środa, 30 grudnia 2015

Rozdział 25

Rozdział 25

     Rozdział jest trochę dłuższy niż zwykle i wrzuciłam go na bloga wcześniej, a jutro nie będę miała czasu, więc to mój prezent na koniec roku.

---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
     Ściany zdawały się pamiętać wszystko, dosłownie wszystko. Ledwie weszłam do pokoju zapomniałam o całym świecie. W mojej głowie brzmiał głos Dymitra: "Po prostu chcę być pewny, że jesteś szczęśliwa.", "Nie chodzi tylko o sukienkę czy włosy. Chodzi o ciebie. Ty jesteś piękna." Pamiętam te słowa do dziś i wiem, że będę pamiętać zawsze. One siedziały gdzieś tam w moich wspomnieniach, a teraz, na widok znanego im miejsca ożyły. Nie widziałam pokoju, tylko czy Dymitra wpatrujące się we mnie.
     Bardzo mocno zapragnęłam, żeby tu był. Moglibyśmy stanąć naprzeciwko siebie, tak jak wtedy. bylibyśmy od siebie oddaleni tylko o jeden oddech. Może Dymitr także przeżywałby teraz te chwile. Może powiedziałby coś równie słodkiego i pięknego jak wtedy. A może oszczędziłby słów, a zamiast tego pocałował mnie... Wielokrotnie zastanawiałam się czy gdyby Sydney nie weszła wtedy do pokoju, doszłoby między nami do czegoś.
     - Idź się kąpać pierwsza, Rose. - usłyszałam Lissę.
     Najwyraźniej nie zauważyła mojej silnej reakcji.
     Dopiero teraz poczułam się dziwnie i trochę nieswojo z myślą, że pokój, dom, w którym jestem zaledwie drugi raz w życiu wywołuje we mnie tak intensywne wspomnienia.
     - Jasne. - odparłam. - Już idę.
     Chwyciłam torbę z moimi rzeczami i poszłam do łazienki. Była ładna i przestronna.
     Szybko się wykąpałam i wróciłam do przyjaciółki. Siedziała na parapecie, wyglądała przez okno.
     - Ładnie tu. - powiedziała cicho.
     Miała rację. Wprawdzie była noc, ale dampiry i moroje mają wyczulone zmysły. Poza tym widziałyśmy okolicę także za dnia.
     Wokół stały małe, śliczne domki należące do sąsiadów rodziny Mastranów. Jakieś czterysta metrów od naszego okna rozciągał się las, teraz pokryty warstwą białego puchu. Śnieg i księżyc z gwiazdami rozświetlały noc, nadając jej niesamowity klimat.
     Nagle obudziła się we mnie czujność. Nie wiem co mnie tak zaniepokoiło, ale zaufałam intuicji. Wytężyłam wzrok najbardziej umiałam i wpatrywałam się w brzeg lasu. Coś ruszało się między drzewami. To nie zwierzę, pomyślałam. Jest zbyt szybkie, porusza się zbyt zwinnie. Wtedy dopiero zwróciłam uwagę na kredowobiałą skórę. Najpierw myślałam, że to efekt śniegu, ale teraz jestem pewna, że się myliłam.
     Lissa zauważyła moje zdenerwowanie.
     - Co się dzieje?
     Nie odpowiedziałam. Błyskawicznie wciągnęłam na szorty długie spodnie, na bluzkę od pidżamy założyłam kurtkę, a na nogi wciągnęłam buty. Chwyciłam Lissę za rękę i pociągnęłam za sobą. Zeszłyśmy na dół. Dominica już nie było. Poszedł odpocząć. Oprócz niego zaprzyjaźniłam się także z Isabellą - jedyną, nie licząc mnie, kobietą strażniczką, która tu jest. Szukałam ją wzrokiem w domu. Nie było jej. Czułam na sobie wzrok innych dampirów, nieświadomych zagrożenia.
     - Przypilnujcie królową. - nakazałam.
     Wiedziałam, że zabrzmi to tak jakbym kazała im robić za niańki, ale wiedziałam też, że potraktują moje polecenia poważnie. Nie wiedzieli o co chodzi, ale zorientowali się, że wykryłam coś.
     Wyszłam na dwór. Znalazłam ją.
     - Isa! - zawołałam.
     - Och, Rose. Dobrze, że jesteś. Widzieliśmy...
     - Ja też.
     Patrzyłyśmy na siebie przez chwilę.
     - Jaki jest plan? - zapytałam.
     Strażnicy rzadko atakowali, raczej odpierali zagrożenie. Ale tym razem chodziło o królową. Musieliśmy zrobić wszystko, żeby ją ochronić.
     - Ile ich jest? - zapytał jeden ze starszych strażników.
     - Widziałam jedną, ale...
     - Jest ich co najmniej trzy. - przerwała mi Isabella.
     - Szlag! - zaklął Edd. - Trzeba przeszukać okolicę. Może być ich więcej.
     - Ja pójdę. - zaproponowałam. - Wy macie warty. Ja jestem wolna. Mogę iść.
     Strażnik (Edd) Heston spojrzał na pozostałych. Namyślali się chwilę, ale w końcu się zgodzili.
