piątek, 28 sierpnia 2015

*1000*

DZIĘKUJĘ

     1000 wyświetleń w zaledwie miesiąc. Dziękuje za to, że czytacie i komentujecie mój blog.
Mańka.
 
<3

wtorek, 25 sierpnia 2015

Rozdział 8

Rozdział 8

Hej dziś przychodzę nowym rozdzialikiem. Cieszycie się?
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

     Złożenie raportu trwało znaczniej dłużej niż przypuszczałam, bo strażnicy mieli jakieś kłopoty w bazie danych. Niecierpliwiłam się coraz bardziej, a kiedy skończyłam dosłownie wybiegłam na dwór. Zobaczyłam Lissę. Szła w moją stronę w otoczeniu dampirów. Pędem rzuciłam się na nią i mocno przytuliłam. Odsunęłyśmy się po chwili, uświadamiając sobie, że królowej tak nie wypada. Przyjaciółka pierwsza się odezwała.
     - Cieszę się razem z tobą - zaczęła promiennie. - Dokąd idziesz? - zapytała, ale nie dała mi szansy na odpowiedź. - Głupie pytanie. Przecież wiem, że do Dymitra.
     - Tak. - przyznałam. - A ty gdzie się wybierasz?
     - Tam gdzie ty.
     - W takim razie chodźmy.
     Szłyśmy razem w stronę szpitala, w między czasie opowiadałam Lissie o przebiegu misji ratunkowej. Na jej twarzy malowały się różne uczucia. Kiedy mówiłam o moich uczuciach, gdy ujrzałam Dymitra, uśmiech nie schodził jej z twarzy. Ale gdy powiedziałam w jakim stanie go odnaleźliśmy była lekko przestraszona i zamyślona. Zerknęłam na nią z ukosa i już wiedziałam co chce zrobić. Zamierzała go uzdrowić. Z jednej strony chciałam by to zrobiła. Serce mi się krajało, gdy patrzyłam na Dymitra. Ale z drugiej strony wolałabym, żeby jednak tego nie robiła. Odkąd nie ma już naszej więzi, a ja nie mogę przejmować od niej mroku, Lissa zażywa leki. Kiedy znów zacznie często używać magii, jej leczenie pójdzie na marne. W końcu uznałam, że nie będę się do tego wtrącała. To będzie decyzja Dymitra.
     Nim się obejrzałam byłyśmy już przy sali. Weszłam pierwsza, Lissa za mną. Dymitr wyglądał już znacznie lepiej. Opatrzono mu wszystkie rany, a lewą rękę miał w gipsie. Umył się, przebrał i związał włosy. Podłączono mu kroplówkę i kilka innych rzeczy. Nie wiedziałam do czego służą.
     Popatrzyła na mnie.
     - Roza.
     Nie musiał mówić nic więcej. W jego głosie była jakaś niezwykle przyjemna i ciepła nutka.
     Podeszłam do niego, usiadłam na krześle obok łóżka i złapałam go za rękę. Dymitr uścisnął moją dłoń i uśmiechnął się.
     - Jak się czujesz? zapytałam troskliwie.
     - Nie jest źle. Trochę boli mnie głowa i mam złamaną rękę, ale nic poważniejszego oprócz tego. - Odetchnęłam z ulgą. - Czeka mnie jeszcze jedno badanie i będę mógł wrócić do domu.
     - Może nie będziesz musiał przechodzić tego badania. - odezwała się nagle Lissa.
     Stanęła za mną. Wiedziałam, że to powie. Obje czekałyśmy na reakcję Dymitra.
     - Lisso, nie możesz nadużywać swojej mocy. To nic poważnego. Niedługo wyzdrowieję. - zapewniał.
     Dyskutowali jeszcze chwilę, aż w końcu moja przyjaciółka się poddała.
     - Dymitr, będziesz musiał założyć raport. - oznajmiła królowa. - Hans prosi, żebyś zrobił to niedługo po tym jak wyjdziesz ze szpitala.
     Bielikow skinął tylko głową.
     - Mam jeszcze kilka spraw do załatwienia. Zobaczymy się później. - powiedziała Lissa i wyszła z sali.
     - Na pewno jesteś głodny. Pójdę do pielęgniarki i przyniosę ci obiad. - zaproponowałam Dymitrowi.
     Nie czekając na odpowiedź poszłam po jedzenie. Miła, starsza morojka dała mi talerz z jajecznicą i boczkiem. Uśmiechnęłam się grzecznie i wróciłam do sali. Dymitr siedział na łóżku i patrzył na coś za oknem. Podałam mu obiad i stanęłam obok. Pytania kłębiły mi się w głowie, ale uznałam, że i tak się niczego nie dowiem. Lecz jedna rzecz szczególnie mnie interesowała.
     - Co się stało z Taszą i James'em?
     Starałam się mówić łagodnie.
     Twarz Dymitra stężała. Znów wbił wzrok w okno.
     - Nie wiem, Rose. - powiedział w końcu. - Nie mam pojęcia co się z nimi stało.
     Zamarłam na chwilę. Pytania same cisnęły mi się na język.
