środa, 30 grudnia 2015

Rozdział 25

Rozdział 25

     Rozdział jest trochę dłuższy niż zwykle i wrzuciłam go na bloga wcześniej, a jutro nie będę miała czasu, więc to mój prezent na koniec roku.

---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
     Ściany zdawały się pamiętać wszystko, dosłownie wszystko. Ledwie weszłam do pokoju zapomniałam o całym świecie. W mojej głowie brzmiał głos Dymitra: "Po prostu chcę być pewny, że jesteś szczęśliwa.", "Nie chodzi tylko o sukienkę czy włosy. Chodzi o ciebie. Ty jesteś piękna." Pamiętam te słowa do dziś i wiem, że będę pamiętać zawsze. One siedziały gdzieś tam w moich wspomnieniach, a teraz, na widok znanego im miejsca ożyły. Nie widziałam pokoju, tylko czy Dymitra wpatrujące się we mnie.
     Bardzo mocno zapragnęłam, żeby tu był. Moglibyśmy stanąć naprzeciwko siebie, tak jak wtedy. bylibyśmy od siebie oddaleni tylko o jeden oddech. Może Dymitr także przeżywałby teraz te chwile. Może powiedziałby coś równie słodkiego i pięknego jak wtedy. A może oszczędziłby słów, a zamiast tego pocałował mnie... Wielokrotnie zastanawiałam się czy gdyby Sydney nie weszła wtedy do pokoju, doszłoby między nami do czegoś.
     - Idź się kąpać pierwsza, Rose. - usłyszałam Lissę.
     Najwyraźniej nie zauważyła mojej silnej reakcji.
     Dopiero teraz poczułam się dziwnie i trochę nieswojo z myślą, że pokój, dom, w którym jestem zaledwie drugi raz w życiu wywołuje we mnie tak intensywne wspomnienia.
     - Jasne. - odparłam. - Już idę.
     Chwyciłam torbę z moimi rzeczami i poszłam do łazienki. Była ładna i przestronna.
     Szybko się wykąpałam i wróciłam do przyjaciółki. Siedziała na parapecie, wyglądała przez okno.
     - Ładnie tu. - powiedziała cicho.
     Miała rację. Wprawdzie była noc, ale dampiry i moroje mają wyczulone zmysły. Poza tym widziałyśmy okolicę także za dnia.
     Wokół stały małe, śliczne domki należące do sąsiadów rodziny Mastranów. Jakieś czterysta metrów od naszego okna rozciągał się las, teraz pokryty warstwą białego puchu. Śnieg i księżyc z gwiazdami rozświetlały noc, nadając jej niesamowity klimat.
     Nagle obudziła się we mnie czujność. Nie wiem co mnie tak zaniepokoiło, ale zaufałam intuicji. Wytężyłam wzrok najbardziej umiałam i wpatrywałam się w brzeg lasu. Coś ruszało się między drzewami. To nie zwierzę, pomyślałam. Jest zbyt szybkie, porusza się zbyt zwinnie. Wtedy dopiero zwróciłam uwagę na kredowobiałą skórę. Najpierw myślałam, że to efekt śniegu, ale teraz jestem pewna, że się myliłam.
     Lissa zauważyła moje zdenerwowanie.
     - Co się dzieje?
     Nie odpowiedziałam. Błyskawicznie wciągnęłam na szorty długie spodnie, na bluzkę od pidżamy założyłam kurtkę, a na nogi wciągnęłam buty. Chwyciłam Lissę za rękę i pociągnęłam za sobą. Zeszłyśmy na dół. Dominica już nie było. Poszedł odpocząć. Oprócz niego zaprzyjaźniłam się także z Isabellą - jedyną, nie licząc mnie, kobietą strażniczką, która tu jest. Szukałam ją wzrokiem w domu. Nie było jej. Czułam na sobie wzrok innych dampirów, nieświadomych zagrożenia.
     - Przypilnujcie królową. - nakazałam.
     Wiedziałam, że zabrzmi to tak jakbym kazała im robić za niańki, ale wiedziałam też, że potraktują moje polecenia poważnie. Nie wiedzieli o co chodzi, ale zorientowali się, że wykryłam coś.
     Wyszłam na dwór. Znalazłam ją.
     - Isa! - zawołałam.
     - Och, Rose. Dobrze, że jesteś. Widzieliśmy...
     - Ja też.
     Patrzyłyśmy na siebie przez chwilę.
     - Jaki jest plan? - zapytałam.
     Strażnicy rzadko atakowali, raczej odpierali zagrożenie. Ale tym razem chodziło o królową. Musieliśmy zrobić wszystko, żeby ją ochronić.
     - Ile ich jest? - zapytał jeden ze starszych strażników.
     - Widziałam jedną, ale...
     - Jest ich co najmniej trzy. - przerwała mi Isabella.
     - Szlag! - zaklął Edd. - Trzeba przeszukać okolicę. Może być ich więcej.
     - Ja pójdę. - zaproponowałam. - Wy macie warty. Ja jestem wolna. Mogę iść.
     Strażnik (Edd) Heston spojrzał na pozostałych. Namyślali się chwilę, ale w końcu się zgodzili.