     - To najrozsądniejsze wyjście. - stwierdził Tom.
     - I najbezpieczniejsze w tej chwili. - dodał Tim.
     To bliźniaki Rzadko z nimi rozmawiam, ale mimo bezgranicznego oddania się służbie wydają się być mili.
     Nie czekałam na więcej. Kiwnęłam tylko głową i ruszyłam przed siebie. Uważnie obserwowałam teren, starając się zachowywać jak normalny człowiek, żeby strzygi mnie nie rozpoznały. Nuciłam coś pod nosem. To nie było konieczne, ale uwiarygodniało moją rolę i uspakajało mnie nieco. Na szczęście nie zauważyłam żadnej bestii.
     Byłam całkowicie skupiona, dopóki nie zobaczyłam domu, z którego ja i Dymitr ukradliśmy samochód. "Mogę kraść samochody i włamywać się do cudzych domów, ale są granice, których nie będę przekraczał...", znów usłyszałam głos Dymitra. Szlag, nie teraz Towarzyszu, krzyknęłam w myślach.
     Wróciłam do domu Mastranów przynosząc dobre wieści o braku innych strzyg.
     - W takim razie co teraz? - zapytałam.
     - Podeszły jeszcze bliżej. - wtrącił Tim, podchodząc do nas. - Zbyt blisko.
     Nasze twarze wyrażały skupienie i trud. To była trudna sytuacja.
     - Atakujemy. - zdecydował Edd. - Nie mamy wyboru. Obudźcie resztę.
     Isabella poszła po innych, a my obmyślaliśmy na szybko strategię. Nie wyglądało to dobrze. Nie znaliśmy terenu. Końcowy plan powstał przy pomocy Johna Mastrano. Mimo to nasza sytuacja nadal nie prezentowała się za dobrze, ale mieliśmy już większe szanse. Jest nas tylko dziewięcioro dampirów. Musimy zaryzykować. Zdecydowaliśmy, że czterech zostanie tu, a pozostali zaatakują. Hmm... Pięciu strażników na trzy strzygi. Biorąc pod uwagę nasze wyszkolenie i modląc się, żeby to były młode strzygi, mieliśmy szansę wygrać. O ile nie pojawi się ich więcej...
     Isabella, Tim, Tom i Jim - najmłodszy z nas, zostali w domu. Reszta, czyli ja, Edd, Dominic, Ian i Daniel poszliśmy zlikwidować zagrożenie.
     Okrążyliśmy strzygi. Z niecierpliwością czekałam na znak. Stworzyliśmy umowny znak, żeby porozumiewać się ze sobą. Moje ciał było napięte i gotowe do walki. Byłam skoncentrowana i w stu procentach skupiona na celu.
     Jest! Nareszcie! Zobaczyłam sygnał. Biegłam przed siebie ile sił w nogach, mocno ściskając w ręku sztylet. Zobaczyłam ją. Strzygę. Zaraz będzie po tobie, pomyślałam z uśmiechem. Rzuciłam się na nią. Nie odepchnęła mnie tak łatwo. Wyglądało na to, że bestia była kiedyś morojką. ie dość tego musiała zostać przebudzona stosunkowo niedawno, bo miała duże problemy z odparowywaniem moich ciosów.
     Wbiła mi kolano w żołądek. Wydałam z siebie zduszony jęk, czując jak obiad i kolacja podchodzą mi do gardła. Usłyszałam, gdzieś niedaleko, trzask łamanych kości. Chciałam się odwrócić i upewnić, że to nie my ponieśliśmy straty, ale moja przeciwniczka skutecznie mi to uniemożliwiała, zadając kolejne ciosy. Nie byłam jej dłużna, wymierzyłam jej kopniaka w kolano. Zgięła się tak, że odsłoniła swoje serce. Natychmiast wykorzystałam sytuację i zatopiłam srebrne ostrze w ciele strzygi.
     Rozejrzałam się wokół. Wyglądało na to, że ja uporałam się ze swoją napastniczką najszybciej. Wyszarpnęłam swój kołek i podbiegłam do Iana. Miał najgroźniejszego przeciwnika. Zlikwidowaliśmy go dopiero we troje, kiedy dołączył do nas strażnik Heston.
     Oparłam ręce na kolanach i uspokajałam oddech. Czegoś mi brakowało, a raczej kogoś...
     - Gdzie Dominic i Daniel? - zapytałam.
     Spojrzeliśmy po sobie. Żadne z nas ich nie widziało, byliśmy pochłonięci walką.
     - Tu jestem. - usłyszałam Dominica.
     Szedł w naszą stronę, lekko kulejąc.
     - A gdzie jest strażnik Dickens?
     Spojrzeliśmy tylko na siebie wymownie i bez słowa zaczęliśmy przeszukiwać okolicę.
     Dziesięć minut później usłyszałam krzyk Edda.
     - Chodźcie tu.
     Niemalże podbiegłam do miejsca, z którego zawołał nas strażnik Heston. Pochylał się nad ciałem Daniela. Wzdrygnęłam się lekko. Spojrzałam na niego pytająco, modląc się, by Dickens żył. Edd potrząsnął przecząco głową.
   
