piątek, 29 lipca 2016

Rozdział 60

     Heeej! Szkoda, że spada ilość wyświetleń, ale wiem, że to moja wina - rozdziały są nieregularnie i takie byle jakie... Przepraszam i postaram się poprawić, ale....  Dziś wyjeżdżam na ŚDM... Wracam w niedziele w nocy chyba... Potem też mam plany, w dodatku możliwe że pójdę na pielgrzymkę...  Więc rozdział najwcześniej będzie.... albo 10 sierpnia albo 20 sierpnia... to zależy od tego jak wszystko się potoczy.
-----------------------------------------------------------------------------------------------------
     - Królowo - usłyszeliśmy nagle.
     Stan ukłonił się dyskretnie Lissie i skinął z szacunkiem Christianowi, który odwzajemnił ten gest. Dampir miał na sobie kurtkę z tamtego roku i czarne rękawiczki. W oczy rzuciły mi się guziki, koloru złota, doczepione do rękawic tylko i wyłącznie ze względu na modę. Hm, nie sądziłam, że Stan ubiera się "na bogato". Większość strażników nosi te same ubrania (chodzi mi głównie o ubrania zimowe), dopóki się nie zniszczą. Osobiście uważam, że choć powinniśmy skupić całą uwagę na służbie podopiecznym, my - dampiry - jako żywe istoty mamy prawo do zakupów i innych przyjemności, których niektórzy moroje niestety nam zabraniają.
     - Wszystko gotowe. Dwie łódki już czekają na nas przy brzegu - poinformował Alto. - Dowiedziałem się też, że gdzieś, nad samym jeziorem, jest bar, w którym można zjeść. Obok niego jest coś w stylu małego wesołego miasteczka. O tej porze zazwyczaj są tłumy, ale sądzę, że nie będzie problemu z utrzymaniem bezpieczeństwa.
     Kiwnęłam lekko głową, tak jak wszyscy. To dobry pomysł. Lissa potrzebuje odpoczynku, chwili bez pracy. Stanowisko królowej wiele od niej wymaga, a ma dopiero osiemnaście lat. Musi się poczuć jak zwykła nastolatka. Ta wycieczka byłaby skuteczniejsza, gdyby nie było strażników (Lissa i Christian mieliby prywatność i prawdziwy urlop), jednak na taki luksus nie mogą sobie pozwolić. Są zbyt cenni, żebyśmy mogli zostawić ich bez opieki. Lissa upiera się, że jesteśmy nadopiekuńczy. Chodzi jej głównie o wystawianie nocnych straży. Kiedyś staliśmy przy drzwiach do jej pokoju. Teraz za rozkazem królowej, popartym przez jej chłopaka, strażnicy, którzy pilnują ich nocą, ustawiają się na korytarzu, jak najdalej od ich drzwi, lecz tak, aby zapewnić im bezpieczeństwo. Dobrze wiem, że Ozerze nie przeszkadza to, że ktoś stoi pod ich drzwiami. W każdym bądź razie nie przeszkadza dopóki nie zaczną nocnych igraszek. Udaję, że nie domyślam się prawdziwego znaczenia rozkazu, ale chyba każdy zorientował się o co chodzi. Niewyobrażalnie się cieszę, że Lissa nie może wciągać mnie do swojej głowy. Gdybym ciągle miała oglądać ich nocne życie... Cóż, dostaliby ode mnie zakaz na seks.
     - Idziemy? - spytała podekscytowana morojka.
     Wszyscy spojrzeli na parę królewską. Starałam się nie patrzeć ani na ich złączone dłonie, ani na Dymitra. Tak naprawdę... nie spojrzałam na niego odkąd wsiedliśmy do samochodu. Nie jestem pewna dlaczego. Może chciałam w pełni skupić się na służbie? Może starałam się nie przypominać sobie jego dzisiejszej troski? Może bałam się, że jego zatroskany wyraz twarzy przypomni mi o wciąż nękającym mnie bólu głowy? A może bałam się poczuć bólu i zazdrości, że ja i Dymitr nie możemy tak jak Lissa i Christian decydować o swoim życiu?
     - Oczywiście, Wasza Wysokość - odpowiedział strażnik Heston.
     Lissa westchnęła ciężko i weszła w środek naszego kółka.
     - Dziś zmieńmy coś, dobrze?
     - O co chodzi, Wasza Wysokość? - spytał spokojnie strażnik Alto.
     - O to jak mnie nazywacie - odparła. Ktoś znów chciał się wtrącić, ale Lissa szybko kontynuowała. - Nie przepadam za tytułowaniem mnie. "Wasza Wysokość", "Królowo Wasyliso". To brzmi bardzo... poważnie. A ja jestem nastolatką. Pół roku temu skończyłam osiemnaście lat. Chce choć czasem być traktowana... zwyczajnie. Dziś, tak jak powiedział strażnik Heston, macie zachowywać się całkowicie zwyczajnie. Tak więc dopóki nie wejdziemy z powrotem do samochodu wszyscy wy - cała szóstka strażników - zwracajcie się do mnie "Lisso". Lubię swoje imię i zdecydowanie bardziej wolę je niż przydomki.
     Byłam z niej taka dumna. Postawiła na swoim; w dodatku zrobiła to z taką klasą i zdołała wywołać lekki uśmiech na twarzach strażników. Lissa była pełna wiary, energii, nadziei. Tryumfowała całą sobą. Była zachwycające. Sądząc po twarzach reszty... każdy myślał to co ja.
     - Możemy założyć, że jesteśmy dziś rodziną - dodała z uśmiechem.
     Miałam ochotę parsknąć śmiechem.
     - Tak więc rodzinko... - wtrącił Ozera - chodźmy już nad jezioro.
     - Oczywiście... - stanowczy wzrok Christiana, powstrzymał Smitha przed powiedzeniem "Lordzie Ozero" - Christianie.
     Moroj uśmiechnął się i ruszył przodem ciągnąc za sobą Lissę. Zachichotałam pod nosem i ruszyłam za nimi, a w ślad za mną lekko zdezorientowana reszta strażników.
     Nad brzegiem faktycznie czekała na nas łódka. Lissa z Christianem wsiedli do swojej łódki. Wypchnęliśmy ich i pozwoliliśmy kawałek odpłynąć, by nabrali wprawy. Ja także weszłam do łódki, jednak zanim Fredy ją popchnął wysłuchiwaliśmy ostatnich instrukcji, dawanych przez Edda.
     - Wiem, że nie umiesz pływać Hathaway, ale to nie ma znaczenia - zaczął. - Smith posiada tę zdolność... W każdym bądź razie, z łódki macie najlepszy widok na otoczenie. Atak ze strony strzyg jest wykluczony, ale niektórzy ludzie wbrew pozorom wiedzą, kim jest Wasylisa, więc należy zachować ostrożność. Nie wykluczone, że zamachowcy będą mieli broń. Już zdarzyło się to kilka razy w historii rasy wampirów. Pod żadnym pozorem, nie chcemy powtórki z rozrywki. Macie krótkofalówki; jesteście zobowiązani powiadomić resztę, gdybyście zauważyli cokolwiek, co wydaje się wam podejrzane. Oczywiście macie też chronić królową i lorda w razie zwykłych przyziemnych problemów, takich jak na przykład wypadnięcie z łódki. Lord Ozera nie jest wprawdzie pod opieką żadnego z was, jednak chyba nie muszę wam tłumaczyć, że o niego też macie zadbać. Płyńcie już.
     Skinęliśmy posłusznie głowami. Fred popchnął łódkę i szybko na nią wskoczył. Nigdy nie spędziłam z nim sam na sam więcej niż pięć minut, lecz mimo ponad dwunastu lat służby, wydaje się sympatyczny. Odpłynęliśmy i kręciliśmy się jakieś dziesięć - dwadzieścia metrów od kochanków. Lissa zachowywała się jak mała dziewczynka. Chichotała, chlapała Christiana, pokazywała mu coś w lesie, który przylegał do jednego z brzegów. Ozera pracowicie wiosłował, robiąc przerwę, by odpocząć, a tym samym dając Lissie jeszcze większą radość. Starałam się nie czuć zazdrości wobec nich. Pragnęłam, by Lissa była szczęśliwa i cieszę się, że Christian daje jej to szczęście, jednak... Sama także chciałabym z nimi popływać; nie musieć wyostrzać wzroku i reagować na każdy niepokojący szmer. Chciałbym się odprężyć. Skarciłam się szybko w myślach. Za dużo chcę mieć. Powinnam cieszyć się tym co mam, tym co udało mi się zyskać, a nie żałować tego, czego nie mogę mieć. Jestem tylko dampirem. Powinnam cieszyć się z tego, że opiekuję się moją przyjaciółką, a nie jakimś nadętym arystokratą. Dostaję zdecydowanie więcej wygód i godzin wolnych niż inni strażnicy.
     Co do naszej załogi... To Smith wiosłuje. Stwierdził, że jest mężczyzną i ma więcej siły. Sprzeciwiałam się, choć miał rację. Przekonał mnie dopiero wtedy, gdy powiedział, że to zwykły podział ról. On wiosłuje, ja - obserwuje. Skapitulowałam więc i skupiłam się na przyjemności, płynącej z bycia na środku jeziora. Zanurzyłam dłoń w wodzie i uśmiechnęłam się błogo.
     - Nigdy nie byłaś na jeziorze czy wręcz przeciwnie? - usłyszałam Fredy'ego.
     Otrząsnęłam się, ale nie wyjęłam ręki z wody.
     - Słucham? A... - dopiero teraz dotarło do mnie jego pytanie. - Nigdy nie byłam nad żadną wodą.
     - Naprawdę? - zdumiał się czarnoskóry mężczyzna.
     Skinęłam niechętnie głową.
     - Cóż... Nigdy nie było u mnie kolorowo, więc nie miałam okazji do zwykłej zabawy. No... czasem owszem, rodzice Lissy zabierali mnie na wakacje, ale od wypadku... rzadko się bawiłam. Teraz jest lepiej. Mam wszystko co chciałam i dużo więcej.
     Zawstydzona swoim wyznaniem, odkręciłam głowę i skierowałam wzrok na Lissę. Beztrosko śmiała się z chłopakiem. Nie zauważyłam żadnego niebezpieczeństwa, więc znów spojrzałam na mojego towarzysza. Nie umiałam odgadnąć jego uczuć ani wyrazu twarzy. Nie dlatego, że nałożył maskę strażnika. Po prostu nie mogłam nic odczytać.
     - Czyli to prawda, że twoja mama... hm, skupiła się na służbie? - Szybko zdał sobie sprawę z tego, co powiedział i próbował to naprawić, ale ja nie miałam nic przeciwko mówieniu o sobie. - Przepraszam. nie chciałem. Nie musisz mi odpowiadać, jeśli nie chcesz...
     Uśmiechnęłam się do niego.
     - W porządku. Nic się nie stało. To nie jest dla mnie trudny temat - wyjaśniłam. Wyciągnęłam dłoń z wody. - To prawda. Matka nie interesowała się mną za bardzo. Cóż... przeważnie miałam tylko Lissę i jej rodzinę. Zastępowali mi moich bliskich, chociaż czasem czułam, że do nich nie pasuję. Ale...kiedy wróciliśmy, to znaczy odeskortowali nas znów do akademii, po jakimś czasie poczułam, że jednak jest kilka osób, którym na mnie zależy.
     Fredy wykonał kilka ruchów wiosłami, tak, byśmy zbliżyli się do łódki z Lissą i Christianem. Smith rozejrzał się i upewnił, że jest bezpiecznie.
     - Masz... bardzo skomplikowaną historię - zauważył mężczyzna. - Miałaś trudniejsze życie niż ja wyśmiewany przez kolor skóry, a mimo wszystko wybiłaś się niesamowicie. Czytaliśmy raporty z twojej przeszłości i wsłuchiwaliśmy, co inni mają na twój temat do powiedzenia, kiedy rozważano przyjęcie cię do straży królewskiej. Zachwyciłem się tobą. Tyle trudności, masa przeszkód, a teraz? Najważniejsza kobieta dampir w naszym świecie. Przebiłaś nawet... Janin Hathaway - nie był pewny tego, co powiedział, ale mój uśmiech wdzięczności pozwolił mu kontynuować. - Zostaniesz legendą, Rose. Jestem pewien, że niedługo będą opowiadać o tobie fascynujące historię na wycieczkach szkolnych i ogniskach - zaśmiał się.
     Parsknęłam śmiechem.
     Hm, wszystko, co mówią o Fredy'm jest prawdą. Jest naprawdę inteligentny, przyjazny i miły. Nie przeszkadza mi nawet to, że jest sporo starszy. Podczas rozmowy potrafił oczarować każdego. Zauważyłam to już kiedyś. Smith nie był brzydki, ale nie odznaczał się nieziemską urodą jak Dymitr. Jednak nikt nie zwracał na to uwagi. Każdy uwielbiał go za charakter. Cóż, muszę przyznać im rację.
     Spoważniałam i zastanowiłam się przez chwilę nad tym, co powiedział. Pochwały przyjęłam z ogromną radością, ale moją uwagę przykuło coś zupełnie innego. "ja, wyśmiewany przez kolor skóry". To okropne, ile osób wciąż nie toleruje czarnoskórych, mimo, iż ci nic złego im nie zrobili. Tym bardziej, że z tego co wiem, Fredy jest stuprocentowym Amerykaninem.
     - Było ci ciężko z powodu koloru skóry? - spytałam niepewnie. Nie chciałam przywoływać złych wspomnień, ani naruszyć granicy jego prywatności. Jak wielu strażników, nadal nie mógł całkowicie przestawić się na okazywanie uczuć, nawet jeśli taki był rozkaz. - Dzieciaki ci dokuczały?
     Mężczyzna kiwnął głową. Zrobiło mi się go żal.
     - Wyzywali mnie, czasem bili... - wyznał cicho. - Dlatego szybciej niż oni szkoliłem się w walce. Teraz, kiedy na to patrzę mam wrażenie, że ci wszyscy.... kretyni, ukształtowali mój charakter. - Nagle parsknął cicho. - Powinienem im podziękować - to dzięki nim, jestem strażnikiem królewskim. A Wasylissa jest naprawdę wspaniałą królową. To zaszczyt służyć u jej boku. W dodatku razem z największymi strażnikami.
     Uśmiechnęłam się, choć wcale nie miałam na to ochoty. Jego słowa... wzbudziły we mnie potrzebę chwili refleksji.
