poniedziałek, 29 lutego 2016

Rozdział 38, część II

Rozdział 38, część II

-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
     Od wizyty Dymitra minęło dużo czasu. Kiedy on tu był słońce ledwo wschodziło, a teraz jest już dawno po zachodzie. Mogłam wszystko przemyśleć, ale to było zbyt zagmatwane. Nie miałam siły niczego rozważać. Byłam zbyt zajęta płakaniem. Skuliłam się w kącie i nie zatrzymywałam łez. W mojej głowie było tak wiele... wszystkiego, a zarazem niczego. Dlaczego on mi to zrobił? Dlaczego wybrał Taszę? To nie jest mój Dymitr. On go nawet nie przypomina. Inne gesty, głos bez akcentu, bez nuty czegoś, co sprawiało, że uwierzyłabym mu we wszystko. Ciało niby takie samo, ale zupełnie inne.
     A może to tylko sen? Może zaraz się obudzę i wszystko będzie tak jak było zanim zasnęłam? Ale to wszystko jest i było takie realistyczne.. Może to Robert stworzył ten sen? Nie, wtedy wiedziałabym. Wyczułabym magię ducha. Jestem tego pewna. Ale to oznacza, że to wszystko wydarzyło się naprawdę. A to nie jest dobra wiadomość.
     Istnieje też możliwość, że Dymitr mnie odnalazł, ale strzygi go schwytały, a Robert użył na niego wpływu. Moc ducha sprawia, że ten czar jest bardzo silny i nikt nie umie się mu oprzeć. To oznaczało by, że nie straciłam mojego mężczyzny, że jest nadzieja.
     O ostatnim rozwiązaniu wolałam nie myśleć. Brzmiało ono tak - zwariowałam i moja podświadomość próbuje mnie zniszczyć.
     Kiedy byłam już tak zmęczona płakaniem, że oczy piekły mnie niemiłosiernie, zaczęłam myśleć nad tym co ostatnio - ucieczka. Skoro nikt nie ma zamiaru po mnie przyjść, sama muszę się stąd wydostać. W końcu udawało mi się wyjść z gorszych sytuacji. Uciekłam z posiadłości w Nowosybirsku, a tam mogłam polegać tylko na sobie. Tym razem jest podobnie. Też jestem sama. Miałam Dymitra... ale straciłam go. Boję się, że to na zawsze. Że już go nie odzyskam. Potrzebuje go. Kocham go. On musi być ze mną, przy mnie.
     Dlaczego życie zawsze zrobi coś, żeby mnie zniszczyć?
     Spędziłam w Bai zaledwie niecałe trzy dni i już wpakowałam się w kłopoty. Szlag! Nawet nie zdążyłam nacieszyć się tą szczęśliwą rodziną. Chciałam tylko spędzić dwa tygodnie z moim ukochanym i jego rodziną. Dwa zwykłe tygodnie. Bez nieprzespanych nocy, bez służby, narażania życia i innych tego typu spraw. A teraz? Teraz zaczynam myśleć, że niedługo stracę życie. Ale czy to będzie tragiczna śmierć? Chyba nie. W końcu zrobiłam to co zamierzałam - Dymitr po tylu latach rozłąki znów przyjechał do rodziny; a Lissa jest bezpieczna. Zadbałam o najlepszą ochronę dla niej podczas mojej nieobecności. Tak... więc przynajmniej, kiedy umrę będę wiedziała, że zrobiłam wszystko co trzeba.
     Drzwi otworzyły się z impetem. Do środka wszedł Rober z dwoma strażnikami. I nagle coś mnie osłupiło. To ci dwaj! Znam ich! Kiedy Dymitr pojechał na polowanie, ja poszłam popracować. Jeden z nich skierował mnie do warty przy celach, a drugi poprosił, żebym zamieniła się z nim stanowiskami. Rozpoznałam ich bez problemu. Jeden ma bardzo wyrazisty i dampirzy wyraz twarzy, a drugi ma jedno oko jaskrawo zielonego koloru, zmieszane z czymś mglisto szarym. Ale co oni tu robią... Czyżby... Nie, powiedzcie, że oni nie pomagają Robertowi, błagałam w myślach... w sumie to nikogo szczególnego.
     - No, no - zaśmiał się starszy. - To ta sama strażniczka Hathaway? Myślałem, że skoro zajęłaś nasze miejsce u boku królowej, musisz być od nas lepsza, czyli prawie nie do pokonania. A tu proszę, moroj, morojka i jedna strzyga, a Hathaway leży i ryczy.
     Obydwoje wybuchnęli śmiechem. Wydawali się bardzo rozbawieni moim widokiem. O nie, pomyślałam, ja nie dam się tak łatwo. Wstałam powoli, starając się nie okazywać jak bardzo boli mnie najmniejszy ruch i zrobiłam kilka kroków w przód.
     - Zaraz zobaczymy kto tu leży... - warknęłam, trochę zachrypłym głosem.
     Miny im zrzedły, ale nie przestraszyli się mnie. Ich błąd.
     - Spokojnie Rose. - Robert wydawał się mało ubawiony sytuacją, aczkolwiek było wiadome po czyjej jest stronie. A raczej, kto jest po jego stronie... - Oni ci nic nie zrobią, jeśli tym razem postąpisz zupełnie inaczej niż ostatnio.
    - Oni nic by mi nie zrobili nawet gdyby mieli taką szansę. - prychnęłam obojętnie.
     Wszystko mi jedno kim oni są. Nikt, ale to nikt nie będzie się ze mnie nabijać. A jeśli tak... sam się przekona.
     Strażnicy spięli się, a ich wyrazy twarzy ewidentnie wskazywały na to co twarze moich poprzednich gości - byłam tu zbyteczna, mieli ochotę rzucić się na mnie i nie tracić czasu. Ale z nieznajomych mi powodów, oni, tak jak i reszta tubylców, byli całkowicie podporządkowani Robertowi.
     Doru nie zwrócił uwagi na moje docinki, zignorował też reakcje dampirów.
     - No więc jak to będzie tym razem, moja droga. - zaczął. - Przemyślałaś już to wszystko? Może w końcu zrozumiałaś, że ja chcę tylko pomóc, nie zaszkodzić i że nasz świat będzie nam dziękować za to co zrobimy?
     Przypomniały mi się słowa Dymitra: "On i Tasza chcą dobrze", "Kiedy przyjdzie Robert powiedz mu po prostu, że zgadzasz się na wszystko", " Zgódź się na wszystko. Wtedy stąd wyjdziesz. Wtedy będziemy razem. Tylko zrób to.". Jeszcze nie dawno uwierzyłabym w każde z tych słów, ale... Nie, chwila, źle to ujęłam. Nadal uwierzyłabym w każde z tych słów, gdyby tylko wypowiedział je mój Dymitr. A jestem pewna, że to nie jest on. A jeśli nawet, to nie jest sobą. Znam go. Mój nigdy nie powiedziałby czegoś takiego. Nie obściskiwałby się za moimi plecami z Taszą. kochałby tylko mnie. Chciałby mi pomóc.
     Otrząsnęłam się. Przecież nie będę płakała przy tych kretynach, wtedy potwierdziłabym to co o mnie myślą. A tego nie chcę.
     - Tak. Przemyślałam już wszystko. Po raz kolejny. - powiedziałam. - I niestety nie mam dla ciebie dobrych wieści. Nadal utrzymuje swoje zdanie. Tylko idiota by ci pomógł. - rzuciłam, umyślnie obrażając tych dwóch i Bóg wie jak dużo jeszcze ludzi. - Możecie robić ze mną co chcecie, a ja i tak postawię na swoim.
     - Zmieniłabyś zdanie, gdybyś spędziła jedną noc. - uśmiechnął się cwanie młodszy z dwoma różnymi oczami. Na początku myślałam, że ma na myśli całonocne tortury, ale po tym kiedy odczytałam jego uśmiech i po tym co powiedział zmieniłam zdanie. - Mam na górze bardzo wygodne duże łóżko.
     Tym razem mdłości przyszły z innego powodu niż przez zachłyśnięcie się krwią czy zapach unoszący się tu przez cały czas.Chodziło o to, że... no cóż... facet jest okropny. Po prostu brzydki.
     Tym razem wszyscy mężczyźni mieli cwane uśmiechy na twarzach, O nie, tego nie będzie,
     - Ja z tobą - mimowolnie się zaśmiała. Myśl o Tym nie tylko mnie obrzydzała, ale także rozbawiała (jako jedyna rzecz od kilku dni). - Nie martw się, nie zajrzę nawet do twoich marzeń.
     Miny im zrzedły. Znowu. Zaczyna mnie to nudzić.
     Robert otrząsnął się najszybciej.
     - Rose, powtarzam po raz ostatni: Czy zgadzasz się nam pomóc?
     Splunęłam na nich mieszanką krwi i śliny.
     - Nigdy.
     Błyskawicznie mnie otoczyli. Przyjęłam pozycje obronną, ale byłam osłabiona. Nic nie zdziałam bez planu. Osaczyli mnie jak hieny, mimo, że było ich tylko trzech. Jeszcze kilka dni temu pokonanie ich nie byłoby dla mnie takie trudne. Ale dziś... ledwo stałam na własnych nogach, a co dopiero.
     Auć.
     Noga jednego z dampirów wylądowała na moim brzuchu. Powstrzymałam się, żeby nie wypluć krwi, która znów zebrała się w moich ustach. Wyprostowałam się obolała i zacisnęłam zęby.
     - Mama nie uczyła was, że dziewczyn się nie bije?
     - Możliwe, ale co z tego? Nikt nie słucha dziwek. - odpowiedział jeden z nich, a drugi go poparł. Oczy zaszły mi mgłą, więc nie rozpoznawałam już kto to kto.
     Przez ułamek sekundy zastanawiałam się czy im ie współczuć. Skoro ich matki były dziwkami, nie mieli pięknego dzieciństwa. Ale co z tego? To ich nie usprawiedliwia. Ja też nie miałam idealnego dzieciństwa, a jednak wyszłam na ludzi. Nie torturuje innych ze względu na starego psychola.
     Ich odwiedziny nie trwały długo. Za to były wyjątkowo mało bolesne. Może dlatego, że strzygi żyją złem, a Tasza ma do mnie wielką urazę, wszyscy oni mnie nienawidzą, a ci dwaj mnie prawie nie znają. W takim razie miejmy nadzieje, że będą przychodzili tu zamiast rozbestwionej suki i krwiożerczych potworów.
     To tchórzliwe podejście, Rose, skarciłam się. Skoro ratunek nie przychodzi, trzeba samemu się ratować.
     Wystarczy mi tylko odpowiedni moment. Jeszcze tylko trochę i mnie tu nie będzie...
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

     I jak rozdział? (znaczy druga część, ale ok...) Chyba nie jest taki zły, nie?
     Macie tu zdjęcia... A i komentujcie :D 
PS. Jakbyście mogli to zagłosujcie tam po prawo w ankiecie ;)     Dziękuje
(Zoey - zdjęcie do marcowego magazynu (...) :D)

<3

sobota, 27 lutego 2016

Rozdział 38, część I

Rozdział 38, część I

Dla Anonimka, który tak ładnie poprosił o rozdział ;)
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
     Minęło już kilka dni. Jedzenie dostawałam dwa razy dziennie w naprawdę małych porcjach. Czasami miałam ochotę rzucić się na cokolwiek co da się połknąć i zaspokoić tym żołądek. Nie liczyłam dokładnie czasu. orientowałam się w porach dnia tylko dzięki temu małemu okienku przez które nieustannie wpada śnieg.
     Każdego dnia przychodzą do mnie pięć razy. Dwa razy, żeby dać mi coś do jedzenia i picia, a pozostałe trzy razy, żeby zadawać mi to samo pytanie. Czy zamierzam dobrowolnie przyłączyć się do ich "ekipy". Za każdym razem odpowiadam przecząco, a wtedy przychodzi czas na coś bolesnego. Rozgrzany pręt, głodna strzyga, lodowata woda. Zawsze coś wymyślą. Robert dobiera tortury w taki sposób, żeby mnie przestraszyć, ale nie zabić.
     Któregoś razu słyszałam jak rozmawia z Taszą.
     - Dlaczego po prostu się jej nie pozbędziesz? - zapytała. - Przecież widzisz, że ta smarkula i tak się nie zgodzi.
     - Przystanie na nasze warunki. - odpowiedział pewnie Robert. - Jeszcze tylko kilka dni...
     - Nie obraź się, ale ja lepiej wiem co ją skłoni do działania. - powiedziała morojka. - Wiem o wszystkim przez co przeszła i myślę, że głodówka i tortury nic nie zdziałają. Prędzej umrze niż będzie z nami współpracować.
     - A kto tu mówi o głodowaniu i biciu. - prychnął Doru. W tamtym momencie.... ten odgłos, który z siebie wydał... wydawało mi się, że usłyszałam Wiktora. - Dwie godziny drogi stąd mieszka rodzina Bielikowów, a razem z nimi jest ten wasz ukochany. Jestem pewien, że zaczął już dawno poszukiwania naszej kochanej Rose. Nie jest głupi. On i jej ojciec nasz znajdą. Moglibyśmy się przenosić z miejsca na miejsce, ale to nie będzie konieczne. Wystarczy, że zaczekamy aż sami nas znajdą.
     - Wytłumaczysz mi to?
     Robert westchnął poddenerwowany.
     - Mamy już Hathaway. - powiedział. - Potem będziemy mieli Bielikowa i tego małego chłopca Karoliny.
     - Pawkę?
     - Tak, właśnie jego. - potwierdził Robert. - Później pójdzie już jak z górki. Rose za bardzo ich sobie ceni. Nie pozwoli, żeby coś im się stało. Problemem może okazać się Bielikow, bo on także będzie walczył o Rose, ale trzech naszych i się zamknie.
     - Jeśli tylko mu coś zrobisz...
     Tasza może i jest podłą suką, ale kocha Dymitra. Ona też nie chce, żeby coś mu się stało.
     - Spokojnie. - przerwał jej moroj. - Nie zabiję go. Poza tym.nie martw się na zapas. Obiecałem ci, że jeśli ja dostanę Hathaway, ty dostaniesz Bielikowa i dotrzymam danego ci słowa.
     - Mam nadzieje.

