niedziela, 27 marca 2016

Rozdział 44

Rozdział 44

Tak jak obiecywałam...
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
     Nie zabawiłam długo w szpitalu. Jak się okazało udało mi się przekonać doktora Hudsona, mimo jego początkowej oporności. Oczywiście musieliśmy jeszcze raz porozmawiać i dostałam zwolnienie, a bardziej zakaz wykonywania obowiązków strażnika, dopóki rany się nie zagoją, ale postarałam się i teraz wracam do domu Bielikowów.
     Olena siedzi na miejscu pasażera, Karolina ze mną na tyle, a Dymitr prowadzi. Uparł się jak małe dziecko i nawet połączone siły jego mamy i siostry nie dały sobie rady. Stwierdził, że on szybciej i bezpieczniej dowiezie nas do domu.
     Tak też zrobił. Zanim się obejrzałam siedzieliśmy już w salonie na kanapach.
     Wiktoria, Sonia i dzieciaki przywitały mnie ciepło. Przytulili mnie ostrożnie, posadzili na kanapie koło Dymitra, chyba wyczuwając, że potrzebuje jego bliskości i dali kubek trochę ostudzonej herbaty. Oparłam się o Bielikowa, kiedy coś mi się przypomniało.
     - Czy Lissa wie o tym co się stało? - zapytałam cicho.
     Nikt nie chciał głośno wymawiać słowa "tortury", więc ja także go nie używałam. Nie jestem pewna dlaczego. Może nie chcieli mówić tego przy dzieciach, a może nie chcieli mówić tego przy mnie? A może po prostu to słowo nie przypadło im do gustu. Nie oszukujmy się - zbyt piękne ono nie jest.
     Dymitr spojrzał na mnie, obejmując mnie ramieniem. Miał już na sobie koszulkę. Całe szczęście założył ją niedługo po tym jak przyszedł do mnie do sali. Nie wiem czy po prostu mógł już ją włożyć, czy to moje niezadowolenie z tego pomysłu o tym zadecydowało.
     Nie powiedział nic. Kiwnął tylko głową. Ale to mi starczyło.
     Ulżyło mi trochę. Fakt, nie jestem zadowolona z tego, że Lissa mimo ogromu pracy jaki ma, musi się jeszcze o mnie martwić, ale dobrze, że wie. Nie będę musiała opowiadać jej dlaczego jestem tak poharatana. No i nie będzie się denerwowała, że ona jako jedyna o niczym nie wiedziała. Zgaduję, że chciała rozkazać wszystkim strażnikom dworskim, żeby zostawili ją i pojechali szukać mnie, ale zapewne to Dymitr i może Christian uspokajali ją. I chyba im się udało skoro Lissa nie dzwoniła. Zakładam, że to tylko kwestia czasu, ale jednak udało im się nad nią zapanować.
     W pokoju zapanowała niemiła cisza, przesiąknięta skrępowaniem. Jeszcze nigdy nie było między nami tak cicho. Nikt chyba nie rwał się do zmienienia nastroju panującego w pokoju, więc to ja musiałam interweniować.
     - Pawka - zwróciłam się do chłopca, bawiącego się na dywanie - co masz?
     Mały spojrzał na mnie i uśmiechnął się radośnie.
     - Mama kupiła mi nowy samochód. - oznajmił dumnie.
     Szybciutko podniósł się z ziemi i podbiegł do mnie. Wskoczył zwinnie na kanapę i usiadł obok mnie. Niechcący poruszył moją nogę i poczułam jak naprężają mi się wszystkie mięśnie, ale wiedziałam, że każdy, nawet najmniejszy grymas na mojej twarzy wywołałaby lekką panikę u pozostałych członków rodziny, więc zacisnęłam zęby i utrzymałam uśmiech na twarzy.
     - Popatrz Rose - Pawka starał się przyciągnąć moją uwagę wymachując autem - to nowiutki Jaguar. Jest czerwony taki jak ogri... olgi... - mały plątał się chwilę - oryginalny.
     Przypomniałam sobie, co Karolina i Olena mówiły, kiedy byliśmy w tamtym domku. Wspominały coś o tym, że Pawka czasem przekręca słowa jeśli chce je powiedzieć za szybko. Uśmiechnęłam się szeroko.
     Domownicy, widząc, że się uśmiecham wyraźnie odetchnęli. Patrzyli na mnie i Pawkę, kiedy rozmawialiśmy na temat jego nowego nabytku i co jakiś czas wrzucali jakieś śmieszne komentarze.
     Gdy na dworze zrobiło się ciemno dzieciaki musiały iść spać. Zostaliśmy w salonie we czwórkę: Olena, Karolina, Dymitr i ja. Sonia poszła spać ze swoim maleństwem, a Wiktoria miała nocować u koleżanki. Siedzieliśmy w ciszy. Owinęłam Dymitra ramionami i wsłuchiwałam się w bicie jego serca. Oczy kleiły mi się od dwóch godzin, ale nie chciałam zasypiać. To, że na razie nie miałam koszmarów to cud. Nie przyznałabym się nikomu, że boje się zasnąć, ale tak było. Dymitr rozmawiał z siostrą i mamą przyciszonym głosem. Nie chciałam im przerywać, ale nie chciałam, żeby potem mieli ze mną problem.
     - Dymitr - szepnęłam - pomożesz mi wejść na górę?
     Spojrzał na mnie troskliwie i wziął mnie na ręce.
     - Nie tak. - zaprotestowałam. - Chcę iść sama, ale musisz mi pomóc.
     Niechętnie postawił mnie na ziemię i złapał w talii.
     Wcale nie chciałam iść sama. Byłam zmęczona całym dniem i udawaniem, że nic mi nie jest. Było. Czułam się wykończona, ale nie chciałam, żeby ktoś to zauważył. Muszę być silna.
     Przeszliśmy cały salon i korytarz i zatrzymaliśmy się przy schodach. Chciałam dać krok na pierwszy schodek, ale Dymitr błyskawicznie zareagował. Chwycił mnie mocno i już po chwili niósł mnie po schodach. Mogłam protestować ile chciałam, ale to nie przyniosło by skutków, więc nic nie powiedziałam. Dymitr zapewne wiedział jak się czuję i postanowił grać razem ze mną przed jego rodziną, ale nie pozwolił mi się mordować na schodach. Zaniósł mnie do sypialni i położył na łóżku, a sam usiadł obok i złapał mnie za rękę.
     - Roza nie możesz tego ciągnąć. - zaczął mi tłumaczyć. Zmarszczyłam brwi, nie do końca rozumiejąc o czym mówi. - Wszyscy doskonale wiedzą, a przynajmniej wyobrażają sobie przez co przeszłaś. Musisz nam pozwolić trochę się tobą zaopiekować.
     Wpatrywałam się w niego z kamienną twarzą.
     - Nic mi nie jest, Dymitr. I nikt nie musi mnie niańczyć.
     - Nie użyłem słowa "niańczyć". - zaznaczył. - Powiedziałem "opiekować". A to jest różnica i dobrze o tym wiesz. Ty zajęłaś się mną, kiedy uratowaliście mnie wtedy w jaskini, więc teraz pozwól mi zająć się tobą.
     Przypomniałam sobie tamte dni. Faktycznie, dużo się nim zajmowałam, a on wyrażał na to zgodę, chociaż nie chciał. Ale to nie to samo. On nie miał wyboru. Był naprawdę osłabiony. Nie wyobrażam sobie, żeby został wtedy sam. A ja dałabym sobie radę gdybym musiała zostać sama. Nie mam co do tego wątpliwości.
     - Rozumiem tyle, że nic mi nie jest. - nadal utrzymywałam swoją wersję. - Po prostu jestem zmęczona.
     - I myślisz, że ja w to uwierzę?
     Traciłam cierpliwość.
     - Nie ma w co wierzyć. - odparłam szybko. - To fakty.
     Widziałam, że Dymitr jest trochę zniecierpliwiony i zaczął mówić trochę bardziej stanowczo, ale nie rezygnował ze spokojnego tonu.
     - Faktem jest to, że powinnaś odpoczywać i pozwolić nam przejąć kontrole.
     - Nie mogę być słaba z powodu byle operacji! - wykrzyknęłam, zrywając się z łóżka. Zignorowałam ból. Nie on był teraz najważniejszy.
     Ouć. Czyli co, obwiniam się o słabość po operacji? Serio? No nieźle...
     Dymitr podszedł do mnie, nachylił się i spojrzał mi głęboko w oczy. Martwił się o mnie.
     - Tu nie chodzi o operacje - złapał mnie za ramię i przyciągnął lekko do siebie. - Tu chodzi o to co ci zrobili. Czy ty tego nie widzisz, Rose? Wiem, że chcesz być silna, ale..
     - Nie! - przerwałam mu gwałtownie i wyrwałam się. - Nie chcę. Wcale tego nie chcę. - czułam pieczenie pod powiekami. - Ale muszę.
     Jedna, tylko jedna łza spłynęła po moim policzku. Starłam ją pośpiesznie, żeby nikt nie zauważył, choć wiem, że Dymitr już to zobaczył. Chwycił mnie za ramiona i przyciągnął mocno do siebie. Spojrzał mi w oczy z taką energią, że momentalnie ustało pieczenie. Patrzyłam hardo w jego oczy, spodziewając się co powie.
     Ale nie powiedział nic, Patrzył mi tylko w oczy, jakby chciał coś przekazać. Coś czego chyba nie rozumiałam. Przynajmniej na pewno nie w pełni. Czułam teraz wyraźnie tą więź między nami. Teraz mogłam jej prawie dotknąć. Wydawało mi się, że niemal ją widzę; że czuję jej zapach - zapach nas samych. Ona - nasza więź - była na wyciągnięcie ręki. Mocna, silna, solidna -  nie do pokonania. Tylko nasza, nikt inny nie ma do niej prawa. Jej blask potrafił oślepić. Przez nią przepływało wiele niewypowiedzianych słów, wiele spojrzeń, myśli, marzeń. Niektóre były oczywiste, inne nie do odkrycia bez pomocy tej drugiej osoby. Tajemnicze, realne, niemożliwe, prawie do zdobycie... Różne typy, ale miały jedną wspólną cechę - były znane tylko nam. Były, są i będą.
     Teraz czułam tylko miłość i troskę. Dymitr martwił się o mnie. I to chciał mi przekazać. Nie tylko, ale głownie to. Patrzyłam na niego jak zahipnotyzowana. Nie mogłam oderwać od niego wzroku.
     - To prawda - odezwał się nagle, a ja ledwo poznałam jego głos; był teraz tak niewyobrażalnie piękny - musisz być silna. Na tym polega nasza praca - chciałam się wtrącić, ale uprzedził mnie odgadując moje zamiary. - Ale nie możesz być zawsze silna. Nie możesz zawsze sama sobie ze wszystkim radzić. Po to masz nas: rodzinę, przyjaciół, moją rodzinę, Lissę i mnie. Żebyśmy ci pomagali. Nie możesz, nie dasz rady uporać się ze wszystkim sama. A to przez co przeszłaś wymaga pomocy. Czy nie ty uczyłaś mnie tego? czy nie ty przez rok wpajałaś mi do głowy, że nie jestem sam? Czy nie ty kazałaś mi się otworzyć i pozwolić sobie pomóc?
     Zamilkłam. Nie miałam nic do powiedzenia. Nie... raczej nie chciałam niczego powiedzieć. Dymitr jako jedyny znał prawdę i miał rację. Odpowiedzi na jego pytania są oczywiste: Tak, ja to robiłam. Naraz zawładnął mną wstyd. Uczyłam go tego, a teraz okazuje się, że sama tego nie potrafię. Nie chciałam płakać. To nie w moim stylu. Łzy napierały, lecz ja dusiłam ich bunt. Spuściłam wzrok, całkowicie bezradna. ie wiedziałam sama co mam robić.