     Wracając nikt z nas się nie odezwał. Daniel nie był dla nas kimś bliskim, przyjacielem, dlatego powstrzymałam łzy, ale mimo tego wszyscy odczuwaliśmy teraz pewien rodzaj ciężaru. Edd i Ian nieśli ciało Daniela. Kazałam Dominicowi oprzeć się o mnie,żeby zmniejszyć jego ból. Chyba strzyga złamała mu nogę w kostce. Byłam pewna, że po powrocie Lissa go uzdrowi. Nie jest to dla niej najlepsze jeśli chodzi o zdrowie psychiczne, tym bardziej, że nie mogę zabierać już od niej mroku, ale w tej sytuacji na pewno pomoże to i Dominicowi i ochronie jej życia.
     Tak jak przewidywałam Lissa od razu uleczyła nogę strażnika. Wszystkimi morojami wstrząsnął widok martwego ciała Daniela. Jill najbardziej, nie chciała na to patrzeć.
     - Zadzwoniliśmy na Dwór. - zaczęła Isa. - Samolot będzie na najbliższym lotnisku za dwie godziny. Będzie na nas czekał.
     - Ile jest stąd do lotniska? - zapytał strażnik Heston.
     - Jakaś godzina. - odpowiedział John.
     - Lepiej zacznijcie się już zbierać. - odparł Edd.]
     W ciągu dziewięćdziesięciu minut wszyscy zdążyli się spakować i przygotować. Wyjechaliśmy wcześniej niż to było planowane. Podczas jazdy byliśmy bezpieczniejsi niż gdybyśmy zostali w domu.
     Samolot także przyleciał wcześniej niż zaplanowano, więc nasz powrót na Dwór przyspieszył się o jakieś pół godziny.
     Kiedy weszliśmy już do samolotu i opadłam na fotel poczułam jak bardzo jestem wyczerpana. W samolocie nie zagrażało nam żadne niebezpieczeństwo, na przykład w postaci strzygi, a Lissa, Christian i rodzina Mastrano rozmawiali spokojnie, więc ja i inni strażnicy pozwoliliśmy sobie na drzemkę. Zdecydowanie zasłużyliśmy. Zanim się zorientowałam już spałam.
---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

     No i jak?

