poniedziałek, 10 kwietnia 2017

Koniec - Dziękuje

     Mimo, że blog jest na poziomie na jakim jest chciałabym wam podziękować za to, że byliście, czytaliście i komentowaliście. Fajnie, że znalazł się ktoś, kto chciał to poczytać. Ostatnio straciłam kompletnie czas i możliwości na pisanie bloga. W dodatku zupełnie przestało mi się podobać to jak piszę. Co do pojedynczych komentarzy - raczej na pewno nie pojawię się na wattpadzie, a co do "historyjek" oderwanych od fabuły w stylu "Jaskinia - Przebudzenie?" niewykluczone, że kiedyś coś wstawię, ale osobiście w to wątpię. (+ Karinga bądźmy realistami, żadnej książki nie będzie 😂😂 ).

 Dziękuje

niedziela, 9 kwietnia 2017

EPILOG

     Za oknem nadal widać tylko ogródek pałacowy. Grube płaty śniegu już od kilku godzin zasypywały ulice i trawniki. Zapowiada się jedna z najmroźniejszych zim jakie zanotowano na Dworze. Po ostatnich miesiącach potrzebowałam tego. Ciężkiej, zimnej pogody, która mogłaby mnie uśpić albo otrzeźwić. Ostatni czas był jednym z najokropniejszych w moim życiu. Potrzebowałam tony cierpliwości i zrozumienia. Przybliżyłyśmy się do siebie z Lissą, ale ona sama nie da rady mnie opanować. Potrzeba kogoś jeszcze. Silnego i czułego. Blondynka jest niesamowitą królową, a ja staram się być jak najlepszą strażniczką i mimo, że znalazłam już swoją maskę i nauczyłam się ukrywać emocje, czasem nadal mi to nie wychodzi. Przez ostatnie miesiące pracowałam znacznie więcej niż inni strażnicy; zapełniałam cały swój czas Lissą i pracą. Czuje się wyczerpana. Muszę odpocząć. Chciałabym wyjechać gdzieś na odludzie, choćby na kilka dni. Zmieniłam się. Praca mnie do tego zmusiła. Wydoroślałam. Sama potrafię to zauważyć. Może to tęsknota sprawiła, że jestem, jaka jestem? A może to poczucie obowiązku z dodatkiem silnej więzi mojej i Lissy?
     - Rose, chodź - zawołała mnie blondynka. - Zaraz zaczynamy.
     Oderwałam wzrok od okna. Zrozumiałam, że nie znajdę tam tego, czego szukałam. Lissa wyglądała cudownie. Lekka szmaragdowa sukienka wyglądała na niej lepiej niż na modelkach. Podkręcone blond loki dodawały jej uroczej niewinności. Lissa zrozumiała, dlaczego wyglądałam przez okno. Wystarczyło jej jedno spojrzenie. Nie powiedziała nic, ale mocno przyciągnęła mnie do siebie. Odsunęła się po długiej chwili i wygładziła materiał mojej czerwonej sukienki. Złapała mnie za rękę i pociągnęła za sobą do małej sali. Nasi przyjaciele zajęli już miejsca. Usiadłam obok Lissy. W rogach sali stało kilku strażników. Zachowywali się jak na prawdziwej służbie mimo, że królowa zezwoliła im na uczestniczenie w naszej małej Wigilii, pod warunkiem, że nadal będą czujni.
     W tym roku święta odbywały się na takich samych zasadach jak poprzednie. Tym razem wzięłam wszystkie możliwe warty. Jestem zmęczona, ale wiem, że tak należało. Dzięki temu jakiś dhampir mógł spędzić więcej czasu z bliskimi lub przyjaciółmi.
     - Wesołych świąt moi poddani! - krzyknął Christian wchodząc na sale z wielkim ciastem. - Rose, Eddie. Dla was dziś największe kawałki!
    Zachichotałam. Ozera obiecał nam kilka dni wcześniej, że w zamian za to, że normalnie prawie nie jemy słodkiego, dziś napcha nas jak jeszcze nigdy. Chyba zamierza dotrzymać słowa.
     Eddie też przez jakiś czas był na misji. Ale szybko wrócił. Miał tam tylko zobaczyć prawdziwą grubą akcje. Coś w stylu szkolenia. Potem wysłali na jego miejsce bardziej doświadczonego strażnika.
     Christian postawił tort na środku naszego okrągłego stołu i usiadł dumny po drugiej stronie Lissy. Objął ją ramieniem i cmoknął w czoło. Szybko przeniosłam wzrok na pozostałych. Mia, Silas - chłopak Mii, Eddie, Jill, Lissa, Christian, Michaił, Sonia, Adrian, Sydney i ja. Cała nasza jedenastka. Wszyscy połączeni w pary. Prawie.
     - Proszę o uwagę! Chce coś powiedzieć - krzyknął Christian. W tym roku to on wygłasza przemowę.
     - Wiesz, że jest nas tu garstka i nie musisz wrzeszczeć? - spytałam.
     - Chyba uzależniłeś się od posiedzeń rady - zażartował Eddie. Przez te miesiące bardzo zaprzyjaźnił się z Ozerą.
     - Nie lubię długich przemówień, więc nie zabiorę dużo czasu. - zaczął chłopak, ignorując uwagę przyjaciela. - Ten rok był trudny. Dla niektórych bardziej, a dla niektórych mniej. Przyjaźnie, miłości. Fu, nie całujcie się, kiedy mówię! Pomiziacie się później - zbryzgał Eddiego i Jill. - Wracając, ten rok to było coś... zupełnie innego niż dotychczas. Myślę, że wiele się nauczyliśmy, a jeszcze więcej doświadczyliśmy. Staliśmy się dojrzalsi, czego najlepszym przykładem jest Rose. Brawo, Hathaway. Szkoda tylko, że twojego nauczyciela nie ma tu z nami... Chciałbym mu pogratulować umiejętności opanowania cię i podziękować za to, że chroni nas lepiej od samego Boga. - Cóż, Christian nie jest zbyt wierzący. Poczułam dumę i przyjemność, kiedy wspomniał o Dymitrze. Zaskoczył mnie, kiedy spojrzał prosto na mnie, a potem krzyknął głośno: - Czekamy na ciebie, Bielikow! - Zamilkł na chwilę, a potem kontynuował nie zwracając uwagi na resztę. Z min mogłam wywnioskować, że każdy w tej jednej sekundzie myślał tylko o Rosjaninie. - Hm... Myślę, że nie ma sensu rozczulać się nad wszystkim za bardzo. Życzę wam więc wesołych świąt i mam nadzieje, że następny rok będzie lepszy i spokojniejszy. A teraz zaczniemy od du... od drugiej strony i pierwszy zjemy deser! Pierwszy deser... Drugi też będzie - uśmiechnął się szeroko. - To dla waszego dobra, Hathaway, nie zabijaj mnie wzrokiem! Podobno strażnicy mają chronić, nie narażać nie niebezpieczeństwo.
     - Właśnie... - przyznałam mu racje. - Podobno.
     Nasi przyjaciele prychnęli głośnym śmiechem, a my dołączyliśmy do nich sekundę później.
     Tak jak obiecywano, ja i Eddie dostaliśmy dwa razy większe kawałki niż reszta.
     Po deserze pierwszym i kolacji większość osób poszła tańczyć. Przy stole zostałam ja, Michaił i Sonia. Dosiedli się do mnie ostrożnie. Mężczyzna objął swoją partnerkę i spojrzał na mnie z uśmiechem. nie wiedziałam dlaczego to robi, ale uśmiech na jego ładnej twarzy był zaraźliwy. Kąciki moich ust mimowolnie uniosły się do góry.
     - Nie martw się tak. Są święta - powiedział.
     - Będzie dobrze - szepnęła Sonia i mrugnęła do mnie. Zdezorientowali mnie. - Twoja aura wygląda naprawdę fatalnie. Gdzie ta radość? Dziś Wigilia! Zaraz bę...
     - Czas na prezenty!! - wrzasnął Christian. - Ruszcie tyłki, kto szybciej przybiegnie, szybciej dostanie prezenty! - Wybiegł stąd najszybciej, łapiąc po drodze Lissę na ręce.
     Zaśmiałam się i wstałam. Wydawało mi się, że widzę jakiś ruch na dworze. Szybko wyjrzałam przez okno, czujnie obserwując otoczenie. Mam nadzieje, że to nie strzygi. Zrezygnowałam z dalszych poszukiwań i ruszyłam za przyjaciółmi, do małego salonu, urządzonego specjalnie, aby przypominał zwykły domowy zakątek. Usiedli parami... Poczułam się lekko skrępowana i zdołowana. Jako jedyna usiadłam sama. Lissa chyba wyczuła moje zmartwienie, ale nie miała szansy zrobić cokolwiek, bo Christian i Eddie zaczęli już rozdawać podarunki. Zasada w tym roku była jasna. Każdy kupował coś dla każdego. Wiedzieliśmy, że zużyjemy masę kasy, ale mniej więcej tyle samo zyskamy, tylko w innej postaci.
     Po chwili już miałam kilka podarków. Sukienki, kosmetyki, buty i inne pierdoły. W tym roku chciałam tylko jednego. I wszyscy o tym wiedzieli.
     Poprosiłam Lissę o kawę. Chciałam mieć jakąś Jego część przy sobie. Zrozumiała. Nie pytała o nic. Po prostu przyniosła mi zakrywany kubek z kawą. Wiedziała jaką pije Dymitr. Wąchałam to świństwo i wyobrażałam sobie, że jest obok mnie. Do głowy przyszła mi myśl, żeby spróbować to wypić, ale powstrzymałam się. Wiedziałam, że i tak wszyscy zerkają w moją stronę.
     - ...i Lissa - chłopaki rozdawali ostatnie prezenty. - To chyba wszystko.
     Eddie zaniemówił. Otworzył szeroko oczy i wpatrywał się w coś za mną. Odstawiłam ostrożnie kawę, chcąc obejrzeć się do tyłu. Eddie dźgnął lekko łokciem Christiana. Ten także spojrzał w coś za mną. W jego ślady poszła reszta moich przyjaciół. Na twarzy niektórych malował się szok, a u innych usta wykrzywiały się w szeroki uśmiech. Czasem w oczach błyskało coś dziwnego.
     - Chyba jednak nie wszystko - mruknął Ozera. - Został ten najlepszy. Rose... - niechętnie powstrzymałam się od odkręcenia i spojrzałam na chłopaka. - To chyba głównie dla ciebie. Myślę, że spodoba ci się najbardziej.
     Zaniepokojona odwróciłam się powoli.
     Niemożliwe... To niemożliwe.
     Nie, to na pewno sen. A może żart? Tak to żart. Ktoś mnie wrabia.
     A może jednak cuda świąteczne się zdarzają...
     Dymitr.
     Dymitr...
     Dymitr!
     To Dymitr! Stoi w salonie, przy drzwiach. Jest w tym samym pokoju. Oddycha tym samym powietrzem. Patrzy prosto na mnie.
     Lekko się zmienił. Ma trochę krótsze i bardziej ułożone włosy. Na szyi ma długie znamię. ktoś musiał rozciąć mu skórę nożem. Rana musiała być głęboka i niebezpieczna. Ma zmęczone, chyba niedowarzające oczy. Wydaje się jeszcze wyższy i silniejszy niż był. Wygląda niesamowicie. Myślę, że dopiero wrócili, bo na ramieniu wciąż wisi jego torba podróżna. Oddycha głęboko. Ma na sobie płaszcz, który mu kupiłam.
     Wszystko inne się rozmazało. Został tylko on. Reszta była zamglona, ale potrafiłam dostrzec nawet najmniejszy ruch mięśni Dymitra.
     Przez chwile siedziałam nieruchomo i patrzyłam tylko. Bałam się jego reakcji. Przez ten niezwykle ciężki dla nas okres rozmawialiśmy tylko raz - przez telefon. Nagle zerwałam się. Przebiegłam dzielący nas dystans najszybciej jak umiałam i wpadłam mu w ramiona. W ostatniej chwili zdążył mnie złapać. Oplotłam go nogami i rękoma. Czułam, że łzy spływają mi z oczu i skapują, pewnie razem z makijażem, na prochowiec Rosjanina. Oddychałam szybko, próbując mimo to zabrać ze sobą jak najwięcej cudnego zapachu wody kolońskiej. Brakowało mi go. Tęskniłam. Bałam się o niego. Wtuliłam twarz w jego szyje, a on ukrył się w moich włosach. Szlochałam bezwiednie.
     - Ćśś... Teraz będzie dobrze - usłyszałam. Jego głos brzmiał znacznie lepiej niż głos tych wszystkich niebiańskich aniołów. Miękki głęboki ton. Rosyjski akcent. Mówił tak cicho i spokojnie. - Teraz wszystko będzie lepsze. Nie płacz. Już jest dobrze. Bardzo dobrze.