     Może Dymitr ma rację. Może powinnam. Nakłaniałam go, żeby pozwolił sobie pomóc i zrobił to. Wydawał się szczęśliwy, więc ta metoda chyba naprawdę działa. Pytaniem jest - czy ja to potrafię? Chciałabym okazać słabość. Nie chcę być postrzegana jako niezwyciężona. Wśród strażników tak, ale tutaj chyba mogę... Co się ze mną stało? O co do diabła chodzi?
     Osunęłam się na kolana. Nie płakałam, ale wpatrywałam się w ziemię. Teraz poczułam ból. Kłucie we wszystkich mięśniach. Dymitr kucnął przede mną. Widziałam strach w jego oczach. Bał się. Bał się o mnie. Ujął moją twarz w swoje dłonie i gładził kciukami moje policzki. Czułam ciepło jego ciała. Chciałam, żeby był bliżej. Chciałam wyrzucić całą słabość, ale tylko wtedy, kiedy on będzie przy mnie. Zmusiłam się do ostatniego wysiłku i rzuciłam mu się na szyję. Dymitr usiadł i oparł się o łóżko. Objął mnie mocno i trzymał jakby nigdy nie chciał puścić. Siedziałam na na nim okrakiem, wtulając głowę w jego ciało. Jedną ręką objęłam go, a drugą chwyciłam mocno jego koszulkę. Nie chciałam płakać, ale kilka łez mimowolnie spłynęło po moim policzku.
     - Masz rację - szepnęłam z bólem stłumionym przez jego ciało głosem. - Wcale nie jestem silna. Muszę...
     - Nie powiedziałem tego. - zaprotestował szybko. - Jesteś silna. Jesteś bardzo silna. Dlatego musisz czasem odpocząć i pozwolić sobie na słabość. Musisz chwilę pobyć bezbronna i przy okazji pozwolić mi się wykazać.
     Nie pomyślałam nad tym. Nie zastanawiałam się na tym, że opieka nade mną może być potrzebna Dymitrowi. Może to naturalna potrzeba każdego mężczyzny - ochrona swojej kobiety. Ja też chcę go chronić i robię to jak tylko mogę, ale według ogólnego rozumowania, to mężczyzna jest silniejszy i to on powinien zajmować się kobietą. Nigdy nie myślałam, że kiedyś będę potrzebowała czyjegoś ramienia i ciała. Sądziłam, że będę musiała być w każdym calu samodzielna. Pewnie dlatego teraz ciężko mi pozwolić sobie na słabość.
     Przysunęłam usta do ucha Dymitra. Pocałowałam je i schowałam się w jego ciele. Drgnął.
     - Kocham cię, Towarzyszu. - mruknęłam ze łzami w oczach.
     Na chwile w pokoju zapanowała piękna cisza. Potem po pomieszczeniu rozszedł się głęboki, pieszczący moje uszy głos.
     - Kocham cię, Roza.
     Rosyjski akcent sprawił, że po moim ciele rozeszło się boskie ciepło. Chciałam czuć je zawsze. to najprzyjemniejsze uczucie jakie można czuć. To ciepło jest mieszanką miłości, troski, poczucia bezpieczeństwa, tego odwiecznego porozumienia dusz, przeznaczenia, szczęścia... To ciepło jest czymś czego człowiek nie zapomina, czego pragnie najbardziej na świecie i do czego chce wracać cały czas.
     Długo siedzieliśmy w milczeniu, obejmując się ciasno. Nagle zupełnie odechciało mi się spać. Nie było jeszcze późno, więc nie musiałam koniecznie teraz się kłaść. Zaschło mi w gardle i zaburczało w brzuchu.
     - Możemy zejść na dół? - zapytałam cicho. - Chyba jestem głodna.
     - Jasne.
     Wstałam pierwsza, a za mną Dymitr. Chciałam dać krok do przodu, ale Bielikow mnie uprzedził. Sprawnie wziął mnie na ręce i pocałował w czoło. Miałam ochotę protestować, ale przecież przed chwilą o tym rozmawialiśmy. Dymitr podchwycił mój wzrok i mentalnie surowo zabronił mi się sprzeciwiać. Posłuchałam go. Przytuliłam się do niego i milczałam.
     Zeszliśmy na dół. Olena z Karoliną nadal rozmawiały o czymś. Nie wiem jak długo nas nie było, ale chyba ciągle mówiły o tym samym. Na nasz widok przerwały rozmowę i spojrzały na nas zaciekawione.
     - Nie śpisz? - zdziwiła się siostra Dymitra. - Sądziłam, że już dawno zasnęliście.
     - Zgłodniałam. - wytłumaczyłam.
     Olena zerwała się z miejsca jak poparzona.
     - Och, już zaczekaj momencik. Zaraz przyniosę ci kanapki.
     Nie o to mi chodziło.
     - To nie będzie koni.... - urwałam.
     Zobaczyłam wzrok Dymitra i zrezygnowałam z protestowania.
     - O co chodzi? - zapytała Olena. Chyba czuła się lekko zdezorientowana. - Coś się stało?
     - Nie. - Dymitr uspokoił trochę mamę. - Mogłabyś zrobić jeszcze gorące czekolady? Takie jak robiłaś mi, kiedy byłem mały. Chyba wszyscy tu je lubimy.
     - Oczywiście! - wykrzyknęła cicho uradowana kobieta. - Zaraz wrócę.
     Oparłam się o Dymitra i westchnęłam z uśmiechem. Domyśliłam się o jaką czekoladę mu chodzi.
     - Podwójna porcja gwarantuje dobry smak. - mruknęłam, wtulona w niego.
     Dymitr uśmiechnął się szeroko, a ja podchwyciłam zaskoczone spojrzenie jego siostry.
     - A ona skąd to zna? - zapytała.
     Spojrzeliśmy na siebie z Dymitrem. Uśmiechnęłam się, wspominając tamte czasy.
     - To długa historia. - powiedział Bielikow. - I tak by się kiedyś dowiedziała. A wtedy to była konieczność.
     Zima. To była zimna tamtego roku. W sumie prawie wiosna. Chodzi mi o to, że było jeszcze zimno. Zostałam zawołana, żeby wyjaśnić przyczyny mojej wpadki. Nie obroniłam Christiana przed "strzygą". Miałam niepodważalny dowód mojej niewinności.... którego nikomu nie mogłam powiedzieć. Żart? Niestety nie. Dymitr bardzo złagodził wtedy sytuację i dzięki niemu ograniczyli moją karę do prac na rzecz akademii. Po wszystkim, kiedy mieliśmy się rozejść, Dymitr poprosił o kilka minut rozmowy ze mną na osobności. Alberta się zgodziła. Wszyscy wyszli. Zostaliśmy sami. Poszliśmy na werandę, ale wcześniej Dymitr zaproponował mi gorącą czekoladę Czemu nie, pomyślałam. To wtedy powiedział "Podwójna porcja gwarantuje dobry smak". O dziwo bardzo dobrze zapamiętałam te słowa. Może to dlatego, że zasmakowała mi ta czekolada....
     Wróciłam do rzeczywistości. Do salonu wchodziła właśnie Olena z tacą pełną kanapek i kubkami pełnymi gorącego napoju.
     - Pomyślałam, że wszyscy coś zjemy.
     Postawiła wszystko na stoliku i podała każdemu jeden kubek.
     - Pij ostrożnie, Rose. - zwróciła się do mnie. - Nie jestem pewna czy możesz już to pić, ale ufam wam obojgu.
     Ja i jej syn uśmiechnęliśmy się promiennie i podziękowaliśmy. Odeszła i usiadła na swoje miejsce. Złapałam jedną z kanapek i przegryzając pierwszy kęs oparłam się plecami o Dymitra. On chyba nie był głodny. W jednej ręce ściskał kubek z czekoladą i to mu starczyło. Objął mnie i położył dłoń na moim brzuchu muskając go przyjemnie. Nawet przez materiał bluzki czułam jakie ciepłe ma palce. Przesunął dłonią w bok i złapał mnie mocno za talię. Podobało mi się to. Nie wiem na ile świadomie wprawiał mnie w stan błogości. Starałam się normalnie rozmawiać z dziewczynami, ale stawało się to coraz trudniejsze. Po kilkunastu minutach miałam ochotę wić się z rozkoszy. Wcześniej na górze chciałam potrzebowałam go, ale teraz za jego przyczyną zaczynam potrzebować jego ciała.
     - Posłuchaj, Towarzyszu. - szepnęłam. - Jeśli będzie tak dalej, będziesz musiał tłumaczyć się swojej mamie z tego co mam ochotę zrobić.
     Dymitr zerknął na mnie i zmarszczył brwi.
     - O czym ty mówisz?
     Westchnęłam. No pięknie, robił to nieświadomie. Ciekawe co by było gdyby robił to świadomie... Nie ręczyłabym za siebie.
     - O to - wskazałam głową jego dłoń, która cały czas pieściła mój brzuch. - To mnie rozprasza.
     Dymitr spojrzał we wskazanym przeze mnie kierunku i... parsknął śmiechem.
     Jego nagły wybuch radości zainteresował Karolinę i Olenę. Przerwały rozmowę i spojrzały na nas zaciekawione.
     - Dymitr. To mało śmieszne. - powiedziałam. - To ty byś się potem tłumaczył. Nie ja.
     - Śmiem twierdzić, że byłoby inaczej.
     Bielikow nie starał się ukryć szerokiego uśmiechu.
     - Mylisz się.
     Chyba tylko mi nie było do śmiechu, bo nawet Karolina i Olena uśmiechały się pod nosem.
     - Zawsze możemy to sprawdzić. - zaproponował śmiało Dymitr.
     - Zwooolnij kowboju. - zastopowałam go. - Chyba za dobrze nauczyłam cię otwartości.
     Bielikow roześmiał się głośno.
     Jego siostra i mama upiły łyk czekolady patrząc znacząco to na siebie, to na nas. Eh... Chyba jestem tu jedyną przy zdrowych zmysłach.
     Uderzyłam Dymitra otwartą dłonią w udo. Nie mocno, ale na tyle, że po pokoju rozszedł się plask.
     - Hej! - zawołał Dymitr rozmasowując nogę. Przypomniał sobie jednak, że na górze śpią dzieciaki i opamiętał się. - Za co to?
     - Byłeś niekulturalny i zdecydowanie nie na miejscu....
     - To one są nie kulturalne - wskazał na dwie kobiecy siedzące na fotelach - nie ja.
     Karolina prychnęła.
     - Nas w to nie wplątuj, Dimka. - poprosiła z uśmiechem jego mama.
     - Nie wiem o czym rozmawialiście, ale jestem pewna, że to nie my jesteśmy niekulturalne, Dimka, tylko ty! - dodała Karolina.
     Westchnęłam zmieszana... Czy Karolina się domyśliła? Mam nadzieje, że nie.
     Opadłam plecami na kolana Dymitra. Oboje prawie wylaliśmy czekoladę. Dymitr zabrał nasze kubki i odstawił je na stolik. Musiał się pochylić, a ja w tym czasie miałam tuż nad sobą jego brzuch. Stwierdziłam, że ciało Dymitra odpowiednio to zasłania, więc zignorowałam rwanie w szyi i ugryzłam go lekko w brzuch.
     - Au.
     Dymitr wyprostował się jak poparzony. Złapał się za brzuch i spojrzał na mnie zdziwiony.. jego mina była komiczna. Nie potrafiłam powstrzymać śmiechu. Udało mi się tylko zapanować nad jego głośnością, pamiętając, że na górze śpią dzieciaki. Dymitr patrzył na mnie z miną pełną dezaprobaty.
     - Co jest, Towarzyszu?
     Dopiero teraz zauważyłam, że Olena i Karolina się nam przyglądają.
