Rozdział 25
Rozdział jest trochę dłuższy niż zwykle i wrzuciłam go na bloga wcześniej, a jutro nie będę miała czasu, więc to mój prezent na koniec roku.---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Ściany zdawały się pamiętać wszystko, dosłownie wszystko. Ledwie weszłam do pokoju zapomniałam o całym świecie. W mojej głowie brzmiał głos Dymitra: "Po prostu chcę być pewny, że jesteś szczęśliwa.", "Nie chodzi tylko o sukienkę czy włosy. Chodzi o ciebie. Ty jesteś piękna." Pamiętam te słowa do dziś i wiem, że będę pamiętać zawsze. One siedziały gdzieś tam w moich wspomnieniach, a teraz, na widok znanego im miejsca ożyły. Nie widziałam pokoju, tylko czy Dymitra wpatrujące się we mnie.
Bardzo mocno zapragnęłam, żeby tu był. Moglibyśmy stanąć naprzeciwko siebie, tak jak wtedy. bylibyśmy od siebie oddaleni tylko o jeden oddech. Może Dymitr także przeżywałby teraz te chwile. Może powiedziałby coś równie słodkiego i pięknego jak wtedy. A może oszczędziłby słów, a zamiast tego pocałował mnie... Wielokrotnie zastanawiałam się czy gdyby Sydney nie weszła wtedy do pokoju, doszłoby między nami do czegoś.
- Idź się kąpać pierwsza, Rose. - usłyszałam Lissę.
Najwyraźniej nie zauważyła mojej silnej reakcji.
Dopiero teraz poczułam się dziwnie i trochę nieswojo z myślą, że pokój, dom, w którym jestem zaledwie drugi raz w życiu wywołuje we mnie tak intensywne wspomnienia.
- Jasne. - odparłam. - Już idę.
Chwyciłam torbę z moimi rzeczami i poszłam do łazienki. Była ładna i przestronna.
Szybko się wykąpałam i wróciłam do przyjaciółki. Siedziała na parapecie, wyglądała przez okno.
- Ładnie tu. - powiedziała cicho.
Miała rację. Wprawdzie była noc, ale dampiry i moroje mają wyczulone zmysły. Poza tym widziałyśmy okolicę także za dnia.
Wokół stały małe, śliczne domki należące do sąsiadów rodziny Mastranów. Jakieś czterysta metrów od naszego okna rozciągał się las, teraz pokryty warstwą białego puchu. Śnieg i księżyc z gwiazdami rozświetlały noc, nadając jej niesamowity klimat.
Nagle obudziła się we mnie czujność. Nie wiem co mnie tak zaniepokoiło, ale zaufałam intuicji. Wytężyłam wzrok najbardziej umiałam i wpatrywałam się w brzeg lasu. Coś ruszało się między drzewami. To nie zwierzę, pomyślałam. Jest zbyt szybkie, porusza się zbyt zwinnie. Wtedy dopiero zwróciłam uwagę na kredowobiałą skórę. Najpierw myślałam, że to efekt śniegu, ale teraz jestem pewna, że się myliłam.
Lissa zauważyła moje zdenerwowanie.
- Co się dzieje?
Nie odpowiedziałam. Błyskawicznie wciągnęłam na szorty długie spodnie, na bluzkę od pidżamy założyłam kurtkę, a na nogi wciągnęłam buty. Chwyciłam Lissę za rękę i pociągnęłam za sobą. Zeszłyśmy na dół. Dominica już nie było. Poszedł odpocząć. Oprócz niego zaprzyjaźniłam się także z Isabellą - jedyną, nie licząc mnie, kobietą strażniczką, która tu jest. Szukałam ją wzrokiem w domu. Nie było jej. Czułam na sobie wzrok innych dampirów, nieświadomych zagrożenia.
- Przypilnujcie królową. - nakazałam.
Wiedziałam, że zabrzmi to tak jakbym kazała im robić za niańki, ale wiedziałam też, że potraktują moje polecenia poważnie. Nie wiedzieli o co chodzi, ale zorientowali się, że wykryłam coś.
Wyszłam na dwór. Znalazłam ją.