niedziela, 27 grudnia 2015

Rozdział 24

Rozdział 24

     Cześć, czołem....  Nowy rozdzialik :D
----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
     Tydzień później... jechałam już z Lissą i Christianem do Detroit. Niestety Dymitra z nami nie było. Szkoda, moglibyśmy przypomnieć sobie kilka rzeczy, Chociaż gdyby się tak zastanowić to wolałabym jednak pominąć pewne zdarzenia. Cóż... uciekanie przed strzelającymi do was wyszkolonymi strażnikami nie kojarzy się najlepiej.
     O tym, że Dymitr nie jedzie dowiedziałam się pięć minut przed odjazdem. Podobno on wiedział wcześniej, ale nie chciał mi nic mówić. Lissa powiedziała mi tylko, że Hans poprosił ją, żeby znalazła zastępstwo za Bielikowa. Zgodziła się. A mnie nikt nie wtajemniczył w szczegóły...
     Dojechaliśmy. Chciałam jak najszybciej wyprostować odrętwiałe nogi. Wysiadłam z samochodu patrząc na dom. Był dzień, świeciło słońce, istniało zerowe prawdopodobieństwo ataku ze strony strzyg, więc nie musieliśmy szczegółowo oglądać terenu. Jednak ze względu na królową przeanalizowaliśmy otoczenie i rozejrzeliśmy się.
     - Idziemy? - zagadnęłam Lissę, podchodząc do niej.
     - Tak. - westchnęła i ruszyła przed siebie.
     Christian ze swoimi strażnikami zostali przy samochodzie. Dwóch strażników królowej dołączyło do nich. Ja miałam iść razem z nią.
     Podeszłyśmy do drzwi. Dzwonek byłe zepsuty, więc Lissa zapukała. Po chwili ujrzałyśmy przed sobą całą rodzinę Mastranów. Ukłonili się dwornie.
     - Królowo... - John gestem dłoni zaprosił nas do środka.
     Lissa zwlekała, czekała na Christiana. Ten podszedł do niej i westchnął chicho. Dołączył do nas także jeden z jego strażników - Dominic Garside, ten sam, który jechał kiedyś z nami na zakupy.
     Weszliśmy do salonu. Ja i Dominic zajęliśmy odpowiednie miejsca, a moroje stanęli naprzeciwko siebie.
     - W imieniu rady morojów i przedstawicieli wszystkich rodów królewskich, pragniemy zaprosić Was na uroczystą kolację wigilijną na Dworze Królewskim w Pennsylvanii. - Lissa zaczęła recytując nudną, wyuczoną formułkę. Później dodała też coś od siebie - Jill... Chciałabym... - westchnęła i zrezygnowała z oficjalnego przemówienia. - Po uroczystej kolacji organizujemy z Rose małe przyjęcie. Tylko rodzina i przyjaciele... Przyjdziesz? ...Sonia też została zaproszona.
     Lissa trafiła w sedno. Jill uwielbiała Sonię i Michaiła. Dziewczyna uśmiechnęła się promiennie. W jej oczach błysnęły iskierki.
     - Czy strażnik Tanner też będzie na tym przyjęciu?
     - Tak.
     - W takim razie przyjdę.
     - Wspaniale!
     Siostry uścisnęły się i siadły, a w ślad za nimi reszta.
     Zobaczyłam troje dampirów. Schodzili po schodach na dół, do nas. Dopiero po chwili zorientowałam się, że to strażnicy. Lissa podjęła trudną decyzję przydzielając ich do rodziny Mastranów. Nadal brakowało nam w szeregach strażników i przeważnie byli bardzie potrzebni na Dworze. Ale Lissa nie zostawiłaby swojej siostry i jej rodziców bez opieki.
     Strażnicy kiwnęli głową do Dominica i wyszli na zewnątrz. Zaraz potem do domu weszło trzech naszych strażników. Przypomniałam sobie, że rozmawialiśmy o tym z Hansem. Powiedział, że załatwi nam na miejscu odpoczynek. Teraz zrozumiałam. W domu Mastranów było dziewięciu strażników. Mogliśmy się więc zmieniać, część z nas mogła odpoczywać.
     Emily i John pytali Lissę o dekret. Christian i Jill wyszli przed dom, na ganek. Nie przysłuchiwałam się rozmowom. W końcu byłam na spotkaniu, wiec wszystko co wiedzieć muszę.
     W pewnym momencie wszystko wydało mi się bardzo nużące. Po jakimś czasie zdałam sobie sprawę, że to nie jest normalne.
     - Liss... - zdążyłam jeszcze powiedzieć zanim ogarnęła mnie ciemność.
     Nie zemdlałam. Wiedziałam, że cały czas stoję w tym samym miejscu, a moje oczy są otwarte. Ale nic już nimi nie widziałam, Szarpałam się jakby niewidzialne ręce mnie trzymały. Znów usłyszałam głos, tylko tym razem dołączył do niego jeszcze jeden, kobiecy.
     - Poddaj się wreszcie. - nalegał Robert. - I tak z nami nie wygrasz. I tak będziesz w końcu z nami. Jednak dużo korzystniej będzie jeśli sama, dobrowolnie przejdziesz na naszą stronę.
     - Jeśli nadal łudzisz się, że razem zawładniemy światem morojów, to grubo się myślisz.
     - Zrobisz to. - wtrąciła kobieta. - Chcesz tego.
     Zamarłam na krótką chwilę, dosłownie sekundę. Momentami, nie non stop, czasami, wydawało mi się, że słyszę Taszę, a innym razem Daniele Ivaszkov. Szlag! Co się ze mną dzieje? To nie może być ciotka Christiana, przecież to właśnie ona udzielała mi rad w przezwyciężeniu Roberta. A co do Lady Ivaszkov... Chyba nie nie lubi mnie aż tak bardzo. Poza tym...
     Tasza! Pomagał mi. Co mówiła? Mam się uspokoić, tak? Spróbujmy!
     Zrelaksowałam się i odprężyłam. Przynajmniej od takiego stopnia do jakiego w tej chwili umiałam. Nie pomagało. Głosy nasilały się. Szlag! Tym razem użyję jeszcze mojej metody, postanowiłam. Zadziałało szybciej niż zwykle.
     Zamrugałam szybko oczami.Leżałam na kanapie. Lissa pochylała się nade mną. Chyba wytłumaczyła trochę tego wszystkiego rodzinie Mastrano, bo nie zadawali pytań. Mieli tylko trochę wystraszone twarze. Usiadłam powoli. Uśmiechnęłam się, zadowolona ze zwycięstwa.
     - Rose... To nie było śmieszne. - chyba myśleli, że udawałam.
     - Wiem. Ale pokonałam tych kretynów. To jest warte uśmiechu.
     - Tych?  - Lissa i Christian nie rozumieli.
     - Tak. To był Robert, ale dołączyła do niego jakaś kobieta
     Lissa wyglądała na zbitą z tropu.
     - Zadzwonię do Dymitra. Może razem z Hansem będą coś wiedzieli.
     - Może, ale... Lissa. - zawołałam, kiedy wyciągnęła telefon. - Nie dzwoń do Dymitra. Niech szuka informacji, ale nie mów mu co się stało.
     Nie chcę go denerwować. Sama dam radę o siebie zawalczyć. Nie musi bronić mnie na każdym kroku. Potrzebuję jego pomocy, bez niej nie dam rady, ale na razie lepiej, żeby nie wiedział o to tym co się stało przed chwilą. Dowie się, ale jeszcze nie teraz.
     Lissa wahała się, długo. W końcu mruknęła coś do Christiana i schowała komórkę. Posłałam jej wdzięczne spojrzenie i wróciłam na miejsce. Emily, Jill i Lissa długo przekonywały mnie, że powinnam odpocząć. Bez skutku. Z pomocą przyszedł mi Dominic. Miał lekko zdezorientowaną i chyba wystraszoną minę, ale zachował jasność umysłu. Przekonał je, iż lepiej będzie jeśli teraz zostanę na warcie, a odpocznę podczas ludzkiej nocy. Udało mu się. Kobiety odpuściły.
     - Dziękuję. - szepnęłam do niego. - Sama nie dałabym sobie rady z ujarzmieniem ich.
     Dominic ograniczył się jedynie do skinięcia głową.