     - To było niekulturalne. - powiedział.
     - Co nabroiła Rose? - zagadnęła jego siostra.
     - Nic takiego! - broniłam się szybko.
     Miałam nadzieje, że Dymitr ma olej w głowie i nie powie co zrobiłam. Wtedy Karolina na pewno zorientowałaby się w sytuacji. Olena zresztą też.
     - Nic takiego. - powiedział. po chwili zniżył głos i mówić cicho tak, żebym niby nie słyszała dodał: - Nie mogę powiedzieć, bo się obrazi.
     Czułam, że się czerwienie. nie lubię, kiedy ktoś o mnie mówi. Od razu się rumienię. Dziwne prawda? Wydawałoby się nieustraszona strażniczka. a różowi się, gdy ktoś powie coś o niej. Bywa...
     Mimowolnie ziewnęłam.
     - Chyba czas się zbierać. - zauważyła Olena.
     Cała nasza czwórka ziewała już od pewnego czasu, więc zgodziliśmy się z Oleną.
     Dymitr przerzucił mnie sobie przez ramię. trochę mnie to bolało, ale nie chciałam mu psuć humoru, więc nie protestowałam aż tak bardzo. Nawet udało mi się śmiać.
     - Dimka... - upomniała go jego mama.
     Chyba oprzytomniał. Natychmiast postawił mnie na ziemi i zaraz potem wziął na ręce. Ulżyło mi. Wtuliłam się w jego ciało.
     - Przepraszam. - szepnął mi do ucha, kiedy wchodziliśmy całą czwórką po schodach. - Przez to, że mnie ugryzłaś zapomniałem, że jesteś trochę poturbowana.
     Cmoknęłam go w policzek.
     - Nic się nie stało....
     Dymitr patrzył na mnie wyczekująco.
     - O co chodzi? - zagadnęłam z uśmiechem.
     - Czekam
     - Na co?
     Złapałam go za ramię.
     - Aż mnie przeprosisz, ze to, że mnie pogryzłaś. - powiedział. - Tego nie uczyłem cię na treningach.
     - To było poza zakresem nauki. - odpowiedziałam dumnie, unosząc głowę. - Powinnam za to dostać, kilka dodatkowych punktów, nie sądzisz?
     - Nie. - sprzeciwił się. - Powinnaś za to dostać kilka dodatkowych okrążeń.
     Dotarliśmy pod drzwi sypialni.
     - Dobranoc - pożegnaliśmy się z Karoliną i Oleną.
     - Dobranoc. - odpowiedziały.
     Już po chwili zniknęły mi z pola widzenia.
     Weszliśmy do pokoju i zamknęliśmy za sobą drzwi.
     - Jesteś niesprawiedliwy, Towarzyszu. - kontynuowałam naszą rozmowę.
     - To nie prawda.
     Westchnęłam z rezygnacją, na znak,że nie będę dalej drążyła tematu, czym wywołałam uśmiech na twarzy ukochanego.
     Wykąpaliśmy się po przyjeździe ze szpitala, więc stwierdziliśmy, że na dziś starczy wody. Przebraliśmy się w pidżamy i położyliśmy na łóżku. Dymitr objął mnie i przyciągnął do siebie.
     Znowu to robił! Sądząc po jego uśmiechu tym razem świadomie. Wie jak na mnie działa. Cholera! I perfidnie to wykorzystuje.
     - Masz szczęście, że jesteśmy już w sypialni... - szepnęłam tylko.
     Nie mogłam już wytrzymać. Zbyt wiele emocji się we mnie zebrało. Ból, strach, rozpacz, podniecenie, miłość. To wszystko musiało gdzieś ujść. I chyba znalazłam rozwiązanie.
     Rzuciłam się na Dymitra czując ogromne pragnienie jego bliskości. Ignorując wszystkie zrozpaczone mięśnie usiadłam muna brzuchu. Wbiłam się mocno w jego usta i smakowałam ich jak tylko mogłam. Nawet mój język nie umiał się opanować. Dymitr spał zazwyczaj bez koszulki, więc od razu miałam boski widok. Jeździłam dłońmi po jego ciele. Pod palcami co jakiś czas miałam twarde mięśnie jego brzucha. Czułam, że jego ręce domagają się mnie. Były chyba wszędzie. Czułam się tak dobrze... Dymitr przekręcił mnie na plecy, a sam nagle znalazł się nade mną. Był trochę za brutalny, ale to mi nie przeszkadzało. A nawet podobało mi się to.
     Czułam, jak bardzo mnie chcę. Czułam jak j a bardzo chcę j e g o. Pragnęłam go, bardzo. Jest moim ukojeniem, którego akurat teraz potrzebowałam. Jest moim ochroniarzem, który chronił mnie przed złem świata. Jest moim światem..
     Potrzebowałam jakiegoś cielesnego dowodu na to, że jestem uratowana. Wszystko jedno czy to będzie sex czy spoliczkowanie. Ale skoro Dymitr wybrał pierwszą metodę, nie pogardzę. Nie wiem dlaczego nadal nie mogłam uwierzyć. Może wtedy byłam zbyt pewna swojej śmierci i teraz tak trudno mi zrozumieć, że żyję. A może zrozumiałam jak wiele znaczą dla mnie wszystkie osoby w tym domu i chcę się nimi nacieszyć. Cóż.. teoretycznie powiinam najpierw nacieszyć się dziewczynami i dzieciakami, bo niedługo stąd wyjeżdżamy, ale to nie moja wina. Dymitr po prostu wepchał się w kolejkę, a ja nie mam serca by go teraz wywalić.
     Miałam wrażenie, że Dymitr także potrzebuje namacalnego dowodu na to, że jestem tu z nim. Całował inaczej. W jego pocałunkach było wiele tęsknoty. Dotykał mnie tak, jakby nie widział mnie latami, a teraz wreszcie dostał szansę na odzyskanie N a s. Jego zachowanie... Tak jak ja tęskniłam również za jego ciałem (nie myślałam wtedy o seksie, ale o jego ciele owszem), tak on też tęsknił za moim ciałem.
     Jego dłonie wsuwały się pod moją koszulkę i pięły coraz wyżej w górę, po plecach. Drżałam. Drżałam cała. Każdy skrawek mojego ciała domagał się więcej. Domagał się dotyku tylko tych dłoni. Dymitr początkowo okraczył mnie, oderwał się na chwilę, dosłownie moment, od moich ust i przycisnął mnie mocno do łóżka. Podnieciło mnie to jak cholera. Potem wpadł na lepszy pomysł. Prawie że się na mnie położył, a jego usta były na mojej szyi. Całował ją jak jeszcze nigdy i podgryzał czasem, chyba chcąc mi się od wdzieńczyć za to co zrobiłam na dole. Tyle, że podobało mi się to. Nawet za bardzo. Wiłam się pod nim, a on widząc to coraz śmielej przesuwał dłońmi po moim ciele. Nie obchodziło go, że co jakiś czas natrafiał na opatrunek. Całował mój brzuch, unieruchamiając mi ręce, tak, że prawie nie mogłam się poruszyć. Co jakiś czas czułam, że muska moją skórę językiem. Dyszałam głośno i jęczałam i nie mogłam tego powstrzymać. Dopiero Dymitr zdusił to całując mnie namiętniej niż wcześniej. Uniosłam się na palcach u stóp, ale zaraz opadłam. Niestety mój stan nie pozwalał na takie wyczyny. Zignorowałam ból w obawie, że Bielikow się zorientuje. Poza tym ból był bardzo przytłumiony przez te wszystkie emocje, które czułam. Dymitr całował mnie jeszcze długą chwilę wsuwając jedną dłoń pod moje włosy, ale w końcu odsunął się. Myślałam, że chcę na mnie popatrzeć. Często tak robił. Ale tym razem to nie było to.
     Zszedł ze mnie i położył się obok. Oddychał ciężko i nierówno, tak jak ja. Spojrzałam na niego zdziwiona.
     - Przepraszam -  wysapał. - Nie powinienem.
     - O czym ty mówisz?
     - Nie możemy, Roza - powiedział. - Nie teraz. Poczekajmy aż twój stan się poprawi.
     Szlag! Musiał się ocknąć w momencie, kiedy opadłam z powrotem na łóżko. No i zapewne opatrunki też miały w tym udział....
     Spróbowałam obudzić w nim tylko i wyłącznie instynkt. Podsunęłam się do niego i przejechałam dłoniom po jego brzuchu, torsie, szyi i policzku. Czułam, że zadrżał, ale nie poruszył się. Spojrzał mi spokojnie w oczy.
     - Roza... Proszę. Nie kuś mnie. - złapał moją dłoń i ścisnął ją. - Wiesz, że moja samokontrola jest na dość wysokim poziomie i poradziłbym sobie z opamiętaniem się po raz drugi.
     Na pewno?
     - O ho ho! Jak na ten "wysoki poziom" dość długo się opanowywałeś, Towarzyszu. - zakpiłam trochę i zaśmiałam się. Zrozumiał, ale jemu nie było do śmiechu. - Chyba jednak twoja samokontrola nie jest aż tak dobra, żeby oprzeć się urokowi i atutom Rose Hathaway.
     W uszach zadźwięczał mi niezwykle przyjemny odgłos - śmiech Dymitra. Przekręcił się w moją stronę i zmusił mnie bym położyła się normalnie. Objął mnie ramieniem i przyciągnął do siebie.
     - Moja samokontrola jest niepokonana - wychwalał się Dymitr z radosnym uśmiechem na twarzy. - Czasami po prosu nie chcę się kontrolować.
     Patrzyłam mu w oczy, kiedy to mówił i teraz jak na zawołanie po moim ciele rozeszła się fala ciepła. Taka sama jak wcześniej, tyle że teraz dominowało w niej trochę pożądanie. I nie ma się czemu dziwić...
     Podsunęłam głowę i złożyłam na ustach Dymitra słodki pocałunek. Nie całowałam namiętnie. Robiłam to delikatnie, ale chciałam mu tym przekazać, że kiedy tylko mój stan się trochę poprawi nie będzie miał już wymówki. Zrozumiał. Uśmiechnął się i ułożył wygodnie. Nagle poczułam się senna. Ziewnęłam przeciągle i położyłam się po swojej stronie łóżka. Dopiero teraz odczułam skutki chęci zaspokojenia pewnych potrzeb. Bolało mnie całe ciało, ale nie krzywiłam się, bo nadal mogłam odtworzyć w myślach dotyk Dymitra i oszukać trochę ciało. Kiedy to nie pomogło postanowiłam spróbować inaczej.
     - Dymitr - szepnęłam. Bałam się, że już zasnął i go obudzę, ale coś mi mówiło, że jeszcze nie śpi. Miałam racje, poczułam jak przekręca się w moją stronę. - Przytulisz mnie?
     Nie wahał się. Może i nie powinnam się za wiele ruszać i on o tym wiedział, ale ufał mi. Spełniłby każde moje życzenie, bo wie, że potrafię być rozważna i ma do mnie pełne zaufanie.Przysunęłam się do niego i oparłam głowę na jego klatce piersiowej a on delikatnie objął mnie, chociaż wiedziałam, że chciałby mnie do siebie przycisnąć najmocniej jak się da. Wtuliłam się w niego jakby jego ciało było najbezpieczniejszym miejscem na świecie. Bo właśnie tak się czułam. Czułam, że na całym świecie tylko Dymitr umie dać mi schronienie i zapewnić bezpieczeństwo. Dymitr szepnął coś do mnie po rosyjsku. Kiedyś już to słyszałam... To były dwa zdania... Tak, na pewno je znałam.
     - Ja też cię kocham. - mruknęłam. - Bardzo. Dobranoc.
----------------------------------------------------------------------------------------------------- 

