Rozdział 39
Tak na umilenie sobotniego wieczoru. Ten rozdział jest dla wszystkich KoMeNtUjĄcYcH moje bazgrołki :D Dziękuje i życzę miłego czytania.
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Mój plan nie był idealny, ale innego tymczasowo nie miałam. A muszę sobie jakoś poradzić. Mogłabym tak czekać na pomoc, ale nie wiadomo kiedy ona przyjdzie, i czy w ogóle przyjdzie, a ja nie zamierzam tu tkwić i pozwalać się torturować. Co to, to nie.
Dość długo zastanawiałam się jak stąd uciec. Nie będzie łatwo, wiem to. Ale dam rade. Na początku chciałam przejść przez okno, ale jakim sposobem mam przecisnąć się przez kraty. W końcu, po kilku nie udanych próbach zrezygnowałam z wyważania krat, bo i tak nic to mi nie dawało. Zabierało tylko energię.
Wciąż byłam słaba. Bardzo słaba. Codziennie tracę zbyt dużo krwi, żeby mieć energię. Wszędzie mam siniaki, poparzenia, rany. Wszystko mnie piecze, a każdy najmniejszy ruch, sprawia mi okropny ból. Gorzej cierpiałam tylko, kiedy postrzeliła mnie Tasza. Wszystko rwie mnie, ciągnie, piecze, boli, ciągnie. Najchętniej skończyłam bym z tym wszystkim i nie byłoby problemu, ale to jest za proste. A ja nie wybieram łatwych opcji. Łatwe rozwiązania są dla tchórzy. A nie jestem nim. Nie jestem przegrana. Jestem po prostu w trudnej i skomplikowanej sytuacji. Ale wybrnę z niej. Uda mi się. Za walczę. W końcu mam dla kogo. Lissa, Eddie, Adrian, rodzice, inni przyjaciele, nawet Christian. (Tęsknie za jego ciętymi ripostami). Może nawet Dymitr ciągle mnie kocha. Może tylko go otumanili. A może to wszystko sobie wyobraziłam. Może To był tylko sen. Może to nigdy się naprawdę nie wydarzyło. Po prostu mój umysł chce mnie całkowicie wykończyć. Tak, to prawdopodobne.
Mój plan polegał na zaskoczeniu przeciwnika. Muszę tylko znaleźć odpowiedni moment i zebrać siły. Tak. Tylko tyle. A może aż tyle... Nie ważne. Po prostu muszę się stąd wydostać.
Przez kilka dni starałam się jak najwięcej odpoczywać i ignorować ból zadawany przez Roberta i wiernych mu ludzi i nie tylko. Doru nie ograniczał się tylko do tortur cielesnych. Wnikał do mojego umysłu i tworzył okropne obrazu. Takie jak Dymitr z Taszą w łóżku, martwa Lissa i wiele innych rzeczy związanych z także z rodziną Bielikowów. Pokochałam ich, a Robert doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Używał swoich zdolności, żeby przekonać mnie do swojego zdania i spróbować mnie przełamać. Nie udało mu się, mimo, iż świadomość tego, że te obrazy były tylko w mojej podświadomości dochodziła do mnie dopiero po kilkunastu godzinach.
Któregoś dnia Rober wiedząc, że nie jestem głupia i wiem co robi, spróbował poprzeć te wydarzenia swoimi słowami.
- Twój Rosjanin kazał przekazać, że zawiódł się na tobie. - powiedział. - Mówił, że myślał, że jesteś bardziej dojrzała i mądrzejsza. Że nie rozumie dlaczego odrzucił Tasze i zastąpił ją tobą.
- Kłamiesz! - wrzasnęłam wtedy.
- Naprawdę? - spytał spokojnie. - Czy wyglądam jakbym kłamał? Uważasz, że chcę zniszczyć twoją miłość. Chcę tylko ciebie jako wspólniczki. Nie obchodzi mnie twoje życie prywatne dopóki nie przeszkadza ono mojemu planu....
Od tamtej rozmowy sama już naprawdę nie wiem co jest prawdą, a co wyobrażeniem. Gubię się we wszystkim. Nie wiem czy uda mi się stąd uciec, ale muszę spróbować. Jeśli mnie złapią, mogę mieć tylko nadzieje, że od razu mnie zabiją, a nie będą kontynuować tortur.
Czekałam na tę chwilę kilka dni. Szykowałam się całymi godzinami i spałam kiedy tylko można, żeby dodać sobie sił i energii. Wymagało to ode mnie wiele samokontroli. Trzymanie języka za zębami, żeby uniknąć kolejnych kar było ciężkie. Zwłaszcza, że cała ta banda skutecznie utrudniała mi to zadanie. Ale jakimś cudem mi się udało. Jednak największy cud będzie, kiedy uda mi się stąd uciec. Przyrzekam, że jeśli wydostanę się z tej dziury w niedziele pójdę do kościoła i podziękuje Bogu za to, że zostawił mnie przy życiu.