     Reszta dnia upłynęła spokojnie. Wszyscy chyba zapomnieli już o tym co się wcześniej stało. Królowa wraz z mamą Jill uzgodniły, że przenocujemy tu wszyscy jedną noc. Potem mamy pojechać na najbliższe lotnisko, skąd samolot królewski zabierze nas na Dwór. To był dobry plan.
     O dziesiątej w nocy ja i Lissa poszłyśmy do pokoju, przydzielonego nam przez Emily. I... okazało się.... że to ten sam pokój w którym byłam z Dymitrem, kiedy przyjechałam tu po raz pierwszy.

----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
     Kurde no, przepraszam. Myślałam, że jakoś to wyjdzie w czasie i dam radę wstawić te rozdziały. Nie wiem czy to już mówiłam czy nie, ale mam już dwa rozdziały do przodu w zeszycie, brakuje mi tylko czasu, żeby przepisać je na komputer. Ale postaram się zrobić to jak najszybciej.
     A tak w ogóle... Jak rozdział? Może być?
     Jak tam święta? Mikołaj przyniósł Wam wymarzone prezenty? Ja wysłałam List z prośbą o Danile Kozlovskyego i Dimitriego Bielikowa, ale niestety Mikołaj ich nie dostarczył. Ale mam dwie dobre nowiny! Patrzcie na to!

1. Mikołaj da nam Dymitra w przyszłym roku :D Wiecie jeśli są tu dziewczyny, które chcą Adriana, Christiana, Eddiego, Masona czy kogo tam jeszcze piszcie do Mikołaja! Ten grubasek czyni cuda <3

2. Była organizowana pewna akcja dla Zoey Deutch (filmowej Rose) w której brałam udział ( ja to @ZoeyDeutchPL ) No i sami zobaczcie efekt!!! Kocham ją! Aw.... <3

sobota, 19 grudnia 2015

Rozdział 23

Rozdział 23

     Przepraszam, wiem rozdział miał być wcześniej, ale naprawdę nie mogłam. Wiecie, niedługo święta. Dużo roboty. W szkole też trzeba poprawiać oceny, bo niedługo kończy się pierwszy semestr. Zajmuje mi to dużo czasu i trochę mało go zostaje na rozdziały, ale nie zamierzam z nich zrezygnować. Wprawdzie miałam zamiar w święta wstawić trochę więcej rozdziałów, ale nie wiem jak to wyjdzie w czasie. Więc niczego nie obiecuję, ale postaram się!