- Isa! - zawołałam.
- Och, Rose. Dobrze, że jesteś. Widzieliśmy...
- Ja też.
Patrzyłyśmy na siebie przez chwilę.
- Jaki jest plan? - zapytałam.
Strażnicy rzadko atakowali, raczej odpierali zagrożenie. Ale tym razem chodziło o królową. Musieliśmy zrobić wszystko, żeby ją ochronić.
- Ile ich jest? - zapytał jeden ze starszych strażników.
- Widziałam jedną, ale...
- Jest ich co najmniej trzy. - przerwała mi Isabella.
- Szlag! - zaklął Edd. - Trzeba przeszukać okolicę. Może być ich więcej.
- Ja pójdę. - zaproponowałam. - Wy macie warty. Ja jestem wolna. Mogę iść.
Strażnik (Edd) Heston spojrzał na pozostałych. Namyślali się chwilę, ale w końcu się zgodzili.
- To najrozsądniejsze wyjście. - stwierdził Tom.
- I najbezpieczniejsze w tej chwili. - dodał Tim.
To bliźniaki Rzadko z nimi rozmawiam, ale mimo bezgranicznego oddania się służbie wydają się być mili.
Nie czekałam na więcej. Kiwnęłam tylko głową i ruszyłam przed siebie. Uważnie obserwowałam teren, starając się zachowywać jak normalny człowiek, żeby strzygi mnie nie rozpoznały. Nuciłam coś pod nosem. To nie było konieczne, ale uwiarygodniało moją rolę i uspakajało mnie nieco. Na szczęście nie zauważyłam żadnej bestii.
Byłam całkowicie skupiona, dopóki nie zobaczyłam domu, z którego ja i Dymitr ukradliśmy samochód. "Mogę kraść samochody i włamywać się do cudzych domów, ale są granice, których nie będę przekraczał...", znów usłyszałam głos Dymitra. Szlag, nie teraz Towarzyszu, krzyknęłam w myślach.
Wróciłam do domu Mastranów przynosząc dobre wieści o braku innych strzyg.
- W takim razie co teraz? - zapytałam.
- Podeszły jeszcze bliżej. - wtrącił Tim, podchodząc do nas. - Zbyt blisko.
Nasze twarze wyrażały skupienie i trud. To była trudna sytuacja.
- Atakujemy. - zdecydował Edd. - Nie mamy wyboru. Obudźcie resztę.
Isabella poszła po innych, a my obmyślaliśmy na szybko strategię. Nie wyglądało to dobrze. Nie znaliśmy terenu. Końcowy plan powstał przy pomocy Johna Mastrano. Mimo to nasza sytuacja nadal nie prezentowała się za dobrze, ale mieliśmy już większe szanse. Jest nas tylko dziewięcioro dampirów. Musimy zaryzykować. Zdecydowaliśmy, że czterech zostanie tu, a pozostali zaatakują. Hmm... Pięciu strażników na trzy strzygi. Biorąc pod uwagę nasze wyszkolenie i modląc się, żeby to były młode strzygi, mieliśmy szansę wygrać. O ile nie pojawi się ich więcej...
Isabella, Tim, Tom i Jim - najmłodszy z nas, zostali w domu. Reszta, czyli ja, Edd, Dominic, Ian i Daniel poszliśmy zlikwidować zagrożenie.
Okrążyliśmy strzygi. Z niecierpliwością czekałam na znak. Stworzyliśmy umowny znak, żeby porozumiewać się ze sobą. Moje ciał było napięte i gotowe do walki. Byłam skoncentrowana i w stu procentach skupiona na celu.
Jest! Nareszcie! Zobaczyłam sygnał. Biegłam przed siebie ile sił w nogach, mocno ściskając w ręku sztylet. Zobaczyłam ją. Strzygę. Zaraz będzie po tobie, pomyślałam z uśmiechem. Rzuciłam się na nią. Nie odepchnęła mnie tak łatwo. Wyglądało na to, że bestia była kiedyś morojką. ie dość tego musiała zostać przebudzona stosunkowo niedawno, bo miała duże problemy z odparowywaniem moich ciosów.