     Nie miał za złe swoim gnębicielom tego, co kiedyś robili. Ja na jego miejscu opowiadając o tym traciłabym cierpliwość, wzburzyłabym się i miała ochotę odpłacić się gnojkom. Wkurzyłabym się na moich dawnych prześladowców i co najmniej zacisnęła ręce w pięści. W pewnym sensie mam ochotę to robić, kiedy pomyślę o tym ile osób w akademii nazywało mnie dziwką, suką i szmatą. Chciałabym móc stanąć przed nimi i zaśmiać się w twarz. Jestem zapewne bardziej znana, szanowana i ważniejsza niż... praktycznie wszyscy z nich! A Fredy? Spokojnie w kilku wyrazach opowiedział co mu robili i, co najdziwniejsze,przyznał, że to dzięki nim jest jednym z najważniejszych strażników na świecie.
     Zastanowiłam się czy każdy z największych strażników naszej historii miał tak trudne życie. To nawet prawdopodobne.
     Jewa mówiła mi przed wylotem z Rosji, że będziemy poddani ciężkiej próbie, ale potem... zostaniemy wynagrodzeni.
     Najpierw cierpienie, potem szczęście.
     Fredy podpłynął jeszcze bliżej pary królewskiej. Zawiał chłodny wiatr, który roztrzepał mi włosy. Smith roztarł dłonie. Mimo, że miał rękawiczki, temperatura dała mu się we znaki. Ja trzymałam ręce w kieszeni, więc nie zmarzłam.
     - Rose - usłyszałam radosny głos przyjaciółki.
     Uśmiechnęłam się i spojrzałam w jej stronę. Była bezpieczna. Ale ja nie. Na raz poczułam na twarzy lodowate krople wody. Zdusiłam pisk i otworzyłam oczy, wycierając twarz. Lissa chichotała, a Ozera nie krył rozbawienia. Nawet Fredy parsknął cicho.
     - Nie nadużywaj swoich królewskich praw - ostrzegłam, uśmiechnięta. - Któregoś dnia się policzymy, Liss.
     Ściągnęłam rękawiczkę i ochlapałam blondynkę. Zaśmiała się cicho.
     - Jesteś moją strażniczką - przypomniała. - Masz mnie chronić, a nie atakować.
     Posłałam jej tajemnicze spojrzenie, ale moja twarz musiała wyglądać komicznie, bo młodzi kochankowie wybuchnęli śmiechem.
     - Kto tu mówi o przemocy, Wasza Wysokość.
     Christian szykował już złośliwy komentarz, ale Lissa, prosząc o kontynuowanie wyprawy, nieświadomie pokrzyżowała mu plany.
     Ja i Fredy ruszyliśmy za nimi powoli.
     Na jeziorze spędziliśmy już prawie półtora godziny. Ja tam nie widziałam nic specjalnego w tym krajobrazie, ale Lissa zachwycała się nimi i nękała Christiana, by patrzył we wskazane miejsca. Chłopak trochę zmęczony, z uśmiechem wykonywał prośby. Wiedziałam, że zależy mu na niej, podobnie jak mi. Cieszyłam się, że moja przyjaciółka znalazła swoją miłość.
     - Rose - zawołali nagle. - Płyniemy do wesołego miasteczka?
     Doceniłam fakt, że się mnie o to pytają i, mimo że głowa bolała mnie niemiłosiernie od dłuższego już czasu i nie miałam ochoty iść nigdzie, uśmiechnęłam się. Jestem opiekunką. Nie mam nic do gadanie - muszę się zgodzić.
     - Jasne.
     Fredy znów chwycił za wiosła i postanowił zaprowadzić nasze gołąbeczki. Po lewej stronie był las, na prawo - polana. Z daleka widać było już wielką, kolorową karuzelę.
     - Zmiana kursu - powiedziałam do krótkofalówki, aby wszyscy mogli mnie usłyszeć. - Płyniemy do wesołego miasteczka.
     Fredy przestał na chwilę wiosłować. Miał więcej siły niż Christian, więc od czasu do czasu musieliśmy przystawać, by mogli nas dogonić
     - Przyjąłem - z krótkofalówki wydobył się dźwięk Edda. - Zmiana położenia. Alto idź do miasteczka. Olsen truchtem dołącz do Alto, ale nie spuszczaj z oczy naszych łódek. Ja też niedługo będę na miejscu. Bielikow jesteś najbliżej, czekaj na nich tuż przy brzegu.
     Zwięzły i krótki komunikat. Strażnicy takie uwielbiają.
     - Zrozumiałem - oznajmił Stan.
     - Jasne - usłyszałam nieznajomy głos. Nikt nie zareagował, więc to strażnik Olsen.
     Dalej była cisza.
     Słyszeliśmy tylko pluski kropel wody, które spadały z wioseł z powrotem do jeziora. Czekaliśmy na ostatnie potwierdzenie - dla mnie najistotniejsze. Jednak z krótkofalówek wydostawał się tylko cichy szum.
     - Bielikow, jesteś? - Milczenie. Heston powtórzył znacznie wyraźniej: - Bielikow?
     Wymieniłam ze Smithem zaniepokojone spojrzenia. Nie wolno było mi okazywać strachu, ale teraz przeraźliwie bałam się, że coś się stało. Jest dzień, powtarzałam, świeci słońce. A Dymitr jest najlepszy.
     - Cholera - mruknął Stan.
     Coś poszło nie tak. Jakim cudem? Jest jasno. Zagrożenie bliskie zeru. Niemożliwe, żeby coś mu się stało. Nie ma opcji, żeby Dymitr został zaatakowany. Strzyg na pewno tu nie ma, a nawet jeśli ludzie by na niego napadli poradziłby sobie bez problemu. O co tu chodzi?
     Nerwowo rozglądałam się dookoła.
     - Czy ktoś go widzi? - spytał Stan. Oddychał odrobinę szybciej, co znaczyło, że razem z Olsenem biegnie już w stronę wesołego miasteczka.
     - Nie - odparł natychmiast Edd.
     Smith znów przestał wiosłować i pomógł mi wstać. Łódka gibała się na boki, ale udało mi się zachować równowagę. Starałam się nawet stanąć na czubkach palców. Dymitr szedł po prawej stronie, więc miałam ułatwione zadanie. Jednak zdarzały się miejsca, gdzie przez kilkadziesiąt metrów ciągnęły się drzewa i krzewy. Dymitr jest wysoki., a mimo to, nigdzie go nie widziałam.
     - Nie - odpowiedziałam starając się, by mój głos zabrzmiał pewnie.
     Usiadłam. "Gdzie on do diabła się podział?", pytałam się rozpaczliwie w myślach.
     - Rose - usłyszałam przyjaciółkę. - Coś się stało?
     Rozważałam przez sekundę możliwość powiedzenia jej prawdy. Jednak to tylko chwila. Szybko zrezygnowałam. Choć w pierwszej kolejności jest królową i należy informować ją o wszystkim, nie zrobiłam tego. Jest też moją przyjaciółką i nie chcę, aby niepotrzebnie się martwiła. Niepotrzebnie. Tak. Bo w końcu nic się nie stało. Wszystko będzie dobrze.
     - Nie - odpowiedziałam. - Wszystko w porządku.
     Lissa chyba uwierzyła. Uśmiechnęła się i znów zaczęła trajkotać coś Christianowi.
     Gdzie Dymitr?! - wołałam w myślach. Niepokoiłam się, jednak zachowałam obojętną twarz, jak na strażnika przystało. Powinnam teraz dostać pełne aprobaty spojrzenie Bielikowa. Gdzie on się podziewa?
     - Jedno z dwójki na łódce musi iść go poszukać - usłyszeliśmy szeleszczący głos Edda. - Jest dzień, więc sądzę, że możemy sobie na to pozwolić. Wszyscy się zgadzają? - usłyszałam cichy pomruk, oznaczający akceptację takiego obrotu sprawy. - Dobrze. Hathaway, zapytaj się królowej czy zezwoli na... chwilowe osłabienie jej ochrony.
     - Już się robi.
     Byłam zdeterminowana. Oddychała głęboko i kiedy zawołałam Lissę, zrobiłam to tak głośno, że kilka osób, siedzących w łódkach kilkadziesiąt metrów od nas odkręciło niespokojnie głowy.
     - Lissa! - Upomniałam się w duchu, przypomniałam, że blondynka jest kilkanaście metrów od nas i odpowiednio ściszyłam głos. - Zgodzisz się na tymczasowe ograniczenie ochrony do czterech strażników? To nie będzie długo trwało.
     Dragomirówna wymieniła spokojne spojrzenie ze swoim chłopakiem.
     - Oczywiście - odkrzyknęła. - Nie ma problemu.
     Odetchnęłam i chwyciłam za krótkofalówkę.
     - Otrzymaliśmy pozwolenie - poinformowałam resztę.
     - W porządku - odezwał się po kilku sekundach Heston. - W takim razie głosujemy: na poszukiwania wysyłamy strażniczkę Hathaway czy strażnika Smitha? Osobiście jestem za Smithem. Przykro mi dampirzyco, ale twój kolega ma większe doświadczenie.
     - Ja jestem za Hathaway - wtrącił Stan. - Nie znacie jej tak, jak ja. Uważam, że szybciej wywęszy Bielikowa niż Smith. Poza tym jak sam powiedziałeś, strażniku Heston, Smith ma większe doświadczenie, co za tym idzie bardziej przyda się w obronie królowej.
     "Nie znacie jej tak jak ja"
     Może nie jest moim przyjacielem, ale rzeczywiście zna mnie dużo lepiej niż Heston i Olsen. Zauważyłam, że odkąd nie jestem jego uczennicą znacznie lepiej się dogadujemy. Doceniam to, że Stan próbuje mnie bronić i popiera moją stronę.
     - W porządku - odparł Edd. - Olsen, co o tym myślisz?
     Przez chwilę w krótkofalówce znów słychać było tylko szum. Pochopnie pomyślałam, że i jego gdzieś wcięło, ale miał być ze Stanem, a ten nie zgłosił braku partnera.
     - Sądzę, że powinien iść Smith - usłyszeliśmy wreszcie. - Z całym szacunkiem, strażniczko Hathaway, ale nadal nie ufam dampirzym parom. Istnieje ryzyko, że zamiast wrócić do pracy w tempie natychmiastowym spędzicie trochę czasu na radosnym powitaniu, a nie możemy tracić nawet minuty mając pod opieką morojów. Tym bardziej jeśli jest to sama królowa. Poza tym strażnik Smith ma, moim zdaniem, większe szanse cichego znalezienia strażnika Bielikowa i zdoła w razie czego udzielić lepszej pomocy.
     Nie miałam mu za złe, że wybrał Smitha. Właściwie uważałam to za dobry wybór. Nie chodziło mi nawet o nieufność w stosunku do nas. Rozumiałam, że większości osób trudno zaakceptować nowy dekret i dwoje związanych ze sobą dampirów nadal traktowano jako coś... innego, nowego. Nic dziwnego, skoro od czasu wprowadzenia w życie nowego prawa nie minął nawet miesiąc. Wkurzyło mnie jedynie to, że od pewnego czasu Olsen zarzuca mi brak kompetencji. To nie jest pierwszy raz, kiedy twierdzi, że ktoś jest znacznie lepszy ode mnie. Wyraźnie mnie nie cierpi. Ledwo toleruje moje towarzystwo w samochodzie. Nie ufa dampirzym parom, ale Dymitra traktuje przyjaźniej niż mnie. Ten typ zdecydowanie mnie irytuje.
     - W porządku - powiedział znów Heston. - Poproście lorda Ozerę, by zatrzymał się na chwilę i podpłyńcie do brzegu. Smith wysiądziesz i kierujesz się na prawo. Weź swoją krótkofalówkę i powiadom nas, gdy już znajdziesz Bielikowa. W razie kłopotów dołączy do ciebie strażnik Alto.
     - Zrozumiałem - odpowiedział Fredy.
     Odłożył swój łącznik ze strażnikami, złapał za wiosła i zaczął płynąć do brzegu.
     - Christian - krzyknęłam. Odkręcił się nie tylko Ozera, ale także kilku innych chłopaków i mężczyzn. - Zatrzymajcie się na chwilę.
     Christian posłusznie zahamował łódkę. My dobiliśmy już do brzegu. Fredy oddal mi wiosła. Sprawnie wyskoczył na ziemię, a ja zajęłam jego poprzednie miejsce. Odpływałam już, a raczej próbowałam to zrobić, kiedy usłyszałam jego głos.
     - Rose.
     Odwróciłam głowę ku czarnoskóremu mężczyźnie.
     - Tak?
     - Nic mu nie jest - szepnął.
     Mam nadzieję...
     - Wiem - odparłam cicho.
     Smith skinął krótko głową i pobiegł w prawo. Ja starałam się odbić od brzegu. Marnie mi to szło, co nie uszło uwadze Ozery.
     - Pomóc ci, Hathaway? - zaśmiał się.
     Uspokoiłam się i upomniałam. Jestem na służbie - nie mogę mu odparować. Byłam na niego zła, za uśmiech na twarzy. Nie powinnam, bo nic nie wiedział o zaistniałej sytuacji, ale tak było.
     - Nie, dziękuję - odpowiedziałam. - Poradzę sobie.
     Miałam rację. W prawdzie na początku nie umiałam zapanować nad zwykłą łódką, ale później bez problemu prześcigałam nawet Christiana. Przyłapałam się na szybszym oddechu i nerwowych gestach. Starałam się wyglądać na nieustraszoną, a tak na prawdę w środku martwiłam się o Dymitra.
     Kolejne minuty upływały niezwykle wolno. Dwie nasze łódki już zbliżały się do pomostu przy wesołym miasteczku. Sunęliśmy powoli po powierzchni wody. Dobiliśmy do brzegu. Wysiadłam pierwsza i machnięciem ręki zawołałam Stana, Edda i strażnika Ozery. Christian sprawnie wyskoczył na drewniany pomost. Podał Lissie rękę i pomógł wyjść z łódki. Szliśmy zwartą grupą. Rozmawialiśmy, jakbyśmy na prawdę byli rodziną. Nikt nie mógł niczego podejrzewać. Wyłączyliśmy krótkofalówki, a zamiast tego wsadziliśmy w uszy słuchawki. Na szczęście ludzie nie zwracali na to uwagi. W pewnym momencie usłyszeliśmy szum. Przystanęliśmy, a Lissa i Christian posłusznie ustawili się w środku nas. Z perspektywy osoby trzeciej wyglądało tak jakby grupka osób zatrzymała się i dyskutowała o czymś.
     W słuchawce usłyszeliśmy głos.
     - Znalazłem go.
------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
      ZAPOMNIAŁAM.....    DZIĘKUJĘ!  Równutko o godzinie 20;45 minie rok od założenia bloga! <3 Dziękuje, że ktoś wogóle zwraca na niego uwagę :* Mam nadzieje, że pociągniemy razem kolejny rok <3

