sobota, 31 października 2015

Rozdział 17

Rozdział 17

     Przepraszam za opóźnienie, ale mam nadzieje, że mimo braku czasu rozdział nie jest najgorszy. ;)

--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

     Kiedy Dymitr i ja doszliśmy do domu, wymknęłam się pod pretekstem odwiedzenia Lissy. Często chodzę do niej po warcie. Od kąt została królową, a ja strażniczką mamy dla siebie znacznie mniej czasu. Wiadomo, każda z nas ma swoje obowiązki, no i oczywiście swojego partnera. Musimy dzielić wolny czas. Trochę dla nas, trochę dla mężczyzn. Przychodzimy do siebie, by nadrobić stracone godziny.
     Tak więc odwiedziny przyjaciółki wydały mi się najlepszą wymówką.
     Szłam, rozkoszując się delikatnymi promieniami słońca. Tęskniłam za nimi. Moroje nie lubią światła słonecznego, a dampiry jako ich opiekunowie muszą się do tego przystosować. Zbliżała się zima. Na dworze było chłodno. Przyspieszyłam kroku, chcąc jak najszybciej znaleźć się w ciepłym pomieszczeniu. Po chwili stałam już przed budynkiem aresztu.
     Mój plan działanie ni był zbyt szczegółowy. Wiedziałam tylko, że chcę się dostać do celi Roberta. Muszę z nim porozmawiać. Strażnicy pilnowali tego miejsca także nocą. Tak, więc... planowałam się włamać. Pierwszym rozwiązaniem, które przyszło mi do głowy był szyb wentylacyjny. Wtedy do pokonania zostało by mi tylko dwóch dampirów stojących  na warcie przy celach. Stwierdziłam jednak, ze skorzystam z tego, dopiero, jeśli nie znajdę innego wyjścia. Drugim sposobem na jaki wpadłam były tylne drzwi. Prowadziły bezpośrednio do aresztu. Tak, to wydaje się idealnym rozwiązaniem. Zero brudu, kurzu.
     Obeszłam cały budynek. Drzwi były od strony lasu. Pomyślałam, że ktoś, kto to zaprojektował był kretynem. Przecież, gdyby któremuś z więźniów udało się uciec , tuż pod nosem miałby pomoc w ukryciu się. Ku memu żalowi drzwi były zamknięte.
     Cóż... pozostał mi szyb.
     Wspięłam się na drzewo i niechętnie wślizgnęłam do dość szerokiego otworu na zewnątrz budynku. Metal po którym się czołgałam był brudny i lodowaty. Całe szczęście, areszt był blisko. Już po chwili zauważyłam światło. Przysunęłam się do przodu, żeby móc z góry obserwować całe pomieszczenie.
     Robert siedział za kratami, na pryczy z jakąś tanią książką w ręku. Poczułam obrzydzenie i wstręt. Nie dlatego, że w szybie wentylacyjnym unosił się odór trutki na szczury. Chociaż w pewnym sensie rozumiałam Roberta. W końcu zamordowałam jego brata. Na jego miejscu też zachowywałabym się podle.
     Ugh... Mam nadzieje, że ta myśl była skutkiem interwencji Doru, a nie objawem mojego współczucia. W każdym razie rozważałam teraz, jak najciszej zejść na dół. Strażnik stał tuż pode mną to dawało nadzieję.
     Powoli zdjęłam płytę. Niestety nie przewidziała tego co stało się później. Skoczyłam na dół, wprost, lecz on zdążył odsunąć się w bok. Działam zbyt spontanicznie, bez porządnego planu. Zapomniałam, że nasza rasa ma wyczulone zmysły. Przeciwnik gotów był zadać mi cios. Ja także. Moja noga zatrzymała się tuż przed jego brzuchem, a jego pięść tuż przed moją twarzą. Zatrzymałam się, tak jak strażnik, bo dopiero teraz zobaczyłam kogo mam przed sobą.
     Hans.
     Patrzyliśmy na siebie w milczeniu. Oboje byliśmy tak samo zdziwieni obecnością tego drugiego. Usłyszałam głośny śmiech. Otrząsnęłam się i z gniewem spojrzałam na Roberta, Miałam wrażenie, że zaraz pęknie ze śmiechu. Jednak widząc nasz wzrok ucichł.
     - Co ty tu robisz? - zapytał dampir. I nagle zrozumiał. - Rose, przecież mówiliśmy ci, że to nie jest dobry pomysł.
     Zastanowiłam się nad odpowiedzią.
