wtorek, 27 grudnia 2016

Rozdział 69

     - Wziąłeś wszystko?
     - Tak - odpowiedział. - Sprawdzaliśmy w domu dwa razy.
     Westchnęłam ciężko i znów owinęłam ramiona wokół Dymitra.
     Strażnicy rozumieją, jak ważne są pożegnania z bliskimi, więc przygotowali specjalne salki tuż przy lotnisku, aby wylatujący na misję, mogli porządnie pożegnać się z tymi, których kochają. Miło z ich strony. Ja i Dymitr wybraliśmy najmniejsze pomieszczenia, jakie było i usiedliśmy na fotelu jak najbardziej w kącie, tyłem do reszty. Dodatkowo staraliśmy schować się za dużymi kwiatami, które dodano tu, chyba dla umilenia wnętrza. Chcieliśmy wykrzesać jak najwięcej prywatności. Ludzie wokół płakali, śmiali się, gadali, jakby nic się nie działo. A my milczeliśmy, pytając się raz na jakiś czas o byle głupoty. Wiedziałam, że gdybyśmy zaczęli poważnie rozmawiać, nie powstrzymałabym łez.
     Dymitr w pewnym momencie przerzucił sobie moje nogi przez swoje. Sądzę, że nasza rozłąka boli go tak strasznie jak mnie, więc nie myśli o tym, że inni mogą go zobaczyć. No i wszyscy tu są w podobnej sytuacji - muszą pożegnać się z bliskimi na długie miesiące. Wtuliłam się w niego, ale uniosłam głowę, by móc cały czas patrzeć mu w oczy. Tonęłam w ich ciepłym brązie i nie zamierzałam podejmować jakichkolwiek prób uratowania się. Po prostu pozwoliłam sobie zagłębiać się coraz bardziej i bardziej. Rosjanin pozwolił mi oprzeć głowę po wewnętrznej stronie swojego łokcia i trzymał ją tam, jak małemu dziecku. Drugą ręką obejmował mnie ciasno i przyciągał do siebie. Patrzył na mnie z taką wielką siłą i miłością, że zaczęłam się zastanawiać czy moje spojrzenie jest choć w połowie tak intensywne. Miałam wielką nadzieję, że tak.
     - Roza?
     - Tak?
     Zdawałam sobie sprawę, że jeśli użył rosyjskiej formy mojego imienia, chodzi o coś nadzwyczaj ważnego.
     - Posłuchaj mnie uważnie, dobrze? - Przełknęłam głośno ślinę. Wcale nie chciałam słuchać dalszej części, ale automatycznie kiwnęłam głową. - Chcę cię prosić, żebyś dzwoniła do mojej rodziny, zagadywała ich, pytała. Chcę, żeby się czymś zajęli, zamiast myśleniem o mnie. Wiedzą, że wyjeżdżam, a Karolina powiedziała, że mama bardzo się martwi. Poprosiła, żebym co jakiś czas dawał znak, co się ze mną dzieje. Mamy nadzieję, że to jakoś uspokoi mamę, ale dobrze wiesz, że to nie wystarczy. Dobrze wiesz też, że na razie nie mogę mieć kontaktu nawet z tobą. Dlatego to ty musisz się nimi zająć. To dla mnie bardzo, bardzo ważne. I jestem pewny, że mnie nie zawiedziesz - uśmiechnął się lekko, ale to wcale nie poprawiło mi nastroju. Przygnębiło mnie jeszcze bardziej to, że po chwili jego twarz znów przybrała ten poważny wyraz. - Ale... Istnieje szansa, że już nie wrócę. Ani do nich, ani do ciebie. - Poczułam łzy w oczach ; przełknęłam ślinę, próbując zatrzymać je na miejscu. - Wtedy... Wiesz co bym im powiedział, i wiesz co powiedziałbym tobie.
     - Nie mów tak - szepnęłam. - Wrócisz.
     Bolało mnie to, że jeszcze zanim zasnęliśmy tam na kanapie, wtuleni w siebie, mówił z taką pewnością w głosie o następnych świętach, a teraz obawia się czy kiedykolwiek wróci. Jednak rozumiałam, że on też musi się bać i dopiero teraz doszło do niego, jak bardzo. Musiałam pokazać mu, że wierzę w to, że niedługo znów będziemy razem. Musiałam przekazać mu moją siłę. Usiadłam prosto, ale nie zdjęłam nóg z jego ud. Ujęłam w dłonie jego twarz i pocałowałam mocno. Całował delikatnie, ze smutkiem i chyba bólem. A ja? Starałam się pokazać mu, że nie ma się czego obawiać. Myślę, że udało mi się go trochę pocieszyć.
     - A wtedy oboje polecimy na tą twoją lodową pustynię do rosyjskich eskimosów i sprawdzimy co u nich, ok? - zaproponowałam. - Zaraz potem wygram w bitwie na śnieżki i będziesz musiał mnie za to jakoś nagrodzić, prawda? - pocałowałam go w policzek, szczerze się uśmiechając. - Później ty wymyślisz coś, żebyśmy się nie nudzili. Ale czytanie westernów odpada, Towarzyszu. No chyba, że znasz bardziej kreatywny sposób na czytanie lub będziesz mi czytał na głos przy kominku. - Usłyszałam śmiech Dymitra. Piękny dźwięk. Moje serce z radością powitało fale ciepła. - Potem wyjdziemy gdzieś. Wszyscy. Dzieciaki też. Dziewczyny zabiorą swoich chłopaków i całą rodziną pójdziemy... Hm, chyba znasz tam jakieś miłe miejsca, prawda? Tylko ni księgarnia! A wieczorem.. Mam nadzieje, że twoja mama nie będzie miała nic przeciwko, jeśli wybierzemy się do baru. Może Karolina, Sonia i Wiktoria też będą chciały iść ze swoimi macho. Wszystko zależy od Oleny, ale jeśli się uda i spędzimy wieczór w barze pokaże ci jak się bawić.
     Dymitr chichotał, a ja pragnęłam, by robił to cały czas. Brzmiał tak wesoło, że nie pomyślałabym, że wyjeżdża na rok. Rosjanin wciągnął mnie na swoje ramiona, a ja mimo jego wahania usiadłam na nim okrakiem. Pocałowałam go w ciągle uśmiechnięte usta. Wyglądał... pięknie. Niesamowicie.
     - Moja rodzina to nie są Eskimosi - zauważył radośnie.
     - Żyją na Syberii, a nie wiem jak inaczej ich nazwać mroźnym określeniem, więc zostają rosyjscy Eskimosi.
     - Są Rosjanami, jak ja - przypomniał mi. Byłam mu niewyobrażalnie wdzięczna, za to, że uśmiech nie opuszczał jego twarzy. - I mieszkają w południowej części Syberii.
     - Może. Ale jeszcze do tego wrócimy. - Mrugnęłam do niego, widząc jak jego uśmiech znów się powiększa. - W każdym razie... To jak, zgadzasz się? Może po tym wszystkim pozwolę ci wybrać film na następny wieczór, albo stację radiową na czas jazdy samochodem.
     Dymitr pokręcił głową rozbawiony, zacisnął ramiona wokół mnie, przyciągając mnie jednocześnie do siebie i pocałował w czubek głowy. Przytulona do niego, także się uśmiechałam, mimo, że gdzieś głęboko w środku miałam ochotę płakać. Przytknęłam czoło do boku jego szyi, a rękami oplotłam go wokół.
     - Wiesz Rose, w życiu podejmujemy bardzo wiele decyzji. Właściwie niemal niezliczone ilości. Od błahych, typu co zjeść na śniadanie lub które skarpetki założyć, po takie, które mają przeogromny wpływ na nasze życie. Czasem wybieramy dobrze, a innym razem źle. - Słuchałam go uważnie, czując jak jego szyja drży, kiedy mówi. To było przyjemne, ale zdecydowanie bardziej skupiłam się na słowach, które do mnie kierował. - A czasami to ludzie są naszymi wyborami. Podobnie jak wcześniej tu też można decydować między dobrem a złem. Jeśli wybierzesz jakiegoś człowieka możesz cierpieć, a wskazując innego możesz wiele zyskać. Ale są takie osoby, które są dla ciebie cudem, czymś, przepraszam kimś, kto może zrobić z tobą wszystko, bo ty mu na to pozwalasz, ponieważ wiesz, że to jest dobre, bardziej prawidłowe niż cokolwiek innego. Myślę, że ty jesteś moim wyborem. Może nie całkowicie moim, bo to ty sama w większości o tym zadecydowałaś, ale jestem pewien, że jesteś najlepszą decyzją mojego życia. Byłem... zbyt obolały i zaślepiony, żeby w stu procentach sam zdołać cię utrzymać, ale.. całe szczęście sama chciałaś, żebym cię wybrał.
     Uniosłam głowę, pocałowałam go mocno, a potem znów wróciłam do poprzedniej pozycji. Tylko jedną dłoń przeniosłam na jego pierś, tam gdzie ma serc. Teraz już to wiem. Pech chciał, że robiłam to nieumyślnie i dłonią, którą uniosłam, byłą ta zabandażowana. Widziałam zmartwienie na twarzy mężczyzny - to, czego chciałam uniknąć. Uniósł moją rękę i ostrożnie położył sobie na ramieniu, podtrzymując swoją.
     - Myślę, że chciałam tego tak bardzo, że ty mógłbyś nie chcieć, a i tak dostałabym swoje - mruknęłam i trąciłam delikatnie nosem jego szyję.
     - I za to cię kocham - szepnął i przytknął usta do mojego czoła na dłuższą chwilę. - Chodź do łazienki, obejrzę twoją rękę.
     Zachichotałam cicho, co było dla mężczyzny chyba trochę niezrozumiałe. Zerknął na mnie unosząc lekko jedną brew. Potem zmarszczył je tak, że na środku jego czoła powstała śmieszna zmarszczka.
     - Wybacz, myślałam, że naszła cie nagła potrzeba na miłoość - przesadnie przeciągnęłam "o", ale i bez tego zrozumiał. Uśmiechnął się, ale nie skomentował. - Chodźmy już.
     Łazienki były podobne do tych w centach handlowych, tylko dużo mniejsze - przestrzeń z umywalkami i dwie kabiny. Toaleta była zarówno dla panów, jak i pań, więc nie było obaw, że ktoś oburzy się faktem, że oboje jesteśmy w tym samym pomieszczeniu. Usiadłam na blacie między dwoma umywalkami i czekałam. Dymitr odwinął delikatnie cały bandaż. Najgorszy w tym wszystkim był fakt, że rany na wewnętrznej części dłoni się jeszcze nie zagoiły, i nosiłam mocne plastry z czymś, co podobno oczyszczało je, a teraz narobiłam nowych szkód i po zewnętrznej części też mam zdartą skórę. Znacznie mniej, ale jednak. Rosjanin ściągnął też plastry i wyrzucił je do kosza. Powoli przeniósł moją rękę pod kran.
     - Może trochę za szczypać, bo woda z kranu, nie jest idealnie czysta - ostrzegł.
