piątek, 21 sierpnia 2015

Rozdział 7

Rozdział 7

--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
 
      Do jaskini wpadli jak burza strażnicy, wszystkie oddziały z Hasem na czele. Najwyraźniej pokonali już tamte strzygi. Poczułam wielką ulgę, kiedy ich zobaczyłam. Kilku podbiegło do mnie, a kilku do Dymitra. Bestie natychmiast puściły nas, próbując się bronić. Nie miały jednak szans, gdyż strażników było 2 razy więcej, więc już po kilku chwilach ciała pierwszych ofiar opadały bezwiednie na ziemię. Spojrzałam w lewo, na Dymitra. Błyskawicznie do niego podbiegłam.
      Wiedziałam, że jest cały obolały i w opłakanym stanie. Miał także wiele ran i zadrapań, niektóre z nich były głębokie, a inne niegroźne. Upadłam ciężko na kolana (ale nie czułam bólu) i przytuliłam go czule. Objął mnę. Poczułam jego dłonie na moich plecach, jego oddech tuż przy moim uchu, jego zapach tak intensywny - mieszanka potu i wody po goleniu, której woń nie mam pojęcia jak wciąż była intensywna.
      Nie widziałam tego, ale wiedziałam że ten drobny gest sprawił mu ból. Czułam, że się skrzywił, więc odsunęłam się pośpiesznie, lecz delikatnie. Podniosłam powoli rękę, musnęłam jego aksamitne włosy i położyłam swoją dłoń na jego policzku. Uśmiechnął się.
     Nigdy nie myślałam, że ten zdyscyplinowany i stanowczy strażnik Bielikow, który uczył mnie jak bronić morojów będzie kiedyś uśmiechał się na mój widok na polu bitwy. Zaśmiałam się na tę myśl. Lecz jeszcze bardzie zdziwiłam się, gdy zorientowałam się co chce zrobić.
     Dymitr przysunął się do mnie, tak, że stykaliśmy się czołami. Wciąż trzymałam rękę na jego policzku. Jego oczy powiedziały co chce zrobić, zresztą nie tylko one. Wszystko na to wskazywało. Chciał mnie pocałować. Możecie mi wierzyć, że niemiałabym nic przeciwko, gdyby nie kroki za moimi plecami. Dymitr znów stał się czujny i patrzył na coś za mną. Nie miałam wątpliwości, że to była strzyga. Nie czekając na nic odwróciłam się chwytając srebrny kołek i stając tak by zasłonić Bielikowa. Rzuciłam się do walki. Spróbowałam kopnąć przeciwnika w brzuch, lecz skutecznie zablokował mój cios. Teraz to on zaatakował. Uderzył mnie w ramię. Teraz wprawdzie nie czułam bólu, ale na pewno da o sobie znać później. Poza tym trafił w ranę, która i bez tego mocno krwawiła. Zamierzałam uderzyć go w udo. Złapał moją nogę tym samym odsłaniając serce. Z szybkością na którą nie był gotowy wpiłam w nie sztylet.
     Zauważyłam, że strażnicy zabili już wszystkie bestie. Mój wzrok padł teraz na Roberta. Wychodził właśnie z jaskini z dwoma dampirami skuty kajdankami. Zagotowałam się na jego widok. Na szczęście Dymitr szybko zareagował. Złapał mnie za rękę. Spojrzałam na niego z ulgą. Jednak udało mi się go uratować. No, może nie samej, ale ważne, że teraz już nic mu nie grozi.
     - Hans! - zawołałam. Odwrócił się natychmiast. - Potrzebujemy noszy.
     - Ah, tak. Dla Bielikowa... - krzyknął coś do dwóch strażników i zwrócił się do mnie idąc w naszą stronę. - Załatwione - skinęłam krótko głową.
     - Rose, ale ja dam radę iść - wtrącił Dymitr.
     - Nie, nie dasz rady. A nawet gdyby tak było to wolę nie ryzykować. Nie jesteś w najlepszym stanie - Chciał się sprzeciwić, więc go wyprzedziłam. Obrzuciłam go surowym wzrokiem. - Jeśli będziesz stawiał opór wyniosę cię stąd na własnych rękach.
     - Ha, ha, ha - Hans się roześmiał - Lepiej z nią nie dyskutuj Bielikow. Próbowałem i nic z tego.
     Przyznałam mu w myślach rację. Obydwoje dobrze wiedzieli, że i tak wygram.
     Dymitr zrobił minę obrażonego dziecka, ale nie protestował gdy chłopaki wynosili go do samolotu. W środku maszyny zajęłam się opatrywaniem mniejszych ran Dymitra. Nie byłam lekarzem, więc groźniejsze zostawiłam medykom. Hans zajął się także moim przedramieniem.
     W końcu usiadłam obok Dymitra zadowolona z wyniku końcowego mojej pracy.
     - Rose - spojrzał mi w oczy i ujął moją dłoń w swoje ręce. - Dziękuje. Uratowałaś mnie.
     - Dymitr, nawet nie wiesz jak się martwiłam. Już nigdy, nigdzie nie wyjeżdżasz beze mnie. - powiedziałam stanowczo.
     - Oczywiście - uśmiechnął się.
     - Idź spać. Jesteś zmęczony i ranny. Musisz odpocząć.
     Ku memu zdziwieniu zgodził się i po chwili zasnął. Stwierdziłam, że mogę go na chwilę zostawić samego, więc poszłam się przebrać. Miałam lekkie kłopoty z dostaniem się do torby, która wcześniej przygotowałam, ale ostatecznie udało się. Chyba nikt nie miał ochoty na konfrontację ze wściekłą Hathaway. Zmieniłam ubrania i wróciłam na miejsce. Stanęłam jak wryta. Dymitr trząsł się niespokojnie i mruczał cos pod nosem. Próbowałam go obudzić, ale nie mogłam, więc zawołałam Eddie'ego.
     - Cholera - zaklął, kiedy zobaczył o co chodzi. - Pewnie śnią mu się wydarzenia z jaskini.
     - Dymitr! Słyszysz mnie! Dymitr! - panikowałam.
     - Rose. Tak mu nie pomożesz. Mów spokojnie.
     Wzięłam głęboki oddech i zastosowałam się do poleceń przyjaciela. Położyłam rękę na ramieniu Dymitra. Nie wiem ile razy powtórzyłam jeszcze jego imię (tym razem mówiłam łagodnie), ale w końcu podziało. Zamrugał niespokojnie i spojrzał na nas.
     - Nie strasz mnie więcej - wysapałam i przytuliłam go. Przypomniałam sobie jednak, że ciągle jest obolały więc odsunęłam się po chwili. Spojrzałam mu prosto w oczy.
     - To ja już pójdę. - słyszałam czyjś głos. Dopiero teraz uświadomiłam sobie, że to Eddie. - Gdyby coś się działo to wołajcie mnie.
     - Dziękuje. - uściskałam przyjaciela, a on tylko skinął krótko głową i odszedł.
     - Dymitr - zaczęłam niepewnie po chwili ciszy. - Co ci się śniło?
     - Możemy porozmawiać o tym potem?
     Niechętnie skinęłam głową. Chciałam wiedzieć, ale nie zamierzałam go zmuszać. Nie nalegałam więcej. Ku memu zdziwieniu zobaczyłam, że Dymitr drży z zimna. Ja miałam na sobie kurtkę, a on tylko bluzkę z długim rękawem. Przypomniałam sobie o torbie, którą ze sobą wzięłam. Sięgnęłam po nią i wyjęłam z niej kurtkę Dymitra. Zerknęłam na niego i szczerze ubawiła mnie jego reakcja. Wiedziałam, że wolał swój płaszcz, ale w tej chwili bardziej potrzebował ciepła. Zachichotałam cicho i pomogłam mu ją złożyć.
     - Masz. Musisz coś zjeść i się napić - powiedziałam podając mu kanapki i termos z herbatą.
     - Dziękuję Roza.
     Reszta lotu przebiegła spokojnie. Hans zadzwonił po lekarzy i czekali już na Dymitra. Chciałam z nim iść, ale musiałam złożyć raport. Oddałam torbę z rzeczami Dymitra jednej z pielęgniarek i podeszłam do niego.
     - Przyjdę do ciebie najszybciej jak się da. - obiecałam, dałam mu buziaka w policzek i odeszłam w swoją stronę.
 