No to tak na umilenie dnia. Mam nadzieje, że nie ma tragedii. A no i:
     Wszystkiego najlepszego z okazji świąt i baaaardzo mokrego dyngusa! <3
No i jeszcze zdjęcia...
Leżą sobie w łóżku....    <3

Moje... Dobra,  wiem masakra, ale no....

A tu są zadowoleni (nawet baaaardzo) bo odzyskali siebie <3

To już chyba wszystko z mojej strony. A wasze zadanie to: czytanie tych bazgrołów i komentowanie. Proszę komentujcie. Nawet (a bardziej szczególnie) wtedy kiedy coś wam się nie podoba...
Dziękuje za uwagę.
Wesołych i mokrych :*

czwartek, 24 marca 2016

Rozdział 43

Rozdział 43

Wesołych świąt!
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
     Z pomocą Dymitra wysiadłam z auta. Chciałam iść już całkiem sama, ale chyba w samochodzie podczas wybuchu radości trochę naruszyłam sobie mięśnie, bo teraz wszystko mnie bolało. Poza tym mimo, że na dworze było jeszcze słońce, dla mnie wszystko zaczęło się ściemniać. Upadłabym, gdyby nie Dymitr. Zareagował błyskawicznie i już po chwili niósł mnie w ramionach. W pewnym momencie zatrzymał się wyraźnie zaniepokojony.
     - Mamo - zawołał. - Chodź tu.
     Zobaczyłam kątem oka, że Olena podchodzi do nas, ale nie widziałam jej twarzy. Chciałam zapytać się o co chodzi, ale nie mogłam wydobyć z siebie żadnego dźwięku. Gardło piekło niemiłosiernie. Chyba podczas podróży trochę za bardzo się rozgadałam.
     Usłyszałam jak Olena coś mówi, a zaraz potem Dymitr, ze mną na rękach szybkim krokiem szedł do szpitala. Tam Karolina poprowadziła nas do odpowiedniej sali. Lekarz z kilkoma pomocnikami już czekał. Dymitr położył mnie na łóżku i został zmuszony do odejścia. Podeszła do niego jedna z lekarek i poprosiła go do sąsiedniego pomieszczenia. Zapewne chciała obejrzeć jego ranę. Do mnie podeszli wszyscy inni. Nie jestem pewna co działo się dalej. Wiem, że czułam się okropnie. Jeszcze nigdy nie byłam tak wykończona. Sen w domku i samochodzie trochę mi pomógł zregenerować siły, a pomoc medyczna Oleny bardzo ulżyła mojemu ciału, ale nadal byłam wyczerpana. Widziałam, że główny lekarz trzyma w ręku strzykawkę. Po ciele przeszedł nieprzyjemny dreszcz. Nienawidzę igieł. Wstrzyknął mi jej zawartość i czekał. Reszta przyczepiała do mnie jakieś dziwne urządzenia. Już po kilku sekundach poczułam, że coś jest nie tak. Zaczynało robić się coraz ciemniej, przestawałam czuć ból. Było.... dobrze. Nie czułam już, co ze mną robią. Po prostu zamknęłam oczy i rozkoszowałam się brakiem bólu.
     