niedziela, 24 lipca 2016

Rozdział 59

     Cały dzień spędziłam z Lissą, Christianem i Dymitrem. Graliśmy w piłkarzyki (ja i  Lissa niestety przegrałyśmy), chodziliśmy po całym kampusie i terenie akademii. Ja i Bielikow zachowywaliśmy czujność, gdy oddalaliśmy się na znaczną odległość od zabudowań, ale nie licząc tego, my także byliśmy rozbawieni. Zaszliśmy też do szkolnej kaplicy, więc na reszcie miałam szanse spełnić obietnicę daną Bogu - podziękowałam mu modlitwą za ucieczkę. Posiłki jedliśmy w większym towarzystwie. Dymitr, mimo, że twierdził, iż "nie ma moich przyjaciół", wydawał się zadowolony z ich obecności. Pozwalał sobie na okazywanie mi drobnych, uroczych gestów, uśmiechał się, czasem zdarzyło mu się zaśmiać. Byłam szczęśliwa i odprężona, ale do pokoju wróciłam bardzo zmęczona.
     Opadłam w poprzek łóżka i zamknęłam oczy. Poczułam jak łóżko ugina się pod ciężarem ciała Dymitra. Przekręciłam się na brzuch, dzięki czemu byłam bliżej niego. Dziś bardzo się otworzył, ludzie mogli poznać jego inne strony. Wykazał się dużym zaufaniem do mnie, moich pomysłów i, choć trochę mniej, otoczenia. Zdecydowanie zasłużył na solidny odpoczynek.
     - Wybrałem już nagrodę.
     Och, prawie zapomniałam. Chłopaki wygrali w piłkarzyki, więc zażądali nagrody. Razem z Lissą nie miałyśmy nic do powiedzenia w tej kwestii, bo Christian nas zaszantażował - albo się zgodzimy, albo żaden z nich nie śpi ze swoją partnerką na jednym łóżku dziś w nocy. Dymitr wprawdzie nie odezwał się wtedy, ale wiedziałam, że bawi go wyraz mojej twarzy i chce się ze mną droczyć. Hm, ostatecznie musiałyśmy wyrazić nasze zgody.
     Westchnęłam ociężale, co wywołało uśmiech na twarzy Rosjanina. Byłam pewna, choć się na niego nie patrzyłam.
     - Tak?
     - Masaż.
     Prychnęłam śmiechem. Lecz Dymitr nie wyglądał na rozbawionego. Chyba mówił całkiem poważnie.
     - O co chodzi? - spytał.
     Przekręciłam się w jego stronę.
     - Po prostu nie sądziłam, że usłyszę to słowo z twoich ust. Ale pomyśl, Towarzyszu. Gdzie ja znajdę masażystkę o tej godzinie i w akademii? Poza tym jeśli to byłaby ko...
     - To ty będziesz mnie masować.
     Ach, to zmienia postać rzeczy.
     Nagle znalazłam się tuż nad Dymitrem. Oparłam łokcie na łóżku, tuż nad jego ramionami i musnęłam jego usta.
     - Ja? - szepnęłam mu do ucha. - Tego chcesz?
     Prawdopodobnie nie zdolny do powiedzenia czegokolwiek, skinął tylko głową.
     Drażniłam się z nim jeszcze chwilę, a potem wstałam. Zdziwił się - pobudziłam jego zmysły, a później odeszłam nagle.
     - Idę się wykąpać. Chyba nie chcesz, żeby twoja masażysta brzydko pachniała, prawda? - wyjaśniałam, widząc jego pytające spojrzenie.
     Chwyciłam najwięcej odsłaniającą pidżamę, jaką wzięłam i zniknęłam w łazience. Nie kazałam Dymitrowi długo czekać. Szybko wzięłam prysznic. Nie użyłam żadnych perfum, ale stwierdziłam, że zapach żelu do kąpieli wystarczy. Wyszłam w krótkich spodenkach i króciutkiej koszulce, która odsłaniała cały mój brzuch. Ewidentnie zwróciłam na siebie uwagę Dymitra. Oderwał wzrok od westernu i mimo, że nie wykonałam żadnego prowokującego lub zmysłowego ruchu, patrzył na mnie jakbym była najseksowniejszą kobietą na świecie. Podeszłam do niego radośnie.
     - Gotowy?
     Wstał i, z wyraźnym wysiłkiem, zapanował nad sobą.
     - Teraz ja idę się umyć.
     - Skoro tego chcesz, szeryfie Bielikow...
     Usłyszałam za plecami jego ciepły śmiech. Serce przyśpieszyło, kiedy poczułam za sobą jego ciało. Nie robił nic prowokującego, ale to nie miało najmniejszego znaczenia. Wciągałam niespokojnie jego zapach. Oddychałam szybciej, choć nasze ciała się nie dotykały. Może tylko jego rozpuszczone miękkie włosy łaskotały moją szyję. Usta Dymitra znalazły się tuż przy moim uchu, czułam, że już się nie uśmiecha. Miał nade mną znaczną przewagę.
     - Dobrze wiesz, czego chcę.
     Odszedł, zostawiając mnie roztrzęsioną. Drżałam. Zabawił się mną, a mi się to spodobało. Zrobił to, co wcześniej ja. Spróbowałam się uspokoić. Położyłam się na łóżku i zamknęłam oczy. Nakazywałam sobie w myślach oddychać głęboko. Udało się, ale moje myśli wciąż krążyły wokół Bielikowa. Nieumyślnie przewracałam w głowie wspomnienia: jego nagiego ciała, ciepłych ramion, miłości i pożądania w jego oczach. Pragnęłam by wyszedł z łazienki w tej chwili. "Co on ze mną robi?", pytałam się w myślach. Żaden chłopak nie wywołał we mnie... takiego huraganu uczuć. Tym bardziej nikomu nie udałoby się to po kilku sekundach lub jednym zdaniu. Tym czasem Dymitr nie miał z tym żadnego problemu.
     Poczułam nagle jak łóżko się ugina. Oszołomił mnie zapach wody po goleniu, więc nie otworzyłam oczu od razu. Czułam, że Dymitr jest tuż nade mną. Czułam jego oddech na twarzy, potem na szyi. Czułam jego usta na skórze. Dymitr odsunął się powoli, więc otworzyłam oczy. Ubrany był jedynie w bokserki. Chłonęłam ten widok, wiedząc, że już za nie całe trzy dni pożegnamy się na długie miesiące. Przesunęłam dłonią po jego torsie. Mój wzrok powędrował do jego oczu. Ciemno brązowe tęczówki, wydawały się błyszczeć jaśniej niż wszystkie światła na świecie. Oświetlały pokój, tak jak oświetliły moje życie. Usta Dymitra szybko odnalazły drogę do moich. Muskał palcami mój brzuch, powodując dreszcze, rozchodzące się po całym moim ciele. Przerwałam pocałunek i kazałam mu się położyć na brzuchu. Zeszłam z łóżka. Ucałowałam go w głowę i klęknęłam nad nim okrakiem. Chwyciłam olejek z szafki nocnej i powoli zaczęłam go wcierać w plecy Dymitra, masując jednocześnie.
     Dymitr mruczał często lub wzdychał lekko. Z upływem czasu coraz bardziej się rozluźniał. Odniosłam wrażenie, że od dawna nie był tak zrelaksowany. To podziałało na mnie motywująco. Poczułam, że muszę mu zapewnić chwilę prawdziwego westchnienia. Długą chwilę. Zauważyłam, że Rosjanin zamknął oczy, uspokoił się. Nie mam pojęcia jak długo już go masuję, ale to nie miało znaczenia. Pragnęłam zapewnić mu odpoczynek i dążyłam do tego, ignorując wszystko inne. Gdy łapał mnie skurcz po prostu odpoczywałam kilka sekund i rozciągałam palce.
     Nie przestałam, dopóki nie poczułam, że dłużej nie dam już rady. Ostrożnie zeszłam z łóżka. Umyłam ręce i zaspaną twarz. Zmieniłam opatrunek na szyi i wróciłam do pokoju. Położyłam się na łóżku, delikatnie, nie chcąc naruszać spokoju Bielikowa. Ledwo zdążyłam zamknąć oczy, a znów je otworzyłam. Dymitr przyciągnął mnie do siebie ramieniem. Spojrzałam na niego, uśmiechał się.
     - Zadowolony?
     - Nawet nie wiesz jak bardzo - mruknął. Myślę, że było mu tak dobrze, że nie chciał się odzywać. -Dziękuję.
     Pocałował mnie mocno.
     - Nie musisz mnie dziś w nocy obejmować. Nie ucieknę ci - powiedziałam. - Odpocznij. Zasługujesz na to.
     Dymitr spojrzał na mnie wdzięcznie. Musnęłam ustami jego czoło i potargałam mu lekko włosy. Zachichotał cicho.
     - Dobranoc, Towarzyszu.
   