Dopiero teraz dotarło do mnie jak bardzo chcę ciągle żyć. Nie chcę umierać. A już na pewno nie zabita przez nich, ani nie tu. Jeśli pisanie jest mi teraz umrzeć chcę to zrobić na łóżku we własnej sypialni otoczona najbliższymi. Ale... przecież ja wcale tego nie chcę. Skarciłam się w myślach za użalanie się nad sobą i rozmyślanie nad tym wszystkim, i wzięłam się w garść.
Przygotowałam się i ustawiłam na wcześniej zaplanowanym stanowisku.
Z tego co wiem, a raczej co ustaliłam umownie sama ze sobą, za chwile powinien przyjść do mnie jeden z tych młodych strażników, których wykupił sobie Robert, z jedzeniem dla mnie. Chłopaki są świeżo po szkoleniu, co sprawia, że walka z jednym z nich będzie łatwiejsza niż pokonanie chociażby rozwścieczonej przeszkolonej morojki.
Czekałam... Czekałam...
Już miałam usiąść, kiedy usłyszałam ciche kroki. Z każdą sekundą stawały się coraz głośniejsze. Odgadłam trafnie, że to młody dampir, niosący dla mnie pożywienie. Po chwili usłyszałam jak zamek w drzwiach się otwiera. Oblał mnie zimny pot. Teraz albo nigdy, Rose, powtarzałam sobie nieustannie w myślach, dasz rade. Odczułam wielką presję, jaką sama na siebie nałożyłam kilka dni temu. Wiedziałam, że to nie będzie łatwe zadanie, lecz właśnie w tej chwili poczułam jak bardzo trudne jest to co mam zrobić.
Tu już, pomyślałam, kiedy ktoś nacisnął klamkę. Drzwi się powoli otworzyły. Spięłam się gotowa do ataku. W ręku miałam pręt, który kiedyś tu zostawili. Dla nich był bezużyteczny, a mi może uratować życie. Ścisnęłam mocniej prowizoryczną broń i czekałam na rozwój akcji.
Zza drzwi wyłaniała się powoli młoda sylwetka nowego strażnika Roberta. Szlag! To ten blondyn. Chłopak mimo że jest po stronie Roberta okazuje mi najwięcej sympatii, jeśli mogę to tak określić. Nie bije mnie i zawsze daje mi dużo więcej jedzenia niż reszta.
Przykro mi, powiedziałam do niego w myślach, ale wybieram moje życie.
Zanim zdążył się zorientować o co chodzi uderzyłam go w głowę stalowym prętem. Padł na ziemie jak martwa mucha, rozwalając przy tym jedzenie. Aż pociekła mi ślinka. Nie jadłam od dawna, w brzuchu strasznie mi burczało. To była największa porcja jaką dostałam odkąd tu jestem. To znaczy byłaby... W tej chwili zjadłabym wszystko, ale to nie była odpowiednia chwila na jedzenie. Jeśli za kilka minut młody nie wróci na górę ktoś zorientuje się, że coś jest nie tak i tu przyjdzie. Muszę działać szybko. Tak, żeby wróg się tego nie spodziewał. Od Dymitra nauczyłam się wielu rzeczy, ale w tej chwili przypomniała mi się tylko jedna zasada. Nie do końca pamiętałam jej treść, ale chodzi w niej o to, żeby najpierw przeżyć, a potem zając się resztą i martwić się co dalej. I właśnie to teraz zrobiłam. Starając się nie myśleć o jedzeniu wybiegłam z pomieszczenia.
Okazało się, że reszta budynku jest zwykłym domem, a ja jestem w piwnicy. Kiedy zaglądałam ostrożnie za każde kolejne drzwi zastawałam w nich albo słoiki z przetworami, albo stare nieużywane graty, takie jak: sanki, narty, połamane łopaty do odśnieżania i tak dalej. Stwierdziłam szybko, że albo ktoś tu kiedyś mieszkał, albo Robert i reszta zadbali o pozory. W pewnym momencie usłyszałam kroki. Spanikowałam. Wszystko mnie bolało, ale nagły przypływ adrenaliny sprawił, że nie czułam tego aż tak bardzo. Wpadłam szybko do pierwszego lepszego pomieszczenia, zamknęłam drzwi, przekręciłam klucz i na wszelki wypadek schowałam się za stertą zniszczonych nart. Usłyszałam jak dwie osoby rozmawiając przeszły koło moich drzwi, nie zdając sobie sprawy z tego, że jest za nimi uciekinierka i poszli dalej. Nagle zaczęłam panikować. A jeśli oni pójdą do pomieszczenia, w którym byłam wcześniej? Jeśli zorientowali się, że młody strażnik nie wrócił?
