Rozdział 43
Wesołych świąt!
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Z pomocą Dymitra wysiadłam z auta. Chciałam iść już całkiem sama, ale chyba w samochodzie podczas wybuchu radości trochę naruszyłam sobie mięśnie, bo teraz wszystko mnie bolało. Poza tym mimo, że na dworze było jeszcze słońce, dla mnie wszystko zaczęło się ściemniać. Upadłabym, gdyby nie Dymitr. Zareagował błyskawicznie i już po chwili niósł mnie w ramionach. W pewnym momencie zatrzymał się wyraźnie zaniepokojony.
- Mamo - zawołał. - Chodź tu.
Zobaczyłam kątem oka, że Olena podchodzi do nas, ale nie widziałam jej twarzy. Chciałam zapytać się o co chodzi, ale nie mogłam wydobyć z siebie żadnego dźwięku. Gardło piekło niemiłosiernie. Chyba podczas podróży trochę za bardzo się rozgadałam.
Usłyszałam jak Olena coś mówi, a zaraz potem Dymitr, ze mną na rękach szybkim krokiem szedł do szpitala. Tam Karolina poprowadziła nas do odpowiedniej sali. Lekarz z kilkoma pomocnikami już czekał. Dymitr położył mnie na łóżku i został zmuszony do odejścia. Podeszła do niego jedna z lekarek i poprosiła go do sąsiedniego pomieszczenia. Zapewne chciała obejrzeć jego ranę. Do mnie podeszli wszyscy inni. Nie jestem pewna co działo się dalej. Wiem, że czułam się okropnie. Jeszcze nigdy nie byłam tak wykończona. Sen w domku i samochodzie trochę mi pomógł zregenerować siły, a pomoc medyczna Oleny bardzo ulżyła mojemu ciału, ale nadal byłam wyczerpana. Widziałam, że główny lekarz trzyma w ręku strzykawkę. Po ciele przeszedł nieprzyjemny dreszcz. Nienawidzę igieł. Wstrzyknął mi jej zawartość i czekał. Reszta przyczepiała do mnie jakieś dziwne urządzenia. Już po kilku sekundach poczułam, że coś jest nie tak. Zaczynało robić się coraz ciemniej, przestawałam czuć ból. Było.... dobrze. Nie czułam już, co ze mną robią. Po prostu zamknęłam oczy i rozkoszowałam się brakiem bólu.
Ocknęłam się. Błyskawicznie otworzyłam oczy. Nie wiem dlaczego. Nie przeszkadzała mi w tym nawet moja obecna słabość. Zamrugałam szybko powiekami.
Wiem! Już wiem!
Obudziłam się na chwilę jakiś czas temu i niemal natychmiast zasnęłam. Śniła mi się Lissa. To jak na mnie krzyczy. Jak obwinia mnie o to, że nie powiedziałam jej nic o porwaniu i Robercie. Była naprawdę wściekła. Ale nie dlatego, że mogłam stracić życie. Dlatego, że Doru zagrażał innym morojom i dampirom, a ani ja ani Dymitr nic nie zrobiliśmy. Zdenerwowała się, bo przez jej niewiedzę kilkunastu arystokratów mogło stracić życie. Szlag!
To tylko sen, mówiłam sobie.
Teraz dopiero zaczęłam zadawać sobie pytania. Kto wiedział o moim porwaniu? Tylko Dymitr i jego rodzina? Może Dymitr zadzwonił do Abe'a? Czy Lissa wie co się działo?
Nie chciałam, żeby wiedziała. Jest królową ma wystarczająco dużo na głowie. Ale jest też moją przyjaciółką. Jeśli jej by się coś stało (nawet jeśli nie byłabym jej strażniczką) chciałabym o tym wiedzieć. Liss na pewno też chciałaby wiedzieć. Nie mogę myśleć o niej tylko jako o władczyni. Jest też dziewczyną, dzięki której znalazłam cel na całe życie - ochrona jej. Jest dziewczyną, która jako mnie zrozumiała. Kocham ją, jak siostrę. Jesteśmy dla siebie rodziną, to jasne, że chcemy wiedzieć o tym co dzieje się z drugą.