     Kiedy pierwsze krople spadły na moją skórę, na obydwie strony dłoni, nic się nie stało. Dopiero po chwili troch się krzywiłam, jednak, całe szczęście, nie było tak jak wtedy, gdy za moje ręce zabrała się doktor Olendzka. Rozumiem, że robiła dobrze, ale piekło okropnie. Zagryzłam wargę, kiedy woda stawała się coraz cieplejsza - nie było to dobre, ale mocno zranionej skóry. Dymitr wyjął w końcu moją dłoń i zakręcił wodę. Dmuchnął kilka razy na rany i mimo, że nie potrzebowałam tego, nie chciałam by przestawał. Potem wysuszył mi rękę ręcznikiem papierowym i powoli zawinął bandażem.
     - Powinno wystarczyć, ale kiedy będziesz wieczorem zmieniać opatrunki, załóż plastry, dobrze?
     Przytaknęłam i już miałam zeskakiwać z blatu, kiedy zatrzymało mnie spojrzenie Rosjanina. Był wyraźnie zaniepokojony. Dotknął dłońmi moich policzków i czule wyciągnął mi wargę spomiędzy zębów. Nie zauważyłam, że ciągle ją przygryzam. Pewnie z bólu, ale tego spowodowanego wyjazdem Dymitra. On, jakby wiedząc o czym myślę, pocałował mnie mocno. Nie chciałam się od niego oderwać, uświadamiając sobie, że to najpewniej ostatnie nasze chwile. Jednak nie mieliśmy możliwości zatrzymania czasu.
     Usłyszeliśmy poruszenie na sali. Złapaliśmy się za ręce i niechętnie wyszliśmy z łazienki, pewni, że to czas na naszą rozłąkę. Moje zaskoczenie było ogromne, kiedy na środku zobaczyłam śliczną blondynkę z wielką koroną na głowie, a przy jej boku czarnowłosego chłopaka. Z tyłu było jeszcze dwóch królewskich strażników, pozostali pewnie czekają na zewnątrz. Daliśmy jeszcze kilka kroków do przodu, a potem ukłoniłam się. Dymitr był trochę staromodny i co ważniejsze gentlemanem, więc przykląkł na moment przed Lissą. Władczyni skłoniła głowę, a potem zwróciła się do wszystkich tu stojących.
     - Dzień dobry - jej głos był stanowczy, ale jednocześnie łagodny. Idealny dla władczyni. - Strażnicy zabrali już wasze walizki do samolotów. A ja chcę powiedzieć wam kilka słów. Po pierwsze: w imieniu całej naszej społeczności bardzo, ale to bardzo wam dziękuję. Narażacie la nas swoje życie, a my tak naprawdę nigdy nie będziemy w stanie wam się odwdzięczyć. Zostaliście wybrani do poważnych misji i jesteśmy pewni, że nas nie zawiedziecie. Nie mam zamiaru was pouczać lub przypominać, po co wylatujecie, bo to nie ma sensu. Życzę wam tylko, żebyście uporali się z tym jak najszybciej, mieli jak najwięcej czasu na odpoczynek i obyście jak najszybciej wrócili do nas i bliskich. Zapewniam was, że będziemy tęsknić. Niektórzy bardziej, inni mniej, ale wszyscy. Wybaczcie mi, że nie zdołałam zapewnić wam kontaktu między sobą, ale.. cóż, rada strażników twierdzi, że tak musi być, żeby wszystko poszło zgodnie z planem. Rozważają jeszcze bardzo ograniczoną możliwość kontaktu, ale jeśli tylko coś w tej sprawie ruszy będziecie powiadomieni. A teraz... - głos Lissy lekko zadrżał, ale chyba tylko ja to zauważyłam. Łzy zebrały się w moich oczach, gdy zrozumiałam do czego zmierza. Wcisnęłam się nagle w pierś Dymitra i objęłam go najmocniej jak umiałam. Czułam jak się napiął i chyba było mu niewygodnie, ale bałam się, że jeśli się od niego odsunę zacznę zanosić się szlochem. Słone krople już teraz spływały z moich oczu. - Teraz zapraszam strażników uczestniczących w misji do samolotu.
    Byłam w tamtej chwili wściekła na Lissę, że zabierała mi Dymitra, jakby zapraszając go na przyjemną podróż, podczas kiedy on może stamtąd nie wrócić. To wszystko było irracjonalne, bo nie było w tym ani grama jej winy, ale nie umiałam logicznie myśleć.
     Ściskałam Dymitra między moimi ramionami, nie mając najmniejszego zamiaru go puszczać. I tylko na ułamek sekundy zerknęłam na górę, by dostrzec, że on też płaczę. Starał się być silny, ale łzy same cisnęły mu się do oczu. Mi już dawno zamazał się obraz przez słone krople. Nie płakałam głośno, w zasadzie bardzo cichutko, ale zdecydowanie z całym bólem.
     - Nie - szeptałam. Myślę, że starałam się przez to wyrazić swoje niezadowolenie. Byłam zła, wściekła, zrozpaczona. Miałam gdzieś wszystko, co słuszne. Chciałam tylko raz mieć zupełny spokój na miesiąc. Bez służby, bez ciągłego narażanie życia, bez psychopatycznych posiadaczy Ducha i bez rozłąki. Nawet nie pamiętam kiedy ostatnio myślałam, aż tak egoistycznie, ale ignorowałam głos, który podpowiadał, że tak musi być.
     - Rose - usłyszałam. - Roza.
     Nie miałam najmniejszej ochoty odsuwać się od Dymitra choćby ma milimetr, ale zmusił mnie do tego, jedną ręką odciągając delikatnie moją twarz od swojej piersi.
     - Spójrz na mnie. Nie płacz. Wrócę zanim się obejrzysz. - Czułam jak kciukiem wyciera mi policzek. Spojrzałam na Rosjanina. Zdziwił mnie nagły powrót jego wiary. Niedawno mówił mi, co zrobić jeśli nie wróci, a teraz po raz kolejny zapewnia mnie, że przyleci z powrotem. Wtedy zrozumiałam, że mówi tak tylko dla mnie. Sam pewnie bardzo się boi, ale nie chce żeby i mną targały obawy. Dymitr pochylił się lekko nade mną, by jego twarz była bliżej mojej. - Kocham cię, Roza. Nie wpakuj się w tarapaty, dobrze? Dbaj o siebie. Zrobię wszystko, co będę mógł, by zdobyć z tobą kontakt. I proszę cię mów mi o wszystkim, co się stanie. Jeśli Robert zaatakuje znów też chcę o tym wiedzieć. A teraz uśmiechnij się - szepnął, muskając swoimi ustami moje wargi. Miałam suche usta, ale jemu to chyba nie przeszkadzało. - Nie będzie mnie tylko kilka miesięcy. Czas minie tak szybko, że zanim się obejrzysz będą święta i będziemy siedzieć we dwójkę przy kominku. Wyjedziemy w prawdziwe wielkie góry, jeśli będziesz chciała możemy nawet wynająć domek w lesie.
     - Tylko ty i ja - mruknęłam, patrząc mu prostu w oczy.
     - Tak. Tylko ty i ja.
     Przytknęłam swoje usta do jego, a rękoma mocno złapałam za jego prochowiec. Dymitr objął mnie znów ramieniem i gładził mój policzek.
     - Bielikow!
     Wrzask Hansa słychać było pewnie po drugiej stronie Dworu. Ja i Dymitr odsunęliśmy się od siebie, ale tylko kawałek, by móc zobaczyć, skąd dobiega głos. Croft szedł w naszym kierunku z miną, jakbyśmy byli co najmniej nieposkromionymi nastolatkami.
     - Do samolotu, na co czekasz?!
     Zacisnęłam pięści jeszcze mocniej, żeby nie uderzyć Hansa. Rozejrzałam się wokół. Faktycznie, przez okno widziałam, jak większość strażników wsiadała już do samolotu. Kilku jeszcze zostało, by zabrać ostatnie rzeczy. Dymitr jako jedyny jeszcze nie ruszył się z miejsca.
     - Zaraz pójdzie - warknęłam przez zaciśnięte zęby.
     - Spokojnie - usłyszałam szept przy uchu. Potem Rosjanin zwrócił się do strażnika. - Nich mi pan da jeszcze dwie minuty. Zaraz przyjdę.
     Croft dał krok w naszym kierunku. Już z daleka widziałam z jaką agresją krew przepływa mu przez żyły. Domyśliłam się, że ma fatalny dzień, ale to nie znaczy, że ma się na nas wyżywać. Zmienił się w paskudną bestię.
     - Miał pan kilka godzin, strażniku Bielikow - syknął. - To, że jest pan jednym z najlepszych nie znaczy, że ma pan takie przywileje. Do samolotu.
     Nie wytrzymałam za bardzo mnie zdenerwował. Irytowało mnie w nim to, że jednego dnia zachowuje się jak miły opiekun, a innego kompletny sukinsyn. Zanim pomyślałam co robię, moja pięść wystrzeliła w kierunku jego twarzy. To stało się zbyt szybko, a Hans się nie spodziewał. Nie zdążyłby się uchronić. Już niemal widziałam jak łamię mu nos. Wiedziałam, że to złe, ale nie kontrolowałam się. W ostatniej chwili Dymitr zablokował mój cios. Odciągnął mnie parę kroków do tyłu, złapał za ramiona i spojrzał prosto w oczy. Z każdym momentem coraz bardziej zapominałam o wszystkim, co złe. Widziałam tylko czekoladowy brąz i mocne, seksowne rysy twarzy.
    - Uspokój się, Roza. - Głos Rosjanina był władczy, ale łagodny. Rzeczywiście moje emocje opadały. - Idź na salę, przypomnij sobie nasze treningi i poćwicz, dobrze.
     - W porządku - szepnęłam, wciąż zapatrzona w jego tęczówki. "Nie jedź" dodałam nagle w myślach. Przez moment bałam się, że powiedziałam to na głos, ale nic na to nie wskazywało.
     - Kocham cię.
     Poczułam ciepłe usta najpierw na moim czole, a potem wargach. Dłonie Dymitra raz trzymały delikatnie moją twarz, a za chwilę znów były na mojej talii.
     - Kocham cię, Towarzyszu - szepnęłam cicho, a mój głos drżał tak bardzo, że nie byłam pewna czy zrozumiał.
     Dymitr przełknął głośno ślinę, po raz ostatni złożył pocałunek na moim czole, zabrał swoją torbę i wyszedł. Ostatnią rzeczą jaką widziałam, były jego smutne, niemal błagające o iskrę radości oczy, spoglądające na mnie, gdy zamykał drzwi. Nie umiałam go pocieszyć. Zostałam jako jedyna na sali i beznamiętnie wpatrywałam się w miejsce, gdzie straciłam Dymitra z oczu. Czułam też, że straciłam go na bardzo długi czas. Modliłam się, aby nie stracić go na zawsze.