     - Co się tam wydarzyło?
     Nie liczyłam na odpowiedź, bo Dymitr opowiada o takich rzeczach wtedy, gdy musi lub czasem (bardzo rzadko) zwierza się mi. A mimo to ją usłyszałam.
     - Tasza mówiła, że koniecznie musimy zobaczyć jakieś jezioro w górach. - zaczął spokojnie. Oddał mi pusty talerz i przeczesał ręką włosy. - Uparła się, żeby iść tam nocą. Ja i James jednomyślnie stwierdziliśmy, że to zbyt niebezpieczne. W prawdzie nie ma tam strzyg - a przynajmniej jeszcze niedawno tak myśleliśmy - ale to wciąż nie był dobry pomysł. Po długich namowach Tasza przekonała James'a, ale ja zostałem nieugięty. Powiedziała, że przekona mnie w inny sposób. Zadzwoniła po swojego znajomego, a ten zapewnił mnie, że bardzo często chodzi nocą po górach i jeszcze nigdy nie spotkał strzyg. Wtedy jego słowa wydały mi się niezwykle przekonujące i ja także się zgodziłem.
     Słuchałam go i coś w jego wypowiedzi przykuło moją uwagę. "Wtedy jego słowa wydały mi się niezwykle przekonujące". Nagle mnie olśniło.
     - Czar wpływu -mruknęłam do siebie, ale Dymitr usłyszał.
     - Tak, to jest jedyne sensowne wytłumaczenie.
     - Czy widziałeś jak wyglądał ten mężczyzna?
     - Tak. Tylko nie wiem czy ta informacja będzie przydatna.
     - Dlaczego tak uważasz? - zaciekawiłam się.
     - Jeśli ten ktoś bez problemu użył na mnie wpływu musiał posługiwać się znacznie większą mocą. Zwykły moroj nie dałby rady przekonać kogoś tak skutecznie i szybko, jak zrobił to tamten mężczyzna. - zauważył Dymitr. - Jeżeli władał Mocą Ducha mógł też sprawić byśmy postrzegali go jako kogoś innego.
     Miał rację. Tej samej sztuczki użyliśmy ja, Lissa i Eddie, żeby wydostać Wiktora z więzienia Tarasow. Czar sprawił, że wyglądaliśmy jak ktoś inny, nikt nas nie rozpoznał.
     Nie martw się tym teraz. - powiedziałam, kiedy zobaczyłam zamyśloną minę ukochanego. - Najpierw musisz odpocząć.
     Chwile później, tak jak oznajmił wcześniej Dymitr, przyszedł lekarz i zrobił kilka ostatnich badań. Zapewnił nas, że wszystko jest dobrze i za dwa tygodnie Bielikow będzie mógł powoli wracać do służby. Ustaliliśmy termin następnej wizyty, podczas której zdejmą Dymitrowi gips i pożegnaliśmy się. Zabrałam torbę i ruszyliśmy w stronę domu.
     - Idźmy do bazy strażników - zaproponował Dymitr. - Złożę raport i wrócimy.
     - Na pewno chcesz iść teraz? - spytałam.
     - Chcę mieć to jak najszybciej z głowy.
     Kiwnęłam głową i poszliśmy do budynku straży. Hans siedział przy biurku z głową pochyloną nad jakimiś papierami. Ożywił się na nasz widok.
     - Bielikow - wykrzyknął. - Szybko przyszedłeś. Jak ręka?
     - Nie najgorzej. Chcę złożyć raport.
     Szybko przeszliśmy do rzecz. Dymitr opowiadał to, co mówił mi w szpitalu. Potem dodał jak go złapali.
     - Było ich stanowczo za dużo. - powiedział. - Co najmniej dziesięć. Sześć zaatakowało mnie, a reszta James'a. Walczyłem, ale nie miałem zbyt dużych szans. Poczułem tylko mocne uderzenie w tył głowy i ogarnęła mnie ciemność. Nie wiem co się stało z Taszą i jej drugim strażnikiem. W jaskini był tylko Robert Doru, a potem dołączyła do niego jakaś kobieta. Nie rozpoznałem jej. Potem głodzili mnie i torturowali. - głos mu zadrżał, a mnie przeszedł lodowaty dreszcz. - Czasem patrzyli mi prosto w oczy i śmiali się.
     Przypomniały mi się moje sny. Były wywołane magią Ducha przez Roberta.
     - Widziałaś to Rose? - zapytał Hans. Jako jeden z niewielu wiedział o moich nocnych koszmarach.
     - Tak. - przyznałam niechętnie.
     - O co chodzi? - spytał zdezorientowany Bielikow.
     - Opowiem ci później.
     Nie naciskał. Niedługo potem wróciliśmy do domu. Dymitr był bardzo zmęczony, więc pierwszy wziął prysznic, położył się na łóżku i zasnął. Ja zjadłam kolacje, wykąpałam się  i poszłam do sypialni. Dymitr spał głęboko. Nachyliłam się i delikatnie pocałowałam go w policzek. Potem położyłam się tuż obok niego i zasnęłam.

