Rozdział 38, część II
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Od wizyty Dymitra minęło dużo czasu. Kiedy on tu był słońce ledwo wschodziło, a teraz jest już dawno po zachodzie. Mogłam wszystko przemyśleć, ale to było zbyt zagmatwane. Nie miałam siły niczego rozważać. Byłam zbyt zajęta płakaniem. Skuliłam się w kącie i nie zatrzymywałam łez. W mojej głowie było tak wiele... wszystkiego, a zarazem niczego. Dlaczego on mi to zrobił? Dlaczego wybrał Taszę? To nie jest mój Dymitr. On go nawet nie przypomina. Inne gesty, głos bez akcentu, bez nuty czegoś, co sprawiało, że uwierzyłabym mu we wszystko. Ciało niby takie samo, ale zupełnie inne.
A może to tylko sen? Może zaraz się obudzę i wszystko będzie tak jak było zanim zasnęłam? Ale to wszystko jest i było takie realistyczne.. Może to Robert stworzył ten sen? Nie, wtedy wiedziałabym. Wyczułabym magię ducha. Jestem tego pewna. Ale to oznacza, że to wszystko wydarzyło się naprawdę. A to nie jest dobra wiadomość.
Istnieje też możliwość, że Dymitr mnie odnalazł, ale strzygi go schwytały, a Robert użył na niego wpływu. Moc ducha sprawia, że ten czar jest bardzo silny i nikt nie umie się mu oprzeć. To oznaczało by, że nie straciłam mojego mężczyzny, że jest nadzieja.
O ostatnim rozwiązaniu wolałam nie myśleć. Brzmiało ono tak - zwariowałam i moja podświadomość próbuje mnie zniszczyć.
Kiedy byłam już tak zmęczona płakaniem, że oczy piekły mnie niemiłosiernie, zaczęłam myśleć nad tym co ostatnio - ucieczka. Skoro nikt nie ma zamiaru po mnie przyjść, sama muszę się stąd wydostać. W końcu udawało mi się wyjść z gorszych sytuacji. Uciekłam z posiadłości w Nowosybirsku, a tam mogłam polegać tylko na sobie. Tym razem jest podobnie. Też jestem sama. Miałam Dymitra... ale straciłam go. Boję się, że to na zawsze. Że już go nie odzyskam. Potrzebuje go. Kocham go. On musi być ze mną, przy mnie.
Dlaczego życie zawsze zrobi coś, żeby mnie zniszczyć?
Spędziłam w Bai zaledwie niecałe trzy dni i już wpakowałam się w kłopoty. Szlag! Nawet nie zdążyłam nacieszyć się tą szczęśliwą rodziną. Chciałam tylko spędzić dwa tygodnie z moim ukochanym i jego rodziną. Dwa zwykłe tygodnie. Bez nieprzespanych nocy, bez służby, narażania życia i innych tego typu spraw. A teraz? Teraz zaczynam myśleć, że niedługo stracę życie. Ale czy to będzie tragiczna śmierć? Chyba nie. W końcu zrobiłam to co zamierzałam - Dymitr po tylu latach rozłąki znów przyjechał do rodziny; a Lissa jest bezpieczna. Zadbałam o najlepszą ochronę dla niej podczas mojej nieobecności. Tak... więc przynajmniej, kiedy umrę będę wiedziała, że zrobiłam wszystko co trzeba.
Drzwi otworzyły się z impetem. Do środka wszedł Rober z dwoma strażnikami. I nagle coś mnie osłupiło. To ci dwaj! Znam ich! Kiedy Dymitr pojechał na polowanie, ja poszłam popracować. Jeden z nich skierował mnie do warty przy celach, a drugi poprosił, żebym zamieniła się z nim stanowiskami. Rozpoznałam ich bez problemu. Jeden ma bardzo wyrazisty i dampirzy wyraz twarzy, a drugi ma jedno oko jaskrawo zielonego koloru, zmieszane z czymś mglisto szarym. Ale co oni tu robią... Czyżby... Nie, powiedzcie, że oni nie pomagają Robertowi, błagałam w myślach... w sumie to nikogo szczególnego.