     - Właśnie - mówiliście. Ja nie miałam nic do powiedzenie w tej kwestii.
     - Jesteś zbyt zdenerwowana na rozmowę z nim.
     - Ja tak nie sądzę. Poza tym skoro i tak już tu jestem...
     - Ja także chciałbym porozmawiać z panną Hathaway. - na twarzy moroja pojawił się uśmieszek.
     Obrzuciłam go pogardliwym spojrzeniem. Hans westchnął zrezygnowany. Postawiłam go w trudnej sytuacji.
     - Dobrze. Masz pięć minut.
     - Tylko tyle. - Robert udawał rozczarowanie. - Liczyłam na trochę dłuższą pogawędkę.
     - Pięć minut.
     Hans odsunął się na tyle, żeby móc nas widzieć, ale nie słyszeć naszej rozmowy. Strażnicy zawsze tak robili, by dać więźniom i przychodzącym do nich ludziom prywatność.
     - To od czego zaczniemy nasze uroczę spotkanie?
     - Dlaczego do diabła próbujesz przejąć nade mną kontrolę?!
     - Ah... więc o to ci chodzi.
     - Oczywiście, że o to. O co innego niby miałabym pytać. - Z każdą chwilą odnosiłam coraz głębsze wrażenie, że Robert bardzo przypomina Wiktora. Zachowuje się tak samo bezczelnie. - Jaki masz w tym cel? Chcesz pomścić brata?
     Podszedł do krat i oparł się wygodnie o ścianę, krzyżując ręce.
     - Zrozumiałem, że cokolwiek zrobię Wiktor nie wróci.
     W jego głosie wyraźnie usłyszałam smutek i tęsknotę. Cóż najwyraźniej nawet psychopaci mają uczucia. Szczególnie wobec bliskich. Po chwili jednak otrząsnął się i odzyskał cwany wyraz twarzy.
     - Więc o co ci chodzi?
     - Powody moich 'interwencji' poznasz, jeśli dobrowolnie się poddasz.
     Czy on całkiem zdurniał?!
     - Chyba zaszkodziło ci siedzenie w tej klatce.
     - Bzdura. - żachnął się. - Jeśli zrobisz co mówię obydwoje zyskamy.
     - O czym ty do cholery mówisz? - traciłam cierpliwość.
     - O szczęściu! Mój plan jest genialny! Posłuchaj mnie. Mam dla ciebie wspaniałą ofertę. Jeżeli z niej skorzystasz obydwoje będziemy szczęśliwi.- Nie odezwałam się, więc kontynuował. - Znalazłem potwierdzone informacje na temat przekazywania magii. Polega ona na tym: osoba posiadając moc ducha może oddać część swoich zdolności wybranemu dampirowi. To dość proste. Wystarczy, że przejmę nad tobą kontrolę i 'wpuszczę' do twojego umysłu cząstkę swojej magii.
     Nie wierzyłam własnym uszom.
     - Nawet w twoich snach nie zrobię czegoś równie idiotycznego!
     - Pomyśl tylko Rose, jakie to byłoby wspaniałe. - rozmarzył się. Chyba jednak nie jest tak podobny do brata, jak myślałam na początku. Wiktor nie był tak naiwny jak Robert.
     - Dlaczego akurat ja? Jaki masz w tym cel? - nie rozumiałam.
     - Ah tak. Widzisz, chcąc zawładnąć morojami trzeba mieć dobrego wspólnika. Wybrałem ciebie. Nie masz sobie równych. - Gdyby nie fakt, że jest szaleńcem, pomyślałabym że się mną zachwyca. - Doskonale walczysz i masz wielką siłę woli. Jesteś idealną kandydatką na mojego sprzymierzeńca. Razem będziemy rządzić naszym światem.
     Teraz wprawił mnie w jeszcze większe zdumienie. Najwyraźniej postanowił kontynuować plany zmarłego braciszka. To było tak absurdalne, że aż śmieszne.
     - Przykro mi Robercie, ale muszę ostudzić twój zapał. Nie mam zamiaru z tobą współpracować.
     - Nie ma problemu. Możesz to przemyśleć. Pewnie zastanawiasz się co zyskasz. O tuż wiele moja droga. Postaraj się odpowiedzieć mi w najbliższym czasie.
     Miły uśmieszek na jego twarzy zaczął mnie irytować. Całe szczęście. Hans podszedł do nas i oznajmił, że czas się skończył. Bez zastanowienia ruszyłam w stronę drzwi. Zanim wyszłam usłyszałam jeszcze:
     - Do zobaczenia Rose. Już nie mogę się doczekać naszego następnego spotkania.

