jest znaną osobistością wśród morojskich biznesmenów. Nic więc dziwnego, że przyjechał tu dziś.
     Oddałam Abe'owi dokumenty.
     - Jak długo zostajesz na Dworze? - Zagadnęłam oglądając wnętrze auta. Wyglądało kosztownie.
     - Chyba zostajemy. - poprawił mnie. - Twoja matka też tu jest.
     Dopiero teraz ją zauważyłam. Nieustraszona Janine siedziała na tylnym siedzeniu. Od razu skarciłam się w myślach za zaniedbanie. Nie musiałam długo czekać, a ona także mnie zganiła.
     - Musisz popracować nad skupieniem i zachować czujność. To, że jesteś na Dworze nie znaczy, że możesz zaniedbywać pracę i obowiązki.
     Super! Widzimy się pierwszy raz od kilku miesięcy, a matka w ciągu dosłownie sekundy zdążyła mnie pouczyć. Patrzyła teraz na mnie z dezaprobatą. Cóż... ostatecznie przywykłam już do tego. Chociaż prawdę mówiąc, mimo wszystko, muszę przyznać, że odkąd kilka razy prawie straciłam życie, nasze relacje zdecydowanie się poprawiły.
     Nagle usłyszałam dźwięk klaksonu z samochodu. Ocknęłam się.
     - Jedźcie już. - nakazałam. - Inni czekają.
     - Oczywiście. - odparł Abe. - Spotkamy się później.
     Odjechali a na ich miejsce przyjechało kolejne auto. Musiałam słuchać jak jego kierowca narzeka na jakość mojej pracy. Z trudem powstrzymywałam się, żeby nie wygarnąć mu kilku istotnych faktów.
     Niedługo potem wracałam do domu, zmęczona sześciogodzinną służbą. Dziękowałam Bogu w myślach, że Robert nie próbował w tym czasie przejąć nade mną kontroli. Szczerze mówiąc w ogóle o nim zapomniałam. Tym lepiej.
     Z tego co wiem, spotkanie dotyczące relacji między dampirami miało skończyć się dopiero za godzinę, więc nie miałam co liczyć na odwiedziny u Lissy.
     Szłam przez dziedziniec główny Dworu. Zimny wiatr z dnia na dzień wiał coraz silniej. Liście dawno opadły z drzew, przez co okolica wydawała się trochę ponura. Zadarłam głowę do góry, podziwiając pełnię księżyca. Blask od niego bijący był tak intensywny, że ludzie spokojnie mogli dostrzec prawie wszystko, dampiry więcej, a co dopiero moroje. Zerknęłam na zegarek na moim nadgarstku. Było południe w naszym systemie dnia. Miałam nadzieję na długą kąpiel i jakąś drzemkę, ale tym razem los także nie potraktował mnie łaskawie.
     Gdy wróciłam do domu na kanapie, obok Dymitr siedziała Tasza Ozera. Niby nie robiła niczego złego, jednak od pewnego czasu przestałam lubić ją tak bardzo jak dawniej. Sama nie wiem dlaczego...
     Zobaczyli mnie po chwili.
     - Rose, Tasza przyszła, bo sądzi, że może ci pomóc.
     Nie mam pojęcia co takiego zobaczył na mojej twarzy, ale Bielikow był wyraźnie... zaniepokojony? Podeszłam do nich.
     - Tak. - potwierdziła morojka. - Myślę, że wiem coś o zdolnościach mocy ducha i o Robercie, co być może pozwoli ci bronić się przed jego atakami.
     Przez cały dzień próbuje o tym zapomnieć, a ona wchodzi do mojego domu i burzy cały ten trud. Ale nie mogę być na nią zła. Przecież Tasza chce mi pomóc.
     Odetchnęłam chicho i rozsiadłam na fotelu na przeciwko nich. Zmierzyłam obydwoje wzrokiem.
     - No dobrze. - zdecydowałam - Więc czego się dowiedziałaś.
     Ciotka Christiana poprawiła się na sofie i uśmiechnęła.
     - Z tego co mi wiadomo, na tego typu napady należy reagować spokojnie. - zaczęła z fascynacją. - Co to znaczy? Otóż to, że podczas ataków trzeba uwolnić od siebie zbędne myśli. Najlepiej nie myśleć o niczym. Możne też myśleć o czymś przyjemnym.
     - To tak nie działa. - sprzeciwiłam się. - Do tej pory odpierałam ataki Roberta siłą woli. Wydaje mi się, że to skuteczniejszy sposób.
     - Owszem. Do pewnego czasu. Po kilku próbach Roberta będzie to kompletnie nieużyteczne. Twoja metoda jest pożyteczna do czasu. Potem na nic się ona zda. Zapewniam cię.
     Coś mnie zastanowiło...
     - Taszo, czy mogę cię o coś zapytać? - przytaknęła. - Skąd masz te wszystkie informacje?

--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
      Mam nadzieje, że się podoba. Następne rozdziały prawdopodobnie pojawiać się będą już w miare regularnie.
/Hathaway-Bielikow