Odczekałam kilka minut. Nie słyszałam krzyków, ani niczego co mogłoby wskazywać na to, że odkryli moją ucieczkę. Odetchnęłam z ulgą. Rozejrzałam się po pomieszczeniu szukając czegoś, co mogłoby mi pomóc się stąd wydostać. Nie chciałam wychodzić z powrotem na korytarz, ale nie miałam innego wyjścia, przecież tylko tak....
Okno!!!
Dopiero teraz zorientowałam się, że tutaj jest okno. Było nieduże, ale na tyle szerokie, że mogłabym się przez nie przecisnąć. Nie było zabezpieczone kratami, ani niczym innym. To było zwykłe okno!!!
Dopadłam go błyskawicznie. No dobra... na tyle szybko na ile mogłam w moim stanie. Zaraz potem zorientowałam się w sytuacji. Okno było zwykłe. Ono nie stanowiło dla mnie wyzwania. Problemem było to, co za nim. Za oknem rozciągał się drut kolczasty! Ludzie, kto w dwudziestym-pierwszym wieku rozwija drut kolczasty wokół domu?! Oszacowałam, że jeśli uda mi się w miarę zwinnie przejść nad drutem, a raczej przeczołgać się, to nawet w moim stanie mam szanse ominąć to dziadostwo. Mogłabym też wyjść przez korytarz i na górę, ale nie znam tego budynku i zanim bym wyszła na pewno natknęłabym się na kogoś. A wtedy musiałabym go unieszkodliwić. A wtedy na pewno ktoś usłyszałby jakieś dźwięki i przyszedł by sprawdzić o co chodzi. A ja nie mam tyle siły, żeby walczyć z kimkolwiek.
Nie tracąc czasu powoli otworzyłam okno. Uległo mi bezproblemowo. Gorzej było później. Okno znajdowało się na równej wysokości z ziemią. Nad oknem było coś... nie wiem co, ale coś co nie pozwalałoby mi się wyprostować. Tak więc jedynym wyjściem było przejście nad drutem. To nie było zbyt proste. Kiedy byłam już ułożona i gotowa do przejścia noga obsunęła mi się z nart, o którą ją oparłam, a ręce odmówiły mi posłuszeństwa i nie udało mi się uchronić od upadku.
Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie fakt, że trzymałam głowę nad drutem kolczastym. Upadłam na niego. Ostre końce wbiły się w moją szyję. Na chwile straciłam oddech. Nie mogłam zaczerpnąć powietrza. Błagałam w myślach, żeby nic nie uszkodziło mi tętnicy. Czułam piekielny ból, kiedy wyszarpywałam się z pułapki. Cholernie mnie bolało. Kiedy wreszcie się oswobodziłam i dostałam taką szansę, łapczywie wciągałam powietrze. Dotknęłam palcami szyi. Była cała zakrwawiona i rozszarpana. Szlag! Jak to boli! Miałam okropne problemy z oddychaniem.
Kiedy otrząsnęłam się trochę, spróbowałam jeszcze raz. Tym razem szybciej i sprawniej. Udało się! Prawie... Kiedy już prawie przeszłam cała nad drutem, chciałam zabrać jedną nogę, ale moje ciało nie wytrzymało reszty ciężaru i zahaczyłam drugą nogą o kolce. Cholernie piekło i szczypało. Zacisnęłam zęby, żeby nie wrzasnąć z bólu, wyrwałam nogę i poszłam przed siebie. Chciałam jak najszybciej odejść z tego miejsca. Nie mogę się zatrzymywać.
Nawet nie wyobrażałam sobie, że można się tak cieszyć z wolności.
Nie mogłam biec. Byłam za słaba - kręciło mi się w głowie, wszędzie widziałam czarne plamki, a szyja i noga po spotkaniu z drutem kolczastym były w opłakanym stanie. Nie wiem jakim cudem, ale ostrza nie wbiły się w najważniejsze miejsce, więc mimo, że przychodziło mi to z wielkim wysiłkiem, mogłam oddychać. Szłam jak najszybciej mogłam zostawiając za sobą na śniegu plamy krwi.
Kiedy przywieźli mnie tutaj już nie miałam na sobie kurtki. Zostałam w samej bluzie. Cały czas byłam w tych samych ubraniach, w których byłam na kuligu. Tylko teraz były mokre, brudne i podarte. Zupełnie do niczego.
Po dwóch kilometrach (chyba, nie jestem pewna, czy w tym stanie umiem określić odległości jaką przebyłam) dopadły mnie wątpliwości. Byłam na kompletnym odludziu,. Jeśli nie znajdę jakiegoś domu umrę tu - wykrwawię się, albo zamarznę.
Nie wiem ile już tak szłam, ale słońce powoli zaczęło zachodzić za horyzont. W prawdzie do zachodu zostało jeszcze wiele czasu, ale muszę coś szybko wymyślić.
Usłyszałam coś.