- No, no - zaśmiał się starszy. - To ta sama strażniczka Hathaway? Myślałem, że skoro zajęłaś nasze miejsce u boku królowej, musisz być od nas lepsza, czyli prawie nie do pokonania. A tu proszę, moroj, morojka i jedna strzyga, a Hathaway leży i ryczy.
Obydwoje wybuchnęli śmiechem. Wydawali się bardzo rozbawieni moim widokiem. O nie, pomyślałam, ja nie dam się tak łatwo. Wstałam powoli, starając się nie okazywać jak bardzo boli mnie najmniejszy ruch i zrobiłam kilka kroków w przód.
- Zaraz zobaczymy kto tu leży... - warknęłam, trochę zachrypłym głosem.
Miny im zrzedły, ale nie przestraszyli się mnie. Ich błąd.
- Spokojnie Rose. - Robert wydawał się mało ubawiony sytuacją, aczkolwiek było wiadome po czyjej jest stronie. A raczej, kto jest po jego stronie... - Oni ci nic nie zrobią, jeśli tym razem postąpisz zupełnie inaczej niż ostatnio.
- Oni nic by mi nie zrobili nawet gdyby mieli taką szansę. - prychnęłam obojętnie.
Wszystko mi jedno kim oni są. Nikt, ale to nikt nie będzie się ze mnie nabijać. A jeśli tak... sam się przekona.
Strażnicy spięli się, a ich wyrazy twarzy ewidentnie wskazywały na to co twarze moich poprzednich gości - byłam tu zbyteczna, mieli ochotę rzucić się na mnie i nie tracić czasu. Ale z nieznajomych mi powodów, oni, tak jak i reszta tubylców, byli całkowicie podporządkowani Robertowi.
Doru nie zwrócił uwagi na moje docinki, zignorował też reakcje dampirów.
- No więc jak to będzie tym razem, moja droga. - zaczął. - Przemyślałaś już to wszystko? Może w końcu zrozumiałaś, że ja chcę tylko pomóc, nie zaszkodzić i że nasz świat będzie nam dziękować za to co zrobimy?
Przypomniały mi się słowa Dymitra: "On i Tasza chcą dobrze", "Kiedy przyjdzie Robert powiedz mu po prostu, że zgadzasz się na wszystko", " Zgódź się na wszystko. Wtedy stąd wyjdziesz. Wtedy będziemy razem. Tylko zrób to.". Jeszcze nie dawno uwierzyłabym w każde z tych słów, ale... Nie, chwila, źle to ujęłam. Nadal uwierzyłabym w każde z tych słów, gdyby tylko wypowiedział je mój Dymitr. A jestem pewna, że to nie jest on. A jeśli nawet, to nie jest sobą. Znam go. Mój nigdy nie powiedziałby czegoś takiego. Nie obściskiwałby się za moimi plecami z Taszą. kochałby tylko mnie. Chciałby mi pomóc.
Otrząsnęłam się. Przecież nie będę płakała przy tych kretynach, wtedy potwierdziłabym to co o mnie myślą. A tego nie chcę.
- Tak. Przemyślałam już wszystko. Po raz kolejny. - powiedziałam. - I niestety nie mam dla ciebie dobrych wieści. Nadal utrzymuje swoje zdanie. Tylko idiota by ci pomógł. - rzuciłam, umyślnie obrażając tych dwóch i Bóg wie jak dużo jeszcze ludzi. - Możecie robić ze mną co chcecie, a ja i tak postawię na swoim.
- Zmieniłabyś zdanie, gdybyś spędziła jedną noc. - uśmiechnął się cwanie młodszy z dwoma różnymi oczami. Na początku myślałam, że ma na myśli całonocne tortury, ale po tym kiedy odczytałam jego uśmiech i po tym co powiedział zmieniłam zdanie. - Mam na górze bardzo wygodne duże łóżko.
Tym razem mdłości przyszły z innego powodu niż przez zachłyśnięcie się krwią czy zapach unoszący się tu przez cały czas.Chodziło o to, że... no cóż... facet jest okropny. Po prostu brzydki.
Tym razem wszyscy mężczyźni mieli cwane uśmiechy na twarzach, O nie, tego nie będzie,
- Ja z tobą - mimowolnie się zaśmiała. Myśl o Tym nie tylko mnie obrzydzała, ale także rozbawiała (jako jedyna rzecz od kilku dni). - Nie martw się, nie zajrzę nawet do twoich marzeń.