     Odkąd to słyszałam kilkukrotnie planowałam coś na podobieństwo samobójstwa. Nie zabiłabym się sama, ale pozwoliłabym się wykończyć. Umarłabym, więc Robert nie miałby pretekstu by porywać chłopaków, a sama pomoc Taszy byłaby nie w jego stylu. Dymitr i Pawka byliby bezpieczni, a Tasza i Robert mniej groźni. Być może nawet ktoś by ich złapał. Jednak za każdym razem odrzucałam od siebie takie pomysły. Pozwolenie im mnie zamordować byłoby poddaniem się, a ja tak nie robię. Nie jestem słaba, a poddawanie się i przegrywanie nie są zgodne z moją naturą.
     Drzwi się otworzyły. Ale tym razem nie słyszałam żadnego bezczelnego powitania ani krzyków, ani nic takiego. Ale coś słyszałam. Zza drzwi zaczęły wyłaniać się powoli dwie postacie - kobieta i mężczyzna. Całowali się. Bardzo namiętnie. Mężczyzna miał potężną, znajomą mi posturę, a w kobiecie rozpoznałam Taszę. To ona odsunęła się od mężczyzny.
     - Przepraszamy za najście. - uśmiechnęła się chytrze. - Pomyliliśmy pomieszczenia.
     Mężczyzna się odwrócił, a ja zamarłam. Dymitr.
     - Dymitr - powtórzyłam drżącym głosem.
     - Roza... - to było dziwne. Z tego imienia znikło już całe piękno jakie wypełniało je, kiedy wymawiał je Dymitr. Znikł też akcent, który sprawiał, że brzmiało to tak słodko. - Myślałem już, że cię nie znajdę. Dlaczego uciekałaś?
     - Co? - mało nie zadławiłam się resztkami krwi, które miałam w buzi po ostatnim spotkaniu z prętem. - Nie uciekłam. Porwali mnie! To ona za tym stoi. I Robert. Naprawdę myślisz, że mogłabym od ciebie uciec? To dlatego obściskujesz się z tą jędzą?
     W jego oczach zobaczyłam coś przerażającego.
     - Nie nazywaj tak Taszy. - ostrzegł mnie. - I tak. Myślę, że mogłabyś to zrobić. Tasza mi wszystko wyjaśniła. Przejrzałem na oczy i zrozumiałem jaka jesteś na prawdę.
     Ogarnęła mnie wszechobecna rozpacz i gniew.
     - Co ci powiedziała? - czułam potworne pieczenie pod powiekami. - Co takiego ci opowiedziała, że już mi nie ufasz?
     Z moich oczu popłynął potok żałosnych łez. Ból był ogromny.
     - Prawdę Rose. Tylko prawdę.
     - Jaką prawdę? - szepnęłam. - Tą prawdziwą czy tą w którą ona chce wierzyć.
     Tasza zniecierpliwiona przesunęła dłońmi po ciele Dymitra. Wzdrgnęłam się.
     - Powiedziała mi to, co powinienem wiedzieć.
     Przytaknęłam przez łzy.
     - A powiedziała ci, że zamierzali cię porwać? - ledwo wydobywałam z siebie słowa. - Że ty i Pawka mieliście służyć jako coś czymś chcieli mnie zmusić do współpracy? Mówiła o ich "genialnym" planie? O podboju świata?
     - Rose... - westchnął troskliwie. - Ty też w końcu musisz dowiedzieć się prawdy o sobie.
     Tasza szepnęła mu coś na ucho. On uśmiechnął się promiennie i odpowiedział jej po cichu. Wtedy kobieta wyszła, a my zostaliśmy sami.
     - Powiedz mi, że przyszedłeś mnie stąd wydostać. - poprosiłam cicho.
     - Oczywiście, Roza. - podszedł do mnie i kucnął naprzeciw mnie. W moim sercu zrodziła się mała nadzieja. Ale fakt, że nadal nie słyszałam tego uroczego akcentu, sprawiał, że nie wiedziałam czemu wierzyć. - Ale jeszcze nie teraz. Musisz tu jeszcze trochę zostać. Jeszcze kilka dni.
     - Dlaczego? - zapytałam.
     Dymitr westchnął cicho, chyba nie wiedząc co robić.
     - Rose... Zgódź się na propozycje Roberta. Proszę. Tak będzie najlepiej.
     - Mam mu pomóc zawładnąć naszym światem?
     - Nie mów tak. On i Tasz chcą dobrze. - bronił ich. - Lissa jest jeszcze młoda. Nie poradzi sobie ze wszystkim. Szkoła i obowiązki monarchini - to ją przerośnie. A Robert podobnie jak Wiktor, wie co robić. Pomoże zaprowadzić wśród wszystkich morojów i dampirów porządek.
     Nie wierzyłam w to co słyszę.
     - Co ci zrobili? - swoją zakrwawioną ręką chwyciłam jego dłoń i ścisnęłam najmocniej jak umiałam. - Nie wierzę w ani jedno twoje słowo. Nie jesteś moim Dymitrem. Mój trzymałby się swojego kowbojskiego kodeksu, walczyłby w imię sprawiedliwości. I nie szedłby do łóżka z Taszą.
     Ból się nasilał. Miałam wrażenie, że cały mój świat właśnie się rozpadł.
     - To co robię z Taszą to nasza sprawa. nie mieszaj się w to Rose, proszę.
     Dymitr położył mi rękę na policzku, chwyciłam jego nadgarstek i ścisnęłam. Poczułam coś dziwnego. Nie umiem tego określić, ale jeszcze nigdy nie odczułam czegoś podobnego.
     - Wrócę tu. Ale wolałabym cię już tu nie zastać. - wyznał. - Kiedy przyjdzie Robert powiedz mu po prostu, że zgadzasz się na wszystko. Obiecuje, że między mną, a Taszą do niczego nie dojdzie. Tylko zrób to co mówię. Zgódź się na wszystko. Wtedy stąd wyjdziesz. Wtedy będziemy razem. Tylko zrób to.
     Dymitr wpatrywał się chwile w moją zapłakaną i zakrwawioną twarz, a potem wyszedł. A ja nadal czułam dotyk jego ciepłych dłoni...
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

.... I?


Liebster Blog Award

LBA



     Bardzo dziękuje za nominacje Córce Lilith ( http://zareczyny-clary-jace.blogspot.com/ )
     
Pytania:

1. Jakie najbardziej lubisz zwierzątko?
Psy.

2. Do jakiej chodzisz szkoły (podstawowa/gimnazjum/technikum/liceum/itd)?
Gimnazjum

3. Jeśli mogłabyś wydać książkę, jaka by to była?
(Jeśli miałabym takie zdolności...) Sama nie wiem.. Może coś fantasy połączone z kryminałem. Nie mam pojęcia...

4. Ilu masz prawdziwych przyjaciół?
Jedną przyjaciółkę <3

5. Masz jakieś zwyczaje? Jeśli tak to jakie?
Em... Chyba nie

6. Ile rozdziałów zostało do końca twojego bloga?
Nie wiem. Nie umiem określić, kiedy zakończę tą historię.

7. Czy zamierzasz założyć nowego bloga?
W najbliższym czasie na pewno nie.

8. Jakiego rodzaju czytasz książki?
Wszystkie, które są dobre ;)

9. Jaka była twoja pierwsza książka którą przeczytałaś z ochotą (nie liczą się książeczki które ktoś ci czytał w dzieciństwie!)?
Opowieści z Narnii <3

10. Jeśli można by było stworzyć własny świat, jak wyglądałby twój?
Na pewno mieszkałabym z moim mężem <3 (tym wymarzonym), zima trwałaby krócej, ludzie byliby... normalni i mili. (wszystko byłoby tańsze), na świecie byłoby więcej pięknych miejsc, wszyscy mówiliby jednym językiem... I długo bym się mogła tak rozpisywać. <3

11. O czym zazwyczaj myślisz gdy piszesz nowy rozdział?
Wyobrażam sobie siebie na miejscu głównej bohaterki. Tak jakbym nią była. I zawsze puszczam sobie cicho muzykę.

Dziękuje za nominacje!
I chyba nie obrazicie się jeśli nikogo nie nominuję? Jest sporo blogów, które bym nominowała, ale nie mam czasu, ani pomysłu na pytania... (Przepraszam)
Pozdrawiam

piątek, 26 lutego 2016

Rozdział 37

Rozdział 37

-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
     Po tym jak Robert wyszedł zasnęłam niemal od razu zasnęłam.
     Obudziłam się już w zupełnie innym miejscu. Znowu byłam sama  Ale nie byłam już związana. Leżałam na podłodze. Uniosłam się trochę, żeby mieć na wszystko lepszy widok. Całe ciało bolało mnie niemiłosiernie. Zupełnie jakby ktoś mną rzucał w czasie snu. Ale właściwie jak ja się tu znalazłam? Czyżbym spała tak mocno, że nie poczułam jak przytargali mnie tu? Pewnie uwierzyłabym w to, gdyby nie ślady krwi na podłodze. Przeszukałam swoje ciało i... szlag! Jedna ze strzyg mnie ukąsiła. To dlatego nie obudziłam się podczas zmiany pomieszczenia, i dlatego czuję się teraz tak... dziwnie. Błogo, ale tak jakbym miała zaraz zemdleć. Ciekawe jak wile krwi straciłam. Wnioskując po nieustających zawrotach głowy... dużo.
     Rozejrzałam się po pomieszczeniu. W przeciwieństwie do poprzedniego w tym było sporo starych zniszczonych gratów. Wodziłam wzrokiem po wszystkim szukając czegoś, co okazałoby się pożyteczne w ucieczce. W końcu nie mam zamiaru dłużej tu tkwić. Spróbowałam się podnieść, ale szybko przekonałam się, że to nie będzie łatwe. Przyczołgałam się do stołu obok drewnianych drzwi, chwyciłam się go najmocniej jak mogłam i w miarę stabilnie stanęłam na nogach. Podeszłam do drzwi trzymając się ściany. Szarpałam klamkę dobrych kilka minut, ale bez skutku. Muszą być zamknięte na klucz. I nagle... wpadłam na coś.
     Łapiąc się czego tylko można podeszłam do reszty gratów i znalazłam - gruby metalowy pręt i kilka innych solidnych rzeczy. Najpierw rzucałam nimi w drzwi, a potem próbowałam rozwalić drewno prętem. Na nic. Wszystko co robiłam było bezskuteczne. Nic nie zdziałałam. Okno było mniej więcej takich rozmiarów jak poprzedni, tylko bez szyby, a z kratami. Poczułam się jak w więzieniu.
     Na dworze był świt. Słońce dopiero wychodziło zza horyzontu rozświetlając... syberyjską tundrę. Wiele razy żartowałam z tutejszego klimatu, ale teraz... naprawdę byłam w syberyjskiej tundrze. Nie wiem, jak daleko jestem od Bai, ale zgaduje, że nie przejdę tej odległości na piechotę. Szlag! Gdzie oni mnie wywieźli?
     Od mojego porwania minęło jakieś piętnaście lub szesnaście godzin, ktoś musiał zauważyć, że zniknęłam, prawda? Nie było mnie w nocy w domu. Dymitr spał sam, więc jestem pewna, że wszyscy zorientowali się, że coś jest nie tak. Ale nawet jeśli mnie szukają to nie wiedzą gdzie. Sama tego nie wiem.
     Nie wiem gdzie jestem, ale jestem głodna. Nie pogardziłabym kanapką i szklanką wody. Ale póki co nie mam co liczyć na takie luksusy. Ciekawe kiedy znów przyjdzie Robert. Jest dzień, więc nie sądzę, by odwiedził mnie ze swoimi ochroniarzami. Może też oczywiście poczekać do wieczora, ale wątpię czy to zrobi. Jest zbyt niecierpliwy. Zapewne przyjdzie tu niedługo... Wkrótce....  Właśnie!
     Skoro Robert przyjdzie sam lub nawet z kimś innych, przecież dam radę go pokonać. Wystarczy tylko, że nie zawita do mnie ze strzygą. Poradzę sobie nawet ze strażnikiem (o ile jakiś chciał dla niego pracować), byle by tylko się stąd wydostać. Muszę tylko zebrać siły i obmyślić plan. Tak!
     Usiadłam z powrotem na podłodze, opierając się o ścianę. Zamknęłam oczy wciągając powietrze. Dopiero teraz zauważyłam jak tu cuchnie. Zewsząd dochodził odór spalenizny, zaschniętej krwi i czegoś czego nie mogłam zidentyfikować. Zaczęłam rozmyślać nad tym jakim sposobem stąd uciec.