Nie chciałam się zdradzać, więc nie odwracałam się. Coś przebiegło w krzakach jakieś pięćdziesiąt metrów ode mnie. Za wolne jak na strzygę. Odetchnęłam. To na pewno nie było też zwierzę. Wiem! Robert na pewno wysłał po mnie tych dwóch, których poznałam na Dworze. Tak, jestem tego pewna. Szlag! Mogłam przewidzieć, że kogoś po mnie poślą. Muszę się gdzieś schować, ale gdzie. Najprościej byłoby ich zgubić, ale jak? Nie mogę im uciec, bo nie mam siły na bieganie. Na szczęście rany przestały krwawić. Kolejnym problemem jest to, że powinnam coś zjeść i coś wypić. Byłam coraz bardziej głodna. Poza tym gdybym coś zjadła odzyskałabym trochę energii. I krwi.
Dampir ciągle mnie szpiegował, Wiedziałam to, ale nie dawałam tego po sobie poznać. Gdyby wróg wiedział, że zdaję sobie sprawę z jego obecności, zaatakowałby mnie natychmiast.
Szłam dalej jeszcze przez kilka kilometrów. Strażnik już mnie nie obserwował. Chyba udało mi się go zgubić. Przynajmniej mam taką nadzieje.
Wszystko było białe. Wszędzie tylko śnieg. Nigdzie nie było żadnej drogi, czy domu. Czegokolwiek co oznaczałoby ludzi. W końcu zauważyłam światło. blade światło. W prawdzie dojście do jego źródła zajęło mi długi czas, ale koniec końców udało mi się. To był dom. Zwykły dom z małym podwórkiem. A za nim była droga. Pomyślałam, że mogliby się mnie wystraszyć i chciałam iść drogą, ale kiedy doszło do mnie, że nie wiem ile jest do... czegokolwiek zrezygnowałam z tego pomysły. Stwierdziłam, że równie dobrze inni ludzie mogliby się mnie przestraszyć, więc wybrałam ten dom.
Dzieliło mnie od niego już tylko kilkanaście metrów, kiedy usłyszałam śmiech. Odkręciłam się gwałtownie. Zza drzew wyszedł Robert i straszy strażnik. Doru uśmiechał się, bezczelnie napawając się moim widokiem. Bawiło go moje cierpienie. Ale nie to zaniepokoiło mnie w jego śmiechu. Raczej to, że śmiał się zupełnie tak jak Wiktor... Dampir nie czekał na nic. Zaczął iść w moją stronę. Zareagowałam błyskawicznie. Od drzwi dzielił mnie tylko kawałek. Gdyby udało mi się tam dobiec, przeżyłabym. Tylko ten mały kawałek. Chciałam zacząć piszczeć tak jak ludzie kiedy się czegoś boją. Wtedy mieszkańcy tego domu wyszliby sprawdzić co się dzieje, a tych dwóch by uciekło. Jednak kiedy tylko spróbowałam, wydać z siebie jakiś dźwięk poczułam przeszywający, palący ból. Zrezygnowałam z tego rozwiązania i spróbowałam pobiec jak najszybciej mogłam.
Strażnik dogonił mnie bez problemu i złapał za ramię, także się śmiejąc. Chciałam mu się jakoś wyrwać, ale trzymał mnie za mocno, a każdy najmniejszy ruch dostarczał tyle bólu ile tylko mógł. Poczułam na szyi dłonie mężczyzny. Chciał mnie udusić! Albo otumanić na chwile. W każdym bądź razie wcale tego nie chciałam. Próbowałam uciekać, ale zaczęło mi brakować powietrza.
Czułam, że osuwam się bezwiednie na ziemię. Niemal widziałam już tą śmiertelną ciemność. Wiedziałam, że jeśli teraz pochłonie mnie mrok istnieje duże prawdopodobieństwo, że już nigdy więcej nie zobaczę światła. Nie zobaczę już niczego. Przeszedł mnie lodowaty dreszcz. Nie wiem czy to dlatego, że tak bardzo bałam się śmierci, czy dlatego, że byłam już prawie skostniała, a teraz upadłam na śnieg.
Zanim już całkowicie straciłam świadomość (a może umarłam) tego co się dzieje usłyszałam głos. Usłyszałam piękny głos. Istnieje możliwość, że to anioł mnie wołał. Ten głos był zbyt piękny, żeby był ziemski, prawdziwy. Ale usłyszałam go wyraźnie. Wołał mnie...