Miny im zrzedły. Znowu. Zaczyna mnie to nudzić.
Robert otrząsnął się najszybciej.
- Rose, powtarzam po raz ostatni: Czy zgadzasz się nam pomóc?
Splunęłam na nich mieszanką krwi i śliny.
- Nigdy.
Błyskawicznie mnie otoczyli. Przyjęłam pozycje obronną, ale byłam osłabiona. Nic nie zdziałam bez planu. Osaczyli mnie jak hieny, mimo, że było ich tylko trzech. Jeszcze kilka dni temu pokonanie ich nie byłoby dla mnie takie trudne. Ale dziś... ledwo stałam na własnych nogach, a co dopiero.
Auć.
Noga jednego z dampirów wylądowała na moim brzuchu. Powstrzymałam się, żeby nie wypluć krwi, która znów zebrała się w moich ustach. Wyprostowałam się obolała i zacisnęłam zęby.
- Mama nie uczyła was, że dziewczyn się nie bije?
- Możliwe, ale co z tego? Nikt nie słucha dziwek. - odpowiedział jeden z nich, a drugi go poparł. Oczy zaszły mi mgłą, więc nie rozpoznawałam już kto to kto.
Przez ułamek sekundy zastanawiałam się czy im ie współczuć. Skoro ich matki były dziwkami, nie mieli pięknego dzieciństwa. Ale co z tego? To ich nie usprawiedliwia. Ja też nie miałam idealnego dzieciństwa, a jednak wyszłam na ludzi. Nie torturuje innych ze względu na starego psychola.
Ich odwiedziny nie trwały długo. Za to były wyjątkowo mało bolesne. Może dlatego, że strzygi żyją złem, a Tasza ma do mnie wielką urazę, wszyscy oni mnie nienawidzą, a ci dwaj mnie prawie nie znają. W takim razie miejmy nadzieje, że będą przychodzili tu zamiast rozbestwionej suki i krwiożerczych potworów.
To tchórzliwe podejście, Rose, skarciłam się. Skoro ratunek nie przychodzi, trzeba samemu się ratować.
Wystarczy mi tylko odpowiedni moment. Jeszcze tylko trochę i mnie tu nie będzie...
A może to tylko sen? Może zaraz się obudzę i wszystko będzie tak jak było zanim zasnęłam? Ale to wszystko jest i było takie realistyczne.. Może to Robert stworzył ten sen? Nie, wtedy wiedziałabym. Wyczułabym magię ducha. Jestem tego pewna. Ale to oznacza, że to wszystko wydarzyło się naprawdę. A to nie jest dobra wiadomość.
Istnieje też możliwość, że Dymitr mnie odnalazł, ale strzygi go schwytały, a Robert użył na niego wpływu. Moc ducha sprawia, że ten czar jest bardzo silny i nikt nie umie się mu oprzeć. To oznaczało by, że nie straciłam mojego mężczyzny, że jest nadzieja.
O ostatnim rozwiązaniu wolałam nie myśleć. Brzmiało ono tak - zwariowałam i moja podświadomość próbuje mnie zniszczyć.
Kiedy byłam już tak zmęczona płakaniem, że oczy piekły mnie niemiłosiernie, zaczęłam myśleć nad tym co ostatnio - ucieczka. Skoro nikt nie ma zamiaru po mnie przyjść, sama muszę się stąd wydostać. W końcu udawało mi się wyjść z gorszych sytuacji. Uciekłam z posiadłości w Nowosybirsku, a tam mogłam polegać tylko na sobie. Tym razem jest podobnie. Też jestem sama. Miałam Dymitra... ale straciłam go. Boję się, że to na zawsze. Że już go nie odzyskam. Potrzebuje go. Kocham go. On musi być ze mną, przy mnie.
Dlaczego życie zawsze zrobi coś, żeby mnie zniszczyć?