--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
I jak?
/Hathaway-Bielikov

środa, 21 października 2015

Rozdział 16

Rozdział 16

     Mam strasznie dużo na głowie, ale staram się, żeby rozdziały pojawiały się w miarę regularnie.
Wiem, że się powtarzam, ale proszę o komentarze! One na prawdę motywują!

--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

     Zastygłam. Patrzyłam na nich osłupiała. Rozglądałam się po gabinecie, uważnie przyglądając się przyjaciołom.
     - Co? Jak to? Po co? - pytałam.
     - Problem w tym, że nie wiemy. - odpowiedział Hans.
     - Nikt nie zna przyczyny czynów Roberta. - odezwała się Sonia. - Ale mamy kilka informacji na temat tego, jak to robi. Tasza i Christian powinni niedługo przyjść. Lady Ozera może ci pomóc.
     - W jaki sposób?
     Próbowałam opanować szok.
     - Tasza była pod wpływem uroku wywołanego przez brata Wiktora, wie jakie to uczucie. Może jej doświadczenia pomogą ci chronić się przed kolejnymi "atakami". - mówił Dymitr, a po chwili dodał: - Poza tym interesują ją tego typu... tajemnice.
     Cofnęłam się kilka kroków i usiadłam na krześle wzdychając ciężko. Przeczesałam włosy palcami, myśląc nad tym wszystkim. W ciągu kilkunastu minut, tak wiele się dowiedziałam. Kiedy podniosłam wzrok, zauważyłam, że wszyscy skierowali swoje spojrzenia na mnie, czekając na moją reakcję.
     - Dlaczego mówicie mi o tym dopiero teraz?!
     - Bo ostatnio "ataki" mają większą moc, prawda? - zgadywał Adrian. Spojrzałam na niego pytająco. - Widać to w twojej aurze.
     - Starałam się zachować spokój i nie wybuchnąć na oczach wszystkich. Przecież jestem strażniczką. Powinnam być opanowana i nie zachowywać się jak nastolatka, mimo, że nią jestem. Użyłam naprawdę wiele silnej woli, ale udało mi się.
     - Chcę się z nim widzieć. - zażądałam pewnie.
     - Z kim? - dopytywała zaniepokojona królowa.
     - Z Robertem.
     Spojrzeli na mnie jak na wariatkę. Wszyscy... Prawie. Każdy oprócz Dymitra, Lissy i Adriana. Ta trójka znała mnie i wiedziała, że spotkanie z człowiekiem, który chcę przejąć nade mną kontrolę, nie stanowi dla mnie wielkiego wyzwania.
     - Nie sądzę, by był to dobry pomysł. - stwierdził po dłuższej chwili Michaił.
     - Zgadzam się. - powiedziała Sonia. - Nic dobrego z tego nie wyniknie.
     - Nie macie racji. - wtrącił Iwaszkow. - Rose zrobi to czy tak czy tak.
     - On ma...
     - Jednakże musi trochę ochłonąć. - morojka utrzymywała swoją wersję. - Dopiero się o tym dowiedziała.
     - Ja sądzę inaczej.
     Adrian zachowywał się trochę arogancko, ale zdobył u mnie kilka punktów za pomoc.
     - Ja uważam... - chciałam coś powiedzieć, ale znów mi przerwano.
     Wszyscy brali udział w dyskusji. Z wyjątkiem mnie samej. Przyglądałam się im jak na meczu ping-ponga. Raz po raz próbowałam się wtrącić, lecz na marne. Nikt nie pozwalał mi dojść do słowa. Nawet po tym jak Sonia, Michaił i Adrian wyszli, pozostała trójka nie dawała mi szansy na wypowiedzenie się.
     Zauważyłam jednak, że zmieniłam się odkąd zostałam strażniczką. Stałam się bardziej cierpliwa i opanowana. Nie wybuchałam, tak jak kiedyś. ...Przynajmniej do czasu...
     - Chcę kluczę do...! - urwałam.
     Ale nie sama.
     Szlag! Znów to samo. Robert próbował opanować moje ciało. O nie, tym razem nie dam się tak łatwo! Zebrała się we mnie teraz cała złość na brata Wiktora. Bo jak nie wkurzać się na gościa, który chcę tobą zawładnąć?
     Widziałam przerażone twarze towarzyszy. Mówili coś. Dotarło to do mnie dopiero po chwili. Nakazywali mi spokój i dawali rady. Problem w tym, że nie były one zbyt pomocne, biorąc pod uwagę moją sytuację.
     Znów usłyszałam głos.
     - Poddaj się wreszcie. - mówił. - Nie wytrzymasz dłużej. Obydwoje nas to męczy. Przestań stawiać opór!
     Nadal dziwił mnie fakt, że słyszę kobiecy głos. Z tego co wiem, na 100 % to właśnie Robert podejmuje te szaleńcze próby. Wynika to z obserwacji strażników i Soni, a oni na pewno wiedzą co widzieli.
     "Atak" miał ogromną moc. Obraz migotał mi przed oczami. Pojawiły się także czarne plamki. Do tego wszystkiego, nie słyszałam już co mówili moi przyjaciele.
     Jakimś cudem, zmuszając oczy do nad wyraz wielkiego wysiłku, wychwyciłam, że Hans dzwoni do kogoś a Lissa... chciała mi pomóc.