Wciąż byłam słaba. Bardzo słaba. Codziennie tracę zbyt dużo krwi, żeby mieć energię. Wszędzie mam siniaki, poparzenia, rany. Wszystko mnie piecze, a każdy najmniejszy ruch, sprawia mi okropny ból. Gorzej cierpiałam tylko, kiedy postrzeliła mnie Tasza. Wszystko rwie mnie, ciągnie, piecze, boli, ciągnie. Najchętniej skończyłam bym z tym wszystkim i nie byłoby problemu, ale to jest za proste. A ja nie wybieram łatwych opcji. Łatwe rozwiązania są dla tchórzy. A nie jestem nim. Nie jestem przegrana. Jestem po prostu w trudnej i skomplikowanej sytuacji. Ale wybrnę z niej. Uda mi się. Za walczę. W końcu mam dla kogo. Lissa, Eddie, Adrian, rodzice, inni przyjaciele, nawet Christian. (Tęsknie za jego ciętymi ripostami). Może nawet Dymitr ciągle mnie kocha. Może tylko go otumanili. A może to wszystko sobie wyobraziłam. Może To był tylko sen. Może to nigdy się naprawdę nie wydarzyło. Po prostu mój umysł chce mnie całkowicie wykończyć. Tak, to prawdopodobne.
Mój plan polegał na zaskoczeniu przeciwnika. Muszę tylko znaleźć odpowiedni moment i zebrać siły. Tak. Tylko tyle. A może aż tyle... Nie ważne. Po prostu muszę się stąd wydostać.
Przez kilka dni starałam się jak najwięcej odpoczywać i ignorować ból zadawany przez Roberta i wiernych mu ludzi i nie tylko. Doru nie ograniczał się tylko do tortur cielesnych. Wnikał do mojego umysłu i tworzył okropne obrazu. Takie jak Dymitr z Taszą w łóżku, martwa Lissa i wiele innych rzeczy związanych z także z rodziną Bielikowów. Pokochałam ich, a Robert doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Używał swoich zdolności, żeby przekonać mnie do swojego zdania i spróbować mnie przełamać. Nie udało mu się, mimo, iż świadomość tego, że te obrazy były tylko w mojej podświadomości dochodziła do mnie dopiero po kilkunastu godzinach.
Któregoś dnia Rober wiedząc, że nie jestem głupia i wiem co robi, spróbował poprzeć te wydarzenia swoimi słowami.
- Twój Rosjanin kazał przekazać, że zawiódł się na tobie. - powiedział. - Mówił, że myślał, że jesteś bardziej dojrzała i mądrzejsza. Że nie rozumie dlaczego odrzucił Tasze i zastąpił ją tobą.
- Kłamiesz! - wrzasnęłam wtedy.
- Naprawdę? - spytał spokojnie. - Czy wyglądam jakbym kłamał? Uważasz, że chcę zniszczyć twoją miłość. Chcę tylko ciebie jako wspólniczki. Nie obchodzi mnie twoje życie prywatne dopóki nie przeszkadza ono mojemu planu....
Od tamtej rozmowy sama już naprawdę nie wiem co jest prawdą, a co wyobrażeniem. Gubię się we wszystkim. Nie wiem czy uda mi się stąd uciec, ale muszę spróbować. Jeśli mnie złapią, mogę mieć tylko nadzieje, że od razu mnie zabiją, a nie będą kontynuować tortur.
Czekałam na tę chwilę kilka dni. Szykowałam się całymi godzinami i spałam kiedy tylko można, żeby dodać sobie sił i energii. Wymagało to ode mnie wiele samokontroli. Trzymanie języka za zębami, żeby uniknąć kolejnych kar było ciężkie. Zwłaszcza, że cała ta banda skutecznie utrudniała mi to zadanie. Ale jakimś cudem mi się udało. Jednak największy cud będzie, kiedy uda mi się stąd uciec. Przyrzekam, że jeśli wydostanę się z tej dziury w niedziele pójdę do kościoła i podziękuje Bogu za to, że zostawił mnie przy życiu.
Dopiero teraz dotarło do mnie jak bardzo chcę ciągle żyć. Nie chcę umierać. A już na pewno nie zabita przez nich, ani nie tu. Jeśli pisanie jest mi teraz umrzeć chcę to zrobić na łóżku we własnej sypialni otoczona najbliższymi. Ale... przecież ja wcale tego nie chcę. Skarciłam się w myślach za użalanie się nad sobą i rozmyślanie nad tym wszystkim, i wzięłam się w garść.
Przygotowałam się i ustawiłam na wcześniej zaplanowanym stanowisku.
Z tego co wiem, a raczej co ustaliłam umownie sama ze sobą, za chwile powinien przyjść do mnie jeden z tych młodych strażników, których wykupił sobie Robert, z jedzeniem dla mnie. Chłopaki są świeżo po szkoleniu, co sprawia, że walka z jednym z nich będzie łatwiejsza niż pokonanie chociażby rozwścieczonej przeszkolonej morojki.
Czekałam... Czekałam...