*   *   *

     Drzwi otworzyły się z hukiem. Zerwałam się na równe nogi.
     Nie wiem ile czasu już jestem, ale wystarczająco, żeby zregenerować trochę siły. Głowa ciągle mnie bolała, ale zawroty ustały, więc mogłam spokojnie stanąć, bez obawy, że zaraz runę na ziemię.
     Zza drewnianych drzwi wyszli Robert i... Tasza... Ona?
     - Tak, Rose. - odezwała się. - To naprawdę ja.
     - Ale dlaczego? - zapytałam, całkowicie zbita z tropu. - Przecież pomagałaś mi...
     Stop Rose. Chwila. Skoro ona jest teraz z Robertem, to musiała być w to zamieszana od początku.
     - Podawałaś mi błędne wskazówki, prawda? - przytknęła z tryumfem i bezczelnym uśmiechem na twarzy. - Myślałam, że mnie lubisz? Może nie byłyśmy przyjaciółkami, ale przychodziłaś do nas! Było tak zwyczajnie.
     - Ja mam polubić ciebie? - chyba nie dowierzała. - Po tym co zrobiłaś?
     - Co zrobiłam?!
     To chyba jakieś żarty? Przecież nic jej nie zrobiłam! Żyłyśmy w zgodzie, jak normalni ludzie. Nigdy nie pomyślałabym, że Tasza może mieć mi coś za złe.
     - Jeszcze masz czelność się pytać? - warknęła. Nie znałam jej od tej strony. Zawsze była dla wszystkich miła, a teraz wygląda jakby chciała mnie zabić. - Gdybyś się nie pojawiła, to ja teraz byłabym z Dimką. To ja wygłupiałabym się z nim na śniegu, całowała go i przytulała. Spałabym z nim w jednym łóżku, czując jego ciało przy swoim. A ty, żmijo, to wszystko popsułaś!
     Przysięgam, że mało kto dał radę tak bardzo mnie zdziwić. Tasza jest zazdrosna! I... chce się mnie pozbyć, prawda? Żeby mieć dostęp do Dymitra. Pamiętam jak bardzo kochała Bielikowa. Byli ze sobą rok temu w zimę. Wiedziałam, że ciotka Christiana ciągle kocha Dymitra, w końcu okazywała mu to na każdym kroku, ale myślałam, że pogodziła się z faktem, że Rosjanin woli mnie. Tym bardziej do głowy nie przyszło mi, że mogłaby się mnie pozbyć.
     "Żmijo", no cóż... najwyraźniej jestem bardziej podobna do Abe'a niż sądziłam. Swoją drogą...ciekawe jak staruszek zareagowałby, kiedy ktoś nazwałby mnie przy nim żmiją...
     - To był jego wybór. - zaprotestowałam. - Nie zmuszałam Dymitra do niczego. Skoro wybrał mnie to znaczy, że to mnie kocha, nie ciebie.
     - Kłamiesz. - spojrzała mi hardo w oczy. nie wiem co zobaczyła w moich, ale ja wychwyciłam w jej oczach pragnienie zemsty, gniew i czyste szaleństwo. Wydawało się ono jeszcze gorsze niż to u Sonii, które wywołał mrok. - Musiałaś mu coś zrobić skoro mnie odrzucił. Perfidnie wykorzystałaś to, że uczył cię w akademii i udało ci się omotać go. Ale Dimka jest mądry, wie już co zrobiłaś. Niedługo będzie tak jak powinno być. Jeszcze tylko kilka dni, a...
     - Cicho! - warknął nagle Doru. - Tyle starczy, Taszo.
     Spojrzałam na niego zdezorientowana. Wyraźnie spodobało mu się to jak morojka mnie gnębi. Przerwał jej, bo chyba nie chciał, żeby coś powiedziała. Ale co? Co oni planują?
     - I jak Rose? - odezwał się znowu. - Namyśliłaś się już? Będziesz z nami współpracować?
     - Nigdy! - rzuciłam bez zastanowienia.
     - Pomyśl tylko jakie będziemy mieli z tego korzyści. - nalegał. - My wszyscy coś zyskamy. Tasza dostanie ukochanego. Ja władzę nad naszym światem. A tobie wszyscy będą się kłaniali do stóp, tak jak teraz robią to twojej przyjaciółce. Nie wmówisz mi, że byś tego nie chciała. Wiem też, że jesteś honorowym człowiekiem, dlatego nie musisz się martwić o pewne kwestie. Po pewnym czasie cała ta banda tumanów zrozumie jak wiele dobrego dla nich zrobiliśmy. Jestem tego pewien.
     - Szkoda, że ja nie. - bąknęłam. - Naprawdę myślisz, że dasz radę mnie przekonać tą swoją gadką o kwestiach honorowych i o tym jak wile robisz dla obydwóch naszych ras?
     - A dlaczego nie? - wzruszył ramionami. Naprawdę zaczyna upodabniać się do Wiktora. - Jesteś mądrą kobietą - o jaki zaszczyt, dostałam od niego komplement - ale jeszcze wielu rzeczy nie wiesz. Być może wkrótce się o nich dowiesz, ale jeszcze nie teraz. - nienawidzę, kiedy ktoś mi to mówi. - Mimo wszystko, wierzę, że będziesz dobrym sojusznikiem. Wybór ciebie był dość prosty. Do tej pory byłaś moim największym wrogiem.
     - Vice versa... - burknęłam znudzona i zniecierpliwiona.
     - Nie przerywaj mi. - zażądał ostro Robert. - Jak już mówiłem, byłaś moim wrogiem. I nadal nim jesteś, ale możesz to zmienić. Wiem, że nigdy nie zostaniemy przyjaciółmi, bo żadne z nas tego nie chce. W końcu zabiłaś mi brata. - przy ostatnim zdaniu głos mu zadrżał. Z jednej strony z gniewu, ale wiem, że chodziło też o więź jaka łączyła go z Wiktorem. Oni naprawdę kochali się tak, jak powinni bracia. - Ale wierzę, że możemy zostać współpracownikami, że tak to określę. Rose, nadajesz się do tego jak nikt inny. Musisz nam pomóc.
     Wysłuchałam całej wypowiedzi, co chwilę zerkając na Taszę. Ewidentnie zazdrościła mi tego, jak bardzo Robert stara się mnie przeciągnąć na swoją stronę. Sama zapewne nie zgodziła się bezproblemowo na jego propozycje. W pewnym sensie, rozumiem dlaczego zazdrości mi Dymitra i względów u Roberta. Ale ja zachowuję się inaczej niż ona i nie mogę pojąć, dlaczego chce się mścić.
     A jeśli chodzi o mężczyznę,którego obydwie pragniemy.. Nasze poglądy na ten temat także są odmienne. Ja inaczej zareagowałam na wieść o tym, że ona i Dymitr się spotykają. Dowiedziałam się o tym dopiero z ust matki. Nikt nie wie, jak bardzo bolało mnie to, że właśnie ten mężczyzna wyjedzie z nią jako jej strażnik i nie tylko. Tylko ja wiem ile wtedy płakałam, ile godzin spędziłam sama, myśląc o tym... A jednak gdyby tylko Dymitr chciał wyjechać z Taszą nie próbowałabym ich rozdzielić. I tak było. Powiedziałam to Dymitrowi. To, że jeśli on będzie wtedy szczęśliwy... to ja też. A on, mimo wszystko wybrał mnie. Został ze mną, nie z Taszą.
     Wiem, że morojka ma motyw i wiem dlaczego robi to co robi. Ale nie rozumiem... czy nie może po prostu pogodzić się z rzeczywistością?
     - A co jeśli się nie zgodzę? - kontynuowałam rozmowę z Robertem. - Jeśli odmówię wam pomocy?
     - Poradzimy sobie bez ciebie. - prychnęła z pogardą.
     Doru spojrzał na nią gniewnie. Uciszyło ją to, ale jej wzrok mówił sam za siebie. Najchętniej pozbyłaby się mnie już tu i teraz.
     - Jeśli nie zgodzisz się dobrowolnie, mam inne sposoby by cię zmusić. - głos Roberta stał się znacznie mniej przyjazny, niż jeszcze jakiś czas temu. Wyraźnie tracił cierpliwość. - Koniec końców i tak i tak będziesz ze mną współpracować. Wolałbym jednak, żebyś zgodziła się dobrowolnie.
     - I tak samo z własnej woli zabrała stanowisko Lissie i oddała je tobie, a także odrzuciła Dymitra i pozwoliła, żeby ta suka go wzięła? Nie ma mowy! Możesz jedynie o tym śnić!
     Tasza podeszła do mnie, a Robert jej nie powstrzymywał. Naprężyłam się gotowa do ataku. Ale to ona pierwsza rozpoczęła walkę. Próbowała uderzyć mnie pięścią w twarz, ale uniknęłam ciosu. Zrobiłam to niezdarnie i powoli. Ledwo udało mi się uchronić przed jej pięścią. Szybko zorientowałam się, że odzyskałam za mało energii, by pokonać nawet morojkę. Wystarczyło, że podcięła mnie banalnym typowym dla początkujących nowicjuszy ruchem, a ja runęłam na ziemię, robiąc przy tym dużo hałasu.
     Bolało.
     Nie widziałam tego, bo mnie przy mroczyło, ale czuła, że rozcięłam sobie rękę.
     W tym samym czasie do sali weszła jedna ze strzyg. Nadal zastanawia mnie jakim cudem już drugi raz Robertowi udało się zjednoczyć z tymi bestiami. Tak, więc jedna z nich podeszła do moroja z rozgrzanym prętem. Szeptali coś przez chwilę. Ja w tym czasie oberwałam jeszcze kilka razy w brzuch. Kopniaki Taszy były zadziwiająco mocne jak na morojską kobietę. Kilka z nich udało mi się skutecznie zablokować, ale i tak zdołała wymierzyć mi kilka porządnych ciosów.
     - Rose... - usłyszałam Roberta. Tasz odsunęła się jak na zawołanie i podeszła do swoich wspólników. - Kończą ci się twoje szansę. Nawet ty masz ich ograniczony limit. Pytam się jeszcze raz: Czy pomożesz nam i będziesz współpracować.
     - Możesz o tym marzyć. - wycedziłam przez zaciśnięte zęby.
     Rober westchnął ciężko i dał znak strzydze.
     - Tylko staraj się jej nie zabić. - powiedział Doru.
     Strzyga nie czekała na nic więcej, podejrzewam, że wszyscy tu mieli ochotę się mnie pozbyć. Wszyscy, oprócz Roberta. Nie ruszyłaby go moja śmierć, gdyby nie to, że jestem mu potrzebna...
     Bestia podniosła mnie brutalnie i postawiła. Spojrzałam jej wyzywająco w oczy, dając do zrozumienia, że jest mi obojętna. Mężczyzna puścił mnie i zamachnął się gorącym prętem. Uderzył mnie tak błyskawicznie, że nie zdążyłam nawet drgnąć. Dostałam w biodro. Ból był niemiłosierny, a wysoka temperatura kija sprawiła, że w miejscu gdzie prowizoryczne narzędzie do ataku zetknęło się z moim ciałem, miałam przepalony materiał i trochę skóry.
     Drugi cios wymierzony był w głowę. Był znacznie lżejszy, bo wykonywała go Tasza, ale bolało jeszcze bardziej. Zupełnie jakby ktoś rozsadzał mi czaszkę. Morojka trafiła w bok, więc nie straciłam przytomności od razu. Najpierw poczułam twardy, zimny beton. Nie miałam siły się ruszyć. W ustach poczułam dziwny smak. Plunęłam przed siebie. Razem ze śliną wyplułam krew. Przez chwilę byłam jeszcze świadoma tego co się dzieje. Tasza, Robert i facet-strzyga, wyszli śmiejąc się bezczelnie. Zupełnie jak wtedy, kiedy uwięzili Dymitra.
     Dopiero teraz zrozumiałam. Ta kobieta, której śmiech słyszałam wtedy... kiedy byłam w głowie Dymitra... to była Tasza/. Już wtedy robiła co mogła, żeby zniszczyć mi życie. A ja tego nie zauważyłam...
     Skarciłam się w myślach. Jak mogę być dobrą strażniczką, skoro nie zorientowałam się w tym od razu. To wszystko co wtedy opowiadała... Wiedziałam, że coś mi w tym nie gra, ale teraz wiem już co. Oni to wszystko uknuli!
     To były moje ostatnie świadome myśli. Później, wyplułam jeszcze trochę krwi z buzi, a dalej... Nic nie pamiętam.
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