-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
No... zachciało mi się pisać i dodałam coś szybciej :D I jak? Nie to, żebym narzekała, ale jeśli ktoś to czyta (no a wyświetlenia na to wskazują) niech zostawi po sobie jakiś znak, ok? Miło się pisze jak ma się pewność, że jest dla kogo. I wiem, że pisarką to ja nie jestem, no ale mimo wszystko proszę o opinię ;)

sobota, 24 grudnia 2016

Rozdział 68

WESOŁYCH ŚWIĄT!!!
-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
     - Co?! - warknęłam, otwierając drzwi. Kiedy zobaczyłam kto za nimi stał zdenerwowałam się jeszcze bardziej. Zacisnęłam mocniej zęby.
     Abe stał oparty o framugę, z rękoma założonymi na piersi. Miał czarne spodnie i marynarkę, błękitną koszulę i mocny, wyraźnie odznaczający się od reszty krawat. Jego uszy zdobiło kilka kolczyków. Cóż, i tak wyglądał przyzwoicie. Irytował mnie jego durny uśmieszek przyklejony do twarzy. Był z siebie wyraźnie zadowolony i sądzę, że doskonale wiedział, co robiliśmy.
     - Liczyłem na milsze powitanie - przyznał.
     Nie czekając na zaproszenie, minął mnie i wszedł do środka. Zdenerwowana zatrzasnęłam głośno drzwi. Widziałam, że drgnął. Dymitr rozsunął grube zasłony, wpuszczając trochę więcej światła. Potem przywitał się z moim ojcem, bez jakichkolwiek oznak wrogości. Bielikow zawsze jest spokojny i życzliwy. Jest zbyt dobry dla tego świata i ludzi. Dzięki jego nastawieniu, moja złość się zmniejszyła.
     - Po co przyszedłeś? - westchnęłam, patrząc na Abe'a.
     - Pożegnać się. Wyjeżdżam za kilka godzin.
     Nadal byłam trochę wkurzona, ale zrobiło mi się trochę głupio. Byłam chamska, a Staruszek chciał nas tylko zobaczyć przed wyjazdem. Złagodniałam.
     - Gdzie jedziesz? - zapytałam.
     - Tam gdzie Bielikow. Tyle, że... - przerwał na moment. - Nastąpiła mała zmiana planów.
     Zaniepokoiłam się. Cała złość uleciała ze mnie, a potem wróciła ze potrójną siłą, kiedy usłyszałam odpowiedź.
     - Dymitr... lecisz do Londynu.
     Prawdę mówiąc, ta informacja nie powinna nic zmienić. Czy tak, czy tak, Dymitr wyjeżdża na co najmniej kilka miesięcy. Czy tak, czy tak nie będziemy mogli się skontaktować dopóki któreś z nas tego nie załatwi, o ile w ogóle nam się uda. A jednak to co powiedział Abe zmieniło wiele. Najpierw Hans, teraz to. Nie zapanowałam nad swoim zachowaniem. Uderzyłam pięścią w ścianę. Nie przewidziałam, że mogę mieć tak dużą siłę. Poczułam okropny ból w prawej dłoni, szczególnie na kostkach, ale zignorowałam go, tak samo jak zdziwione spojrzenia mężczyzn. Nie odezwałam się ani słowem. Po prostu kiedy w moich oczach pojawiły się łzy, poszłam do kuchni. Bezsilnie oparłam się o blat i bez większego zastanowienia pozwoliłam kilku łzom wypłynąć. Czułam jakby cały świat powoli obracał się przeciw mnie, co właściwie było absurdalne. Zamknęłam oczy, zagryzłam policzki od wewnątrz i mocno złapałam za krańce blatu. Prawa ręka nadal mnie bolała, ale jakoś nie umiałam się na tym skupić.
     Dlaczego Dymitr musi jechać?!
     - Szlag! - wrzasnęłam. Nie wiem dlaczego. Prawdopodobnie z bezsilności.
     Nie sądziłam, że tak silnie związałam się z Dymitrem. Kocham go, to pewne, jednak... Teraz nie wyobrażam sobie ani jednego dnia bez niego. Tak samo jak muszę widzieć lub słyszeć Lissę tak muszę widzieć lub słyszeć Dymitra. To egoistyczne, ale jest mi potrzebny. Bez niego... Nie mam pojęcia jak to będzie.
     Usłyszałam kroki, ale nie odkręciłam się. Byłam pewna, że to Dymitr i Abe. Potwierdziły to ramiona Rosjanina, które nagle dostały się do mojego ciała. Odwróciłam się gwałtownie i wcisnęłam w niego z taką siłą, że musiał dać dwa kroki do tyłu. Skuliłam się jak dziecko i czekałam na jego ruch. Objął mnie najpierw, a później pocałował w czoło. Nie silił się, by coś powiedzieć, bo pewnie sam nie wiedział, co byłoby odpowiednie. Po prostu trzymał mnie przy sobie i obydwojgu nam to wystarczało. Czułam towarzystwo Abe'a i, mimo, że powinnam się z nim pożegnać, nie miałam ochoty o tym myśleć. Rosjanin znów przycisnął swoje usta do mojej głowy. Wcześniej sądziłam, że... jego wyjazd jest w imię dobra, że jest słuszny, ale powoli tracę tą wiarę. Dlaczego coś ma być słuszne, skoro obydwoje przez to cierpimy? Bo jest w imię wyższej sprawy? Czasem wątpię w tą "wyższą sprawę". Chyba gdzieś w podświadomości zdawałam sobie sprawę, że nie myślę jasno, ale ignorowałam ją.
     - Nie chcę - powtarzałam zawzięcie, kręcąc głową.
     Czułam jak Dymitr mnie gdzieś prowadzi. Abe szedł za nami. Otworzyłam szybko oczy, kiedy na kilka sekund straciłam kontakt z piersią Rosjanina. Usiadł na kanapie, a później pociągnął mnie na swoje kolana. Kiedy opadałam, kątem oka zobaczyłam, że Abe usiadł obok nas. Zmusiłam Rosjanina, żeby oparł się, a potem położyłam głowę na jego torsie. Dłonią głaskałam jego brzuch. Dymitr w pewnym momencie spiął się. Zerknęłam na niego zaniepokojona, ale on patrzył niżej. Szlag. Patrzył się na moją dłoń. Starałam się ją schować, ale było za późno. Złapał ją i skrzywił się, widząc, że nie chcę i nie bardzo mogę ją rozprostować.
     Usłyszałam westchnięcie Staruszka.
     - Macie apteczkę?
     - W kuchni - odpowiedział Dymitr. - W górnej szafce.
     Abe już po chwili wrócił a paczką w rękach, którą podał Dymitrowi. Bielikow delikatnie posadził mnie między siebie, a mojego ojca i zabrał się za moją dłoń.. Przemył ją i opatrzył. Ale poczułam delikatność jego smukłych palców dopiero, kiedy zaczął bandażować mi rękę. Powróciły wspomnienia, ale skupiłam się na teraźniejszości, nie chcąc tracić ani chwili z nim. Czułam bandaż, ale jego skóra była tym, co mnie pochłonęło. Miałam zamknięte oczy i mimo wszystko nie potrafiłam powstrzymać uśmiechu. Dymitr był tak niezwykle delikatnie, tak opiekuńczy i troskliwy... Byłam pewna, że to uczucie będzie powracało, kiedy będzie mi go brakować najbardziej - uczucie jego skóry ostrożnie dotykającej mojej, jego palców powoli sunących po moim nadgarstku.
     - Nie wiedziałem, że tak bardzo na nią działasz - usłyszałam Abe'a. Zwracał się do Dymitra, jakby mnie tu nie było.
     Otworzyłam oczy, uśmiechając się jeszcze szerzej.
     - Nigdy nie będziesz wiedział, jak wielki ma na mnie wpływ, Staruszku - mruknęłam i przekręciłam głowę w stronę Dymitra. Nie patrzył na mnie, ale nie przeszkadzało mi to. Uśmiechał się lekko, tak jak ja. Kiedy tylko skończył opatrywać moją dłoń, oparłam się o niego, nie wyciągając dłoni z jego uścisku; ani on nie próbował zabrać swojej. Drugim ramieniem owinął mnie i położył dłoń na moim brzuchu.
     - Przepraszam - mruknął Abe. Zerknęłam na niego. Wydawał się zmieszany. Zdawało się, że rzadko kogokolwiek przeprasza. - Nie powinienem tego mówić.
     - Przeciwnie - wtrąciłam. - Dobrze zrobiłeś. Bardziej zdenerwowałabym się gdybym dowiedziała się później.
     Ojciec kiwnął głową. Chyba niepewny, co teraz zrobić, milczał i patrzył się przenikliwie na mnie i Dymitra. Dostrzegłam, że jego wzrok kierował się głównie na nasze ręce. Zastanawiałam się, czy myśli teraz jak zwykły ojciec. Może zastanawia się czy jestem szczęśliwa. A może kiedyś on i moja mama wyglądali podobnie do nas - szczęśliwi, zakochani - a on teraz za tym tęskni lub wspomina. Nie miałam pojęcia co kryje się teraz w jego głowie, ale byłam pewna, że ten człowiek jest znacznie bardziej wrażliwy niż wszyscy myślimy. Jego oczy na to wskazywały.
     - Więc... - usłyszałam cichy głos Dymitra. Był słodki i uspokajający, ale poczułam się senna. - Po co jedzie pan z nami do Londynu?
     Abe westchnął.
     - Jakiś czas temu nastąpiło kilka nieporozumień i muszę je wyjaśnić.
     Przymknęłam oczy i wygodniej oparłam się plecami o tor Dymitra. Był przyjemnie ciepły. Byłam zmęczona tym wszystkim i, choć wiedziałam, że Dymitr musi czuć się jeszcze gorzej, nie mogłam oderwać swojego ciała od Rosjanina. Nie miałam nawet siły zastanawiać się nad interesami Abe'a.
     - Na ile wyjeżdżasz? - spytałam ciekawa.
     - Do Europy na dwa tygodnie - odparł ojciec. - Ale potem jadę jeszcze do Rosji, a kiedy wrócę do Ameryki, nie przyjadę od razu na Dwór. Zobaczymy się pewnie za trzy miesiące.
     O dziwo poczułam się... dziwnie. Kiwnęłam głową, starając się nie okazywać uczuć, których sama nie rozumiałam.
     - Pójdę już - mruknął Abe. Otworzyłam oczy, kiedy wstał. - Zobaczymy się jeszcze przed samym wylotem.
     Staruszek odkręcił się i już szedł ku drzwiom, kiedy nagle zatrzymał się. Stał w miejscu, jakby nad czymś myślał, a potem gwałtownie odkręcił się i ruszył w naszą stronę. Niepewnie pochylił się nade mną, nie zważając na Rosjanina, i przycisnął usta do mojego czoła. To było dla mnie coś kompletnie nowego. Do tej pory tylko Dymitr to robił. Na początku spięłam się, ale z każdą częścią sekund odprężałam się coraz bardziej. Przymknęłam automatycznie oczy i... uspokajałam się. Ibrahim Mazur był niebezpiecznym mafiozem, groźnym mężczyzną, może nawet szaleńcem, ale miał też dobre cechy, a nawet, jak się okazuję, bardzo dobre. Poczułam coś czego nigdy nie czułam. Zaczynałam mieć nadzieję, że może kiedyś uda nam się stworzyć w miarę normalną rodzinę. Że moja matka i ojciec zaczną być szczęśliwi jak kiedyś i że może zainteresują się mną. Że może zacznę być jakąś częścią ich życia. Nie byłam gotowa na słowa "Kocham cię" kierowane do nich lub do mnie, ale domyśliłam się, że na to być może kiedyś przyjdzie czas. Jedynym na co sobie pozwoliłam było złapanie jego przedramienia. Chciałam przekazać mu choć trochę mojej nadziei i chyba się udało. Kiedy jedna z moich dłoni dotykała ojca, a druga Dymitra, czułam się dobrze, bardzo dobrze. Może i byłam głupia, jak mała dziewczynka myśląc, że kiedyś będzie normalnie, ale nie zamierzałam przestać.
     Abe odsunął się w końcu. Posłał mi ostatnie spojrzenie i wyszedł bez słowa. To wszystko co tu się stało przed chwilą jeszcze nie do końca do mnie docierało. Jeszcze długo patrzyłam się w miejsce, gdzie zniknął Abe. Zaskoczył mnie. Ten człowiek zadziwia mnie na każdym kroku.
     Otrząsnęłam się, kiedy Dymitr sięgnął po koc. Położył się, ciągnąc mnie a siebie, objął mocno i okrył nas. Położyłam się obok mężczyzny, przekręciłam na bok i przytuliłam do niego. On wyciągnął telefon i wybrał do kogoś numer. Przystawił komórkę do ucha i czekał.
     - Do kogo dzwonisz?
     - Do Karoliny. Zapomniałem przekazać jej pozdrowienia od tego lekarza.
     Uśmiechnęłam się pod nosem, widząc jak Bielikow skrzywił się na wspomnienie Willa. Martwił się o nią.
     Siostra Dymitra odebrała już po chwili. Rozmawiali ze sobą dłuższy czas, ale po rosyjsku, więc nie rozumiałam co mówią. Jednak nie interesowało mnie samo znaczenie słów. Chodziło mi tylko o to, że słyszę jak Dymitr rozmawia w jego ojczystym języku. Słyszę jego prawdziwy głos. Od zawsze uważałam, że to jak mówi po rosyjsku jest lepsze od wszystkich innych głosów. To po prostu piękne.
     Gdy skończyli, Rosjanin przycisnął mnie bardziej do siebie. Położyłam dłoń na jego policzku i pogłaskałam go kciukiem.
     - Idź spać - szepnęłam, - Musisz być wypoczęty przed misją, a samoloty nie są zbyt wygodne. Teraz wprawdzie każę ci ściskać się na małym kawałku kanapy, który ci zostawiłam, ale sądzę, że warunki i tak są lepsze niż w samolocie.
     Trochę przesadziłam, bo w rzeczywistości Dymitr miał sporo miejsca, ale nie o to teraz chodziło.
     - Uwierz mi, nie mógłbym mieć lepszego miejsca do spania.
     Doskonale zdawałam sobie sprawę, że miał na myśli fakt, że leżę koło niego, a nie samą kanapę. Zsunęłam dłoń na jego brzuch, a on nakrył ją swoją ręką. Chłonęłam tą chwilę całą sobą, wiedząc, że zostało nam zaledwie dziesięć godzin. Później rozstaniemy się na całe długie miesiące.
     - Zaśnijmy - poprosiłam cichutko. - Ten ostatni raz zaśnijmy obok siebie.
     - To nie będzie ostatni raz - odpowiedział pewnie, a ja zrozumiałam, że mogło to zabrzmieć jakbym z góry skazywała go na śmierć.
     - Ostatni raz w tym roku - sprostowałam.
     - Znów błąd, Roza. Wrócę jeszcze w tym roku. Zobaczysz. Święta spędzimy razem, tak jak zawsze powinno być.
     Spojrzałam na niego błagalnie, jakby prosząc, by został. Wtedy zrobił, coś czego nie mógł. Nikt nie mógłby tego zagwarantować, ale on wierzył w to tak bardzo, że nie wahał się ani przez moment, wypowiadając te słowa:
     - Obiecuję, że święta spędzimy we dwójkę. Najpierw zjemy jakąś kolację z rodziną i przyjaciółmi, a potem zabiorę cię. Będziemy tylko my. Zrobimy wszystko i pojedziemy wszędzie, gdzie tylko będziesz chciała. Przyrzekam ci, że tak będzie. Załatwię nam wolne. Będziemy szczęśliwi jak jeszcze nigdy. Zrobię wszystko, żeby to były najlepsze święta w twoim życiu.
     Podsunęłam się wyżej, ignorując ból w prawej dłoni. Objęłam go, pochyliłam się nad jego twarzą i cmoknęłam go w nos.
     - Zdajesz sobie sprawę z tego, że jeśli masz zamiar spędzać ze mną każde święta, nie będę potrafiła wskazać tych najlepszych? - Uświadomiłam sobie, że żartując próbowałam nie dać się łzom.
     - Zadbam, abyś miała ogromny wybór - szepnął Rosjanin dopowiadając coś po rosyjsku. Zerknęłam na niego pytająco, ale zignorował to.
     - Ogromny?
     - Gigantyczny - odparł.
     Uśmiechnęłam się i oparłam głowę na jego ramieniu. Już czułam jak ciężkie będą kolejne miesiące.
     - Kocham cię, Towarzyszu - szepnęłam.
     Dymitr nie odpowiedział. Za to w pewnym momencie zamienił nas miejscami. Zrozumiałam, że chciał, abym miała zranioną rękę na jego ciele. Ujął ją ostrożnie i położył sobie na piersi. Wtuliłam się w niego, bezwstydnie zaciągając się jego zapachem.
     - Lubię, kiedy tak na mnie mówisz - przyznał cicho Rosjanin.\
     Uniosłam lekko głowę.
     - Myślałam, że tego nie cierpisz - zachichotałam.
     - Uwielbiam.
     Położyłam znów głowę. Dymitr kciukiem muskał wnętrze mojej dłoni. Czułam to nawet przez bandaż. Byliśmy okryci wielkim kocem, ale ciepło było tylko dzięki energii Dymitra. Nawet kiedy po prostu leżał biła od niego jaśniej niż światło dzienne.
     - Boli? - usłyszałam spokojny szept przy uchu.
     Nie od razu zorientowałam się, że Dymitrowi chodzi o moją rękę. Byłam zbyt zafascynowana jego głosem. Wiedziałam, że to nasze ostatnie godziny razem przed jego wyjazdem, więc wszystko dochodziło do mnie ze zdwojoną energią.
     - Nie. - Wyczułam, że patrzy na mnie przenikliwie i wie, że kłamię. - Może trochę. Kiedy zginam trochę mnie ciągnie, ale jest w porządku.
     - Czyli jednak jest kiepsko - westchnął. Ostrożnie przystawił sobie moją dłoń do ust i musnął kilka razy palce, wierzch, wnętrze i nadgarstek i nawet bandaże nie zdołały sprawić, bym nie czuła tej przyjemności. Potem Bielikow odłożył ją na miejsce i znowu nakrył swoją. - Obejrzę tą dłoń jeszcze przed wylotem, ale sądzę, że będziesz musiała ją trochę oszczędzać.
     Uśmiechnęłam się cwanie.
     - Zdaje się, że kiedy inni w akademii zrobili sobie kuku nie robiłeś wokół tego szumu - zauważyłam. - Nie odpuszczałeś nawet dziewczynom.
     Mężczyzna był chyba zaskoczony, że to dostrzegłam. Przez moment analizował to, co powiedziałam.
     - Ale ty jesteś inna. I moja - mruknął w końcu. Uwielbiam, kiedy podkreśla moją przynależność do niego. Chcę, żeby wiedział, że zawsze będę tylko jego. - O ciebie boję się znacznie bardziej. O ciebie będę mocniej się martwić. Będziesz się musiała do tego przyzwyczaić.
     Cmoknęłam jego ramię i przysunęłam się bliżej, chcąc by objął mnie bardziej.
     - Myślę, że nie będę miała z tym problemu. A teraz śpij. Za jakiś czas będziemy musieli się obudzić i cię spakować.
     - Sam się spakuję - zaproponował Dymitr, ale za nic bym na to nie pozwoliła. - Nie chcę, żebyś chodziła zmęczona.
     - Będę miała jeszcze sporo czasu na sen. Obudź mnie, kiedy wstaniesz - zażądałam i wiedziałam, że to zrobi. Potem emocje zaczęły wdzierać się jeszcze mocniej w moje serce, a mój głos złagodniał. - Chcę spędzić z tobą każdą chwilę, jaka nam została, jasne?
     - Oczywiście - szepnął. - Śpijmy teraz.