--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
     Tłum powitał nas oklaskami. Nie spodziewałam się tego, nawet jeśli brawa były tylko z grzeczności. Wśród zebranych zobaczyłam kilka znanych mi twarzy: Taszę, Adriana z rodzicami i Eddiego stojącego przy drzwiach. Nie miał na sobie uniformu, co znaczyło, że miał teraz czas wolny i przyszedł tu za względu na nasze wystąpienie. Ucieszyłam się na jego widok. Wiedziałam, że nas wspiera.
     W spotkaniu mogli uczestniczyć tylko członkowie rady, najważniejsi przedstawiciele rodzin oraz osoby zaproszone. Dampiry oprócz wyznaczonych strażników nie mogli przebywać na sali ( wiedziałam jednak, że Lissa planuje opowiedzieć im osobiście przebieg owego spotkania ), ale Eddie dostał pozwolenie od królowej.
     Stanęliśmy na środku obok Lissy. Uśmiechnęła się do mnie ukradkiem.
     - Z mojej strony to na razie tyle. - zakończyła. - Więcej na ten temat opowiedzą Wam strażniczka Hathaway i strażnik Bielikow.
     Wszystkie pary oczu skierowały się w naszą stronę. Zachowałam obojętną twarz, ale poczułam skurcz w żołądku. Nie miałam tremy, po prostu powróciły obawy.
     - Dziękujemy, Wasza Wysokość. - Dymitr skłonił się lekko.
     Lissa dostojnym krokiem doszła do naszykowanego dla niej miejsca pod ścianą, a ja odprowadziłam ją wzrokiem. Przełknęłam ślinę. Jej spojrzenie zdawało się mówić : " Wierzę w ciebie, Rose. Dacie radę." Sama nie byłam tego taka pewna. Mieliśmy przekonać całą salę, że związek ich opiekunów nie zagrożą ich życiu. A wśród zebranych była zaledwie garstka mądrych osób. Nie dostaliśmy łatwego zadania.
     - Chcielibyśmy wyjaśnić Wam kilka rzeczy dotyczących nowego dekretu. - podjęłam. - Dotyczą one związków, które do tej pory uważane były za skandaliczne.
     - Bo takie są! - wtrącił jeden z morojów.
     Nie znałam go osobiście, ale wydaje mi się, że był członkiem rodu Zeklosów. Lissa potwierdziła moje przypuszczenia.
     - Lordzie Zeklos. - skarciła go.
     Mruknął coś co zabrzmiało jak przeprosiny i usiadł.
     - Kontynuując... Osobiście uważam, że powinniście dać szansę temu przedsięwzięciu. Zapewniam Was, że życie morojów, czyli Wasze, nie jest w żadnym stopniu zagrożone. - rzuciłam bez większych wstępów. Trochę skłamałam, bo istniało pewne prawdopodobieństwo, że moroj znajdzie się w niebezpieczeństwie, ale mieliśmy ich przekonać. Nie odstraszyć. - Jeśli dampiry są odpowiednio przeszkolone, a zapewniam Was, że tak jest, to nie ma powodów do obaw.
     - Dekret, nie daje, nam, strażnikom całkowicie wolnej ręki. - dopowiedział Dymitr. - Wiemy, że nadal musimy chronić morojów. Zdajemy sobie sprawę z tego, co się stanie, jeśli zawiedziemy z powodu tej drugiej osoby. Dekret uwzględnia także kary.
     - Macie więc pewność, że w razie potrzeby strażnicy zostaną odpowiednio ukarani. - dodałam.
     - Pierwszy raz w historii ktoś wpadł na takie rozwiązanie... - powiedziała jakaś morojka. Miała niezwykle piękną twarz okalaną blond włosami. Wyglądała na jakieś niecałe trzydzieści lat. - Sądzicie, że po czterech miesiącach dyskusji na ten temat i po Waszym wystąpieniu od razu zgodzimy się na tak radykalne zmiany?
     To było dość trudne pytanie. Kobieta miała rację. Nasze rasy istnieją już kilkadziesiąt wieków, a my próbujemy zmienić odwieczne zasady. Byłam świadoma tego, że to trudna sytuacja. Oboje z Dymitrem zastanawialiśmy się nad odpowiedzią. Trwało to kilka sekund.
     - Musicie zaryzykować. - odparłam chyba trochę błagalnie. - uważacie, że tylko wy macie prawo do szczęścia? Dlaczego dampiry nie mogą go mieć? Zastanawialiście się kiedyś nad tym? - emocje we mnie narastały. - Wy planujecie swoją przyszłość. My mamy ją z góry narzuconą.
     - Macie przecież urlopy i czas tylko dla siebie. - sprzeciwił się ten sam moroj, którego upomniała Lissa.
      - Nie chodzi tu o odpoczynek. - prychnęłam. - Czy wiecie jak wiele dampirów chciałoby studiować, uczyć się dalej, spełniać marzenia? Tak, mamy je. Ale nie możemy i nie robimy nic z tego co przed chwilą wymieniłam. Ze względu na Was. Strażnicy studiują tam gdzie wy to robicie. Jeżdżą tam gdzie wy jeździcie. Robią to... Robimy to, żeby Was bronić, chronić Waszego życia. Nie uważacie, że coś się nam jednak należy? I nie mówię tu o pieniądzach.
      Na sali powstał szum wywołany pomrukami. Reakcje były różne. Niektórzy wyraźnie nas popierali, inni nie ukrywali swojej odrazy do mojego monologu. Jeszcze inni chyba byli niezdecydowani. Z pomocą przyszła nam wszystkim nieoczekiwana osoba.
     - Nad czym Wy myślicie? Odpowiedź jest oczywista. Wiem, że macie obawy, ale macie również pod nosem żywe dowody. - Abe wskazał na nas. - Strażniczka Hathaway i strażnik Bielikow. Opiekują się królową Wasylisą Dragomir i lordem Ozerą. Tak jak widzicie nasza władczyni  i jej wybranek są cali i zdrowi. Nie naruszeni, wręcz.
     Nie widziałam go wcześniej. Najwyraźniej Staruszek też dostał zaproszenie. Jednak patrząc na Lissę, nie byłam już tego taka pewna. Egh...
     Mimo wszystko musze przyznać, że wypowiedź Abe'a wywołała głośną wrzawę. Po chwili moroje uspokoili się i patrzyli wyczekująco na królową. Z pomocą znów pośpieszył mój ojciec.
     - Czy wyjeżdżaliście gdzieś? Poza Dwór?
     - Tak. - odpowiedział Dymitr. Nie jednokrotnie opuszczaliśmy mury Dworu. Moim zdaniem oboje wraz ze strażniczką Hathaway dobrze wykonywaliśmy swoje zadanie.
     Lissa wraz z Christianem podeszła do nas. Spojrzała na nas dumnie i uśmiechnęła się chwilę.
     - Potwierdzam słowa strażnika Bielikowa. - rzucił lekko Ozera.
     - Ja również. - poparła go Lissa. - Wykonali swoją pracę... więcej niż bardzo dobrze. Niemal bezbłędnie.
     - Czy pod opieką tych dwoje coś się Wam kiedyś stało, Wasza Wysokość? - wtrącił znów Abe.
     - Nie. - odpowiedziała pewnie. - Nigdy.
     W ten oto sposób przez następną godzinę, na sali rozbrzmiewały serie pytań. Były skierowane zarówno do królowej i jej wybranka, jak i do nas, a nawet do przypadkowych strażników. Kiedy wreszcie wszystko się skończyło, byłam tak bardzo zmęczona, że marzyłam tylko miękkim łóżku.
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

     Koniec rozdziału... :D I jak? Przepraszam, że nie udało mi się go wstawić wcześniej...