     - Tęskniłam... - wyszlochałam. - Kocham cię, Towarzyszu. Kocham cię.
     Dymitr odsunął delikatnie moją twarz od swojej szyi. Spojrzałam prosto w jego oczy i to było coś niesamowitego.... Nie sądziłam, że można odczuć tak wielką ulgę. Ujęłam w dłonie jego twarz i z niedowierzaniem patrzyłam w jego oczy. Zauważyłam, że Dymitr zbliża się do mnie. Czułam jego oddech na skórze. A po chwili czułam także jego usta na moich. Miał ciepłe, miękkie, delikatne wargi. Ich dotyk przyprawiał mnie o dreszcze. Całowaliśmy się z całym bólem i tęsknotą. Ostatni raz robiliśmy to wiele miesięcy temu. Nadal był w tym najlepszy. Czułam, że go odzyskałam, że tak naprawdę nigdy nie straciłam. Po prostu się bardzo się tego obawiałam. Teraz wszystko zaczęło wracać do normy. Powoli odzyskiwałam cały sens i szczęście. Wystarczył tylko jego powrót, aby wszystko od nowa zaczęło się doskonale układać. Nie chciałam przestawać. Wolałam tkwić tak godzinami. Ale Dymitr odsunął się powoli, ostrożnie starł kciukiem łzy z mojego policzka i znów przyciągnął mnie mocno do siebie.
     - Bielikow! - usłyszałam nagle Christiana. - Tęskniliśmy.
     Dymitr niechętnie odstawił mnie na ziemie. To znaczyło, że reszta też chce się z nim przywitać. Przesunęłam się do tyłu, żeby mogli go zobaczyć, ale nie odsunęłam się ani na centymetr. Otarłam łzy i położyłam dłonie i głowę na plecach Dymitra. Nie chciałam przestać go dotykać. Co chwile ktoś, przytulając Dymitra, zahaczał dłońmi o moją głowę, ale ignorowałam to. Skupiłam się tylko na Rosjaninie. Nie zauważyłam, kiedy kolejka do niego się skończyła. Objął mnie ramionami i przyciągnął do swojego torsu.
     - Kocham cię, Roza - szepnął mi do ucha.
     Wsunęłam ręce pod jego płaszcz i owinęłam jego ciało.
     - Nigdy więcej nie pozwolę ci wyjechać na tak długi czas - mruknęłam poważnie i pociągnęłam niezdarnie nosem. - Nie pozwolę na to, rozumiesz? Nigdy więcej. Już nigdzie nie wyjedziesz. Nie chce drugi raz przez to przechodzić.
     - I nie będziesz - zapewnił.
     - Nie możesz tego ob....
     - Mogę - powiedział pewnie. - Pamiętasz jak obiecałem, że święta spędzimy razem? Dotrzymałem danego słowa. Tym razem też tak będzie. Już cię nie zostawię.
     Te słowa przypomniały mi o sytuacji sprzed 3 miesięcy.
     - Dymitr... To wcale nie było tak jak mówił. Przyrzekam, że ja wcale nie...
     - Wiem już wszystko, Rose - powiedział i odgarnął delikatnie włosy z mojej twarzy. - Ale o tym porozmawiamy później. To nie jest teraz najważniejsze.
     Nie wyglądał na złego, ani rozczarowanego. Myślę, że teraz rzeczywiście zna prawdę. Przytuliłam go do siebie, a po chwili pociągnęłam w stronę reszty.
     - Masz szczęście, że Rose i Eddie nie zjedli wszystkiego, Bielikow! - krzyknął Christian, wchodząc do salonu z kolacją dla strażnika, a za nim Lissa z kawałkiem ciasta.
     - Sam kazałeś nam to jeść!
     - Idź popraw makijaż, wtedy pogadamy. Wyglądasz okropnie. - Moroj skrzywił się, mówiąc to.
     - Czyli jak ty codziennie? - odgryzłam się.
     Christian zaśmiał się i wystawił mi język. Objął dumnie Lissę.
     - Gdybym wyglądał tak jak ty teraz, Lissa nie byłaby ze mną.
     Przewróciłam oczami, ale w pewnym stopniu przyznałam mu rację. Na pewno wyglądam fatalnie. Nie bardzo chciałam odsuwać się od Dymitra, ale chyba nie miałam wyjścia. Przeciągałam swoje odejście najbardziej jak się dało. Ukryłam twarz w torsie mężczyzny, położyłam dłonie na jego ramionach i zacisnęłam na nich palce.
     - Mogę iść z tobą - usłyszałam przy uchu. Jego szept był kojący, czuły.
     Bardzo tego chciałam, ale pokręciłam lekko głową.
     - Musisz coś zjeść, a ja nie mogę wtedy cię obejmować. Byłoby ci niewygodnie. Na pewno jesteś bardzo zmęczony i głodny. Pójdziemy do domu, kiedy tylko będziesz chciał - mówiłam nie odrywając czoła od jego piersi. - Poza tym przy tobie nie będę mogła się skupić. Wrócę najszybciej jak będę mogła.
     - Przyrzekłem, że więcej cię nie opuszczę.
     Głos Dymitra był przeraźliwie poważny. Zerknęłam na niego i uśmiechnęłam się pod nosem. Zawsze podchodził do wszystkiego z precyzją, solidnością i nową energią. Teraz też nie odpuszczał, mimo, że miałam iść tylko do przyległej do salonu toalety.
     - Wrócę za pięć minut - szepnęłam.
     - Zjem kolacje w pięć minut.
     Uśmiechnęłam się szerzej i uniosłam wyżej głowę. Otarłam ostrożnie ostatnie wilgotne miejsca na twarzy i, stając na palcach, zarzuciłam ręce na szyje Dymitra.
     - A ciebie nie przeraża to jak wyglądam?
     - Nawet rozmazana wyglądasz jeszcze piękniej niż ostatnim razem, kiedy cię widziałem.
     Zachichotałam cicho.
     - Ale wtedy byłam w podobnym stanie. Pamiętasz?
     - Kiedy to nie ma żadnego znaczenia. Nie chodzi o to w jakim stanie jest twój wygląd. Chodzi o to jaka jesteś.
     - A jaka jestem?
     Kiedy jedna z dłoni Dymitra mocniej ścisnęła moje biodro, druga opadła gdzieś na środku moich pleców i przyciągnęła mnie jeszcze bliżej niego. Nasze ciała wyraźnie się dotykały, a ja musiałam unieść brodę jeszcze wyżej, żeby móc widzieć jego twarz. Moje włosy prawdopodobnie muskały jego dłoń, bo nagle go zainteresowały.
     Dymitr już otwierał usta, żeby coś powiedzieć, kiedy rozległ się głośny krzyk Christiana.
     - Rose, odklej się się od najlepszego strażnika świata! Nie musisz się od razu do niego dobierać!
     Zaśmiałam się krótko, pociągnęłam nieudolnie nosem i odkręciłam się lekko w stronę przyjaciół.
     - A co jeśli muszę? - spytałam. - Poza tym nie wygląda na to, żeby najlepszy strażnik miał coś przeciwko.
     Christian przekręcił oczami, ale zaraz uśmiech znowu powrócił na jego twarz. Bardzo powoli odsunęłam się od Dymitra, ale kiedy tylko zerknęłam na niego znów rzuciłam mu się w ramiona. Czułam, że się uśmiechnął.
     - Może jednak z tobą pójść?
     Pokręciłam głową. Musi być zmęczony i głodny.
     - Dam radę. Jeszcze tylko chwila - szepnęłam.
     Czułam jak muskał opuszkami palców mój kark. Jeszcze dłuższą chwilę nie mogłam zmusić się do ruchu. Słyszałam ich rozmowy. Pytali Dymitra o wszystko. Odpowiadał, ale wiedziałam, że cały czas pamięta o mnie.
     - Zaraz przyjdę - mruknęłam. Zabrałam torebkę i, nie oglądając się za siebie, poszłam do łazienki.
     Spojrzałam na odbicie w lustrze i przyznałam Christianowi rację. Wyglądałam koszmarnie! Makijaż rozpłynął się razem z moimi łzami. Zmyłam szybko rozmazaną twarz i nałożyłam nowy makijaż. Potem jeszcze chwilę przyglądałam się swojemu odbiciu i zauważyłam, że coś się zmieniło. Coś we mnie. Wyglądałam niby tak samo, ale jednak inaczej. Jakby swobodniej, lepiej. To chyba skutek przyjazdu Dymitra. Spojrzałam na zegarek i stwierdziłam, że nie ma mnie już ponad dziesięć minut.
     W salonie było znacznie głośniej i radośniej. I jestem pewna, że to zasługa Rosjanina. Siedział na kanapie między Christianem, a Michaiłem. Uśmiechnęłam się i popędziłam w tamtą stronę. Siłą popchnęłam moroja bardziej w bok, żeby mieć miejsce koło Dymitra. Wszyscy się zaśmiali, a on fuknął obrażony, ale zignorowałam go i wlepiłam wzrok w strażnika. On objął mnie ramieniem i pozwolił oprzeć głowę na swoim ramieniu. Moją uwagę zwróciła wielka blizna.
     - Co się stało? - spytałam na tyle głośno, że wszyscy usłyszeli.
     W pokoju powoli zapadała cisza. Przyjaciele wreszcie zauważyli co miałam na myśli. Dymitr też już wiedział. Spojrzał gdzieś przed siebie, chyba na okno. Wiedziałam, że bardzo nie chciał odpowiadać, ale zdawał sobie sprawę, że nie odpuszczę.
     - Nic takiego. Po prostu nieszczęśliwy wypadek - mówił pokrętnie, a potem westchnął ciężko. - Strzyga była stara i bardzo doświadczona. Była jedna, a nas zdecydowanie za mało. Chyba przyciągałem czymś jej uwagę, bo nie potrafiła mi odpuścić. Dużo razy zetknąłem się ze ścianą. Bestia miała nóż. Ale koniec końców pokonaliśmy ją.
     Dymitr spojrzał wreszcie na mnie, a potem na nasze złączone dłonie. Powędrowałam za jego wzrokiem. Dopiero teraz dostrzegłam i poczułam jak mocno ściskam jego rękę. Pośpiesznie odsunęłam dłoń, ale Dymitr tak samo szybko znów ją złapał.
     - Przepraszam - mruknęłam. - Ale... to nie wszystko, prawda?
     - Nie, ale to ogólny widok na sprawę.
     Grupa ożywiła się i zaczęła wychwalać Dymitra i pozostałych strażników za odwagę, waleczność i siłę. Ja podniosłam się i zabrałam ze stolika kubek kawy, który dała mi wcześniej Lissa. Napój nie był już gorący, ale nadal lekko ciepły. Wróciłam z nim do Dymitra, podałam mu kubek, a sama wtuliłam się w niego ponownie.
     - W nagrodę i jako mały prezent, Towarzyszu. Wesołych świąt.
     Uśmiechnął się nagle szeroko i tajemniczo. Poprosił Michaiła o swoją torbę podróżną. Wyciągnął z niej coś na wzór termosa i podał mi. Przyjęłam niepewnie, zerknęłam na niego, a potem powąchałam zawartość. Gorąca czekolada! Zachichotałam cicho i
     - Wesołych świąt, Roza.
     Zadrżałam, jeszcze za nim przytknął swoje usta do moich. Roza. Uwielbiałam, kiedy mnie tak nazywał. To w niebezpośredni sposób pokazywało, że jestem tylko jego. Tylko on mógł mnie tak nazywać. Tak samo jak tylko on mógł mnie całować. Szczególnie w ten sposób. Uniosłam drugą dłoń i oparłam na jego szyi, w miejscu, gdzie znajdowała się blizna. Muskałam ją kciukiem i napawałam się smakiem warg Dymitra. Mimo, że wszyscy już stracili nami zainteresowanie, Rosjanin odsunął się dość szybko. Nadal nie lubił okazywać emocji przy zbyt dużej ilości osób - to się nie zmieniło.
     - Chodźmy do domu - poprosił.
     Kiwnęłam posłusznie głową i wstałam, nadal wpatrzona w jego oczy. Wstał zaraz za mną.
     - Musimy już iść - powiedziałam głośno, zwracając na siebie uwagę.
     Przyjaciele uśmiechnęli się miło i spojrzeli na nas ze zrozumieniem. Szybko się pożegnaliśmy, zapewniając, że jutro się pojawimy. W międzyczasie sprzeczałam się złośliwie z Christianem o Dymitra, bo twierdził, że nawet nie dam mu odpocząć, od razu chce zaciągnąć go do łóżka. Tłumaczyłam mu, że po pierwsze wcale tak nie jest, a po drugie nie jestem jego wierną poddaną i tak czy siak nie mógłby mi tego zabronić. Dymitr nie reagował. Po prostu trzymał mnie blisko siebie i rozmawiał z Michaiłem. Wiem, że są niezłymi przyjaciółmi i dziwię się, że nie chcą spędzić więcej czasu razem. Ale nie wtrącałam się w ich sprawy; dalej kłóciłam się z Ozerą dopóki Dymitr nie zaczął wychodzić.