--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Rozdziały będą się pojawiały raz lub dwa razy w tygodniu. ;)
Dziękuję wam za przemiłe komentarze. <3
/Hathaway-Bielikov

piątek, 21 sierpnia 2015

Rozdział 7

Rozdział 7

--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
 
      Do jaskini wpadli jak burza strażnicy, wszystkie oddziały z Hasem na czele. Najwyraźniej pokonali już tamte strzygi. Poczułam wielką ulgę, kiedy ich zobaczyłam. Kilku podbiegło do mnie, a kilku do Dymitra. Bestie natychmiast puściły nas, próbując się bronić. Nie miały jednak szans, gdyż strażników było 2 razy więcej, więc już po kilku chwilach ciała pierwszych ofiar opadały bezwiednie na ziemię. Spojrzałam w lewo, na Dymitra. Błyskawicznie do niego podbiegłam.
      Wiedziałam, że jest cały obolały i w opłakanym stanie. Miał także wiele ran i zadrapań, niektóre z nich były głębokie, a inne niegroźne. Upadłam ciężko na kolana (ale nie czułam bólu) i przytuliłam go czule. Objął mnę. Poczułam jego dłonie na moich plecach, jego oddech tuż przy moim uchu, jego zapach tak intensywny - mieszanka potu i wody po goleniu, której woń nie mam pojęcia jak wciąż była intensywna.
      Nie widziałam tego, ale wiedziałam że ten drobny gest sprawił mu ból. Czułam, że się skrzywił, więc odsunęłam się pośpiesznie, lecz delikatnie. Podniosłam powoli rękę, musnęłam jego aksamitne włosy i położyłam swoją dłoń na jego policzku. Uśmiechnął się.
     Nigdy nie myślałam, że ten zdyscyplinowany i stanowczy strażnik Bielikow, który uczył mnie jak bronić morojów będzie kiedyś uśmiechał się na mój widok na polu bitwy. Zaśmiałam się na tę myśl. Lecz jeszcze bardzie zdziwiłam się, gdy zorientowałam się co chce zrobić.
     Dymitr przysunął się do mnie, tak, że stykaliśmy się czołami. Wciąż trzymałam rękę na jego policzku. Jego oczy powiedziały co chce zrobić, zresztą nie tylko one. Wszystko na to wskazywało. Chciał mnie pocałować. Możecie mi wierzyć, że niemiałabym nic przeciwko, gdyby nie kroki za moimi plecami. Dymitr znów stał się czujny i patrzył na coś za mną. Nie miałam wątpliwości, że to była strzyga. Nie czekając na nic odwróciłam się chwytając srebrny kołek i stając tak by zasłonić Bielikowa. Rzuciłam się do walki. Spróbowałam kopnąć przeciwnika w brzuch, lecz skutecznie zablokował mój cios. Teraz to on zaatakował. Uderzył mnie w ramię. Teraz wprawdzie nie czułam bólu, ale na pewno da o sobie znać później. Poza tym trafił w ranę, która i bez tego mocno krwawiła. Zamierzałam uderzyć go w udo. Złapał moją nogę tym samym odsłaniając serce. Z szybkością na którą nie był gotowy wpiłam w nie sztylet.
     Zauważyłam, że strażnicy zabili już wszystkie bestie. Mój wzrok padł teraz na Roberta. Wychodził właśnie z jaskini z dwoma dampirami skuty kajdankami. Zagotowałam się na jego widok. Na szczęście Dymitr szybko zareagował. Złapał mnie za rękę. Spojrzałam na niego z ulgą. Jednak udało mi się go uratować. No, może nie samej, ale ważne, że teraz już nic mu nie grozi.
     - Hans! - zawołałam. Odwrócił się natychmiast. - Potrzebujemy noszy.
     - Ah, tak. Dla Bielikowa... - krzyknął coś do dwóch strażników i zwrócił się do mnie idąc w naszą stronę. - Załatwione - skinęłam krótko głową.
     - Rose, ale ja dam radę iść - wtrącił Dymitr.
     - Nie, nie dasz rady. A nawet gdyby tak było to wolę nie ryzykować. Nie jesteś w najlepszym stanie - Chciał się sprzeciwić, więc go wyprzedziłam. Obrzuciłam go surowym wzrokiem. - Jeśli będziesz stawiał opór wyniosę cię stąd na własnych rękach.
     - Ha, ha, ha - Hans się roześmiał - Lepiej z nią nie dyskutuj Bielikow. Próbowałem i nic z tego.
     Przyznałam mu w myślach rację. Obydwoje dobrze wiedzieli, że i tak wygram.
     Dymitr zrobił minę obrażonego dziecka, ale nie protestował gdy chłopaki wynosili go do samolotu. W środku maszyny zajęłam się opatrywaniem mniejszych ran Dymitra. Nie byłam lekarzem, więc groźniejsze zostawiłam medykom. Hans zajął się także moim przedramieniem.
     W końcu usiadłam obok Dymitra zadowolona z wyniku końcowego mojej pracy.
     - Rose - spojrzał mi w oczy i ujął moją dłoń w swoje ręce. - Dziękuje. Uratowałaś mnie.
     - Dymitr, nawet nie wiesz jak się martwiłam. Już nigdy, nigdzie nie wyjeżdżasz beze mnie. - powiedziałam stanowczo.
     - Oczywiście - uśmiechnął się.
     - Idź spać. Jesteś zmęczony i ranny. Musisz odpocząć.
     Ku memu zdziwieniu zgodził się i po chwili zasnął. Stwierdziłam, że mogę go na chwilę zostawić samego, więc poszłam się przebrać. Miałam lekkie kłopoty z dostaniem się do torby, która wcześniej przygotowałam, ale ostatecznie udało się. Chyba nikt nie miał ochoty na konfrontację ze wściekłą Hathaway. Zmieniłam ubrania i wróciłam na miejsce. Stanęłam jak wryta. Dymitr trząsł się niespokojnie i mruczał cos pod nosem. Próbowałam go obudzić, ale nie mogłam, więc zawołałam Eddie'ego.
     - Cholera - zaklął, kiedy zobaczył o co chodzi. - Pewnie śnią mu się wydarzenia z jaskini.
     - Dymitr! Słyszysz mnie! Dymitr! - panikowałam.
     - Rose. Tak mu nie pomożesz. Mów spokojnie.
     Wzięłam głęboki oddech i zastosowałam się do poleceń przyjaciela. Położyłam rękę na ramieniu Dymitra. Nie wiem ile razy powtórzyłam jeszcze jego imię (tym razem mówiłam łagodnie), ale w końcu podziało. Zamrugał niespokojnie i spojrzał na nas.
     - Nie strasz mnie więcej - wysapałam i przytuliłam go. Przypomniałam sobie jednak, że ciągle jest obolały więc odsunęłam się po chwili. Spojrzałam mu prosto w oczy.
     - To ja już pójdę. - słyszałam czyjś głos. Dopiero teraz uświadomiłam sobie, że to Eddie. - Gdyby coś się działo to wołajcie mnie.
     - Dziękuje. - uściskałam przyjaciela, a on tylko skinął krótko głową i odszedł.
     - Dymitr - zaczęłam niepewnie po chwili ciszy. - Co ci się śniło?
     - Możemy porozmawiać o tym potem?
     Niechętnie skinęłam głową. Chciałam wiedzieć, ale nie zamierzałam go zmuszać. Nie nalegałam więcej. Ku memu zdziwieniu zobaczyłam, że Dymitr drży z zimna. Ja miałam na sobie kurtkę, a on tylko bluzkę z długim rękawem. Przypomniałam sobie o torbie, którą ze sobą wzięłam. Sięgnęłam po nią i wyjęłam z niej kurtkę Dymitra. Zerknęłam na niego i szczerze ubawiła mnie jego reakcja. Wiedziałam, że wolał swój płaszcz, ale w tej chwili bardziej potrzebował ciepła. Zachichotałam cicho i pomogłam mu ją złożyć.
     - Masz. Musisz coś zjeść i się napić - powiedziałam podając mu kanapki i termos z herbatą.
     - Dziękuję Roza.
     Reszta lotu przebiegła spokojnie. Hans zadzwonił po lekarzy i czekali już na Dymitra. Chciałam z nim iść, ale musiałam złożyć raport. Oddałam torbę z rzeczami Dymitra jednej z pielęgniarek i podeszłam do niego.
     - Przyjdę do ciebie najszybciej jak się da. - obiecałam, dałam mu buziaka w policzek i odeszłam w swoją stronę.
 