poniedziałek, 14 grudnia 2015

Rozdział 22

Rozdział 22

     Przeczytajcie info na końcu ;) Może się wam spodobać :D
 
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
     - Jak to? Gdzie? - pytałam.
     Lissa uśmiechała się, a w jej oczach zobaczyłam radość.
     - Do Detroit. Do Jill.
     Wprawiła mnie tym w lekkie osłupienie. Jill Masterno to przyrodnia siostra mojej przyjaciółki, jest owocem romansu ojca Lissy. Na początku, gdy się o sobie dowiedziały były wobec siebie... ciężko to nazwać. Wydawały się z tego szczęśliwe, a jednocześnie były ciut skołowane swoją obecnością.Nie wiedziały jak się zachować. Tym bardziej, że znały się już wcześniej. Pamiętam ich pierwszą poważną rozmowę. Musiałam w niej uczestniczyć, bo wtedy obje czuły się swobodniej. W prawdzie później ich stosunki się poprawiły, ale wątpię, że Lissa chciała jechać do Detroit na wyłącznie siostrzane spotkanie. Zapytałam więc o powód.
     - Dlaczego?
     - Niedługo święta, a my, ja i Christian, chcielibyśmy zaprosić także Jill i jej rodziców. Wczoraj wysłaliśmy do nich e-maila, gdzie uprzedziliśmy o wizycie i zaproponowaliśmy, żeby nie wybierali się nigdzie na Boże Narodzenie. Teraz musimy do nich pojechać i osobiście zaprosić rodzinę Masterno. I tak mamy już opóźnienie, więc żeby tego nie przeciągać wyjeżdżamy za tydzień.
     - Jasne. Szczegóły opowiesz mi potem, dobrze? - poprosiłam. - Musimy się jeszcze przygotować. - wskazałam ręką siebie i Dymitra.
     - Oh, tak. Nie chcę was zatrzymywać. - odparła. Przyjdź do mnie wieczorem. Do zobaczenia.
     - Widzimy się za godzinę. - uśmiechnęłam się. - A później przez cały dzień. Dzisiaj moja kolej opieki nad tobą.
     - Naprawdę?! Zupełnie zapomniałam. W takim razie idźcie już, przygotujcie się.
     Dymitr kiwnął tylko głową i wyszliśmy.
     W pokoju zastanawiałam się jak dokładnie będzie wyglądać to spotkanie. Wiedziałam, że Lissa nie zrobi z nas czegoś w stylu królików prezentacyjnych czy doświadczalnych, ale mimo wszystko miałam pewne obawy. Dość szybko odsunęłam od siebie złe skojarzenia. Do głowy przyszły za to znacznie przyjemniejsze myśli. Na przykład fakt, że to spotkanie może pomóc odmienić los wielu dampirów. Od tego zebrania zależał efekt końcowy. To już ostatnie takie spotkanie przed oficjalnym posiedzeniem rady. Z tego co wiem głosowanie ma się odbyć po świętach. Może ten radosny czas ruszy zatwardziałe, dumne serca arystokratów i przekonają się do nowego dekretu. Cóż... pozostaje mi tylko nadzieja.
     Zauważyłam, że Dymitr jest trochę nieswój. Czyżby obawiał się publicznego wystąpienia? Wiem, że nie lubi być w centrum uwagi, ale pokazanie się radzie morojów nie może być straszniejsze niż walka z nieśmiertelnymi bestiami. A w końcu zabił już nie jedną, nawet nie dziesięć strzyg. Przez ułamek sekundy w mojej głowie pojawiła się myśl, iż Dymitr uważa, że po tym jak był strzygą nie jest najlepszym przykładem. To prawdopodobnie jedna z jego myśli, ale obydwoje wiemy, że jest całkiem bezsensowna. Szybko wyrzuciłam taką opcję z mojego umysłu.
     Miałam jednak dziwne przeczucie, że Dymitrowi nie chodzi tylko o wystąpienie. Jednak nie wnikałam ani nie pytałam, przypuszczając, że i tak nie wyciągnę z niego niczego konkretnego, co mogłoby pomóc mi w rozmowie z Dymitrem.
     Kolejne pół godziny poświęciłam na przygotowanie się zewnętrznie. Włosy, strój, i tak dalej.
     Gdy dobiegała już godzina rozpoczęcia zebrania, ja i Bielikow, weszliśmy na salę ubrani w oficjalne uniformy strażników. Niepokoiło mnie trochę milczenie Dymitra (przez tę godzinę odezwał się do mnie zaledwie kilka razy), ale na razie miałam większe zmartwienie na głowie. Później z nim porozmawiam.
     Sala była zapełniona. Moroje siedzieli na równo ustawionych, miękkich krzesłach, skierowanych w stronę dość dużego podium, a dampiry - strażnicy rozmieścili się pod ścianami. Mieli na sobie takie same uniformy jak my. Sala nie była udekorowana, ale sama w sobie wyglądała zachwycająco.
     Przeszliśmy całe pomieszczenie i podeszliśmy do pary królewskiej. Wszyscy byliśmy spięci.
     - Dobrze. - odezwała się Lissa. - Już jesteście.
     Nastrój była tak poważny, że nawet ja i Christian oszczędziliśmy sobie żartów. Mimo, że miałam wielką ochotę rzucić kąśliwy komentarz o nimi o tym zebraniu. Wiedziałam, że on też ma kilka ripost w zanadrzu, jednak żadne z nas się nie odezwało.
     Lissa wybrała na tę okazję śliczną jadeitową sukienkę. Była do kolan, miała długi rękaw, a na tali umieszczono żółty, lekko pozłacany pasek. Całość prezentowała się 'po królewsku', a na dodatek podkreślała oczy mojej przyjaciółki.
     Patrząc na jej piękną kreację poczułam się szaro w marynarce strażnika. Zastanowiłam się czy jeszcze kiedyś, będę mogła wyglądać tak jak ona. Nie dałam po sobie poznać żalu, który czułam.
     - Gotowi? - zapytała władczyni. - Proszę, musicie ich przekonać.
     - Wiem, Lisso. Ale jeśli chodzi o przygotowanie... - uśmiechnęłam się. - Znasz mnie. Chyba nie muszę mówić ci jak to jest.
     - Tak, wiem. Spontanicznie. - westchnęła. -  Ufam wam.
     - Nie zawiedziesz się, obiecuję.
     - Wiem. - prychnęła. - Gdybyś się zagalopowała, mam pewność, że Dymitr opanuje sytuację.
     Wszyscy parsknęliśmy śmiechem, nie zważając na innych. Nawet Dymitr zaśmiał się szczerze. Lissa rozluźniła nico napiętą atmosferę.
     Ta krótka rozmowa sprawiła, że odczułam presję i wagę naszego wystąpienia, a jednocześnie dodała mi odwagi. Moja najlepsza przyjaciółka (królowa naszego świata) wierzyła w nas. A to już coś znaczy...
     Podszedł do nas przewodniczący rady i poprosił królową o zabranie głosu. Lissa swobodnie wyszła na środek i przywitała zabranych. Dopiero wtedy zrozumiałam i poczułam, że losy wszystkich dampirów świata zależą w dużej mierze od tych trzydziestu minut, kiedy będziemy mieli głos. Poczułam na sobie nieziemską presję. To musi się udać! Inaczej pogrzebiemy tuziny miłości i zniszczymy szansę na lepsze życie dampirów. Zresztą nie tylko ich. Zapomniałam o tym wspomnieć: dekret dotyczy nie tylko par dampir - dampir, chodzi także o związki między dampirami, a morojami.
     Dymitr najwyraźniej zauważył moje zdenerwowanie. Podszedł do mnie i ścisnął moją dłoń. Poczułam ciepło i coś co można określić jako dziwny przepływ energii. To nie było to samo, co więź z Lissą. To była nasza nić porozumienia.
     - Nie martw się. - powiedział. - Będzie dobrze. Damy radę.
     Spojrzałam mu w oczy. Troszczył się o mnie. Czuł to samo co ja i na dodatek od rana był jakby zamyślony, a mimo to zdołał mnie pocieszyć, wesprzeć na duchu. Między innymi dlatego go kocham. Jest, zmęczony, zdenerwowany i spięty, ale zrobi wszystko, żebym się uspokoił i poczuła lepiej. Przysunęłam się i nie myśląc o tym co robię chciałam go pocałować. Dopiero wzrok Dymitra i lekki uśmiech na jego twarzy uświadomił mi, że to nie jest odpowiedni moment. Ale odsunęłam się dopiero, kiedy usłyszeliśmy nasze nazwiska. Jednak tuż przed tym jak podeszliśmy do Lissy, na środek sali, posłałam mu wdzięczne, dziękujące spojrzenie.
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
     Cześć, czołem, witaj... coś tam, było jeszcze, ale nie pamiętam. ^^
     W każdym bądź razie, jeśli byłaś (a może mamy tu jakichś chłopaków)/ byłaś spostrzegawcza, zobaczyłaś taką prośbę o przeczytanie tego co będzie, lub jest na dole.  No, więc chodziło o to:
Jeśli znajdę czas to postaram się jutro wstawić przebieg tego spotkania, na którym są teraz Rose, Dymitr, Lissa i Christian. No i jeśli mi się uda to szykuję taką małą niespodziankę dla was, więc odwiedzajcie mojego bloga prawie codziennie przez najbliższe hmmm.... dwa tygodnie? Niczego nie obiecuję, ale obiecuję (:D), że się postaram. Więc sądzę, że będzie wato ;)
 