     Ocknęłam się. Błyskawicznie otworzyłam oczy. Nie wiem dlaczego. Nie przeszkadzała mi w tym nawet moja obecna słabość. Zamrugałam szybko powiekami.
     Wiem! Już wiem!
     Obudziłam się na chwilę jakiś czas temu i niemal natychmiast zasnęłam. Śniła mi się Lissa. To jak na mnie krzyczy. Jak obwinia mnie o to, że nie powiedziałam jej nic o porwaniu i Robercie. Była naprawdę wściekła. Ale nie dlatego, że mogłam stracić życie. Dlatego, że Doru zagrażał innym morojom i dampirom, a ani ja ani Dymitr nic nie zrobiliśmy. Zdenerwowała się, bo przez jej niewiedzę kilkunastu arystokratów mogło stracić życie. Szlag!
     To tylko sen, mówiłam sobie.
     Teraz dopiero zaczęłam zadawać sobie pytania. Kto wiedział o moim porwaniu? Tylko Dymitr i jego rodzina? Może Dymitr zadzwonił do Abe'a? Czy Lissa wie co się działo?
     Nie chciałam, żeby wiedziała. Jest królową ma wystarczająco dużo na głowie. Ale jest też moją przyjaciółką. Jeśli jej by się coś stało (nawet jeśli nie byłabym jej strażniczką) chciałabym o tym wiedzieć. Liss na pewno też chciałaby wiedzieć. Nie mogę myśleć o niej tylko jako o władczyni. Jest też dziewczyną, dzięki której znalazłam cel na całe życie - ochrona jej. Jest dziewczyną, która jako mnie zrozumiała. Kocham ją, jak siostrę. Jesteśmy dla siebie rodziną, to jasne, że chcemy wiedzieć o tym co dzieje się z drugą.
     Moje rozmyślania przerwała pielęgniarka. Weszła do sali, wzięła jakoś kartkę ze stolika i podeszła do mnie. Położyła mi rękę na czole, typowym lekarskim gestem, najprawdopodobniej, żeby sprawdzić czy nie mam gorączki i zanotowała coś.
     - Jak się pani czuje? - zapytała raczej tylko kontrolnie.
     Nie sprawiała wrażenia jakby za bardzo obchodził ją mój stan zdrowia. Byłam dla niej po prostu kolejną pacjentką. No cóż... chyba nie zostaniemy przyjaciółkami, pomyślałam ironicznie, szkoda.
     - Nie wiem. - odpowiedziałam bez zastanowienia. Widząc wzrok kobiety, stwierdziłam, że chyba lepiej dodać coś jeszcze. - Boli mnie, kiedy mówię, ale już nie czuję tego cholernego kłucia. Trochę boli mnie głowa, ale nie mam zawrotów. No i czuję się trochę jak na haju.
     Pielęgniarka notowała wszystko co mówię.
     - To normalne. - odparła dość sucho. - Podali ci coś na podobieństwo środków odurzających. To wrażenie potrwa jeszcze maksymalnie godzinę. Potem będzie normalnie.
     Podeszłą do monitora i oglądała kolorowe kreski, które na nim są. Dodała coś do kroplówki i skierowała się ku drzwiom.
     - Zaraz przyjdzie do pani lekarz i rodzina. - rzuciła wychodząc.
     Uhg... nareszcie poszła, pomyślałam, kiedy drzwi się zamknęły.
     Zostałam sama. Prawdę mówić w sali nie było nic wartego mojej uwagi. Ściany były typowo białe. Nie było telewizora. Zamiast niego na szafce stał wazon z kwiatami, który jak się domyślam umieszczono we wszystkich salach, żeby poprawić tym nastrój. Szczerze? To w ogóle nie działa. To miejsce nadal wydaje mi się tak samo.... sterylne. W powietrzu unosił się zapach leków. I tylko to. Nawet świeże tulipany, nie zdołały zamaskować tego zapachu. Ja leżałam na niewygodnym łóżku, przykryta, biało-niebieską, cieniutką kołdrą.
     Klamka się poruszyła.
     Spojrzałam w stronę drzwi. Do sali wszedł lekarz. Podszedł do mnie z uśmiechem na twarzy. Szczerym uśmiechem. Hmm, przynajmniej on wygląda na miłego.
     - Cieszę się, że się pani obudziła. - powiedział. - Mam nadzieje, że czuje się pani lepiej niż poprzednio.
     - Tak. - odpowiedziałam. - Jest lepiej.
     - To dobrze. Nazywam się Gale Hudson i jestem pani głównym lekarzem. - przedstawił się.
     Fajne imię, pomyślałam.
     - Rosemarie Hathaway. - przedstawiłam się.
     Nie znoszę mojego pełnego imienia, ale w tej sytuacji chyba należało go użyć.
     Doktor uśmiechnął się cwanie.
     - Hathaway. - powtórzył po mnie. - Rose Hathaway. Niech zgadnę. A twój towarzysz z raną na klatce piersiowej to Bielikow, prawda? Dymitr Bielikow?
     Zatkało mnie...
     - Tak, ale skąd....
     On jest morojem! Tak! Leki tak bardzo przytępiły moje zmysły, że nie zwróciłam uwagi na jego bladą cerę, ani na to jaki jest wysoki. Teraz to widzę. Szlag! Przez te leki jestem... nieczujna!
     Doktor Gale był wyraźnie rozbawiony moją reakcją.
     - Gratuluję. - na początku nie wiedziałam o co chodzi. - Słyszałem o nowym dekrecie. Brawo! Udało Wam się! Oglądałem wasze przemówienie. To było chyba niedługo przed świętami... Byliście niezwykle przekonujący. Wszyscy w okolicy i nie tylko tu, uważają was za bohaterów. Wiele o Was słyszeliśmy. Macie niezwykłą historię. Obydwoje - każdy z osobna i razem. - moroj wydawał się naprawdę zafascynowany nami. A ja przeżyłam mały szok. Nie spodziewałam się, że jesteśmy rozpoznawalni. W prawdzie każdy kojarzył nazwiska strażników królowej i jej partnera, ale to co mówi ten lekarz wcale nie wygląda na zwykłe rozpoznanie. - Jesteście niesamowici. Osobiście uważam, że tylko dzięki waszej przemowie udało się ustalić nowe prawa. To zaszczyt Cię poznać, strażniczko Hathaway.
     Zaskoczył mnie ogromny szacunek jaki okazał mi lekarz. Jest ode mnie co najmniej dwa razy starszy, a mimo to, wydaje się jakby uważał mnie za kogoś bardzo ważnego.
     - A teraz przejdźmy do twojego stanu zdrowia. - zaczął już z pełną powagą. - Nie mam pojęcia co dokładnie się z panią działo, strażniczko hathaway, ale nie wygląda to dobrze. - wyznał. - Zrobiliśmy pani kilka operacji. Powiem szczerze, tylko pani twarz tak na prawdę nie ma obrażeń. Nie może pani pracować jeszcze przez co najmniej... No cóż, prawdę mówiąc zapomniałem już, w jakim czasie goją się rany dampirów, więc porozmawiam na ten temat z panią Oleną i strażnikiem Bielikowem. W każdym bądź razie... dostałem ostrzeżenie, że nie będzie pani chciała długo u nas gościć.
     To była prawda.
     - Tak. Wolałabym wrócić do domu. - powiedziałam.
     Lekarz Hudson przysunął sobie krzesło i usiadł koło mnie.
     - Nie może pani latać samolotem jeszcze przez... zapewne kilka dni, więc radziłbym zostać do końca tygodnia tam gdzie pani się zatrzymała. Wnioskuje, że jest to dom rodziny Bielikowów. - dodał, jakby sam do siebie. - Jeśli mowa o wróceniu do nich to mogę wypuścić panią najwcześniej jutro.
     Zaciekawiło mnie coś.
     - Ile już tu jestem? - zapytałam.
     - Czterdzieści osiem godzin. - odpowiedział moroj.
     Nie tego się spodziewałam. myślałam, że jestem tu co najwyżej niecały dzień. Cóż... ale można to jakoś wykorzystać.
     - Skoro jestem tu już tak długo, to nie ma sensu mnie dłużej przetrzymywać.- stwierdziłam. - Czuję się na tyle dobrze, że chyba mogę wrócić do domu, prawda?
     Lekarz popatrzył na mnie przenikliwie. Nie wiedziałam co sobie myśli. Nagle wybuchnął śmiechem.
     - Mieli racje. - Kto? Zmarszczyłam brwi. - Błąd, strażniczko Hathaway. - odpowiedział na moje pytanie. Niestety nie tak jak tego oczekiwałam. - Musi tu pani jeszcze zostać. Rozumiem, że jest pani najlepsza, ale jednak zalecałbym bardziej zadbać o swój stan zdrowia.
     - Nie, wcale nie chodzi o moje umiejętności - tłumaczyłam się. - Po prostu uważam, że mogę już iść do domu. Wiem, że to pan jest lekarzem i lepiej się na tym zna, ale naprawdę zależy mi na jak najwcześniejszym wyjściu do domu. Zostało mi niewiele czasu an spędzanie go z rodziną Bielikowów, a niedługo wracam do pracy, na Dwór i zależy mi na tym, żeby być z nimi.
     Fakt, starałam się wziąć tego lekarza trochę na litość, ale nie kłamałam całkowicie. Naprawdę chciałam pobyć jeszcze z rodziną Dymitra zanim wyjedziemy. Nie przyjechałam tu po to, żeby utrudniać im życie tylko, żeby przywieźć tu ich ukochanego mężczyznę i odwiedzić ich. Lecz nie tak jak ostatnio, ale odwiedzić tak jak wpada się z wizytą do starych przyjaciół, lub swojej rodziny.
     Doktor Hudson uśmiechnął się szarmancko. On chyba lubi kobiety...
     - Dobrze. - odpowiedział z westchnieniem. - Zobaczę co da się zrobić i przedyskutuje to z, od niedawna już oficjalnie, pani rodziną, jak mniemam.
     Kiwnęłam głową i uśmiechnęłam się w podzięce.
     Moroj wyszedł kręcąc głową i jeśli się nie przesłyszałam, mrucząc "tak, to zdecydowanie Hathaway". No cóż, jestem bardzo rozpoznawalna jak widać.
     Leżałam sama jakieś dwadzieścia minut, kiedy drzwi się otworzyły. I... o nie! W szpitalu?!
     - Dymitr! - krzyknęłam karcąco.
     Paradował po szpitalu w samych spodniach. Na klatce piersiowej miał spory opatrunek wielkości dwóch, może trzech pięści. Podszedł do mnie i usiadł na krześle. Wydawało się jakby nie usłyszał, że na niego wrzasnęłam.
     - Hej, posłuchaj - zaczęłam podnosząc się na łokciach - jeśli koszulka tak bardzo ci przeszkadzała to trzeba było powiedzieć to mi, a nie zdejmować ją w szpitalu i chodzić tak, żeby inni widzieli to, co jest dla mnie.
     Tym razem podziałało. Dymitr zaśmiał się cicho.
     - Lekarz kazał mi na razie jej nie zakładać. - wytłumaczył. - Inaczej przesiąknęłaby smrodem i tą maścią, a potem nie od prał bym plam, a to jedna z moich ulubionych koszulek.
     Przewróciłam oczami.
     - I dlatego pozwalasz innym delektować się tym widokiem? - wskazałam na jego tors. - Poza tym, to na pewno był lekarz? Może to jakaś pani doktor poradziła ci chodzić bez koszulki? Wtedy nie ufałabym jej.
     Dymitr uśmiechnął się szeroko.
     - Jestem pewny, że to lekarz zalecił mi zdjęcie koszulki. I... on mnie rozpoznał.
     - Nazywał się Gale Hudson?
     - Możliwe. - Bielikow zmarszczył brwi. - O co chodzi?
     - Nie, nic takiego. - zapewniałam. - Mnie też rozpoznał. Chwila... chyba nie on, smarował cię maścią, prawda?
     Uśmiech nie schodził z twarzy dampira. Kocham tak droczyć się z Dymitrem.
     - Nie, to nie on.
     - W takim razie robiła to jakaś pielęgniarka. - wywnioskowałam. - Wiedziałam!
     Udawałam zazdrosną, żeby odwrócić uwagę Dymitra od mojego stanu zdrowia. Poza tym często to robiłam. Uśmiechał się wtedy inaczej. Całował inaczej. I często robił rzeczy, na które normalnie by sobie nie pozwolił, tylko po to, aby mnie przekonać o swojej wierności. Nie musiał, oboje to wiedzieliśmy. Lecz oboje lubiliśmy też droczyć się ze sobą. Aczkolwiek myśl o tym, że wszystkie pacjentki i pielęgniarki mogą patrzeć się na nagi tors mojego faceta na prawdę budziła we mnie zazdrość.
     - Hej! A co ja mam powiedzieć? - spojrzałam na Dymitra. - Ekipa, która przeprowadzała twoje operacje, składała się z samych mężczyzn.
     Prawdę mówiąc nie pomyślałam o tym w ten sposób. Dla mnie byli to tylko lekarze, aczkolwiek było kilku młodych, którzy dla Dymitra mogli być potencjalnym zagrożeniem.
     - Chyba nie myślisz, że wybiorę sobie lekarze, Towarzyszu - prychnęłam. - Wolę rosyjskich strażników.
     Dymitr nachylił się z niepewnym uśmiechem i musnął lekko moje usta. Miałam ogromną ochotę go dotknąć. Chciałam mieć go dla siebie. Ale w szpitalu... to nie było możliwe.
     Bielikow odsunął się trochę, potem usiadł na krześle i złapał mnie za rękę. Po chwili do sali weszły Olena i Karolina.
     - Jak się czujesz? - zapytały.
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

     I jak rozdział? Wiem, że trochę znowu krótszy niż powinien być, ale to dlatego, że planuję dodać kolejny w tym tygodniu. ;)
     
     

Tęsknie za tym!!! Wy też???