     Uspokajała się i oddychała głęboko. Chciała uzdrowić mnie swoją magią. Spojrzała na mnie. Starałam się jej przekazać, że nie może tego zrobić. Miałam dwa porządne argumenty. Po pierwsze - używanie swoich zdolności sprawi, że jej stan psychiczny się pogorszy. Nie mogę na to pozwolić, ani jako jej przyjaciółka, ani strażniczka. Drugim powodem było to, że według mnie na nic by się to zdało. Magia królowej działa na ciało i umysł. U mnie obydwa są w dobrym stanie. Fakt, że Rober wpływa na mnie jest już inną kwestią. Interwencja przyjaciółki nie przyniosłaby żadnego skutku.
     Lissa chyba zrozumiała o co mi chodzi. Wahała się chwilę, lecz ostatecznie zrezygnowała. Przynajmniej tym nie muszę się martwić.
     Znów skupiłam się na odparciu "ataku" przeciwnika. Zwykle walczę ciałem, ze strzygami, nie siłą woli z psychopatą, który pragnie zemsty. Mam nadzieję, że z nim także sobie poradzę.
     I nagle... Znów było normalnie, jak gdyby nic się nie wydarzyło. W jednej sekundzie wszystko wróciło do normy. Dziwne.... Zwykle trwa to dłużej.
     Zamrugałam niespokojnie.
     - Rose... - Lissa rzuciła mi się na szyję. Czułam na sobie wzrok Dymitra i Hansa. - Nic ci nie jest?
     - Nie. - odpowiedziałam, nie przekonując nawet samej siebie. - Już nie.
     W tym momencie do biura Hansa wpadł Christian i Tasza. Rozejrzeli się po pomieszczeniu lekko zdezorientowani. Morojka widząc nasze twarze, podeszła do Bielikowa i położyła mu rękę na ramieniu.
     - Co się stało?
     - Robert zaatakował kolejny raz. - wyjaśniła królowa.
     Christian poszedł do niej i objął ją ramieniem. Lissa uśmiechnęła się do niego, dziękując w ten sposób.
     - To straszne. - powiedziała ciotka Ozery.
     Nadal dotykała Bielikowa. Przyglądałam się temu chwilę, licząc, że się odwróci, jednak nic z tego. Z trudem oderwałam od nich wzrok. Nie byłam z tego powodu zachwycona, ale na ramie miałam większe zmartwienia na głowie niż zazdrość. Przełknęłam swoją dumę.
     - Na dodatek "ataki" na Rose są coraz częstsze. - zauważył Hans.
     Nie lubię, kiedy ktoś wypowiada się w moim imieniu, ale przecież damipr nie miał nic złego na myśli.
     - Trzeba coś z tym zrobić. - mówiła zdeterminowana Tasza.
     Kątem oka zauważyłam, że Christan cały czas się uśmiecha.
     - Co w tym śmiesznego? - warknęłam zirytowana.
     Wszyscy spojrzeli na moroja.
     - Wiesz, bardzo rzadko widzę cię przestraszoną. - powiedział. - Muszę przyznać, że to piękny widok.
     Obrzuciłam go gniewnym wzrokiem szykując odpowiedź. Jednak zanim to zrobiłam, chłopak dostał od Lissy porządnego kuksańca w bok.
     - Cieszę się, że sprawia ci to przyjemność. Przy okazji ty też mógłbyś zrobić coś dla mnie. Tak często chodzisz przerażony. Chodź raz pokaż swoją odwagę. ...Dla mnie.
     Przyjaciółka i ukochany posłali mi ponure spojrzenia. Jednak warto było się im narazić, żeby móc ujrzeć rozgniewaną twarz Ozery. Wyglądał prawie że komicznie. Tasza i Hans pokręcili tylko głowami. Christian szykował kolejną ripostę, ale przerwał mu strażnik Cartner.
     - Myślę, że to nie czas na wygłupy. - westchnął zrezygnowany. - Spotkajmy się jutro. - dodał po chwili. - Dziś mam za dużo na głowie.
     - Mogę dostać kluczę do aresztu? - zapytałam ze żmudną nadzieją.
     - Nawet nie ma mowy.
     I tak rozeszliśmy się. Dymitr i ja szliśmy do naszego domu. Wkurzona na cały świat szłam z lekko zaciśniętymi rękoma.
     - Może pójdziemy na sale treningową? - zaproponował.
     Prawdopodobnie zauważył moją złość i wymyślił, że mogłabym się uspokoić, ćwicząc. ...W sumie to wcale nie taki zły pomysł.
     Skinęłam głową krótko głową w odpowiedzi.
     Doszliśmy na miejsce w 10 minut. Rozmawialiśmy o wszystkim, oprócz sprawy ze mną i Robertem. Chyba Bielikow nie chciał mnie jeszcze bardziej niepokoić i denerwować. Na sali zaczęliśmy od ćwiczeń rozluźniających, to znaczy ja, bo Rosjanin wciąż miał zwolnienie. Został mu jeszcze tylko tydzień, ale on nie umie wytrzymać. Podszedł do worka treningowego i wykonywał wykopy.
     - Dymitr... - zaczęłam surowo.
     Odwrócił się do mnie.
     - Spokojnie. Trenuje pod twoim okiem.
     "Role się odwróciły" - pomyślałam. Kiedyś to on pilnował mnie podczas zajęć.
     Zauważyłam, że stałam się ...poważniejsza. Przynajmniej jeśli chodzi o niektóre sprawy. W innych nadal pozostaje sobą.
     Powróciłam do skłonów, czując, że i tak go nie przekonam.
     Ćwiczyłam około pół godziny. Tyle starczyło, żeby złość ze mnie wyleciała. W każdym razie ta największa. Co nie oznacza, że przestałam o tym myśleć. Podczas powrotu do domu, mimowolnie moją głowę zaprzątał Rober. Ugh... Nigdy nie sądziłam, że będę rozmyślała o bracie Wiktora.
     Zwolniłam tępo... Bo wpadłam na genialny pomysł.