     - Och, Lissa zarządziła celibat i teraz wyżywasz się na mnie, bo sam nie możesz się rozerwać? - spytałam głośno Christiana.
     Kilka osób parsknęło śmiechem, Lissa lekko się zarumieniła, a jej chłopak wyglądał, jakby chciał mnie zabić wzrokiem.
     - Nie. Po prostu próbuje dać mojemu strażnikowi więcej odpoczynku zanim się na niego rzucisz.
     - Przyznaj się, po prostu polubiłeś Dymitra i stęskniłeś się za nim. Dlatego nie chcesz, żebyśmy szli. Przykro mi, ale ja mam do niego pierwszeństwo, czy tego chcesz czy nie. - Na dowód złapałam Dymitra mocno za ramię, dając znać, że jest mój. - Ty pogadasz z nim potem.
     Odwróciłam się i, ciągnąc Dymitra, ruszyłam przed siebie. Słyszałam pojedyncze śmiechy lub komentarze za sobą, ale zignorowałam je. Naprawdę chciałam szybko zostać sama z Dymitrem. Przez całą drogę do domu nie odezwaliśmy się do siebie ani słowem, tylko trzymaliśmy się za ręce. Kiedy weszliśmy do środka Rosjanin zatrzymał się na chwilę, rozejrzał dokoła i powoli ruszył dalej. Zostałam lekko w tyle, żeby móc go obserwować. Na pewno bał się kiedyś czy tutaj wróci. Ja byłam tym przerażona przez te wszystkie miesiące. Oparłam się o ścianę i patrzyłam jak strażnik ostrożnie daje kilka kroków w moją stronę.  Po chwili podeszłam i wzięłam od niego torbę podróżną.
     - Przebierz się i połóż się w salonie. Rozłożę kanapę. Jesteś jeszcze głodny?
     - Nie.
     Bez słowa sprzeciwu poszedł do sypialni. Szybko pościeliłam na kanapie w salonie. Z myślą o Dymitrze rozpaliłam sprawnie w kominku. Gdy przyszedł wszystko było już gotowe. Zdziwił się, ale nie powiedział ani słowa. Miał na sobie szare dresy i białą zwykłą koszulkę.
     - Połóż się - nakazałam. - Zaraz przyjdę.
     Pobiegłam do sypialni. Zdjęłam sukienkę, wzięłam prysznic i umyłam głowę najszybciej jak się dało. Podsuszyłam włosy tylko trochę. Potem założyłam spodenki i luźną koszulkę - pidżamę. Zabrałam ze sobą specjalny krem i wróciłam do Dymitra. Leżał na brzuchu, ściskając poduszkę. To był piękny widok. Piękne było też to, że wreszcie mogłam widzieć go w domu i mieć pewność, że zasnę obok niego. Dostrzegł mnie i uniósł głowę. Wdrapałam się powoli na niego, pocałowałam w policzek i usiadłam na nim, starając się, żeby było mu w miarę wygodnie.
     - Co robisz, Rose? - spytał.
     - Pomyślałam, że przyda ci się chwila odprężenia - szepnęłam. A potem uśmiechnęłam się, zdając sobie sprawę z tego, że nie mogę go masować w ubraniach. - Ale musisz zdjąć koszulkę.
     Zerknął na mnie z tajemniczym wzrokiem, ale posłusznie zrobił, co nakazałam. Nalałam trochę kremu na jego barki i zaczęłam go masować. Na początku był sztywny i spięty, ale z każdą chwilą coraz bardziej się odprężał. Mruczał kilka razy i wypuszczał powoli dużo powietrza. Uznałam to za dobre sygnały. Kiedy skończyłam Dymitr wydawał się czuć lepiej niż wcześniej. Chyba masaż pomógł. Położyłam się obok mężczyzny i okryłam kołdrą. Chyba zasnął. Spojrzałam na jego spokojną twarz i miałam nadzieję, że prześpi spokojnie całą noc. Wyciągnęłam dłoń i ostrożnie pogłaskałam go po policzku, a potem po głowie. Zasłużył na długi relaksujący urlop. Załatwię mu to. Może nawet teraz.
     Powoli wstałam, zabrałam ze sobą telefon i poszłam do kuchni. Zadzwoniłam do Hansa. Wiedziałam, że mniej więcej teraz powinien być w swoim biurze i sprawdzić kilka wart zanim wróci na świąteczne zabawy.
     - Słucham - usłyszałam.
     - Tu Rose. Mam sprawę.
     Z głośnika telefonu wydobyło się ciężkie westchnienie.
     - Mogłem się domyślić. Kto inny dzwoniłby akurat teraz.
     - Wiedziałam, że i tak będziesz w biurze - wytłumaczyłam.
     - Przejdźmy do konkretów.
     Szybko zastanowiłam się jeszcze nad konkretami w mojej prośbie.
     - Chciałabym załatwić Dymitrowi urlop.
     - Hathaway... Czy ty czasem myślisz? Przecież od dawna wiadomo, że strażnicy, którzy byli na misji mają zagwarantowany co najmniej tydzień odpoczynku.
     - Nie wiedziałam - warknęłam. - Nikt raczej nie mówi o tym zbyt głośno. W każdym bądź razie tydzień to za mało. Dymitr potrzebuje więcej na odpoczynek. Zasłużył.
     - To prawda - zgodził się strażnik. - Inni też.
     Zaczynałam tracić cierpliwość.
     - Właśnie. Ale nikt tu nie zamierza dać im więcej czasu. A skoro nie mogę załatwić tego innym, chcę chociaż spróbować dać to Dymitrowi - powiedziałam stuprocentowo pewna moich myśli i słów. - W dodatku chcę prosić o załatwienie biletów do Rosji.
     - Masz zamiar odwiedzić strony rodzinne Bielikowa?
     Przytaknęłam, wiedząc, że ma dla mnie niemiłą wiadomość.
     - To nie będzie takie proste. Jeden mogę załatwić. Postaram się też zrobić coś w sprawie przedłużonego urlopu Dymitra - obiecał. - Ale nie jestem pewien czy ty będziesz mogła jechać w tym samym czasie. Czy w ogóle będziesz mogła...
     Co? Szlag! Ale... ja nie jestem tu najważniejsza. To Dymitr musi tam jechać. Musi zapewnić Olenę, że wszystko z nim w porządku. Rodzina da mu ukojenie i spokój. Jestem tego pewna. Więc muszę zrobić wszytko, żeby do nich pojechał.
     Westchnęłam cicho i przeciągnęłam ręką po włosach.
     - Jeśli nie będę mogła... trudno. Tu chodzi o Dymitra. I ma pan zrobić wszystko co się da, żeby załatwić mu bilet i przedłużony urlop.
     - Wiesz, że ktoś będzie musiał wziąć jego warty, albo odrobić te godziny? - spytał niepewnie.
     - Wiem. I jeśli nie będę mogła jechać sama go zastąpię. A jeśli jednak pojadę razem z nim i ktoś będzie brał nasze godziny, ja potem postaram się odwdzięczyć temu komuś.
     - Wiesz, Hathaway? Wcale nie jesteś taka zła jak mówią.
     Zdziwił mnie ten komentarz.
     - Dziękuje - powiedziałam z wahaniem. - To chyba wszystko. Szczegóły ustalimy, kiedy będzie pan wiedział mniej więcej co i jak. O i.. Wesołych świąt.
     Nie czekając na odpowiedź, rozłączyłam się. Bezradna jeszcze raz przeczesałam włosy palcami i wróciłam do salonu. Podłożyłam jeszcze do kominka, a potem ostrożnie położyłam się na łóżku i przykryłam kołdrą. Nagle poczułam, owijające się wokół mnie ramię. Przekręciłam się na drugą stronę i od razu dostrzegłam brązowe troskliwe oczy. Dymitr przyciągnął mnie mocno do siebie. Byłam tak blisko jego ciała, że musiałam podeprzeć się dłonią o jego pierś, żeby móc patrzeć mu w oczy.
     - Nigdzie nie pojadę bez ciebie - oznajmił. Jego ton wskazywał na to, że to jego ostateczna i niezmienna decyzja. Zdziwiłam się, że nie spał. A jeszcze bardziej, że słyszał moją rozmowę. - Wiesz, co to by oznaczało?
     Doskonale wiedziałam. Kolejne dni pustki. Następne chwile uczucia kompletnej samotności. A to tylko cząstka. Ale dla jego dobra byłam gotowa poświęcić wszystko.
     - Tak, ale jestem w stanie to wytrzymać, jeśli będę mieć pewność, że będziesz z rodziną. Jestem pewna, że tego potrzebujecie, Towarzyszu. Gdybyś do nich pojechał uspokoiliby się, a ty bardziej zrelaksował.
     - Potrzebuje też ciebie - szepnął.
     Przeszły mnie ciarki. Tak dawno nie słyszałam tego tonu. Przymknęłam na moment oczy.
     - Wiem i ja też nie chcę, żebyś znów wyjeżdżał, ale... Zresztą nieważne - stwierdziłam. - Jeszcze nic nie jest ustalone. Porozmawiamy, kiedy Hans będzie coś wiedział.
     Dymitr niechętnie zgodził się. Potem długo patrzył się na mnie. Nie robił nic innego, a mimo to czułam, że zaczynam się peszyć. Spuściłam lekko wzrok, ale to był... cóż chyba jednak dobry krok. Przed oczami miałam nagi tors Dymitra. W dodatku nadal trzymałam na nim rękę. Poczułam, że oddech staje się szybszy. Opuszkami palców obrysowywałam kształt mięśni Rosjanina. Nagle jego smukłe palce znalazły się na mojej brodzie i uniosły mi twarz do góry, bym spojrzała w jego oczy. Gdyby nie fakt, że jego ciało także godne jest uwagi, nie odrywałabym od nich oczu.
     - Cokolwiek się stanie i tak zawsze będziemy razem. I zrobię wszystko, co będę mógł, żebyś pojechała ze mną. Teraz będzie już tylko lepiej. - Jego niski głos i pociągający ton sprawiały, że brzmiał lepiej niż zastępy aniołów. - Ale teraz, gdy nie ma ze mną rodziny, to ty musisz pomóc mi się zrelaksować.
     Uwielbiałam u niego chwile seksownej pewności siebie.
     Dymitr powoli znalazł się nade mną. Jedną rękę oparł łokciem tuż nad moim ramieniem, a drugą wędrował po moim ciele. Fale gorąca zalewały mnie, sekunda po sekundzie, każda coraz mocniejsza. Chyba te miesiące bez seksu, bez jakichkolwiek kontaktów ze sobą wzbudziły w nas ogromne nienasycone pragnienie bliskości. Bardzo bliskiej bliskości. Nasze niespokojne oddechy mieszały się już ze sobą. Jęknęłam już wtedy, kiedy wsunął dłoń pod moją bluzkę i lekko musnął kciukiem moją pierś. Mógł ze mną zrobić dosłownie wszystko. Niczego bym mu nie zabroniła. Zyskał nade mną całkowitą kontrolę.
     - Sądziłam, że... - próbowałam wysapać. - ...że już pomogłam ci się odprężyć.
     Przesunęłam dłońmi po jego ramionach i uniosłam się na stopach, gdy usta Dymitra dotknęły mojej szyi, a zaraz potem dekoltu. Ewidentnie chciał czegoś, czego w gruncie rzeczy pragnęłam równie mocno.
     - Jeśli tylko zechcesz przestanę - szepnął.
     - Nie... - wydusiłam. - Nie.
     Wpiłam się zachłannie w jego wargi i nie pozwoliłam mu się odsunąć przez bardzo długą chwilę.
     - Tak bardzo tęskniłam...
     Dymitr szybko pozbył się mojej koszulki, rwąc ją na strzępy. Nie miałam nawet ochoty, by protestować i narzekać na zniszczone ubranie. Zrezygnowałam z tego całkiem, gdy szepnął:
     - Teraz będziesz mogła spać w moich koszulkach... Kocham cię, Roza.
     Czułam jego dłoń na piersiach, na brzuchu, na udach, na szyi i ramionach. Wszędzie. Jego dotyk był czymś tak niesamowitym. Po tylu miesiącach wreszcie mogłam go dotknąć. Dotknąć go całego. I poczuć jego dotyk, smak, zapach.
     Przyrzekłam sobie, że nigdy od niego nie odejdę. I nie pozwolę mu odejść.