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
I jak?

/Hathaway-Bielikov

niedziela, 16 sierpnia 2015

Rozdział 6

Rozdział 6

Hej, dzisiaj nowy rozdzialik.
 
Postanowiłam sobie zrobić powtórkę Akademii Wampirów. Połowa za mną!
 
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
 
     Sztylet upadł na ziemie. Po jaskini rozległ się głośny stukot srebra uderzającego o skały. Otrzeźwiałam. Doru użył na mnie wpływu. A ja o mały włos się nie zabiłam. Cholera, za łatwo dałam się zmanipulować. Rozejrzałam się w poszukiwaniu czegoś co mogło by wypchnąć sztylet z mojego uścisku. Obok siedział i wpatrywał się we mnie Dymitr. To on wykopał ostrze.
     - Ty - syknął Robert zbliżając się do Dymitra. - Zniszczę cię.
     Rzucił się w naszą stronę, ale chyba zapomniał z kim ma do czynienia. Byłam szybsza. Znacznie szybsza. Przewaliłam go na ziemie. Unieruchomiłam co nie było zbyt trudne i złapałam za gardło. On tylko zaśmiał się i krzyknął.
     - Atak!!
     Z tunelu wyłoniły się strzygi. Mogłam przewidzieć, że nie będzie działał sam. Może i jest idiotą, ale nie jest na tyle głupi, żeby walczyć sam na sam z wyszkoloną strażniczką.
     Już po chwili 5 bestii było przy mnie, 3 przy Dymitrze, a reszta czekała obok Roberta. Szlag! Jak mam walczyć ze swoimi napastnikami, bronić ukochanego i jeszcze likwidować kolejnych. O dziwo nie atakowali. Po prostu mnie obezwładnili. Walczyłam, ale nie miałam szans. Jeden z nich złapał mnie za ranne przedramię i mocno ścisną. Krzyknęłam z bólu. Siłą mnie przekręcili. Szarpałam się, ale to tylko pogarszało sprawę. Dwie strzygi trzymały pół przytomnego Dymitra, który podobnie jak ja próbował się uwolnić. Gdyby nie był ranny, słaby i zmęczony z pewnością by mu się to udało, ale w tym stanie nie miał szans. Ostatnie z trzech bestii nachylała się nad jego szyją. Chciała go zabić, a ja miałam ochotę pozabijać wszystkie strzygi na tym świecie. Gniew we mnie narastał. Kiedy kły dotknęły skóry Dymitra nie wytrzymałam.
     Zebrałam całą swoją siłę i nie mam pojęcia jakim cudem, wyrwałam się z uścisku ich silnych dłoni. Zaskoczyłam ich. Nie sądzili, że taka drobna osoba ich pokona. Szok spowodował, że  zastygli na chwilę. To mi starczyło.
     Z prędkością światła podbiegłam do Dymitra. Kopnęłam strzygę, która się nad nim nachylała w brzuch. Skuliła się z bólu. Wymierzyłam jej porządny cios w szczękę. Dzięki temu się wyprostowała i stworzyła mi idealny moment do zakołkowania. Skorzystałam z niego. Wyciągnęłam sztylet i zatopiłam w sercu napastnika. Wiedziałam, że już nie żyje a mimo to nadal na niego nacierałam. Ślepa furia przejęła nade mną kontrolę. Uderzałam na oślep. Chciałam się zemścić, za to co ona miała zamiar zrobić.
     Nie trwało to długo, bo podbiegły do mnie trzy kolejne strzygi. Próbowały mnie znów obezwładnić. Złość która we mnie była, nie pozwoliła im na to. Kopałam i uderzałam, starając się używać jakichkolwiek technik. Nie zawsze mi to wychodziło, ale było w miarę skuteczne. Przez dłuższy czas nie mogli nade mną zapanować. Gniew za to co chcieli zrobić Dymitrowi, nie dawał im szans. Jednak zaczynałam słabnąć. Moje ciosy stawały się coraz mniej skuteczne. Mimo to zdołałam zabić jeszcze kilka bestii. W końcu straciłam siłę. Nadal walczyłam, ale to nie miało sensu. Strzygi przycisnęły mnie do ściany i wykręciły ręce.
     Poczułam na policzku zimno skały. Koiło ból wywołany przez zadrapania na twarzy. Ale także uświadomiło mi coś. Przegrałam. Robert dostanie to czego chciał. Zostałam unieszkodliwiona, a przy Dymitrze znów były strzygi. Szarpał się tak jak ja, ale to nic nie dawało. Był zbyt słaby. "To koniec" - pomyślałam. Doru wygrał. Zabije mnie i Dymitra. A ja nie mogę nic zrobić.
     Bestie przyciskały mnie do ściany tak mocno, że każdy ruch sprawiał mi ból. Jedna strzyga nachylała się nad moja szyją. Inna robiła to samo z Dymitrem.
     Dymitr...
     Był trzy metry ode mnie. Mój wzrok powędrował na jego oczy. Jego spojrzenie było czułe i troskliwe. W jego oczach widziałam miłość. Zapewne on ujrzał w moich to samo, ale musiał zobaczyć też coś innego. Posłałam mu przepraszające spojrzenie.
     Nie potrafiłam go uratować. Nie dałam rady mu pomóc. Zginiemy, bo nie potrafiłam nas uratować. Jego wzrok zdawał się mówić "Jesteś taka dzielna. Dziękuje, że po mnie przyszłaś. Kocham cię" Ale widziałam cos jeszcze. Smutek. Wcześniej kazał mi uciekać. Chciał mnie ochronić. Wolał zginąć, niż wiedzieć, że jestem martwa. Także wolałam żeby on żył. Gdyby się tylko dało zrobiłabym wszystko, żeby go ocalić.
     Poczułam oddech na skórze. Zimny i nieprzyjemny. Nigdy nie sądziłam, że zginę w ten sposób. Wyobrażałam sobie raczej śmierć na polu walki w równym starciu, lub ze starości u boku tych, których kocham. Nie przyciśnięta do ściany przez kilku napastników nie dających mi szans na walkę, otoczona przez strzygi i ze świadomością, że przeze mnie zginie moja miłość. Przynajmniej Lissa jest bezpieczna, ale to wciąż marne pocieszenie.
     Kły bestii już prawie dotknęły mojej szyi.
 