Moje rozmyślania przerwała pielęgniarka. Weszła do sali, wzięła jakoś kartkę ze stolika i podeszła do mnie. Położyła mi rękę na czole, typowym lekarskim gestem, najprawdopodobniej, żeby sprawdzić czy nie mam gorączki i zanotowała coś.
- Jak się pani czuje? - zapytała raczej tylko kontrolnie.
Nie sprawiała wrażenia jakby za bardzo obchodził ją mój stan zdrowia. Byłam dla niej po prostu kolejną pacjentką. No cóż... chyba nie zostaniemy przyjaciółkami, pomyślałam ironicznie, szkoda.
- Nie wiem. - odpowiedziałam bez zastanowienia. Widząc wzrok kobiety, stwierdziłam, że chyba lepiej dodać coś jeszcze. - Boli mnie, kiedy mówię, ale już nie czuję tego cholernego kłucia. Trochę boli mnie głowa, ale nie mam zawrotów. No i czuję się trochę jak na haju.
Pielęgniarka notowała wszystko co mówię.
- To normalne. - odparła dość sucho. - Podali ci coś na podobieństwo środków odurzających. To wrażenie potrwa jeszcze maksymalnie godzinę. Potem będzie normalnie.
Podeszłą do monitora i oglądała kolorowe kreski, które na nim są. Dodała coś do kroplówki i skierowała się ku drzwiom.
- Zaraz przyjdzie do pani lekarz i rodzina. - rzuciła wychodząc.
Uhg... nareszcie poszła, pomyślałam, kiedy drzwi się zamknęły.
Zostałam sama. Prawdę mówić w sali nie było nic wartego mojej uwagi. Ściany były typowo białe. Nie było telewizora. Zamiast niego na szafce stał wazon z kwiatami, który jak się domyślam umieszczono we wszystkich salach, żeby poprawić tym nastrój. Szczerze? To w ogóle nie działa. To miejsce nadal wydaje mi się tak samo.... sterylne. W powietrzu unosił się zapach leków. I tylko to. Nawet świeże tulipany, nie zdołały zamaskować tego zapachu. Ja leżałam na niewygodnym łóżku, przykryta, biało-niebieską, cieniutką kołdrą.
Klamka się poruszyła.
Spojrzałam w stronę drzwi. Do sali wszedł lekarz. Podszedł do mnie z uśmiechem na twarzy. Szczerym uśmiechem. Hmm, przynajmniej on wygląda na miłego.
- Cieszę się, że się pani obudziła. - powiedział. - Mam nadzieje, że czuje się pani lepiej niż poprzednio.
- Tak. - odpowiedziałam. - Jest lepiej.
- To dobrze. Nazywam się Gale Hudson i jestem pani głównym lekarzem. - przedstawił się.
Fajne imię, pomyślałam.
- Rosemarie Hathaway. - przedstawiłam się.
Nie znoszę mojego pełnego imienia, ale w tej sytuacji chyba należało go użyć.
Doktor uśmiechnął się cwanie.
- Hathaway. - powtórzył po mnie. - Rose Hathaway. Niech zgadnę. A twój towarzysz z raną na klatce piersiowej to Bielikow, prawda? Dymitr Bielikow?
Zatkało mnie...
- Tak, ale skąd....
On jest morojem! Tak! Leki tak bardzo przytępiły moje zmysły, że nie zwróciłam uwagi na jego bladą cerę, ani na to jaki jest wysoki. Teraz to widzę. Szlag! Przez te leki jestem... nieczujna!
Doktor Gale był wyraźnie rozbawiony moją reakcją.