A, no i rezygnuję z podpisu )/Hathaway-Bielikow) W końcu jestem jedyną autorką tego bloga, co nie? Więc po co?
 
Pozdrowionka ^^

wtorek, 8 grudnia 2015

Rozdział 21

Rozdział 21

     Wiem, przepraszam za opóźnienie i mam nadzieję, że nie zawiodłam aż tak bardzo. Dziękuje jeszcze raz za waszą wyrozumiałość. Pisanie (pomińmy fakt, iż nie są to dzieła sztuki czy nawet opowiadania, które nadają się do pokazania większej ilości ludzi) dla tak wspaniałych czytelników to czyta przyjemność. Dziękuję i życzę miłego czytania.
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
     Następnego dnia, z samego rana z samego rana obudziła nas Lissa. Poprosiła, żebym razem z Dymitrem przyszła do jej mieszkania. Nie byłam z tego zbyt zadowolona, ale nie protestowałam. W końcu to królowa, no i moja najlepsza przyjaciółka. Poza tym jeszcze nigdy żadna władczyni nie dała swoim głównym strażnikom wspólnego mieszkania. To naprawdę wielkie wyróżnienie.
     Okazało się, że Dymitr miał rację. Jego ręka wyglądała normalnie: opuchlizna zniknęła, a po sinych plamach nie było śladu.
     Lissa siedziała w salonie, a obok niej Christian i Tasza. Gawędzili beztrosko z uśmiechami na twarzach. Na ich widok zastanowiłam się czy tylko ja jestem niewyspana. Nawet po Dymitrze nie było widać zmęczenia. A wiem, że z nieznanych mi powodów nie spał pół nocy.
     Trójka zauważyła nas niemal od razu. Lissa podeszła do mnie.
     - Wiem... Przepraszam, że was obudziłam. - powiedziała współczująco.
     Przytuliłam ją. Lissa rozumiała mnie niemal bezbłędnie. Cóż... w końcu znamy się od przedszkola. Uśmiechnęłam się. Zwyczajnie udzielił mi się ich dobry humor.
     - Nie ważne. O co chodzi? - zapytałam.
     - Potrzebujemy was. - odparł Christian.
     Nie było w tym nic zabawnego, ale powiedział to Ozera. Mało nie parsknęłam śmiechem.
     - Ty? Potrzebujesz nas? Niedługo usłyszę, że jestem najważniejszą, niezbędną wręcz, osobą w twoim życiu.
     - Nie byłbym tego taki pewien. Nie...
     Szykował już jakąś ciętą ripostę, ale Lissa zgromiła go wzrokiem. Chłopak naburmuszył się, a ja posłałam mu tryumfalny uśmiech. Odkąd moja przyjaciółka została królową stara się dbać o wizerunek. Obydwoje nie lubią tych sztucznych zachowań, ale wiedzą, że aby mieć poparcie i szacunek arystokratów trzeba się trochę poświęcić. Oboje są jeszcze bardzo młodzi - mają osiemnaście lat - co dodatkowo utrudnia im zadanie, jednakże nie czyni go niemożliwym. Póki co świetnie sobie radzą w rolach przywódców naszego świata. Rzecz jasna, Lissa musi czasem upominać Christiana, ale to nie stanowi większego problemu.
     - Chodzi o zebranie. - wyjaśniła Dragomirówna. - Wystąpicie tam z dwóch powodów.
     - Mianowicie...- spałam krótko, nawet jak na dampira i mój umysł jeszcze nie kojarzy faktów.
     - Jako strażnicy i ... - Tasza zastanawiała się jakiego słowa użyć. - przedstawicieli.
     To pierwsze było dość oczywiste, pomyślałam z udręką.
     - Musimy przekonać morojów do nowego dekretu, a wy stanowilibyście żywy dowód. - wyjaśniła delikatnie Lissa. Wiedziałam, że nie ma na myśli nic złego. Chciała tylko zyskać większe poparcie i pomóc dampirom. - Może więcej osób przekonałoby się do tego gdybyśmy pokazali im, że tak też da się żyć; że to nie jest nic złego czy strasznego oraz że nie zagraża życiu morojów. Tego najbardziej się obawiają.
     Wiedziałam coś na ten temat. Kiedy jeszcze uczyliśmy się w Akademii Świętego Władimira, prześladował nas ten sam problem. Mnie i Dymitra. Uświadomiliśmy sobie, że nie możemy być razem, bo nasz związek zagrażałby życiu Lissy. Na szczęście nie musieliśmy z siebie zrezygnować.
     Muszę się zgodzić, brak pewności i zagrożenie życia podopiecznych to najpoważniejsze obawy. Ale gdybyśmy wytłumaczyli wszystko i rozwiali błędne przypuszczenia, może wtedy więcej uda nam się przekonać więcej arystokratów.
     - To dobry pomysł. - stwierdził Dymitr.
     Najwyraźniej podzielał moją opinię. Dopiero teraz zauważyłam, że jest zamyślony i skupiony. Nigdy się do tego głośno nie przyznałam i zapewne tego nie zrobię, ale wyraz twarzy Dymitra i on sam był niezwykle pociągający. Mimo to na treningach nauczyłam się nie zwracać na to większej uwagi.
     - Zgadzam się. - powiedziałam. - Mam nadzieję, że w ten sposób damy radę przekabacić na swoją stronę większą część morojów.
     - Sądzę, że to bardzo prawdopodobne. - odezwała się Tasza. - Nie mam stu procentowej pewności, ale chyba mamy duże szansę na powodzenie. Arystokraci wierzą w coś jeśli mają czyste i klarowne dowody podstawione prosto pod nos.
     Nie wiedziałam tego na pewno, ale słyszałam, że ciotka Christiana bardzo angażuje się w życie polityczne świata morojów. Często rozmawia z Lissą i pomaga jej podejmować wybory dotyczące tego rodzaju spraw. Przyznam, iż żal mi, że to nie ja pomagam przyjaciółce. Jednak po głębszym zastanowieniu doszłam do wniosku, że koniec końców to ja wykonuje ważniejsze zadanie - chronię życie Lissy. Uśmiechnęłam się w myślach.
     - Myślę, że Tasza ma rację. - przyznała Lissa.
     - Ja też. - poparł ją Christian. - Przygotuj się, Rose. Będziesz miała przeciw sobie kilkuset zbuntowanych arystokratów. Nie jestem pewien czy sobie poradzisz. - zakpił.
     - O to się nie martw. - odparłam i nie dając mu szansy na odpowiedź, zapytałam: - O której zaczyna się posiedzenie?
     - Za półtora godziny. - odparła królowa. - Mogłam obudzić was wcześniej, ale nie wyspalibyście się. Poza tym, stwierdziłam, że dacie radę przygotować się w tak krótkim czasie.
     Przyznałam jej w myślach dodatkowe punkty i uśmiechnęłam się. Oczywiście, że damy radę. Nigdy nie przygotowywałam się do wystąpień, więc to nie stanowi dla mnie problemu. Przeważnie moje przemowy były spontaniczne, szybko wymyślane w głowie. Mówiłam to, co myślałam. Jeśli chodzi o Dymitra... jestem pewna jego zaradności. Chyba nie ma takiej sytuacji, w której by sobie nie poradził. Tym bardziej, jeśli dotyczy ona dobra innych. Na pewno coś wymyśli.
     - Sądzę, że damy radę. - odpowiedziałam za nas oboje, ale czułam, że Dymitr się ze mną zgadza.
     - Dobrze. W takim razie spotkamy się za godzinę i dwadzieścia minut w północnej sali. - oznajmiła królowa.
     - Jasne. Do zobaczenia.
     Odwróciłam się w stronę drzwi. W tym momencie mój wzrok spotkał spojrzenie Dymitra. Uświadomiłam sobie, że patrzy na mnie od kilku minut. Nie umiałam odczytać jego myśli. Przez malutki ułamek widziałam w jego oczach błysk. Czułam, że ma to związek z jego prawie że nieprzespaną nocą, ale nie wiedziałam o co mu chodzi.
     Z tego transu wyrwał mnie głos przyjaciółki. Podchodziłam już do Dymitra, do drzwi, przy których stał, kiedy Lissa powiedziała radosnym, śpiewnym głosem:
     - Rose, jeszcze jedno... Za tydzień wyjeżdżamy.
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
     No i jak rozdzialik? Trochę krótki chyba, ale mam nadzieję, że nie za krótki i że się wam spodoba. Oceniajcie w komentarzach i mówcie co wam się podoba, a co nie. ;)
/Hathaway-Bielikow

poniedziałek, 7 grudnia 2015

Przeraszam!

Błagam nie zabijajcie!
Wiem. Miał być rozdział. Wien zawiodłam. Naprawdę przepraszam, ale robią naszą ulicę i przerwali jakiś kabel i od wczoraj nie mam prądu. Piszę to z własnego Internetu, ale niestety nie mam go tak dużo, żeby przepisać z zeszytu cały rozdział na bloga. Przykro mi, ale na prawdę nie dam rady. Jeśli szybko naprawią przewód to może uda mi się wstawić rozdział jutro...
Przykro mi, ale nie mam na to wpływu. Nie zabijajcie!
Mańka

sobota, 5 grudnia 2015

Proszę o uwagę!

Cześć wszystkim!
Przychodzę dziś z trochę średnią wiadomością. Mianowicie chodzi o rozdziały: Tak wiem. Mam opóźnienia, ale nic na to nie poradzę. Obiecuje jednak, że rozdziały będą się pojawiać co tydzień. Sobota, niedziela, czasem poniedziałek - to dni w których będą nowe rozdziały. Obiecuje. Ewentualnie w święta może się coś zmienić, ale jeśli by tak było to na pewno was poinformuję! To tyle...
A tak jeśli chodzi o najbliższy rozdział to pojawi się jutro lub pojutrze. Na pewno nie później 😉
Pozdrawiam, Mańka!