czwartek, 8 grudnia 2016

Rozdział 67

     - Wylatujesz w środku ludzkiej nocy.
     Mój głos nie brzmiał tak jak zawsze. Nie powinnam się dziwić. W prawdzie pozbyłam się gniewu w drodze do mieszkania, ale dziwny rodzaj bólu nadal we mnie tkwił. Nigdy nie czułam nic dokładnie takiego. Miałam wrażenie, że kawałki tego uczucia, kiedyś przewijały się przeze mnie, ale nie całość. Czułam się dziwnie rozdarta.
     Nie patrzyłam na Dymitra. Po prostu poszłam do salonu, zgasiłam światła zostawiając tylko lampkę, którą zaświecił sobie Dymitr i usiadłam na fotelu z herbatą. Włączyłam telewizor na pierwszym lepszym kanale. Rosjanin wyczuł, że coś jest nie tak. Zerknął na mnie znad książki.
     - A ty? - spytał.
     Przygryzłam nerwowo wargę. Nie rozumiem tylko, czym się denerwowałam. Przecież wybraliśmy najlepszą z możliwych opcji. Odstawiłam herbatę i usiadłam na podłodze, opierając się plecami o kanapę, na której siedział Dymitr.
     - Hans zabrał mnie do biura - zaczęłam. - Czekało na nas kilku członków rady, dampirów. Sądziłam, że znów coś spieprzyłam, ale tym razem, to nie to. Nagła zmiana planów. Było głosowanie. Nie jestem pewna, czy zrobili to, bo bali się, że zawalę tam, czy faktycznie może trochę się martwią, ale... przegłosowano. Ja zostaję na Dworze, razem z Lissą. Obiecałam znów, że będę jej strzec niezależnie od sytuacji. Nie polecę do Londynu.
     Uśmiechnęłam się, ale wyszło dziwnie sztucznie. Nie rozumiałam sama siebie. Cieszyłam się, że zostaję, ale nie umiałam tego okazać. Dymitr zamyślił się na chwilę, a potem uśmiechnął. Szczęście znikło z jego twarzy, kiedy wychylił się i spojrzał na mnie. Wydał mi się bardzo zmartwiony.
     - Nie zgadzasz się z ich decyzją?
     - Zgadzam - odpowiedziałam szybko. Spojrzałam na niego na sekundę. - Cieszę się z tego, że zostaję i będę osobiście chronić Lissę, ale...
     Choćbym nie wiem jak się starała nie dokończyłabym tego zdania, więc po prostu odpuściłam. Przyciągnęłam kolana do klatki piersiowe i oparłam na nich policzek. Nie rozumiałam dlaczego tak bardzo chcą zabronić nam kontaktu przez ten rok. Nie miałam żalu za to, że Dymitr wyjeżdża. Jest świetny i może tam wiele zdziałać dla naszego społeczeństwa. Może nawet wytrzymałabym te miesiące, gdyby pozwolili nam do siebie dzwonić. Nie widziałabym aż tak wielkiego problemu. Rozumiałam doskonale jak ważna jest ta misja, ale czy trzeba podchodzić do tego aż tak konsekwentnie? Naprawdę należy odciąć członków akcji od ich bliskich, nawet od znajomych? Wytłumaczenia dotyczące rozproszenia się strażnika są błędne. Szkolono nas zbyt długo byśmy mogli pozwolić sobie na rozproszenie, kiedy chodzi o losy naszego świata.
     Dymitr zsunął się na podłogę obok mnie. Nie pytając o nic, przerzucił sobie przez uda moje nogi i objął mnie. Oparłam głowę o jego ramię.
     - Załatwię to - powiedział nagle Dymitr. Zmarszczyłam brwi, nie wiedząc do końca o co mu chodzi. - Będziesz wiedziała o wszystkim co się dzieje w Kanadzie i Wielkiej Brytanii. Będziesz nawet doradzała nam przy kolejnych krokach akcji. Zrozu....
     - Nie chcę tego - przerwałam mu. - Cóż, może trochę, ale nie to jest najważniejsze.
     Dymitr odsunął mnie delikatnie.
     - Sądziłam, że jesteś nieswoja, bo całkowicie odsunęli cię od akcji - przyznał.
     Pokręciłam głową. Może i chciałabym mieć jakikolwiek udział w akcji, ale nie to jest moim problemem. To tylko chęć pokazania innym co umiem. Bez tego można się obejść. Natomiast bez kontaktu z najbliższą osobą jest już trudniej.
     - Chcę tylko mieć z tobą kontakt przez te miesiące - szepnęłam. Zdumiona odkryłam, że mam zniekształcony głos. - Móc dzwonić do ciebie, może rozmawiać przez Skype'a.
     Słyszeć twój głos przynajmniej raz dziennie, kończyłam w myślach, widzieć cię, twój uśmiech, kości policzkowe. Móc cie dotknąć.
     Dymitr nie odpowiedział od razu. Zamyślił się na moment, pocałował mnie w czoło, a potem okrył nas grubym kocem z kanapy. Im bardziej myślałam o tym, co robi, tym bardziej pogrążałam się w szarych myślach, lecz nie miałam zamiaru przestawać. Dokładnie obserwowałam każdy jego ruch, każdy mięsień. Wyostrzył mi się wzrok. Oczy Dymitra w słabym świetle lampki były przepastnie głębokie, a rysy jego twarzy zadziwiające. Dziwnie uczucie pod powiekami nie przeszkadzało mi w obserwowaniu. Czułam się jak w transie. Położyłam dłoń na piersi Rosjanina i oparłam na niej głowę. On wydawał się boski i bezbronny jednocześnie. Wiedziałam, że jest bezradny w tej sytuacji, ale za wszelką cenę próbował mnie pocieszyć.
     - Nie martw się - szepnął, a później przeszedł na rosyjski. Nic nie rozumiałam, ale to nie zmienia faktu, że rzeczywiście uspokajałam się.
     - Załatwię to. - Zaskoczyło mnie jak wiele pewności było w moim głosie. Może to dlatego, że nie przyjmowałam do wiadomości faktu, że mam stracić na rok możliwość kontaktu z Dymitrem. - Jeszcze nie wiem jak, ale to załatwię. Nie ma mowy, żeby odebrali nam kontakt na rok! W ostateczności bez wahania poproszę o pomoc Abe'a. Nie wiem jak to będzie, ale będzie dobrze.
     - Zostaw to mi - usłyszałam Dymitra. Głaskał moją nogę, co jak sądzę pomagało nam obojgu. - Porozmawiam z kim trzeba i po problemie.
     Zastanawiałam się chwilę czy faktycznie ma takie znajomości czy chce pokazać mi, że potrafi zadbać o wszystko. Niektórzy mężczyźni cierpią w takich chwilach na niedowartościowanie. Przypomniały mi się słowa Stana, kiedy mówił, że Dymitr jest też jednym z facetów i ma podobne potrzeby i instynkt. Przez myśl przeszło mi, że może muszę tylko dać się wykazać Rosjaninowi. Możliwe, że po prostu trzeba go dowartościować.
     - W porządku - powiedziałam. Usiadłam na nim okrakiem i zadbałam o to, by koc nadal go okrywał. - Daje ci tydzień, Towarzyszu. Niektórzy ludzie są nieprzewidywalni, więc nigdy nie masz pewności czy ci się uda. Jeżeli po tygodniu nie zadzwonisz, ja przejmuje kontrole, jasne?
     Ku memu zdziwieniu Dymitr uśmiechnął się lekko i delikatnie założył mi za ucho kosmyk włosów. Byliśmy blisko siebie. Prawie czułam jego oddech.
     - Oczywiście. Tydzień - powtórzył. - Zapamiętam.
     Zaczynałam uświadamiać sobie jak blisko jesteśmy ogromnego rozstania. Drżałam. Za około dziesięć godzin wszystko... Właśnie, co? Skończy się? Nie. Rozpocznie? Nie. Nie miałam pojęcia. Wiedziałam tylko, że musimy jak najlepiej wykorzystać czas, który nam został.
     W pewnym momencie po prostu pocałowałam Dymitra. Zaskoczyłam go, ale oddał pocałunek. Jedną dłoń oparłam na jego szyj, a drugą na policzku. Uniosłam lekko jego głowę i przysunęłam się jeszcze bliżej jego ciała. Dymitr złapał za koc, którym byłam okryta i pociągnął go w swoją stronę, co sprawiło, że ja także zostałam przyciągnięta. Zabrakło nam miejsca, więc musiałam położyć się na Dymitrze. Odchylił głowę, żeby było nam wygodniej. Oderwaliśmy się od siebie dopiero, kiedy zabrakło mi powietrza. Zaczerpnęłam głęboko powietrza i przytknęłam swoje czoło do czoła Rosjanina. Jego ręce objęły pod kocem moją talię, a potem ja splotłam ręce na jego karku.
     - Będę tęsknić - mruknęłam, nie otwierając oczu.
     - Te miesiące miną szybciej niż myślisz.
     Wiedziałam, że próbuje przekonać do tego także samego siebie.
     - Słowo "miesiące" brzmi zbyt... nieprzyjaźnie, żeby to zdanie zdołało mnie uspokoić - wyznałam.
     Dymitr już się nie odezwał. Domyśliłam się, że podzielał moją opinię. Odsunął się jednak ode mnie, więc otworzyłam oczy. Wychylił się i zgasił lampkę. Słońce wprawdzie dopiero chyliło się ku zachodowi, ale nasze okna i zasłony były przystosowane do chronienia nas przed nim. W pokoju było więc dość ciemno. Dymitr wziął jeszcze jeden koc i przykrył nasze nogi. Potem naciągnął mi na głowę materiał który nas okrywał.
     - W ten sposób chcesz mnie postarzyć? - zażartowałam.
     Rosjanin pokręcił tylko głową rozbawiony, a potem oparł ręce na mojej talii.
     - Właściwie nie to miałem na myśli.
     Uśmiech, który gościł na jego twarzy sprawił, ze na te kilka chwil zapomniałam o misji, o braku możliwości kontakt i wyjeździe Dymitra. Rosjanin sprawił, ze nagle ważne stało się tylko "teraz". Resztę zostawiłam do martwienia sie później. Chciałam zrobić coś, co jeszcze bardziej nas rozluźni. Wykorzystałam chwilę nieuwagi mężczyzny, kiedy patrzył na moje włosy i sprawnie powaliłam go na bok, na podłogę. Usiadłam mu na plecach i zaśmiałam się tryumfalnie.
     - Punkty ujemne za nieuwagę, strażniku Bielikow - zaśmiałam się, on też.
     - Przebiegła - mruknął niewyraźnie. Chyba mówił też coś jeszcze, ale nie usłyszałam.
     Niespodziewanie, nagle wylądowałam na kanapie. Szybko zorientowałam się, że Dymitr przeszedł do kontrataku. Dostrzegłam też swój błąd. Rosjanin unieruchomił mnie, ale nie sądzę, by ten sposób był prezentowany na lekcjach.
     - Szlag - bąknęłam, jednak nie potrafiłam pozbyć się uśmiechu.
     - Odpuszczę ci punkty ujemne, ale kilka okrążeń za fatalny błąd cie nie ominie.
     Mrugnęłam parę razy, myśląc że się przesłyszałam. Zachichotałam.
     - Sądziłam, że już skończyliśmy z okrążeniami. Jakiś rok temu. Skończyłam już szkołę, nie pamiętasz?
     Kiwnął twierdząco głową.
     - Ja wciąż chciałbym być twoim nauczycielem.
     Zaskoczył mnie. Patrzył wprost na mnie i, mimo, że jego dłonie trzymały moje ręce, miałam wrażenie, jakby obejmował mnie całą. Jednak coś we mnie się zaniepokoiło.
     - Chciałbyś, żeby nasz relacja była taka jak wtedy?
     Zrozumiał, że mogłam to różnie odebrać. Pośpiesznie próbował znaleźć sensowne wytłumaczenie.
     - Nie - odpowiedział. - Mówię tylko, że chciałbym cię ciągle uczyć. Wolę, kiedy mogę cię dotykać, bez obawianie się, czy ktoś to zobaczy. Ale podobały mi się nasze treningi.
    - Mi też - przyznałam. Uśmiechnęłam się nagle. - Cóż, nie mam nic przeciw wznowieniu naszych zajęć. Ale sądzę, że przydałoby się dodać jeszcze jeden przedmiot do planu zajęć - szepnęłam. Dymitr trzymał mi ręce nad moją głową, więc nie mogłam go dotknąć, ale mój wzrok dokładnie wiedział, gdzie się skierować. - Najbardziej męczące, ale najbardziej skuteczne. Pokazywałbyś mi na nich najtrudniejsze i najlepsze chwyty jakie znasz, a ja później pokazywałabym ci moje. Myślisz, że to poprawiłoby naszą formę?
     Dymitr doskonale wiedział, co miałam na myśli. Dostrzegłam, że jego oddech jest delikatnie nierównomierny i że bierze głębsze wdechy. Przekręciłam odrobinę głowę i spróbowałam sprowokować go do działania. Rozebrałabym się od razu, gdyby nie fakt, że trzymał moje ręce.
     - Myślę, że to byłoby nawet skuteczniejsze niż zwykły trening.
     - Czyli powinniśmy dodać do planu nasze nowe zajęcia? - dopytywałam.
     Rosjanin od pewnego czasu patrzył na całą mnie. Nie skupiał się na jednym miejscu dłużej niż kilka sekund.
     - Zdecydowanie - mruknął tylko, zanim całkiem zamilkł.
     Wpiłam się w jego usta i nawet nie zastanawiałam się nad tym, co robię. Dymitr chyba też. Puścił mnie i położył się na plecy, ciągnąc mnie na siebie. Na początku myślałam, że chce, abym ja pierwsza pokazała swoje chwyty, ale chwilę później zrozumiałam, że tak po prostu łatwiej mu pracować dłońmi. Nie miałam nawet możliwości się wykazać, bo Rosjanin od pierwszych chwil ciałem pokazywał mi co mam robić. Podobała mi się jego dominacja. Zarówno w łóżku jak i w walce. Imponowały mi jego zdolności przywódcze. Och i nie tylko te. Dymitr z łatwością utrzymywał mnie nad sobą, nawet prawie w powietrzu. Całował zachłannie i namiętnie. Oparłam łokcie koło jego ramion i pochyliłam się, by ułatwić nam zadanie. Czułam jak długie palce Dymitra wędrują pod moją bluzkę.
     - Rose. Wiem, że tam jesteście! - usłyszeliśmy zza drzwi. - Otwórz szybko.
     Odsunęłam usta od Dymitra. To chyba jakieś żarty...
     - Szlag.