- Gratuluję. - na początku nie wiedziałam o co chodzi. - Słyszałem o nowym dekrecie. Brawo! Udało Wam się! Oglądałem wasze przemówienie. To było chyba niedługo przed świętami... Byliście niezwykle przekonujący. Wszyscy w okolicy i nie tylko tu, uważają was za bohaterów. Wiele o Was słyszeliśmy. Macie niezwykłą historię. Obydwoje - każdy z osobna i razem. - moroj wydawał się naprawdę zafascynowany nami. A ja przeżyłam mały szok. Nie spodziewałam się, że jesteśmy rozpoznawalni. W prawdzie każdy kojarzył nazwiska strażników królowej i jej partnera, ale to co mówi ten lekarz wcale nie wygląda na zwykłe rozpoznanie. - Jesteście niesamowici. Osobiście uważam, że tylko dzięki waszej przemowie udało się ustalić nowe prawa. To zaszczyt Cię poznać, strażniczko Hathaway.
Zaskoczył mnie ogromny szacunek jaki okazał mi lekarz. Jest ode mnie co najmniej dwa razy starszy, a mimo to, wydaje się jakby uważał mnie za kogoś bardzo ważnego.
- A teraz przejdźmy do twojego stanu zdrowia. - zaczął już z pełną powagą. - Nie mam pojęcia co dokładnie się z panią działo, strażniczko hathaway, ale nie wygląda to dobrze. - wyznał. - Zrobiliśmy pani kilka operacji. Powiem szczerze, tylko pani twarz tak na prawdę nie ma obrażeń. Nie może pani pracować jeszcze przez co najmniej... No cóż, prawdę mówiąc zapomniałem już, w jakim czasie goją się rany dampirów, więc porozmawiam na ten temat z panią Oleną i strażnikiem Bielikowem. W każdym bądź razie... dostałem ostrzeżenie, że nie będzie pani chciała długo u nas gościć.
To była prawda.
- Tak. Wolałabym wrócić do domu. - powiedziałam.
Lekarz Hudson przysunął sobie krzesło i usiadł koło mnie.
- Nie może pani latać samolotem jeszcze przez... zapewne kilka dni, więc radziłbym zostać do końca tygodnia tam gdzie pani się zatrzymała. Wnioskuje, że jest to dom rodziny Bielikowów. - dodał, jakby sam do siebie. - Jeśli mowa o wróceniu do nich to mogę wypuścić panią najwcześniej jutro.
Zaciekawiło mnie coś.
- Ile już tu jestem? - zapytałam.
- Czterdzieści osiem godzin. - odpowiedział moroj.
Nie tego się spodziewałam. myślałam, że jestem tu co najwyżej niecały dzień. Cóż... ale można to jakoś wykorzystać.
- Skoro jestem tu już tak długo, to nie ma sensu mnie dłużej przetrzymywać.- stwierdziłam. - Czuję się na tyle dobrze, że chyba mogę wrócić do domu, prawda?
Lekarz popatrzył na mnie przenikliwie. Nie wiedziałam co sobie myśli. Nagle wybuchnął śmiechem.
- Mieli racje. - Kto? Zmarszczyłam brwi. - Błąd, strażniczko Hathaway. - odpowiedział na moje pytanie. Niestety nie tak jak tego oczekiwałam. - Musi tu pani jeszcze zostać. Rozumiem, że jest pani najlepsza, ale jednak zalecałbym bardziej zadbać o swój stan zdrowia.
- Nie, wcale nie chodzi o moje umiejętności - tłumaczyłam się. - Po prostu uważam, że mogę już iść do domu. Wiem, że to pan jest lekarzem i lepiej się na tym zna, ale naprawdę zależy mi na jak najwcześniejszym wyjściu do domu. Zostało mi niewiele czasu an spędzanie go z rodziną Bielikowów, a niedługo wracam do pracy, na Dwór i zależy mi na tym, żeby być z nimi.