wtorek, 4 kwietnia 2017

Rozdział 71...

     Wróciłam... Ale nie tak jak tego oczekujecie... Tutaj macie kawalątek... Mały kawalątek tego co chciałam napisać. Właściwie to taki przed epilog...
     -------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
     - Liss, po co tak naprawdę mnie tu ściągnęłaś i wygnałaś Christiana?
     Wątpiłam, czy chodziło tylko i wyłącznie o moje rany. Raczej nie chciała porozmawiać też o wylocie ...Dymitra, ani nagłą zmianą decyzji dotyczącą mojej roli - jako królowa została o tym od razu poinformowana.
     Lissa westchnęła przeciągle i usiadła na kanapie obok mnie. Wyczułam, że jest zdenerwowana. Przestraszyłam się, że stało się coś złego lub wszystkie obowiązki ją przerosły. Przyjrzałam się jej uważnie, ale niczego nie zauważyłam.
     - Bo... Ja chyba chciałam cię przeprosić - szepnęła.
     Zmarszczyłam brwi.
     - Mnie? Dlaczego?
     - Zwątpiłam w ciebie, Rose! - krzyknęła. Drgnęłam, bo Lissa nigdy nie krzyczy. Spuściła głowę, nerwowo bawiła się palcami, a kiedy ponownie się odezwała ledwo ją usłyszałam. - To okropne, ale zwątpiłam. Miałam ci za złe, że zamiast żegnać się też ze mną poświęcasz cały swój wolny czas Dymitrowi. Rzadko się widywałyśmy... Nie miałyśmy nawet czasu porozmawiać o tym, co stało się podczas twojego wyjazdu do Rosji i w czasie wizyty w wesołym miasteczku. Myślałam, że już o mnie zapominasz. Bałam się, że niedługo zupełnie zwalisz mnie i zastąpisz Dymitrem.
     Wpatrywałam się w nią szeroko otwartymi oczami. Nie mogłam uwierzyć, że naprawdę tak myślała. Po bladych słodkich policzkach Lissy spływały pojedyncze łzy.
     - Zrozumiałam to dopiero niedawno. Wiem, że długo mi to zajęło, ale uświadomiłam sobie wreszcie, że nikt nigdy nie pojmie jak ważny jest dla ciebie Dymitr. Nie jestem dampirzycą i nigdy nie zrozumiem jak ciężkie macie życie. Twoje jest jeszcze bardziej skomplikowane. Uświadomiłam sobie, że tylko Dymitr może ci pomóc w niektórych sytuacjach. Tylko on potrafi zrozumieć co czujesz. Wie przez co przechodzisz. W dodatku kochacie się. Widać to na każdym kroku i w każdym spojrzeniu. A ja... Byłam przeraźliwie zazdrosna, że wolisz go ode mnie. Ja też mam Christiana, ale nigdy nie zepchnęłam cię niżej niż byłaś. Miałam wrażenie, że ty niedługo mnie zepchniesz. Panikowałam. Nawet nie wiesz jak bardzo. Ale już wiem, że spędzałaś z nim cały czas, bo wiedziałaś, że zostaniesz. Wiedziałaś, że będziesz ze mną na Dworze, a Dymitr wyleci. Wiedziałaś to wcześniej niż ja. Dlatego poświęcałaś mu całą siebie, wszystko, co mogłaś. Ja przepraszam. Tak bardzo cie przepraszam. Jestem okropna. Ja nie...
     - Lisa, stop! Przestań - głos mi się łamał. Czułam się okropnie, wiedząc, że musiałam dawać jej powody do takiego myślenia. Nie chciałam, nie robiłam tego umyślnie. - To ja przepraszam. Nie chciałam cię w jakikolwiek sposób urazić. Kocham cię, Liss. Nigdy bym o tobie nie zapomniała. Nigdy cię nie zepchnę. Zawsze będziesz najwyżej jak tylko się da. Ale Dymitr też... Kocham was oboje. Zupełnie inaczej, ale tak samo mocno. I nie mogłabym żyć bez żadnego z was. Dlatego tak dużo czasu poświęcałam Dymitrowi... Musiałam jak najbardziej go zapamiętać zanim... wyjedzie. Przyrzekam ci, że gdybym z tobą musiała rozstać się na rok też bym poświęciła ci cały ogrom czasu! Żadne z was nie ma żadnych "przywilejów". Po prostu musisz zrozumieć, że i ty i Dymitr jesteście tak samo dla mnie ważni. Tak samo jest zapewne ze mną i Christianem, prawda?
     Blondynka nieśmiało kiwnęła głową. Objęłam ją szczelnie ramionami i przyciągnęłam do siebie. Dziewczyna ukryła twarz w moim ramieniu i mocno za szyję.
     - Rose?
     - Tak? - mruknęłam we włosy Lissy.
     - Wiesz, że co do przywilejów, to nie do końca prawda? - Zmarszczyłam brwi i odsunęłam ją lekko od siebie. - Niektórych rzeczy nie zrobimy razem nigdy, a przecież je robimy. No wiesz... z chłopakami. To znaczy ja z Christianem, a ty z Dymitrem...
     Lissa wyglądała słodko pokrętnie opowiadając o seksie. Wybuchnęłam głośnym śmiechem. Blondynka chichotała cicho.
     - Tak, masz racje - przyznałam. - Zdecydowanie nie zastąpiłabym w tym Dymitra tobą.
     Lissa prychnęła cicho i ponownie schowała się w moim ramieniu.
     - Przepraszam - mruknęła. - Nie chciałam wyjść na okropną przyjaciółkę.
     - Jesteś najlepszą przyjaciółką jaką można mieć.
     Siedziałyśmy jeszcze chwilę w ciszy, przytulając się i bez słów przekazując sobie wszystko co czułyśmy. Myślałam też o tym, czy faktycznie zupełnie zapomniałam o Lissie. Nie. Ale na pewno miała powody, by myśleć, że cenią ją mniej niż Dymitra. Sądziła, że wole pożegnać się z nim. To nieprawda. Kocham ich oboje. Boję się tylko, że któregoś dnia ta miłość może wszystko skomplikować, albo postawić mnie przed jednym z najtrudniejszych wyborów. Nie chcę tego i za wszelką cenę będę się starała do tego nie dopuścić.
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
     Chodzi o to, że mam pełno pomysłów na tego bloga i na ten czas, kiedy Dymitr wyjechał, ale nie mam siły ani pomysłu na napisanie tego. Czekałam długo i stwierdziłam, że nie ma sensu na siłę kontynuować bloga. Myślę, że spodobałoby się wam to, co zaplanowałam na czas wyjazdu Dymitra, bo bardzo dużo by się działo i byłoby nie małe zamieszanie z Romitri (niekoniecznie w dobrym sensie). Ale nie mam już.... tego napędu i czasu na pisania bloga, więc ominę to wszystko. Ominę romanse, które chyba niekoniecznie przypadłyby wam do gustu biorąc pod uwagę kogo by dotyczyły; wypadki; pościgi; i ogromną część przepowiedni Jewy... I niedługo wstawię po prostu epilog. Dziękuje za uwagę.

niedziela, 22 stycznia 2017

Jest sprawa...