Już miałam usiąść, kiedy usłyszałam ciche kroki. Z każdą sekundą stawały się coraz głośniejsze. Odgadłam trafnie, że to młody dampir, niosący dla mnie pożywienie. Po chwili usłyszałam jak zamek w drzwiach się otwiera. Oblał mnie zimny pot. Teraz albo nigdy, Rose, powtarzałam sobie nieustannie w myślach, dasz rade. Odczułam wielką presję, jaką sama na siebie nałożyłam kilka dni temu. Wiedziałam, że to nie będzie łatwe zadanie, lecz właśnie w tej chwili poczułam jak bardzo trudne jest to co mam zrobić.
Tu już, pomyślałam, kiedy ktoś nacisnął klamkę. Drzwi się powoli otworzyły. Spięłam się gotowa do ataku. W ręku miałam pręt, który kiedyś tu zostawili. Dla nich był bezużyteczny, a mi może uratować życie. Ścisnęłam mocniej prowizoryczną broń i czekałam na rozwój akcji.
Zza drzwi wyłaniała się powoli młoda sylwetka nowego strażnika Roberta. Szlag! To ten blondyn. Chłopak mimo że jest po stronie Roberta okazuje mi najwięcej sympatii, jeśli mogę to tak określić. Nie bije mnie i zawsze daje mi dużo więcej jedzenia niż reszta.
Przykro mi, powiedziałam do niego w myślach, ale wybieram moje życie.
Zanim zdążył się zorientować o co chodzi uderzyłam go w głowę stalowym prętem. Padł na ziemie jak martwa mucha, rozwalając przy tym jedzenie. Aż pociekła mi ślinka. Nie jadłam od dawna, w brzuchu strasznie mi burczało. To była największa porcja jaką dostałam odkąd tu jestem. To znaczy byłaby... W tej chwili zjadłabym wszystko, ale to nie była odpowiednia chwila na jedzenie. Jeśli za kilka minut młody nie wróci na górę ktoś zorientuje się, że coś jest nie tak i tu przyjdzie. Muszę działać szybko. Tak, żeby wróg się tego nie spodziewał. Od Dymitra nauczyłam się wielu rzeczy, ale w tej chwili przypomniała mi się tylko jedna zasada. Nie do końca pamiętałam jej treść, ale chodzi w niej o to, żeby najpierw przeżyć, a potem zając się resztą i martwić się co dalej. I właśnie to teraz zrobiłam. Starając się nie myśleć o jedzeniu wybiegłam z pomieszczenia.
Okazało się, że reszta budynku jest zwykłym domem, a ja jestem w piwnicy. Kiedy zaglądałam ostrożnie za każde kolejne drzwi zastawałam w nich albo słoiki z przetworami, albo stare nieużywane graty, takie jak: sanki, narty, połamane łopaty do odśnieżania i tak dalej. Stwierdziłam szybko, że albo ktoś tu kiedyś mieszkał, albo Robert i reszta zadbali o pozory. W pewnym momencie usłyszałam kroki. Spanikowałam. Wszystko mnie bolało, ale nagły przypływ adrenaliny sprawił, że nie czułam tego aż tak bardzo. Wpadłam szybko do pierwszego lepszego pomieszczenia, zamknęłam drzwi, przekręciłam klucz i na wszelki wypadek schowałam się za stertą zniszczonych nart. Usłyszałam jak dwie osoby rozmawiając przeszły koło moich drzwi, nie zdając sobie sprawy z tego, że jest za nimi uciekinierka i poszli dalej. Nagle zaczęłam panikować. A jeśli oni pójdą do pomieszczenia, w którym byłam wcześniej? Jeśli zorientowali się, że młody strażnik nie wrócił?
Odczekałam kilka minut. Nie słyszałam krzyków, ani niczego co mogłoby wskazywać na to, że odkryli moją ucieczkę. Odetchnęłam z ulgą. Rozejrzałam się po pomieszczeniu szukając czegoś, co mogłoby mi pomóc się stąd wydostać. Nie chciałam wychodzić z powrotem na korytarz, ale nie miałam innego wyjścia, przecież tylko tak....
Okno!!!
Dopiero teraz zorientowałam się, że tutaj jest okno. Było nieduże, ale na tyle szerokie, że mogłabym się przez nie przecisnąć. Nie było zabezpieczone kratami, ani niczym innym. To było zwykłe okno!!!
Dopadłam go błyskawicznie. No dobra... na tyle szybko na ile mogłam w moim stanie. Zaraz potem zorientowałam się w sytuacji. Okno było zwykłe. Ono nie stanowiło dla mnie wyzwania. Problemem było to, co za nim. Za oknem rozciągał się drut kolczasty! Ludzie, kto w dwudziestym-pierwszym wieku rozwija drut kolczasty wokół domu?! Oszacowałam, że jeśli uda mi się w miarę zwinnie przejść nad drutem, a raczej przeczołgać się, to nawet w moim stanie mam szanse ominąć to dziadostwo. Mogłabym też wyjść przez korytarz i na górę, ale nie znam tego budynku i zanim bym wyszła na pewno natknęłabym się na kogoś. A wtedy musiałabym go unieszkodliwić. A wtedy na pewno ktoś usłyszałby jakieś dźwięki i przyszedł by sprawdzić o co chodzi. A ja nie mam tyle siły, żeby walczyć z kimkolwiek.