--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
I jak wam się podoba. Mam mało czasu i nie bardzo mogę dopracowywać moje teksty, ale wena wciąż jest. ;)
/Hathaway-Bielikow

środa, 14 października 2015

Rozdział 15

Rozdział 15

     Cześć wszystkim! No to jak, dziś kolej na następny rozdział, prawda? :D
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
 
     Obudził mnie czyjś delikatny dotyk. Zaspana otworzyłam oczy i zobaczyłam siedzącego obok Dymitra. Uniosłam się lekko i podparłam na łokciach.
     - Coś się stało?
     - Nie. - odparł. - Po prostu pomyślałem, że jeśli wstaniesz teraz, to łatwiej ci będzie zasnąć wieczorem.
     Punkt dla niego. Zakupy trochę wybiły mnie z naszego codziennego trybu. Jeżeli przespałabym cały dzień, w nocy nie mogłabym zasnąć.
     - Masz rację. - przyznałam. - Dziękuje.
     Bielikow nie odpowiedział. Nachylił się i musnął moje wargi. Odsunęłam się jednak, przypominając sobie o czymś.
     - Chodź ze mną. - nakazałam.
     Wstałam z łóżka, chwyciłam go za rękę i ruszyłam w stronę salonu. Rosjanin strasznie się ociągał, więc przystanęłam i obróciłam się do niego. Patrzył na mnie tak... onieśmielająco. Przepełniło mnie dziwnie przyjemne uczucie. I nagle uświadomiłam sobie, że jestem w samej bieliźnie. Gdy wróciłam byłam tak zmęczona, że po prostu zrzuciłam z siebie ubrania i poszłam spać.
     - Zaczekaj chwilę. - poprosiłam z lekkim uśmiechem.
     Wróciłam do sypialni i założyłam bluzkę oraz jeansy. Potem poszłam do Bielikowa. W prawdzie nic nie powiedział, ale z jego spojrzenia wyczytałam, że wolał mnie w poprzedniej odsłonie. Niestety póki co nie mamy czasu ta takie przyjemności.
     - Mam coś dla ciebie. - oznajmiłam radośnie.
     Dampir spojrzał na mnie wyraźnie zaciekawiony. Otworzyłam jedną z toreb i zajrzałam do środka. Leżał w niej... prochowiec!
     Był podobny do tego, który Dymitr zgubił w czasie gdy porwały go strzygi. Wolałam wprawdzie, kiedy Bielikow chodził bez tego kowbojskiego płaszcza. Jednakże wiedziałam jak bardzo lubi go mój ukochany.
     Wyciągnęłam prochowiec i odkręciłam się przodem do Rosjanina. Na początku chyba nie do końca zrozumiał co trzymam w rękach. Dopiero po chwili uśmiechnął się szeroko ukazując równe, białe zęby i wziął ode mnie płaszcz. Obejrzał go dokładnie i włożył. Na szczęście pasował idealnie.
     - Dziękuje Rose.
     Podszedł do mnie i pocałował namiętnie. Odsunął się jednak. Nie, chwila... To ja przerwałam! Ale dlaczego? Przecież wcale nie chciałam kończyć pocałunku. Nie. Znów dzieje się coś dziwnego. Zrobiłam krok w tym marszcząc brwi. A raczej chciałam to zrobić, ale nie mogłam. Tym razem naprawdę się przestraszyłam. Było gorzej niż dotychczas. Moje ciało chciało zaatakować Dymitra. I zrobiło to. Kopnęłam go w udo. Bielikow zdziwił się, ale w jego oczach zobaczyłam podobny do mojego ...strach, ...panikę. Próbował mnie unieruchomić.
     Nagle przypomniało mi się co zrobiłam ostatnim razem - silna wola. Starałam się walczyć sama ze sobą, ale nie dawało to skutku.
     Nie wiem ile to wszystko trwało. Rosjanin przygwoździł mnie do podłogi, nie pozwałam wykonać jakiegokolwiek ruchu.
     - Rose. Roza. Uspokój się. Skoncentruj. Dasz radę.
     Powoli traciłam siły. Czułam, że ty razem będę musiała się znacznie bardziej postarać, żeby wygrać. W pewnym momencie usłyszałam w głowie kobiecy głos.
     -Witaj Rose. Miło cię znów spotkać. Mam nadzieje, że nie przeszkadzam. Chcę żebyś wiedziała, że muszę to zrobić. Wtedy będzie nam łatwiej. Im szybciej odpuścisz i przestaniesz stawiać opór tym lepiej. Dla mnie i dla ciebie.
     Nie dość, że nie panowałam nad swoim ciałem to na domiar złego, tutaj także nie mogłam nic powiedzieć. Ta cała sytuacja zaczęła mnie mocno irytować. Widziałam, że Bielikow cały czas blokując moje najmniejsze ruchy, dzwoni do kogoś. Nie rozumiałam co mówi, bo w moim umyśle wciąż był ten wkurzający żeński głos, który stale powtarzał kilka zdań. Mimo tego, nie poddawałam się. Chciałam pokazać temu komuś w głowie, kto tu rządzi. Już po kilku chwilach wszystko zaczynało powoli wracać do normy. Nareszcie! Całkowicie odzyskałam nad sobą kontrolę.