Spędziłam w Bai zaledwie niecałe trzy dni i już wpakowałam się w kłopoty. Szlag! Nawet nie zdążyłam nacieszyć się tą szczęśliwą rodziną. Chciałam tylko spędzić dwa tygodnie z moim ukochanym i jego rodziną. Dwa zwykłe tygodnie. Bez nieprzespanych nocy, bez służby, narażania życia i innych tego typu spraw. A teraz? Teraz zaczynam myśleć, że niedługo stracę życie. Ale czy to będzie tragiczna śmierć? Chyba nie. W końcu zrobiłam to co zamierzałam - Dymitr po tylu latach rozłąki znów przyjechał do rodziny; a Lissa jest bezpieczna. Zadbałam o najlepszą ochronę dla niej podczas mojej nieobecności. Tak... więc przynajmniej, kiedy umrę będę wiedziała, że zrobiłam wszystko co trzeba.
Drzwi otworzyły się z impetem. Do środka wszedł Rober z dwoma strażnikami. I nagle coś mnie osłupiło. To ci dwaj! Znam ich! Kiedy Dymitr pojechał na polowanie, ja poszłam popracować. Jeden z nich skierował mnie do warty przy celach, a drugi poprosił, żebym zamieniła się z nim stanowiskami. Rozpoznałam ich bez problemu. Jeden ma bardzo wyrazisty i dampirzy wyraz twarzy, a drugi ma jedno oko jaskrawo zielonego koloru, zmieszane z czymś mglisto szarym. Ale co oni tu robią... Czyżby... Nie, powiedzcie, że oni nie pomagają Robertowi, błagałam w myślach... w sumie to nikogo szczególnego.
- No, no - zaśmiał się starszy. - To ta sama strażniczka Hathaway? Myślałem, że skoro zajęłaś nasze miejsce u boku królowej, musisz być od nas lepsza, czyli prawie nie do pokonania. A tu proszę, moroj, morojka i jedna strzyga, a Hathaway leży i ryczy.
Obydwoje wybuchnęli śmiechem. Wydawali się bardzo rozbawieni moim widokiem. O nie, pomyślałam, ja nie dam się tak łatwo. Wstałam powoli, starając się nie okazywać jak bardzo boli mnie najmniejszy ruch i zrobiłam kilka kroków w przód.
- Zaraz zobaczymy kto tu leży... - warknęłam, trochę zachrypłym głosem.
Miny im zrzedły, ale nie przestraszyli się mnie. Ich błąd.
- Spokojnie Rose. - Robert wydawał się mało ubawiony sytuacją, aczkolwiek było wiadome po czyjej jest stronie. A raczej, kto jest po jego stronie... - Oni ci nic nie zrobią, jeśli tym razem postąpisz zupełnie inaczej niż ostatnio.
- Oni nic by mi nie zrobili nawet gdyby mieli taką szansę. - prychnęłam obojętnie.
Wszystko mi jedno kim oni są. Nikt, ale to nikt nie będzie się ze mnie nabijać. A jeśli tak... sam się przekona.
Strażnicy spięli się, a ich wyrazy twarzy ewidentnie wskazywały na to co twarze moich poprzednich gości - byłam tu zbyteczna, mieli ochotę rzucić się na mnie i nie tracić czasu. Ale z nieznajomych mi powodów, oni, tak jak i reszta tubylców, byli całkowicie podporządkowani Robertowi.
Doru nie zwrócił uwagi na moje docinki, zignorował też reakcje dampirów.
- No więc jak to będzie tym razem, moja droga. - zaczął. - Przemyślałaś już to wszystko? Może w końcu zrozumiałaś, że ja chcę tylko pomóc, nie zaszkodzić i że nasz świat będzie nam dziękować za to co zrobimy?
Przypomniały mi się słowa Dymitra: "On i Tasza chcą dobrze", "Kiedy przyjdzie Robert powiedz mu po prostu, że zgadzasz się na wszystko", " Zgódź się na wszystko. Wtedy stąd wyjdziesz. Wtedy będziemy razem. Tylko zrób to.". Jeszcze nie dawno uwierzyłabym w każde z tych słów, ale... Nie, chwila, źle to ujęłam. Nadal uwierzyłabym w każde z tych słów, gdyby tylko wypowiedział je mój Dymitr. A jestem pewna, że to nie jest on. A jeśli nawet, to nie jest sobą. Znam go. Mój nigdy nie powiedziałby czegoś takiego. Nie obściskiwałby się za moimi plecami z Taszą. kochałby tylko mnie. Chciałby mi pomóc.