     No, więc, jak pisałam, jest sprawa. Nie wiem jak to odbierzecie ani czy będziecie szczęśliwi czy nie bardzo, ale mam coś do powiedzenia... Ze względu na życie prywatne (myślę, że mogę to tak nazwać) nie będę mogła przez jakiś czas wstawiać rozdziałów. Jeśli czytacie mój blog to wiecie, że i tak ostatnio rozdziały są... rzadko. Cóż, niezbyt mam teraz możliwości do pisania. Więc ogłaszam, że przez jakiś czas nie będzie rozdziałów. Postaram się szybko wrócić. Po prostu potrzebuje trochę... czasu.
Koniec ogłoszeń parafialnych ;) Miłej nocy!

niedziela, 8 stycznia 2017

Rozdział 70

     Przepraszam, że rozdziały są... jakie są i pojawiają się w takim czasie, że żal mówić. Po prostu mam sporo na głowie. Dużo sprawdzianów, wypadów ze znajomymi, szlaban był... próbne egzaminy no i się rozchorowałam trochę. Dlatego nie obiecuje, że ten rozdział wam się spodoba, ani kolejne. Ne mówię też, kiedy będzie kolejny, bo nie mam pojęcia. Postaram się pisać szybciej rozdziały, ale to trochę trudne, biorąc pod uwagę wszystkie moje sprawy. No, a teraz mam nadzieje, że nie jest najgorszy ten tu, na dole ;) ((Na marginesie: nie pogniewam się jeśli te wszystkie osoby, które skomentowały wcześniejszy rozdział nadal będą komentowały. A może jest ktoś więcej?? Dobra, teraz już koniec pogaduszek))
---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
     Gdy odważyłam się wyjść na zewnątrz prawie nikt nie kręcił się już przy samolocie. Starałam się nie patrzeć wyżej niż normalnie, bo jestem pewna, że zaczęłabym w oknach szukać twarzy Dymitra. Rozglądałam się za to wokół, by zobaczyć, kto jeszcze został. Widziałam kilka stewardess rozmawiających z pilotem na szczycie schodów, prowadzących do samolotu. Grupka osób rozmawiała o czymś tuż przy wielkiej maszynie. Strażnicy z Dworu pomagali pakować ostatnie bagaże. Odwróciłam wzrok, kiedy tylko w oczy rzuciła mi się walizka Dymitra. Dostrzegłam Lissę i Christiana, rozmawiających z Hansem trochę dalej. Wzrok wyostrzył mi się, kiedy między tymi ludźmi mignął gdzieś czerwony krawat. Objęłam się ramionami, pociągnęłam nosem i ruszyłam w tamtą stronę. Chciałam z nim jeszcze porozmawiać zanim wyjedzie.
     Abe zauważył mnie niemal natychmiast. Przeprosił kilka osób, z którymi wcześniej dyskutował i ruszył w moją stronę. Zatrzymaliśmy się metr od siebie. Myślę, że Staruszek zauważył, co się ze mną dzieje. Jego twarz wyglądała inaczej, wyrażała więcej emocji niż zwykle. Zdawało mi się nawet, że się o mnie martwi. I chyba tak było, bo po chwili podszedł bliżej do mnie i objął ramionami. Nie pytałam o nic. Po prostu poddałam się. Pociągnęłam jeszcze raz nosem i przycisnęłam policzek do piersi Abe'a. Pachniał perfumami. Nie umiałam rozpoznać wtedy zapachu, ale pachniało ładnie. Ojciec położył jedną dłoń na mojej głowie i ostrożnie przesunął kilka razy palcami. Wyczuwałam niepewność w jego ruchach. Poznaliśmy się stosunkowo niedawno, więc nie dziwiłam się, że ma pewne obawy. W dodatku nadal nie widujemy się zbyt często. Dowiedziałam się, że Abe jest znów na Dworze, kiedy byliśmy w akademii, gdy do mnie zadzwonił. Teraz widzimy się, a on znów wyjeżdża. Za każdym razem tak jest - kiedy ja przyjeżdżam, on musi wyjechać. Wiem, że stara się zbudować między nami jakąkolwiek bliższą relację, ale oboje zdajemy sobie sprawę jak trudne to będzie. Mimo wszystko dziękowałam mu, że próbuje być moim ojcem.
     - On wróci - szepnął.
     Zaskoczył mnie. Zresztą nie pierwszy raz dziś. Abe kryje w sobie wiele tajemnic.
     - Wiem - burknęłam i pośpiesznie odsunęłam się od ojca. Nie chciałam wyglądać na słabą, a i tak musiałam wyglądać fatalnie, więc nie miałam zamiaru pogarszać swojej sytuacji.
     Staliśmy przez kilka chwil w ciszy. Nie chciałam się odzywać, chciałam iść odpocząć, ale musiałam coś jeszcze załatwić.
     - Abe?
     - Tak?
     - Wiesz, że ja i Dymitr nie mamy teraz żadnego kontaktu, tak? - upewniałam się.
     - Mhm. I domyślam się, że nie zamierzacie tego tak zostawić.
     - Nie - odparłam pewnie. - Dałam Dymitrowi tydzień. Jeżeli po tym czasie nie dostane od niego żadnej wiadomości, telefonu... niczego, wtedy moja kolej. Jednak.. - westchnęłam ciężko, bo nie chciałam prosić nikogo o pomoc. - To nie est dla mnie komfortowa sytuacja, ale gdybym nie potrafiła załatwić tego sama, pomógłbyś mi?
    Ojciec przypatrywał mi się uważnie. Szukał czegoś w mojej twarzy, ale nie miałam zielonego pojęcia czego. Wyprostował się, napiął mięśnie i zacisnął szczękę i wtedy zdałam sobie sprawę, że na powrót zmienił się w mafioza i biznesmena.
     - Wiesz, że to najprawdopodobniej będzie nielegalne i ostro karalne? - spytał poważnie. Kiwnęłam zdecydowanie głową. - Dymitr też.
     - Tak, Dymitr też - zapewniłam. - Zdaje sobie sprawę, że to nie będzie całkiem zgodne z prawem i, wydaje mi się, że jest na to gotowy.
     - W takim razie zgoda - powiedział Staruszek. - Dzwoń jeśli sami nie dacie rady.
     Skrzywiłam się, bo zabrzmiało to, jakby był pewny, że będziemy potrzebować jego pomocy. Mimo to niemo podziękowałam, kiwając głową i szybko zmieniłam temat.
     - Mama leci z tobą? - Wiedziałam, że jest gdzieś na Dworze i że przyleciała z Abe'em. Domyśliłam się, że po świątecznym pocałunku i wyprawie na polowanie coś się zmieniło.
     - Mm, tak - mruknął. Zaraz na jego twarzy pojawił się cwany uśmiech. - Przekonałem ją, by na stałe została moją strażniczką.
     Wpatrywałam się w niego ze zdziwieniem i miałam wrażenie, że zaraz zakrztuszę się własną śliną. Abe zauważył moje zaskoczenie i uśmiechnął się jeszcze szerzej. Chyba właśnie na taką reakcję liczył.
     - Jak ci się to udało?
     Doskonale wiedziałam jak bardzo matka oddana jest służbie. Była zdolna poświęcić dla mniej całe życie, przystając na wszystkie warunki i nie w ogóle się nie sprzeciwiając. Podziwiałam ją za to i jednocześnie miałam o to pretensje. A Abe'owi udało się ją przekabacić na swoją stronę! Byłam ciekawa jak.
     - To - szepnął - jest moja mała tajemnica.
     Westchnęłam zrezygnowana. Mogłam przewidzieć, że mi ni powie. To zresztą nie jego pierwszy sekret. Jest mafiozem, nie da się go rozgryźć.
     - W każdym bądź razie, Janin leci ze mną. Na razie jest moją strażniczką tymczasowo, ale to się zmieni. - powiedział pewnie; tonem, który zapowiadał, że czy rada zechce czy nie i tak stanie się to, co Abe chce. Trochę przerażały mnie jego możliwości, ale cóż, trzeba przyznać, że robiły wrażenie. Bądź, co bądź człowiek z kontaktami, które pozwalają mu praktycznie na wszystko jest... interesujący. - Muszę jeszcze tylko znaleźć sposób, żeby skupiła się na czymś więcej niż praca.
     Nagle roześmiałam się niekontrolowanie. Zupełnie tego nie przewidziałam. Po prostu chichotałam, a kilkoro ludzi przechodzących obok rzuciło mi pytające spojrzenia. Ojciec też.
     - Wybacz, Staruszku - poklepałam go niedbale po ramieniu. - Powiedz mi jak to jest, że możesz załatwić wszystko i o każdej porze, a nie potrafisz sprawić, by moja matka się odprężyła?
     Abe był zdezorientowany przez sekundę, a potem jego twarz zmieniła wyraz. Założył ręce na piersi i spojrzał na mnie dumnie. Zupełnie zbił mnie tym z tropu.
     - Och, jestem pewny, że gdyby tylko dała mi szanse bez problemu bym ją odprężył. Wygląda na to, że reaguje na mnie tak samo jak kiedyś. - Zadowolony z siebie przyglądał mi się z tym durnowatym uśmieszkiem. - Możesz zapytać się Janin jak skuteczny jestem. Nie potrzebuję żadnego...
     - Skończ! - krzyknęłam. - Nie chcę tego słuchać. Naprawdę mnie to nie interesuje.
     Moroj zaśmiał się cicho.
     - Czasem musisz pomyśleć o czymś innym niż Bielikow i księżniczka.
     - W porządku, ale nie mam zamiaru dumać nad tym jak to pięknie mnie spłodziliście.
     Abe spojrzał w niebo, westchnął, a potem jego wzrok wrócił do mnie.
    - Och, tak, to było piękne.
    Przewróciłam oczami, ale zdałam sobie sprawę z tego, że głos ojca jakby minimalnie się zmienił. Obstawiałam, że to tylko moja wyobraźnie, jednak dostrzegłam, że jego oczy stały się wyraźniejsze. Och, a może oni faktycznie coś do siebie czuli, coś mocnego. Może nadal to czują.
     - Kochasz ją? - wypaliłam. Nie miałam zwyczaju delikatnie wchodzić w temat. Bezpośredniość jest skuteczniejsza.
     - Hm?
     - Moją matkę. Kochasz Janin?
     Moroj wydawał się całkowicie zbity z tropu. Zupełnie nie spodziewał się takiego pytania. A mi schlebiało, że wprawiłam go w lekkie zakłopotanie. Staruszek otwierał usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale za chwile je zamykał i rezygnował. Jestem prawie pewna, że chciał się odezwać, kiedy przerwał nam delikatny dziewczęcy głos.
     - Panie Mazur?
     Odwróciłam się w stronę kruchej blondyneczki, trzymającej się dłoni czarnowłosego wysokiego chłopaka. Lissa przebiegła po mnie szybko wzrokiem i myślę, że zauważyła zmianę w moim zachowaniu i wyglądzie. Jej wzrok padł na moją dłoń owiniętą bandażem. Zerknęłam tylko, by sprawdzić czy nic się nie odwinęło. Ale zanim dobrze się przyjrzałam musiałam po prostu skupić na czymś innym wzrok, który niekontrolowanie zaczął szukać wszędzie Dymitra. Czułam jeszcze w wyobraźni jego duże ciepłe dłonie ujmujące moją rękę, żeby ją opatrzyć; jego smukłe palce muskające ostrożnie moją skórę, by przypadkiem nie sprawić mi bólu. Przyłapałam się na wymyślaniu planu, jak dostać się na moment na pokład samolotu.
     - Samolot niedługo odlatuje - powiedziała Lissa. - Pilot prosi, by zajął już pan miejsce w środku.
     - Och, naturalnie, Wasza Wysokość - Abe ukłonił się ceremonialnie przed Lissą i skinął głową w kierunku Christiana. - Najmocniej przepraszam za kłopoty, zagadałem się.
     - Zapewniam pana, że to żaden kłopot.
     Miałam ochotę krzyknąć, żeby wreszcie skończyli tą przesadnie uprzejmą rozmowę - irytowała mnie. Spojrzałam w niebo, by się uspokoić, a kiedy wracałam wzrokiem w dół, zauważyłam go. Tak mi się wydawało. Myślę, że przechodził przez kilka rzędów siedzeń, by ostatecznie siąść gdzieś po drugiej stronie. Znów ogarnęła mnie potrzeba wparowania na pokład, choćby na moment. Potrzebowałam tego momentu, by spotkać oczy Dymitra. Miejsce na czole, które jego usta dotykały jako ostatnie, mrowiło lekko.
     - Rose, Rose...
     Delikatny dziewczęcy głos mieszał się z męskim, starszym i bardziej doświadczonym. Chyba miały kojące działanie, albo przynajmniej jeden z nich, ale żadne nie dorównywało akcentowi Dymitra. "Roza", słyszałam jak woła mnie. Domyśliłam się, że to tylko moja wyobraźnia, więc potrząsnęłam tylko lekko głową, zmuszając się bym wróciła do rzeczywistości. Cała trójka patrzyła na mnie niepewnie, a ja chciałam, żeby to się skończyło. Wewnętrzna rozpacz uświadamiała mi, jak bardzo jestem teraz słaba - fizycznie i mentalnie. Wielka maszyna nie miała nawet włączonych silników, a ja już czułam, że straciłam wielki kawał mojej duszy. Zerknęłam ukradkiem na Lissę. Postanowiłam oddać jej się bezwzględnie i nie myśleć o Dymitra. Ale może to od jutra. Tak, powinnam dać sobie trochę czasu na ból. Dymitr nie byłby zadowolony, gdybym tylko leżała w domu i wciąż myślała tylko o nim, ale nie cieszyłby się też gdybym myślała tylko o służbie i zamieniła się w maniakalną strażniczkę. Będę postępować tak, by był ze mnie dumny gdy wróci. Wtedy sama będę z siebie dumna.
     - Przepraszam - bąknęłam. - Zamyśliłam się.
     Christian mruknął coś niezrozumiałego dla mnie, za co oberwał od Lissy. Abe stanął pomiędzy mną, a Lissą i położył pokrzepiająco dłoń na moim ramieniu.
     - Porozmawiam z nim - szepnął, tak, bym tylko ja usłyszała. - Spróbuję załatwić wam kontakt i...
     - Umowa była inna - wtrąciłam. - Najpierw tydzień próbuje Dymitr, potem ja, ty w ostateczności. W ogóle, gdzie moja matka? Nie miała przypadkiem lecieć z tobą?
     - Czyli uważasz, że jeśli nikt nie da rady, tylko ja podołam? Miło. - Uśmiechnął się cwanie, a ja naburmuszyłam się, bo coś w tym było. Nie ma na świecie bardziej pokręconego mafioza od Abe'a, ale jego możliwości robią wrażenie. - A Janin znając życie czeka już w samolocie, albo pomaga strażnikom. Wracając do tematu: zrobimy jak chcesz, ale i tak porozmawiam z Bielikowem. - Odsunął się ode mnie, puścił moje ramie i zrobił kilka kroków w bok. - Trzymaj się, Rose. Do zobaczenia wkrótce. Macie dwa tygodnie - rzucił jeszcze przez ramię. - Potem biorę sprawy w swoje ręce.
     Kiwnęłam głową, chociaż wiedziałam, że już się odwrócił i mnie nie widzi. Patrzyłam na niego dopóki nie zniknął w drzwiach samolotu.Z trudem zwalczylam pragnienie pójścia za nim. Powróciłam do racjonalnego myślenia i wbiłam sobie, że to byłoby bez sensu. Co niby bym zrobiła? Uczepiłabym się Dymitra i nie chciała wyjść z pokładu. W ten sposób tylko najadłby się przeze mnie wstydu. Nie po to uczył mnie panowania nad sobą, abym teraz zmarnowała to wszystko.
     - Niedługo będą odlatywać - szepnęłam bezsensownie. Odwróciłam się gwałtownie w stronę morojów i wskazałam głową, żebyśmy ruszyli do pałacu. - Nie stójmy lepiej na pasie startowym.
     Żadne z nas nie odezwało się, aż doszliśmy do pałacu. Szliśmy ramie w ramię, milcząc. W środku, Lissa poprosiła Christiana by zostawił nas na kilkanaście minut same. Nie wiedziałam, o co jej chodzi, ale nie protestowałam. Christian też nie. Powiedział, że będzie czekał w ich pokoju i odszedł. Lissa zaprowadziła mnie do jakiegoś innego pokoju - małego, ale przytulnego. Usiadłyśmy na kanapie i przekręciłyśmy się w swoją stronę.
     - Więc... O czym chciałaś pogadać?
     - Co i się stało w rękę? - spytała ostrożnie blondynka.
     Mimowolnie spojrzałam na zabandażowaną dłoń. Starałam się całkowicie zignorować fakt, że wszystko kojarzy mi się z Dymitrem. Próbowałam nie patrzeć w stronę okna, bo za szybą widać było lotnisko.
     - Nic takiego - mruknęłam wymijająco.
     - Boli?
     - Nie.
     Bardziej boli fakt, że nie zobaczę Dymitra przez prawie rok.
     - Rose? - spojrzałam na Lissę i nagle zobaczyłam w niej kruchą dziewczynkę, na której leży zbyt wielka odpowiedzialność. Zdałam sobie sprawę, że ostatnio zaniedbywałam ją jako przyjaciółka. Poczułam się winna, że skupiałam się tylko na Dymitrze, ale... trudno wybrać między dwoma najbliższymi ci osobami. Lissa ma Christiana, ja Dymitra. Nie będzie tak jak kiedyś, ale kocham ją i muszę się bardziej postarać. - Mogę ci pomóc. No wiesz, z ranami. Ta na szyi musi cie strasznie piec, a ja pomyślałam, że mogłabym...
     - Stop, stop, stop, Wasza Wysokość. Nawet nie ma takiej opcji. Nic mi nie jest, a ty nie możesz używać Ducha.
     - To nie jest proste - szepnęła.
     Wiedziałam jak bardzo kusi ją i ciągnie jej moc, ale teraz, kiedy nie jesteśmy połączone ze sobą więzią, nie ma nikogo, kto mógłby zabierać od niej mrok. Za bardzo się o nią martwiłam, by pozwolić jej na używanie mocy.
     - Wiem, ale zachowaj moc na czas, kiedy naprawdę będziesz musiała jej użyć. O mnie się teraz nie martw. Widziałam już sporo razy, jak Dymitr zmienia mi opatrunki. - Mimowolnie zadrżałam na myśl o nim - Poradzę sobie.
     Lissa kiwnęła głową, ale nie wyglądała na przekonaną. Chciałam ją jakoś zapewnić, że wszystko będzie dobrze i nic mi nie jest. Ale wtedy dotarł do mnie warkot silników. Błyskawicznie podbiegłam do okna. Samolot jechał po pasie startowym, by gdzieś znacznie dalej wzbić się w powietrze. Stałam tam dopóki wielka maszyna nie zniknęła mi z oczu. Wtedy poczułam silne ukłucie w klatce piersiowej. Ból był dławiący i boleśnie uświadamiał, że Dymitra nie ma już tu ze mną. Jest już wysoko w powietrzu, z dala ode mnie. Piekielnie bolało.