Oni trenowali... tak... tak... No nwe wiem jak to powiedzieć.
Chciałabym zobaczyć ich trening... Ale z tego co wiem są tylko zdjęcie, chyba, że o czymś nie wiem...
PS. Idealnie strażnicy królewscy <3

Jeszcze raz Wszystkiego Najlepszego z okazji Świąt <3

sobota, 19 marca 2016

Rozdział 42

Rozdział 42

-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
     - Wstawać śpiochy. - usłyszałam młody, kobiecy głos.
     Zaczęłam wybudzać się z błogiego snu.
     - Rose... Dimka... - szeptała teraz Olena. - Chodźcie. Musimy już jechać.
     Otworzyłam powoli oczy, ale nie poruszyłam się. Oceniłam sytuacje - wszystko było tak jak wcześniej. Leżałam przytulona do Dymitra z głową opartą na jego ręce. Nasze dłonie się stykały.
     Kiedy tylko uniosłam lekko powieki zobaczyłam przed sobą wpatrujące się we mnie brązowe oczy. Jego włosy były lekko rozczochrane, co dawało niezwykle piękny i normalny obrazek w połączeniu z zaspanymi oczyma. Uśmiechnęłam się lekko. Potem z bólem przekręciłam głowę i zobaczyłam dwie kobiece sylwetki - Olena i Karolina.
     - Hej. - przywitałam się cicho.
     Ze zdziwieniem odkryłam, że gardło boli mnie już znacznie mniej. Uśmiechnęłam się jakby sama do siebie. No, no i co kretynie, zwróciłam się w myślach do Roberta, jednak nie udało ci się mnie pokonać.
     - Jak się czujesz? - zapytała Karolina.
     Podeszłą do nas i usiadła po drugiej stronie łóżka. Z małą pomocą Dymitra przekręciłam się w jej stronę. Bielikow powoli zszedł z łóżka i podszedł do mamy. Zaczęli rozmowę, ale po rosyjsku.
     - Em... Sama nie wiem. - w teorii nie było tak źle, w praktyce.... chwila... czy ja mogę mówić, że czuję się dobrze? Przecież jak na normalne "dobrze" u mnie w ogóle nie jest dobrze. Ale biorąc pod uwagę to co przeszłam... chyba jednak nie jest tak źle. Z niewiedzy na ten temat zaczęłam wymieniać Karolinie same fakty. - Boli mnie głowa i cały czas chce mi się spać. Poza tym ciągle czuje kłucie w gardle i czuje tam wszystkie mięśnie. Poza tym jestem cała w siniakach. Uwierz mi, nic czego można pozazdrościć. Ale czuję się lepiej niż zanim poszliśmy spać. Jest chyba całkiem dobrze.
     Siostra Dymitra analizowała w myślach wszystko co powiedziałam. Chyba to cecha rodzinna Bielikowów. Zauważyłam, że wszyscy to robią, kiedy przekaże się im coś ważnego. Wyglądali wtedy na wciągniętych, jakby zahipnotyzowanych na kilka sekund. Skupiali się mocno, a na ich czołach czasem pojawiały się malutkie zmarszczki.
     Olena i jej syn pakowali do jakiejś torby chyba już ostatnie rzeczy. Kobieta zostawiła pakowanie Dymitrowi, a sama zaczęła tu trochę sprzątać.
     - Cieszę się, że jesteś z nami. - powiedziała cicho, chyba nawet trochę nieśmiało, Karolina.
     Spojrzałam z powrotem na nią. Jej brązowe oczy - kolejna cecha ich rodziny - patrzyły na mnie trochę jak na siostrę, a trochę jak na kogoś z rodziny, kogo się bardzo kocha. Z każdym kolejnym słowem Bielikowów zaczynałam bardziej rozumieć, że nie jestem im obojętna. Że akceptują związek mój i Dymitra (aczkolwiek to zrozumiałam już podczas pierwszej wizyty na Syberii). Codziennie dawali mi do zrozumienia, że jestem dla nich ważna. Że równie dobrze mogliby mnie znać od zawsze, a ja mogłabym od dawna być w ich rodzinie. Mimo, że prawnie nie jestem jeszcze członkiem Bielikowów, cała rodzina mówi mi, że JUŻ jestem ich częścią. Uwielbiam to słyszeć. Kiedy ktoś mówi ci taką rzecz czujesz się bardzo potrzeba i kochana. To piękne uczucia.
     Karolina bez wahania czy zmieszania pochyliła się i objęła mnie. Zrobiła to bardzo delikatnie. Chyba bała się, że wszystko boli mnie niemiłosiernie. Po części tak było, ale nie chciałam zwracać na to uwagi. Przyciągnęłam ją do siebie bardziej i szepnęłam do ucha.
     - Ja też się cieszę. Bardzo.
     Jeszcze chwilkę trwałyśmy w uścisku, a potem odsunęłyśmy się od siebie z uśmiechami. Zauważyłam kątem oka, że Dymitr po tym jak zobaczył nas obie także uśmiechnął się lekko. Mimo, że był wśród bliskich starał się to ukryć. No cóż, chyba tak już musi być. Jestem pewna, że to przez te lata, kiedy zawzięcie chował wszystko co czuł. Kiedyś w akademii często myślałam o tym, że Dymitr ze wszystkim musiał sobie radzić sam. Ja w pewnym sensie także musiałam być samodzielna, ale nie byłam całkiem sama. Miałam Lissę. Dymitr nie miał nikogo. To dlatego po roku nadal ciężko mu powiedzieć mi o wszystkim.
     Karolina zerknęła na zegarek.
     - Szlag! Musimy już wyjeżdżać, Dimka. Zbieraj wszystko. - ponagliła brata. - Za półtora godziny Rose i ty macie być szpitalu.
     - Ja? - Dymitr wyraźnie nie rozumiał o co chodzi. A ja tak. - Dlaczego?
     Karolina westchnęła. Wstała, podeszła do niego i stuknęła go lekko palcem w pierś. W miejsce, które zakrywał opatrunek. W miejsce zranione przez sztylet.
     - Dlatego.
     Bielikow chyba chciał coś powiedzieć, siostra powstrzymała go wzrokiem. Chciałabym tak umieć, pomyślałam. Póki co to Dymitr zatrzymuje mnie jednym spojrzeniem.
     Karolina zadowolona z siebie uśmiechnęła się do mnie i wyszła nakazując nam pośpiech. Za dziesięć minut mamy być w samochodzie.
     - Ubierz się. - powiedział Dymitr kładąc moje spodnie na łóżku. - Zaniosę torbę i przyjdę po ciebie.
     Pocałował mnie w czoło i wyszedł z bagażem w rękach.
     Powoli, najostrożniej jak umiałam podniosłam się. Starałam się przysporzyć sobie jak najmniej bólu, ale kiepsko mi to wyszło. Musiałam zaciskać zęby, żeby nie krzyczeć. Kiedy w końcu usiadłam prawie opadałam z sił. Wzięłam kilka głębokich oddechów, żeby się uspokoić i przechytrzyć ból i podjęłam próbę założenia spodni. Na początku marnie mi to szło. Nie mogłam nawet podnieść nogi do góry, żeby wciągnąć nogawkę. Pomogłam sobie trochę rękoma i po kilku minutach miałam już w połowie założone spodnie. No cóż... gorzej było z podciągnięciem ich. Do tego musiałam wstać, a to stanowiło już wyższą szkołę jazdy. Od ką tu jestem nie podnosiłam się z łóżka nawet do łazienki. W końcu to tylko kilka godzin, a szczerze mówiąc w organizmie nie miałam zbyt dużo płynów, żeby je wydalać. Chociaż teraz nagle poczułam taką potrzebę. Ale co z tego jeśli nie umiem nawet ustać, żeby założyć spodnie?
     O nie, pomyślałam, nie dam się pokonać ubraniom!
     Wkurzona zmusiłam się do wysiłku - musiałam ustać na nogach o własnych siłach przez kilka sekund, tylko tyle. Udało się! Ale kiedy tylko podciągnęłam spodnie opadłam na łóżko krzywiąc się z bólu.
     I właśnie w tej chwili do pokoju wszedł Dymitr. Wiedział jak bardzo jestem zmęczona, a mimo to próbowałam ukryć ból i to wszystko inne. Nie chcę być słaba. Jestem silna i chcę, żeby wszyscy to wiedzieli.
     Podniosłam się jeszcze raz, żeby zapiąć rozporek, ale szybko straciłam równowagę i siłę. Szykowałam się na upadek. Chciałam złagodzić zderzenie z podłogą wystawiając ręce, ale to nie był dobry pomysł. Problem jest taki, że nie ma dobrego pomysłu. Auć.
     Nic się nie stało. Nic mnie nie zabolało. Poczułam tylko ramiona. Ramiona Dymitra. Złapał mnie. Błyskawicznie znalazł się koło mnie i nie pozwolił mi na upadek. Chwycił mnie za ramiona i postawił do pionu. Spojrzałam mu w oczy, dziękując.
     To dziwne, prawda? Podobna sytuacja wydarzyła się podczas naszego pierwszego spotkania. Wtedy także byłam nie czułam się zbyt dobrze i miałam problemy z równowagą. Wtedy także Dymitr uchronił mnie od upadku. Tyle, że jest jedna różnica - wtedy w jego oczach widziałam ciekawość, skupienie, pełną kontrole, a teraz widzę troskę, miłość, energię. Wtedy też ją miał, ale tamta energia była związana z pracą, ta z ochroną mnie. Nie morojów, Mnie.
     Dymitr zorientował się, że nogi mnie bolą i nie bardzo sobie radzę z ustaniem na miejscu. Złapał mnie w tali przytrzymując. Mogłam teraz spokojnie i bez większego wysiłku dokończyć zakładanie spodni.
     - Dymitr... - nie chciałam prosić go o to, ale zdałam sobie sprawę, że inaczej nie dam rady. - Pomożesz mi pójść do łazienki?
     Bielikow milczał. Kiwnął tylko głową i chciał mnie wziąć na ręce.
     - Nie - powstrzymałam go. - Nie tak. Chcę iść na własnych nogach, ale musisz mi pomóc...
     - Dobrze. - powiedział po chwili. - W takim razie chodź.
     Stanął za mną i chwycił mnie pewniej, mocniej w talii. Złapałam go za nadgarstki, chyba chcąc zapewnić sobie dodatkową ochronę, i postawiłam krok do przodu. Czułam się trochę jak dziecko, które uczy się chodzić. Moje nogi nie umiały same sobie radzić potrzebowały pomocy i doradcy.
     Wreszcie po kilku minutach razem z Dymitrem doczłapałam się do łazienki.
     - Dzięki.  - powiedziałam. - Teraz już dam sobie radę.
     - Na pewno? - dopytywał się. Potwierdziłam kiwnięciem głowy. - Dobrze. Będę za drzwiami. Kiedy będziesz już gotowa po prostu mnie zawołaj.
     Wyszedł.
     Moja wizyta w toalecie nie trwała zbyt długo. Nie miałam tu żadnych kosmetyków - tylko mydło. Tak więc musiałam się odświeżyć używając tylko jego. Miało całkiem przyjemny zapach, więc stwierdziłam, że nie ma katastrofy.
     Podtrzymując się ścian i wszystkiego czego się dało, pokuśtykałam do drzwi.
     - Dymitr. - zawołałam.
     Nie musiałam czekać. już kilka sekund później drzwi się otworzyły. Bielikow wszedł ostrożnie do środka i podał mi bluzę i grubą kurtkę. Potem chwycił mnie tak jak poprzednio.
     - Gotowa?
     - Tak. Możemy iść.
     Droga okazała się łatwa... do pewnego czasu. Za drzwiami na zewnątrz czekały na nas trzy uparte schodki. Niby zwykła rzecz, a żeby przez nie przejść musieliśmy sporo kombinować. Ominięcie przeszkody było tyle trudniejsze, że patrzyły na mnie Olena i Karolina. Dymitr wiedział o mnie znacznie więcej. Dla nich chciałam nadal utrzymać obraz twardej. Dla Bielikowa też, ale przed nim nie umiem ukryć wszystkiego. Tym bardziej, nie wtedy, kiedy jest mi potrzeby do poradzenia sobie z tym.
     W końcu mi się udało. Już o własnych siłach wcisnęłam się na tylne siedzenie SUV-a Karoliny. Dymitr chciał mi pomóc, a dziewczyny popierały jego zdania, ale ja pozostałam nieugięta. Sama poradziłam sobie z wejściem do samochodu.
     Ukochany zajął miejsce przy mnie, Karolina prowadziła, a Olena usiadła na miejscu pasażera. Podczas jazdy atmosfera zmieniła się diametralnie. Rozmawialiśmy, śmialiśmy się jakby nic się nie stało. Spodobało mi się to. Na czas jazdy nikt się ze mną nie cackał i nie obchodził jak z bobasem. Było normalnie. Tak jak powinno być.
     - Rose... - zaczął w pewnym momencie Dymitr. Po tym jak wypowiedział moje imię, z samochodu ulotniła się luzacka atmosfera, jaka zapanowała po tym jak Karolina opowiadała o niestworzonych rzeczach jakie mówi Pawka. - Jest coś o czym chciałabyś wiedzieć.
     Mówił całkiem poważnie, ale coś podpowiedziało mi, że to nie będą złe wieści.
     - O co chodzi?
     Poprawiłam się na siedzeniu. Karolina i Olena także zainteresowały się całą sytuacją.
     - Pamiętasz... Przed naszym wyjazdem ustalane były daty zebrań i narad dotyczących nowych praw i ustaw.
     - Tak. Pamiętam coś się stało?
     Dymitr kiwnął głową. Przyjrzałam mu się. Nie umiałam wyczytać z jego twarzy o co chodzi. Nie potrafiłam zgadnąć.
     - Prawdę mówiąc narady przebiegały bardzo burzliwie i kilka razy musieli interweniować strażnicy. Poza tym zrobiło się z tego bardzo duże wydarzenie. Przyjechali przedstawiciele moroi i dampirów z całego świata. Wszyscy wiedzieli już na czym mają polegać nowe zasady, więc królowa Wasylissa ograniczyła całe to zbiegowisko do kilku ogólnych narad i głosowania. - Dymitr zatrzymał się tu chwile, chyba starając się dobrać odpowiednie słowa. - Dwa dni temu oficjalnie ogłoszono werdykt. - Bielikow przerwał a mnie skręcało w środku. Widziałam po twarzach Karoliny i Oleny, że one już wiedzą o wszystkim. Tylko ja nie miałam o tym pojęcia. Uśmiechały się. Ale nie wiem czy pokrzepiająco czy radośnie. Spojrzałam ostro na Dymitra, starając się wzrokiem zmusić go dokończenia teraz i tu. Chyba podziałało. - Udało nam się, Roza. Rozumiesz? Daliśmy rade. Od dwóch dni już całkowicie legalnie możemy być razem.
     Zamurowało mnie.Przez kilka pierwszych sekund nie byłam zdolna do jakiegokolwiek ruchu. Udało się! - tylko to słyszałam w głowie. Nareszcie! Czy to możliwe? My na prawdę możemy być razem? Nie, to brzmi tak pięknie. Jak sen. To wszystko jest jak ze snu. To jest niemożliwe. A jednak.
     Ocknęłam się nagle i nie zważając na ból rzuciłam się na Dymitra, krzycząc radośnie. Zupełnie zapomniałam o tym, że nie mam siły. Teraz już ją miałam. Miałam tyle siły, że dałabym rade przebiec cały maraton. Albo dwa. Udało się nam! Padłam Dymitrowi w ramiona z taką energią, że miałam wrażenia, iż zaraz wcisnę go całkowicie w fotel SUV-a. On objął mnie i zaśmiał się głośno, radośnie. Jeszcze nigdy nie słyszałam, żeby tak szczęśliwie się śmiał. I muszę przyznać, że to naprawdę piękny dźwięk. Pieścił moje uszy i potęgował radość. Nie kontrolując swoich odruchów, przycisnęłam swoje wargi do ust Dymitra. Całowała mnie uśmiechając się. Byłam tak szczęśliwa. Jedną ręką złapałam go za kark i mocno przysunęłam go do siebie, a drugą zacisnęłam na jego koszulce. Jego dłonie trzymały mnie, tak jakby nigdy nie miały zamiaru puszczać. Odsunęłam się dosłownie na moment, żeby spojrzeć w jego piękne, prawdziwie szczęśliwe i zakochane we mnie oczy, a potem znowu przywarłam do jego ust.
     - Udało się! - wykrzyknęłam radośnie. - Ale... Jak? Jakim cudem?
     Teraz w mojej głowie pojawiło się kłębowisko pytań. Na żadne nie znałam odpowiedzi. Dymitr zapewne też nie, ale starał się opowiedzieć mi wszystko jak najbardziej szczegółowo.
     - Ale najpierw usiądź wygodnie. - poprosił.
     Wcale nie chciałam. Ból ran przestał mieć jakiekolwiek znaczenie. Teraz skupiłam się tylko na tym, że już od ponad czterdziestu ośmiu godzin związki między dampirami oraz między dampirami, a morojami są całkowicie legalne. Tak, więc zrezygnowałam z powrotu na swoje miejsce. Sprawnie przekręciłam się i usiadłam bokiem na kolanach Dymitra. Po raz kolejny już usłyszałam jego śmiech - piękny, szczery, wypełniony ogromem radości. Ukochany objął mnie jedną ręką, a drugą złapał moją dłoń i ścisnął ją.
     - Wygraliśmy Rose. - powiedział z uśmiechem. - Co prawda niewielką różnicą głosów, ale jednak. Ten tydzień przejdzie do historii. To jedno było jedno z kilku głosowań w dziejach naszych ras, kiedy głosowali W s z y s c y. Bez względu na rasę czy pochodzenie. Cały nasz naród wybierał. I wybrał. - Dymitr spojrzał na mnie - Wybrał wolność. Miłość bez przeszkód. - jego brązowe oczy zabłyszczały na ten krótki moment. Ale ten blask wypełnił cały samochód, a i tak blade już słońce całkowicie straciło swój blask. - Jednak to wszystko to coś w stylu okresu próbnego.
     - Jeśli strażnicy zawiodą stare prawa powrócą. - dokończyłam.
     Dymitr kiwnął tylko.
     - Ale dostaliśmy szanse, Rose. - mówił do mnie. Podnosił mnie na duchu jeszcze bardziej. - I jestem pewien, że nikt - ani my, ani inni strażnicy - nie zawiedzie.
     Uśmiechnęłam się z powrotem. Pocałowałam go krótko, bo zaraz zaczęłam rozprawiać na temat naszej przyszłości. Często nad nią myślałam - niemożliwa, tajemnicza, nikomu nie znana, a teraz, o ile niczego nie zmieniono w umowie, staje się realna, rzeczywista.
     - Myślisz, że kiedy dostaniemy urlop będziemy mogli jechać nad morze? - zagadnęłam.
     - Sądzę, że kiedyś zabiorę cię tam gdzie chcesz. - powiedział pewnie. Uśmiechał się lekko, ale mówił poważnie. - Poza tym, gdybym nie robił tego co chcesz twój ojciec mógłby wcielić w życie jeden z tych pomysłów...
     Zerknęłam na niego. kąciki ust miał leciuteńko uniesione, ale mnie coś zaniepokoiło.
     - To dlatego byś mnie zabrał nad morze? Przez mojego ojca?
     Wiedziała, że to nie prawda, ale chciałam to usłyszeć.
     - Nie. - odparł bez zastanowienia i przekręcił moją twarz, żeby spojrzeć mi w oczy. - Oczywiście, że nie. Kocham cię, Roza. To dlatego zrobię wszystko dla ciebie. Oczywiście są też inne powody, o których raczej wolałbym nie mówić przy mamie i siostrze.
     Karolina i Olena zaśmiały się cicho. Szczerze mówiąc, tak bardzo ucieszyłam się dobrą wiadomością, że zapomniałam trochę o nich.
     - Nie krępuj się, Dimka. - zachęciła go siostra. - Nie będziemy podsłuchiwały.
     - Jasne... - powiedział Dymitr ironicznie, co tak bardzo rzadko mu się zdarza.
     Jednak nadal coś mnie niepokoiło.
     - Dymitr...
     - Tak?
     Spojrzał na mnie, chyba zaniepokojony tonem mojego głosu.
     - Nigdy nie mówiłeś mi co robiliście na polowaniu. - powiedziałam. - Co ci mówił Abe? Groził ci? Dobrze wiesz, że nienawidzę, kiedy mój ojciec wtrąca się w moje sprawy i w Nas.
     - Wiem o tym. Ale lepiej, żeby polowanie zostało tylko między mną, a nim.
     Zaczynałam się... dziwnie czuć. Miałam ochotę spotkać się teraz z Abe'em.
     - Czyli jednak coś ci zrobił albo mówił, prawda?
     - Rose spokojnie.
     Spojrzał na nasze dłonie. Podążyłam za jego wzrokiem. Dopiero teraz uświadomiłam sobie, że trochę za mocno ściskam jego rękę. Kiedy poluźniłam uścisk, poczułam jak szarpią się wszystkie mięśnie we mnie. Dymitr zorientował się, że zaczynam czuć się gorzej i oparł mnie o swoją klatkę piersiową. Wciągnęłam głęboko jego zapach. Uspokoiłam się i poczułam się lepiej.
     - Przepraszam. - powiedziałam cicho. - Ale kiedyś i tak wyduszę z ciebie prawdę.
     - Możesz próbować. - prychnął z niespotykaną u niego arogancją.
     Zaśmiałam się.
     - Spróbuję.
     Położyłam mu dłoń na policzku i pocałowałam go, Bóg wie, który już dzisiaj raz. Tak bardzo cieszę, się, że go mam. Jeszcze rok temu.... to wszystko było dla mnie nieosiągalne. Ani trochę nie dostępne. A teraz? Siedzę na kolanach Dymitra Bielikowa, całując go co chwilę. Nie dość tego robimy to całkiem legalnie i na oczach jego rodziny...
     Oparłam głowę na piersi Dymitra i zasnęłam.
   