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
 
W związku z tym, że powtarzam tę fantastyczną serie mogłabym dodawać jakieś cytaty z książki do rozdziałów. Co wy na to?
 
Jeśli macie do mnie jakiś pytania lub propozycje lub cokolwiek innego piszcie na ten e-mail -------------> 18szalona25@gmail.com
/Hathaway-Bielikov

środa, 12 sierpnia 2015

Rozdział 5

Rozdział 5

Hej wszystkim! Jak wakacje? Dziś następny rozdzialik ^^ No to zaczynamy!
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

     Tunel dłużył się niemiłosiernie. Rana na lewym przedramieniu krwawiła i piekła coraz mocniej. Chciałam stąd jak najszybciej wyjść, jednak wiedziałam, że nigdzie się nie ruszę bez mojej zguby.
     Światło stawało się jaśniejsze, aż w końcu znalazłam jego źródło. Jaskinia w tym miejscu rozszerzała się nagle. Na środku paliło się wielkie ognisko. Dym przepełniał całe pomieszczenie. Praktycznie nie było czym oddychać. Rozglądałam się pośpiesznie. Po lewej stronie było drewno kilka wiader z wodą i jakieś jedzenie. Natomiast po prawej...
        Dymitr!!!!!!
     Siedział, a właściwie prawie leżał, oparty o ścianę jaskini. Cały był we krwi. Lewą rękę miał spuchniętą i siną. Najprawdopodobniej złamana. Podarte ubrania, Rany na całym ciele, skóra brudna i mokra od potu. Przysięgam, że jeszcze nigdy nie widziałam go w takim okropnym stanie. Wyglądał tak bezbronnie.
     Nie zastanawiając się dłużej popędziłam do niego. Upadłam twardo na kolana. Oddycha. Czyli żyje. Ulżyło mi trochę z tego powodu. Ujęłam jego twarz w swoje dłonie i  dokładnie obejrzałam. Na szczęście nie miał na niej głębokich ran. Tylko kilka zadrapań. Pod wpływem dotyku moich rąk Dymitr zaczął otwierać oczy. Miałam ochotę się rozpłakać, ale nie mogłam. Uśmiechnęliśmy się do siebie. To znaczy, ja się uśmiechnęłam, a on uniósł lekko kąciki ust.Nasze spojrzenia się spotkały. W jego oczach była ulga, radość, miłość, ale coś jeszcze. Coś jakby strach lub przerażenie. Wyraz jego twarzy się zmienił.
     - Roza, uciekaj. To pułapka. - powiedział zachrypniętym, słabym, a mimo to wciąż pieszczącym uszy głosem.
     Nie rozumiałam go. Nie wiedziałam o co chodzi.
     - Dymitr, nigdzie bez ciebie nie idę. O co ci cho...?
     Śmiech. Ten śmiech, który nawiedzał mnie w snach, w koszmarach. Przerażający, bezczelny, irytujący i dziwnie znajomy. Błyskawicznie chwyciłam sztylet. Stanęłam obok Dymitra. Tak, by w razie potrzeby zasłonić go własnym ciałem. Mężczyzna nie miał już kaptura. Wyszedł z cienie. Robert Doru!
      - Miło cię znów widzieć Rosemarie. Wydoroślałaś. - gawędził beztrosko.
      - Czego chcesz?! - warknęłam.
     Kiedyś wypytywałam bym go o wszystko, ale nie dziś. Zmieniłam się. Nie popełniam już tych samych błędów.
     Nienawidziłam Roberta od pierwszego spotkania. Dalej tak jest. Poznałam go tylko dlatego, że miałam bardzo ważny powód. Tylko dlatego, że chciałam ocalić Dymitra. Miałam nadzieje, że już nie zobaczę brata Wiktora. A jednak się myliłam.
     - Czy to nie oczywiste? Myślałem, że jesteś mądrzejsza. - kpił. Zignorowałam to. - Ja ci kiedyś pomogłem. Masz u mnie dług musisz go spłacić. Zemsta. Chce jej. Zapłacisz za to co zrobiłaś Wiktorowi.
    Dług. W pewnym sensie pomógł mi ocalić Dymitra. Rzeczywiście muszę spłacić dług. Ale na pewno nie tak. O nie!
     W głowie układałam sobie plan, który Robert właśnie zaczął wyjaśniać.
     - Na początku chciałem zabić tylko ciebie - Zaczął lekko. - Ale to było by zbyt proste. Więc postanowiłem, że najpierw popatrzysz jak umiera twój ukochany - wskazał ledwie przytomnego Dymitra. - Po jakimś czasie bez niego i ze świadomością, że zginął przez ciebie sama zaczniesz błagać, żebym cię zabił i uśmierzył twój ból.
     Jego plan był wyjątkowo okrutny. Wiedział, że wolę zginąć, niż żyć bez Dymitra.
     - Zostaw Dymitra!
     Nie poznałam własnego głosu. Jeszcze nigdy nie było w nim tyle jadu.
     - Ohoho... Jaka waleczna. - zaśmiał się.
     - Nie waż się go dotknąć, rozumiesz!?!
     Zrobiłam krok na przód. Rober westchnął ciężko.
     - W takim razie nie pozostawisz mi wyboru. Sama się o to prosiłaś. - Przekrzywił lekko głowę i zaczął mówić spokojnym, miękkim głosem. - Rose, chce żebyś wbiła sobie sztylet w udo. Nie zabijesz się tylko okaleczysz. Będziesz to robiła powoli. W ten sposób odpokutujesz grzech.
     Nie wiem dlaczego, ale te słowa mają sens. Tylko cierpiąc do końca wybaczę sobie ten okrutny czyn. Zabiłam niewinnego moroja. Jestem potworem. Tacy jak ja nie mają prawa chodzić po ziemi.
     Przełknęłam głośno ślinę i ścisnęłam rękojeść sztyletu. Bałam się. Wiedziałam, że tak będzie lepiej, jednak bałam się. W końcu podjęłam decyzje. Wzięłam lekki zamach, poprawiłam uścisk i zamknęłam oczy. Nie chciałam na to patrzeć.
     - No dalej, Rose. Zrób to. - poganiał mnie Robert.
     - Zrobię to.
     - Wiem. Masz świadomość, że jesteś morderczynią. To dobrze. Być może, jeśli wiesz kim jesteś, twoja kara zostanie zmniejszona. Musisz mieć taką nadzieję.
     Wciąż się wahałam. Targały mną różne emocje. Z jednej strony: odpokutuje mój największy grzech. Z drugiej: zginę. Ale jeśli nadal będę żyć stanę się gorsza. Będę krzywdzić wszystkich. Najbardziej Lissę i Dymitra. A tego bym nie zniosła.
     Zacisnęłam powieki. Zamachnęłam się. Poczułam końcówkę ostrza na swojej nodze.
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
I co o tym myślicie?
/Hathaway-Bielikov