     Nie jestem pewna czy spaliśmy cztery godziny. Do drzwi pokoju ktoś się dobijał. Zaspana, miałam opóźnione ruchy. Dymitr nie miał takich problemów. Szybko się ubrał i otworzył drzwi. Dołączyłam do niego kilka chwil później.
     - Hans? - przetarłam dłonią oczy.
     - Przepraszam, że tak późno, ale królowa i lord Ozera wybierają się na wycieczkę. Potrzebują ochrony.
     To zmienia postać rzeczy...
     Chwila! Jaka wycieczka?
     Zostałam wyrwana ze snu i miałam lekkie problemy koncentracją. Poprzedniej nocy źle spała, a przez cztery godziny nie zdążyłam napełnić się energią. Byłam zmęczona i zaspana - to zrozumiałe, że rozumowałam po woli.
     Ozera i Dragomirówna jadą na jakąś wycieczkę? W środku nocy? Cóż... jednak to logiczne, że podczas naszej nocy, dla ludzi jest dzień, więc jest znacznie bezpieczniej. Ale dlaczego nie wiedziałam o tym wcześniej? Przecież jestem królewską strażniczką! Powinnam być informowana o takich sprawach wcześniej, a nie w ostatniej chwili! Byłam zła.
     - Oczywiście - powiedział spokojnie Dymitr. - Będziemy pod pokojem królowej za dziesięć minut.
     - Królowa zezwoliła na luźny, zwykły strój. Na zewnątrz jest jakieś pięć stopni - poinformował Carter. - Spotkajmy się za dwadzieścia minut przed główną bramą.
     Wycofałam się w głąb pokoju i zaczęłam szukać jakichś wygodnych ciuchów.
     Nie wiem o czym dalej rozmawiali, bo poszłam do łazienki. Wyszłam z niej już gotowa. Założyłam dżinsy i grubą bluzę z długim rękawem. Dymitr ubrał się już wcześniej, więc teraz przeglądał jakieś papiery. Chyba dał mu je Hans, bo nie widziałam ich wcześniej.
     - Co to? - spytałam, podchodząc do niego i zaglądając przez ramię.
     Dymitr przekręcił się w moja stronę.
     - Listy... - szepnął. - To odpowiedzi na wszystkie listy, które wysyłałem do rodziny. Oni odpowiadali. To akademia nie pozwoliła nam na kontakt na kilka miesięcy przez atakiem. Zaczęli wstrzymywać wszystkie przesyłki, które przychodziły do mnie z Rosji.
     Ból w jego głosie usłyszałby nawet głuchy. Dymitr został okłamany. Cierpiał wtedy i jakaś jego cząstka cierpi teraz. Ludzie go zdradzili. Nie mógł dzwonić do rodziny, a później za jego plecami przetrzymywano listy od jego najbliższych. Czułam się okropnie, mimo, że ja nie zawiniłam. Żywiłam też jakiś rodzaj złości, gniewu do władz akademii. Kirowa mogła poniżać mnie ile tylko chciała, ale odebranie Dymitrowi kontaktu z najbliższymi? Zdecydowanie przesadziła. Szmata. Szybko stwierdziłam, że wyzywanie starej jędzy nic tu teraz nie da. Rozwiążę to potem. Na razie nie pomogę w ten sposób Dymitrowi.
     Położyłam dłoń na policzku Bielikowa. Spojrzał na mnie. Przyciągnęłam go do siebie i objęłam. Mimo, że byłam niższa, Dymitr skrył twarz między moimi włosami i mocno zacisnął wokół mnie ramiona.
     - Już dobrze. Wszystko jest w porządku - mruczałam. - To było kiedyś. Teraz nikt nie zabrania ci kontaktu z rodziną, a ja wręcz naciskam, abyś robił to częściej, prawda?
     Nie jestem pewna czy to sprawka słów, które powiedziałam czy może mojego tonu, ale Dymitr uśmiechnął się, ledwo widocznie - poczułam to. Pewności nabrałam, gdy odsunął się ode mnie.
     Pociągnęłam Rosjanina za ramię w stronę łóżka.
     - Rose, co ty...
     - Mamy jeszcze jakieś piętnaście minut - obliczyłam. - Pięć minut na dojście... Zostaje nam dziesięć minut wolności. Zamierzam spędzić je w łóżku, próbując złapać ostatnie chwile odpoczynku.
     Położyłam się i zmusiłam Dymitra do tego samego. Spojrzałam mu w oczy, był wyraźnie ubawiony. Szybko się uspokoił biorąc pod uwagę, że jeszcze chwile temu promieniował żalem, bólem i złością.
     - Dobrze - powiedział. - Spróbujemy jeszcze zasnąć.
     Dymitr wyciągnął ręce w stronę szafki nocnej. Zerknęłam w tamtym kierunku.
     - Skąd go masz? - zachichotałam, patrząc jak nastawia nowy budzik. - Ostatni zniszczyłeś pod wpływem emocji, prawda?
     - Tak było - przyznał cicho. - Poprosiłem o nowy w administracji.
     - Nieźle Bielikow - zacytowałam Christiana.
     Dymitr ułożył się wygodnie, a ja położyłam się tuż obok, kładąc głowę na jego ramieniu, którym mnie objął. Przerzuciłam rękę przez jego ciało i zacisnęłam palce na koszulce Bielikowa. Skuliłam się nagle, bo przeszedł mnie lodowaty dreszcz. Najzimniejszy ze wszystkich możliwych. Nie uszło to uwadze Dymitra, przyciągnął mnie mocniej, a ja potulnie wtuliłam się w jego ciało. Nie mogłam zasnąć z powodu łupania w głowie.
     - Co się dzieje? - zapytał Dymitr po kilku minutach, najwyraźniej zaniepokojony moim zachowaniem. Wierciłam się cały czas, próbując ignorować ból.
     - Trochę kręci mi się w głowię - przyznałam, ale zaraz szybko dodałam: - To nic takiego. Zaraz przejdzie.
     Dymitr nie wydawał się przekonany. Na wpół usiadł, oparł się o ramę łóżka, a potem pomógł mi usiąść między jego nogami i oprzeć się o tors. Odchyliłam głowę i westchnęłam ciężko.
     - Powiem Hansowi, znajdziemy kogoś na zastępstwo - zaproponował Bielikow. - Jesteś niewyspana, zmęczona i boli cię głowa. Powinnaś odpocząć.
     Miał rację i ja doskonale o tym wiedziałam, ale nie zamierzałam się poddać.
     - Nie chcę być słaba - szepnęłam. - Jestem królewską strażniczką, a to ja sprawiam najwięcej problemów. Nic mi nie jest. Nie załatwiaj nikogo na zmianę. Pojadę.
     - Nie jestem pewny czy...
     - Ale ja jestem - wtrąciłam pewnie.
     Milczeliśmy chwilę. Dymitr otoczył mnie wreszcie ramionami.
     - Dobrze - powiedział. - Ufam ci, ale gdyby zawroty głowy nie ustawały bądź się nasiliły, od razu kogoś powiadom. Najlepiej mnie.
     Prychnęłam cicho śmiechem.
     - Brzmisz jak lekarz.
     - Staram się jednie o ciebie troszczyć - odparł.
     Spoważniałam, wyczuwając szczerość w jego głosie.
     - Wiem, dziękuję i kocham cię za to. Ale dam sobie radę. Nie martw się aż tak bardzo.
     Dymitr nie wydawał się przekonany, ale zrezygnował z dalszej rozmowy. Zaniepokoiłam się tym i po chwili obróciłam bokiem do niego. Spojrzałam mu prosto w oczy. Gdybym mogła, patrzyłabym w nie przez każdą sekundę mojego życia.
     - Kocham cię, Roza - szepnął. - Boję się o ciebie. Tym bardziej, że... on jest wciąż na wolności.
     No tak - Robert. Strażnicy nie mogą go namierzyć. Cały czas się przemieszcza. A Dymitr spina się za każdym razem, kiedy usłyszy to imię. Niepokoi się, że nie potrafimy go złapać. To dość okrutne dla naszej dumy - starszy człowiek wprowadza nas w pole za każdym razem, kiedy uda nam się trafić na jego ślad. Odnoszę wrażenie, że Doru bawi się z nami, aby zyskać na czasie. Mam przeczucie, że on chce, żebyśmy go znaleźli, ale jeszcze nie teraz. Szykuje coś dla nas...
     Położyłam dłoń na policzku mężczyzny.
     - Nie bój się. Nic złego się nie stanie - pocałowałam go. - A teraz chodź, bo pewnie już na nas czekają.
     Podniosłam się powoli z pomocą Dymitra, założyłam długi, wygodny, czarny płaszcz, zaczekałam aż Rosjanin wsunie na siebie jeszcze grubą bluzkę z długim rękawem i prochowiec, i wyszliśmy razem na zewnątrz.
     Nie wiał wiatr, nie było mrozu. Zasadniczo było ciepło. Ucieszyłam się, choć wyciągnęłam z kieszonki płaszcza rękawiczki i wsunęłam je na dłonie. Szliśmy w zgodnym milczeniu. Wszyscy czekali już na nas przed główną bramą. Lissa i Christian siedzieli w samochodzie. Biorąc przykład z Dymitra, założyłam obojętną, twardą maskę strażnika. Dowiedzieliśmy się, że jedziemy do pobliskiego miasteczka. Królowa i jej partner od dawna chcieli przepłynąć się łódką po, chyba jedynym w okolicy, małym jeziorze. Podobno widoki są zachwycające. Pomyślałam, że marnują czas na głupotę, jednak byłam tylko strażniczką - musiałam się podporządkować. Poza tym dobrze, że wybrali dzień. Nie ma zagrożenia ze strony strzyg i teoretycznie nie ma prawa stać się nic niebezpiecznego. Będziemy mogli zmniejszyć odrobinę czujność, a tym samym zatrzymać trochę energii dla siebie.
     Pięć minut później byliśmy już w drodze. Zabraliśmy się jednym siedmioosobowym samochodem - para królewska i pięciu strażników. Stan Alto jest już na miejscu, więc będzie szóstym dampirem. Siedziałam na samym tyle, obok Fredy'ego - trzydziestolatka o ciemnej skórze. Przed nami siedziała Lissa, Christian i strażnik, którego imienia nie mogłam sobie przypomnieć - pilnował Christiana i był tak samo sarkastyczny jak on. Kierował Dymitr. Obok, na miejscu pasażera, siedział Edd Heston - przywódca strażników królewskich. Był z nami w Detroit. Szanowałam go i starałam się spełniać jak najlepiej jego rozkazy.
     Dwie godziny później dojechaliśmy. Stan zaprowadził nas do... wypożyczalni kajaków. Nie dało się nie widzieć ekscytacji na twarz młodych kochanków. Oboje nigdy nie byli w takim miejscu. Ja z resztą też. Sama od dawna, dużo bardziej niż Lissa, pragnęłam podryfować na jeziorze lub przynajmniej nauczyć się pływać, tymczasem nic z tego. Dlatego tak bardzo się ucieszyłam, że ja i Fredy będziemy pływać kilkadziesiąt metrów od królewskiej pary.
     Weszliśmy do małego budynku, w którym był składzik z wypożyczalnią i inne akcesoria. Stanęliśmy w kącie, nie chcąc robić zamieszania. Mimo, że panowała chłodna zima, wiele osób decydowało się na atrakcje jeziora. Lissę i Christiana zagarnęliśmy koło siebie, pod ścianę.
     - Pamiętajcie zachowajcie czujność, ale zachowujcie się całkowicie normalnie. Nie możemy wzbudzać żadnych podejrzeń - instruował nas Edd. - Tak jak mówiłem wcześniej: Hathaway i Smith na łódce, Bielikow przechadzasz się wzdłuż prawego brzegu, a Olsen - tak miał najwyraźniej na nazwisko mężczyzna, którego imienia nie pamiętałam - wzdłuż lewego. Strażnik Alto będzie czekał na was po drugiej stronie jeziora, na końcu trasy, a ja będę was obserwował z daleko. W razie potrzeby macie krótkofalówki. Z inicjatywy królowej, nie ma jednego jej strażnika, który został wyznaczony na dziś. Olsen, Bielikow - strażnicy lorda Ozery; Hathaway, Smith i ja - strażnicy królewscy. Ostatniego z nas zastępuje dziś strażnik Alto. To wszystko. Tuż po wypłynięciu królowej na jezioro macie rozejść się na swoje pozycje.
-----------------------------------------------------------------------------------------------------
     Mam nadzieje, że nie jest najgorszy... Jeszcze jeden będzie pewnie przed 29 bo wtedy wyjeżdżam na ŚDM, a kolejny nie wiem kiedy, bo chyba ruszam z pielgrzymką xD <3
     Proszę o komentarze! I nie zapomnijcie podpisywać petycji! Już mało zostało!