Nie tracąc czasu powoli otworzyłam okno. Uległo mi bezproblemowo. Gorzej było później. Okno znajdowało się na równej wysokości z ziemią. Nad oknem było coś... nie wiem co, ale coś co nie pozwalałoby mi się wyprostować. Tak więc jedynym wyjściem było przejście nad drutem. To nie było zbyt proste. Kiedy byłam już ułożona i gotowa do przejścia noga obsunęła mi się z nart, o którą ją oparłam, a ręce odmówiły mi posłuszeństwa i nie udało mi się uchronić od upadku.
Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie fakt, że trzymałam głowę nad drutem kolczastym. Upadłam na niego. Ostre końce wbiły się w moją szyję. Na chwile straciłam oddech. Nie mogłam zaczerpnąć powietrza. Błagałam w myślach, żeby nic nie uszkodziło mi tętnicy. Czułam piekielny ból, kiedy wyszarpywałam się z pułapki. Cholernie mnie bolało. Kiedy wreszcie się oswobodziłam i dostałam taką szansę, łapczywie wciągałam powietrze. Dotknęłam palcami szyi. Była cała zakrwawiona i rozszarpana. Szlag! Jak to boli! Miałam okropne problemy z oddychaniem.
Kiedy otrząsnęłam się trochę, spróbowałam jeszcze raz. Tym razem szybciej i sprawniej. Udało się! Prawie... Kiedy już prawie przeszłam cała nad drutem, chciałam zabrać jedną nogę, ale moje ciało nie wytrzymało reszty ciężaru i zahaczyłam drugą nogą o kolce. Cholernie piekło i szczypało. Zacisnęłam zęby, żeby nie wrzasnąć z bólu, wyrwałam nogę i poszłam przed siebie. Chciałam jak najszybciej odejść z tego miejsca. Nie mogę się zatrzymywać.
Nawet nie wyobrażałam sobie, że można się tak cieszyć z wolności.
Nie mogłam biec. Byłam za słaba - kręciło mi się w głowie, wszędzie widziałam czarne plamki, a szyja i noga po spotkaniu z drutem kolczastym były w opłakanym stanie. Nie wiem jakim cudem, ale ostrza nie wbiły się w najważniejsze miejsce, więc mimo, że przychodziło mi to z wielkim wysiłkiem, mogłam oddychać. Szłam jak najszybciej mogłam zostawiając za sobą na śniegu plamy krwi.
Kiedy przywieźli mnie tutaj już nie miałam na sobie kurtki. Zostałam w samej bluzie. Cały czas byłam w tych samych ubraniach, w których byłam na kuligu. Tylko teraz były mokre, brudne i podarte. Zupełnie do niczego.
Po dwóch kilometrach (chyba, nie jestem pewna, czy w tym stanie umiem określić odległości jaką przebyłam) dopadły mnie wątpliwości. Byłam na kompletnym odludziu,. Jeśli nie znajdę jakiegoś domu umrę tu - wykrwawię się, albo zamarznę.
Nie wiem ile już tak szłam, ale słońce powoli zaczęło zachodzić za horyzont. W prawdzie do zachodu zostało jeszcze wiele czasu, ale muszę coś szybko wymyślić.
Usłyszałam coś.
Nie chciałam się zdradzać, więc nie odwracałam się. Coś przebiegło w krzakach jakieś pięćdziesiąt metrów ode mnie. Za wolne jak na strzygę. Odetchnęłam. To na pewno nie było też zwierzę. Wiem! Robert na pewno wysłał po mnie tych dwóch, których poznałam na Dworze. Tak, jestem tego pewna. Szlag! Mogłam przewidzieć, że kogoś po mnie poślą. Muszę się gdzieś schować, ale gdzie. Najprościej byłoby ich zgubić, ale jak? Nie mogę im uciec, bo nie mam siły na bieganie. Na szczęście rany przestały krwawić. Kolejnym problemem jest to, że powinnam coś zjeść i coś wypić. Byłam coraz bardziej głodna. Poza tym gdybym coś zjadła odzyskałabym trochę energii. I krwi.
Dampir ciągle mnie szpiegował, Wiedziałam to, ale nie dawałam tego po sobie poznać. Gdyby wróg wiedział, że zdaję sobie sprawę z jego obecności, zaatakowałby mnie natychmiast.
Szłam dalej jeszcze przez kilka kilometrów. Strażnik już mnie nie obserwował. Chyba udało mi się go zgubić. Przynajmniej mam taką nadzieje.