     - To najrozsądniejsze wyjście. - stwierdził Tom.
     - I najbezpieczniejsze w tej chwili. - dodał Tim.
     To bliźniaki Rzadko z nimi rozmawiam, ale mimo bezgranicznego oddania się służbie wydają się być mili.
     Nie czekałam na więcej. Kiwnęłam tylko głową i ruszyłam przed siebie. Uważnie obserwowałam teren, starając się zachowywać jak normalny człowiek, żeby strzygi mnie nie rozpoznały. Nuciłam coś pod nosem. To nie było konieczne, ale uwiarygodniało moją rolę i uspakajało mnie nieco. Na szczęście nie zauważyłam żadnej bestii.
     Byłam całkowicie skupiona, dopóki nie zobaczyłam domu, z którego ja i Dymitr ukradliśmy samochód. "Mogę kraść samochody i włamywać się do cudzych domów, ale są granice, których nie będę przekraczał...", znów usłyszałam głos Dymitra. Szlag, nie teraz Towarzyszu, krzyknęłam w myślach.
     Wróciłam do domu Mastranów przynosząc dobre wieści o braku innych strzyg.
     - W takim razie co teraz? - zapytałam.
     - Podeszły jeszcze bliżej. - wtrącił Tim, podchodząc do nas. - Zbyt blisko.
     Nasze twarze wyrażały skupienie i trud. To była trudna sytuacja.
     - Atakujemy. - zdecydował Edd. - Nie mamy wyboru. Obudźcie resztę.
     Isabella poszła po innych, a my obmyślaliśmy na szybko strategię. Nie wyglądało to dobrze. Nie znaliśmy terenu. Końcowy plan powstał przy pomocy Johna Mastrano. Mimo to nasza sytuacja nadal nie prezentowała się za dobrze, ale mieliśmy już większe szanse. Jest nas tylko dziewięcioro dampirów. Musimy zaryzykować. Zdecydowaliśmy, że czterech zostanie tu, a pozostali zaatakują. Hmm... Pięciu strażników na trzy strzygi. Biorąc pod uwagę nasze wyszkolenie i modląc się, żeby to były młode strzygi, mieliśmy szansę wygrać. O ile nie pojawi się ich więcej...
     Isabella, Tim, Tom i Jim - najmłodszy z nas, zostali w domu. Reszta, czyli ja, Edd, Dominic, Ian i Daniel poszliśmy zlikwidować zagrożenie.
     Okrążyliśmy strzygi. Z niecierpliwością czekałam na znak. Stworzyliśmy umowny znak, żeby porozumiewać się ze sobą. Moje ciał było napięte i gotowe do walki. Byłam skoncentrowana i w stu procentach skupiona na celu.
     Jest! Nareszcie! Zobaczyłam sygnał. Biegłam przed siebie ile sił w nogach, mocno ściskając w ręku sztylet. Zobaczyłam ją. Strzygę. Zaraz będzie po tobie, pomyślałam z uśmiechem. Rzuciłam się na nią. Nie odepchnęła mnie tak łatwo. Wyglądało na to, że bestia była kiedyś morojką. ie dość tego musiała zostać przebudzona stosunkowo niedawno, bo miała duże problemy z odparowywaniem moich ciosów.
     Wbiła mi kolano w żołądek. Wydałam z siebie zduszony jęk, czując jak obiad i kolacja podchodzą mi do gardła. Usłyszałam, gdzieś niedaleko, trzask łamanych kości. Chciałam się odwrócić i upewnić, że to nie my ponieśliśmy straty, ale moja przeciwniczka skutecznie mi to uniemożliwiała, zadając kolejne ciosy. Nie byłam jej dłużna, wymierzyłam jej kopniaka w kolano. Zgięła się tak, że odsłoniła swoje serce. Natychmiast wykorzystałam sytuację i zatopiłam srebrne ostrze w ciele strzygi.
     Rozejrzałam się wokół. Wyglądało na to, że ja uporałam się ze swoją napastniczką najszybciej. Wyszarpnęłam swój kołek i podbiegłam do Iana. Miał najgroźniejszego przeciwnika. Zlikwidowaliśmy go dopiero we troje, kiedy dołączył do nas strażnik Heston.
     Oparłam ręce na kolanach i uspokajałam oddech. Czegoś mi brakowało, a raczej kogoś...
     - Gdzie Dominic i Daniel? - zapytałam.
     Spojrzeliśmy po sobie. Żadne z nas ich nie widziało, byliśmy pochłonięci walką.
     - Tu jestem. - usłyszałam Dominica.
     Szedł w naszą stronę, lekko kulejąc.
     - A gdzie jest strażnik Dickens?
     Spojrzeliśmy tylko na siebie wymownie i bez słowa zaczęliśmy przeszukiwać okolicę.
     Dziesięć minut później usłyszałam krzyk Edda.
     - Chodźcie tu.
     Niemalże podbiegłam do miejsca, z którego zawołał nas strażnik Heston. Pochylał się nad ciałem Daniela. Wzdrygnęłam się lekko. Spojrzałam na niego pytająco, modląc się, by Dickens żył. Edd potrząsnął przecząco głową.
   