niedziela, 17 lipca 2016

Rozdział 58

     - Co oglądamy? - rzucił Christian, przeszukując szafę z filmami.
     Lissa i Christian nie ukrywali zdziwienia, kiedy pokazałam im "pokój zabaw". Rozglądali się wokół z rozdziawionymi buziami i nie mogli powiedzieć ani słowa. Gdy weszliśmy do sali kinowej, westchnęli tylko. Patrzyłam na nich z rozbawieniem i wiedziałam, że Dymitr, mimo ogólnej obojętności, w środku też się śmieje.
     - Wszystko mi jedno - powiedziałam. - Tylko błagam nie romanse!
     Lissa zachichotała cicho.
     Otworzyłam szafkę z filmami i razem z Dymitrem odsunęliśmy fotele. Zamiast nich, przed ekran, dotaszczyliśmy dużą kanapę. Dla Dymitra nie była aż tak ciężka, ale ja się na siłowałam. Lissa i Christian wybrali horror.
     - Może być? - spytali. Byli uczciwi i chcieli, aby wszyscy zatwierdzili wybór.
     - Czekajcie... - poprosiłam i odwróciłam twarz Dymitra w swoją stronę.
     Wolałam sama zobaczyć czy mu się podoba, czy nie. Dymitr potrafił skłamać, jeśli miało to uszczęśliwić kogoś innego. Teraz zachowuje się odrobinę jak strażnik, więc tym bardziej zgodziłby się na coś, czego nie znosi. Ten film jednak mu się podobał.
     - Dymitrowi się podoba. Mi też.
     Bielikow był wyraźnie ubawiony tym, że mówię w jego imieniu. Zachichotał naprawdę cicho. Zdaje się, że tylko ja to usłyszałam.
     Lissa i Christian włączyli film i kiedy leciały początkowe bzdety stanęli na przeciwko nas.
     - O co chodzi? - spytał Dymitr. Wyprostował się, a jego ton przybrał poważną barwę.
     Przestraszyłam się, że mają dla nas kolejną okropną nowinę związaną z pracą, więc ja także usiadłam prosto. Zdaje się, że tym jeszcze bardziej rozczarowałam królewską parę.
     - O to - odparł Ozera.
     Nie zrozumiałam, ale nagle do głowy wpadła mi straszna myśl.
     - Macie zastrzeżenia, co do naszej pracy? - spytałam.
     - Mamy zastrzeżenia, co do waszego czasu wolnego - odpowiedziała Lissa. Nie brzmiała jak królowa, jednak była równie stanowcza i pewna siebie. Podziwiałam ją.
     Kompletnie zbiła mnie z tropu.
     - Jak to?
     Lissa spojrzała na Christiana i teraz to on przejął dowodzenie.
     - Nie mam wątpliwości, że doskonale spędzacie chwile sam na sam - Lissa zamierzała wymierzyć mu kuksańca w bok za jego uwagę, ale on już kontynuował - jednak kiedy jesteście z nami w czasie wolnym od pracy, zachowujecie się jakbyście nadal byli na służbie.
     - Całkowicie niepotrzebnie - wtrąciła Dragomirówna. - Chcemy być dla was zwykłymi przyjaciółmi. Oczywiście na służbie musimy i pragniemy być waszymi podopiecznymi, jednak nie możecie nas tak traktować w czasie wolnym. Tak jak teraz. Ale nie chodzi tylko o nas, ale głównie o was.
     - Podejrzewam jak zachowujecie się na osobności - powiedział moroj. - I wiem jak zachowujecie się przy nas. Nie chodzi nam o to, żebyś od razu się rzuciła na Bielikowa, Rose, ale nie musicie... nie powinniście zachowywać takiego dystansu.
     - Christian ma rację - wtrąciła blondynka. - Spójrzcie tylko. Dzieli was teraz co najmniej pół metra! Kiedy szliśmy korytarzami nawet się do siebie nie odezwaliście. Nie wspominam już o trzymaniu się za rękę.
     Lissa wydawał się oburzona naszym zachowaniem, co było nawet śmieszne. Jednak przyznałam jej rację. Obydwoje mówili prawdę. Rzeczywiście, kiedy tu szliśmy zachowywaliśmy się bardziej jak strażnicy niż zwykli ludzie. A gdy Lissa wspomniała o dzielącej nas odległości, odruchowo zerknęłam w dół. To też była prawda. Byliśmy daleko od siebie biorąc pod uwagę sytuację.... Westchnęłam w myślach. A przecież jeszcze niecałe dwie godziny wygłupialiśmy się na treningu. Byłam opiekunem od niedawna, a tak bardzo zdążyłam się przyzwyczaić do tej roli, że zapominałam, że moi podopieczni to także moi przyjaciele.
     - Chcemy tylko, żebyście poczuli się z nami swobodnie - wyznała cicho blondynka. - Chcemy was jako przyjaciół.
     Na kilka sekund w pomieszczeniu zapanowała cisza. Słychać było tylko stłumione głosy z filmu.
     - Macie racje - przyznałam, wzdychając.
     - To prawda - potwierdził Dymitr.
     - Przepraszamy.
     Zrozumiałam, że Lissa i Christian mogli czuć się odrzuceni i niedocenieni, jeśli nie chciałam przy nich dotknąć Dymitra.Mogli sądzić, że traktujemy ich tylko jak podopiecznych.
     Zrozumiała od razu ich wyczekujące spojrzenia. Dymitrowi zajęło to kilka sekund. Dopiero kiedy zauważył szczególny i dość dosłowny przekaz oczy Ozery, objął mnie. Przycisnął do swojego ciała, a ja oparłam głowę na jego piersi. Moroje wydawali się z siebie zadowoleni. Christian z dumą owinął ramię wokół talii Lissy i spojrzał na nas z aprobatą.
     - Od razu lepiej - powiedział. - Dajemy dobre kazania, Liss.
     Dziewczyna zaśmiała się i usiedli obok nas, rozgłaszając wielki telewizor.
     - Hej, Christian - zawołałam.
     - Tak?
     - Teraz czuję się tak swobodnie, że bez skrępowania rzucę się przy tobie na Dymitra.
     Usłyszałam jego śmiech.
     - Te przyjemności zostawcie tylko sobie. Nie koniecznie muszę być świadkiem tego, jakże wspaniałego widowiska.
     Wzruszyłam ramionami, pewna, że chłopak to zobaczy.
     Film nareszcie się zaczął. Jeden z najlepszych horrorów jakie widziałam. Nawet ja, jakby się wydawało odporna na potwory, drgałam co jakiś czas. Kilka razy chowałam twarz w Dymitra. On, choć na początku zainteresowany filmem pod koniec kompletnie nie zwracał na niego uwagi. Był zbyt zajęty moimi włosami. Bawił się nimi, okręcał je sobie na palcu, chował w nich twarz i dyskretnie wciągał zapach. Skupiał się na czymś innym tylko, gdy poczuł, że wciskam się w niego mocniej, co znaczyło naprawdę okropną scenę w filmie. Obejmował mnie wtedy szczelnie i pozwalał mi zasłaniać się jego prochowcem.
     Lissa za to przez cały film przyklejona była Christiana. On delikatnie głaskał ją po blond lokach i całował w głowę, sam jakoś niezbyt wystraszony. Morojka od zawsze lubiła horrory, ale panicznie się ich bała. To dziwne, ale prawdziwe. Dlatego nie dziwiła mnie jej reakcja.
     Pod koniec filmu ja też traciłam nim powoli zainteresowanie i zastygłam z twarzą wpatrzoną w Dymitra. Zauważył to i uśmiechnął się. Dotknęłam jego policzka, sycąc się widokiem. W ciemności sali, rozjaśnionej jedynie ponurym poblaskiem ekranu jego twarz wydawała się odważniejsza niż zwykle, a przecież Dymitr nie robił nic takiego. Jednak byłam pewna, że jest najodważniejszym mężczyzną jakiego znam. Nie ważne, że jedyne, co teraz robił, to pozwalał mi ukryć się w swoim ciele. Otaczał mnie ciepłem i troską i to wystarczyło, bym zaczęła go podziwiać.
     - Sądziłam, że chcesz zobaczyć ten film, Towarzyszu - szepnęłam do Dymitra.
     Odwrócił wzrok od moich włosów i  spojrzał na mnie łagodnie.
     - Już go widziałem - wyznał. - Podoba mi się, ale znalazłem inne zajęcie.
     Podsunęłam się i przełożyłam swoje nogi przez nogi Dymitra. Czułam jego dłoń na łydce, ale skupiłam się tylko na brązowych, ciemnych oczach.
     - Oni chyba mają rację, nie sądzisz?
     Zmieniłam temat na znacznie poważniejszy i mniej przyjemny, dlatego Dymitr zostawił moje włosy w spokoju. Spojrzał na mnie, a potem poczułam jak przyciąga mnie do siebie. Wzrokiem zaproponował, bym się o nie oparła, ale wtedy nie widziałabym jego twarzy, a ja za wszelką cenę chciałam utrzymać kontakt wzrokowy. Dymitr nie naciskał.
     - Chyba tak - mruknął. - Myślę, że priorytetem stało się dla nas nowe prawo, obarczone wieloma warunkami, których staramy się przestrzegać. Mamy świadomość, ile może nas kosztować błąd w pracy, dlatego koncentrujemy się głównie na niej. Być może gdzieś po drodze zagubiliśmy realny świat. Chyba zapomnieliśmy tego, o co tak walczymy. Hm. Może nie zupełnie. Jednak nie zachowujemy się tak jak dawniej w obecności przyjaciół. To znaczy... Ty się nie zachowujesz tak samo w obecności przyjaciół. Ja byłem samotnikiem, i nie mam twoich przyjaciół. - Dymitr!, miałam ochotę krzyknąć. - Na służbie zachowujesz się jak idealny strażnik, jednak Lissa ma racje. Już nie jesteś tą samą Rose. Mam na myśli, że ona - tamta Rose - gdzieś jest, ale służba ją tłumi. Nie chcę, żebyś stała się tak jak ja obojętnym strażnikiem.
     Zatkało mnie. Nie potrafiłam wydobyć z siebie ani słowa. Przy ostatnim zdaniu... jego głos był taki smutny. On na prawdę się martwił. Bał się wręcz, że stanę się bezwzględnym strażnikiem. Ale to nie było złe. Okropne było o, że Dymitr myślał, że sam taki jest. To mnie bolało. "Ja byłem samotnikiem, i nie mam twoich przyjaciół" "Ależ masz", krzyczałam w myślach, jednak naprawdę ledwo słyszałam sama siebie.
     - Dymitr - szepnęłam, niepewna czy dosłyszał. - Nie jesteś obojętnym strażnikiem. Nie mów tak, proszę.
     Przyciągnęłam go do siebie, otoczyłam ramieniem i położyłam dłoń na jego głowie. Schował twarz w moją szyję, a rękoma posadził mnie na swoich kolanach. Zauważyłam pytające spojrzenie Christiana (Lissa cały czas chowała twarz, odkręcona do nas tyłem). Potrząsnęłam głową, nakazując, by o nic nie pytał.
     - Roza....
     - Dokończymy w potem, dobrze?
     Zgodził się, co przyjęłam z ulgą.
     Zostałam na kolanach Dymitra, wtulałam się w niego, za każdym razem, kiedy główny bohater napotykał potwora. Zauważyłam jednak, że to nie ja boje się najbardziej. Lissa niemal udusiła Ozere wciskając się w jego ciało z ogromną siłą. Christian szeptał jej coś do ucha, odgarniając delikatnie jej blond loki. Uspokajała się na chwilę, a potem znów ogarniał ją strach. Niepokoiło mnie to, ale zrozumiałam, że sama zachowuje się podobnie, a nic mi nie jest, więc Lissie też nie może być. Od kiedy nie mamy więzi jeszcze bardziej boje się o jej zdrowie psychiczne.
     Film nareszcie się skończył. Lissa i Christian wstali, rozciągając się i mrucząc śmiesznie. Dymitr dopiero teraz zdał sobie sprawę z końca seansu. Postawiłam nogi na ziemi, ale szybko przekonałam się, że to nie dla mnie, więc położyłam się wygodnie, zajmując całą kanapę.
     - Najlepszy horror jaki widziałam - podsumowała Lissa, chowając płytę do szafki.
     - Popieram - powiedział Ozera. - No Rose... Twierdziłaś, że podoba wam się ten film, a w rzeczywistości bardzo mało uwagi mu poświęcaliście - zażartował, jednak widziałam, że jest z siebie dumny; z tego, że udało mu się nas "zmusić" do okazywania sobie uczuć przy nich.
     Prychnęłam, nie poświęcając mu nawet spojrzenia.
     - Sam kazałeś nam zachowywać się naturalnie - przypomniałam. - Poza tym mylisz się, drogi lordzie Ozero.
     - Ach tak? - zdziwił się. - Udowodnij.
     Ups. Wpadłam. No, nie całkiem. Pamiętałam film. Umknął mi fragment z momentu, kiedy rozmawiałam z Dymitrem, ale poza tym znam fabułę. A skoro Dymitr oglądał już ten film, musi znać całą akcję.
     I tak się zaczęło... Usiedliśmy wszyscy na kanapie. Christian zadawał pytania na temat horroru, a ja i Dymitr musieliśmy na nie odpowiadać. Było śmiesznie. Nawet Dymitr uśmiechał się lekko. Wiem, że mimo wszystko nie pozwoli sobie na razie na wybuch śmiechu i wcale tego nie oczekuję. Chcę tylko, żeby się dobrze bawił i zrelaksował. Chyba tak jest.
     - W porządku - odezwał się na koniec Christian. - Zdaliście. Ale dziwi mnie, że Dymitr, który zajmował się bardziej twoimi włosami niż otoczeniem, wie więcej od ciebie, Rose.
     Lissa zachichotała cicho, ułożona wygodnie z głową na kolanach chłopaka.
     - Ej, to wcale nie tak - nieudolnie broniłam swojego honoru.
     - A jak?
     Hm. Właściwie to ma rację, ale nigdy tego nie przyznam.
     - Oglądałem już ten film - przyznał nagle Dymitr.
     Siedziałam do niego tyłem, ale teraz odkręciłam się. Nie musiał tego mówić. Wymyśliłabym coś. Poza tym to nie było ważne. Zwykłe przekomarzanki. Ale Dymitr nie znosił kłamać. Nawet w tak błahej sprawie.
     - Nieźle Bielikow. - Na twarzy Christiana zagościł cwany uśmiech. - Na to bym nie wpadł. Spryty jesteś.
     Prychnęłam.
     - Kiedyś w to wątpiłeś?
     - Jeśli powiem, że tak.. Po pierwsze skłamię. Po drugie, nawet jeśli powiedziałbym to w żartach, złamałabyś mi kark, więc... Nie, nigdy w to nie wątpiłem.
     Kiwnęłam głową, usatysfakcjonowana odpowiedzią. Poszłam śladem Lissy. Położyłam się na kanapie i oparłam głowę na nogach Dymitra. Rosjanin popatrzył na mnie spokojnie i zobaczyłam radosne iskierki w jego oczach. Złapałam jego rękę i przerzuciłam sobie przez ramię. Bielikow zacisnął czubki palców na mojej dłoni. Uśmiechnęłam się do niego.
     - To.. co teraz robimy? - spytałam.
     Jednak Lissa i Christian nie usłyszeli mnie od razy, zapatrzeni w siebie. No cóż...ostatecznie są wśród naszej czwórki dwie pary. To zrozumiałe, że będziemy zwracali uwagę na swojego partnera.
     - Możemy zagrać w piłkarzyki - zaproponował Ozera, odwracając wzrok od Lissy.
     Jęknęłam. Zmartwiło to Lissę.
     - Co się stało?
     Dymitr zachichotał cicho.
     - Wczoraj Stan.... strażnik Alto, skomentował nieco nasz mecz - wyjaśnił.
     - Hej - zawołałam. - Może i wygrałyśmy głównie dzięki Albercie, lecz mimo wszystko i tak grałam lepiej od niego.
     Lissa i Christian parsknęli cichym śmiechem. Dymitr także się zaśmiał, za co go ukarałam - ugryzłam go w rękę.
     - Roza! - wykrzyknął zaskoczony, szybko wyciągając rękę z mojego uścisku.
     Para królewska nie kryła teraz śmiechu.
     - Myślałeś, że ujdzie ci to na sucho? To miała być nauczka, Towarzyszu.
     - Towarzyszu? - zdziwiła się Lissa.
     Usiadłam, żeby móc lepiej ją widzieć. Przesunęłam się do tyłu i oparłam o Dymitra.Objął mnie rękoma. Nałożyłam dłonie na jego dłonie.
     - Tak. Zdaje się, że nazwałam go tak już tego samego dnia, w którym nas złapali.
     Dymitr mruknął, co zapewne miało być potwierdzeniem.
     - To... słodkie - rzuciła Lissa.
     Nie zdążyłam zareagować, a Christian już był gotowy.
     - Rose Hathaway i coś takiego jak słodkość... - dumał i nagle wybuchnął śmiechem.
     Posłałam mu mordercze spojrzenie, a Lissa klepnęła go w brzuch. Nic nie pomogło.
     Czyżbym wyrobiła sobie wizerunek takiej twardzielki, iż ciężko uwierzyć, że jestem zwykłą dziewczyną?
     Lecz Dymitr znał mnie na prawdę, a Lissa rozumiała i to mi starczyło.
     Bielikow pocałował mnie w głowę, a mnie naszła lekko irracjonalna potrzeba bycia właśnie teraz ciasno przy nim. Ramiona Dymitra były co prawda wokół mnie, ale raczej lekko zarzucone. A ja potrzebowałam mocnego udowodnienia, że należę do niego, że on chce, abym była jego. Nieświadomie skierowałam wzrok na Rosjanina. Musiał coś wyczytać w moich oczach, bo patrzył na mnie inaczej, z większą troską. Najwyraźniej odkrył prawdę. Pomyślałam, że teraz ma szanse pokazania się z innej strony parze królewskiej. I wykorzystał ją. Puścił mnie i zachęcił do dalszego działania. Bez wahania wgramoliłam mu się na kolana i oparłam głowę na jego torsie. A kiedy poczułam jak jego ramiona oplatają mnie ciasno, pomyślałam, że tego właśnie potrzebowałam. Tu jest bezpieczeństwo - z nim. Senna, zamknęłam oczy i wsłuchiwałam się w miarowe bicie serca Rosjanina. W nocy nie spałam dobrze i czułam, że potrzebuję jeszcze choć chwili odpoczynku.
     Spokój przerwał Christian.
     - Idziemy już grać?
     - Śpieszy ci się gdzieś? - odparowałam.
     - Zostańmy jeszcze chwile - poprosiła cicho Lissa.
     Otworzyłam na moment oczy i zauważyłam, że blondynka siedzi koło Christiana, z głową opartą na jego ramieniu, owinięta jego rękami. Jej też było dobrze, jestem pewna, że czuła się w nich bezpieczniejsza niż pod naszą opieką. Poczułam ukłucie zazdrości. Christian zabrał mi znaczną część Lissy, a ona nie ma nic przeciwko temu. Jednak nie powinnam narzekać... W końcu ja sama też zajmuje się Dymitrem i nie skupiam na przyjaciółce tak, jak kiedyś. Znalazłyśmy swoich wymarzonych facetów i jesteśmy z nimi szczęśliwe. Do tego mamy siebie. To życie o jakim marzyłam. Odtrąciłam szybko myśl, że zostanę go pozbawiona na rok.
     Ponownie zamknęłam oczy i wtuliłam się w Dymitra, ze wspaniałą świadomością, że i ja, i Lissa, i Dymitr, i Christian, mimo tylu obowiązków, problemów i kłopotów, jesteśmy szczęśliwi...
----------------------------------------------------------------------------------------------------
     Przepraszam, że taki krótki, nie wiem, kiedy będzie następny, liczę na komentarze i przypominam o petycji.

piątek, 15 lipca 2016

WAŻNE!