niedziela, 9 sierpnia 2015

Rozdział 4

Rozdział 4
Hej. Mam do was pytanie. Co ile mają się pojawiać nowe rozdziały?
 Mam też prośbę. Każdy kto zobaczy ten rozdział niech to skomentuje. Zajmie to wam tylko chwile, a dla mnie to naprawdę wiele. To super uczucie wiedzieć, że komuś podoba się to co piszesz.
A teraz jedziemy z rozdziałem 4.
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
 
     Niby uważnie słuchałam Hansa i innych strażników, ale tak naprawdę myślami byłam zupełnie gdzieś indziej. Przy Dymitrze. Zastanawiałam się po co ten cały cyrk. Nie wyglądało to na zwykłe porwanie. Tylko jaki jest tego motyw? I dlaczego porwali Dymitra? Torturowali go (na tą myśl przeszedł mnie dreszcz nienawiści do tych wszystkich bestii), czyli musieli go o coś wypytywać. To logiczne. Pytanie brzmi: o co go pytali?. Pewnie myślałabym tak dłużej gdyby czyjś głos nie wyrwał mnie z zamyślenia.
     - Rose?
     -Tak? - wszystkie spojrzenia skierowały się na mnie.
     - Wszystko w porządku? - zapytał Eddie.
     - Tak. Po prostu się zamyśliłam. O co chodzi?
     - Prosiłem, żebyś pomogła przy organizowaniu samolotu. - odezwał się Hans. - Strażnik Castile pójdzie z tobą.
     Ja i mój przyjaciel bez słowa ruszyliśmy na lotnisko. Nareszcie zaczęło się coś dziać. Wnosiliśmy do samolotu apteczki, bandaże, leki, żywność i wodę, a także srebrne kołki i inne rzeczy. Pół godziny później maszyna wzbiła się w powietrze. Nie rozmawialiśmy podczas lotu. Chyba, że było to niezbędne. Każdy pogrążony był we własnych myślach. Im dłużej lecieliśmy tym bardziej się niecierpliwiłam. Każde kolejne sześćdziesiąt sekund było niekończącą się minutą bez Dymitra. Usłyszałam głos kapitana. Oznajmił, że właśnie lądujemy.
     Po wyjściu z samolotu kilku strażników poszło przeszukać teren, a reszta brała kołki i inne drobne, lecz przydatne rzeczy. Kiedy zwiadowcy wrócili ustawiliśmy się oddziałami, a Hans dopowiadał kilka rzeczy.
     - Jak już mówiłem, ja i mój oddział idziemy pierwsi, a Rose ze swoim zostają przed wejściem. Wejdziecie...
     - Chwila - przerwałam mu. - Dlaczego mam zostać? Ja chce wejść pierwsza.
     - Nie mogę cię tam puścić. Nie pozwalam na to, jasne.
     - W takim razie sama sobie pozwolę. Tam jest Dymitr!!! - przerwałam na chwilę, a potem powiedziałam dobitnie. - Idę pierwsza.
     Przepchałam się na początek. Nikt już nie protestował. Usłyszałam zrezygnowane westchnienie Hanse. Uśmiechnęłam się lekko, triumfalnie.
     Jaskinia była ciemna i morka. Nie mogliśmy zapalić latarek, bo w ten sposób byśmy się zdradzili. Szłam przodem. Bezszelestnie przemierzaliśmy tunel szukając śladu bestii. Nic nie znaleźliśmy. Dopiero po 20 minutach zauważyłam blade światło, na oko 100 metrów od nas. Chciałam jak najszybciej pobiec przed siebie. Dopaść strzygi. Muszą zapłacić za to co zrobiły.
     Zrobiłam krok do przodu, kiedy ktoś złapał mnie za ramię. Eddie. Jego spojrzenie uświadomiło mi co chciałam zrobić. Mogłam nas wydać. Nie dość, że nie pomogłabym Dymitrowi to pogorszyłam bym nas. Kiwnęłam krótko głową, na znak, że rozumiem i ruszyłam dalej przed siebie. Wysłaliśmy jednego z naszych, aby dał znak reszcie, że mają zacząć działać. Odczekaliśmy dwie minuty i przygotowaliśmy się na atak. Ruszyłam pierwsza. Za mną Eddie i wszyscy inni strażnicy z naszego oddziału. Wbiegłam do groty i od razu rzuciła się na mnie pierwsza strzyga. Zaskoczyła mnie. Z odsieczą przyszedł mi przyjaciel. Wbił sztylet w plecy napastnika, dzięki czemu mogłam się pozbierać i uśmiercić bestie. Wymieniliśmy krótkie spojrzenia i każde ruszyło w swoją stronę. Spróbowałam się rozejrzeć. Nie udało mi się. Kolejna strzyga chciała mnie znokautować. Nie pozwoliłam jej na to. Walczyliśmy przez chwilę. Dorównywałam jej siłą i szybkością, ale ona zdecydowanie przewyższała mnie wzrostem. Spróbowałam wykorzystać to przeciwko napastnikowi tak jak kiedyś uczył mnie Dymitr. Udało się. Bestia leżała martwa.
     Teraz miałam czas rozeznać się w sytuacji i obejrzeć jaskinię. Dołączyły do nas inne oddziały. Mamy przewagę. Nie widziałam jednak Dymitra. Obróciłam się wokół własnej osi. Zauważyłam, że w grocie są dwa tunele. Jednym z nich przyszliśmy. Pobiegłam do drugiego. Nie wyczułam nagłego spadku i runęłam na ziemie, zahaczając o coś ręką.
     - Cholera - krzyknęłam.
     Poczułam palący ból. Dotknęłam przedramienia. Było we krwi.
     - Cholera - powtórzyłam i ruszyłam dalej.
     Kilkanaście metrów ode mnie był zakręt, z którego widać było blade światło. Nie zastanawiając się dłużej pobiegłam tam.
 