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
I jak?

/Hathaway-Bielikov

10 komentarzy:

  1. Super-czadowe! Bosze dawaj szybko next! Czekam z niecierpliwością ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie zawiodłaś mnie!!!!!!!!!!!!!! Czekam z niecierpliwością na next ;) ;)
    Pozdrawiam autora.
    PS. Ślę dużo wyobraźni, fantazji i czego tam potrzebujesz do szczęścia, i satysfakcji
    z swojego bloga ;) ;) ;) ;) ;) ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Super rozdział! Nie mogę się doczekać następnego :)
    Pozdrawiam i życzę masę weny ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Strasznie fajny rozdział ! Przyjemnie mi się go czytało i naprawde cieszę się , że nic się nie stało Rose :)
    Pozdrawiam i czekam na następny .

    OdpowiedzUsuń
  5. Świetny <3 kiedy next?

    OdpowiedzUsuń
  6. Brak mi słów... ;) Czekam na next i życzę gigantycznej weny :)

    OdpowiedzUsuń
  7. A takie pytanko. Co z Taszą?
    PS: Jeśli to przeoczyłam to sorka.

    OdpowiedzUsuń
  8. Nie, nie przeoczyłaś nic. Tasza będzie potem. ;)

    Dziękuję wszystkim za komentarze. Kiedy je czytam dosłownie szczerze się jak głupia do ekranu. DZIĘKUJĘ <3

    OdpowiedzUsuń
  9. kiedy next <3 ????

    OdpowiedzUsuń
  10. kocham kocham kocham
    KIEDY NEXT???????
    Ja chcę jeszcze!!

    OdpowiedzUsuń