     Wracając nikt z nas się nie odezwał. Daniel nie był dla nas kimś bliskim, przyjacielem, dlatego powstrzymałam łzy, ale mimo tego wszyscy odczuwaliśmy teraz pewien rodzaj ciężaru. Edd i Ian nieśli ciało Daniela. Kazałam Dominicowi oprzeć się o mnie,żeby zmniejszyć jego ból. Chyba strzyga złamała mu nogę w kostce. Byłam pewna, że po powrocie Lissa go uzdrowi. Nie jest to dla niej najlepsze jeśli chodzi o zdrowie psychiczne, tym bardziej, że nie mogę zabierać już od niej mroku, ale w tej sytuacji na pewno pomoże to i Dominicowi i ochronie jej życia.
     Tak jak przewidywałam Lissa od razu uleczyła nogę strażnika. Wszystkimi morojami wstrząsnął widok martwego ciała Daniela. Jill najbardziej, nie chciała na to patrzeć.
     - Zadzwoniliśmy na Dwór. - zaczęła Isa. - Samolot będzie na najbliższym lotnisku za dwie godziny. Będzie na nas czekał.
     - Ile jest stąd do lotniska? - zapytał strażnik Heston.
     - Jakaś godzina. - odpowiedział John.
     - Lepiej zacznijcie się już zbierać. - odparł Edd.]
     W ciągu dziewięćdziesięciu minut wszyscy zdążyli się spakować i przygotować. Wyjechaliśmy wcześniej niż to było planowane. Podczas jazdy byliśmy bezpieczniejsi niż gdybyśmy zostali w domu.
     Samolot także przyleciał wcześniej niż zaplanowano, więc nasz powrót na Dwór przyspieszył się o jakieś pół godziny.
     Kiedy weszliśmy już do samolotu i opadłam na fotel poczułam jak bardzo jestem wyczerpana. W samolocie nie zagrażało nam żadne niebezpieczeństwo, na przykład w postaci strzygi, a Lissa, Christian i rodzina Mastrano rozmawiali spokojnie, więc ja i inni strażnicy pozwoliliśmy sobie na drzemkę. Zdecydowanie zasłużyliśmy. Zanim się zorientowałam już spałam.
---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

     No i jak?