     I jak? Komentować! Piątek dziś. Uśmiech na twarze i do przodu!
     No i zdjęcia... (3 z planu i 3 przeróbi) (Nom... Dziś rozdział wcześniej i zdjęć więcej.... :D)






wtorek, 23 lutego 2016

Rozdział 36

Rozdział 36

     Na początek chciałabym podziękować za komentarze pod wcześniejszym postem. Baaardzo dziękuje. To dla mnie wiele znaczy.
     A ten rozdział (to głupio zabrzmi) jest dla wszystkich czytelników moich bazgrołów. A szczególnie dla osób, które komentują ^^

-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
     W pewnym sensie miałam rację. Kiedy się obudziliśmy na dworze było już pełno śniegu. Przysypał nasz samochód. Drzewo, które widzieliśmy zza okna, uginało się pod ciężarem białego puchu. Wiał lekki zimowy wiatr, przerzucając co jakiś czas płatki śniegu z miejsca na miejsce.
     Było zimno, nawet w domu, więc nie miałam zamiaru podnosić się z łóżka. O dziwo obudziłam się szybciej niż Dymitr. Wydawał się być odprężony. Zupełnie inaczej niż na Dworze. Tam spał czujnie, najmniejszy szmer wyrywał go z odpoczynku. A tutaj nie poruszył się nawet, kiedy zaczęłam się wiercić na łóżku. Pewnie to, że jest w domu, w swoim rodzinnym domu, sprawiło, że wreszcie odpuścił sobie tą całą strażniczą postawę i spał jak suseł.
     Nie mogłam się ułożyć, a było mi coraz zimniej. Rozejrzałam się po pokoju szukając czegoś ciepłego do okrycia się. Kołdra mi nie starcza. Wodziłam wzrokiem po pokoju i nic, ale... chwila! Okno! Okno jest otwarte.
     Momentalnie zerwałam się na nogi, podbiegłam do okna i je zamknęłam. Trzęsąc się z zimna, zauważyłam, że na zewnątrz jest więcej śniegu niż sądziłam początkowo. Okolica wyglądała jak morze jaskrawej bieli. Aż raziło w oczy. Wlepiłam wzrok w ocean puchu, przypominający zimny, ale niebiański widok i trwałam tak, dopóki nie usłyszałam cichego ruchu kilka metrów za sobą.
     Odwróciłam się. To Dymitr się poruszył. Ale nie obudził się. Przekręcił się tylko na bok i objął coś niewidzialnego ręką. Wędrował nią po całym łóżku. Nie od razu zorientowałam się o co chodzi. Dopiero chwilę potem uświadomiłam sobie, że zwykle to on budzi się pierwszy, a prawie zawsze, kiedy śpimy obejmuje mnie. Teraz nie miał kogo przytulić. Szybko i zwinnie wskoczyłam do łóżka. Przysunęłam ostrożnie Dymitra do siebie. Pozwoliłam mu oprzeć głowę na mojej piersi i objąć mnie. Jedną rękę wsunęłam pod głowę, a drugą położyłam na ramieniu Bielikowa.
     Z tego co wiem, mężczyźni lubią sprawiać, że kobieta czuje się bezpieczna, bo wtedy oni mają świadomość, że są potrzebni. Ale nikt nie myśli o tym, że kobiety tez chcą, aby ich mężczyźni czuli się z nimi bezpiecznie. Każdy, przynajmniej kilka razy w życiu, czuje się bezbronny. Zadaniem tej drugiej osoby, jest sprawienie, żeby ta pierwsza miała poczucie niezawodnej ochrony i bezpieczeństwa. Ja też chciałam, żeby Dymitr tak się ze mną czuł. Zazwyczaj to on, jako przedstawiciel płci męskiej, bierze role ochrony. Żadne z nas nie jest bezbronne, a jednocześnie oboje jesteśmy słabi. Dlatego ja też muszę dostarczyć mu bezpieczeństwo.
     Nie wiem ile tak leżeliśmy. Zapewne dłużej niż pół godziny. W końcu Dymitr się obudził. Chciał podnieść głowę, ale zatrzymał się na chwilę w bezruchu. Ocenił sytuację i z powrotem się rozluźnił. Podwinął tylko lekko moją koszulkę i muskał opuszkami palców mój brzuch.
     - Wyspałeś się? - zapytałam.
     - Nawet bardzo. Od dawna nie spało mi się tak dobrze. - głos Dymitra był lekko zachrypnięty i zaspany. Nie wiem co w niego dziś wstąpiło, ale podobało mi się to. Jego usta co jakiś czas dotykały mojej skóry. Rzadko pozwalał sobie na takie rzeczy. Zwykle pilnował się i kontrolował. A ja kochałam momenty, w których nie zastanawiał się nad tym co robi. - Długo nie śpisz?
     Zachichotałam.
     - Zwykle ja zadaje to pytanie. - zauważyłam.
     - Role się odwracają.
     - Tak.. - westchnęłam. - Obudziłam się jakiś czas temu. Było strasznie zimno i pewnie to wyrwało mnie ze snu.
     - To ja otworzyłem w nocy okno. - przyznał się Rosjanin. - Było gorąco.
     - A później przez ciebie mało nie zamarzliśmy. Nawet ty byłeś zimny.
     Rzeczywiście, kiedy się obudziłam ciało Dymitra było zimniejsze niż zwykle.
     - Uratowałaś mnie. - czułam, że się uśmiechnął.
     Złapałam kosmyk jego włosów. Były miękkie i aksamitne. Piękne.
     - Ochroniłam cię przed tą waszą syberyjską zimą. Tundra już cie nie pożre, Towarzyszu, ani też nie zamarzniesz z powodu tych mroźnych wiatrów. Dzięki mnie nie zasypie cie też śnieg - wymieniałam - więc chyba coś mi się należy, prawda?
     Dymitr uniósł się. Na jego twarzy malował się delikatny, miły uśmiech, ale w jego oczach była czysta miłość. Spojrzał na mnie. Ja też się uśmiechnęłam. Dymitr pochylił się. Przygotowałam się już na smak jego ust. Już prawie je czułam. Ale on zatrzymał się w połowie ruchu.
     - Najpierw moja wczorajsza nagroda. - powiedział. - Wygraliśmy. Kolacje już zrobiłyście. Teraz moja osobista nagroda.
     Szlag! Po co ja się z nim zakładałam. Faktycznie wczoraj razem z Wiktorią dotrzymałyśmy słowa i zrobiłyśmy całej rodzinie kanapki. No cóż... nasze umiejętności kulinarne nie są zbyt wielkie. Ale zupełnie zapomniałam o masażu...
     - No dobra. - powiedziałam w końcu. - Siadaj.
     Bielikow uśmiechnął się. Usiadł na łóżku, a ja klęknęłam za nim. Położyłam ręce na jego ramiona, ale wpadłam na lepszy pomysł.
     - Jeśli ty dostałeś nagrodę główną, to ja chcę nagrodę pocieszenia.
     - To znaczy?
     - Zdejmij koszulkę. - zażądałam z uśmiechem.
     Dymitr spojrzał na mnie z pytaniem w oczach, ale kiedy zorientował się, że mówię całkiem poważnie wykonał moje polecenie. Podziękowałam mu szepcząc do ucha i zajęłam się tym co miałam robić.
     Już po kilku chwilach Dymitr całkowicie się zrelaksował. Cieszę się, że nie jest spięty jak zawsze. Kiedy jest na służbie wszędzie szuka zagrożenia. Jak wyszkolony strażnik. Ale uczy się powoli myśleć jak służbista w czasie wolnym. A ja dalej zamierzam mu w tym pomagać.
     - Koniec? - zadziwił się Bielikow.
     Masowałam go już kilkanaście minut, więc zaczęły mnie boleć ręce. Stwierdziłam, że na razie starczy mu tych nagród.
     - Tak. Spójrz na zegarek.
     Zrobił to co mu kazałam. Chyba zrozumiał ile już tak siedzi.
     - Dziękuje.
     Dymitr wciągnął na siebie koszulkę, przysunął się i pocałował mnie.
     
*   *   *

     - Rose! - usłyszałam Pawke. - Rusz się. Wujek Dimka zaraz odpala samochód!
     - Już idę.
     Zasunęłam kurtkę, założyłam szalik i czapkę i wyszłam na dwór wciskając dłonie w rękawiczki.
     Byliśmy już po objedzie. Tak jak Dymitr powiedział wczoraj, dziś zorganizował kulig. Ponowiłam swoją prośbę o stanowisko kierowcy, ale po raz kolejny mi odmówił. Takie życie... Mamy kilka par sanek, więc zmieściliby się wszyscy, ale nie wszyscy chcieli. Olena stwierdziła, że jest już za stara, Kola jest zdecydowanie za mały, więc on i Sonia odpadają, a Jewa... po pierwsze chyba nie nadaje się już na zabawy, po drugie i tak nigdzie jej nie było. Widziałam ją tylko dwa razy rano. pierwszy raz, kiedy poprosiła Dymitra do swojego pokoju, a drugi raz kiedy gdzieś wychodziła. Bielikow nie chciał mi powiedzieć o czym rozmawiał ze swoją babką, a ja nie wnikałam. To ich rodzinne sprawy. Poza tym nie wiem czy chcę znać sekrety tej staruszki.
     Na dworze Zoja i Pawka szykowali się już do zabawy. Zoja jest jeszcze mała, ale ustaliliśmy, że będzie siedziała na sankach z Wiktorią. ja jestem starsza, ale dziewczynka, nie ma jeszcze do mnie aż tak dużego zaufania jak do młodej cioci. Tak więc Pawka usadowił się na pierwszych sankach, dziewczyny na drugich, na następnych Karolina, a ja na ostatnich. Dymitr wsiadł do samochodu i włączył go. Musieliśmy zaczekać pare minut, aż silnik się zagrzeje.
     - Gotowi?! - Dymitr wychylił głowę zza szyby samochodu i spojrzał na nas.
     - Jasne, Towarzyszu! - odkrzyknęłam w imieniu wszystkich. - Ruszaj!
     I tak też zrobił... Powoli wyjechaliśmy z podwórka. Główne ulice (o ile można je tak nazwać) Bai przejechaliśmy ostrożnie. Zabawa zaczęła się, kiedy wjechaliśmy na boczne uliczki i drogi polne. Wtedy Dymitr przyspieszył i zakręcał gwałtowniej. Po kilku kilometrach zatrzymaliśmy się. Wiktoria wsadziła Zoje do samochodu. Pawka poszedł śladami siostry i tez wylądował w aucie. Zostałyśmy tylko my trzy. Dymitr postanowił zwiększyć poziom trudności. Tamtym razem nie spadłam ani razu, a teraz co chwile, któraś z nas lądowała w zaspach śnieżnych.
     Było bardzo zabawnie. Nawet Karolina, matka dwójki dzieci, śmiała się i bawiła jak nastolatka. Po pół godzinie każdy z nas stwierdził, że na dziś wystarczy nam świeżego powietrza. Każda z nas trzech była zmarznięta i przemoczona. Chciałyśmy tylko koców i herbaty. Ach, jak ja tęsknie za ciepłem. Fakt, zabawa była świetna, ale chyba jednak wolę zimę w moich okolicach, nie na Syberii.
     - Trzymajcie się. - ostrzegł Dymitr. - To już ostatni kilometr.
     Wiedziałam, że zamierzał dać nam teraz jeszcze większy wycisk. Przycisnął ostro pedał gazu i ruszył błyskawicznie na przód. Zakręcił gwałtownie trzy razy. Za każdym, ledwo, że ledwo, ale utrzymałam się na sankach. Ale kiedy byliśmy jakieś pięćdziesiąt metrów od domu, spadłam. Nie dałam rady. Sanki przechyliły się całkowicie na bok, a ja mimo, że próbowałam zachować równowagę, wpadłam do rowu. Ledwo uratowałam ręce. Miałam je włożone w szczeliny między deski sanek i gdybym ich w porę nie wyciągnęła, zapewne bardzo by mnie bolało.W wyobraźni widziałam już tryumfalny uśmiech Dymitra.
     Kiedy wyszłam z rowu widziałam jak auto Dymitra i puste już sanki wjeżdżają na podwórko. Zza szyby samochodu machał mi Pawka, a leżące na ziemi dziewczyny spoglądają na mnie z szerokimi uśmiechami. One tez wstały. Weszły już na podwórko, A mnie dzieliło od niego jedynie jakieś trzydzieści metrów, kiedy nagle...
     Szlag!
     Zupełnie straciłam kontrolę nad swoim ciałem! Robert! Od razu wpadłam na pomysł, żeby uwolnić się spod jego wpływu, ale to okazało się dużo trudniejsze niż zazwyczaj.
     - Tym razem nie pójdzie ci tak łatwo, moja droga. - usłyszałam.
     Ale kogo? Roberta? A może Wiktora? Nie umiałam tego określić. Tak jakby mieszanka głosu jednego i drugiego. To było dziwne. Może to Doru chcę trzymać mnie w niepewności.
     - Zabiję cię! - warknęła kobieta.
     Tym razem nie miałam najmniejszych problemów z rozpoznaniem głosu mentalnej napastniczki. Tasza Ozera. Szlag by to trafił. Jakim cudem właśnie ona? Nie, to niemożliwe.
     - Miałaś się nie odzywać. - głos mężczyzny zabrzmiał tak oschle, że nawet ja się przestraszyłam.
     - To bez sensu. - stwierdziła Tasza. - przecież niedługo i tak będziemy mieli ją z głowy.
     - Właśnie "niedługo". Ale jeszcze nie teraz, więc proszę cię o ciszę.
     - Jasne... Ale dlaczego do cho...
     Irytowało mnie to co robili. Miałam ich dość.
     - Zostawcie mnie! - wrzasnęłam.
     Świat zmienił się nagle w jedną czarną przestrzeń. Nie widziałam nic.Tak jakbym zamknęła oczy, tylko, że to wszystko wydawało się jeszcze bardziej ciemne.
     - Nie teraz, Rose. - usłyszałam Roberta. - Za kilka minut będziemy mogli porozmawiać. I zrobimy to. A teraz...
     Nie usłyszałam już niczego. Nie mogę tego udowodnić, ale jestem pewna, że zemdlałam.
     