Wszystko było białe. Wszędzie tylko śnieg. Nigdzie nie było żadnej drogi, czy domu. Czegokolwiek co oznaczałoby ludzi. W końcu zauważyłam światło. blade światło. W prawdzie dojście do jego źródła zajęło mi długi czas, ale koniec końców udało mi się. To był dom. Zwykły dom z małym podwórkiem. A za nim była droga. Pomyślałam, że mogliby się mnie wystraszyć i chciałam iść drogą, ale kiedy doszło do mnie, że nie wiem ile jest do... czegokolwiek zrezygnowałam z tego pomysły. Stwierdziłam, że równie dobrze inni ludzie mogliby się mnie przestraszyć, więc wybrałam ten dom.
Dzieliło mnie od niego już tylko kilkanaście metrów, kiedy usłyszałam śmiech. Odkręciłam się gwałtownie. Zza drzew wyszedł Robert i straszy strażnik. Doru uśmiechał się, bezczelnie napawając się moim widokiem. Bawiło go moje cierpienie. Ale nie to zaniepokoiło mnie w jego śmiechu. Raczej to, że śmiał się zupełnie tak jak Wiktor... Dampir nie czekał na nic. Zaczął iść w moją stronę. Zareagowałam błyskawicznie. Od drzwi dzielił mnie tylko kawałek. Gdyby udało mi się tam dobiec, przeżyłabym. Tylko ten mały kawałek. Chciałam zacząć piszczeć tak jak ludzie kiedy się czegoś boją. Wtedy mieszkańcy tego domu wyszliby sprawdzić co się dzieje, a tych dwóch by uciekło. Jednak kiedy tylko spróbowałam, wydać z siebie jakiś dźwięk poczułam przeszywający, palący ból. Zrezygnowałam z tego rozwiązania i spróbowałam pobiec jak najszybciej mogłam.
Strażnik dogonił mnie bez problemu i złapał za ramię, także się śmiejąc. Chciałam mu się jakoś wyrwać, ale trzymał mnie za mocno, a każdy najmniejszy ruch dostarczał tyle bólu ile tylko mógł. Poczułam na szyi dłonie mężczyzny. Chciał mnie udusić! Albo otumanić na chwile. W każdym bądź razie wcale tego nie chciałam. Próbowałam uciekać, ale zaczęło mi brakować powietrza.
Czułam, że osuwam się bezwiednie na ziemię. Niemal widziałam już tą śmiertelną ciemność. Wiedziałam, że jeśli teraz pochłonie mnie mrok istnieje duże prawdopodobieństwo, że już nigdy więcej nie zobaczę światła. Nie zobaczę już niczego. Przeszedł mnie lodowaty dreszcz. Nie wiem czy to dlatego, że tak bardzo bałam się śmierci, czy dlatego, że byłam już prawie skostniała, a teraz upadłam na śnieg.
Zanim już całkowicie straciłam świadomość (a może umarłam) tego co się dzieje usłyszałam głos. Usłyszałam piękny głos. Istnieje możliwość, że to anioł mnie wołał. Ten głos był zbyt piękny, żeby był ziemski, prawdziwy. Ale usłyszałam go wyraźnie. Wołał mnie...
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
I jak się podoba rozdział? Umiliłam wam wieczór???
Rose i jej szyja................
(Kołek w ręku) Kocham <3
Błagam szybko wstaw kolejny prosze
OdpowiedzUsuńJa też błagam ! Proszę wstaw dzisiaj kolejny ! Nie wytrzymam do jutra ! Proszę ! Warto było czekać do soboty na tak mocny rozdział ! ;)
OdpowiedzUsuń~Zmey~
Zdecydowanie umiliłaś mi ten wieczór. Rozdział świetny, tyko czemu kończysz w takim momencie?! Ja chcę dalej! Już nie mogę sie doczekać next'a.
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję za komentarze. Niestety na pewno nie wstawie nowego rozdziału w ten weekend. Może, jeśli będę miała więcej czasu, to wstawi go wcześniej niż powinien być, ale w następnym tygodniu.
OdpowiedzUsuńDziękuję za komentarze 😘😘😘
Nie no ! Proszę Cię ! Byleby szybko ! Błagam ! Pozdrawiam
Usuń~Zmey~
Proszę wstaw nowy rozdział jak najszybciej.
OdpowiedzUsuńSuper rozdział.
Pozdrawiam i życzę weny.
Mańka wcale nie umiliłaś soboty tylko mnie zdenerwowałś.Niech Rose wreszcie ucieknie martwię się że nie przeżyje.Czekam na następny i życzę masy weny
OdpowiedzUsuńBłagam ,chcę następny ,to jest jak tlen ❤️Jestes świetna 🐱
OdpowiedzUsuńŚwietny. Mogła bym się założyć, że to Dymitr. Czekam na więcej. Ale miała szczęście z tym płotem. No szczęście w nieszczęściu. Pozdrawiam i czekam na więcej. :-*
OdpowiedzUsuń