niedziela, 27 listopada 2016

Rozdział 66

Z góry przepraszam, za sporą nieobecność, ale cóż... sprawy prywatne, chora byłam, dużo sprawdzianów i egzaminy próbne. Mimo, że miałam dużo pomysłów (ciągle mam) nie miałam czasu. Mam nadzieje, że teraz to się zmieni i będę aktywna częściej ;) (czyta to ktoś po próbnych? xd)
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
      Słońce było na szczycie nieba, kiedy wylądowaliśmy na Dworze. Nikt z nas tak naprawdę nie odpoczął. Dymitr spał zbyt krótko. Sprawnie ukrywa zmęczenie, ale nauczyłam się instynktownie go wyczuwać. Wiem, że jest zmęczony. Tak samo jak wszyscy inni strażnicy. Zakładam, że oni także mieli ciężkie godziny. Lissa z Christianem spali tylko te kilka godzin w samolocie. Jednak siedzenia nie są tak wygodne jak łóżko. Było mi żal tej dwójki. Mają zaledwie osiemnaście lat, a na ich barkach spoczywa tak wiele. Szczególnie Lissy. Osiemnastoletnia królowa w tych czasach to niezwykła sprawa zarówno dla społeczeństwa jak i niej samej. Ale jako jej strażniczka chodzę za nią krok w krok. Wiem, ile musi robić. Władza to nie tylko sława i duże możliwości. To też obowiązki i zdecydowane ograniczenie czasu prywatnego. Praca strażnika trwa przez kilka/kilkanaście godzin dziennie. Praca królowej non stop. Tu nie ma przerw. Martwię się o nią. Technicznie rzecz biorąc, spędzamy ze sobą może nawet więcej czasu niż kiedyś. A tak na prawdę prawie nie mamy dla siebie chwili. Po służbie ja też potrzebuje odpoczynku. A Lissa wciąż ma obowiązki. Nie mamy czasu na wieczorne rozmowy, czy nawet zwykłe widywanie się w chwilach wolnych. Bo takich nie ma. Kiedy Lissa ma chwile wytchnienia, ja albo regeneruje siły, albo czuwam przy niej niewidzialna, jak cień.
     Zanim Ozera i Dragomirówna zeszli z pokładu, przed nimi wyszło czterech strażników. W tym Dymitr. Świeciło blade słońce, ale wiał ostry, przenikliwy wiatr. Kiedy wyszłam na zewnątrz jako jedna z ostatnich, żałowałam, że nie założyłam czegoś cieplejszego. Lodowate powietrze ostry smyrgało moje policzki. Z nieba spadał szybko śnieg. Mimo wszystko z radością powitałam Dwór. Wydaje mi się, że zadomowiłam się tu. Prawdę mówiąc nie miałam większego problemu z zaklimatyzowaniem się w mieszkaniu na Dworze. Czuję sentyment do akademii, ale nigdy nie uważałam, że to mój prawdziwy dom. Nie jestem nawet pewna czy kiedykolwiek go miałam, albo czy teraz go mam. Wiem, że czuję się znacznie lepiej, mieszkając z Dymitrem i mając Lissę bardzo blisko siebie. Żałuję, że nie możemy mieszkać we czwórkę, ale czasem, gdy dostaję nocną zmianę, pilnuję ich domu. Dzięki temu czuję, że mogę zapewnić jej większe bezpieczeństwo.
     Całą gromadą skierowaliśmy się od razu do pałacu. Czekała tam już na Lissę kolejna grupa strażników. Dokonaliśmy ostatnich formalności, powierzyliśmy opiekę nad podopiecznymi innym i mogliśmy wrócić do siebie.
     Nie wszyscy.
     W samolocie powiedziano nam jedynie, że plany dotyczące misji trochę się zmieniły. Ja miałam zgłosić się razem z Hansem do biura głównego. Dowiedziałam się też, że idę na krótszą wersję narady. Nie znałam jej celu, ale w głosie Crofta wychwyciłam powagę, co znaczy, że nie należy ignorować rozmowy, która się odbędzie.
     Dymitr poszedł w tym czasie do naszego mieszkania. Wiedziałam, że wolałaby iść ze mną, ale Hans dał nam do zrozumienia, że chodzi tylko o mnie. Przez moment miałam nadzieję, że jednak zostałam przeniesiona do oddziału, w którym jest Dymitr. Widziałam też malutką iskierkę w oczach Dymitra. Ale zarówno jego, jak i moja nadzieja, była żmudna i oboje o tym wiedzieliśmy.
     W małej sali na końcu długiego korytarza czekało na nas kilku ważnych członków rady. Nie miałam pojęcia o co może chodzić, ale kiwnęłam szybko głową i usiadłam na jednym z wolnych miejsc. Hans zrobił to samo. Czułam na sobie spojrzenia wszystkich. Przez głowę przemknęło mi pytanie, co zrobiłam tym razem. Croft zabrał głos.
     - Tak jak mówiłem, przyprowadziłem strażniczkę Hathaway. Możemy więc rozpocząć dyskusję nad jej udziałem w misji.
     - Chcecie mnie wyrzucić z misji? - palnęłam, zanim zdążyłam ugryźć się w język.
     W oczach Hansa dostrzegłam upomnienie. Rada za to wyglądała na niewzruszoną. Nie cierpię tych masek obojętności, chociaż sama muszę już używać swojej.
     - Strażniczko Hathaway - zaczęła Michelle. Jest jedną z najbardziej szanowanych strażniczek na Dworze. Niekoniecznie ją lubię, ale na pewno darzę szacunkiem. - Chodzi zarówno o przebieg misji jak i pani zdrowie. Nasze zdania są podzielone. Część sądzi, że powinna pani zostać na Dworze blisko osób mogących udzielić pani pomocy w razie kolejnego... ataku mentalnego. Pozostali zaś uważają, że mimo wszystko powinna pani jechać. Dzisiaj w pani obecności będziemy głosować. Najpierw jednak chcielibyśmy poznać pani stanowisko w tej sprawie.
    Moje? Och. Problem w tym, że nie mam pojęcia co o tym sądzić. Chcę, bardzo chcę pojechać na misję do Londynu. Chcę się przydać i pokazać co potrafię. Ale... uświadomiłam sobie, że jeśli bym pojechała stracę na rok Lissę i Dymitra. Zostając, zatrzymam przyjaciółkę. W Londynie pomogłabym unicestwić wielką, groźną bandę strzyg. Na Dworze będę miała pewność, że Lissa jest bezpieczna. Mimo wszystko, jeśli wyjadę Lissa i tak będzie miała doskonałą ochronę. Wierzę w zdolności innych strażników i jestem pewna, że byliby gotowi oddać za nią życie. Nie mogę nic zrobić w sprawie Dymitra. Z nim i tak będę musiała się pożegnać na te miesiące.
     Zdusiłam w sobie tę myśl. Chyba wiedziałam już jaką decyzję podjęłam. Ale w porę uświadomiłam sobie, że główne władzę, niezależnie od tego czy są dampirami czy morojami czy ludźmi, lubią słyszeć to, co chcą. Wtedy stają się milsi. Więc lepiej ulec i być posłuszną. Sporo się nauczyłam dzięki służbie i naradach.
     - Chcę być tam, gdzie będę bardziej przydatna.
     Kątem oka zerknęłam na Hansa. W jego oczach błysnęła aprobata. Ja sama też zdziwiłam się, jak wiele mam w sobie pokory i opanowania.
     Członków rady także ucieszyła moja odpowiedź. Zerknęli na siebie i kiwnęli bardzo delikatnie głowami.
     - Nie będziemy tracić czasu na szczegółowe omawiania wszystkich za i przeciw, skoro zrobiliśmy to wczoraj. - W ten subtelny sposób, kobieta dała mi do zrozumienia, że tak na prawdę niewiele tu zależy ode mnie. Zaczęłam też dostrzegać podobieństwa naszych władz do członków rady królewskiej - morojów. - Zacznijmy od razu głosowanie. Jest nas dziesięcioro, razem ze strażnikiem Croftem. Nie wliczam w to pani, strażniczko Hathaway. Żeby decyzja zapadła, w górę podnieść musi co najmniej siedmiu członków rady.
     - W takim razie.. - westchnął Hans. - Kto głosuje, by strażniczka Hathaway została na Dworze
     Bałam się ich decyzji. Bałam się tego co ma nastąpić. Wstrzymałam oddech. Pierwsze sekundy dłużyły się jak lata. Nikt nie podnosił ręki. Zaczęłam tracić nadzieję, mimo iż zdawałam sobie sprawę, że oni dopiero usłyszeli pytanie. W końcu pierwsza dłoń powędrowała ku górze. Hans. Za nią kolejna. Później następna i jeszcze jedna. W pośpiechu zaczęłam je liczyć. Osiem. Osiem osób, tak jak ja, chciało, bym została przy Lissie, na Dworze. Kiedy zorientowałam się, że jest po wszystkim, miałam ochotę ich uściskać.
     - A więc postanowione - odezwała się Michelle. - Strażniku Corft, mógłby pan?
     Podała mu stos złączonych ze sobą kartek. Hans obrócił je, podpisał i wstał. Zerknął wymownie na mnie, a potem na pozostałych strażników. Wstaliśmy posłusznie.
     - Jako przewodniczący rady strażników, oficjalnie oświadczam, że strażniczka Rosemarie Hathaway za sprawą nagłego głosowania opisanego w tym raporcie, z przyczyn niejako zdrowotnych zostaje zwolniona z udziału w międzynarodowej misji. W zamian zostaje na Dworze, by wiernie strzec wrót pałacu królewskiego oraz samej królowej - Wasylisy Dragomir. W związku z tym, że strażniczka Hathaway jest ofiarom niebezpiecznego, nieokiełznanego moroja, brata jednego z niebezpiecznych więźniów, który może też zagrażać naszej władczyni, rada strażników zobowiązuje się do zapewnienia strażniczce opieki medycznej, by w razie potrzeby szybko udzielić pomoc. - Hans skończył oficjalny wyrok, ale spojrzał na mnie. Powinnam wiedzieć, co zrobić w takiej sytuacji. Uczono mnie tego. Jednak w głowie miałam w tej chwili pustkę. - Strażniczko Hathaway, proszę, by pani dodała kilka zdań od siebie.
     Przełknęłam głośno ślinę. Miałam nadzieje, że nikt tego nie usłyszał. Byłam zaskoczona, że kilka osób może wywołać u mnie taką niepewność. Zwykle byłam gotowa prawie na wszystko. Teraz, częściej zastanawiam się, co należy powiedzieć. W tej chwili, jednak, nawet gdybym była taka jak kiedyś, nie miałabym zielonego pojęcia co powiedzieć. Milczałam chwilę.
     - Jako strażniczka królewska, mimo pewnego rodzaju problemów, niezależnych ode mnie, przysięgam, że nadal będę wiernie służyć królowej i wciąż jestem i będę gotowa bez wahania poświęcić za nią swoje życie.
     Dziesięcioro, zebranych tu członków rady, jednocześnie kiwnęło dostojnie głowami. Strażnik Corft podał mi plik dokumentów i pokazał w którym miejscu podpisać. Drżącymi rękoma, nabazgrałam swoje imię i nazwisko. To zadziwiające, że rzeczy tak ważne, dla strażników, spisywane w raportach i dokumentach, odbywają się w obecności kilkunastu osób. Nie mówię tu konkretnie o sobie, ale o wszystkich decyzjach międzynarodowych. Fakt, zarówno my jak i moroje zwołujemy duże posiedzenia, by omówić pewne sprawy. Lecz różnica polega na tym, że gdyby trzeba było podjąć nagłą decyzję dotyczącą i tak na sali w pałacu, zasiedliby wszyscy członkowie rady. My w nagłych decyzjach ograniczamy się do malej sali i kilku najwalniejszych osób dowodzących strażnikami. Jednak, nasza decyzja i tak zostaje przedstawiona królowej. W razie gwałtownego i uzasadnionego jej sprzeciwu, bylibyśmy zmuszeni unieważnić nasze dokumenty. To jest moim zdaniem błąd w prawie. Moroje nie mają pojęcia o walce, strategii, czy czymkolwiek z tym związanym. Tymczasem wystarczy, że jedna władcy nie spodoba się jedna rzecz, a trzeba zmieniać cały nasz plan. Będę musiała wspomnieć o tym kiedyś Lissie.
     Oddałam dokumenty Hansowi. Wszystko wróciło do normy. Poczułam się spokojniej. W środku wyczułam też radość. Odzyskałam już jedną osobę. Odzyskałam Lissę. Postaram się też zrobić coś w sprawie Dymitra. Nie chodzi o to, że chce zapobiec jego wyjazdowi. Wiem, że musi to zrobić dla naszego dobra, mimo, że wcale nie chcę mu na to pozwalać. Ale spróbuje załatwić możliwość kontaktu. Mam nadzieje, że to nie będzie trudne... W ostateczności mogę też skorzystać z usług własnego ojca.
     Ja i Croft wyszliśmy na zewnątrz budynku biura. Miałam już wracać, ale mężczyzna powstrzymał mnie. Patrzył na mnie na chwilę z niepewnością.
     - Nie jestem pewien twojej opinii w tej kwestii, ale zrobiliśmy to dla twojego dobra, nie po to, by cię upokorzyć.
     Rzeczywiście, ich decyzję mogłam zrozumieć, jako brak zaufania do mnie lub ignorowanie moich umiejętności. Nawet jeśli by tak było, nie interesowało mnie to. W głowie miałam tylko myśl o Lissie. Nie stracę jej na ten rok. Nadal będziemy razem. Będę mogła osobiście jej strzec.
     - Rozumiem - odparłam łagodnie. - Cieszę się z tego, że zostaję. Sama tego chciałam. Ale czy nie boicie się, że Robert zaatakuje kiedy będę na służbie?
     Prawdę mówiąc to były moje własne obawy, ale musiałam jakoś z niego wyciągnąć informacje o Robercie, które kazali zataić przede mną.
     - Nie powinnaś się tym martwić - odparł wymijająco,
     Zrobiłam krok w jego stronę. Poczułam tę niesamowitą pewność siebie. Kochałam to uczucie.
     - Tak? Dobrze. W takim razie uspokój mnie. Powiedz, jak zamierzacie ochronić mnie przed nim? Co zrobiliście? Gdzie jest Robert, skoro jesteś taki pewny siebie?
     Strażnik cofnął się nieznacznie.
     - Nie wiemy.
     - To raczej ja tego nie wiem - warknęłam. - Dlaczego nie chcecie mojej pomocy?! Znam plany Roberta! Mogę przewidzieć jego posunięcia. Mogę wam doradzić w sprawie jego kolejnych ruchów! Przecież nie robię tego dla siebie! Chcę tylko bezpieczeństwa innych! Tak jak wy pragnę chronić królową! Więc w czym problem?
     Hans rozejrzał się niespokojnie wokół. Miałam gdzieś, czy ktoś usłyszy naszą rozmowę. Żądałam tylko wyjaśnień.
     - Zdecydowanie wdałaś się w ojca - mruknął niedbale. Zanim zdążyłam się wtrącić, kontynuował. - Posłuchaj, Rose. Chcemy jak najlepiej dla królowej i ciebie. Dlatego stwierdziliśmy, że nie należy bez potrzeby angażować cię w misję. Jednak... nie przypuszczaliśmy, że możesz tak dokładnie znać jego plany. Powiem o tym na najbliższym spotkaniu, ale wątpię czy to coś zmieni. Wydobyliśmy z ciebie wszystko, czego dotychczas potrzebowaliśmy. Jedno na razie jest pewne - nie będziesz brała póki co w żadnych akcjach w terenie. Ani tych dotyczących Roberta, ani żadnych innych. Rozważamy też podarowanie ci kilku dni wolnych, abyś mogła zregenerować siły. Potem nie będzie łatwo.
     To brzmiało jak zapowiedź czegoś znacznie gorszego. Przeraziłam się.
     - Co masz na myśli?
     Hans westchnął ciężko i przeczesał ręką włosy.
     - Już i tak za dużo ci powiedziałem - zakończył naszą rozmowę. - Powiedz Dymitrowi, że wylatuje w środku ludzkiej nocy. Lepiej wracaj do niego, bo macie dla siebie niecałe pół dnia. Potem oddajesz go na rok.
     Zdenerwował mnie. Zachowywał się chamsko. Czasami jak gdyby był moim śmiertelnym wrogiem. Niemal widziałam, jak cieszył się, że Dymitr wyjeżdża beze mnie. Zacisnęłam ręce w pięści i zbliżyłam się do niego. Nagle nabrał ostrożności. Napiął szczękę i czekał.
     - Wiem o tym - warknęłam przez zaciśnięte zęby. - Doskonale zdaje sobie z tego sprawę i wy też to zrozumiecie już po tygodniu. Nikt nie będzie już mnie uspokajał na spotkaniach i nie będzie starał się, by plotki morojek do mnie nie docierały. Zobaczymy co zrobicie wtedy. Nie radziłabym ci, cieszyć się z cudzego nieszczęścia.
     Odwróciłam się gwałtownie i odeszłam.