     Obudziłam się dopiero w jakimś zimnym, mokrym pomieszczeniu. Głowa bolała mnie niemiłosiernie. Tak jakby ktoś rozłupał mi na pół czaszkę. Albo jeszcze gorzej. Po twarzy spływała mi coś lepkiego i ciepłego. Otworzyłam powoli oczy i zamrugałam nimi kilka razy. Nie wiem gdzie jestem. W pomieszczeniu było jedno małe okno, przez które wlatywał tu mały jasny strumień światła. Na dworze wciąż było jasno, wywnioskowałam więc, że to co zdarzyło się na drodze i w moim umyśle musiało stać się stosunkowo niedawno. Rozejrzałam się po małym pomieszczeniu. Nie było tu prawie nic. Pod jedną ze ścian stał duży stół, coś na kształt ławek w szkołach. Po mojej lewej stronie, kilka metrów do przodu były żelazne drzwi.
     Siedziałam na drewnianym krześle. Ręce miałam związane z tyłu i przywiązane do oparcia krzesła, a nogi przymocowali za pomocą sznura do nóg krzesła. Zauważyłam na swoich spodniach czerwoną plamę. Krew. Skapywała ona z mojej twarzy. Czułam wyraźnie ból na skroni. Szlag!
     Usłyszałam głośny dźwięk i po chwili drzwi się otworzyły. Zamarłam. Bardziej spodziewałabym się zgrai strzyg niż Roberta. I... Oh, to chyba jakiś żart. Za nim szły dwie strzygi. Zatrzymały się po kilku krokach unikając światła. Doru ruszył w moja stronę.
     - Rosemarie Hathaway - zaczął - nawet będąc całkowicie pokonaną i bezbronną, zachowujesz ten wojowniczy wyraz twarzy. Podziwiam cię za to.
     - Zamknij się wreszcie i wypuść mnie stąd.
     Nie wiem co robiłam. Namawianie go do poddania się było idiotyczne, ale nie mogłam zrobić nic innego.
     Tymczasem obrońcy Roberta patrzyli na mnie wrogo. Dam sobie rękę uciąć, że gdyby tylko dostali najmniejszy znak od tego moroja zabiliby mnie na miejscu.
     - Nie tym tonem, proszę. - warknął Doru. - Chcę tylko porozmawiać.
     - O czym? - krzyknęłam. - O tym, że mnie porwałeś i uwięziłeś?
     - Nie ja to zrobiłem, aczkolwiek stało się to z mojego rozkazu. - przyznał. - Ale nie o tym chcę mówić. Porozmawiajmy o celach.
     - O jakich celach do cholery? - traciłam cierpliwość.
     - Otóż zrobiłem to wszystko z jednego powodu. - zaczął. - Nie przystałaś dobrowolnie na moje warunki. Musiałem zmusić cię inaczej, zrozum. Nie mogę zmarnować takiej szansy. Muszę cię mieć jako wspólnika. Jesteś do tego idealna. I pomożesz mi, czy tego chcesz czy nie.
     Przypomniałam sobie całą naszą rozmowę na ten temat. Ten kretyn nadal sądzi, że zgodzę się na wdrążenie w życie jego plan.
     - Niby jak zamierzasz tego dokonać? - prychnęłam pogardliwie.
     - Tak samo jak uwolniłem się z aresztu.
     No tak... Tak bardzo zamroczył mnie złość, gniew i zemsta, że zapomniałam całkiem o jego sytuacji. Kiedy wyjeżdżaliśmy z Dworu, Robert siedział jeszcze w klatce więziennej. Ale jakim cudem udało mu się uciec i mnie namierzyć? I dlaczego nikt nas nie zawiadomił?!
     Chciałam zadać te wszystkie pytania, ale zamiast tego tylko jedno słowo pchało mi się na język.
     - Skurwysyn. - warknęłam zaciskając mocno zęby.
     Robert spojrzał na mnie ostro i machnął ręką. Niemal natychmiast zjawiła się przy mnie jedna ze strzyg. Kobieta z tak bardzo rudymi włosami, że przypominały ona kolor czerwony. Nie mogłam nic zrobić, nie miałam nawet czasu odkręcić twarzy. Jej pięść wylądowała na mojej twarzy. Zrobiła to lekko jak na strzygę, więc nie poleciałam do tyłu. Poczułam tylko przeszywający ból na policzku. Miałam ochotę oddać jej trzy razy mocniej, ale ani nie miałam tyle siły, ani żadnej możliwości.
     - Wrócę tu jutro. - zaznaczył Robert. Wychodził już wraz ze swoją małą bandą krwiożerczych bestii. - Mam nadzieje, że przemyślisz w tym czasie kilka spraw.
     Wyszedł, a ja zostałam całkiem sama z własnymi myślami.
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

     Przepraszam, za opóźnienie, ale w weekend kompletnie nie miałam czasu. Poza tym mam trochę uszkodzoną rękę i może nie przeszkadza jakoś bardzo w pisaniu, ale jednak stanowi to małe utrudnienie. I od razu zaznaczam, że w najbliższym czasie szykuje mi się dużo zawodów, więc Bardzo Przepraszam za ewentualne opóźnienia przy kolejnych rozdziałach.
     
     Mam nadzieje, że rozdział nie najgorszy ;)

     No i tradycyjnie:

Tłumaczenie:
1. Julia miała łatwo(/dobrze/lepiej), ona nigdy nie musiała zabić Romea. (To nie orginalne tłumaczenie, takie moja)
2. (To może zawierać błędy, bo mój rosyjski nie jest perfekcyjny...) "Na premierze podeszła do mnie dziewczyna. Poprosiła o autograf" "Potem podeszła do mnie..." (Bum!) "Moja szkoła" :D
<3

środa, 17 lutego 2016

Rozdział 35

Rozdział 35

------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
     - Ściągajcie z siebie ubrania. - kiedy tylko przekroczyliśmy próg domu usłyszeliśmy Olenę. Ona jest na prawdę wspaniałą kobietą. - Siadajcie pod kocami. Zaraz zrobię wam coś ciepłego.
     - Mam ściągnąć z siebie wszyściutkie ciuchy babciu? - zapytał Pawka.
     Na raz wszyscy wybuchliśmy śmiechem. Dzieci są zabawniejsze niż ktokolwiek inny. I znów to dziwne uczucie... Zignorowałam to. Pawka jest rozkoszny.
     - Nie. - odpowiedziała Olena. Już trochę ochłonęliśmy. - Nie wszystkie.
     Chłopak siłował się chwilę z kurtką, ale nie mógł sobie poradzić. Chcieliśmy mu pomóc, ale uparł się, że sam da sobie radę. I o dziwo, dał sobie radę. Po kilku minutach udało mu się rozsunąć suwak. Spryciarz. Zaraz po tym cała nasza czwórka poszła do salonu. Usiedliśmy na jednej kanapie i przykryliśmy się dwoma kocami. Ja z Pawką jednym, a Wiktoria z Dymitrem drugim. Miałam dziwnie mieszane uczucia. Po pierwsze chłopiec wszedł mi na kolana, przytulił się do mnie mocno i zasnął już po chwili. Jego ręce obejmowały mnie, a głowa oparła się na mojej piersi. To było... niesamowite. Jeszcze nigdy nie opiekowałam się dzieckiem. Nigdy nie miałam okazji by jakieś potrzymać lub przytulić. Poza tym nie miałam czasu na takie rzeczy. Ale w domu Bielikowów było spokojnie i rodzinnie. Tu jest zupełnie inaczej niż w naszej codzienności. A po drugie...
     Do domu weszły Sonia i Karolina. Wyszły od razu po śniadaniu załatwić kilka rzeczy. Uśmiechnęły się na widok swoich dzieci. Kola był z babcią w kuchni, Pawka ze mną, a Zoja bawiła się na podłodze nową lalką.
     - Coś się stało? Pawka od dawna nie śpi w dzień. - zdziwiła się Sonia.
     - Dopiero wrócili do domu. Cała ich czwórka była kilka godzin na dworze. - z kuchni dobiegł nas głos Oleny. - Nic dziwnego, że śpi. Zmęczył się pewnie.
     - Poza tym nie spał przez większą część nocy. - dodała Karolina. Z jej twarzy wyczytałam troskę o syna. - Nie wiem co mu jest. Od kilku dni nie chcę spać, a potem jest marudny.
     - Przejdzie mu. - pocieszyła ją mama. Olena oddała Soni syna i poszła do kuchni. Wróciła chwilę potem z tacą, na której poustawiała równo kubki z gorącą czekoladą w środku. - Dimka była taki przez połowę dzieciństwa, ale chyba z tego wyrósł. Przynajmniej tak mi się wydaje.
     - Nigdy taki nie byłem. - sprzeciwił się Dymitr. - A nawet gdyby, już dawno z tego wyrosłem.
     - Zapytajmy Rose. - zaproponowała Karolina.
     Spojrzenia wszystkich w pomieszczeniu skupiły się na mnie. No, no pomyślałam. Stwierdziłam, że muszę pogadać jeszcze z Oleną, bo cóż... dowiaduje się tu całkiem fajnych rzeczy. Chciałabym trochę zagłębić się w tych tajemnicach.
     - Tak, Dymitr już z tego wyrósł. - zaśmiałam się. - Przeważnie w nocy śpi - nie licząc jego wart i naszych wieczornych pieszczot, dodałam w myślach. Może i nie mamy zbyt wiele czasu na sex, ale to nie znaczy, że nie możemy się trochę po miziać. - a w dzień nie jest ani trochę marudny.
     Wszyscy wysłuchali mnie i uśmiechnęli się. Ale obiekt naszej rozmowy nie był z niej zbyt zadowolony. Uśmiechnęłam się do niego i to chyba trochę pomogło.
     - Daj mi go. - szepnęła Karolina. Nawet nie wiem, kiedy do mnie podeszła. Nie od razu zorientowałam się o co chodzi. - Zaniosę go na górę do łóżka.
     Pozwoliłam jej zabrać Pawkę i już po chwili straciłam ich z oczu. Zabrałam z tacy ostatni kubek, apotem opatuliłam się szczelniej kocem. Olena rozmawiała z córkami o tym co robiły w centrum Bai. Kątem oka zauważyła, że Bielikow szepnął coś do swojej siostry. Zaraz potem Wika uśmiechnęła się szeroko i odeszła. Siedziała koło mnie, a teraz zrobiło się tu puste miejsce. Niemal natychmiast zajął je Dymitr. Wiktoria siadła po jego drugiej stronie. Objął mnie i pocałował w czoło.
     - Kocham cię. - szepnął mi do ucha.
     Zrobiło mi się cieplej niż po gorącej czekoladzie. Spojrzałam mu w oczy. Nie długo. Na chwilkę. Ale przez ten moment dotarło do mnie, że właśnie tym cieszą się inne kobiety. Mają swojego mężczyznę, rodzinę i żadnych potworów, które trzeba zabić, ani monarchów do ochrony. Są po prostu szczęśliwe. Podsunęłam się jeszcze trochę bardziej i położyłam głowę na ramieniu Dymitra, a on oparł o nią swój policzek. W jego ramionach czułam się bezpiecznie. Nie przyznałabym tego nigdy na głos, ale czasem nawet ja potrzebuję opieki. Są takie momenty, że myślę o tym żeby znaleźć się w objęciach Dymitra albo Lissy. Zapominam wtedy o utrapieniach i zmartwieniach. Zapadam w stan błogości, kiedy Dymitr pozwala mi oprzeć się o siebie, obejmuje mnie i raz po raz całuje w głowę. Tak właśnie było teraz. Upiłam łyk gorącej czekolady z uśmiechem. Czułam, że na ten tydzień zapomnę o tym, że jestem strażniczką.
 