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
 I co myślicie?
Pamiętajcie o mojej prośbie i pytaniu! ;)
/Hathaway-Bielikov

wtorek, 4 sierpnia 2015

Rozdział 3

Rozdział 3
 Hej. Jak tam wakacje?
Muszę wam coś powiedzieć. Jestem w Chorwacji i szłam ulicą której nazwa odrazu rzuciła mi się w oczy.
To było tak : Ul. Dymitra, a zawzisko było bardzo podobne do słowa Zonila. Różniło się tylko 2 literkami!!! 😍
 
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
 
     Poczułam ból. Przeszywający, piekący ból. Nic nie widziałam, ale słyszałam. Ten sam śmiech i cos jeszcze. Krzyk. Wrzask i cierpienie. Moje? Nie Czułam to wszystko bardzo wyraźnie, ale to nie było moje. To Dymitr. Pieczenie było nie do wytrzymania. Paliło całe ciało. I moje i jego.
     Usłyszałam stłumiony głos Lissy. Ona nie może być tam, czyli ciągle jestem u siebie w mieszkaniu. Mimo to bałam się otworzyć oczy. Nie chciałam znów widzieć dłoni Dymitra lub czegoś gorszego. Nie wytrzymałabym tego. Powoli podniosłam powieki, Przyjaciółka pochylała się nade mną z przerażeniem na twarzy. Znaczyło to tyle, że musiałam krzyczeć. Objęłam rękoma jej szyje i mocno przytuliłam. Ona w tym czasie głaskała mnie uspokajająco po plecach.
     - Rose, co się stało? - zapytała niepewnie. - Co zobaczyłaś?
     - Nic nie zobaczyłam. Ja czułam i słyszała.
     Posłała mi pytające spojrzenie, ale nie przerywała. Wyraźnie chciała, żebym kontynuowała.
     - Dymitr... Oni... - głos mi się załamał, a ja się rozpłakałam. - Oni mu coś robią. Chyba torturują.
     - Co słyszałaś? - dopytywała.
     - Krzyk. Jego. To on krzyczał. - zatrzymałam na chwile, po czym kontynuowałam. - Ja czułam to co on. Ból był okropny. On strasznie cierpi. Boje się, że tego nie wytrzyma. Musimy przyspieszyć wyjazd. Jedźmy już teraz!
     - Rose, wiesz, że nie możemy. Jest ciemno. Strzygi będą miały przewagę. Po za tym czekamy na strażników. - przytuliła mnie mocniej. - Wszystko będzie dobrze. Nie martw się.
    Będzie dobrze? Nie martw się? Ona nie wie jak to boli. I mnie i jego. W obydwóch tego słowa znaczeniu.
     - Lissa, to co on przeżywa... To co oni mu robią.... To katusze, tortury. On niewyobrażalnie cierpi! - wykrzyczałam na jednym tchu.
     - Dymitr jest silny. Wytrzyma. Da rade. Poradzi sobie.
     - Muszę mu pomóc! Lissa, nie rozumiesz? Muszę!
     - I pomożesz. Wyruszacie 3 godziny przed wschodem słońca.
     - Wiadomo już coś? - spytałam starając się brzmieć pewnie, ale chyba mi to nie wyszło.
     - Wysłaliśmy kilku strażników na zwiady. Wiemy dokładnie w której jaskini są. Ale teraz musisz się uspokoić i odpocząć przed podróżą. Do zobaczenia.
     - Wyszła, a ja zostałam sama z myślami. Zastanawiałam się nad tym co powiedziała Lissa. Może ma racje. W końcu nic dobrego nie wyniknie z tego, że będę płakać i dyskutować. Muszę być cierpliwa. Inaczej nie pomogę Dymitrowi.
     Wyjęłam z szafy pierwszą lepszą torbę i zaczęłam ją pakować. Wzięłam ciuchy Dymitra i jego kurtkę, w której i tak nigdy nie chodzi, bo woli swój prochowiec. Zapakowałam także kilka swoich ubrań i wyszłam z domu. Do wylotu zostało jeszcze dwie godziny, ale mieliśmy się spotkać wcześniej i omówić dokładnie plan.
     - Rose! - zawołał ktoś.
     - Adrian - zdziwiłam się.
     - Jak się czujesz?
     - Lissa ci powiedziała?
     - Tak, ale widzę to także patrząc na ciebie. - po chwili dodał cicho. - I na twoją aurę.
     Mimowolnie uśmiechnęłam się lekko.
     - No więc jak widzisz, jestem jeszcze na nogach, czyli średnio. - starałam się okazać jak najmniej emocji, jak najmniej bólu.
     - Tak. - nie wyglądał na przekonanego. - Idę do Lissy, idziesz ze mną? - zmienił temat.
     - Nie mogę. Muszę iść do bazy. Dopracowujemy strategię.
     - W takim razie do zobaczenia.
     - Do zobaczenia.