niedziela, 27 grudnia 2015

Rozdział 24

Rozdział 24

     Cześć, czołem....  Nowy rozdzialik :D
----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
     Tydzień później... jechałam już z Lissą i Christianem do Detroit. Niestety Dymitra z nami nie było. Szkoda, moglibyśmy przypomnieć sobie kilka rzeczy, Chociaż gdyby się tak zastanowić to wolałabym jednak pominąć pewne zdarzenia. Cóż... uciekanie przed strzelającymi do was wyszkolonymi strażnikami nie kojarzy się najlepiej.
     O tym, że Dymitr nie jedzie dowiedziałam się pięć minut przed odjazdem. Podobno on wiedział wcześniej, ale nie chciał mi nic mówić. Lissa powiedziała mi tylko, że Hans poprosił ją, żeby znalazła zastępstwo za Bielikowa. Zgodziła się. A mnie nikt nie wtajemniczył w szczegóły...
     Dojechaliśmy. Chciałam jak najszybciej wyprostować odrętwiałe nogi. Wysiadłam z samochodu patrząc na dom. Był dzień, świeciło słońce, istniało zerowe prawdopodobieństwo ataku ze strony strzyg, więc nie musieliśmy szczegółowo oglądać terenu. Jednak ze względu na królową przeanalizowaliśmy otoczenie i rozejrzeliśmy się.
     - Idziemy? - zagadnęłam Lissę, podchodząc do niej.
     - Tak. - westchnęła i ruszyła przed siebie.
     Christian ze swoimi strażnikami zostali przy samochodzie. Dwóch strażników królowej dołączyło do nich. Ja miałam iść razem z nią.
     Podeszłyśmy do drzwi. Dzwonek byłe zepsuty, więc Lissa zapukała. Po chwili ujrzałyśmy przed sobą całą rodzinę Mastranów. Ukłonili się dwornie.
     - Królowo... - John gestem dłoni zaprosił nas do środka.
     Lissa zwlekała, czekała na Christiana. Ten podszedł do niej i westchnął chicho. Dołączył do nas także jeden z jego strażników - Dominic Garside, ten sam, który jechał kiedyś z nami na zakupy.
     Weszliśmy do salonu. Ja i Dominic zajęliśmy odpowiednie miejsca, a moroje stanęli naprzeciwko siebie.
     - W imieniu rady morojów i przedstawicieli wszystkich rodów królewskich, pragniemy zaprosić Was na uroczystą kolację wigilijną na Dworze Królewskim w Pennsylvanii. - Lissa zaczęła recytując nudną, wyuczoną formułkę. Później dodała też coś od siebie - Jill... Chciałabym... - westchnęła i zrezygnowała z oficjalnego przemówienia. - Po uroczystej kolacji organizujemy z Rose małe przyjęcie. Tylko rodzina i przyjaciele... Przyjdziesz? ...Sonia też została zaproszona.
     Lissa trafiła w sedno. Jill uwielbiała Sonię i Michaiła. Dziewczyna uśmiechnęła się promiennie. W jej oczach błysnęły iskierki.
     - Czy strażnik Tanner też będzie na tym przyjęciu?
     - Tak.
     - W takim razie przyjdę.
     - Wspaniale!
     Siostry uścisnęły się i siadły, a w ślad za nimi reszta.
     Zobaczyłam troje dampirów. Schodzili po schodach na dół, do nas. Dopiero po chwili zorientowałam się, że to strażnicy. Lissa podjęła trudną decyzję przydzielając ich do rodziny Mastranów. Nadal brakowało nam w szeregach strażników i przeważnie byli bardzie potrzebni na Dworze. Ale Lissa nie zostawiłaby swojej siostry i jej rodziców bez opieki.
     Strażnicy kiwnęli głową do Dominica i wyszli na zewnątrz. Zaraz potem do domu weszło trzech naszych strażników. Przypomniałam sobie, że rozmawialiśmy o tym z Hansem. Powiedział, że załatwi nam na miejscu odpoczynek. Teraz zrozumiałam. W domu Mastranów było dziewięciu strażników. Mogliśmy się więc zmieniać, część z nas mogła odpoczywać.
     Emily i John pytali Lissę o dekret. Christian i Jill wyszli przed dom, na ganek. Nie przysłuchiwałam się rozmowom. W końcu byłam na spotkaniu, wiec wszystko co wiedzieć muszę.
     W pewnym momencie wszystko wydało mi się bardzo nużące. Po jakimś czasie zdałam sobie sprawę, że to nie jest normalne.
     - Liss... - zdążyłam jeszcze powiedzieć zanim ogarnęła mnie ciemność.