*   *   *

     - Rose! Chodź się pobawimy! - Pawka krzyczał radośnie do mojego ucha.
     Po objedzie odpoczywałam, a przynajmniej miałam taki zamiar, ale syn Karoliny miał zbyt dużo energii, żeby usiedzieć w jednym miejscu pięć minut. Co chwilę podchodził do kogoś z nas i pytał o coś, albo coś pokazywał.
     Cała rodzina, łącznie z Jewą, zgromadziła się w salonie. Usiedliśmy, lub położyliśmy się, gdzie się dało i wspólnie oglądaliśmy telewizor. Kola wstał kilka minut temu. Wyspał się, a teraz domagał się od Sonii jedzenia.  Ona jednak stwierdziła, że nakarmi go za chwilę. Myślę, że była zmęczona, a chłopiec po prostu był małym żarłokiem z tego co wiem.
     Pawka złapał mnie za rękę i pociągnął ją.
     - No chodź Rose! - błagał. - Pokaże ci moje samochody! I obejrzysz coś!
     - Dobrze, dobrze. - chłopiec ciągle szarpał moją rękę. - Już idę!
     Wstałam ociężale. Zauważyłam, że Dymitr przygląda się nam. Na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech. Nie wiem jaki był dokładnie powód jego szczęścia, ale ucieszyłam się. Ostatnio coraz częściej się uśmiecha. Pewnie to dlatego, że wrócił do rodziny, do ludzi, których kocha, do tych, którzy byli z nim zawsze, od początku, którzy go wychowali.
     Spuściłam głowę. Nagle, zupełnie niepotrzebnie, przyszła mi do głowy myśl, a raczej przypomnienie, że ja nigdy nie miałam czegoś takiego. Miałam rodzinę Lissy i ją jako siostrę, ale to nie to samo. Nigdy nie zaznałam prawdziwej rodzinnej troski i opieki. Owszem miałam matkę i może jak się później okazało mogę na nią liczyć, ale nie było jej ze mną, kiedy miałam kłopoty, albo potrzebowałam zwykłego przytulenia i słów "Będzie dobrze". To mama Lissy i ona sama zajęły się tym. A Dymitr to wszystko miał. Nie chodzi o to, że jestem zazdrosna. po prostu trochę żałuję, że ja tego nie miałam.
     Otrząsnęłam się szybciej niż sądziłam. Podniosłam głowę i ruszyłam za Pawką. Ale zanim to zrobiłam zerknęłam na moment na Dymitra. Zauważył, że coś było nie tak, ale chyba nie wiedział o co chodziło. To dobrze. Nie mam zamiaru go tym zaręczać.
     Pobiegłam za Pawką na górę. Czekał na mnie w swoim pokoju. Weszłam i zamknęłam za sobą drzwi. Podeszłam do chłopca i usiadłam na łóżku. Obok niego stała szafka z półkami, a na niej mnóstwo małych modeli aut. Sidney byłaby wniebowzięta, pomyślałam.
     - Popatrz Rose - usłyszałam chłopca - to są najstarsze samochody, a te są najnowsze.
     I tak przez następne dwadzieścia minut dostawałam korepetycje z motoryzacji. Okazało się, że chłopak jak na swój wiek wie zadziwiająco wiele o samochodach. Najwyraźniej to jego pasja i ulubione zajęcie. Ale kiedy zapytałam, kim chciałby być w przyszłości, odpowiedział:
     - Jak będę dorosły, chciałbym opiekować się innymi tak jak ty i wujek Dimka. Kiedyś będę największym bohaterem, takim jak teraz wujek. On jest najlepszy, a ja będę niepokonany! Jak będę większy to cię pokonam, Rose. Wujka chyba nie, ale ciebie spróbuje.
     Po raz kolejny dostałam dowody na to jak Pawka uwielbia Dymitra. Jest do niego podobny. Już od małego planuje w przyszłości być strażnikiem. Dam sobie głowę uciąć, że będzie tak samo wspaniałym mężczyznom jak Dymitr.
     - Chyba odwrotnie. - zaśmiałam się. - To mnie nie pokonasz. A wujka położysz z zamkniętymi oczami. Jestem od niego lepsza.
     - To wujek dziś wygrał. Nie ty. - zaprotestował chłopiec.
     I tu miał rację. Ale nie zamierzałam tego tak zostawić.
     - Twój wujek oszukiwał...
     Chciałam coś jeszcze dopowiedzieć, ale nie mogłam.
     - Kłamiesz Rose. - zaśmiał się chłopiec.
     - Wcale nie!
     Skąd wiedział? Przecież moja twarz nic nie zdradziła, jestem pewna. Poza tym to jeszcze dziecko!
     - Wcale tak! - z jego twarzy nie schodził uśmiech. - Wiem!
     Uderzył mnie fakt, jak bardzo mały stal się nagle podobny do Dymitra. Wyraz twarzy, sposób w jaki mówił "Kłamiesz Rose" i samo to, że wiedział, że zmyślam! To niesamowite. Jestem pewna, że urodą też będzie w pewnym stopniu przypominał Dymitra. A wtedy złamie dziesiątki kobiecych serc.
     Nasza wojna na słowa skończyła się wygraną Pawki. Przyznałam się do drobnego kłamstwa, ale chłopcu tu nie wystarczyło. Ostrzegł mnie, że i tak wszystko powie wujkowi. Zrezygnowałam z prób udobruchania go, bo niestety upartość to chyba cecha rodzinna Bielikowów.
     - Miałam coś obejrzeć. - przypomniałam sobie. - Chodziło o te świetne samochody?
     - O, nie. to znaczy też. Ale chcę ci pokazać jaki byłem słodki jak byłem mały.
     Zachichotałam.
     - I jaki jesteś skromny...
     Pawka zignorował moją uwagę. Wziął z jednej z szafek jakiś album i usiadł z nim koło mnie.
     - Co to?
     - Tutaj mama i babcia wkładają różne zdjęcia. - odparł chłopiec. - Jest ich tutaj dużo. Zobacz.
     Otworzył książkę i tak jak mówił, była w nim masa fotografii. Pawka szybko przerzucał strony. Zatrzymał się na jednej z nich i wskazał pacem na konkretne zdjęcie.
     - To ja. - powiedział dumnie.
     Fotografia przedstawiała chłopca jako dwulatka, siedział w piaskownicy z zabawkami w ręku. Na twarzy miał szeroki uśmiech. Była wiosna. promienie słońca rozjaśniały dziecięcą twarz.
     - Byłeś bardzo uroczym dzieckiem. - powiedziałam.
     Przeglądaliśmy album śmiejąc się. Chłopiec tłumaczył mi w jakich okolicznościach zrobione było każde ze zdjęć. To było naprawdę słodkie. Kilkuletni chłopiec opowiadający o przeszłości.
     - Pawka? To też ty?
     Wskazałam na jedną ze starszych fotografii. Był na niej chłopiec chyba trzyletni, śliczny. Brązowe oczy mieniły się w świetle ognia płonącego w kominku. Siedział na kolanach u Jewy. Trochę młodszej niż dziś. Nawet trochę bardzo młodszej. To zdjęcie nie mogło być zrobione kilka lat temu, tak, żeby to Pawka na nim był. Poza tym chłopak ze zdjęcia był podobny, ale nie taki sam jak Pawka na poprzednich fotografiach.
     - Nie. - powiedział. - Mama mówila, że to wujek Dimka.
     Mogłam się tego domyślić. Oczy na zdjęciu są tak bardzo podobne do tych, które oglądam codziennie, chwilę po tym jak się budzę.
     Przez długi czas oglądaliśmy album. Pawka pokazywał mi wszystkie zdjęcia swoje i Dymitra. Byli podobni. Nie tacy sami, ale znajdowałam podobne cechy. Nie wiem, kiedy album się skończył. Trochę mnie to zasmuciło, bo chciałam więcej. Na szczęście Pawka przyniósł kolejny...

*   *   *

      - Widziałam twoje stare zdjęcia. - powiedziałam Dymitrowi.
     Byliśmy już po kolacji, wykąpani. Usiedliśmy na fotelach i dopijaliśmy herbaty.
     Dymitr zmarszczył brwi. Chyba zdziwiło go to co powiedziałam.
     - Pawka pokazywał mi wasze zdjęcia. - wyjaśniłam. - Są naprawdę śliczne.
     - Chyba nie pokazywał ci wszystkich, prawda?
     - Nie, ale większość. - odpowiedziałam. - Najlepsze są te z urodzin Karoliny. Wyglądałeś trochę jak James Bond po nieudanej misji.
     Zaśmialiśmy się oboje.
     - To nie moja wina. To długa historia, ale musisz wiedzieć, że Wiktoria potrafi być bardzo okrutna. - ostrzegł mnie. Przeszedł na łóżko i zapalił lampkę. Zgasił główne światło. - Jest bardziej przebiegła niż wygląda.
     - Albo ty jesteś mniej sprytny niż wszyscy myślą, Towarzyszu. - wtrąciłam.
     Spojrzał na mnie surowo, ale z uśmiechem.
     - Mylisz się. - stwierdził. - I oboje to wiemy.
     Nie odpowiedziałam. kolejny facet mnie przejrzał. Upiłam kolejny łyk herbaty i spojrzałam za okno. Na dworze była mroźna zima. Grube płaty śniegu spadały obficie z nieba. Nie jestem pewna ile centymetrów śniegu jest już na zewnątrz, ale zakładam, że samochód mógłby się już zakopać.
     - Mówiłam ci, Towarzyszu. - zaczęłam. - Niedługo ziemię skuje gruby lód, a my nie będziemy mogli wyjść z domu, bo nas zasypię. Istna Syberia!
     Usłyszałam jego śmiech. Pieścił moje uszy i sprawił, że na mojej twarzy pojawił się uśmiech.
     - Nie rób z Bai syberyjskiej tundry. - powiedział. - Ale masz trochę racji. Przyjechaliśmy na najzimniejszy okres. Szykuj się. Jutro zrobimy kulig. Podobno Pawka go uwielbia.
     Uśmiechnęłam się. Do głowy przyszła mi pewna myśl.
     - Będę mogła prowadzić samochód?
     - Nawet nie ma takiej opcji.
     No cóż... mogłam to przewidzieć.
     Wypiłam do końca herbatę i usiadłam na łóżku obok Dymitra. Wzięłam z szafki krem i zaczęłam wcierać go w skórę. Siedzieliśmy tak chwilę nic nie mówiąc.
     - Rose - Dymitr przerwał ciszę - Co się stało w salonie? Tuż przed tym jak poszłaś z Pawką na górę.
     Na kilka sekund przestałam się ruszać. Sądziłam, że zapomniał. Wcale nie chciałam mówić mu, o czym wtedy pomyślałam. Lepiej,żeby nie wiedział. Nie potrzebnie by się tym przejmował.
     - Nic się nie stało. - odpowiedziałam jakby rzeczywiście nic nie miało miejsca.
     Odłożyłam krem na szafkę nocną, położyłam się i przykryłam kołdrą.
     - Rose... - nalegał.
     - Naprawdę. - nie chciałam zwierzać mu się z moich zmartwień. Owszem, mówiłam mu co mnie trapi, ale ta sytuacja jest inna. Lepiej, żeby nie wiedział.  - Nic mi się nie stało. Jestem cała, zdrowa i szczęśliwa. - uśmiechnęłam się na dowód. Chyba nie przekonałam go tym.
     Dymitr usiadł i pochylił się trochę nade mną. Jego oczy były pełne troski. Zrozumiałam, że zwyczajnie się o mnie martwił.
     - Nie umiesz kłamać.
     - Umiem. I to niezwykle umiejętnie.
     - Możliwe. - zgodził się. - A mimo to wiem, kiedy to robisz. - Dymitr złapał moją dłoń. - O co chodzi?
     Zawahałam się przez moment. Bielikow był szczerze zmartwiony tym co się stało w salonie po obiedzie, a to sprawiło, że byłam skłonna wyjawić mu prawdę. Po chwili zastanowienia doszłam do wniosku, że lepiej go jednak nie obarczać tym problemem. Teoretycznie to nie jest nawet problem, tylko pewien rodzaj... przemyśleń, które czasem odwiedzają mój umysł.
     - Spokojnie, Towarzyszu. To nic takiego. - chciałam uspokoić jego potrzebę uszczęśliwienia mnie. - Przecież się uśmiecham, prawda?
     - Roza. - użył pieszczotliwego imienia, którym czasem się do mnie zwracał, co sprawiło, że coraz bardziej przekonywałam się do pomyśle o powiedzeniu mu o wszystkim co wtedy czułam.
     Przekręciłam się na bok i zamknęłam oczy.
     - Chodźmy spać. - zaproponowałam.
     Poczułam jak łóżko ugina się pod ciężarem ciała Dymitra. Położył się na boku, jedną rękę podłożył sobie pod głowę, a drugą przyciągnął mnie do siebie. Pocałował w czoło, głaskając moje plecy.
     - Masz wspaniałą rodzinę.
     Nie od razu zorientowałam się, że powiedziałam to na głos. To zdanie pojawiło się tylko w mojej głowie. Nie planowałam wyznać tego głośno. Dopiero, kiedy dłoń Dymitra zatrzymała się, uświadomiłam sobie, co powiedziałam.
     - Rose...
     Nie powiedział nic więcej, ale wiedziałam, że teraz zrozumiał co stało się w salonie. Przyciągnął mnie mocniej, a ja wtuliłam się w jego ciepłe ciało. Objęłam go jedną ręką i pocałowałam jego tors. Uspokajało mnie to. Zapach, smak, dotyk jego ciała... To były rzeczy mi potrzebne. Dymitr pocałował mnie w czubek głowy i szeptał coś po rosyjsku. To też wpływało na mnie kojąco. Zasnęłam.
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