sobota, 12 listopada 2016

Rozdział 65

Przepraszam, że trochę późno w stosunku do wcześniejszego rozdziału, ale wpłynęło na to kilka czynników. Mam nadzieje, że ktokolwiek to jeszcze czyta (i może skomentuje, ha? :D ) oraz, że nie skiepściłam tego całkowicie.
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
     Chciałam iść do łazienki odpocząć, ale Dymitr delikatnie popchnął mnie w stronę foteli. Usiadłam na jednym, a on na przeciw mnie. Musiałam zebrać jeszcze trochę sił i wytrzymać, bez krzywienia się i zamykania oczu. Rosjanin długo patrzył w podłogę i myślał. Starałam się być cierpliwa, ale nie rozumiałam dlaczego po prostu nie zacznie rozmowy. Przyszło mi do głowy, że pewnie składa zdania i układa sobie wszystko. Tyle, że ja nie bardzo miałam na razie czas na chwile spokoju. Musiałam zostać sama i przeczekać najgorszy ból. Na moje szczęście Dymitr w końcu zaczął.
     - Namówiłaś do tego dyrektorkę, prawda? Kazałaś jej mnie przeprosić.
     Przybrałam pewną minę i pochyliłam się delikatnie w jego stronę.
     - I nie tylko - dodałam. - Ktoś musiał jej uświadomić, że trzeba ponosić konsekwencje swoich czynów. Nie mogłam pozwolić, żeby uszło jej to na sucho! Skrzywdziła cię. Musi za to odpowiedzieć.
     Twarz Dymitra złagodniała.
     - Dziękuję - szepnął.
     Wyciągnął do mnie dłoń, którą ufnie złapałam. Pociągnął mnie na swoje kolana i oparł głowę na moim ramieniu. Prawie padałam ze zmęczenia, ale pozwoliłam mu się odprężyć. Jego szczęście było ważniejsze niż moja wygoda. Położyłam rękę na jego głowie i muskając jego włosy, za wszelką cenę próbowałam nie zamykać oczu.
     - Już nigdy więcej nikt nie zrobi ci takiego świństwa, przysięgam - powiedziałam. - A Kirowa nie zrani nikogo. Zadbałam o to. Wredna egoistyczna wiedźma. - Westchnęłam cicho. - Ale teraz będzie dobrze.
     Wydawało mi się, że Dymitr potrzebuje opieki. Stłumiłam ziewnięcie i ucałowałam jego czoło. Delikatnie rozpuściłam mu i sobie włosy i znów pocałował jego głowę. Dymitrowi chyba się podobało. Wtulił się we mnie. Przez chwilę milczeliśmy.
     - Masz teorię, prawda? Mam na myśli dyrektorkę i to, co zrobiła.
     Zdziwiło mnie to, co powiedział. Jednak miał racje.
     - Sądzę, ze skoro zatrzymywała twoje listy, mogła to robić także innym strażnikom - wyznałam. - Nie mam stuprocentowej pewności, ale wiem, że jest do tego zdolna. Ale jeśli mam racje, niedługo wszystko się wyjaśni.
     - Wiesz co mi przypomina twoje zachowanie? - spytał nagle. zaskoczona, pokręciłam przecząco głową. - Szanowanego szeryfa. - Parsknęłam cichym śmiechem. Myślałam, że się przesłyszałam. Zwykle to ja porównuje go do kowboi. - Jesteś odważna, silna i sama wymierzasz sprawiedliwość.
     - Kiedyś powiedziałeś, że to ci się podoba w westernach - zauważyłam, przypominając sobie, co mówił o opowieściach z dzikiego zachodu.
     - Masz rację. Wynika z tego, że to podoba mi się też w tobie.
     Uśmiechnęłam się lekko i po raz kolejny pocałowałam czoło Rosjanina. Dymitr odsunął się, by spojrzeć mi w twarz.
     - Jesteś wykończona, Rose - powiedział nagle. Zdziwił mnie tym. Sądziłam, że dobrze się ukrywam. - Nie rozumiem tylko, dlaczego się tego wypierasz. Weź szybki prysznic i przychodź tu szybko. Zmienię ci opatrunki i pójdziesz spać.
     Kiwnęłam głową, wzięłam pidżamę i grube skarpetki i poszłam do łazienki. Zgodnie z zaleceniami nie spędziłam tam dużo czasu. Kiedy wyszłam Dymitr był już przygotowany. Kazał mi położyć się na łóżku i sprawnie zmienił mi wszystkie opatrunki. Potem posprzątał i poszedł się kąpać. Miałam wrażenie, że zajęło mu to jeszcze mniej czasu niż mi. Wyszedł w samych bokserkach i usiadł w jednym z foteli przy stoliku. Przeglądał jakieś papiery. Okryłam się kołdrą.
     Już przysypiałam, gdy ktoś zapukał nagle do drzwi. Chciałam się podnieść, ale Dymitr wzrokiem nakazał mi zostać. Posłuchałam. On ubrał się szybko i otworzył.
     - Strażnik Bielikow - rozpoznałam radosny głos doktor Olendzkiej. Niemalże krzyknęła.
     - Miło pana widzieć - nie od razu rozpoznałam ten głos. Kilka sekund później dotarło do mnie dlaczego. Nigdy tak na prawdę nie słyszałam prawie śmiejącej się Deirdre.
     O dziwo nie poczułam się zazdrosna, ale zaskoczona, może nawet zszokowana. Mimo, że nie widzę jeszcze tych dwóch kobiet, dziwnie czuję się od samego słuchania ich szczęśliwych głosów. Nie wiedziałam, że utrzymywały kontakt z Dymitrem, także poza godzinami pracy. A z tonu ich głosu wynika, że tak właśnie było.
     - Przyjemność po mojej stronie. - Dymitr najwyraźniej też cieszył się z tego spotkania. - Wejdźcie.
     Po chwili do pokoju weszła doktor Olendzka i Deirdre. Na mój widok zatrzymały się na moment, ale szybko odzyskały rezon. Uśmiechnęły się łagodnie i za pozwoleniem Dymitra podeszły bliżej. Usiadłam powoli, starając się nie krzywić przy tym.
     - Dobry wieczór - przywitałam się. - A może dzień dobry.
     Kobiety zachichotały nieśmiało.
     - Dzień dobry - przywitały się. - Przysłała nas dyrektor Kirowa. No i mamy waszą kolację.
     Deirdre dała Dymitrowi dwa duże styropianowe opakowania. Strażnik podziękował i odstawił je na stół. Dostrzegłam podręczny pakunek w rękach drugiej kobiety. Coś w stylu apteczki, tyle, że lekarka upycha tam rzeczy, które są jej potrzebne, jeśli chodzi na wizytę do pokoi konkretnych osób. Czasem, gdy jeszcze uczyłam się w akademii, widziałam jak szła z takimi w stronę dormitorium. Doktor Olendzka zauważyła na czym zatrzymał się mój wzrok.
     - Przyszłam cię trochę obejrzeć - wyjaśniła. - Stan i strażnik Heston kazali mi upewnić się, że w szpitalu dobrze się tobą zajęli i zmienić opatrunki.
     - Już to zrobiłem - wtrącił cicho Dymitr.
     Lekarka odwróciła się do niego z uśmiechem. To już mi się nie spodobało. Ale nie mogę być przecież zazdrosna o każdą kobietę, z którą rozmawia.
     - W takim razie sprawdzę, czy zrobiłeś umiesz zająć się... - jej mina zrzedła, wahała się moment - swoją dziewczyną?
     Dymitr uśmiechnął się i spojrzał na mnie. W obecności tych dwóch kobiet poczułam się jak kilkuletnia dziewczynka, podczas rozmowy dorosłych. A wzrok Dymitra dodał mi otuchy. On brał mnie na poważnie, traktował równo ze sobą, nie uważał mnie za dziecko. Byłam dumna i szczęśliwa, kiedy kiwnięciem głowy potwierdził, że jesteśmy razem.
     Doktor Olendzka szybko wzięła się do roboty, a jeszcze szybciej skończyła. Byłam jej wdzięczna, że nie rozczulała się nade mną i nie traktowała już jak nowicjuszkę, choć momentami miałam wrażenie, że nie oswoiła się jeszcze z rzeczywistością. Na końcu zmieniła mi opatrunki na rękach. Lekarz w szpitalu zabronił robić tego Dymitrowi. Powiedział, że rany są w na tyle niedogodnym stanie, że lepiej, aby zajęła się tym wykwalifikowana. Widziałam zaciekawione spojrzenie kobiety, gdy oglądała dokładnie moje rany.
     - Dymitr? Macie wodę utlenioną? - spytała.
     Widziałam jak strażnik marszczy brwi zaniepokojony.
     - Tak.
     - Przyniesiesz? - Nadal dziwnie było mi słuchać, jak mówią do siebie jak znajomi, którymi przecież są. - Potrzebuję też dwóch małych ręczników. Jednego suchego, drugiego mokrego.
     - Oczywiście - odparł szybko Rosjanin.
     Szybko zniknął w łazience, a po chwili wyszedł ze wszystkim o co prosiła doktor Olendzka. Podał jej te rzeczy i usiadł koło mnie na łóżku, po przeciwnej stronie niż lekarka. Deirdre przypatrywała się wszystkiemu uważnie. Miałam wrażenie, że myśli nad czymś intensywnie. Między jej brwiami pojawiła się zmarszczka. Wzrok kierowała to na mnie, to znów na Dymitra. Patrzyłam na nią chwilę, ale zaraz potem spojrzałam na strażnika. O dziwo nie przypominał mi siebie na służbie. Zachowywał się... prawie naturalnie. Oczywiście nie tak, jak gdy jesteśmy sami, ale nie krył się z uczuciami tak bardzo jak to przeważnie robi. Wyczuł, że się na niego patrzę, bo zerknął na mnie kontem oka, a jego oczy się zaśmiały. Oboje przenieśliśmy swój wzrok na moją rękę.
     Doktor Olendzka podłożyła suchy ręcznik pod moją prawą dłoń i ostrożnie zaczęła odwijać bandaż. Nie bolało, ale było nieprzyjemnie. Pierwszy raz widzę te rany. Wyglądają paskudnie. Cztery szerokie poszarpane, pozbawione skóry zadrapania w kształcie prostokątów. Kobieta skrzywiła się nieznacznie, co znaczy, że nie jest najlepiej. Dymitr też nie był zadowolony. a ja byłam zszokowana, że sama to sobie zrobiłam. Tym razem mam wątpliwości czy oby na pewno Robert nie namieszał wtedy w moich uczuciach. Takie zachowania nie są do mnie podobne. Wróciłam do rzeczywistości, kiedy kobieta zaczęła delikatnie obmywać wewnętrzną część mojej dłoni. Zamknęłam na moment oczy, by odgonić myśli o Robercie, ale chwile potem doszło do mnie ogromne pieczenie. Otworzyłam gwałtownie oczy i drugą ręką złapał szybko nadgarstek Dymitra, zaciskając na nim palce. Zaklęłam siarczyście. Czułam, jakby ktoś próbował wypalić mi dłoń. Próbowałam wyrwać rękę, lub przynajmniej złożyć ją w pięść, ale Dymitr, pochylił się nade mną, pomógł Olendzkiej i uniemożliwili mi jakikolwiek ruch nią. Wściekle zaciskałam zęby i powieki.
     - Szlag! - krzyknęłam znów.
     Czułam jak kobieta manewruje moją dłonią, by jak najwięcej tego przeklętego czegoś wleciało do środka ran. Wiedziałam, że to dla mojego dobra, a mimo to nie mogłam się powstrzymać od przekleństw.
     - Szlag! - warknęłam po raz kolejny, gdy doktor Olendzka znów dolała kilka kropel więcej. - Długo jeszcze?
     - Jeszcze chwila - odpowiedziała kobieta. Jej głos był niezwykle miły i spokojny, ale to mi wcale nie pomogło.
     - Wytrzymaj, Roza.
     Wiedział, że moje imię w rosyjskiej wersji zadziała. Manipulował mną, ale w dobrej wierze. Pomógł mi tym. Przywoływałam w myślach sposób w jaki wypowiada to słowo i skupiłam się na tym, zamiast koncentrować się na bólu.
     Piekielne pieczenie powoli ustępowało. Odetchnęłam z ulgą, kiedy poczułam, że ktoś dmucha delikatnie na wnętrze mojej dłoni. Czułam, że to Dymitr pochylił się nad moim ciałem i ręką, przynosząc mi w prezencie chwile ulgi. Otworzyłam oczy w momencie, kiedy doktor Olendzka i Dymitr zamieniali sie miejscami. Zrozumiałam, co to znaczy.
     Musiałam wyglądać na wystraszoną, bo kobieta pocieszała mnie słowami:
     - Jeszcze tylko jeden raz.
     Rzeczywiście, piekło tylko jeden raz. Jeden bardzo długi raz. Po wszystkim czułam się jeszcze gorzej niż na początku. Kobieta delikatnie opatrzył na nowo moje dłonie świeżymi bandażami.
     - Wiem, że musiało okropnie szczypać, ale już więcej nie będę cię mordować - powiedziała. - Piekło, bo w szpitalu nie dokładnie odkazili ci rany. Poza tym w twoim stanie trzeba to robić jakieś dwa razy w ciągu dnia. Jeszcze przez jakiś tydzień staraj się je regularnie czyścić, okej?
     - Jasne.
     - Najgorzej wyglądają ręce - westchnęła. - Mam nadzieje, że nie wda się zakażenie, ani nie będziecie mieć innych problemów. W każdym bądź razie... zostawiam ci środki przeciwbólowe - postawiła na szafce małe pudełeczko - możesz je brać na każdy rodzaj bólu, ale maksymalnie jedna na cztery godziny.
     Potem poprosiła Dymitra o pomoc i obydwoje poszli do łazienki odnieść wszystko na swoje miejsce. Zostałam sama z Deirdre. Szybko przeszła do sedna.
     - A więc o to chodziło - mruknęła nagle.
     Zmarszczyłam brwi.
     - Chyba nie rozumiem.
     - Jego miałaś na myśli, kiedy rozmawiałyśmy wtedy na sesjach - powiedziała. - Dopiero teraz zrozumiałam. Niczego wcześniej nie zauważyłam, nikt nie zauważył, ale wszystko się zgadza.
     A więc to ma na myśli...
     - Tak - potwierdziłam. - Miałam na myśli Dymitra.
     Wiedziałam, że miała ochotę wypytać mnie o wszystko, ale powstrzymała się. Chwile potem wrócił Dymitr z Olendzką. Kobiety musiały już iść, więc pożegnaliśmy je uprzejmie.
     Kiedy zostaliśmy sami zjedliśmy kolację - kanapki z tuńczykiem i jakiś sok z kartoników. Potem Dymitr znów się rozebrał, zostawiając jedynie bokserki i wrócił do poprzedniego zajęcia. Ja próbowałam odpocząć. Wierciłam się kilkanaście minut, ale nie mogłam zasnąć. W końcu wstałam, zabrałam kołdrę i podeszłam do Dymitra. Zajrzałam mu przez ramie, a kiedy zorientował się, że nie mam zamiaru wracać popatrzył na mnie z troską. Zaciągnął mnie na swoje kolana, szczelnie otulił ciepłym materiałem i objął jednym ramieniem. Wtuliłam się w jego nagi tors, podczas gdy on nadał oglądał jakieś dokumenty.
     - Dlaczego nie śpisz? - spytał nagle.
     - Nie mogę zasnąć.
     - Robert?
     - Nie - odpowiedziałam szybko. - Po prostu nie mogę zasnąć.
     W rzeczywistości miałam jednak paniczne myśli, że być może to Robert. Jednak ignorowałam je, przypominając sobie, że nie mogę za wszystko obwiniać Roberta. To prawda, że jest podły, jednak w pewnym sensie rozumiem jego złość - zabiłam jego brata. Ma prawo być na mnie zły, nienawidzić mnie, ale nawet ja wiem, że nie ma prawa odpłacać mi się tym samym. Na jego miejscu zawalczyłabym inaczej.
     - Nie chcesz iść do łóżka? - spytał Dymitr. - Ja muszę jeszcze sprawdzić kilka papierów. Nie wiem o której położę się spać. A ty powinnaś odpocząć, bo za kilka godzin wylatujemy.
     Wcale nie chciałam od niego odchodzić ani wracać na łóżko. Ale zrozumiałam, że Dymitr ma jeszcze dużo pracy. Podziwiałam go. Ja odpoczywałam w szpitalu, a on? Czuwał przy mnie. teraz też prześpi znacznie mniej godzin ode mnie, a mimo to będzie czujniejszy od wszystkich. Będzie miał siłę spełnić każde życzenie Lissy i Christiana. Podejrzewam, że także moje. Nie będzie narzekał. Przeczeka to w ciszy. Będzie równomiernie rozkładał energię dopóki za kilkanaście godzin znów nie pójdzie spać. W razie nagłego ataku lub innej pilnej sprawy również nie zawiedzie. Nawet jeśli miały zemdleć ze zmęczenia. Nie chciałam go męczyć i zmuszać do dodatkowej opieki nade mną. Widziałam, że jest bardziej zmęczony niż ja.
    - Jesteś największym bohaterem, Towarzyszu - szepnęłam mu do ucha. Musnęłam lekko jego policzek i przesunęłam po nim palcami.
     Podniosłam się z jego kolan i usiadłam na drugim fotelu. Ułożyłam się wygodnie i okryłam kołdrą. Przymknęłam oczy, lecz czułam na sobie jego spojrzenie. Domyśliłam się, że nie do końca zrozumiał to, co mu powiedziałam. Ale nie odzywał się, więc ja także milczałam. Próbowałam zasnąć, ale cały czas coś mi przeszkadzało. Czułam, że za moment zasnę, ale po chwili znów trzeźwiałam.
     Po raz kolejny wydawało mi się, że zaraz usnę, kiedy poczułam, że się unoszę. Zareagowałabym gwałtownie, gdyby nie mój zmysł zapachu i dotyku. Wyczuły znajome ciało.
     - Już skończyłeś? - spytałam.
     - Nie.
     - Więc dlaczego i gdzie mnie niesiesz?
     Nie odpowiedział. Otworzyłam oczy zaniepokojona, ale nic złego się nie działo. Dymitr wrócił na swoje miejsce i położył mnie sobie na kolanach. Nie miałam pojęcia dlaczego to zrobił, ale nie miałam żadnego powodu, by być zła lub sprzeciwiać się. Rosjanin okrył mnie, zawijając niemalże w kokon i przycisnął do siebie. Znów objął mnie jednym ramieniem, a drugą ręką złapał jakąś kartkę. Nie chciałam mu przeszkadzać, ale skoro sam mnie tu przyciągnął nie mam powodów, by czuć się winną. Musnęłam ustami jego nagi tors i oparłam głowę na jego piersi. Zabandażowane dłonie oparłam lekko o jego brzuch. Lubiłam rysować palcami kształt jego mięśni.
     Poczułam nagle kłucie w klatce piersiowej. Jakby miliony maleńkich kryształków wciskało się w moje serce. Uświadomiłam sobie, że rokoszuje się tą chwilą, bo już niedługo nie będziemy razem. Niedługo wywiozą nas na dwa różne miejsca na Ziemi. Zostało nam tylko kilkanaście godzin. Tak samo jak mi i Lissie. Niedługo się rozstaniemy. Powinnam spędzić z nią więcej czasu, ale czuje się wykończona, a Lissa ma dużo obowiązków przed wylotem.
     Kilka godzin snu.
     Kolejnych kilka godzin na załatwienie ostatnich formalności związanych z misją.
     I wylot.
     Potem miesiące samotności.
     - Kocham cię - usłyszałam, a potem poczułam na czole tak znajomy mi dotyk męskich, ciepłych warg.
     Usnęłam zdecydowanie niż przypuszczałam, że potrafię.
     Myślę, że to dotyk Dymitra i jego bliskość działają na mnie uspokajająco. Uświadomiłam sobie, że targało mną zbyt wiele myśli, bym mogła zasnąć. Do chwili, w której znalazłam się na kolanach Rosjanina.