wtorek, 27 grudnia 2016

Rozdział 69

     - Wziąłeś wszystko?
     - Tak - odpowiedział. - Sprawdzaliśmy w domu dwa razy.
     Westchnęłam ciężko i znów owinęłam ramiona wokół Dymitra.
     Strażnicy rozumieją, jak ważne są pożegnania z bliskimi, więc przygotowali specjalne salki tuż przy lotnisku, aby wylatujący na misję, mogli porządnie pożegnać się z tymi, których kochają. Miło z ich strony. Ja i Dymitr wybraliśmy najmniejsze pomieszczenia, jakie było i usiedliśmy na fotelu jak najbardziej w kącie, tyłem do reszty. Dodatkowo staraliśmy schować się za dużymi kwiatami, które dodano tu, chyba dla umilenia wnętrza. Chcieliśmy wykrzesać jak najwięcej prywatności. Ludzie wokół płakali, śmiali się, gadali, jakby nic się nie działo. A my milczeliśmy, pytając się raz na jakiś czas o byle głupoty. Wiedziałam, że gdybyśmy zaczęli poważnie rozmawiać, nie powstrzymałabym łez.
     Dymitr w pewnym momencie przerzucił sobie moje nogi przez swoje. Sądzę, że nasza rozłąka boli go tak strasznie jak mnie, więc nie myśli o tym, że inni mogą go zobaczyć. No i wszyscy tu są w podobnej sytuacji - muszą pożegnać się z bliskimi na długie miesiące. Wtuliłam się w niego, ale uniosłam głowę, by móc cały czas patrzeć mu w oczy. Tonęłam w ich ciepłym brązie i nie zamierzałam podejmować jakichkolwiek prób uratowania się. Po prostu pozwoliłam sobie zagłębiać się coraz bardziej i bardziej. Rosjanin pozwolił mi oprzeć głowę po wewnętrznej stronie swojego łokcia i trzymał ją tam, jak małemu dziecku. Drugą ręką obejmował mnie ciasno i przyciągał do siebie. Patrzył na mnie z taką wielką siłą i miłością, że zaczęłam się zastanawiać czy moje spojrzenie jest choć w połowie tak intensywne. Miałam wielką nadzieję, że tak.
     - Roza?
     - Tak?
     Zdawałam sobie sprawę, że jeśli użył rosyjskiej formy mojego imienia, chodzi o coś nadzwyczaj ważnego.
     - Posłuchaj mnie uważnie, dobrze? - Przełknęłam głośno ślinę. Wcale nie chciałam słuchać dalszej części, ale automatycznie kiwnęłam głową. - Chcę cię prosić, żebyś dzwoniła do mojej rodziny, zagadywała ich, pytała. Chcę, żeby się czymś zajęli, zamiast myśleniem o mnie. Wiedzą, że wyjeżdżam, a Karolina powiedziała, że mama bardzo się martwi. Poprosiła, żebym co jakiś czas dawał znak, co się ze mną dzieje. Mamy nadzieję, że to jakoś uspokoi mamę, ale dobrze wiesz, że to nie wystarczy. Dobrze wiesz też, że na razie nie mogę mieć kontaktu nawet z tobą. Dlatego to ty musisz się nimi zająć. To dla mnie bardzo, bardzo ważne. I jestem pewny, że mnie nie zawiedziesz - uśmiechnął się lekko, ale to wcale nie poprawiło mi nastroju. Przygnębiło mnie jeszcze bardziej to, że po chwili jego twarz znów przybrała ten poważny wyraz. - Ale... Istnieje szansa, że już nie wrócę. Ani do nich, ani do ciebie. - Poczułam łzy w oczach ; przełknęłam ślinę, próbując zatrzymać je na miejscu. - Wtedy... Wiesz co bym im powiedział, i wiesz co powiedziałbym tobie.
     - Nie mów tak - szepnęłam. - Wrócisz.
     Bolało mnie to, że jeszcze zanim zasnęliśmy tam na kanapie, wtuleni w siebie, mówił z taką pewnością w głosie o następnych świętach, a teraz obawia się czy kiedykolwiek wróci. Jednak rozumiałam, że on też musi się bać i dopiero teraz doszło do niego, jak bardzo. Musiałam pokazać mu, że wierzę w to, że niedługo znów będziemy razem. Musiałam przekazać mu moją siłę. Usiadłam prosto, ale nie zdjęłam nóg z jego ud. Ujęłam w dłonie jego twarz i pocałowałam mocno. Całował delikatnie, ze smutkiem i chyba bólem. A ja? Starałam się pokazać mu, że nie ma się czego obawiać. Myślę, że udało mi się go trochę pocieszyć.
     - A wtedy oboje polecimy na tą twoją lodową pustynię do rosyjskich eskimosów i sprawdzimy co u nich, ok? - zaproponowałam. - Zaraz potem wygram w bitwie na śnieżki i będziesz musiał mnie za to jakoś nagrodzić, prawda? - pocałowałam go w policzek, szczerze się uśmiechając. - Później ty wymyślisz coś, żebyśmy się nie nudzili. Ale czytanie westernów odpada, Towarzyszu. No chyba, że znasz bardziej kreatywny sposób na czytanie lub będziesz mi czytał na głos przy kominku. - Usłyszałam śmiech Dymitra. Piękny dźwięk. Moje serce z radością powitało fale ciepła. - Potem wyjdziemy gdzieś. Wszyscy. Dzieciaki też. Dziewczyny zabiorą swoich chłopaków i całą rodziną pójdziemy... Hm, chyba znasz tam jakieś miłe miejsca, prawda? Tylko ni księgarnia! A wieczorem.. Mam nadzieje, że twoja mama nie będzie miała nic przeciwko, jeśli wybierzemy się do baru. Może Karolina, Sonia i Wiktoria też będą chciały iść ze swoimi macho. Wszystko zależy od Oleny, ale jeśli się uda i spędzimy wieczór w barze pokaże ci jak się bawić.
     Dymitr chichotał, a ja pragnęłam, by robił to cały czas. Brzmiał tak wesoło, że nie pomyślałabym, że wyjeżdża na rok. Rosjanin wciągnął mnie na swoje ramiona, a ja mimo jego wahania usiadłam na nim okrakiem. Pocałowałam go w ciągle uśmiechnięte usta. Wyglądał... pięknie. Niesamowicie.
     - Moja rodzina to nie są Eskimosi - zauważył radośnie.
     - Żyją na Syberii, a nie wiem jak inaczej ich nazwać mroźnym określeniem, więc zostają rosyjscy Eskimosi.
     - Są Rosjanami, jak ja - przypomniał mi. Byłam mu niewyobrażalnie wdzięczna, za to, że uśmiech nie opuszczał jego twarzy. - I mieszkają w południowej części Syberii.
     - Może. Ale jeszcze do tego wrócimy. - Mrugnęłam do niego, widząc jak jego uśmiech znów się powiększa. - W każdym razie... To jak, zgadzasz się? Może po tym wszystkim pozwolę ci wybrać film na następny wieczór, albo stację radiową na czas jazdy samochodem.
     Dymitr pokręcił głową rozbawiony, zacisnął ramiona wokół mnie, przyciągając mnie jednocześnie do siebie i pocałował w czubek głowy. Przytulona do niego, także się uśmiechałam, mimo, że gdzieś głęboko w środku miałam ochotę płakać. Przytknęłam czoło do boku jego szyi, a rękami oplotłam go wokół.
     - Wiesz Rose, w życiu podejmujemy bardzo wiele decyzji. Właściwie niemal niezliczone ilości. Od błahych, typu co zjeść na śniadanie lub które skarpetki założyć, po takie, które mają przeogromny wpływ na nasze życie. Czasem wybieramy dobrze, a innym razem źle. - Słuchałam go uważnie, czując jak jego szyja drży, kiedy mówi. To było przyjemne, ale zdecydowanie bardziej skupiłam się na słowach, które do mnie kierował. - A czasami to ludzie są naszymi wyborami. Podobnie jak wcześniej tu też można decydować między dobrem a złem. Jeśli wybierzesz jakiegoś człowieka możesz cierpieć, a wskazując innego możesz wiele zyskać. Ale są takie osoby, które są dla ciebie cudem, czymś, przepraszam kimś, kto może zrobić z tobą wszystko, bo ty mu na to pozwalasz, ponieważ wiesz, że to jest dobre, bardziej prawidłowe niż cokolwiek innego. Myślę, że ty jesteś moim wyborem. Może nie całkowicie moim, bo to ty sama w większości o tym zadecydowałaś, ale jestem pewien, że jesteś najlepszą decyzją mojego życia. Byłem... zbyt obolały i zaślepiony, żeby w stu procentach sam zdołać cię utrzymać, ale.. całe szczęście sama chciałaś, żebym cię wybrał.
     Uniosłam głowę, pocałowałam go mocno, a potem znów wróciłam do poprzedniej pozycji. Tylko jedną dłoń przeniosłam na jego pierś, tam gdzie ma serc. Teraz już to wiem. Pech chciał, że robiłam to nieumyślnie i dłonią, którą uniosłam, byłą ta zabandażowana. Widziałam zmartwienie na twarzy mężczyzny - to, czego chciałam uniknąć. Uniósł moją rękę i ostrożnie położył sobie na ramieniu, podtrzymując swoją.
     - Myślę, że chciałam tego tak bardzo, że ty mógłbyś nie chcieć, a i tak dostałabym swoje - mruknęłam i trąciłam delikatnie nosem jego szyję.
     - I za to cię kocham - szepnął i przytknął usta do mojego czoła na dłuższą chwilę. - Chodź do łazienki, obejrzę twoją rękę.
     Zachichotałam cicho, co było dla mężczyzny chyba trochę niezrozumiałe. Zerknął na mnie unosząc lekko jedną brew. Potem zmarszczył je tak, że na środku jego czoła powstała śmieszna zmarszczka.
     - Wybacz, myślałam, że naszła cie nagła potrzeba na miłoość - przesadnie przeciągnęłam "o", ale i bez tego zrozumiał. Uśmiechnął się, ale nie skomentował. - Chodźmy już.
     Łazienki były podobne do tych w centach handlowych, tylko dużo mniejsze - przestrzeń z umywalkami i dwie kabiny. Toaleta była zarówno dla panów, jak i pań, więc nie było obaw, że ktoś oburzy się faktem, że oboje jesteśmy w tym samym pomieszczeniu. Usiadłam na blacie między dwoma umywalkami i czekałam. Dymitr odwinął delikatnie cały bandaż. Najgorszy w tym wszystkim był fakt, że rany na wewnętrznej części dłoni się jeszcze nie zagoiły, i nosiłam mocne plastry z czymś, co podobno oczyszczało je, a teraz narobiłam nowych szkód i po zewnętrznej części też mam zdartą skórę. Znacznie mniej, ale jednak. Rosjanin ściągnął też plastry i wyrzucił je do kosza. Powoli przeniósł moją rękę pod kran.
     - Może trochę za szczypać, bo woda z kranu, nie jest idealnie czysta - ostrzegł.
     Kiedy pierwsze krople spadły na moją skórę, na obydwie strony dłoni, nic się nie stało. Dopiero po chwili troch się krzywiłam, jednak, całe szczęście, nie było tak jak wtedy, gdy za moje ręce zabrała się doktor Olendzka. Rozumiem, że robiła dobrze, ale piekło okropnie. Zagryzłam wargę, kiedy woda stawała się coraz cieplejsza - nie było to dobre, ale mocno zranionej skóry. Dymitr wyjął w końcu moją dłoń i zakręcił wodę. Dmuchnął kilka razy na rany i mimo, że nie potrzebowałam tego, nie chciałam by przestawał. Potem wysuszył mi rękę ręcznikiem papierowym i powoli zawinął bandażem.
     - Powinno wystarczyć, ale kiedy będziesz wieczorem zmieniać opatrunki, załóż plastry, dobrze?
     Przytaknęłam i już miałam zeskakiwać z blatu, kiedy zatrzymało mnie spojrzenie Rosjanina. Był wyraźnie zaniepokojony. Dotknął dłońmi moich policzków i czule wyciągnął mi wargę spomiędzy zębów. Nie zauważyłam, że ciągle ją przygryzam. Pewnie z bólu, ale tego spowodowanego wyjazdem Dymitra. On, jakby wiedząc o czym myślę, pocałował mnie mocno. Nie chciałam się od niego oderwać, uświadamiając sobie, że to najpewniej ostatnie nasze chwile. Jednak nie mieliśmy możliwości zatrzymania czasu.
     Usłyszeliśmy poruszenie na sali. Złapaliśmy się za ręce i niechętnie wyszliśmy z łazienki, pewni, że to czas na naszą rozłąkę. Moje zaskoczenie było ogromne, kiedy na środku zobaczyłam śliczną blondynkę z wielką koroną na głowie, a przy jej boku czarnowłosego chłopaka. Z tyłu było jeszcze dwóch królewskich strażników, pozostali pewnie czekają na zewnątrz. Daliśmy jeszcze kilka kroków do przodu, a potem ukłoniłam się. Dymitr był trochę staromodny i co ważniejsze gentlemanem, więc przykląkł na moment przed Lissą. Władczyni skłoniła głowę, a potem zwróciła się do wszystkich tu stojących.
     - Dzień dobry - jej głos był stanowczy, ale jednocześnie łagodny. Idealny dla władczyni. - Strażnicy zabrali już wasze walizki do samolotów. A ja chcę powiedzieć wam kilka słów. Po pierwsze: w imieniu całej naszej społeczności bardzo, ale to bardzo wam dziękuję. Narażacie la nas swoje życie, a my tak naprawdę nigdy nie będziemy w stanie wam się odwdzięczyć. Zostaliście wybrani do poważnych misji i jesteśmy pewni, że nas nie zawiedziecie. Nie mam zamiaru was pouczać lub przypominać, po co wylatujecie, bo to nie ma sensu. Życzę wam tylko, żebyście uporali się z tym jak najszybciej, mieli jak najwięcej czasu na odpoczynek i obyście jak najszybciej wrócili do nas i bliskich. Zapewniam was, że będziemy tęsknić. Niektórzy bardziej, inni mniej, ale wszyscy. Wybaczcie mi, że nie zdołałam zapewnić wam kontaktu między sobą, ale.. cóż, rada strażników twierdzi, że tak musi być, żeby wszystko poszło zgodnie z planem. Rozważają jeszcze bardzo ograniczoną możliwość kontaktu, ale jeśli tylko coś w tej sprawie ruszy będziecie powiadomieni. A teraz... - głos Lissy lekko zadrżał, ale chyba tylko ja to zauważyłam. Łzy zebrały się w moich oczach, gdy zrozumiałam do czego zmierza. Wcisnęłam się nagle w pierś Dymitra i objęłam go najmocniej jak umiałam. Czułam jak się napiął i chyba było mu niewygodnie, ale bałam się, że jeśli się od niego odsunę zacznę zanosić się szlochem. Słone krople już teraz spływały z moich oczu. - Teraz zapraszam strażników uczestniczących w misji do samolotu.
    Byłam w tamtej chwili wściekła na Lissę, że zabierała mi Dymitra, jakby zapraszając go na przyjemną podróż, podczas kiedy on może stamtąd nie wrócić. To wszystko było irracjonalne, bo nie było w tym ani grama jej winy, ale nie umiałam logicznie myśleć.
     Ściskałam Dymitra między moimi ramionami, nie mając najmniejszego zamiaru go puszczać. I tylko na ułamek sekundy zerknęłam na górę, by dostrzec, że on też płaczę. Starał się być silny, ale łzy same cisnęły mu się do oczu. Mi już dawno zamazał się obraz przez słone krople. Nie płakałam głośno, w zasadzie bardzo cichutko, ale zdecydowanie z całym bólem.
     - Nie - szeptałam. Myślę, że starałam się przez to wyrazić swoje niezadowolenie. Byłam zła, wściekła, zrozpaczona. Miałam gdzieś wszystko, co słuszne. Chciałam tylko raz mieć zupełny spokój na miesiąc. Bez służby, bez ciągłego narażanie życia, bez psychopatycznych posiadaczy Ducha i bez rozłąki. Nawet nie pamiętam kiedy ostatnio myślałam, aż tak egoistycznie, ale ignorowałam głos, który podpowiadał, że tak musi być.
     - Rose - usłyszałam. - Roza.
     Nie miałam najmniejszej ochoty odsuwać się od Dymitra choćby ma milimetr, ale zmusił mnie do tego, jedną ręką odciągając delikatnie moją twarz od swojej piersi.
     - Spójrz na mnie. Nie płacz. Wrócę zanim się obejrzysz. - Czułam jak kciukiem wyciera mi policzek. Spojrzałam na Rosjanina. Zdziwił mnie nagły powrót jego wiary. Niedawno mówił mi, co zrobić jeśli nie wróci, a teraz po raz kolejny zapewnia mnie, że przyleci z powrotem. Wtedy zrozumiałam, że mówi tak tylko dla mnie. Sam pewnie bardzo się boi, ale nie chce żeby i mną targały obawy. Dymitr pochylił się lekko nade mną, by jego twarz była bliżej mojej. - Kocham cię, Roza. Nie wpakuj się w tarapaty, dobrze? Dbaj o siebie. Zrobię wszystko, co będę mógł, by zdobyć z tobą kontakt. I proszę cię mów mi o wszystkim, co się stanie. Jeśli Robert zaatakuje znów też chcę o tym wiedzieć. A teraz uśmiechnij się - szepnął, muskając swoimi ustami moje wargi. Miałam suche usta, ale jemu to chyba nie przeszkadzało. - Nie będzie mnie tylko kilka miesięcy. Czas minie tak szybko, że zanim się obejrzysz będą święta i będziemy siedzieć we dwójkę przy kominku. Wyjedziemy w prawdziwe wielkie góry, jeśli będziesz chciała możemy nawet wynająć domek w lesie.
     - Tylko ty i ja - mruknęłam, patrząc mu prostu w oczy.
     - Tak. Tylko ty i ja.
     Przytknęłam swoje usta do jego, a rękoma mocno złapałam za jego prochowiec. Dymitr objął mnie znów ramieniem i gładził mój policzek.
     - Bielikow!
     Wrzask Hansa słychać było pewnie po drugiej stronie Dworu. Ja i Dymitr odsunęliśmy się od siebie, ale tylko kawałek, by móc zobaczyć, skąd dobiega głos. Croft szedł w naszym kierunku z miną, jakbyśmy byli co najmniej nieposkromionymi nastolatkami.
     - Do samolotu, na co czekasz?!
     Zacisnęłam pięści jeszcze mocniej, żeby nie uderzyć Hansa. Rozejrzałam się wokół. Faktycznie, przez okno widziałam, jak większość strażników wsiadała już do samolotu. Kilku jeszcze zostało, by zabrać ostatnie rzeczy. Dymitr jako jedyny jeszcze nie ruszył się z miejsca.
     - Zaraz pójdzie - warknęłam przez zaciśnięte zęby.
     - Spokojnie - usłyszałam szept przy uchu. Potem Rosjanin zwrócił się do strażnika. - Nich mi pan da jeszcze dwie minuty. Zaraz przyjdę.
     Croft dał krok w naszym kierunku. Już z daleka widziałam z jaką agresją krew przepływa mu przez żyły. Domyśliłam się, że ma fatalny dzień, ale to nie znaczy, że ma się na nas wyżywać. Zmienił się w paskudną bestię.
     - Miał pan kilka godzin, strażniku Bielikow - syknął. - To, że jest pan jednym z najlepszych nie znaczy, że ma pan takie przywileje. Do samolotu.
     Nie wytrzymałam za bardzo mnie zdenerwował. Irytowało mnie w nim to, że jednego dnia zachowuje się jak miły opiekun, a innego kompletny sukinsyn. Zanim pomyślałam co robię, moja pięść wystrzeliła w kierunku jego twarzy. To stało się zbyt szybko, a Hans się nie spodziewał. Nie zdążyłby się uchronić. Już niemal widziałam jak łamię mu nos. Wiedziałam, że to złe, ale nie kontrolowałam się. W ostatniej chwili Dymitr zablokował mój cios. Odciągnął mnie parę kroków do tyłu, złapał za ramiona i spojrzał prosto w oczy. Z każdym momentem coraz bardziej zapominałam o wszystkim, co złe. Widziałam tylko czekoladowy brąz i mocne, seksowne rysy twarzy.
    - Uspokój się, Roza. - Głos Rosjanina był władczy, ale łagodny. Rzeczywiście moje emocje opadały. - Idź na salę, przypomnij sobie nasze treningi i poćwicz, dobrze.
     - W porządku - szepnęłam, wciąż zapatrzona w jego tęczówki. "Nie jedź" dodałam nagle w myślach. Przez moment bałam się, że powiedziałam to na głos, ale nic na to nie wskazywało.
     - Kocham cię.
     Poczułam ciepłe usta najpierw na moim czole, a potem wargach. Dłonie Dymitra raz trzymały delikatnie moją twarz, a za chwilę znów były na mojej talii.
     - Kocham cię, Towarzyszu - szepnęłam cicho, a mój głos drżał tak bardzo, że nie byłam pewna czy zrozumiał.
     Dymitr przełknął głośno ślinę, po raz ostatni złożył pocałunek na moim czole, zabrał swoją torbę i wyszedł. Ostatnią rzeczą jaką widziałam, były jego smutne, niemal błagające o iskrę radości oczy, spoglądające na mnie, gdy zamykał drzwi. Nie umiałam go pocieszyć. Zostałam jako jedyna na sali i beznamiętnie wpatrywałam się w miejsce, gdzie straciłam Dymitra z oczu. Czułam też, że straciłam go na bardzo długi czas. Modliłam się, aby nie stracić go na zawsze.