     Obudziła mnie Karolina.
     - Dojechaliśmy. - oznajmiła głośno.
     Przetarłam ręką oczy i rozejrzałam się. Myślałam, że oni tylko żartują z tym szpitalem, że pojedziemy od razu do domu Bielikowów. Ale teraz Karolina zaparkowała samochód tuż przed wejściem do szpitala.
     Spojrzałam na Dymitra, szukając pomocy. Wyglądał na tak samo zrezygnowanego jak ja. Przypomniałam sobie, że on też idzie na kontrole...
     - Wysiadajcie - pogoniła nas Olena.
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

     I jak?
"Kiedy pierwszy raz cię zobaczyłam, bałam się spotkać cię. Kiedy po raz pierwszy cię spotkałam, bałam się zaufać ci. Kiedy pierwszy raz ci zaufałam, bałam się pocałować cię. Kiedy pierwszy raz cię pocałowałam, bałam się pokochać cię. Ale teraz kiedy cię kocham, boję się cię stracić" -tłumaczenie moje.

sobota, 12 marca 2016

Rozdział 41

Rozdział 41

--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
     Jeszcze długo obejmowaliśmy się, milcząc. Jeszcze długo czułam ciepło jego ciała, a pod powiekami miałam łzy. W prawdzie żadna nie wysunęła się z tego miejsca, ale czułam, że bardzo tego chcą. Ja też chciałam dać upust tym emocjom, ale powstrzymałam się ostatkami sił. Nie mogę płakać - odzyskałam wszystko: Dymitra, Lissę, Bielikowów, życie... Mam to wszystko, a tak mało brakowało, żebym już nigdy ich nie zobaczyła, więc muszę się cieszyć.
     Dymitr odsunął się po pewnym czasie, (chyba zrobiło mu się niewygodnie). Chciałam usiąść na łóżku, ale nie byłam w stanie. Nie miałam siły się ruszyć. No i działały jeszcze leki, które dostałam od Oleny. Czułam się wycieńczona. Wcześniej, kiedy uciekałam działała adrenalina, przez co nie czułam bólu, ale teraz czuję go. Bardzo mocno.
     - Połóż się. - zachęciłam Dymitra.
     Chciałam czuć jego bliskość, widzieć jego oczy, trzymać jego dłonie. Potrzebowałam go. Naprawdę, bardzo go potrzebowałam. Pragnęłam go, jakby to właśnie on mógł uśmierzyć cały mój ból. Jakby był czarodziejskim lekiem, lub rośliną mogącą wszystko. Mogącą zrobić wszystko. Jakby był Bogiem.
     Dymitr zawahał się. Myślała długo.
     - Nie powinienem. - mówił. - Musisz odpocząć. Nie możesz się ruszać.
     - Posłuchaj mnie, Towarzyszu. Jeśli zaraz nie położysz się tu - poklepałam lekko miejsce obok mnie - ruszę się. Wstanę i sama, własnoręcznie, choćby i siłą, przywiążę cię do tego łóżka.
     Dymitr nie uśmiechnął się mimo mojego małego uśmiechu. Nadal się wahała, ale chyba go przekonałam. Ostrożnie położył się koło mnie i przysunął. Z wielkim ból, przekręciłam się z jego pomocą na bok.
     Jego twarz była tak blisko. Czułam jego oddech na ręce, którą wyciągnęłam w jego stronę. Ciepły, przyjemny oddech; taki kojący. Patrzył na mnie. Oglądał dokładnie na moje ciało. Ja także dokładnie sprawdzałam jego ciało. Przesunęłam dłoniom po jego torsie. Po lewej stronie wyczułam opatrunek. Zmartwiłam się, ale wiedziałam, że Olena porządnie zadbała o syna. Opuściłam rękę, bo zabrakło mi więcej sił. Dymitr zauważył, jak bardzo zmęczona jestem. On chyba zdążył się trochę przespać, ale wiedziałam, że nadal chętnie zapadłby w sen. Pomyślałam, że za chwile możemy się zdrzemnąć. Ale jeszcze nie teraz. Najpierw muszę z nim porozmawiać i nacieszyć się nim jeszcze.
     Dymitr ułożył jedną rękę tak, że obydwoje opieraliśmy na niej głowy. Wyciągnął drugą rękę i muskał opuszkami palców miejsca na szyi, których nie zakrywały opatrunki. Potem przesunął dłoń na moją rękę. Dokładnie sprawdzał wszystkie najmniejsze rany. Chyba chciał sprawdzić mój stan. Pozwoliłam mu zsunąć ze mnie kołdrę i podciągnąć lekko koszulkę. (Dopiero teraz zauważyłam, że ktoś przebrał mnie w świeże ubrania. Sądząc, o tym, że nie miałam spodni i miałam na sobie czystą bieliznę to musiał być Dymitr). Spojrzał na mój brzuch i przeniósł tam dłoń. Ja też spojrzałam na dół. To był okropny widok. Wszędzie opatrunki, rany, siniaki...
     Wzdrygnęłam się. Nie wiem, czy ze wstydu, czy z żałosnego widoku, zaciągnęłam na siebie z powrotem kołdrę. Bielikow jednak zostawił rękę na moim brzuchu przez pewien czas. Muskał moją skórę i wędrował po moim zrozpaczonym ciele. To koiło mój ból. Zupełnie jakby jego dłoń miała nadzwyczajne zdolności. A może ma... 
     Patrzyłam mu prosto w oczy, w jego uspokajające, brązowe oczy, pełne troski i miłości.
     - Jak długo byłam nieprzytomna? - przerwałam ciszę. Podobała mi się ona, uspokajała i wyciszała, ale miałam za dużo pytań, żeby czekać.
     - Półtora dnia. - Dymitr skrzywił się lekko.
     - O półtora dnia za długo... - szepnęłam sama do siebie. 
     Dymitr nie odpowiedział nic, ale miałam wrażenie, że zgadza się ze mną.
     - Jak mnie znaleźliście? - zapytałam ciekawa.
     - Dzięki telefonowi Roberta. - odparł bez namysłu. Czułam, że dla niego to wcale nie było ważne. Wiedziałam, że po prostu cieszył się, że do niego wróciłam. - Zawsze nosił przy sobie komórkę. W prawdzie zabrali mu ją, kiedy był w areszcie, ale najwyraźniej jakimś sposobem podczas ucieczki ją odzyskał. - ...A ja już wiedziałam, że tych dwóch strażników miało duży wpływ na losy Roberta. - Zrozumiałem, że to on cie porwał i skontaktowałem się z kim trzeba. Potem mogłem tylko czekać. Aż do przedwczorajszego wieczoru... kiedy sama się zjawiłaś. - westchnął. Nie rozumiałam westchnięcia w tej chwili. Nie cieszy się, że zdołałam stamtąd uciec? Nie, to nie to. Czy on zadręcza się, że sam nie przyszedł mi z pomocą? Przecież to głupstwo. To on uratował mi życie, narażając swoje zdrowie... Może nawet życie. - Udało ci się... Jak?
     - Sama do końca nie wiem... - szepnęłam.
     Przez następne kilkanaście minut niechętnie opowiadałam o tym jak zbiegłam z tej nory. Nie miałam najmniejszej ochoty wspominać tych chwil, ale wiedziałam, że Dymitr lubi składać sobie wszystko w całość. Poza tym z doświadczenia wiem, że słuchanie takich historii pomaga przy obmyślaniu strategii. I wiem też, że jeśli nie mogłabym o tym mówić (ze względów psychicznych bądź fizycznych) Dymitr nie zmuszałby mnie do tego. Ale chciałam to zrobić. Musiałam komuś opowiedzieć co się stało.
     Kiedyś dusiłam w sobie wszystkie emocje, ale od kiedy poznałam Dymitra stopniowo przyzwyczajam się, że nie muszę radzić sobie ze wszystkim sama. Że są osoby, takie jak Bielikow czy Dragomirówna, którym mogę zaufać. Wiem, że Lissa pomogłaby mi ze wszystkim, ale... cóż, nie oszukujmy się - ona ma swoje problemy, a jest zbyt słaba, żeby targać jeszcze moje. Oczywiście, nie chcę jej obrazić, bo Lissa jest bardzo silna, ale słowo "słaba" obrazuje to, że nie jest niezniszczalna, a mrok jeszcze bardziej nadwyręża jej psychikę. Boję się, że nie poradzi sobie z duchem, więc nie zamierzam jej narażać.
     Skończyłam opowiadać. Nie mówiłam nic o torturach, tego już bym nie wytrzymała. W dodatku niepotrzebnie bym zamartwiała i obarczała tym ukochanego. Dam sobie z tym radę sama.
     Dymitr tak jak nie mówił nic podczas, gdy ja mówiłam, tak teraz także się nie odezwał. Analizował wszystko w myślach. Zamknęłam oczy nie chcąc zdradzić słabości, która czaiła się we mnie jak dziki zwierz, czekając na odpowiednią chwilę. Złapałam Bielikowa za dłoń i ścisnęłam najmocniej jak w obecnym stanie umiałam.
     - Jestem z ciebie dumny. - szepnął mi do ucha. - Bardzo dumny.
     W jego głosie usłyszałam też trochę trenerskiej pochwały, ale przeważała prawdziwa duma. Naprawdę podziwiał mnie za to co zrobiłam.
     - Kocham cię, Roza. - powiedział, ale w jego głosie była gorycz, jakby obwiniał się o to, co się stało. - Bardzo cię kocham.
     Nie odpowiedziałam. Otworzyłam oczy i napotkałam jego pochłaniający mnie wzrok. Przysunęłam się do niego ignorując zawzięty ból, który zdawał się nie odpuszczać ani na sekundę. Ostatni raz dałam się pochłonąć brązowi jego oczu i przytknęłam moje wargi do jego. Tak bardzo tęskniłam za dotykiem jego ust, że teraz nie chciałam odsunąć się od nich nawet na moment.
     Nie zdajemy sobie sprawy z tego co mamy, dopóki tego nie stracimy - kiedy byłam mała wiele razy słyszałam to od kogoś, albo czytałam gdzieś. Mimo to, nie wierzyłam w to. Kolejne mądrości, myślałam. Ale potem uświadamiałam sobie znaczenie tych słów. Najpierw poprzez małe sprzeczki z Lissą, a potem poznałam Dymitra.... i jego przemiana... to było niezwykle bolesne także dla mnie. A teraz po raz kolejny straciłam... tym razem wszystko, a kiedy znów to mam, przysięgam sobie w duszy, że już nigdy więcej tego nie do cenie.
     Ręka Dymitra objęła mnie i zapomniała o ostrożności, przyciągając mnie do siebie. Delikatność nie miała tu już znaczenia, bo smak jego ust koił cały ból wywołany najmniejszymi ruchami. Nasz pocałunek był długi, niezaprzeczalnie pełen troski i miłości, nie żądzy czy pożądania. żadne z nas nie myślało teraz o seksie. Chcieliśmy tylko siebie, ale nie swoich ciał, chociaż dotyk Dymitra był mi bardzo potrzebny. Siebie na wzajem - tylko tyle teraz potrzebowaliśmy. Nie miałam już siły, więc położyłam się na plecy, nie odrywając od ust ukochanego. On pochylił się lekko nade mną.
     Odsunął się jednak powoli, słysząc kroki przy drzwiach. Ucałował mnie w czoło i położył się obok, obejmując mnie. Chyba wyczuł jak bardzo go teraz potrzebuje.
     Do pokoju weszła jego matka z kilkoma jogurtami na tacy i wodą. Widząc nas obydwoje uśmiechnęła się i przystanęła na moment. Potem podeszła do malutkiego stolika i położyła na nim wszystko co niosła.
     - Przepraszam, że przeszkadzam, ale przyniosłam ci coś do jedzenia i picia. - wyjaśniła. - Niestety nie możesz jeść nic innego. Twoje gardło zostało naruszone i zjedzenie nawet tego może sprawić ci lekki ból. Nie chcę cię przestraszyć, Rose, ale kilka dni będziesz musiała żyć tylko na tym.
     Olena zamierzała już wyjść, ale zatrzymałam ją.
     - Zostań. - poprosiłam. - Ty nigdy nie przeszkadzasz.
     Mówiłam prawdę i wiedziałam, że Dymitr się ze mną zgadza. Pokochałam Olenę. A skoro nie mogę mieć teraz przy sobie własnej matki, chcę, żeby to mama Dymitra zajęła tymczasowo jej miejsce. To brzmi samolubnie, ale mam przeczucie, że Olena lubi się mną zajmować. Mam nadzieje, że to nie jest tylko moje wyobrażenie....
     Mama Dymitra przysunęła sobie krzesło do łóżka (po przeciwnej stronie niż jest jej syn) i podała mi jeden z jogurtów i łyżeczkę.
     - Jeśli dasz radę, lepiej będzie jak usiądziesz. - powiedziała. - Dimka, pomóż jej. - nakazała synowi, kiedy zorientowała się, że zamierzam spróbować usiąść.
     Dymitr posłusznie wykonał polecenie mamy, ale wiedziałam, że i bez tego pomógłby mi.
     Powoli, po wielu kombinacjach ustaliliśmy, że najlepiej będzie jeśli oprę się o Bielikowa. Tak, więc Dymitr usiadł na mną i położył swoje nogi po obu moich stronach. Oparłam się o niego, bo po kilku próbach zdecydowałam, że sama nie dam rady usiedzieć. Wszystko mnie bolało, ale kłucia i inne tego typu rzeczy prawie ustąpiły, gdy położyłam głowę na piersi Dymitra. On otoczył mnie rękoma, dając mi poczucie niezwyciężonego bezpieczeństwa i musnął moją głowę, dyskretnie wciągając zapach moich włosów.
     Kiedy ja jadłam i rozmawiałam z jego mamą, on trącał nosem kosmyki moich włosów. Gdy najadłam się już i wypiłam (co prawda bardzo powoli, ale jednak) szklankę ciepłej wody, poczułam się senna.
     - Idziemy spać? - spytał mnie Dymitr.
     - Tak.
     Mimowolnie ziewnęłam.
     - Ja pójdę na dół. - powiedziała Olena. - Zadzwonię do dziewczyn i pewnie posiedzę w salonie. Dimka pamiętaj, za dwie godziny przyjeżdża po nas Karolina. Spakuj swoje rzeczy.
     - Dobrze.
     Olena podeszła do nas i pocałowała mnie w czoło jak prawdziwa, troskliwa matka, której ja osobiście nigdy nie miałam, a której tak bardzo czasem potrzebowałam. Przytuliła także swojego syna, a on przycisnął ją na chwile mocno do siebie, a potem, kiedy już miała odchodzić, pocałował ją w policzek.
     - Odpocznijcie. - powiedziała jeszcze przed wyjściem.
     Zostaliśmy sami. Dymitr wstał i pomógł mi się położyć, a potem sam rozłożył się na łóżku koło mnie. Poprosiłam, żeby się przysunął. Zrobił to z wielką chęcią, a ja wtuliłam się w jego ciepłe ciało.
     - Tęskniłam, tak bardzo za tobą tęskniłam, Towarzyszu. - szepnęłam cichutko, zdławionym i zachrypniętym głosem.
     Potem zasnęłam.
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