     - Roza. - szepnął Dymitr.
     Zszedł ze mnie i pomógł mi wstać. Przyciągnął mnie do siebie całując w czoło. Szybko się jednak otrząsnął.
     - Musimy natychmiast iść do Hansa. - powiedział stanowczo.
     Zastanowiłam się chwilę. Przypomniałam sobie jego wcześniejsze słowa.
     - Ty coś wiesz. - stwierdziłam. - Co się dzieje? O co chodzi?
     - Rose, nie ma teraz czasu. Opowiemy ci wszystko na miejscu.
     - Jak to my? Kto?
     - Pośpiesz się. - nakazał.
     Nie zadawałam więcej pytań. I tak by nie odpowiedział. Posłusznie podążyłam za Rosjaninem. Poszliśmy do bazy strażników, do biura strażnika Cartnera. Chodził nerwowo po pomieszczeniu. Na krzesłach przy ścianie siedzieli Lissa, Adrian i Sonia, a obok nich stał Michaił.
     - O co tu do diabła chodzi!? - krzyknęłam.
     - Najpierw powiedz co się wydarzyło przed chwilą i kilka razy wcześniej. - zażądał Hans.
     - Skąd wiecie? - po chwili sama sobie odpowiedziałam. - Obserwowaliście mnie.
     - Musieliśmy. - odparła Królowa.
     - To dla twojego dobra. - dodał Adrian.
     - Na początku wyjaśnij nam co się działo kilkanaście minut temu. - prosiła spokojnie Sonia.
     Opadłam na krzesło. Nie jestem pewna, ale chyba użyła na mnie trochę wpływu. Westchnęłam czując, że nie mam wyboru i opowiedziałam wszystko co mi się przydarzyło w tych dziwnych chwilach.
     - Coś tu się nie zgadza. - stwierdził Hans. - Czy na pewno usłyszałaś kobietę?
     - Tak. Jestem pewna.
     - To sztuczka. - odezwał się Bielikow. - Jakiś podstęp.
     - Czy on mógłby się już z kimś "złączyć"? - zapytał Michaił.
     - Teoretycznie jest to możliwe. - odpowiedziała Sonia.
     - Ale gdyby to zrobił Rose, będąc jednocześnie powiązanym z kimś innym istniałoby duże ryzyko, że zachoruje psychicznie. Coś podobnego do przypadku Avery. - dodała Lissa.
     - Na pewno o tym wie i przewidział taką możliwość. - oznajmił Cartner. - Sądzę, że zna coś co może uchronić go przed skończeniem w psychiatryku.
     - Czy w ogóle jest coś takiego? - nie dowierzał partner panny Karp.
     - Owszem. - odpowiedział po dłużej chwili Adrian. - Istnieją legendy na ten temat. Jest ich kilka i są mało prawdopodobne, ale dlaczego miałyby nie okazać się prawdziwe. W końcu mamy przed sobą żywy dowód na to, że nie znamy jeszcze wszystkich możliwości Ducha. - wskazał głową na Rosjanina.
     Przysłuchiwałam się dyskusji nic nie rozumiejąc. Co chwilę próbowałam przyłączyć się do konwersacji, ale nie udawało mi się.
     To idiotyczne. Ludzie rozmawiają na temat twojego bezpieczeństwa, a ty nie masz nic do powiedzenia.
     Dymitr podszedł do mnie i położył ręce na moich ramionach. Rozmawiali jeszcze chwilę kiedy do pokoju wszedł Eddie. Gdy mnie zobaczył, uśmiechnął się i skinął głową.
     - Strażniku Cartner - powiedział. - Doru cały czas próbuje wejść do jej umysłu. Nie mamy siły go powstrzymywać.
     - W końcu mu się to znudzi. - wtrącił Iwaszkow. - Skończą mu się siły.
     - Miejmy taką nadzieję, ale póki co nadal trzeba go pilnować. - oznajmiła Sonia.
     - Tak też zrobimy. - zdecydował Hans. - Strażniku Castille, zdzwonię po resztę, żeby was zmienili. Musicie odpocząć.
     - Dziękujemy. - powiedział Eddie i wyszedł.
     Siedzieliśmy w milczeniu, które przerwał nikt inny niż ja. Zerwałam się z krzesła.
     -  Co się tu do cholery dzieje!? - wykrzyczałam.
     Wszystkie spojrzenia padły na mnie.
     - Trzeba jej powiedzieć. - odezwał się Michaił. - Tak będzie lepiej.
     - Zgadzam się ze strażnikiem Tannerem. - powiedział Adrian.
     Cartner i Bielikow wymienili znaczące spojrzenia. Dymitr stanął przede mną i wziął głęboki oddech.
     - Rose... - zaczął. - Robert chce przejąć nad tobą kontrolę. Próbuje zapanować nad twoim ciałem i umysłem.
 