     Mega ważne, ok? Słuchać mnie. Proszę na kolanach i zrobię co chcecie (na prawdę) jeśli podpiszecie to ---->   https://www.change.org/p/preger-entertainment-re-ignite-fire-to-make-vampire-academy-sequel-frostbite       Błagam! i nie wiem czy ktokolwiek czyta (komentarze mówią same za siebie), ale jeśli tak o podpiszcie to! Proszę! Zrobię co chcecie (piszcie w komentarzu, jesli będziecie coś chcieli), ale proszę podpiszcie. w końcu jesteśmy VAfamily, prawda?
#ZdesperowanaZrozpaczonaAutorka

środa, 13 lipca 2016

Rozdział 57

     Dymitr z niechęcią potwierdził, że miałam rację. Chyba czuł się nieswojo wiedząc, co tak na prawdę myślą o nim inni. Opowiadał mi wszystko z głową dziwnie spuszczoną. W pewnym momencie kompletnie nie potrafiłam zrozumieć jego zachowania. Udało mi się to dopiero, kiedy skończył. Dymitra przytłoczyły ten nagły napływ, dla nie pewnie niezrozumiałych, informacji. Był zdezorientowany. Nie bardzo wiedział, co ma teraz zrobić. To dość zrozumiałe biorąc pod uwagę, że dużo od siebie wymaga i nie był przygotowany na to, że inni tak szybko zauważą jego mocne strony. Tyle, że on wyglądał jakby się tego bał. Jakby każde te słowo wywoływało w nim dumę i strach jednocześnie. Nie potrafiłam tego zrozumieć. Nikt, kto nie jest na jego miejscu, nie zrozumie. Postanowiłam nie drążyć tematu, dlatego na sali zapanowała cisza.
     - To jak... - zaczęłam nagle. Chciałam odciągnąć go od dotychczasowych myśli. - Mamy godzinę. Dasz rade nauczyć mnie czegoś nowego?
     Bielikow spojrzał na mnie dziwnie.
     - Sądziłem, że... to też część twojego planu. Myślałem, że mówiłaś to, aby uczennice usłyszały.
     Wstałam.
     - Częściowo tak - przyznałam. - Ale mam te dość bezczynnego siedzenia na tyłku. Dymitr, nie umiem wytrzymać nic nie robiąc, i ty dobrze o tym wiesz. Muszę działać. Teraz mam okazję. Mówiłam prawdę: Hans napisał, że śniadanie przełożone jest na następną godzinę, a sala faktycznie jest wolna. Alberta zabiera nowicjuszy w teren, do lasu, na jakieś ćwiczenia. Mamy teraz czas. Proszę...
     Dymitr zastanawiał się przez moment. Potem wstał z przypisaną mu gracją.
     - Spróbujemy - powiedział. - Ale nie mam pomysłu czego jeszcze mogę cię nauczyć, Rose. Musisz uważać na siebie, szczególnie szyję, a do tego nauczyłem cię chyba wszystkiego co umiem.
     Ph, śmieszne Towarzyszu.
     - Nie kłam. To, że oboje zostaliśmy uznani za najlepszych strażników na świecie - skrzywiłam się, bonie byłam pewna czy zasługuję na ten tytuł - nie znaczy, że umiemy to samo. Dobrze wiem, że potrafisz znacznie więcej ode mnie.
     - Rose...
     - Nie "Rose", tylko chodź - powiedziałam, ciągnąc go za rękę na środek.
     Dymitr wciąż nie wydawał się przekonany. Westchnęłam ciężko. Na prawdę zależało mi na tym małym treningu.
     - Jeśli będzie ci łatwiej, możemy zrobić to, tak jak na treningach w akademii - zaproponowałam.
     - Jak chcesz to zrobić? - spytał, chyba lekko zainteresowany.
     Zostawiłam go na chwile i poszłam do kantorka. Przysunęłam krzesło pod szafę i stanęłam na nim. usłyszałam kroki - Rosjanin wszedł za mną. wyciągnęłam rękę i przeszukiwałam górę szafy. Znalazłam to, czego szukałam. Zeskoczyłam z pudełkiem w ręku prosto w ramiona Dymitra. Podstawił mnie na ziemi i zachichotał, wiedząc co trzymam. Wyciągnęłam jeden z jego westernów i wepchnęłam mu go do ręki, a potem wrzuciłam pudełko do szafy.
     Miałam z Dymitrem wystarczająco dużo treningów, by poznać go niemal bezbłędnie. Wiedziałam, co lubi, czego wymaga. Znałam niektóre jego historie i sekrety. Wiedziałam też, że zawsze trzyma w kantorku jedną ze swoich powieści na wszelki wypadek. Wyciągał ją, gdy zapomniał przynieść westernu z pokoju. Chował książkę w pudełku. Jeśli bał się, że ktoś mu ją ukradnie, to naprawdę bardzo się mylił. Chyba nikt w tej szkole, a może nawet i na Dworze nie czyta tego, co Dymitr.
     Dymitr uśmiechał się coraz szerzej, kiedy prowadziłam go do kąta w sali, każąc usiąść na materacu i otworzyć książkę, jednak przestał, gdy zobaczył, że ruszam w stronę wyjścia.
     - Dokąd idziesz?
     - Spokojnie. Zaczniemy tylko trening od początku - powiedziałam, a potem spojrzała na niego. - Ale okrążenia możesz mi darować.
     