-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
No... zachciało mi się pisać i dodałam coś szybciej :D I jak? Nie to, żebym narzekała, ale jeśli ktoś to czyta (no a wyświetlenia na to wskazują) niech zostawi po sobie jakiś znak, ok? Miło się pisze jak ma się pewność, że jest dla kogo. I wiem, że pisarką to ja nie jestem, no ale mimo wszystko proszę o opinię ;)

sobota, 24 grudnia 2016

Rozdział 68

WESOŁYCH ŚWIĄT!!!
-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
     - Co?! - warknęłam, otwierając drzwi. Kiedy zobaczyłam kto za nimi stał zdenerwowałam się jeszcze bardziej. Zacisnęłam mocniej zęby.
     Abe stał oparty o framugę, z rękoma założonymi na piersi. Miał czarne spodnie i marynarkę, błękitną koszulę i mocny, wyraźnie odznaczający się od reszty krawat. Jego uszy zdobiło kilka kolczyków. Cóż, i tak wyglądał przyzwoicie. Irytował mnie jego durny uśmieszek przyklejony do twarzy. Był z siebie wyraźnie zadowolony i sądzę, że doskonale wiedział, co robiliśmy.
     - Liczyłem na milsze powitanie - przyznał.
     Nie czekając na zaproszenie, minął mnie i wszedł do środka. Zdenerwowana zatrzasnęłam głośno drzwi. Widziałam, że drgnął. Dymitr rozsunął grube zasłony, wpuszczając trochę więcej światła. Potem przywitał się z moim ojcem, bez jakichkolwiek oznak wrogości. Bielikow zawsze jest spokojny i życzliwy. Jest zbyt dobry dla tego świata i ludzi. Dzięki jego nastawieniu, moja złość się zmniejszyła.
     - Po co przyszedłeś? - westchnęłam, patrząc na Abe'a.
     - Pożegnać się. Wyjeżdżam za kilka godzin.
     Nadal byłam trochę wkurzona, ale zrobiło mi się trochę głupio. Byłam chamska, a Staruszek chciał nas tylko zobaczyć przed wyjazdem. Złagodniałam.
     - Gdzie jedziesz? - zapytałam.
     - Tam gdzie Bielikow. Tyle, że... - przerwał na moment. - Nastąpiła mała zmiana planów.
     Zaniepokoiłam się. Cała złość uleciała ze mnie, a potem wróciła ze potrójną siłą, kiedy usłyszałam odpowiedź.
     - Dymitr... lecisz do Londynu.
     Prawdę mówiąc, ta informacja nie powinna nic zmienić. Czy tak, czy tak, Dymitr wyjeżdża na co najmniej kilka miesięcy. Czy tak, czy tak nie będziemy mogli się skontaktować dopóki któreś z nas tego nie załatwi, o ile w ogóle nam się uda. A jednak to co powiedział Abe zmieniło wiele. Najpierw Hans, teraz to. Nie zapanowałam nad swoim zachowaniem. Uderzyłam pięścią w ścianę. Nie przewidziałam, że mogę mieć tak dużą siłę. Poczułam okropny ból w prawej dłoni, szczególnie na kostkach, ale zignorowałam go, tak samo jak zdziwione spojrzenia mężczyzn. Nie odezwałam się ani słowem. Po prostu kiedy w moich oczach pojawiły się łzy, poszłam do kuchni. Bezsilnie oparłam się o blat i bez większego zastanowienia pozwoliłam kilku łzom wypłynąć. Czułam jakby cały świat powoli obracał się przeciw mnie, co właściwie było absurdalne. Zamknęłam oczy, zagryzłam policzki od wewnątrz i mocno złapałam za krańce blatu. Prawa ręka nadal mnie bolała, ale jakoś nie umiałam się na tym skupić.
     Dlaczego Dymitr musi jechać?!
     - Szlag! - wrzasnęłam. Nie wiem dlaczego. Prawdopodobnie z bezsilności.
     Nie sądziłam, że tak silnie związałam się z Dymitrem. Kocham go, to pewne, jednak... Teraz nie wyobrażam sobie ani jednego dnia bez niego. Tak samo jak muszę widzieć lub słyszeć Lissę tak muszę widzieć lub słyszeć Dymitra. To egoistyczne, ale jest mi potrzebny. Bez niego... Nie mam pojęcia jak to będzie.
     Usłyszałam kroki, ale nie odkręciłam się. Byłam pewna, że to Dymitr i Abe. Potwierdziły to ramiona Rosjanina, które nagle dostały się do mojego ciała. Odwróciłam się gwałtownie i wcisnęłam w niego z taką siłą, że musiał dać dwa kroki do tyłu. Skuliłam się jak dziecko i czekałam na jego ruch. Objął mnie najpierw, a później pocałował w czoło. Nie silił się, by coś powiedzieć, bo pewnie sam nie wiedział, co byłoby odpowiednie. Po prostu trzymał mnie przy sobie i obydwojgu nam to wystarczało. Czułam towarzystwo Abe'a i, mimo, że powinnam się z nim pożegnać, nie miałam ochoty o tym myśleć. Rosjanin znów przycisnął swoje usta do mojej głowy. Wcześniej sądziłam, że... jego wyjazd jest w imię dobra, że jest słuszny, ale powoli tracę tą wiarę. Dlaczego coś ma być słuszne, skoro obydwoje przez to cierpimy? Bo jest w imię wyższej sprawy? Czasem wątpię w tą "wyższą sprawę". Chyba gdzieś w podświadomości zdawałam sobie sprawę, że nie myślę jasno, ale ignorowałam ją.
     - Nie chcę - powtarzałam zawzięcie, kręcąc głową.
     Czułam jak Dymitr mnie gdzieś prowadzi. Abe szedł za nami. Otworzyłam szybko oczy, kiedy na kilka sekund straciłam kontakt z piersią Rosjanina. Usiadł na kanapie, a później pociągnął mnie na swoje kolana. Kiedy opadałam, kątem oka zobaczyłam, że Abe usiadł obok nas. Zmusiłam Rosjanina, żeby oparł się, a potem położyłam głowę na jego torsie. Dłonią głaskałam jego brzuch. Dymitr w pewnym momencie spiął się. Zerknęłam na niego zaniepokojona, ale on patrzył niżej. Szlag. Patrzył się na moją dłoń. Starałam się ją schować, ale było za późno. Złapał ją i skrzywił się, widząc, że nie chcę i nie bardzo mogę ją rozprostować.
     Usłyszałam westchnięcie Staruszka.
     - Macie apteczkę?
     - W kuchni - odpowiedział Dymitr. - W górnej szafce.
     Abe już po chwili wrócił a paczką w rękach, którą podał Dymitrowi. Bielikow delikatnie posadził mnie między siebie, a mojego ojca i zabrał się za moją dłoń.. Przemył ją i opatrzył. Ale poczułam delikatność jego smukłych palców dopiero, kiedy zaczął bandażować mi rękę. Powróciły wspomnienia, ale skupiłam się na teraźniejszości, nie chcąc tracić ani chwili z nim. Czułam bandaż, ale jego skóra była tym, co mnie pochłonęło. Miałam zamknięte oczy i mimo wszystko nie potrafiłam powstrzymać uśmiechu. Dymitr był tak niezwykle delikatnie, tak opiekuńczy i troskliwy... Byłam pewna, że to uczucie będzie powracało, kiedy będzie mi go brakować najbardziej - uczucie jego skóry ostrożnie dotykającej mojej, jego palców powoli sunących po moim nadgarstku.
     - Nie wiedziałem, że tak bardzo na nią działasz - usłyszałam Abe'a. Zwracał się do Dymitra, jakby mnie tu nie było.
     Otworzyłam oczy, uśmiechając się jeszcze szerzej.
     - Nigdy nie będziesz wiedział, jak wielki ma na mnie wpływ, Staruszku - mruknęłam i przekręciłam głowę w stronę Dymitra. Nie patrzył na mnie, ale nie przeszkadzało mi to. Uśmiechał się lekko, tak jak ja. Kiedy tylko skończył opatrywać moją dłoń, oparłam się o niego, nie wyciągając dłoni z jego uścisku; ani on nie próbował zabrać swojej. Drugim ramieniem owinął mnie i położył dłoń na moim brzuchu.
     - Przepraszam - mruknął Abe. Zerknęłam na niego. Wydawał się zmieszany. Zdawało się, że rzadko kogokolwiek przeprasza. - Nie powinienem tego mówić.
     - Przeciwnie - wtrąciłam. - Dobrze zrobiłeś. Bardziej zdenerwowałabym się gdybym dowiedziała się później.
     Ojciec kiwnął głową. Chyba niepewny, co teraz zrobić, milczał i patrzył się przenikliwie na mnie i Dymitra. Dostrzegłam, że jego wzrok kierował się głównie na nasze ręce. Zastanawiałam się, czy myśli teraz jak zwykły ojciec. Może zastanawia się czy jestem szczęśliwa. A może kiedyś on i moja mama wyglądali podobnie do nas - szczęśliwi, zakochani - a on teraz za tym tęskni lub wspomina. Nie miałam pojęcia co kryje się teraz w jego głowie, ale byłam pewna, że ten człowiek jest znacznie bardziej wrażliwy niż wszyscy myślimy. Jego oczy na to wskazywały.
     - Więc... - usłyszałam cichy głos Dymitra. Był słodki i uspokajający, ale poczułam się senna. - Po co jedzie pan z nami do Londynu?
     Abe westchnął.
     - Jakiś czas temu nastąpiło kilka nieporozumień i muszę je wyjaśnić.
     Przymknęłam oczy i wygodniej oparłam się plecami o tor Dymitra. Był przyjemnie ciepły. Byłam zmęczona tym wszystkim i, choć wiedziałam, że Dymitr musi czuć się jeszcze gorzej, nie mogłam oderwać swojego ciała od Rosjanina. Nie miałam nawet siły zastanawiać się nad interesami Abe'a.
     - Na ile wyjeżdżasz? - spytałam ciekawa.
     - Do Europy na dwa tygodnie - odparł ojciec. - Ale potem jadę jeszcze do Rosji, a kiedy wrócę do Ameryki, nie przyjadę od razu na Dwór. Zobaczymy się pewnie za trzy miesiące.
     O dziwo poczułam się... dziwnie. Kiwnęłam głową, starając się nie okazywać uczuć, których sama nie rozumiałam.
     - Pójdę już - mruknął Abe. Otworzyłam oczy, kiedy wstał. - Zobaczymy się jeszcze przed samym wylotem.
     Staruszek odkręcił się i już szedł ku drzwiom, kiedy nagle zatrzymał się. Stał w miejscu, jakby nad czymś myślał, a potem gwałtownie odkręcił się i ruszył w naszą stronę. Niepewnie pochylił się nade mną, nie zważając na Rosjanina, i przycisnął usta do mojego czoła. To było dla mnie coś kompletnie nowego. Do tej pory tylko Dymitr to robił. Na początku spięłam się, ale z każdą częścią sekund odprężałam się coraz bardziej. Przymknęłam automatycznie oczy i... uspokajałam się. Ibrahim Mazur był niebezpiecznym mafiozem, groźnym mężczyzną, może nawet szaleńcem, ale miał też dobre cechy, a nawet, jak się okazuję, bardzo dobre. Poczułam coś czego nigdy nie czułam. Zaczynałam mieć nadzieję, że może kiedyś uda nam się stworzyć w miarę normalną rodzinę. Że moja matka i ojciec zaczną być szczęśliwi jak kiedyś i że może zainteresują się mną. Że może zacznę być jakąś częścią ich życia. Nie byłam gotowa na słowa "Kocham cię" kierowane do nich lub do mnie, ale domyśliłam się, że na to być może kiedyś przyjdzie czas. Jedynym na co sobie pozwoliłam było złapanie jego przedramienia. Chciałam przekazać mu choć trochę mojej nadziei i chyba się udało. Kiedy jedna z moich dłoni dotykała ojca, a druga Dymitra, czułam się dobrze, bardzo dobrze. Może i byłam głupia, jak mała dziewczynka myśląc, że kiedyś będzie normalnie, ale nie zamierzałam przestać.
     Abe odsunął się w końcu. Posłał mi ostatnie spojrzenie i wyszedł bez słowa. To wszystko co tu się stało przed chwilą jeszcze nie do końca do mnie docierało. Jeszcze długo patrzyłam się w miejsce, gdzie zniknął Abe. Zaskoczył mnie. Ten człowiek zadziwia mnie na każdym kroku.
     Otrząsnęłam się, kiedy Dymitr sięgnął po koc. Położył się, ciągnąc mnie a siebie, objął mocno i okrył nas. Położyłam się obok mężczyzny, przekręciłam na bok i przytuliłam do niego. On wyciągnął telefon i wybrał do kogoś numer. Przystawił komórkę do ucha i czekał.
     - Do kogo dzwonisz?
     - Do Karoliny. Zapomniałem przekazać jej pozdrowienia od tego lekarza.
     Uśmiechnęłam się pod nosem, widząc jak Bielikow skrzywił się na wspomnienie Willa. Martwił się o nią.
     Siostra Dymitra odebrała już po chwili. Rozmawiali ze sobą dłuższy czas, ale po rosyjsku, więc nie rozumiałam co mówią. Jednak nie interesowało mnie samo znaczenie słów. Chodziło mi tylko o to, że słyszę jak Dymitr rozmawia w jego ojczystym języku. Słyszę jego prawdziwy głos. Od zawsze uważałam, że to jak mówi po rosyjsku jest lepsze od wszystkich innych głosów. To po prostu piękne.
     Gdy skończyli, Rosjanin przycisnął mnie bardziej do siebie. Położyłam dłoń na jego policzku i pogłaskałam go kciukiem.
     - Idź spać - szepnęłam, - Musisz być wypoczęty przed misją, a samoloty nie są zbyt wygodne. Teraz wprawdzie każę ci ściskać się na małym kawałku kanapy, który ci zostawiłam, ale sądzę, że warunki i tak są lepsze niż w samolocie.
     Trochę przesadziłam, bo w rzeczywistości Dymitr miał sporo miejsca, ale nie o to teraz chodziło.
     - Uwierz mi, nie mógłbym mieć lepszego miejsca do spania.
     Doskonale zdawałam sobie sprawę, że miał na myśli fakt, że leżę koło niego, a nie samą kanapę. Zsunęłam dłoń na jego brzuch, a on nakrył ją swoją ręką. Chłonęłam tą chwilę całą sobą, wiedząc, że zostało nam zaledwie dziesięć godzin. Później rozstaniemy się na całe długie miesiące.
     - Zaśnijmy - poprosiłam cichutko. - Ten ostatni raz zaśnijmy obok siebie.
     - To nie będzie ostatni raz - odpowiedział pewnie, a ja zrozumiałam, że mogło to zabrzmieć jakbym z góry skazywała go na śmierć.
     - Ostatni raz w tym roku - sprostowałam.
     - Znów błąd, Roza. Wrócę jeszcze w tym roku. Zobaczysz. Święta spędzimy razem, tak jak zawsze powinno być.
     Spojrzałam na niego błagalnie, jakby prosząc, by został. Wtedy zrobił, coś czego nie mógł. Nikt nie mógłby tego zagwarantować, ale on wierzył w to tak bardzo, że nie wahał się ani przez moment, wypowiadając te słowa:
     - Obiecuję, że święta spędzimy we dwójkę. Najpierw zjemy jakąś kolację z rodziną i przyjaciółmi, a potem zabiorę cię. Będziemy tylko my. Zrobimy wszystko i pojedziemy wszędzie, gdzie tylko będziesz chciała. Przyrzekam ci, że tak będzie. Załatwię nam wolne. Będziemy szczęśliwi jak jeszcze nigdy. Zrobię wszystko, żeby to były najlepsze święta w twoim życiu.
     Podsunęłam się wyżej, ignorując ból w prawej dłoni. Objęłam go, pochyliłam się nad jego twarzą i cmoknęłam go w nos.
     - Zdajesz sobie sprawę z tego, że jeśli masz zamiar spędzać ze mną każde święta, nie będę potrafiła wskazać tych najlepszych? - Uświadomiłam sobie, że żartując próbowałam nie dać się łzom.
     - Zadbam, abyś miała ogromny wybór - szepnął Rosjanin dopowiadając coś po rosyjsku. Zerknęłam na niego pytająco, ale zignorował to.
     - Ogromny?
     - Gigantyczny - odparł.
     Uśmiechnęłam się i oparłam głowę na jego ramieniu. Już czułam jak ciężkie będą kolejne miesiące.
     - Kocham cię, Towarzyszu - szepnęłam.
     Dymitr nie odpowiedział. Za to w pewnym momencie zamienił nas miejscami. Zrozumiałam, że chciał, abym miała zranioną rękę na jego ciele. Ujął ją ostrożnie i położył sobie na piersi. Wtuliłam się w niego, bezwstydnie zaciągając się jego zapachem.
     - Lubię, kiedy tak na mnie mówisz - przyznał cicho Rosjanin.\
     Uniosłam lekko głowę.
     - Myślałam, że tego nie cierpisz - zachichotałam.
     - Uwielbiam.
     Położyłam znów głowę. Dymitr kciukiem muskał wnętrze mojej dłoni. Czułam to nawet przez bandaż. Byliśmy okryci wielkim kocem, ale ciepło było tylko dzięki energii Dymitra. Nawet kiedy po prostu leżał biła od niego jaśniej niż światło dzienne.
     - Boli? - usłyszałam spokojny szept przy uchu.
     Nie od razu zorientowałam się, że Dymitrowi chodzi o moją rękę. Byłam zbyt zafascynowana jego głosem. Wiedziałam, że to nasze ostatnie godziny razem przed jego wyjazdem, więc wszystko dochodziło do mnie ze zdwojoną energią.
     - Nie. - Wyczułam, że patrzy na mnie przenikliwie i wie, że kłamię. - Może trochę. Kiedy zginam trochę mnie ciągnie, ale jest w porządku.
     - Czyli jednak jest kiepsko - westchnął. Ostrożnie przystawił sobie moją dłoń do ust i musnął kilka razy palce, wierzch, wnętrze i nadgarstek i nawet bandaże nie zdołały sprawić, bym nie czuła tej przyjemności. Potem Bielikow odłożył ją na miejsce i znowu nakrył swoją. - Obejrzę tą dłoń jeszcze przed wylotem, ale sądzę, że będziesz musiała ją trochę oszczędzać.
     Uśmiechnęłam się cwanie.
     - Zdaje się, że kiedy inni w akademii zrobili sobie kuku nie robiłeś wokół tego szumu - zauważyłam. - Nie odpuszczałeś nawet dziewczynom.
     Mężczyzna był chyba zaskoczony, że to dostrzegłam. Przez moment analizował to, co powiedziałam.
     - Ale ty jesteś inna. I moja - mruknął w końcu. Uwielbiam, kiedy podkreśla moją przynależność do niego. Chcę, żeby wiedział, że zawsze będę tylko jego. - O ciebie boję się znacznie bardziej. O ciebie będę mocniej się martwić. Będziesz się musiała do tego przyzwyczaić.
     Cmoknęłam jego ramię i przysunęłam się bliżej, chcąc by objął mnie bardziej.
     - Myślę, że nie będę miała z tym problemu. A teraz śpij. Za jakiś czas będziemy musieli się obudzić i cię spakować.
     - Sam się spakuję - zaproponował Dymitr, ale za nic bym na to nie pozwoliła. - Nie chcę, żebyś chodziła zmęczona.
     - Będę miała jeszcze sporo czasu na sen. Obudź mnie, kiedy wstaniesz - zażądałam i wiedziałam, że to zrobi. Potem emocje zaczęły wdzierać się jeszcze mocniej w moje serce, a mój głos złagodniał. - Chcę spędzić z tobą każdą chwilę, jaka nam została, jasne?
     - Oczywiście - szepnął. - Śpijmy teraz.