Otrząsnęłam się. Przecież nie będę płakała przy tych kretynach, wtedy potwierdziłabym to co o mnie myślą. A tego nie chcę.
- Tak. Przemyślałam już wszystko. Po raz kolejny. - powiedziałam. - I niestety nie mam dla ciebie dobrych wieści. Nadal utrzymuje swoje zdanie. Tylko idiota by ci pomógł. - rzuciłam, umyślnie obrażając tych dwóch i Bóg wie jak dużo jeszcze ludzi. - Możecie robić ze mną co chcecie, a ja i tak postawię na swoim.
- Zmieniłabyś zdanie, gdybyś spędziła jedną noc. - uśmiechnął się cwanie młodszy z dwoma różnymi oczami. Na początku myślałam, że ma na myśli całonocne tortury, ale po tym kiedy odczytałam jego uśmiech i po tym co powiedział zmieniłam zdanie. - Mam na górze bardzo wygodne duże łóżko.
Tym razem mdłości przyszły z innego powodu niż przez zachłyśnięcie się krwią czy zapach unoszący się tu przez cały czas.Chodziło o to, że... no cóż... facet jest okropny. Po prostu brzydki.
Tym razem wszyscy mężczyźni mieli cwane uśmiechy na twarzach, O nie, tego nie będzie,
- Ja z tobą - mimowolnie się zaśmiała. Myśl o Tym nie tylko mnie obrzydzała, ale także rozbawiała (jako jedyna rzecz od kilku dni). - Nie martw się, nie zajrzę nawet do twoich marzeń.
Miny im zrzedły. Znowu. Zaczyna mnie to nudzić.
Robert otrząsnął się najszybciej.
- Rose, powtarzam po raz ostatni: Czy zgadzasz się nam pomóc?
Splunęłam na nich mieszanką krwi i śliny.
- Nigdy.
Błyskawicznie mnie otoczyli. Przyjęłam pozycje obronną, ale byłam osłabiona. Nic nie zdziałam bez planu. Osaczyli mnie jak hieny, mimo, że było ich tylko trzech. Jeszcze kilka dni temu pokonanie ich nie byłoby dla mnie takie trudne. Ale dziś... ledwo stałam na własnych nogach, a co dopiero.
Auć.
Noga jednego z dampirów wylądowała na moim brzuchu. Powstrzymałam się, żeby nie wypluć krwi, która znów zebrała się w moich ustach. Wyprostowałam się obolała i zacisnęłam zęby.
- Mama nie uczyła was, że dziewczyn się nie bije?
- Możliwe, ale co z tego? Nikt nie słucha dziwek. - odpowiedział jeden z nich, a drugi go poparł. Oczy zaszły mi mgłą, więc nie rozpoznawałam już kto to kto.
Przez ułamek sekundy zastanawiałam się czy im ie współczuć. Skoro ich matki były dziwkami, nie mieli pięknego dzieciństwa. Ale co z tego? To ich nie usprawiedliwia. Ja też nie miałam idealnego dzieciństwa, a jednak wyszłam na ludzi. Nie torturuje innych ze względu na starego psychola.
Ich odwiedziny nie trwały długo. Za to były wyjątkowo mało bolesne. Może dlatego, że strzygi żyją złem, a Tasza ma do mnie wielką urazę, wszyscy oni mnie nienawidzą, a ci dwaj mnie prawie nie znają. W takim razie miejmy nadzieje, że będą przychodzili tu zamiast rozbestwionej suki i krwiożerczych potworów.
To tchórzliwe podejście, Rose, skarciłam się. Skoro ratunek nie przychodzi, trzeba samemu się ratować.
Wystarczy mi tylko odpowiedni moment. Jeszcze tylko trochę i mnie tu nie będzie...
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
I jak rozdział? (znaczy druga część, ale ok...) Chyba nie jest taki zły, nie?
Macie tu zdjęcia... A i komentujcie :D
PS. Jakbyście mogli to zagłosujcie tam po prawo w ankiecie ;) Dziękuje
(Zoey - zdjęcie do marcowego magazynu (...) :D)
<3