Fakt, starałam się wziąć tego lekarza trochę na litość, ale nie kłamałam całkowicie. Naprawdę chciałam pobyć jeszcze z rodziną Dymitra zanim wyjedziemy. Nie przyjechałam tu po to, żeby utrudniać im życie tylko, żeby przywieźć tu ich ukochanego mężczyznę i odwiedzić ich. Lecz nie tak jak ostatnio, ale odwiedzić tak jak wpada się z wizytą do starych przyjaciół, lub swojej rodziny.
Doktor Hudson uśmiechnął się szarmancko. On chyba lubi kobiety...
- Dobrze. - odpowiedział z westchnieniem. - Zobaczę co da się zrobić i przedyskutuje to z, od niedawna już oficjalnie, pani rodziną, jak mniemam.
Kiwnęłam głową i uśmiechnęłam się w podzięce.
Moroj wyszedł kręcąc głową i jeśli się nie przesłyszałam, mrucząc "tak, to zdecydowanie Hathaway". No cóż, jestem bardzo rozpoznawalna jak widać.
Leżałam sama jakieś dwadzieścia minut, kiedy drzwi się otworzyły. I... o nie! W szpitalu?!
- Dymitr! - krzyknęłam karcąco.
Paradował po szpitalu w samych spodniach. Na klatce piersiowej miał spory opatrunek wielkości dwóch, może trzech pięści. Podszedł do mnie i usiadł na krześle. Wydawało się jakby nie usłyszał, że na niego wrzasnęłam.
- Hej, posłuchaj - zaczęłam podnosząc się na łokciach - jeśli koszulka tak bardzo ci przeszkadzała to trzeba było powiedzieć to mi, a nie zdejmować ją w szpitalu i chodzić tak, żeby inni widzieli to, co jest dla mnie.
Tym razem podziałało. Dymitr zaśmiał się cicho.
- Lekarz kazał mi na razie jej nie zakładać. - wytłumaczył. - Inaczej przesiąknęłaby smrodem i tą maścią, a potem nie od prał bym plam, a to jedna z moich ulubionych koszulek.
Przewróciłam oczami.
- I dlatego pozwalasz innym delektować się tym widokiem? - wskazałam na jego tors. - Poza tym, to na pewno był lekarz? Może to jakaś pani doktor poradziła ci chodzić bez koszulki? Wtedy nie ufałabym jej.
Dymitr uśmiechnął się szeroko.
- Jestem pewny, że to lekarz zalecił mi zdjęcie koszulki. I... on mnie rozpoznał.
- Nazywał się Gale Hudson?
- Możliwe. - Bielikow zmarszczył brwi. - O co chodzi?
- Nie, nic takiego. - zapewniałam. - Mnie też rozpoznał. Chwila... chyba nie on, smarował cię maścią, prawda?
Uśmiech nie schodził z twarzy dampira. Kocham tak droczyć się z Dymitrem.
- Nie, to nie on.
- W takim razie robiła to jakaś pielęgniarka. - wywnioskowałam. - Wiedziałam!
Udawałam zazdrosną, żeby odwrócić uwagę Dymitra od mojego stanu zdrowia. Poza tym często to robiłam. Uśmiechał się wtedy inaczej. Całował inaczej. I często robił rzeczy, na które normalnie by sobie nie pozwolił, tylko po to, aby mnie przekonać o swojej wierności. Nie musiał, oboje to wiedzieliśmy. Lecz oboje lubiliśmy też droczyć się ze sobą. Aczkolwiek myśl o tym, że wszystkie pacjentki i pielęgniarki mogą patrzeć się na nagi tors mojego faceta na prawdę budziła we mnie zazdrość.
- Hej! A co ja mam powiedzieć? - spojrzałam na Dymitra. - Ekipa, która przeprowadzała twoje operacje, składała się z samych mężczyzn.
Prawdę mówiąc nie pomyślałam o tym w ten sposób. Dla mnie byli to tylko lekarze, aczkolwiek było kilku młodych, którzy dla Dymitra mogli być potencjalnym zagrożeniem.
- Chyba nie myślisz, że wybiorę sobie lekarze, Towarzyszu - prychnęłam. - Wolę rosyjskich strażników.