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Podoba się?
 
PS Chciałabym ponowić dwie prośby z poprzedniego rozdziału.
PPS Zaglądajcie na inne blogi o AV wymienione po prawej stronie ;)
/Hathaway-Bielikow

wtorek, 6 października 2015

Rozdział 14

Rozdział 14.

     Hej wszystkim! Na początku chce powiedzieć, że z powodu szkoły i tego, że przygotowuję się do bierzmowania mam trochę mało czasu na pisanie kolejnych rozdziałów, więc mogą pojawiać się nieregularnie. I mam prośbę.. właściwie to dwie. Ale napisze je pod rozdziałem.

--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

     Zgodnie z umową Lissa, Adrian i ich strażnicy czekali na mnie przy garażach. Królowa była dziś ubrana dość zwyczajnie. Tak, żeby wyglądać jak zwykła nastolatka. Miała na sobie białą jedwabną bluzkę z elementami koronki, dżinsy i srebrne, kosztowne baleriny. Na to założyła skórzaną kurtkę, a całość dopełniały, drobne aczkolwiek równie piękne jak wszystko inne dodatki.
     Ja natomiast ubrałam się nieco mniej szałowo. Na szczęście jadę tam jako przyjaciółka Lissy, a nie jej strażniczka, więc nie muszę nosić służbowego uniformu. Założyłam zwykłą koszulkę, dżinsy i trampki.
     - Rose! - wykrzyknęła morojka. - Nareszcie. Ile można na ciebie czekać?
     - Przepraszam. Musiałam wyjaśnić kilka spraw, ale możemy już jechać.
     Mówiąc to, przypomniały mi się chwile sprzed kilku minut. Zanim wyszłam, starałam się wbić Dymitrowi do głowy, że może jeszcze ćwiczyć ani pracować. Do końca przymusowego zwolnienia został mu jeszcze tydzień. Wprawdzie dla naszego świata była teraz noc, ale z tego co zauważyłam Bielikow korzysta z każdej okazji i gdy tylko nie ma mnie w domu na przykład urządza sobie potajemne treningi.
     Przyjaciółka uśmiechnęła się serdecznie i wsiadła do wozu. Poszłam jej śladami i już po chwili wyjeżdżaliśmy poza mury Dworu.
     Auto było na tyle duże, że zmieściło się w nim osiem osób. Można powiedzieć, że przypominało trochę limuzynę. W środku było równie ekskluzywne jak ona. Skórzane siedzenie, rozkładane fotele i inne gadżety. Na zewnątrz pokrywał go czarny lakier.
     - Jak wam idzie śledztwo w sprawie Roberta? - zagadnął Adrian. - Słyszałem, że niedługo ma się odbyć proces.
     - To prawda. - potwierdziła Wasylisa. - Prawdopodobnie w piątek. Mam wtedy najwięcej czasu. Strażnikom też odpowiada ten termin.
     - Mam rozumieć, że rozprawę oglądać będą tylko wybrani. - zapytał moroj.
     - Tak. Stwierdziliśmy, że lepiej będzie nie wywoływać paniki wśród ludzi. - tłumaczyła.
     - Masz rację.
     Rozejrzałam się po samochodzie.
     - Zmieniając temat - zaczęłam - Dlaczego Ozera nie jedzie z nami?
     - Ponieważ uważa, że zakupy nie są dla niego i ma ciekawsze rzeczy do roboty. - odpowiedziała Lissa.
     - Odbyliśmy całkiem niezłą dyskusję na ten temat, nie sądzisz królowo. - spytał retorycznie Iwaszkow.
     Na jego twarzy pojawił się charakterystyczny uśmieszek. Moja przyjaciółka obrzuciła go lekko pogardliwym spojrzeniem. Najwyraźniej nie uważała tamtej rozmowy za "niezłą" czy zabawną.
     - O co chodzi? - zapytałam.
     - Tuż przed wyjściem Christian i Adrian urządzili sobie pogadankę na temat zakupów.
     - Jak się domyślam Ozera nie żałował sobie ciętych ripost, a Iwaszkow odpowiadał jeszcze lepszymi żarcikami. - zgadywałam.
     - I nie mylisz się. Miałam ochotę wyrzucić ich przez okno.
     - Ja bym się nie zastanawiała tylko od razu to zrobiła.
     Lissa i ja uśmiechnęłyśmy się szeroko, a Adrian spochmurniał.
     - Hej - zawołał. - Wszystko słyszę!
     - Przecież wiem. - odpowiedziałyśmy równocześnie.
     Nasze spojrzenia się skrzyżowały, a my wybuchnęłyśmy śmiechem.
     - Za pół godziny będziemy na miejscu. - usłyszałam głos kierowcy.
     Był nim młody, przystojny, wysoki strażnik Dominic Garside. Połowa kobiet na Dworze próbowała go poderwać. Na mnie nie robił wielkiego wrażenia. Nie uważam, że jest brzydki. Wręcz przeciwnie. Ma niesamowite blond włosy i oczy koloru oceanu. Jest naprawdę pociągający, po prostu ja mam już swojego wymarzonego mężczyznę i nigdy go nie zamienię na nikogo innego.