Wbiła mi kolano w żołądek. Wydałam z siebie zduszony jęk, czując jak obiad i kolacja podchodzą mi do gardła. Usłyszałam, gdzieś niedaleko, trzask łamanych kości. Chciałam się odwrócić i upewnić, że to nie my ponieśliśmy straty, ale moja przeciwniczka skutecznie mi to uniemożliwiała, zadając kolejne ciosy. Nie byłam jej dłużna, wymierzyłam jej kopniaka w kolano. Zgięła się tak, że odsłoniła swoje serce. Natychmiast wykorzystałam sytuację i zatopiłam srebrne ostrze w ciele strzygi.
Rozejrzałam się wokół. Wyglądało na to, że ja uporałam się ze swoją napastniczką najszybciej. Wyszarpnęłam swój kołek i podbiegłam do Iana. Miał najgroźniejszego przeciwnika. Zlikwidowaliśmy go dopiero we troje, kiedy dołączył do nas strażnik Heston.
Oparłam ręce na kolanach i uspokajałam oddech. Czegoś mi brakowało, a raczej kogoś...
- Gdzie Dominic i Daniel? - zapytałam.
Spojrzeliśmy po sobie. Żadne z nas ich nie widziało, byliśmy pochłonięci walką.
- Tu jestem. - usłyszałam Dominica.
Szedł w naszą stronę, lekko kulejąc.
- A gdzie jest strażnik Dickens?
Spojrzeliśmy tylko na siebie wymownie i bez słowa zaczęliśmy przeszukiwać okolicę.
Dziesięć minut później usłyszałam krzyk Edda.
- Chodźcie tu.
Niemalże podbiegłam do miejsca, z którego zawołał nas strażnik Heston. Pochylał się nad ciałem Daniela. Wzdrygnęłam się lekko. Spojrzałam na niego pytająco, modląc się, by Dickens żył. Edd potrząsnął przecząco głową.
Wracając nikt z nas się nie odezwał. Daniel nie był dla nas kimś bliskim, przyjacielem, dlatego powstrzymałam łzy, ale mimo tego wszyscy odczuwaliśmy teraz pewien rodzaj ciężaru. Edd i Ian nieśli ciało Daniela. Kazałam Dominicowi oprzeć się o mnie,żeby zmniejszyć jego ból. Chyba strzyga złamała mu nogę w kostce. Byłam pewna, że po powrocie Lissa go uzdrowi. Nie jest to dla niej najlepsze jeśli chodzi o zdrowie psychiczne, tym bardziej, że nie mogę zabierać już od niej mroku, ale w tej sytuacji na pewno pomoże to i Dominicowi i ochronie jej życia.
Tak jak przewidywałam Lissa od razu uleczyła nogę strażnika. Wszystkimi morojami wstrząsnął widok martwego ciała Daniela. Jill najbardziej, nie chciała na to patrzeć.
- Zadzwoniliśmy na Dwór. - zaczęła Isa. - Samolot będzie na najbliższym lotnisku za dwie godziny. Będzie na nas czekał.
- Ile jest stąd do lotniska? - zapytał strażnik Heston.
- Jakaś godzina. - odpowiedział John.
- Lepiej zacznijcie się już zbierać. - odparł Edd.]
W ciągu dziewięćdziesięciu minut wszyscy zdążyli się spakować i przygotować. Wyjechaliśmy wcześniej niż to było planowane. Podczas jazdy byliśmy bezpieczniejsi niż gdybyśmy zostali w domu.
Samolot także przyleciał wcześniej niż zaplanowano, więc nasz powrót na Dwór przyspieszył się o jakieś pół godziny.
Kiedy weszliśmy już do samolotu i opadłam na fotel poczułam jak bardzo jestem wyczerpana. W samolocie nie zagrażało nam żadne niebezpieczeństwo, na przykład w postaci strzygi, a Lissa, Christian i rodzina Mastrano rozmawiali spokojnie, więc ja i inni strażnicy pozwoliliśmy sobie na drzemkę. Zdecydowanie zasłużyliśmy. Zanim się zorientowałam już spałam.
---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
No i jak?