        I co? Może być? W tym tygodniu miałam czas, więc rozdział trochę wcześniej. Nie jestem pewna czy będzie w weekend. Postaram się, żeby był. Ale teraz mam prośbę:
Czy ktoś oprócz Oli i Karingi czyta to??? Bo prawie tylko one się udzielają. Co jakiś czas napisze ktoś inny, ale bardzo rzadko. Moja prośba brzmi tak - Jeśli ktoś inny oprócz nich będzie na tyle dobry, czy może dać jakiś znak? Komentarz. Powiedzcie co sądzicie o opowiadaniu, rozdziale, cokolwiek! Żebym, wiedziała, że nie mam tylko dwóch czy trzech czytelniczek.
     
     No i jeszcze zdjęcia <3          Czy oni nie wyglądają słodko, kiedy tak śpią razem? ^^


sobota, 13 lutego 2016

Patrzcie tu!

Ogłoszenia Parafialne

     Dobra ja wale prosto z mostu, jeśli ktoś to czyta (a o dziwo czyta, bo wczoraj było 10 100 wyświetleń a dziś jest już 10 450) (Jej!) niech ten ktoś mnie słucha.
     Jak już pewnie czytaliście na dwóch innych blogach dziś (DZIŚ)(bo dziś sobota, nie?) o 20:00 siadamy przed czym tam chcecie (komputer, tablet, telefon, telewizor, wszystko jedno) i włączamy AW. Pytacie o okazję? A więc tak jutro są walentynki, a jak wiemy Romitri na Walentynki obowiązkowe! A także mijają 2 lata od premiery "Akademia Wampirów Siostry Krwi".
     Tak, więc krótko - dziś, godzina 20:00 bierzemy jakąś przekąskę lub piciu (jak nie to nie, ale ja tak lubie :D ) nasze tyłki siadają na czymś i włączamy AW <3
     To kto ze nami? No śmiało...