     - Koniec zajęć - ogłosił Bielikow, klaskając dłońmi.
     Roześmiałam się i opadłam na materac.
     Przez ostatnią godzinę było prawie jak jeszcze rok temu: Dymitr udawał... nie, on nie udawał, on po prostu włączył tryb "instruktor" i zachowywał się tak samo obojętnie jak kiedyś, a ja narzekałam na to, że ze mną nie ćwiczy i że za dużo karze mi biegać na rozgrzewkę, choć faktycznie darował mi bieganie. Wydawało się niemal, że cofnęliśmy się do czasów akademii. Może z wyjątkiem tego, że co jakiś czas oboje zapominaliśmy, że "odgrywamy role" i wrzucaliśmy jakiś sprośny lub zabawny komentarz podczas ćwiczeń. Upominaliśmy się wtedy na wzajem, uśmiechaliśmy się i kontynuowaliśmy trening. Jednak Dymitr na prawdę nauczył mnie nowego ciosu. Tu też nie obyło się bez komplikacji, bo za każdym razem, kiedy Dymitr stawał za mną, łapał moje ręce i pokazywał mi jak się ruszać, przechodził mnie dreszcz. Kiedy byliśmy w akademii nigdy tak nie robił, a jeśli już, zachowywał dystans między naszymi ciałami. Gd zapytałam go, o co chodzi z nowymi pomocami na treningu, odpowiedział, że to nowe metody nauczania. Zaśmiałam się wtedy i pozwoliłam, by uczył mnie, tak jak mu wygodnie.
     Całe to zamieszanie z powrotem do treningów, jak ze szkoły na niewiele się zdało, bo nawet gdy Dymitr kładł się w kącie, a ja wykonywałam ćwiczenie, czułam na sobie jego wzrok. Oczywiście kiedyś też zdarzało mu się na mnie patrzeć, ale w inny sposób. Ogólnie rzecz biorąc, zdołaliśmy przywołać zaledwie cząstkę tego, co było rok temu.
     Dymitr położył się na materacu obok mnie. Przekręciłam się na bok i oparłam lekko o jego ciało. Wysunęłam szyję i złączyłam nasze usta.
     - Dziękuje za trening, strażniku Bielikow.
     Widziałam jak lekki uśmiech pojawia się na jego twarzy. Był lekko spocony po ostatniej walce, którą stoczyliśmy, bym mogła wypróbować nowy cios - to było pociągające. Niektóre mięśnie wciąż były napięte. Zniknęła maska strażnika, a pojawiła się zwykła, piękna twarz Dymitra. Kosmyki włosów, które wymknęły mu się z kucyka, zakrywały ją trochę. Odgarnęłam je i położyłam się na ramieniu Dymitra, na wysokości jego głowy.
     - Musimy to kończyć - zauważył Bielikow. - Królowa i lord Ozera i strażnik Carter na pewno już czekają.
     - Nie zaszkodzi, jeśli poczekają pięć minut dłużej.
     Byliśmy lekko spoceni, ale nie aż tak, żebyśmy musieli się przebierać. Dojście stąd na stołówkę nie zajmie nam długo. Więc możemy poleżeć jeszcze chwilkę. Tym bardziej, że niedługo rozstaniemy się na rok.
     Mimo, że było mi gorąco po treningu, przeszedł mnie lodowaty dreszcz. Skuliłam się i wcisnęłam w ciało Dymitra. Objął mnie i oparł swoje czoło o moje. Zamknęliśmy oczy i pozwoliliśmy, aby czas uciekał. Wstaliśmy niedługo później, wiedząc, że musimy w końcu stawić się na śniadaniu. Posprzątaliśmy i ruszyliśmy do stołówki.
     - Gdzie wy się podziewaliście? - zapytał Christian. Udawał gniew, ale sam się śmiał. A pytanie zadał ze zwykłej ciekawości. Lissa także przyglądała nam się z zaciekawieniem.
     Usiedliśmy na przeciw morojów. Rozejrzałam się wokół i zauważyłam, że, z wyjątkiem tego, że jesteśmy tu samiusieńcy, a na przed nami są już kanapki, nigdzie nie ma Hansa.
     - Dostałam wiadomość od strażnika Cartera, że śniadanie jest przełożone, więc miałam czas na udowodnienie Dymitrowi, że mam rację i...
     - Racje w czym? - wtrąciła Lissa. Uśmiechała się miło.
     Powstrzymałam się przed chichotem i zerknęłam kątem oka na Rosjanina.
     - Pokazałam mu, co tak na prawdę myślą o nim inni i uświadomiłam mu, że ludzie nie postrzegają go jak zwykłego strażnika.
     Lissa uśmiechnęła się szeroko i skierowała wzrok na Dymitra. Christian także był lekko rozbawiony tą sytuacją, ale powstrzymywał się od komentarzy.
     - Naprawdę nie wiedziałeś, że mówią na ciebie "bóg"? - spytała zszokowana morojka, ale nagle speszyła się lekko. - Przepraszam. Zapomniałam o tytule...
     Ale nie brak tytułu martwił Dymitra. Przeniósł na mnie spojrzenie. Niemal słyszałam jak mnie o to pyta. Wydawał się jeszcze bardziej zdziwiony niż Lissa. A ona, widząc nasze spojrzenia, zorientowała się, że wypaliła coś, czego nie powinna. Rzuciła mi przepraszające spojrzenia, ale ja skupiłam się na Dymitrze.
     Normalnie nie można mi było tego robić, ani nawet usiąść koło niego, ale teraz mieliśmy wolne, a przy drzwiach stało dwóch strażników z akademii. Więc nic nie stało na przeszkodzie, abym przez kilka minut skupiła uwagę na moim chłopaku.
     - Bóg? - wydusił Dymitr.
     Znów nałożył maskę strażnika, ale chyba każdy widział jak wstrząsnęły nim nowe informacje.
     Wzięłam głębszy oddech.
     - Tak... Zdaje się, że zapomniałam ci o tym wspomnieć. Sądziłam, że usłyszałeś jak dziewczyny to mówią - tłumaczyłam. - Uczniowie nazywają cię bogiem od... właściwie nie wiem. Kiedy odeskortowałeś nas do akademii wszyscy byli już utwierdzeni w przekonaniu, że jesteś bóstwem, więc musieli nazwać cię tak wcześniej.
     - To było niedługo po twoim przyjeździe - usłyszeliśmy głos Christiana, przecinający chwilę ciszy. - Jakieś trzy miesiące wystarczyły by przekonali się... razem ze mną, czyli byśmy się przekonali, że jesteś nie do pokonania. Do tego dziewczyny wzdychały za każdym razem, kiedy przechodziłeś korytarzem. Na lekcjach przez pierwszy miesiąc nie można było się skupić, bo zarówno morojki jak i dampirki rozprawiały o tym jak bardzo chciały by zobaczyć cie bez koszulki i tak dalej, i dalej... w kółko.
     Christian spokojnie wrócił do pochłaniania kanapki, a cała nasza trójka wpatrywała się w niego.
     Byłam zaskoczona tym, co usłyszałam, a mimo to poczułam, że jakaś część mnie jest zazdrosna o nieistniejące już zagrożenie. To znaczy, ok, wszystkie dziewczyny nadal się za nim oglądają, ale Dymitr jest już zajęty, a ja jestem pewna tego co i on, i ja, czujemy, więc nie mam powodów do zazdrości, a jednak coś we mnie nie przyjmowało tego do wiadomości.
     - O co chodzi? - spytał wreszcie lekko zirytowany.
     Nikt nie palił się do zabrania głosu, więc to ja rozpoczęłam.
     - Skąd to wszystko wiesz? Dowiedziałeś się przypadkiem, odkrywając najskrytsze sekrety dziewczyn? Zapraszałeś je do miłej konwersacji, a one oczarowane twoim wdziękiem i spokojem, wyznawały ci pragnienia?
     - Śmieszne, Hathaway. Ku twemu zdumieniu, oznajmię ci, że się mylisz - odparł, a potem milczał przez kilka sekund. - Kiedy jesteś na uboczu, łatwo zauważysz i usłyszysz przeróżne rzeczy.
     No tak... Teraz, kiedy Ozera jest kochankiem samej królowej ciężko sobie wyobrazić, że kiedyś ludzie traktowali go jak ducha. Nigdy nie byłam na jego miejscu, nie mam pojęcia jak okropnie się czuł, ale mogę sobie wyobrazić, jak mimowolnie podsłuchuje innych.
     Myślałam, że po jego słowach nastąpi długa cisza, ale Christian zwrócił wzrok w stronę Lissy. Nie wiem, czy zrobił to świadomie, czy to był odruch, ale dobrze postąpił. Dragomirówna patrzyła na niego z czułością. Oboje spojrzeli lekko w dół, więc wywnioskowałam, że Lissa złapała chłopaka za rękę. Uśmiechnęli się do siebie i wrócili do jedzenia.
     Nie wracaliśmy już do tematu "boga", ale czułam, że porozmawiamy jeszcze o tym w pokoju. Tymczasem do stołówki przyszedł Carter. Ukłonił się zgrabnie Lissie i usiadł przy Ozerze. Śniadanie upłynęło w przyjaznej, ale lekko wymuszonej atmosferze. Przybycie Hansa, uświadomiło nam dlaczego tak naprawdę tu przyszliśmy. Ani ja, ani Christian nie wtrącaliśmy żadnych komentarzy, nie wywoływaliśmy dyskusji, nic z tych rzeczy. Byliśmy mili nawet względem siebie. Wszyscy czekali w napięciu na koniec posiłku. Kiedy wreszcie on nadszedł nikt znów nie rwał się do rozpoczęcia tematu. Hans, chyba czując się zobowiązany jako wysłannik Dworu, odchrząknął, dając znać, że już czas.
     - Wyjeżdżacie w sobotę o zachodzie słońca. - Dziś środa. Włącznie z dzisiaj... mamy trzy dni dla siebie. - Do tego czasu macie całkowicie wolne, oprócz porannych wart przy podopiecznych. Będą trwały tylko trzy godziny, od siódmej. Plan i szczegółowe informacje dostaniecie w samolotach. Misja nie zacznie się od razu. Kilka dni spędzicie na poznawaniu się z grupą. Rozpoczniemy dopiero, kiedy przybędą alchemicy.
     - Alchemicy? - spytałam szybko.
     Nie dziwiło mnie to słowo. Zastanawiałam się nas ich funkcją w tym zadaniu. Rozumiem, że muszą zacierać za nimi ślady, usuwać ciała strzyg, ale czy to znaczy, że niemal od razu będziemy wdawać się w bójki z nieśmiertelnymi bestiami? Hans zauważył o czy myślę.
     - Załatwią wszystkie formalności związane z noclegami, fałszywymi nazwiskami i zajmą się innymi istotnymi kwestiami - wyjaśnił.
     - Zmiany nazwisk? - zainteresowałam się.
     Hans wstrzymał się z odpowiedzą, bo stołówki weszło kilka osób. Ukłonili się królowej i skinęli nam głowami, odwzajemniliśmy gest z szacunkiem. Zabrali jedzenie i wyszli, zamykając cicho drzwi.
     - To ważne dla całkowitego bezpieczeństwa misji - powiedział Carter. - W waszym przypadku konieczne będą także zmiany imion. Jesteście zbyt rozpoznawalni. Padł też pomysł, polegający na zmianie waszego wyglądu, lecz pozostawiliśmy go na uboczu. Wątpię czy byście się na niego zgodzili, a na razie rada, zarówno morojów jak i dampirów, nie uznała za konieczne transformację waszego wizerunku. W razie czego dostaniecie taki rozkaz. Na początek zmienicie jedynie sposób ubierania się, och, i związanie włosy będą tego podstawą. Za bardzo was wyszczególniają. Zdarzą się oczywiście wyjątkowe sytuacje, ale przestrzegajcie surowo zasad. - Hans przerwał na chwilę, wydawało mi się, że zbierał w głowie informacje i odhaczał kolejne punkty listy, o których nam już powiedział. Chyba znalazł coś jeszcze do oznajmienia. - W imieniu rady strażników przepraszamy, że zostaliście poinformowani tak późno. Zwlekaliśmy z tym. Sądziliśmy, że strzygi poprzestaną na jednym ataku. Kiedy było jasne, że trzeba coś z tym zrobić, zaatakował Robert. Gdy dowiedzieliśmy się jakie obrażenia odniosłaś, strażniczko Hathaway, nie byliśmy pewni czy oby na pewno zaangażować cię w tą akcję, ale ostatni wydarzenia zmusiły nas do wybrania jednej z opcji. Ale o ile się nie mylę masz się dobrze.
     Zdenerwowałam się, że tak długo czekali z powiadomieniem nas, ale starałam się ich zrozumieć. Byliśmy na urlopie w Rosji, a Lissa na pewno dokonała starań, żebyśmy mogli odpocząć spokojni. Uspokoiłam się na moment. Jednak chwile potem uświadomiłam sobie, że Dragomirówna o wszystkim wiedziała. Jako moja podopieczna, królowa oraz przyjaciółka miała obowiązek powiadomić mnie o tym, co się stało.
     Złość zdeterminowała mnie bardziej do działania.
     - Czuję się dobrze i jestem w pełni gotowa do działania.
     Kłamałam i, jak się zdaje, wszyscy to wyczuli. Jednak nie przejmowałam się tym. Skoro mówię, że dam rade to tak jest. Zignorowałam ból głowy i zawroty, które czasem miewam oraz piekielne rwanie w szyi, nawiedzające mnie średnio raz dziennie. Odsunęłam też od siebie myśl o Robercie. Starałam się skupić na pozytywach. Z każdym dniem czuję się coraz lepiej, więc niedługo wszystko powinno mnie opuścić. A wtedy będę całkowicie sprawna. Robert atakował mnie ostatnio... wczoraj. Hm, nie najlepiej. Ale mogło być gorzej.
     - Rose leci do Wielkiej Brytanii, ja do Kanady, tak?
     Hans odwrócił się w stronę Dymitr. Przez jeden moment wydawało mi się, że widzę w jego oczach odrobinę współczucia. Szybko jednak znikła, Hans jest w końcu na służbie.
     - Tak. Dokładnie.
     Podchwytując temat, wtrąciłam się do rozmowy.
     - Nie da się załatwić tego tak, abyśmy oboje jechali w jedno miejsce.
     Zdaje się, że mój głos brzmiał zbyt desperacko i smutno, bo strażnik westchnął i przejechał dłonią po powoli siwiejących włosach. Wydawał się zakłopotany sytuacją.
     - Nie. Oni... Rada, obydwie rady, uznały, że bezpieczniej będzie jeśli nie będziecie razem w oddziale. Wy, ani żadna inna dwójka złączonych dampirów. A ja zgadzam się z tym - wyznał niepewnie. - Kochacie się. Zrobilibyście dla siebie wszystko i jestem pewien, że na liście tych rzeczy jest także oddanie własnego życia. Chcemy tylko uniknąć niechcianych sytuacji, Nie możecie być razem w jednym miejscu podczas wypełniania tak ważnej misji. Moglibyście, nawet nieświadomie, instynktownie, rzucić się na ratunek drugiej połówki. - Carter starał się delikatnie dobierać słowa. - Lub zrobić inne rzeczy, których nie chcielibyśmy w żadnym wypadku widzieć. Zostaliście uznani oficjalnie za najlepszych strażników, przynajmniej dopóki nie znajdzie się drugi równie przełomowa dwójka. Nie podważam waszego autorytetu i zgadzam się, co do waszego tytułu. Jednak miłość podobno nie zna granic, a my, jako strażnicy, musimy mieć wyznaczone granice.
     - Doskonale to rozumiemy - powiedział Dymitr.
     Mówił prawdę. Kocham go i jestem pewna, że bez zastanowienia oddałabym za niego życie, jednak musimy przyznać rację strażnikom. Służba powinna być ważniejsza niż cokolwiek, czy ktokolwiek inny. Fakt, że zdołaliśmy przekonać arystokratyczną bandę to uznania prawa pozwalającego dwóm strażnikom na związek graniczy z cudem. Poza tym wciąż jesteśmy na okresie próbnym. Jeśli coś nawali lub będą protesty nici z trwałej zmiany w naszym świecie. Musieliśmy być silni, dawać przykład.
     - Ale dlaczego nie mogą się komunikować? - spytała odrobinę za histerycznie Lissa.
     Podwinęłam jedną nogę i oparłam na moment czoło na ręce. Sytuacja powoli mnie przerasta. Mam tylko osiemnaście lat. Moja historia wydaje się niemal nieprawdopodobna. Jest zbyt trudna, żeby zrozumieć ją nie biorąc w niej udziału. W dodatku teraz na rok mam stracić przyjaciółkę i miłość, i walczyć w tym czasie z nieśmiertelnymi bestiami? To za dużo... "Nie!", upomniałam się."Jestem Rose Hathaway, coś takiego nie może mnie załamać. Dawałam radę ze znacznie gorszymi rzeczami, więc dlaczego teraz mam się załamać? Nie poddam się!"
     - Z całym szacunkiem, Wasza Wysokość, ale kontakt, jakikolwiek, mógłby ich rozproszyć lub mogliby dostarczyć sobie informację, których druga grupa nie powinna znać. Powinienem wspomnieć, że dyskusję nas bardzo ograniczoną możliwością kontaktu jest w trakcie trwania, jednak na miejscy strażników nie robiłbym sobie nadziei - dodał szybko. - Przykro mi... Opuszczam akademię razem z wami jutro o dwunastej. W samolocie powiem czego się dowiedziałem przez te dwadzieścia cztery godziny. Do zobaczenia.
     Carter wstał, skinął nam głową, złożył zgrabny ukłon królowej i wyszedł.
     Milczeliśmy długi czas. Każdy pogrążony w swoich myślach. Lissa wstała nagle, ale zaraz potem usiadła z powrotem. Christian objął ją i szepnął coś do ucha. Odpowiedziała mu wyraźnie zirytowana. Nie mogłam patrzeć na to wszystko, co się działo, co denerwowało nawet Lissę, i siedzieć bezczynnie w stołówce.
     - Mam pomysł - powiedziałam, podnosząc powoli głowę.
     Zwróciłam tym na siebie uwagę całej trójki. Przyglądali mi się, a ja zauważyłam, że oni wydają się tak samo zmęczeni jak ja. Największy ból sprawiały mi oczy Dymitra. Ciemniejsze niż zwykle, z dziwnym, zrozpaczonym błyskiem, całkiem smutne. serce kuło go, tak jak mnie.
     - Słuchamy - ponaglił mnie Ozera.
     Przełknęłam ślinę i wyprostowałam się.
     - Skoro zostało nam jedynie trzy dni możemy poświęcić sobie więcej czasu. Podzielimy go jakoś, ale na razie został nam jeden dzień w akademii, a ja znam miejsce, gdzie możemy w spokoju obejrzeć film. We czwórkę. Sami.
     Usłyszałam pomruk, oznaczający prawdopodobnie zgodę. Znikła nieprzyjemna, napięta atmosfera.
     - A więc... Prowadź Hathaway - powiedział Christian.