czwartek, 8 grudnia 2016

Rozdział 67

     - Wylatujesz w środku ludzkiej nocy.
     Mój głos nie brzmiał tak jak zawsze. Nie powinnam się dziwić. W prawdzie pozbyłam się gniewu w drodze do mieszkania, ale dziwny rodzaj bólu nadal we mnie tkwił. Nigdy nie czułam nic dokładnie takiego. Miałam wrażenie, że kawałki tego uczucia, kiedyś przewijały się przeze mnie, ale nie całość. Czułam się dziwnie rozdarta.
     Nie patrzyłam na Dymitra. Po prostu poszłam do salonu, zgasiłam światła zostawiając tylko lampkę, którą zaświecił sobie Dymitr i usiadłam na fotelu z herbatą. Włączyłam telewizor na pierwszym lepszym kanale. Rosjanin wyczuł, że coś jest nie tak. Zerknął na mnie znad książki.
     - A ty? - spytał.
     Przygryzłam nerwowo wargę. Nie rozumiem tylko, czym się denerwowałam. Przecież wybraliśmy najlepszą z możliwych opcji. Odstawiłam herbatę i usiadłam na podłodze, opierając się plecami o kanapę, na której siedział Dymitr.
     - Hans zabrał mnie do biura - zaczęłam. - Czekało na nas kilku członków rady, dampirów. Sądziłam, że znów coś spieprzyłam, ale tym razem, to nie to. Nagła zmiana planów. Było głosowanie. Nie jestem pewna, czy zrobili to, bo bali się, że zawalę tam, czy faktycznie może trochę się martwią, ale... przegłosowano. Ja zostaję na Dworze, razem z Lissą. Obiecałam znów, że będę jej strzec niezależnie od sytuacji. Nie polecę do Londynu.
     Uśmiechnęłam się, ale wyszło dziwnie sztucznie. Nie rozumiałam sama siebie. Cieszyłam się, że zostaję, ale nie umiałam tego okazać. Dymitr zamyślił się na chwilę, a potem uśmiechnął. Szczęście znikło z jego twarzy, kiedy wychylił się i spojrzał na mnie. Wydał mi się bardzo zmartwiony.
     - Nie zgadzasz się z ich decyzją?
     - Zgadzam - odpowiedziałam szybko. Spojrzałam na niego na sekundę. - Cieszę się z tego, że zostaję i będę osobiście chronić Lissę, ale...
     Choćbym nie wiem jak się starała nie dokończyłabym tego zdania, więc po prostu odpuściłam. Przyciągnęłam kolana do klatki piersiowe i oparłam na nich policzek. Nie rozumiałam dlaczego tak bardzo chcą zabronić nam kontaktu przez ten rok. Nie miałam żalu za to, że Dymitr wyjeżdża. Jest świetny i może tam wiele zdziałać dla naszego społeczeństwa. Może nawet wytrzymałabym te miesiące, gdyby pozwolili nam do siebie dzwonić. Nie widziałabym aż tak wielkiego problemu. Rozumiałam doskonale jak ważna jest ta misja, ale czy trzeba podchodzić do tego aż tak konsekwentnie? Naprawdę należy odciąć członków akcji od ich bliskich, nawet od znajomych? Wytłumaczenia dotyczące rozproszenia się strażnika są błędne. Szkolono nas zbyt długo byśmy mogli pozwolić sobie na rozproszenie, kiedy chodzi o losy naszego świata.
     Dymitr zsunął się na podłogę obok mnie. Nie pytając o nic, przerzucił sobie przez uda moje nogi i objął mnie. Oparłam głowę o jego ramię.
     - Załatwię to - powiedział nagle Dymitr. Zmarszczyłam brwi, nie wiedząc do końca o co mu chodzi. - Będziesz wiedziała o wszystkim co się dzieje w Kanadzie i Wielkiej Brytanii. Będziesz nawet doradzała nam przy kolejnych krokach akcji. Zrozu....
     - Nie chcę tego - przerwałam mu. - Cóż, może trochę, ale nie to jest najważniejsze.
     Dymitr odsunął mnie delikatnie.
     - Sądziłam, że jesteś nieswoja, bo całkowicie odsunęli cię od akcji - przyznał.
     Pokręciłam głową. Może i chciałabym mieć jakikolwiek udział w akcji, ale nie to jest moim problemem. To tylko chęć pokazania innym co umiem. Bez tego można się obejść. Natomiast bez kontaktu z najbliższą osobą jest już trudniej.
     - Chcę tylko mieć z tobą kontakt przez te miesiące - szepnęłam. Zdumiona odkryłam, że mam zniekształcony głos. - Móc dzwonić do ciebie, może rozmawiać przez Skype'a.
     Słyszeć twój głos przynajmniej raz dziennie, kończyłam w myślach, widzieć cię, twój uśmiech, kości policzkowe. Móc cie dotknąć.
     Dymitr nie odpowiedział od razu. Zamyślił się na moment, pocałował mnie w czoło, a potem okrył nas grubym kocem z kanapy. Im bardziej myślałam o tym, co robi, tym bardziej pogrążałam się w szarych myślach, lecz nie miałam zamiaru przestawać. Dokładnie obserwowałam każdy jego ruch, każdy mięsień. Wyostrzył mi się wzrok. Oczy Dymitra w słabym świetle lampki były przepastnie głębokie, a rysy jego twarzy zadziwiające. Dziwnie uczucie pod powiekami nie przeszkadzało mi w obserwowaniu. Czułam się jak w transie. Położyłam dłoń na piersi Rosjanina i oparłam na niej głowę. On wydawał się boski i bezbronny jednocześnie. Wiedziałam, że jest bezradny w tej sytuacji, ale za wszelką cenę próbował mnie pocieszyć.
     - Nie martw się - szepnął, a później przeszedł na rosyjski. Nic nie rozumiałam, ale to nie zmienia faktu, że rzeczywiście uspokajałam się.
     - Załatwię to. - Zaskoczyło mnie jak wiele pewności było w moim głosie. Może to dlatego, że nie przyjmowałam do wiadomości faktu, że mam stracić na rok możliwość kontaktu z Dymitrem. - Jeszcze nie wiem jak, ale to załatwię. Nie ma mowy, żeby odebrali nam kontakt na rok! W ostateczności bez wahania poproszę o pomoc Abe'a. Nie wiem jak to będzie, ale będzie dobrze.
     - Zostaw to mi - usłyszałam Dymitra. Głaskał moją nogę, co jak sądzę pomagało nam obojgu. - Porozmawiam z kim trzeba i po problemie.
     Zastanawiałam się chwilę czy faktycznie ma takie znajomości czy chce pokazać mi, że potrafi zadbać o wszystko. Niektórzy mężczyźni cierpią w takich chwilach na niedowartościowanie. Przypomniały mi się słowa Stana, kiedy mówił, że Dymitr jest też jednym z facetów i ma podobne potrzeby i instynkt. Przez myśl przeszło mi, że może muszę tylko dać się wykazać Rosjaninowi. Możliwe, że po prostu trzeba go dowartościować.
     - W porządku - powiedziałam. Usiadłam na nim okrakiem i zadbałam o to, by koc nadal go okrywał. - Daje ci tydzień, Towarzyszu. Niektórzy ludzie są nieprzewidywalni, więc nigdy nie masz pewności czy ci się uda. Jeżeli po tygodniu nie zadzwonisz, ja przejmuje kontrole, jasne?
     Ku memu zdziwieniu Dymitr uśmiechnął się lekko i delikatnie założył mi za ucho kosmyk włosów. Byliśmy blisko siebie. Prawie czułam jego oddech.
     - Oczywiście. Tydzień - powtórzył. - Zapamiętam.
     Zaczynałam uświadamiać sobie jak blisko jesteśmy ogromnego rozstania. Drżałam. Za około dziesięć godzin wszystko... Właśnie, co? Skończy się? Nie. Rozpocznie? Nie. Nie miałam pojęcia. Wiedziałam tylko, że musimy jak najlepiej wykorzystać czas, który nam został.
     W pewnym momencie po prostu pocałowałam Dymitra. Zaskoczyłam go, ale oddał pocałunek. Jedną dłoń oparłam na jego szyj, a drugą na policzku. Uniosłam lekko jego głowę i przysunęłam się jeszcze bliżej jego ciała. Dymitr złapał za koc, którym byłam okryta i pociągnął go w swoją stronę, co sprawiło, że ja także zostałam przyciągnięta. Zabrakło nam miejsca, więc musiałam położyć się na Dymitrze. Odchylił głowę, żeby było nam wygodniej. Oderwaliśmy się od siebie dopiero, kiedy zabrakło mi powietrza. Zaczerpnęłam głęboko powietrza i przytknęłam swoje czoło do czoła Rosjanina. Jego ręce objęły pod kocem moją talię, a potem ja splotłam ręce na jego karku.
     - Będę tęsknić - mruknęłam, nie otwierając oczu.
     - Te miesiące miną szybciej niż myślisz.
     Wiedziałam, że próbuje przekonać do tego także samego siebie.
     - Słowo "miesiące" brzmi zbyt... nieprzyjaźnie, żeby to zdanie zdołało mnie uspokoić - wyznałam.
     Dymitr już się nie odezwał. Domyśliłam się, że podzielał moją opinię. Odsunął się jednak ode mnie, więc otworzyłam oczy. Wychylił się i zgasił lampkę. Słońce wprawdzie dopiero chyliło się ku zachodowi, ale nasze okna i zasłony były przystosowane do chronienia nas przed nim. W pokoju było więc dość ciemno. Dymitr wziął jeszcze jeden koc i przykrył nasze nogi. Potem naciągnął mi na głowę materiał który nas okrywał.
     - W ten sposób chcesz mnie postarzyć? - zażartowałam.
     Rosjanin pokręcił tylko głową rozbawiony, a potem oparł ręce na mojej talii.
     - Właściwie nie to miałem na myśli.
     Uśmiech, który gościł na jego twarzy sprawił, ze na te kilka chwil zapomniałam o misji, o braku możliwości kontakt i wyjeździe Dymitra. Rosjanin sprawił, ze nagle ważne stało się tylko "teraz". Resztę zostawiłam do martwienia sie później. Chciałam zrobić coś, co jeszcze bardziej nas rozluźni. Wykorzystałam chwilę nieuwagi mężczyzny, kiedy patrzył na moje włosy i sprawnie powaliłam go na bok, na podłogę. Usiadłam mu na plecach i zaśmiałam się tryumfalnie.
     - Punkty ujemne za nieuwagę, strażniku Bielikow - zaśmiałam się, on też.
     - Przebiegła - mruknął niewyraźnie. Chyba mówił też coś jeszcze, ale nie usłyszałam.
     Niespodziewanie, nagle wylądowałam na kanapie. Szybko zorientowałam się, że Dymitr przeszedł do kontrataku. Dostrzegłam też swój błąd. Rosjanin unieruchomił mnie, ale nie sądzę, by ten sposób był prezentowany na lekcjach.
     - Szlag - bąknęłam, jednak nie potrafiłam pozbyć się uśmiechu.
     - Odpuszczę ci punkty ujemne, ale kilka okrążeń za fatalny błąd cie nie ominie.
     Mrugnęłam parę razy, myśląc że się przesłyszałam. Zachichotałam.
     - Sądziłam, że już skończyliśmy z okrążeniami. Jakiś rok temu. Skończyłam już szkołę, nie pamiętasz?
     Kiwnął twierdząco głową.
     - Ja wciąż chciałbym być twoim nauczycielem.
     Zaskoczył mnie. Patrzył wprost na mnie i, mimo, że jego dłonie trzymały moje ręce, miałam wrażenie, jakby obejmował mnie całą. Jednak coś we mnie się zaniepokoiło.
     - Chciałbyś, żeby nasz relacja była taka jak wtedy?
     Zrozumiał, że mogłam to różnie odebrać. Pośpiesznie próbował znaleźć sensowne wytłumaczenie.
     - Nie - odpowiedział. - Mówię tylko, że chciałbym cię ciągle uczyć. Wolę, kiedy mogę cię dotykać, bez obawianie się, czy ktoś to zobaczy. Ale podobały mi się nasze treningi.
    - Mi też - przyznałam. Uśmiechnęłam się nagle. - Cóż, nie mam nic przeciw wznowieniu naszych zajęć. Ale sądzę, że przydałoby się dodać jeszcze jeden przedmiot do planu zajęć - szepnęłam. Dymitr trzymał mi ręce nad moją głową, więc nie mogłam go dotknąć, ale mój wzrok dokładnie wiedział, gdzie się skierować. - Najbardziej męczące, ale najbardziej skuteczne. Pokazywałbyś mi na nich najtrudniejsze i najlepsze chwyty jakie znasz, a ja później pokazywałabym ci moje. Myślisz, że to poprawiłoby naszą formę?
     Dymitr doskonale wiedział, co miałam na myśli. Dostrzegłam, że jego oddech jest delikatnie nierównomierny i że bierze głębsze wdechy. Przekręciłam odrobinę głowę i spróbowałam sprowokować go do działania. Rozebrałabym się od razu, gdyby nie fakt, że trzymał moje ręce.
     - Myślę, że to byłoby nawet skuteczniejsze niż zwykły trening.
     - Czyli powinniśmy dodać do planu nasze nowe zajęcia? - dopytywałam.
     Rosjanin od pewnego czasu patrzył na całą mnie. Nie skupiał się na jednym miejscu dłużej niż kilka sekund.
     - Zdecydowanie - mruknął tylko, zanim całkiem zamilkł.
     Wpiłam się w jego usta i nawet nie zastanawiałam się nad tym, co robię. Dymitr chyba też. Puścił mnie i położył się na plecy, ciągnąc mnie na siebie. Na początku myślałam, że chce, abym ja pierwsza pokazała swoje chwyty, ale chwilę później zrozumiałam, że tak po prostu łatwiej mu pracować dłońmi. Nie miałam nawet możliwości się wykazać, bo Rosjanin od pierwszych chwil ciałem pokazywał mi co mam robić. Podobała mi się jego dominacja. Zarówno w łóżku jak i w walce. Imponowały mi jego zdolności przywódcze. Och i nie tylko te. Dymitr z łatwością utrzymywał mnie nad sobą, nawet prawie w powietrzu. Całował zachłannie i namiętnie. Oparłam łokcie koło jego ramion i pochyliłam się, by ułatwić nam zadanie. Czułam jak długie palce Dymitra wędrują pod moją bluzkę.
     - Rose. Wiem, że tam jesteście! - usłyszeliśmy zza drzwi. - Otwórz szybko.
     Odsunęłam usta od Dymitra. To chyba jakieś żarty...
     - Szlag.