Dymitr nachylił się z niepewnym uśmiechem i musnął lekko moje usta. Miałam ogromną ochotę go dotknąć. Chciałam mieć go dla siebie. Ale w szpitalu... to nie było możliwe.
Bielikow odsunął się trochę, potem usiadł na krześle i złapał mnie za rękę. Po chwili do sali weszły Olena i Karolina.
- Jak się czujesz? - zapytały.
Lekarz popatrzył na mnie przenikliwie. Nie wiedziałam co sobie myśli. Nagle wybuchnął śmiechem.
- Mieli racje. - Kto? Zmarszczyłam brwi. - Błąd, strażniczko Hathaway. - odpowiedział na moje pytanie. Niestety nie tak jak tego oczekiwałam. - Musi tu pani jeszcze zostać. Rozumiem, że jest pani najlepsza, ale jednak zalecałbym bardziej zadbać o swój stan zdrowia.
- Nie, wcale nie chodzi o moje umiejętności - tłumaczyłam się. - Po prostu uważam, że mogę już iść do domu. Wiem, że to pan jest lekarzem i lepiej się na tym zna, ale naprawdę zależy mi na jak najwcześniejszym wyjściu do domu. Zostało mi niewiele czasu an spędzanie go z rodziną Bielikowów, a niedługo wracam do pracy, na Dwór i zależy mi na tym, żeby być z nimi.
Fakt, starałam się wziąć tego lekarza trochę na litość, ale nie kłamałam całkowicie. Naprawdę chciałam pobyć jeszcze z rodziną Dymitra zanim wyjedziemy. Nie przyjechałam tu po to, żeby utrudniać im życie tylko, żeby przywieźć tu ich ukochanego mężczyznę i odwiedzić ich. Lecz nie tak jak ostatnio, ale odwiedzić tak jak wpada się z wizytą do starych przyjaciół, lub swojej rodziny.
Doktor Hudson uśmiechnął się szarmancko. On chyba lubi kobiety...
- Dobrze. - odpowiedział z westchnieniem. - Zobaczę co da się zrobić i przedyskutuje to z, od niedawna już oficjalnie, pani rodziną, jak mniemam.
Kiwnęłam głową i uśmiechnęłam się w podzięce.
Moroj wyszedł kręcąc głową i jeśli się nie przesłyszałam, mrucząc "tak, to zdecydowanie Hathaway". No cóż, jestem bardzo rozpoznawalna jak widać.
Leżałam sama jakieś dwadzieścia minut, kiedy drzwi się otworzyły. I... o nie! W szpitalu?!
- Dymitr! - krzyknęłam karcąco.
Paradował po szpitalu w samych spodniach. Na klatce piersiowej miał spory opatrunek wielkości dwóch, może trzech pięści. Podszedł do mnie i usiadł na krześle. Wydawało się jakby nie usłyszał, że na niego wrzasnęłam.
- Hej, posłuchaj - zaczęłam podnosząc się na łokciach - jeśli koszulka tak bardzo ci przeszkadzała to trzeba było powiedzieć to mi, a nie zdejmować ją w szpitalu i chodzić tak, żeby inni widzieli to, co jest dla mnie.
Tym razem podziałało. Dymitr zaśmiał się cicho.
- Lekarz kazał mi na razie jej nie zakładać. - wytłumaczył. - Inaczej przesiąknęłaby smrodem i tą maścią, a potem nie od prał bym plam, a to jedna z moich ulubionych koszulek.
Przewróciłam oczami.
- I dlatego pozwalasz innym delektować się tym widokiem? - wskazałam na jego tors. - Poza tym, to na pewno był lekarz? Może to jakaś pani doktor poradziła ci chodzić bez koszulki? Wtedy nie ufałabym jej.
Dymitr uśmiechnął się szeroko.
- Jestem pewny, że to lekarz zalecił mi zdjęcie koszulki. I... on mnie rozpoznał.