     Nowy rozdzialik. Wiem, że krótszy, ale w tym tygodniu był już jeden, więc mam nadzieje, że to trochę pocieszenie. Gdybym jutro miała czas rozdział byłby na pewno dwa razy dłuższy, ale niestety mam już plany, z których nie zamierzam zrezygnować, a rozdział kolejny i tak się niebawem pojawi...
     A no i dziś bez zdjęcia.... Sory. :*

środa, 9 marca 2016

Rozdział 40

Rozdział 40

-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
     Obudziłam się. Nie otwierałam oczu. Bałam się co zobaczę. Roberta pastwiącego się nade mną? Strzygę? Taszę? Wynajętego przez moroja strażnika? A może coś zupełnie innego? Może zobaczę niebo. Może już umarłam, a tortury się skończyły. Może odeszłam już z tamtego świata. Wcale tego nie chciałam. Wolę zostać żywa, z Dymitrem i Lissą. Chronić ich. Ale skoro miałam do wyboru tylko tortury, albo śmierć... wybrałabym to drugie.
     Jednak kiedy otworzyłam oczy zobaczyłam coś czego się nie spodziewałam. Mimo wszystko to wydawało się tak niemożliwe, że przez moment myślałam, że jednak zdołali mnie udusić, a ja wylądowałam w niebie.
     Pierwszym wrażeniem jakie miałam po przebudzeniu było uczycie boskiej przyjemności. Leżałam na czymś niezwykle miękkim, pachnącym różami. Kiedy podniosłam powieki zobaczyłam piękną biel. Biel sufitu. W pierwszym momencie pomyślałam, że to raj, a zaraz potem w mojej głowie pojawiła się myśl, że to podstęp. Odruchowo chciałam się jak najszybciej zerwać, ale nie za bardzo mogłam ruszyć ciałem. Co oni my zrobili?! Poza tym, kiedy napięłam mięśni poczułam ostry ból.
     - Spokojnie. - usłyszałam piękny,  troskliwy i dobrze mi znany kobiecy głos. Przekręciłam lekko głowę i napotkałam opiekuńcze spojrzenie Oleny. Siedziała na fotelu, ale teraz podeszła do mnie. - Nie ruszaj się, bo twoje mięśnie jeszcze nie są do tego gotowe.
     Patrzyłam na nią z otwartymi ustami, nie dowierzając temu co się właśnie dzieje. Matka Dymitra przyglądała mi się z nieurywaną radością i troską. Właśnie... Przeraziłam się. Olena zauważyła to.
     - Gdzie... - mój głos był.... po prostu okropny. Kiedy wypowiadałam to słowo czułam wszystkie mięśnie, które są w szyi. - Gdzie jest Dymitr?
     Poczułam pieczenie pod powiekami. Skoro Olena jest tu, gdzie jest jej syn? Czy to możliwe, że on na prawdę jest z Taszą? Błagam, proszę, żeby to okazało się tylko koszmarem. W tej chwili miałam ogromną nadzieje, że to Robert podstawiał mi te obrazy do głowy.
     Patrzyłam przerażona na kobietę, nie wiedząc co mam myśleć. Przepełniała mnie rozpacz, strach, niepokój... wszystko co złe i negatywne.
     Olena zaniepokoiła się. Najwyraźniej przerażenie miałam wypisane na twarzy. Podeszła do mnie, położyła mi rękę na czole, a drugą złapała za moją dłoń.
     - Spokojnie - powtórzyła. - Dymitr siedział przy tobie już kilka godzin, więc go zmieniłam. Poszedł stąd jakąś godzinę temu, żeby coś zjeść i przespać się przynajmniej chwilkę. Jeśli chcesz mogę pójść...
     - Jeśli śpi, nie budźmy go. - przerwałam cicho kobiecie. Na pewno się o mnie troszczył, kiedy ja spałam. Dopiero teraz zrozumiałam sens słów Oleny. Dymitr! On jest tutaj! Został ze mną i opiekował się mną! Odetchnęłam głęboko, a na mojej twarzy pojawił się lekki, pełen radości uśmiech. Przepełniało mnie szczęście. - Chciałam tylko wiedzieć, co z nim.
     Dampirka zawahała się.
     - Trzyma się dobrze. - odpowiedziała. - Rana szybko się goi, więc w zasadzie wyszedł z tego cało.
     Dobrze... Chwila!
     - Z czego? Jaka rana? Co się stało?
     Kobieta zmarszczyła brwi.
     - Niczego nie pamiętasz?
     - Nie. - odparłam. - Ostatnie co zdołałam zapisać w pamięci to widok tego strażnika, który mnie dusił. Potem zapadłam w ciemność. Ale - przypomniałam sobie coś - zanim straciłam całkowicie przytomność i świadomość usłyszałam jak ktoś mnie woła. Nie jestem pewna, czy to był prawdziwy głos. Ale wydawało mi się, jak gdyby to ani... - nie, stop. To nie anioł. - To był Dymitr. - szepnęłam.
     Tak, to na pewno on! Ten piękny głos. Tęskniłam za nim. Kiedy Robert mnie porwał już pierwszej nocy uświadomiłam sobie, jak bardzo brakuje mi Dymitra. Jego otwartych ramion, które gwarantują mi bezpieczeństwo. Jego ust, pieszczących moje. Jego ciała, tak ciepłego i pięknego...
     Tak bardzo chciałam go zobaczyć, przytulić, pocałować.
     Wróciłam myślami do tego co działo się tu i teraz.
     - Co się stało potem? - zapytałam.
     Olena zamyśliła się na moment.
     - Może opowiem ci wszystko od początku...
     Dowiedziałam się, że szukali mnie od prawie tygodnia, kiedy wpadli na mój trop. Wiedzieli gdzie jestem, ale czekali na dodatkowe wsparcie. Dymitr podobno nie spał prawie w ogóle. Całymi godzinami pracował nad planem uwolnienia mnie. Olena i Bielikow (bo tylko oni tu przyjechali. Jego siostry i ich dzieci zostały w domu. To chyba oczywiste) wynajęli ten dom na kilka dni. Któregoś wieczora usłyszeli coś. Właściwie to Olena. Wyszła na podwórko po drewno. Chciała wyręczyć Dymitra, który i tak miał dużo na głowie. Kiedy usłyszała ciche odgłosy, rozejrzała się wokół. Zauważyła tylko kontury postaci (mnie i strażnika), ale zaalarmowała na wszelki wypadek Dymitra. Ten wybiegł bez zastanowienia - bez kurtki, wsunął tylko szybko buty na nogi i w samej koszulce wybiegł na mróz. W pędzie nakazał Olenie pozostać tutaj, a w razie czego uciekać. Kiedy przybiegł na miejsce szybko zorientował się w sytuacji. Nie miał wyjścia, więc zostawił mnie leżącą na ziemi i zajął się przeciwnikiem. To znaczy przeciwnikami. Napadało na niego czterech strażników. Pokonał dwóch. Reszta wycofała się na rozkaz Roberta. Uciekli. Dymitr miał na piersi dość głęboką i dość rozległą ranę po sztylecie przeciwnika. Na dodatek lekkie wstrząśnienie mózgu po spotkaniu z drzewem. Jeszcze kilka ran po sztylecie. (Wycisnęłam to z Oleny, bo sama nie chciała mi o tym powiedzieć). Potem przyniósł mnie do domu. Olena zajęła się nami. Z tego co mi opowiedziała Dymitr siedział przy mnie przez cały czas, trzymając za rękę. Nie chciał dać się opatrzyć dopóki jego mama nie zrobiła wszystkiego co mogła ze mną.
     Dymitr... Znowu poczułam pragnienie jego bliskości. Ale starałam się o tym zapomnieć. Przecież on też musi odpocząć. Uratował mnie. Musi nabrać sił, potem mu podziękuje.
     - Za kilka godzin wracamy. - dodała na koniec Olena. - Ale od razu po tym jedziemy z tobą do szpitala.
     - To nie jest konieczne. - zaprotestowałam zachrypniętym głosem. Nadal bolało mnie, kiedy coś mówiłam, ale powoli to przechodziło.
     - Jest. - odparła stanowczo kobieta. - Ciężko mi to przyznać, ale miałam wątpliwości czy przeżyjesz, Rose. Rozumiesz? Byłaś w opłakanym stanie. Widziałam wiele ludzi po wypadkach, ale twoje ciało było okropnie zniszczone. Musisz jechać do szpitala. Bez dyskusji.
     Poczułam się jak małe dziecko karcone przez matkę. Ale wiedziałam, że Olena ma trochę racji.
     - Jednak ciekawi mnie pewna sprawa. - dodała po chwili. - Jak udało ci się uchronić twarz od obrażeń. Twoje ręce, nogi, brzuch mają na sobie wiele ran, podczas gdy twoja twarz ma tylko jeden mały siniak o tu. - dotknęła wierzchem dłoni prawej strony mojego czoła.
     - Właściwie to nie wiem. - odpowiedziałam. - W sumie pamiętam jak przez mgłę co się tam działo. I wcale nie chcę wnikać w szczegóły.
     Olena zrozumiała. Nie drążyła dalej tematu, wiedząc, że wcale nie chcę o tym mówić.
     - Jak się czujesz? - zboczyła trochę z nieprzyjemnego tematu.
     - Szczerze... mam różne odczucia. - wyznałam. - Wszystko mnie boli. Każdy najmniejszy ruch, każde słowo. Ale cieszę się, że jestem tu a nie tam. Że czuję tą miękkość kołdry. I... jestem głodna. I trochę zaschło mi w gardle.
     Matka Dymitra uśmiechnęła się łagodnie, delikatnie, troskliwie.
     - To normalne. Po tym c... - urwała nagle, zauważając, że wchodzi na ten drażliwy temat. Udałyśmy, że nic nie powiedziała. - Zaczekaj tu chwilę. Pójdę do kuchni i zrobię ci coś do jedzenia.
     Nie dodała nic więcej. Wyszła i zostawiła mnie samą.
     Spojrzałam na kalendarz na ścianie. Szybko obliczyłam, że więzili mnie tydzień. A także, że zostało nam tylko 4 dni na spędzanie czasu z rodziną Dymitra. Potem musimy wracać na Dwór. Zmarnowałam aż tydzień naszego pobytu, połowę czasu przeznaczonego na Baję. Skarciłam się ostro w myślach za to, że tak łatwo dałam się obezwładnić Robertowi. Dlaczego nie mogę być silniejsza? Wtedy nie byłoby problemu. Dymitr spędzałby czas z rodziną, a ja wraz z nim! Mogło być tak pięknie, ale ja to zepsułam....
     Pewnie dalej myślałabym o tym, gdybym nie usłyszała dźwięku otwieranych drzwi. Czyżbym rozmyślała, aż tak długo, że Olena zdążyła zrobić już jedzenie? Chciałam zobaczyć, kto wszedł, ale kiedy tylko ruszyłam głową pożałowałam tego. Moje ciało przeszyło ukłucie bólu.
     I wtedy go zobaczyłam... Wygląda jak bóstwo. Jego piękna twarz jaśniała teraz i promieniowała, oświetlona delikatnie nikłym światłem wschodzącego słońca. Wydał mi się jeszcze wyższy niż jest. Brązowe, aksamitne włosy okalały jego niemal boską twarz. Jego głębokie oczy błysnęły czymś niezwykłym. Myślałam, że już nigdy nie zobaczę tego troskliwego uśmiechu na jego twarzy.
     Usiadł na łóżku i złapał moją dłoń. Ścisnął ją delikatnie, bojąc się, że mocniejszy uścisk sprawi mi ból.
     - Roza... - szepnął.
     Jego głos, jego dotyk, jego widok... to wszystko sprawiło, że zadrżałam. Ogarnęła mnie fala nieznanego ciepła. Powiedział tylko jedno słowo - moje imię - ale miało ono w sobie taką moc, że niemal poczułam przypływ energii. to było tak mocne...prawie jak coś namacalnego. Pragnęłam usłyszeć coś jeszcze. Cokolwiek. Oby tylko wyszło to z jego ust. Jego głos, i ten cudowny rosyjski akcent, pieściły moje uszy.
     Pochylił się nade mną z uśmiechem ulgi na twarzy. Drugą ręką objął mnie delikatnie i najostrożniej jak tylko mógł przytulił. Wiedziałam, że chciałby przycisnął mnie do siebie z całej siły, ale kontrolował się ze względu na mój stan. Powoli uniosłam wolną rękę. Objęłam go nią i przyciągnęłam najmocniej jak umiałam. Drugą ręką cały czas trzymałam jego dłoń.
     On przysunął się jeszcze i zbliżył swoje usta do mojego ucha. Musnął je lekko.
     - Tak bardzo się bałem...
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

     Trochę krótszy, ale wcześniej. Możecie się też spodziewać normalnego rozdziału w weekend. Mam nadzieje, że ten nie jest najgorszy, ale gdyby tak było.... przepraszam.

jak oni się cieszą, że się znaleźli..... <3