     Lissa i Adrian stwierdzili, że prześpią się jeszcze te kilka minut. Ja nie byłam śpiąca, więc oparłam się o szybę i wpatrzyłam się w stale zmieniający się krajobraz. Drzewa i pola zaczęły być zastępowane przez coraz gęściej stojące budynki. Jesień stawała się coraz zimniejsza.
     Widoki zza okna samochodu, przypomniały mi chwile, gdy siedziałam w aucie ze strażnikiem Bielikowem, Lissą i kilkoma innymi dampirami, jadąc w kierunku akademii świętego Wladimira. Nie wiem skąd to nagłe zanurzenie się we wspomnieniach, po prostu to pierwsza rzecz która przyszła mi do głowy po ujrzeniu okolicy.
     Wtedy życie wydawało się nieco łatwiejsze niż teraz. Nie byłam odpowiedzialna za czyjeś życie, nie zabijałam, a Lissa nie była królową naszego świata. Jedynym minusem jest to, że Dymitr i ja nie byliśmy razem.
      Nagle samochód się zatrzymał wyrywając mnie z zamyślenia.
     - Jesteśmy na miejscu. - zawołał Dominic.
     Dragomirówna i Iwaszkow budzili się po woli. Wyszliśmy na parking, żeby rozprostować kości. Po tej półtora godzinnej przejażdżce czułam się jak starsza pani. Kilka minut później byliśmy w centrum handlowym. Tam rozdzieliliśmy się. Adrian i dwoje jego strażników poszło w jedną stronę, a Królowa, ja i troje pozostałych dampirów w drugą. Mieliśmy się spotkać za trzy godziny i coś zjeść.
     Lissa od razu wypatrzyła swój ulubiony sklep. Spojrzała na mnie umiechnięta i radosnym krokiem ruszyła w jego stronę. Pognałam za nią. Wparowałyśmy do butiku i przetrząsnęłyśmy wszystkie półki w poszukiwaniu idealnej pary butów. Znalazłyśmy kilka lecz żadne nie były odpowiednie. Jedne były zbyt ścisłe, inne zbyt wysokie lub nie było naszego rozmiaru. Po chwili byłyśmy już w następnym sklepie, tym razem z ubraniami.
     I tak spędziłyśmy pół ludzkiego dnia. Strażnicy ledwo za nami nadążali.
     W drodze powrotnej zasnęłam nawet ja. Byłam zmęczona i szczęśliwa. Po pierwsze - wracałam do domu z kilkoma torbami ciuchów i niespodzianką dla Dymitra. Po drugie - od dawna nie czułam się tak... normalnie. Byłam odprężona. Zapomniałam o tym, że na co dzień zabijam. Prawie zapomniałam o tym, że nie jesteśmy zwykłymi nastolatkami. O rzeczywistości uświadamiali mnie tylko podążający za nami krok w krok strażnicy.
     Kiedy wróciliśmy na Dwór wszyscy byli tak śpiący, że natychmiast poszliśmy do domów. Na ulicach było kilka osób. Moroje zaczną się budzić dopiero za kilka godzin. Wyjątkiem są dampiry, które idą do pracy.
     Wślizgnęłam się półprzytomna do mieszkania. Nie miałam siły na prysznic więc rzuciłam torby w kąt salonu i poszłam do sypialni. Zobaczyłam tam Dymitra. Ubierał się właśnie. Trafiłam idealnie! Nie zdążyła założyć koszulki. Uśmiechnęłam się. Zauważył mnie dopiero po chwili. Bez słowa podszedł i pocałował mnie. Odwzajemniłam czule jego gest kładąc ręce na jego nagim torsie. Ah... jakie to wspaniałe uczucie.
     - Późno wróciliście. - zauważył Bielikow.
     - Tak. Jestem strasznie zmęczona. Nie obrazisz się chyba, jeśli pójdę teraz spać.
     - Oczywiście, że nie.- pocałował mnie w czoło. - Kiedy się obudzisz zapewne wrócę już do domu, więc wszystko mi opowiesz.
     - Miałeś nie ćwiczyć ani nie pracować. - przypomniałam mu.
     - Kiedy cię nie ma. - dokończył sprytnie. - Poza tym nie będę używał ręki. Pomagam tylko Hansowi uzupełnić raport i akta. Przyjdę niedługo.
     - Niech ci będzie. Ale tylko dlatego, że nie mam siły się z tobą kłócić.
     Ukochany uśmiechnął się.
     - Oczywiście.
     - Pocałował mnie jeszcze raz na pożegnanie i wyszedł. A ja położyłam się na łóżko i błyskawicznie zasnęłam.

--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

A teraz te prośby.
1. Prosiłabym o komentarze. To naprawdę motywuje!
2. Pamiętacie o tym głosowaniu o którym pisałam rozdział wcześniej? Nadal bardzo proszę o oddawanie głosów!

To chyba wszystko. Mam nadzieje, że ten rozdział jest lepszy od poprzedniego! ;)
/Hathawy-Bielikov