- Nazywał się Gale Hudson?
- Możliwe. - Bielikow zmarszczył brwi. - O co chodzi?
- Nie, nic takiego. - zapewniałam. - Mnie też rozpoznał. Chwila... chyba nie on, smarował cię maścią, prawda?
Uśmiech nie schodził z twarzy dampira. Kocham tak droczyć się z Dymitrem.
- Nie, to nie on.
- W takim razie robiła to jakaś pielęgniarka. - wywnioskowałam. - Wiedziałam!
Udawałam zazdrosną, żeby odwrócić uwagę Dymitra od mojego stanu zdrowia. Poza tym często to robiłam. Uśmiechał się wtedy inaczej. Całował inaczej. I często robił rzeczy, na które normalnie by sobie nie pozwolił, tylko po to, aby mnie przekonać o swojej wierności. Nie musiał, oboje to wiedzieliśmy. Lecz oboje lubiliśmy też droczyć się ze sobą. Aczkolwiek myśl o tym, że wszystkie pacjentki i pielęgniarki mogą patrzeć się na nagi tors mojego faceta na prawdę budziła we mnie zazdrość.
- Hej! A co ja mam powiedzieć? - spojrzałam na Dymitra. - Ekipa, która przeprowadzała twoje operacje, składała się z samych mężczyzn.
Prawdę mówiąc nie pomyślałam o tym w ten sposób. Dla mnie byli to tylko lekarze, aczkolwiek było kilku młodych, którzy dla Dymitra mogli być potencjalnym zagrożeniem.
- Chyba nie myślisz, że wybiorę sobie lekarze, Towarzyszu - prychnęłam. - Wolę rosyjskich strażników.
Dymitr nachylił się z niepewnym uśmiechem i musnął lekko moje usta. Miałam ogromną ochotę go dotknąć. Chciałam mieć go dla siebie. Ale w szpitalu... to nie było możliwe.
Bielikow odsunął się trochę, potem usiadł na krześle i złapał mnie za rękę. Po chwili do sali weszły Olena i Karolina.
- Jak się czujesz? - zapytały.
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
I jak rozdział? Wiem, że trochę znowu krótszy niż powinien być, ale to dlatego, że planuję dodać kolejny w tym tygodniu. ;)
Tęsknie za tym!!! Wy też???
Oni trenowali... tak... tak... No nwe wiem jak to powiedzieć.
Chciałabym zobaczyć ich trening... Ale z tego co wiem są tylko zdjęcie, chyba, że o czymś nie wiem...
PS. Idealnie strażnicy królewscy <3
Jeszcze raz Wszystkiego Najlepszego z okazji Świąt <3
Wzajemnie! Życzę dużo weny i szczęścia. Rozdział piękny. Zazdrość okazująca zazdrość jest zabawna. Czekam na next.
OdpowiedzUsuńŚwietny. Dobrze, że Rose z tego wyjdzie. Puściłaś Dymitra po szpitalu BEZ KOSZULKI!! Jak mogłaś. Choć on też jest zazdrosny. Miło. Liss. Rose musi jej powiedzieć. Mam nadzieję, że następny szybko się pojawi. Wiesz do końca tygodni trzy dni. czekam i życzę weny. :-*
OdpowiedzUsuńMańka super rozdział.Rose i Dymitr po prostu <3 Romitri nie no wiesz,że ja kocham jak oni są razem.Rozdział świetny.Szkoda,że ni dłuższy ale jak ma pojawić się jeszcze jeden to spoko.Życzę weny i czekam na następny.
OdpowiedzUsuńPs.Dziękuję i wzajemnie
Świetnie piszesz :-) super rozdzial czekam na następny :-) Wesołych Świąt :-)
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję 💙💙
OdpowiedzUsuńMogłoby być trochę więcej komentarzy, ale spoko. 😂😂 Ja wiem, ze to nie są arcydzieła 😂😂😂
Karinga, wiem i uwierz mi - zdążę 😉