   Obudził mnie dźwięk budzika. Otworzyłam ledwo przytomne oczy i rozejrzałam się. Nie byłam już na fotelu. Leżałam na plecach, oparta w połowie o Dymitra. Chciałam przekręcić się w jego stronę, ale gdy tylko spróbowałam się ruszyć, moje ciało zawyło z bólu. Kilka razy łupnęło mi gdzieś wewnątrz głowy. Dodatkowo czułam się, jakbym nie miała mięśni, a same kości i skórę. Jęknęłam, czym zaniepokoiłam Dymitra. Położył mnie lekko na plecy i pochylił się nade mną. Widziałam jego troskę. Wzięłam kilka głębokich oddechów i uspokoiłam się, czując jak wszystko wraca do normy.
     - Już dobrze - szepnęłam. - Jest dobrze.
     Nie przekonałam go. Pomógł mi usiąść, ale milczał cały czas. Zacisnął usta w wąską kreskę. Często tak robi, kiedy jest zdenerwowany lub myśli zawzięcie. Nie spodobało mi się to. Jestem pewna, że to co stało się przed chwilą, było tylko wynikiem długiego odpoczynku. Zawsze tak jest, kiedy człowiek przeżyje jakiś atak. To zrozumiałe, że jestem obolała. Ale Dymitr jest zaślepiony. Może złością na Roberta? Może troską?
     Postanowiłam rozluźnić atmosferę.
     - Zauważyłeś, że na twoich kolanach szybciej zasnęłam? - spytałam z szerokim uśmiechem.
     Wyraz twarzy Rosjanina złagodniał. Kąciki jego ust uniosły się lekko. Udało mi się przywrócić dobry humor. Dymitr położył się znów.
     - Chyba było ci wygodnie - podsunął.
    Położyłam się w poprzek, opierając głowę na jego brzuchu. Lubię, kiedy śpi w samych bokserkach.
     - Chyba tak - westchnęłam, przypominając sobie powód dla którego budzik zadzwonił. posmutniałam. - Ile mamy jeszcze czasu?
     Dymitr nie zdążył się odezwać, a usłyszeliśmy pukanie do drzwi. Chciał się podnieść, ale przytrzymałam go ręką. Ja jestem w pidżamie, on nie. Jeśli to jakakolwiek kobieta, lepiej, żebym otworzyła ja. Prawdopodobieństwo jest pięćdziesięcio procentowe. Może to znów lekarka i psycholożka? W tej kwestii wolę nie ryzykować.
     - Zostań - mrugnęłam do niego.
     Od niechcenia przeczesałam włosy i otworzyłam drzwi. Zdziwiłam się, kiedy zobaczyłam za nimi Hansa. Bez słowa wszedł do pokoju. Prychnęłam gniewnie i zamknęłam drzwi. Miałam ochotę rzucić komentarz na temat jego kultury, ale coś mnie powstrzymało. Wyraz jego twarzy był... dziwny. Nie umiałam podpisać tego po "dobrze" czy "źle". Wstrzymałam się z ostrymi słowami.
     - Zbierajcie się - powiedział tylko. - Odlot jest godzinę wcześniej. Macie jeszcze jakieś trzydzieści minut, potem widzimy się na placu przed szkołą.