piątek, 12 lutego 2016

Rozdział 34

Rozdział 34

     No i mamy więcej niż 10 100 odwiedzin. (Hura!!!) Z tego powodu dziś tez rozdział. Taki wesoły :D
------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
     Pawka schował się za krzakami, ja za naszym samochodem, a Wiktoria ukryła się za drzwiami. Ja i Pawka potrzebowaliśmy do naszej zasadzki jeszcze jednej osoby, a Wika nadawała się do tej roli idealnie. Jej zadaniem było rzucić się na nasza ofiarę, kiedy ta tylko wysunie się lekko zza drzwi.
     Ubraliśmy się bardzo grubo, starając się jednak nikomu nie zdradzać naszych zamiarów. Pogoda była fantastyczna, a śnieg idealny do lepienia kulek śnieżnych lub robienia bałwana. Biały, gruby puch ciągle obficie spadał z nieba. Przygotowania do napadu trwały. Wiktoria rozgrzewała się, a ja i Pawka gromadziliśmy amunicje. Wcześniej ustaliliśmy plan, więc każdy wiedział co ma robić. Krótkie przygotowanie mentalne i zaczynamy.
     Upewniłam się, że wszyscy są gotowi i zajęli swoje stanowiska i postanowiłam jak najszybciej rozpocząć zabawę. Kucnęłam za samochodem i wzięłam w ręce pierwsze dwie gałki śniegu.
     - Dymitr! - krzyknęłam w nadziei, że mnie usłyszy. - Dymitr, pomóż mi!
     Nie musieliśmy długo czekać. Kilka chwil później Bielikow pojawił się w drzwiach. Zerkałam na niego przez szybę samochodu. Nie świadomy tego co go czeka narzucił na siebie tylko kurtkę i wyszedł. Niestety nie wystarczająco daleko, żeby odciąć mu drogę ucieczki. Jego siostra była tego świadoma i czekała. Stwierdziłam, że mogę jednak coś zaradzić.
     - Szybciej, Towarzyszu. Sama nie dam rady.
     Dymitr pokręcił tylko głową, zastanawiając się zapewne w co się znowu wpakowałam. Dał jeszcze kilka kroków do przodu i... Wiktoria nie czekała dłużej. Zamknęła za nim drzwi. Dymitr chciał się odwrócić, ale nie zdążył, bo jego młodsza siostra skoczyła na niego. Upadli na śnieg.
     Nie jestem pewna, dlaczego udało jej się go powalić na ziemię. Dymitr jest strażnikiem, najlepszym strażnikiem, jestem pewna, że wyczuł zagrożenie. A jednak leży na ziemi, przygnieciony przez swoją siostrę. Wątpię w to, że zawiódł go instynkt. Kogo jak kogo, ale Dymitra na pewno nie. To znaczy mnie też nie, ale teraz nie wnikajmy w szczegóły. Może Bielikow po prostu dał się pokonać siostrze. Chyba nie wiedział, co planujemy, bo gdyby wiedział nigdy nie pozwoliłby Wiktorii unieruchomić. Aczkolwiek muszę przyznać, że dobrze sobie dawała radę.
     Trzymała brata z szerokim uśmiechem, czekając aż my nadejdziemy. Teraz zza krzaków powinien wyskoczyć Pawka. I tak się stało. Chłopiec podbiegł szybko do wyrywającego się wujka i rzucił w niego kilka pierwszych śnieżek. Trafił tylko połowę tego co miał, więc postanowił zmienić taktykę. Rozmawialiśmy wcześniej o takiej ewentualności i ja z Wiktorią, ku uciesze Pawki, stwierdziłyśmy, że trochę zabawy nie zaszkodzi, a Dymitrowi nic nie będzie. Tak, więc chłopiec podbiegł do wujka i zwyczajnie zaczął go nacierać śniegiem. Wiktoria, kiedy zobaczyła jak jej brat próbuje zasłonić sobie twarz puściła jego ręce, ale nie zeszła z niego tylko przyłączyła się do siostrzeńca. Patrzyłam na to śmiejąc się głośno za samochodem. Wiedziałam, że niedługo moja chwila, ale teraz napawałam się widokiem bezbronnego Dymitra. On też śmiał się, wymachując przy tym rękoma, jakby chciał tak odgonić swoich napastników. On też próbował ich natrzeć. Jest bardzo dobry w walce ze strzygami, ale chyba zapomniał jak bawi się na śniegu. Takie właśnie było nasze zadanie.
     Pawka chciał się pobawić na śniegu. Ja zresztą też, no bo kiedy znów pojawi się taka okazja. Ale Dymitr nie pobawiłby się z nami. To znaczy wyszedłby z nami na dwór i tak dalej, ale nie śmiałby się tak jak teraz. Dzięki propozycji chłopca, wpadłam na pomysł, jak rozluźnić jego wujka.
     Minęło jeszcze kilka długich chwil zanim mali barbarzyńcy zdecydowali się puścić swoją ofiarę. Wszyscy troje usiedli na ziemi i strzepywali z siebie śnieg. I teraz moja kolej. Wstałam i rzuciłam w Dymitra pierwsze dwie gałki śnieżne. Zasłaniając się, spojrzał w moją stronę. Uśmiechnął się i on też zaczął rzucać we mnie śniegiem. Ale on był jeden z my troje. Pawka i Wiktoria pomogli mi obrzucając śniegiem naszą małą ofiarę.
     Dymitr mógł się poddać. Był cały w śniegu, w dodatku w samej rozpiętej kurtce. Nie spodziewał się ataku z naszej strony. Mieliśmy znaczną przewagę - liczebną i taktyczną. Bielikow nie miał żadnego planu. Nie był w żaden sposób przygotowany. Myślał, że wychodzi na dwór żeby mi pomóc.
     W pewnym momencie zrobił coś czego nie przewidziałam. Obrzucił szybko Pawkę i Wiktorię śniegiem, sprawiając, że się odwrócili i miał ich na kilka sekund z głowy. Właśnie w tych sekundach zerwał się pędem w moją stronę. Oj, mam problem. Rzuciłam jeszcze tylko ostatnią śnieżkę i stwierdziłam, że najrozsądniej będzie wziąć nogi za pas. Tak też zrobiłam.Uciekałam, ale na niewiele to się zdało. Nie zdążyłam dobiec do domu, byłam w połowie drogi, kiedy Dymitr skoczył na mnie i przygniótł do ziemi całym ciężarem. Teraz byłam bezbronna. Pawka i Wika próbowali z bezpiecznej odległości odciągnąć ode mnie uwagę Dymitra, ale on nie dał się zwieźć. Lubię kiedy poświęca mi całą swoją uwagę, ale wolę kiedy robi to w sypialni, a nie na środku podwórka, sypiąc na mnie śnieg.
     - Już! Starczy! - krzyczałam. - Dymitr! Już koniec! Koniec.
     Przestał na chwilę mnie nacierać i przyjrzał mi się uważnie.
     - Wygrałem. - stwierdził z uśmiechem.
     - Chyba chciałbyś wygrać. - poprawiłam go. - Dwoje na troje z naszej drużyny przeżyło, w twojej drużynie wytrwałeś tylko ty. Nas jest więcej. My wygraliśmy.
     - Te zasady są idiotyczne.
     - Wcale nie! - zaoponowałam. - Ale jeśli tak bardzo chcesz właściwych zasad... - zebrałam w rękę trochę śniegu - to proszę. - roztarłam mu śnieg na twarzy.
     Zyskałam przewagę. Mogłam się po prosty wyrwać, ale wtedy byłby remis. Więc przekręciłam go na plecy, usiadłam na nim i unieruchomiłam mu ręce. Uśmiechnęłam się jeszcze szerzej.
     - I kto, tu wygrał, Towarzyszu?
     Zawołałam Pawkę i Wiktorię. Oni także usiedli na Dymitrze. Każde z nas dało mu buziaka.
     - To na pocieszenie, Dimka. - zaśmiała się jego siostra. - Trochę wstyd, że z nami przegrałeś.
     - Wstyd? Mam na sobie bandę dzikich napastników. - zrzucił nas z siebie. - Nikt by z wami nie wygrał. Ale macie też wady...
     Nie zdążył dokończyć, bo usłyszeliśmy krzyk Oleny i śmiech pozostałych dziewczyn. Spojrzeliśmy w stronę domu.
     - Dymitr! Ubrałbyś się grubiej. - zganiła syna. - Jest minus dwadzieścia stopni, a ty tarzasz się po śniegu w samej kurtce. Zaraz się przeziębisz.
     Dampiry są odporne na choroby (to dzięki genom morojów), ale podczas srogich zim dość często łapią przeziębienie. A jeśli już tak się stanie, jest ono znacznie groźniejsze niż dla ludzi.
     - To nie moja wina - tłumaczył się Bielikow. - To oni zastawili na mnie pułapkę.
     - W którą dałeś się złapać - dodałam szczerząc zęby.
     Tą uwagą zarobiłam sobie na śnieżkę na twarzy. Dymitr szedł w stronę domu. Wstałam i skoczyłam mu na plecy. Owinęłam go nogami, żeby nie spaść i przyłożyłam mu rękawiczkę do twarzy. Jedną ręką przytrzymywał mnie, a drugą próbował mnie zrzucić. To było bez sensu i oboje to wiedzieliśmy. Dlatego Dymitr wpadł na inny plan. Przerzucił mnie sobie przez głowę. Chciałam pociągnąć go za sobą, ale nie dałam rady. Wylądowałam twardo na śniegu. Auć.
     - Nie daruje ci tego, Towarzyszu.
     Usłyszał mnie i uśmiechnął się. O nie. Wygram tą bitwę. Wstałam energicznie.
     - Co powiesz na mały trening? - zapytał.
     - Z chęcią. - wycedziłam.
     Skoczyłam na niego w mgnieniu oka. Zaskoczyłam go tak nagłym atakiem, ale odparowanie mojego ciosu nie sprawiło mu aż tak wielkiego problemu jakbym chciała. Uderzył mnie w ramię, ale uchyliłam się, więc jego pięść tylko lekko musnęła moją rękę. Wykorzystując jego pozycję jedną nogą dla podpuchy zaaranżowałam cios w udo. Dymitr uchronił się dając mi okazję to kopniaka w brzuch. Tak tez zrobiłam. Strażnik skulił się z bólu. Ale podniósł się zbyt szybko, żebym mogła wykonać jakiś skuteczny ruch. Chciałam zrobić wykop z półobrotu, ale kiedy miałam zadać cios Dymitr odparował go zwinnie i podciął mi nogi. Wstałam szybko i ponownie zaczęłam atak.
     Walka trwała jeszcze kilka minut. Kiedy dostałam w głowę, zakręciło mi się w głowie i o mało co nie upadłam. Wtedy Pawka chciał rzucić mi się na ratunek, krzyczał do swojego wujka, żeby nie bił się ze swoją dziewczyną, bo to nie ładne i nie kulturalne. Dopiero, gdy Wiktoria coś mu powiedziała uspokoił się nieco. Dymitr i ja uśmiechnęliśmy się nie przerywając walki. Uznaliśmy ją za skończoną dopiero, kiedy wylądowałam w wielkiej zaspie. Byłam zmęczona i oddychałam szybko.
     - Teraz to ja wygrałem. - Bielikow uśmiechnął się tryumfalnie.
     - Następnym razem nie dam ci tak łatwo wygrać.
     Spojrzałam na niego ostro. Chyba miał ze mnie niezły ubaw. Reszcie podobało się widowisko. Usłyszeliśmy nawet oklaski. Zaśmiałam się, ale nie miałam siły się podnieść. Było mi wygodnie na posłaniu z puchu, więc zamknęłam tylko oczy i rozłożyłam się na śniegu.
     - Chodź. - usłyszałam Bielikowa. - Zaraz ty się przeziębisz.
     Złapałam rękę, którą wyciągnął w moją stronę i naprężyłam mięśnie gotowa wstać. Ale zamiast tego Dymitr poleciał na mnie. Dosłownie. Upadł na mnie. Jakby ziemie zapadła mu się pod nogami. Jego twarz znalazła się tuż przy mojej, nasze usta prawie się dotykały...
     - No dalej. - usłyszeliśmy Wiktorię. - Nikt nie patrzy.
     Nie wierzyłam jej. Jestem pewna, że to ona podcięła swojego brata. Nie wiem jaki miała w tym cel, ale nie przeszkadzał mi fakt, że to zrobiła. W sumie wyszło to na dobre. Dymitr odsunął się delikatnie i spojrzał za siebie. Także zerknęłam na jego rodzinę. Tak jak podejrzewałam wszyscy patrzyli się na nas.
     - No dalej. - powtórzyła Wika. - Nie krępujcie się
     Nie do końca wiedziałam co robić. Dymitr chyba nie miał takich problemów. Spojrzał na mnie, wsunął dłoń pod moją głowę i pocałował mnie. Czuły gest nie trwał długo ze względu na widownie.
     - Za krótko - stwierdziła Wiktoria. Ona coś kombinuje, pomyślałam.
     Dymitr wzruszył ramionami i pocałował mnie znacznie dłużej. Oddałam pocałunek i przez chwilę zapomniałam o wszystkim innym, świat skurczył się do nas i tej dużej zaspy, w której leżeliśmy. Usta Dymitra muskały moje. A ja pomyślałam, że zawsze o tym marzyłam. Kiedy byłam młodsza, wiele razy śniłam o takiej sytuacji - mroźna zima, ja, miłość mojego życia i nic innego. Potem kiedy poznałam Dymitra, nieświadomie (a może świadomie) podstawiałam go do moich snów, w miejsce nieznanego mi mężczyzny. A teraz... Moje sny się ziszczają. Chyba naprawdę zaczynam wierzyć, że wszystko czego naprawdę mocno pragniemy powoli zacznie się spełniać.
    Pocałunek się skończył, a ja wróciłam do rzeczywistości. Zanim wstaliśmy, spojrzałam jeszcze raz w przepastne, brązowe oczy. Wystarczyło tylko jedno krótkie spojrzenie, żebym wiedziała, że Dymitr myślał o tym samym. Jego wzrok był hipnotyzujący, kiedy raz spojrzało się w jego oczy nie można było się od nich oderwać. Pochłonął mnie i te kilka sekund, które spędziliśmy jeszcze na śniegu wydawały się wiecznością. Niestety bardzo krótką wiecznością.
     Bielikow podniósł się pierwszy. Złapał mnie za rękę i pomógł mi wstać.
     - I jak? Lepiej? - zapytałam, wbijając wzrok w Wiktorię.
     - Emm... Może być.
     Dziewczyny zaśmiały się. Olena kazała synowi się grubiej ubrać, jeśli ma zamiar zostać na dworze. Wpadliśmy na genialny pomysł - stoczymy bitwę - Bielikow i Pawka, kontra ja i Wiktoria.
     Zabraliśmy się za przygotowania, a Dymitr poszedł się ubrać.
     - Pokonamy was. - - wykrzykiwał radośnie chłopiec.
     - Nie bądź tego taki pewien, brzdącu - odegrała się Wiktoria, wiedząc jak mały zareaguje.
     - Jestem już duży. I jestem szybszy od ciebie. - powiedział dumnie. - I silniejszy. A jak będę już taki duży jak wujek Dimka to będę najszybszy i najsilniejszy na świecie. Będę jak taki jak wujek.
     Zaśmiałam się słysząc ich spór. Nie chciałam im przerywać, więc zajęłam się lepieniem śnieżek. Dopiero po chwili zwróciłam uwagę na pewien istotny szczegół. Przysłuchując się temu co mówi Pawka zrozumiałam jak bardzo uwielbia wujka. Co chwilę powtarzał jaki to Dymitr jest dzielny, odważny, szybki, silny, niezwyciężony, że jest najlepszy i niepokonany. Ten chłopak prawie że ubóstwiał wujka. Wyglądało na to, że Pawka nie widział w wujku żadnej wady, ani jednej. Tylko zalety. Zaskoczyło mnie to, biorąc pod uwagę, że przed naszym przyjazdem znał Dymitra jedynie ze zdjęć i historyjek jakie mu opowiadano. A propos, muszę zapytać Bielikowa o jedną z nich.
     - Dobra - zabrałam głos. Przyszli wojownicy spojrzeli na mnie. - A teraz wybieramy bazy...
     Chodziliśmy po całym podwórku szukając dobrych miejsc. Pawka był najsprytniejszy i pierwszy wybrał podobno dobrze mu już znaną kryjówkę za górą drzewa, służącego za opał. My z Wiktorią musiałyśmy się zadowolić samochodem. Całe szczęście Bielikow zaparkował tak, że tuż przy samochodzie rosło kilka drzew. Dawały nam one kiepskie schronienie, ale dobre miejsce do oddawania zbierania nowych amunicji i oddawania strzałów.
     Dymitr wrócił kilka minut później. Założył kurtkę, zakładam, że pod tym miał też bluzę, gruba spodnie, szalik i czapkę na głowę. Na rękach miał czarne narciarskie rękawice. Wszystko było już gotowe. Wytłumaczyliśmy sobie zasady naszej gry: po pierwsze - bitwa toczy się tylko na podwórku; po drugie - nie można nikogo nacierać, tylko rzucamy kulkami; po trzecie - nie można rzucać z odległości bliższej niż pięć metrów. Zasady były proste, czas ustalić o co walczymy.
     - Mam pomysł. - powiedziała Wiktoria. Podeszła do nas, poprawiając białą czapkę na głowie. - Ta drużyna, która przegra, będzie musiała zrobić dla wszystkich kolacje.
     Zgodziliśmy się. To całkiem dobry pomysł. Mam nadzieje, że to chłopaki przegrają, bo ja nie jestem dobrą kucharką.
     Wika i Pawka znowu zaczęli swój spór, a ja odciągnęłam na chwilę Dymitra. Patrzyłam na niego przez chwilę w milczeniu. Wyglądał jak anioł. Włosy, które wystawały spod czapki błyszczały kryształkami lodu, które się na nich zebrały. Jego piękne rysy twarzy wyglądały niemal bosko w bladym świetle słońca, które wychylało się czasem przez chmury. Był sporo wyższy ode mnie co sprawiało, że kiedy patrzyłam na jego twarz, naprawdę przypominał anioła.
     Dymitr zauważył, że mu się przyglądam, ale nie zareagował. Otrząsnęłam się szybko.
     - Co z drugim zakładem? - spytałam.
     - Jakim 'drugim'? - nie rozumiał.
     - Naszym. Tamten wcześniejszy był dla całych drużyn. - wyjaśniłam. - Teraz wymyślmy coś tylko dla nas. Na przykład załóżmy się o masaż.
     - To znaczy?
     - Nigdy się nie zakładałeś, Towarzyszu? - zaśmiałam się. Jestem pewna, że będąc strażnikiem zupełnie zrezygnował z jakichkolwiek rozrywek. - Jeśli przegrasz ty robisz mi masaż, jeśli ja przegram, ja robię masaż tobie, rozumiesz?
     Wydawał się wkurzony faktem, że trochę się z niego śmiałam. Uśmiechnęłam się promiennie.
     - Zgadzam się.
     Przypieczętowaliśmy zakład uściskiem dłoni.
   
     Bitwa trwała jakąś godzinę. Było niesamowicie i tak... dziecinnie. Fantastycznie. Bój był zacięty, a walka o dziwo wyrównana. Myślałam, że drużyna chłopaków ze względu na wiek młodszego członka będzie dla nas łatwymi rywalami, ale zdecydowanie się pomyliłam.
     Bitwę wygrali chłopcy. Co tu dużo mówić... Trochę mi wstyd. Bitwa zakończyła się, kiedy Pawka przygniótł mnie do ziemi, a Dymitr Wiktorię. Wtedy obydwie uznałyśmy, że i tak nie wygramy. Chłopaki byli prze szczęśliwi. Widok Bielikowa i jego siostrzeńca cieszących się z wygranej był niesamowity. Podnieśliśmy się i porządnie otrzepaliśmy.
     - Wygrałem, Roza. - Dymitr podszedł do mnie i pomógł mi strząchnąć z kaptura resztki śniegu. - Wieczorem czekam na nagrodę.
     Uśmiechnął się tak szeroko, że mogłam zobaczyć wszystkie jego białe, równe zęby. Szlag! A sama zaproponowałam ten zakład. Chociaż... przecież masowanie go wcale nie będzie złe. Ja też czekam, pomyślałam.
     Ja z Wiktorią dostałyśmy nagrody pocieszenia - buziaki od chłopaków. Dymitr zatrzymał się chwilę przy mnie i pocałował mocno. Gdyby nie fakt, że mamy widownie skoczyłabym na niego. Nie mam pojęcia dlaczego, po prostu miałam ochotę to zrobić. Odsunęliśmy się jednak po chwili.
     Zmęczeni, zmarznięci i głodni, ale szczęśliwi jak małe dzieci, które dostały wymarzoną zabawkę wróciliśmy domu.
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

     I jak? Dziś się nie rozpisuje. A nie jednak tak:
Dziękuje, Wam za te tysiące odwiedzin i ćwierć tysiąca komentarzy. Wiem, że nie piszę genialnie, ale dziękuje, że czytacie te bazgroły. <3

No i tradycyjnie zdjęcia :D
 Zoey i Danila na treningu <3 (Pokonała go! Powinien dostać buziaka na pocieszenie! Zonia Forever)



No i Romitri <3

#TeamZonila #TeamRomitri #TeamZoey #TeamDanila #TeamRose #TeamDimka
A wy? W jakich Teamach jesteście?