sobota, 9 lipca 2016

Rozdział 56

     A jednak nie kochaliśmy się wieczorem. Było słodko i romantycznie, ale chyba obydwoje mieliśmy dość jak na jeden dzień. Poza tym nowe wiadomości niewyobrażalnie nas zmęczyły.
     Obudziłam się rano, skulona na łóżku. Zdziwiłam się i stwierdziłam, że Dymitr pewnie wstał wcześniej. Ale wcale tak nie było. Bielikow leżał skulony po przeciwnej stronie łóżka. "O co chodzi? Czyżbyśmy już przyzwyczajali się do spania oddzielnie?", zażartowałam, choć nie było w tym nic śmiesznego. objęłam Dymitra ramieniem i przytuliłam do siebie. Nie przewidziałam, że się obudzi. Spojrzał na mnie zdziwiony.
     - Wygląda na to, że mieliśmy kłótnie przedmałżeńską - wypaliłam.
     Dopiero po chwili doszedł do mnie sens słów. Szlag! Serio?! Musiałam powiedzieć akurat to? Co ja narobiłam?
     Za to Dymitr wyglądał, jakby wcale mu to nie przeszkadzało. Uśmiechnął się cwanie i przekręcił w moją stronę.
     - Przedmałżeńską?
     - Leżeliśmy po dwóch stronach łóżka, skuleni... Nie tak jak zawsze.
     Dymitr zmartwił się tym faktem. Na jego czole pojawiło się kilka zmarszczek, świadczących o tym, że myśli nad czymś intensywnie. Po chwili przestał i znów spojrzał na mnie.
     - Twierdzisz, że to była nasza pierwsza kłótnia przedmałżeńska...
     Speszyłam się lekko. Przedmałżeńska... Tyle, że ja wcale nie chciałam wychodzić za mąż. Kocham Dymitra, ale mam osiemnaście lat! To zdecydowanie za wcześnie jak na ślub, nawet jeśli dampiry szybciej dojrzewają. Dymitr wie, co sądzę o małżeństwie. A ja powinnam wiedzieć o tym najlepiej. W takim razie dlaczego wypaliłam słowo "przedmałżeńska"?!
     - A więc jednak kochasz mnie i chcesz zostać moją żoną.
     - Posłuchaj, Towarzyszu - zaczęłam. - Dobrze wiesz jak bardzo cię kocham, ale jestem za młoda na żonę. Mam dopiero osiemnaście lat.
     - Już nie długo masz dziewiętnaste urodziny - zauważył.
     Straciłam ochotę na przekomarzanki...
     - Których nie spędzimy razem - przekręciłam się na plecy z ociężałym westchnieniem. - Twoich też nie.
     Planowaliśmy być razem, wziąć wolne, odpocząć. I co? Będziemy na dwóch zupełnie innych kontynentach: ja w Europie, on w Ameryce. W dodatku ten idiotyczny zakaz kontaktowania się ze sobą... Po co to?
     Dymitr położył dłoń na moim policzku i przekręcił moją twarz w swoją stronę.
     - Nie martw się.
     Jego głos był delikatny. Owinął mnie jak miękki, aksamitny koc w zimowy wieczór. Taki, którego nie chce się zdejmować. Pieścił mnie i sprawiał, że zapragnęłam słyszeć go cały czas. Ale nawet ten słodki ton i uroczy akcent nie uspokoiły mnie.
     - Nie mogę, Dymitr - jęknęłam. - Rok. Mam spędzić rok na innym kontynencie bez możliwości choćby zadzwonienia! To nie jest sprawiedliwe. Niedawno wywalczyliśmy legalne związki między dampirami. Oni... zgodzili się na to! A teraz chcą to rozbić?! To ich plan?! nie mam nic przeciwko misji. Wręcz chce na nią jechać. Nawet gdybym nie została wybrana zgłosiłabym się na ochotniczkę. Ale dlaczego nie mogę jechać w to samo miejsce, co ty?
     Dymitr podniósł się i pomógł mi usiąść.
     - Rose, doskonale wiesz dlaczego - miał racje. Wiedziałam, ale nie chciałam mówić tego głośno. - Trwa okres próbny dla nowej ustawy. Jeżeli teraz się sprzeciwimy, zrobią to inne pary, a wtedy rada - bez względu na królową - zlikwiduje prawo. Nie możemy na to pozwolić, Rose. Musimy cicho znieść cierpienie i mieć nadzieje, że inne dampiry zrobią to samo. Bo jeśli teraz okazalibyśmy oznaki buntu wobec morojów, zniszczylibyśmy naszą przyszłość. A niczego nie pragnę tak bardzo, jak być z tobą do końca...
     Miałam się odezwać, ale zauważyłam na ścianie plakaty jakichś filmów o dzikim zachodzie - to zmieniło mój tok myślenia.
     - Kowboje w twoich powieścidłach też tak mówią? - spytałam z uśmiechem, wskazując głową na plakaty.
     Dymitr zerknął na nie i zachichotał.
     - Szczerze wątpię - kontynuowałam, chichocząc. - Pewnie są zbyt napaleni na sprawiedliwość, żeby zajmować się kobietami. Tylko jeden z nich, a raczej szeryf - Dymitr Bielikow, lubi być inny i mieć u boku dziewczynę.
     W pokoju rozległ się głośmy śmiech Rosjanina. Miękki, ciepły, słodki śmiech.
     - Właściwie to masz trochę racji. Kowboje skupiają się głównie na wymierzaniu sprawiedliwości i własnoręcznym wydawaniu wyroków, ale nie całkiem zapominają o kobietach - zastanowił się nad czymś. - Ale...Jestem inny?
     Przytaknęłam radośnie, ale na twarzy Dymitra nie zobaczyłam rozbawienia. szybko więc pospieszyłam z wyjaśnieniami.
     - Jesteś przystojny i seksowny, a przy tym w żaden sposób nie przypominasz dupka, to rzadkość. Do tego jesteś wymagający, sprawiedliwy, rozważny, mądry, zabawny... Wiesz jaka to egzotyka! Najbardziej niespotykane połączenie na świecie. Mało zostało na Ziemi takich dżentelmenów jak ty, więc nic dziwnego, że dziewczyny się o takich biją. Całe szczęście ja już nie muszę. Zdobyłam co chciałam. Chociaż... Gdybym nawet musiała walczyć nie byłby to dla mnie problem.
     Po raz kolejny usłyszałam śmiech Dymitra.
     - Znowu próbujesz mi wmówić, że uczennice na mnie patrzą?
     Westchnęłam. Kurde.
     Pochyliłam się nad nim lekko, będąc na czworakach.
     - Błąd, Towarzyszu - szepnęłam mu do ucha. - Po pierwsze: nie wmówić, a uświadomić. Po drugie: nie cieszy mnie to, ale ich wzrok nie jest niestety zwykły - przesunęłam dłonią po jego szyj. - Po trzecie zaraz, jeśli się pośpieszymy, udowodnię ci, że mam rację, a zaraz po tym będę mogła uświadomić im, kto tu tak na prawdę ma największe szczęście i przyjemność na ciebie patrzeć.
     - Rose...
     Nie jestem pewna czy powiedział moje imię dlatego, że czuł mój oddech na szyi, czy dlatego, że m obawy, codo mojego planu, ale na wszelki wypadek postanowiłam mu to wyjaśnić.
     Odsunęłam się od niego i usiadłam na swoim miejscu.
     - Spokojnie. Bez pocałunku, ani niczego, co mogłoby popsuć ci wizerunek nieustraszonego strażnika - obiecałam. - Po prostu pokażemy im, że to ja wygrałam w tej walce.
     Dymitr kiwnął głową z lekkim uśmiechem.
     - W porządku - zgodził się. - Ale najpierw opatrzę ci szyję.
     Dotknęłam ręką szyi. No tak miał to zrobić wczoraj, ale najpierw to moje niesłuszne obawy stanowił problem, a później do pokoju wpadł Stan. Nie zwracałam szczególnej uwagi mojej szyi, zajęta rozpaczaniem nad przyszłą roczną rozłąką. Teraz szyja bolała mnie, a rany wyglądały pewnie nieciekawie.
     Bielikow poszedł po apteczkę. Wrócił kilka sekund później. Położyłam się na plecach. Przyglądał mi się chwilę, a potem usiadł na mnie okrakiem. Odgarnął mi delikatnie włosy, aby nie utrudniały mi pracy. Powinien puścić je i zając się inną częścią mojego ciała, ale zamiast tego wziął gruby kosmyk i przeplatał go sobie między palcami. Chyba nieświadomie pochylił się, żeby mieć lepszy dostęp do moich włosów. Odsunął się po chwili i otrząsnął. Uśmiech cisnął mi się na twarz. Jednak Dymitr nie mógł go zauważyć, bo skupił wzrok na buteleczce i gazie, które wyciągnął z apteczki, chyba speszony lekko. Położyłam dłonie nad jego kolanami, i wtedy zaskoczony zerknął na mnie. Nachylił się nade mną i przemył moją szyję. Piekło, ale starałam się nie okazać bólu. Dymitrowi jednak to nie umknęło. Schylił się jeszcze bardziej i dmuchał delikatnie na moją szyję.
     Poczułam się jak dziecko, którym nigdy nie byłam. Dziecko, które ma matkę. Dziecko, które ktoś kocha. Wiele w życiu wycierpiałam, a brak troskliwej matki jest jedną z największych ran, jakie mi zadano. To boli - patrzeć na inne szczęśliwe dzieciaki, które jadą na święta do rodzinnego domu. Na dobrą sprawę ja nie miałam nawet domu. Wychowywałam się w akademii, wychowywała mnie akademia. Nie miałam rodziny, z którą mogłabym spędzić święta lub po prostu się zobaczyć. To rodzina Lissy i ona sama mnie przygarnęli. Nigdy nie zdołam spłacić im dług wdzięczności, (choć mam wrażenie, że rodzice Lissy i Andre dziękują mi za opiekę nad ich kochaną blondynką i to w pewnym sensie jest już duża spłata). Nigdy też nie zdołam cofnąć czasu i mieć szczęśliwego dzieciństwa...
     Nie wiem, kiedy to zrobiłam. Zorientowałam się, że objęłam Dymitra, dopiero kiedy wyraźnie poczułam jego zapach. Było mi głupio, że boli mnie moje dzieciństwo i brak matki. Nie. Było mi głupio, że przypomniałam sobie to właśnie teraz. Dymitr szeptał mi coś do ucha, po rosyjsku i gładził ręką moje włosy. Jeszcze ostatni raz wciągnęłam jego zapach i przesunęłam dłonią po jego karku, i pozwoliłam mu się odsunąć.
     - Przepraszam - mruknęłam. - Możemy już wracać do mojej szyi.
     Poczułam przez chwile na czole ciepłe, miękkie usta Rosjanina. Uspokoiły mnie i Dymitr mógł założyć mi świeży opatrunek. Jego mama pokazywała mu przed naszym wyjazdem tysiące razy jak ma to robić, aż wreszcie Dymitr nauczył się tego (nawet jej zdaniem) bezbłędnie. Nim się zorientowałam, Bielikow skończył zabieg. Odniósł apteczkę do łazienki. Potem usiadł koło mnie i złapał moją dłoń. Podniosłam się powoli i siadłam koło niego. Nie płakałam, ale miałam nieprzepartą ochotę.. pragnienie ciepła. Schowałam więc twarz na piersi Dymitra i owinęłam wokół niego swoje ramiona. Dymitr nie pytał "Jak z tobą?", "Co się stało?" albo "Wszystko gra?". Wiedział jak bardzo nie znoszę takich ckliwych pytań. Według mnie są ostrzeżeniem "oni widzą twój ból, twoją słabość", a w mojej pracy nie mogę sobie na to pozwolić. Oczywiście pozwalam na takie pytania Lissie i Dymitrowi, ale oni nie nadużywają zezwolenia. Bielikow teraz nie mówił właściwie nic. Oparł po prostu policzek na czubku mojej głowy i przytulił mnie. I dokładnie tyle teraz potrzebowałam. Ale nie chciałam zabierać nam czasu.
     Podniosłam powoli głowę i pocałowałam Dymitra.
     - Dziękuje - szepnęłam. - Chodźmy już, bo niedługo zaczną się lekcje i nie będę miała okazji, żeby udowodnić ci moją rację.
     - Dobrze, chodźmy.
     Ton Dymitra dawał dużo do myślenia, ale nie tego teraz potrzebowałam, on też nie. Uśmiechnęłam się w nadziei, że to przełamie niewidzialną barierę. I miałam rację. Wyszliśmy z pokoju po kilkunastu minutach; ubrani, umyci i gotowi zmierzyć się ze wszystkim, ale szczęśliwi z... właściwie to nie mam pojęcia.
     Nie myliłam się. Dwie grupki dziewczyn, które zobaczyły Dymitra na placu akademii, cichaczem rzucały komentarze na jego temat. Nie trzymała Bielikowa za rękę, nie obejmowaliśmy się, nawet nie uśmiechaliśmy się do siebie, a mimo to czułam na sobie niezbyt przyjemne spojrzenia dziewczyn. I pomyśleć, że są ode mnie rok lub dwa lata młodsze... Ja i Dymitr rozłączyliśmy się nagle. Taki był zamiar. Powiedziałam o tym wcześniej Rosjaninowi. Miałam plan jak udowodnić mu rzeczywistość, to była jego część.
     - Będziesz tu cały czas? - spytałam.
     - Tak - odparł. - Jeden ze strażników poprosił mnie o pomoc.
     Kiwnęłam głową. To wszystko także było zaplanowane. Dziewczyny musiały to usłyszeć i zapewne usłyszały. Widziałam, że Bielikow nie jest zbyt zadowolony z pomysłu, ale nie sprzeciwiał się. Byłam mu za to bardzo wdzięczna.
    Odeszłam. Ruszyłam w stronę "pokoju zabaw". Rozbawiała mnie ta nazwa. Ochrzciłam tak ten pokój, bo bawiliśmy się tam jak małe dzieci. Ale teraz, kiedy tam poszłam było pusto. Znowu. Wczoraj też długo siedziałam sama. No cóż, tak czy siak, muszę się czymś zająć. Zrobiłam sobie herbatę i poszłam do sali kinowej. Włączyłam tylko telewizor i wybrałam pierwszy lepszy serial. Nic specjalnego, kryminalny, morderstwo biznesmena, trochę krwawych scen. Myślę, że biorąc pod uwagę nasze życie, większość tego typu filmów nie zrobi na nas wrażenia. W kieszeni dżinsów poczułam wibracje - telefon. Dostałam wiadomość od Hansa: "Śniadanie i rozmowa przełożone na drugą godzinę lekcyjną". Bardzo dobrze. To mi bardzo pomoże. Spojrzałam na zegarek. Już czas.
     Zadowolona wyłączyłam telewizor i wyszłam. Skierowałam się prosto na plac szkoły. Lekcje zaczną się dopiero za dziesięć minut, więc wszyscy są jeszcze na dworze, bo mimo lekkie śniegu jest ciepło, a słońce jeszcze nie zaszło. Widziałam Dymitra, chodzącego jakby na prawdę miał dyżur, i grupki dziewczyn, obserwujących go kątek oka.. Zauważyłam, że dołączyło do nich jeszcze kilka nowicjuszek. "No, no Bielikow", pomyślałam, "Zyskujesz coraz więcej wielbicielek. A teraz pokażmy im, kto tak na prawdę cie ma".
     Podeszłam do Dymitra. Wyraźnie odetchnął na mój widok. Jego oczy prawie mówiły "już myślałem, że nie przyjdziesz". Ale ja przyszłam i teraz moja kolej. Radośnie stanęłam na przeciwko Rosjanina.
     - Idziemy potrenować, Towarzyszu?
     Dymitr nie wiedział co powiedzieć. Nie znał tej części planu. To miała być niespodzianka. I była. Jego zaskoczenie było dość wyraźne. Przynajmniej dla mnie.Uczniowie pewnie nie widzieli niczego szczególnego w wyrazie jego twarzy.
     - No chodź - nalegałam. - Będzie tak jak rok temu... Nauczysz mnie czegoś nowego... Na przykład jakiegoś chwytu?
     Mężczyzna wiedział jakiej odpowiedzi oczekiwałam i zaufał mi. Jednak nie zrobił tego tylko ze względu na mnie. "...jak rok temu". Te słowa znacznie na niego wpłynęły. Widziałam błysk w jego oczach - wróciły do niego wszystkie wspomnienia.
     - Sala jest wola przez najbliższą godzinę, a ja dostałam przed chwilą informację, że mamy się zgłosić na śniadanie dopiero na drugiej lekcji.
     - W porządku. Dobrze - zgodził się. - Chodźmy.
     Ruszyliśmy, upewniając się dyskretnie, że dziewczyny słyszały naszą rozmowę. po drodze musieliśmy wręcz minąć dziewczyny; ustawiły się idealnie po drodze do sali gimnastycznej. Widziałam ich ciekawskie, wcale nie ukrywane, spojrzenia, dopóki nie zniknęliśmy w sali.
     Usiadłam na materacu. Klepnęłam w miejsce obok siebie i zaczekałam aż Dymitr przysiądzie. Potem patrzyłam na niego z wyczekiwaniem.
     - No i? - zachęciłam go. - Co usłyszałeś?
     Zadaniem Dymitra było bardzo dyskretne podsłuchiwanie, co mówią o nim uczniowie, zwłaszcza nowicjuszki. Wiem, że czuł się nieswojo umyślnie słuchając rozmów innych, ale to było konieczne, by udowodnić mu, że mam racje. A raczej po to by pokazać mu co sądzą o nim inni.
     - To było dziwne - zaczął, patrząc przed siebie.
-----------------------------------------------------------------------------------------------------
     Kasiu ;) u jest rozdział. Wiem, że krótszy niż zwykle i mało interesujący, ale jest. I nie wiem jak z najbliższym rozdziałem, bo jestem na Mazurach ;) Zobaczę. Jeśli uda mi się coś napisać to wrzucę to ;)
         Miłej      nocy    wszystkim   i    udanych   wakacji    :*