środa, 2 listopada 2016

Rozdział 64

     Nie zabawiłam zbyt dług w szpitalu. Do akademii wróciliśmy jednak po zachodzie słońca. Niestety tuż przed lekcjami. Kiedy wszyscy stali przed klasami, my przechodziliśmy środkiem korytarza. Cóż, poturbowana, zabandażowana strażniczkę, w brudnych ciuchach, idącą pod opieką trójki innych strażników przez szkołę to tutaj raczej niecodzienny widok. Czułam na sobie ciekawskie spojrzenia nowicjuszy, ale starałam się je ignorować. Problemem było to, że gdzie się nie pojawialiśmy wszyscy milkli i odwracali się w naszą stronę.
     - Gdzie my tak właściwie idziemy? - spytałam szeptem.
     - Najpierw do królowej - powiedział Edd.
     - Potem do gabinetu dyrektor Kirowej - wtrącił Stan.
     - A na końcu do pokoju - dodał Dymitr. - Musisz odpocząć i się wyspać. Z tego co wiem przez wyjazd i... atak Roberta nasz wylot na Dwór został przesunięty o kilka godzin. Wyjeżdżamy o wschodzie słońca. Do tego czasu mamy całkowicie wolną rękę.
     Kiwnęłam głową, na znak, że zrozumiałam i dalej w ciszy szłam przed siebie. Czułam się jak oskarżony prowadzony przed oblicze sądu. Wzrok każdej osoby koncentrował się głównie na mnie, a w tym wypadku wcale nie byłam z tego zadowolona. Cieszyłam się, kiedy w końcu stanęliśmy w pokoju Christiana i Lissy. Moja przyjaciółka uściskała po kolei wszystkich strażników, a później objęła mnie delikatnie i ukryła twarz w moich włosach.
     - Tak się bałam. Tak bardzo się martwiłam - szeptała. - Rose, nigdy więcej nie rób mi tego. Już wszystko wiem, ale.. - odsunęła się powoli i dała kilka kroków w tył, wpadając prosto w ramiona Christiana. - Dlaczego nikt mi nie powiedział? To dlatego odeszliście? Ufam wam, ale gdybyście zostali z nami lub zabrali mnie ze sobą mogłabym wam pomóc.  Ja też władam mocą ducha. Obroniłabym cię przed nim.
     Skuliłam się w bluzie Dymitra. Musiałam ją założyć, bo nie miałam w szpitalu innych ubrań.
     - Liss, uspokój się - poprosiłam. Nie byłam na służbie, więc nie musiałam zwracać się do niej oficjalnie. - To ja mam cie chronić. Gdybyś wiedziała, byłabyś narażona na jeszcze gorsze niebezpieczeństwo. Możliwe, że Robert wybrałby wtedy ciebie zamiast mnie, a do tego nie mogę dopuścić. Odeszliśmy, bo... miałam problemy, ale już wszystko jest dobrze - dodałam pośpiesznie. - Zagroziłoby to twojemu bezpieczeństwu, więc musieliśmy na chwile się oddalić. Nie sądziłam, że Robert zaatakuje... Hm, najważniejsze, że niedługo go złapiemy i już nikomu nie zagrozi.
     Lissa znów wzięła mnie w ramiona. Szepnęła, że przyjdzie później sprawdzić czy nic nam nie jest i znów wróciła do Christiana. Uśmiechnęłam się. To ona jest moją podopieczną, a mimo to martwi się o mnie i chce mnie chronić.
     - A więc tak... - podjęła królewskim tonem. - Dyrektor Kirowa przydzieliła nam kilku strażników z akademii, dzięki czemu wy i reszta osób, które pojechały z nami nad jezioro macie wolne. Nikt z was nie musi nic robić do wylotu z akademii. Pan strażniku Alto zacznie znów pracę od jutra.
     - A teraz idźcie odpocząć. Przecież widać., że padacie z nóg - dodał Ozera.
     Całą gromadą podziękowaliśmy i wyszliśmy. Usłyszeliśmy dzwonek, co oznaczało początek pierwszej lekcji. Całe szczęście. Przynajmniej teraz nikt nie będzie się patrzył. Jako cel obraliśmy gabinet dyrektorki.
     - Musimy tam iść? - zapytałam w połowie drogi. Byłam zmęczona i wręcz marzyła o łóżku.
     - Jeśli nie dajesz rady, mogę pomóc ci iść - zaproponował Dymitr. Nie było w tym prowokacji, aczkolwiek gdybym miała energię przekabaciłabym to co powiedział na swoją stronę...
     - Nie jestem pewna, czy Kirowa byłaby zadowolona, widząc, że trzymasz mnie na rękach... - mruknęłam.
     Kątem oka dostrzegłam, że Stan uśmiechnął się szeroko. Prychnęłam pod nosem. Ostatnio często udziela mi się jego humor. Poza tym zauważyłam, że strażnik daje mądre rady. ..których powinnam się teraz trzymać. Zerknęłam z ukosa na Dymitra. Nie umiałam odczytać jego emocji, więc uznałam to za zły znak. Zwolniłam trochę, by się z nim zrównać i chwyciłam jego ciepłą rękę. Zdziwił się, ale wyglądało na to, że złagodziłam sytuacje. Poczułam jak Rosjanin kciukiem muska moją dłoń, w miejscach gdzie nie ma opatrunków. Kąciki moich ust mimowolnie uniosły się ku górze. Mimo, że strażnicy rozmawiali, ja nie odezwałam się ani słowem.
     Kiedy Dymitr chciał puścić moją rękę zorientowałam się, że jesteśmy przed gabinetem wiedźmy. Zamiast odpuścić jeszcze mocniej zacisnęłam palce na jego dłoni. Zdziwił się i patrzył na mnie lekko błagalnie. Nie chciał robić zamieszania... ale ja miałam inny plan.
     Edd wszedł pierwszy. Potem my, a na końcu Stan. Kirowa odkręciła się, gdy usłyszała, że ktoś wszedł. Przeleciała po nas wzrokiem. Uśmiechnęłam się tryumfalnie, kiedy zamarła na widok mnie i Dymitra. Zaczerwieniła się ze złości, ale nic nie powiedziała. Zajęła fotel za biurkiem i gestem dłoni zachęciła nas do usiąścia na krzesłach naprzeciw niej. Ani na moment nie puściłam dłoni Dymitra. Kirowa bez słowa przyjrzała się wszystkim moim opatrunkom i bandażom.
     - Wiem już co się stało - powiedziała po długiej chwili - choć tego nie rozumiem. Królowa poinformowała mnie także o waszych wolnych godzinach. Kolacje dostaniecie w pokojach, a do strażniczki Hathaway przyjdzie dwójka gości. Mam nadzieje, że wszystko już dobrze - rzuciła beznamiętnie. - To wszystko z mojej strony.
     - Z mojej nie - wtrąciłam szybko. Jestem pewna, że moje spojrzenie wywołało u niej trochę obaw.
     Puściłam wreszcie rękę Dymitra i pokazałam wszystkim trzem mężczyznom, żeby poczekali na korytarzu. Nie byli pewni. Wszyscy słyszeli o moim temperamencie i doświadczyli go na własnej skórze. Wyszli dopiero, gdy Kirowa im na to pozwoliła. Wstałam i zrobiłam kilka kroków w stronę biurka.
     - Kim pani jest, żeby robić coś takiego?! - wrzasnęłam.
     Kirowa drygnęła, ale szybko odzyskała rezon. Nie da się tak łatwo zastraszyć. Nie mi. Kiedyś przychodziłam tu na jej wezwanie; miała nade mną władzę. Zraniła bliską mi osobę. Kiedyś uszłoby jej to płazem, ale nie dziś. Nie teraz, kiedy jestem od niej niezależna.
     - Nie mam pojęcia, o co pani chodzi, strażniczko Hathaway. Czuła się swobodnie. Przeszkadzał jej mój tytuł, ale nie an tyle, by poczuła dyskomfort.
     - Zachowuje się pani jak dziecko - prychnęłam. - Dlaczego nie dała mu pani tych listów wcześniej? Dlaczego nie pozwalała pani, aby dostały się w jego ręce?!
     Kobieta uśmiechnęła się cwanie i poprawiła na swoim fotelu.
     - Jesteś za młoda Hathaway. Nie potrafisz jeszcze zrozumieć, że to tylko i wyłącznie ze względu na ostrożność i bezpieczeństwo.
     On chyba żartuje...
     Oparłam się dłońmi o biurko i pochyliłam w jej stronę. Sprawiłam tym, że uśmiech zniknął z jej starej twarzy.
     - Po pierwsze "strażniczko Hathaway" - poprawiłam ją spokojnie. - Po drugie: pani jest głupia czy tylko taką udaje?
     Wkurzyła się.
     - Hathaway! - ryknęła. - Dobrze ci radze, nie przeginaj! I nie wtrącaj się w sprawy, które cię nie dotyczą!
     Teraz to ja się zdenerwowałam.
     - Niech mi pani nie mówi co mam robić - syknęłam. - Czas tej kretyńskiej władzy nade mną się skończył. Przez ostatnie półtora roku sporo się nauczyłam, wie pani? Między innymi, że nie warto wdawać się w bezsensowne dyskusje, b w ten sposób nic nie osiągniemy. Więc wyjdę stąd i sprawa będzie skończona, jeśli tylko za chwile przeprosi pani strażnika Bielikowa.
     Wyglądało na to, że jestem dojrzalsza od niej. Kirowa nie wiedziała co powiedzieć. Wpatrywała się we mnie ze śmieszną miną i milczała.
     - A jeśli przetrzymuje pani także listy innych strażników... chyba sama wie pani co należy zrobić.
     - Nie masz prawa mówić mi co robić, Hathaway - warknęła.
     Cóż, pozostało mi jedno wyjście. Szantaż.
     - Strażniczko Hathaway - poprawiłam ją, zaciskając zęby. - I ma pani racje; nie mam prawa nikomu rozkazywać, ale królowa chyba tak, jak pani sądzi? Nie byłoby przyjemnie gdybym poinformowała Waszą Wysokość o pani niemoralnych i niehonorowych czynach.- Głowa pulsowała mi już, być może z emocji, ale nie mogłam pozwolić, by to mi przeszkodziło. -  Jak pani może uważać się za dyrektorkę?! To co pani jest tak złe, a może nawet gorsze niż działania prawdziwej dziwki! One przynajmniej krzywdzą tylko siebie, a pani niszczy jak sądzę większość akademickich strażników! - Czułam, że mogę przesadzić, ale uśmiechnęłam się widząc jej minę. - Teraz ja udzielam kazań. Miła zamiana, prawda Ellen? To jak będzie?
     Nie miała wyjścia. Postawiłam ją w pułapce. Wiedziałam, że rozważała skargę na mnie, ale nic by jej to nie dało. Nie miała dowodów. A ja miałam ich sporo. Nie znosiła mnie, ale wolała zachować posadę i godność niż mnie zniszczyć. Bardziej się jej to opłacało. Dlatego podjęła korzystną dla nas obu opcje.
    Westchnęła ciężko i ruszyła w stronę drzwi. Wyszła na korytarz, a ja zaraz za nią z lekkim uśmieszkiem. Nie mogłam się od niego powstrzymać. Nareszcie mogę pomóc sprawiedliwości i odgryźć się Kirowej za te wszystkie lata. Oparłam się o ścianę, założyłam ręce na piersi i z zadowoleniem przyglądałam wszystkim.
     - Strażniku Bielikow - usłyszałam głos wiedźmy - mogę pana prosić na minutkę?
     Dymitr zerknął na mnie niepewnie. Chyba był zaskoczony i odrobinę przestraszony nagłym obrotem spraw. W odpowiedzi kiwnęłam tylko głową, nie zapominając o uśmiechu. Rosjanin w końcu poszedł razem z Kirową do gabinetu. Ich rozmowa na pewno będzie znacznie przyjemniejsza.
     - Rose... - podszedł do mnie Stan. - Coś ty narobiła? Nigdy nie widziałem dyrektor Ellen... takiej! Na pewno była kłótnia, ostra jak mniemam. I zapewne wyszłaś z niej zwycięsko, ale... jak i dlaczego?
     Zauważyłam, że Edd przygląda nam się z zainteresowaniem.
     - Niedługo sam się przekonasz - odparłam. Przewiduje, że jeśli jego rodzina wysyła mu listy lub podarki to je także trzyma Kirowa. Będzie więc musiała mu je oddać. I jestem pewna, że to zrobi.
     Heston zrobił kilka kroków w naszą stronę. Głowa bolała coraz mocniej, ale ignorowałam to.
     - Zawsze była taka tajemnicza? - zagadnął.
     Stan uśmiechnął się cwanie i założył ręce na piersi. Pomyślałam, że gdyby nie był strażnikiem, szybko znalazłby sobie kobietę. To okropne jak moroje niszczyli życie strażnikom. Mam nadzieje, że jeszcze kilka lat i sytuacja będzie przedstawiała się zupełnie inaczej. Lissa jest mądra, wie co dla nas dobre. A ja ufam jej bezgranicznie.
     - Odkąd pamiętam ciężko było ją rozgryźć. - Głos Stana wyciągnął mnie z odmętu myśli. Mężczyźni patrzyli się na mnie łagodnie. - Dlatego nie rozumiem jak Bielikow z nią wytrzymuje. Na pewno od początku traktuje go inaczej niż nas.
     Czułam, że jeszcze trochę i się zarumienię....
     - Gdybyś był Dymitrem też byś ze mną wytrzymywał - skwitowałam. - A gdybyś chociaż wyglądał jak Dymitr też traktowałabym cię inaczej.
     Stan wybuchł gromkim śmiechem. Edd też chichotał pod nosem.
     - Mówię panu, straż..
     - Edd - wtrącił lekko Heston. - Nie lubię kiedy ktoś zwraca się do mnie tytułem poza służbą.
     Stan uśmiechnął się znów.
     - Jasne, zapamiętam. A więc jak mówiłem... Edd, z nią nigdy nie było nudno. Pyskata, ale zabawna.
     Prychnęłam śmiechem i poprawiłam włosy, które zachodziły mi na twarz.
     - Ja tu jestem.
     - Przecież cie widzę. - Stan wywrócił teatralnie oczami.
     Nagle drzwi się otworzyły. Wyszedł Dymitr. Wszyscy spoważnieliśmy. No może na chwile, bo miałam ochotę zwijać się ze śmiechu, gdy zobaczyłam minę Dymitra. Zupełnie nie spodziewał się tego, co stało się w gabinecie, to widać. Byłam z siebie zadowolona. Czekałam, aż wyjdzie Kirowa, ale nic takiego się nie stało. Drzwi zamknęły się zaraz po tym jak Dymitr wyszedł z gabinetu. Jego wzrok od razu powędrował w moja stronę. W oczach miał pytanie.
    - Później, Towarzyszu - rzuciłam.
     Ruszyłam przed siebie. Skrzywiłam się, kiedy miałam pewność, że nikt nie widzi. Bolała mnie głowa i dłonie, ale nie chciałam tego pokazywać. Kiedy dojdziemy do pokoju zamknę się na chwile w łazience i tam pocierpię. Nie chcę, żeby Dymitr niepotrzebnie się martwił.
     Wyczułam, że strażnicy idą za mną. Cieszyłam się, że coś osiągnęłam. Może nie całkiem pokojowo, ale w tej chwili to mało istotne.
     Na moje nieszczęście drogę nam przecięła grupa treningowa nowicjuszy. Na ich czele szła Alberta. Zatrzymała się nagle, kiedy nas zauważyła. Uczniowie zrobili to, co ona. My także stanęliśmy w miejscu.
     - Rose - szepnęła strażniczka. Nakazała dampiorm poczekać chwile na nią, a sama podeszła do nas. Popatrzyła na mnie z troską. - Słyszałam o tym, ale nie wiedziałam, że skutki będą aż tak tragiczne. Brat Wiktora wtargnął do twojego umysłu, tak? Nie sądziłam, że jest tak potężny. Podobno jest stary. Co się stało? Dla...
     - Łap czasem oddechy - wtrącił Stan.
     Pietrowa popatrzyła na niego groźnie, więc uspokoił się. Śmiesznie było oglądać tą dwójkę. Alberta jest starszą kobietą, ale podziwiam ją za energię jaka w sobie ma. Alto za to imponuje mi poczuciem humoru.
     - To dość skomplikowane - powiedziałam. - Może opowiem ci to przed naszym odlotem, dobrze?
     Na twarzy kobiety była tylko troska. Miło, że ktoś się mną interesuje. Uśmiechnęłam się lekko.
     - Oczywiście - odparła szybko. - Na pewno jesteś bardzo zmęczona. Dymitr... Opiekuj się nią.
     Rosjanin stanął koło mnie i złapał delikatnie za rękę. Zaskoczyło mnie to. Odważył się na czuły gest przy grupie nowicjuszy i trzech strażnikach. Nie wiem, co nim kierowało, ale cieszyłam się, że jest przy mnie.
     - Będę.
     Wiedziałam, że patrze na niego maślanym wzrokiem i zdawałam sobie sprawę, że wszyscy to widzą. Na reszcie miałam szanse pokazać nowicjuszkom, żeby trzymały się w bezpiecznej odległości od Dymitra. Nie robiłam im na złość. Postępowałam tak jak postąpiłabym, bez ich obecności, ale to że tu są tylko mi pomaga.
     - Idźcie już - wtrącił nagle Edd.
     - Zaraz mają przyjść do ciebie goście, Rose - dodał Stan.
     Faktycznie, Kirowa coś o tym wspomniała. Ciekawe kto to? Nie zdziwiłabym się, gdyby nasłała na mnie komisje, ale wątpię czy akurat o to dziś chodzi.
     Dymitr kiwnął energicznie głową, jakby gotowy pomóc mi we wszystkim i pociągnął mnie delikatnie w boczny korytarz, Niemo pożegnałam się resztą. Poczułam się trochę gorzej. Starałam się to ukryć, ale nie uszło to uwadze Dymitra. Bił się z myślami; nie wiedziałam o co chodziło, ale nie miałam czasu na przemyślenia, bo po chwili stanęliśmy przed drzwiami naszego pokoju.