-----------------------------
I jak wam się podoba? /Hathaway-Bielikow

niedziela, 2 sierpnia 2015

Rozdział 2

Rozdział 2
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
 
     - Co masz na myśli? - zapytałam przerażona.
     - Dymitr... Oni... - wahał się.
     - Powiedz! - krzyknęłam.
     - Oni zostali porwani, Rose.
     Nie, nie, nie. To nie może być tak. Przecież najlepszy strażnik na świecie nie dałby się złapać. Oni musieli... Olśniło mnie!
     - Lissa, pamiętasz co ci powiedziałam. To... To może mieć sens - chcąc nie chcąc mój głos zadrżał. - Muszę śnić!
     Biegiem dopadłam drzwi. Usłyszałam głos przyjaciela.
     - O co wam chodzi? - pytał zdezorientowany.
     - Liss, wyjaśnij mu. - rzuciłam przez ramię.
     Przez całą drogę do mieszkania płakałam. Pozwoliłam słonym kropelką spływać po moich policzkach. I wtedy przypomniał mi się dotyk Dymitra. Zawsze tak delikatnie ocierał mi policzek kciukiem.
     Następna myśl zadziałała, jak gdyby ktoś wymierzył mi policzek. Związane ręce i nogi. To musiał być Dymitr! A ja nie byłam tego świadoma. Jak mogłam być taka ślepa. To się dzieje od kilku dni, a ja na to pozwalam. "Nie teraz Rose" skarciłam się. Najpierw musze go znaleźć. Tylko jak ja znalazłam się w jego umyśle? Przecież to niemożliwe. Potem nad tym pomyśle. Teraz muszę śnić.
     Bardzo długo nie mogłam zasnąć. Za dużo myślałam nad tym wszystkim. W końcu mi się udało. Tym razem ręce Dymitra były wolne, lecz nogi przywiązane do nóg krzesła. On sam łapczywie wpychał jedzenie do buzi. Najwyraźniej musieli go tam głodzić. Dlaczego nie zareagowałam od razu? Po pierwszym koszmarze. I po co to wszystko? W jakim celu? Sieć moich wewnętrznych pytań przerwał widok mężczyzny. Tym razem dołączyła do niego jakaś postać. Figura wskazywała, że to kobieta. Przyglądali mi się uważnie. A może Dymitrowi? W każdym razie muszą wiedzieć o co tu chodzi. Może to oni są sprawcami tego wszystkiego? Tym razem wszystkiemu uważnie się przyjrzałam. Wokół nas stało około piętnastu strzyg. Wydawało mi się, że czerwone oczy patrzą wprost na mnie. Spojrzałam w dół. Dłonie, które podnosiły jedzenie do ust były w fatalnym stanie. Miały głębokie rany i wiele siniaków. Były brudne i zakrwawione. Na nadgarstkach były blizny po sznurze, który je wcześniej owijał. Przestraszyłam się. To okropny widok.
     Obudziłam się. Moją pierwsza myślą było to, że musze mu pomóc. Nie zastanawiając się dłużej skierowałam się do bazy strażników. Jak się okazało już o tym wiedzieli i nawet zaczęli planować misję ratunkową. Bestie porwały dwoje morojów z rodzin królewskich i 4 strażników. W tym także Dymitra. Niestety nic nie wiedzieli.Nikt nie znał ani jednaj wskazówki. Oprócz mnie. Opowiedziałam o snach i o tym co zobaczyłam.
     - Chwila - wtrącił Eddie. - Rose, komórka Dymitra ma zasięg, tak? - potwierdziłam skinieniem głowy,a on kontynuował. - W takim razie można ją namierzyć. Musisz tylko zadzwonić. Jeśli strażnik Bielikov ma telefon przy sobie bez trudu znajdziemy, a jeśli nie, będziemy mieli przynajmniej jakiś ślad.
     - Jesteś genialny. - przyznaliśmy.
     Od razu zabraliśmy się do pracy. Po godzinie znaliśmy już ich lokalizacje. Każdy miał wyznaczone jakieś zadanie i musiał je wykonać jak najszybciej. Misja ratunkowa zaplanowana jest na jutrzejszy wieczór.
     Byłam bardzo zdenerwowana. Chciałam wszystko przyspieszyć. Hans i Królowa kazali mi odpocząć. Innymi słowy - do jutrzejszej misji mam wolne. Jak mam nic nie robić kiedy Dymitr jest porwany? No jak?
     Lissa przekonała mnie tym, że mogę dowiedzieć się czegoś z tych dziwnych snów. Zapewniła także, że przyjdzie do mnie z samego rana.
     W domu uspokoiłam się trochę i zasnęłam.
 
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
 I co myślicie?
Jeszcze raz chce wam podziękować za komentarze. To mała rzecz, a BARDZOOooo motywuje.
/Hathaway-Bielikov