     Nie zemdlałam. Wiedziałam, że cały czas stoję w tym samym miejscu, a moje oczy są otwarte. Ale nic już nimi nie widziałam, Szarpałam się jakby niewidzialne ręce mnie trzymały. Znów usłyszałam głos, tylko tym razem dołączył do niego jeszcze jeden, kobiecy.
     - Poddaj się wreszcie. - nalegał Robert. - I tak z nami nie wygrasz. I tak będziesz w końcu z nami. Jednak dużo korzystniej będzie jeśli sama, dobrowolnie przejdziesz na naszą stronę.
     - Jeśli nadal łudzisz się, że razem zawładniemy światem morojów, to grubo się myślisz.
     - Zrobisz to. - wtrąciła kobieta. - Chcesz tego.
     Zamarłam na krótką chwilę, dosłownie sekundę. Momentami, nie non stop, czasami, wydawało mi się, że słyszę Taszę, a innym razem Daniele Ivaszkov. Szlag! Co się ze mną dzieje? To nie może być ciotka Christiana, przecież to właśnie ona udzielała mi rad w przezwyciężeniu Roberta. A co do Lady Ivaszkov... Chyba nie nie lubi mnie aż tak bardzo. Poza tym...
     Tasza! Pomagał mi. Co mówiła? Mam się uspokoić, tak? Spróbujmy!
     Zrelaksowałam się i odprężyłam. Przynajmniej od takiego stopnia do jakiego w tej chwili umiałam. Nie pomagało. Głosy nasilały się. Szlag! Tym razem użyję jeszcze mojej metody, postanowiłam. Zadziałało szybciej niż zwykle.
     Zamrugałam szybko oczami.Leżałam na kanapie. Lissa pochylała się nade mną. Chyba wytłumaczyła trochę tego wszystkiego rodzinie Mastrano, bo nie zadawali pytań. Mieli tylko trochę wystraszone twarze. Usiadłam powoli. Uśmiechnęłam się, zadowolona ze zwycięstwa.
     - Rose... To nie było śmieszne. - chyba myśleli, że udawałam.
     - Wiem. Ale pokonałam tych kretynów. To jest warte uśmiechu.
     - Tych?  - Lissa i Christian nie rozumieli.
     - Tak. To był Robert, ale dołączyła do niego jakaś kobieta
     Lissa wyglądała na zbitą z tropu.
     - Zadzwonię do Dymitra. Może razem z Hansem będą coś wiedzieli.
     - Może, ale... Lissa. - zawołałam, kiedy wyciągnęła telefon. - Nie dzwoń do Dymitra. Niech szuka informacji, ale nie mów mu co się stało.
     Nie chcę go denerwować. Sama dam radę o siebie zawalczyć. Nie musi bronić mnie na każdym kroku. Potrzebuję jego pomocy, bez niej nie dam rady, ale na razie lepiej, żeby nie wiedział o to tym co się stało przed chwilą. Dowie się, ale jeszcze nie teraz.
     Lissa wahała się, długo. W końcu mruknęła coś do Christiana i schowała komórkę. Posłałam jej wdzięczne spojrzenie i wróciłam na miejsce. Emily, Jill i Lissa długo przekonywały mnie, że powinnam odpocząć. Bez skutku. Z pomocą przyszedł mi Dominic. Miał lekko zdezorientowaną i chyba wystraszoną minę, ale zachował jasność umysłu. Przekonał je, iż lepiej będzie jeśli teraz zostanę na warcie, a odpocznę podczas ludzkiej nocy. Udało mu się. Kobiety odpuściły.
     - Dziękuję. - szepnęłam do niego. - Sama nie dałabym sobie rady z ujarzmieniem ich.
     Dominic ograniczył się jedynie do skinięcia głową.

     Reszta dnia upłynęła spokojnie. Wszyscy chyba zapomnieli już o tym co się wcześniej stało. Królowa wraz z mamą Jill uzgodniły, że przenocujemy tu wszyscy jedną noc. Potem mamy pojechać na najbliższe lotnisko, skąd samolot królewski zabierze nas na Dwór. To był dobry plan.
     O dziesiątej w nocy ja i Lissa poszłyśmy do pokoju, przydzielonego nam przez Emily. I... okazało się.... że to ten sam pokój w którym byłam z Dymitrem, kiedy przyjechałam tu po raz pierwszy.

----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
     Kurde no, przepraszam. Myślałam, że jakoś to wyjdzie w czasie i dam radę wstawić te rozdziały. Nie wiem czy to już mówiłam czy nie, ale mam już dwa rozdziały do przodu w zeszycie, brakuje mi tylko czasu, żeby przepisać je na komputer. Ale postaram się zrobić to jak najszybciej.
     A tak w ogóle... Jak rozdział? Może być?
     Jak tam święta? Mikołaj przyniósł Wam wymarzone prezenty? Ja wysłałam List z prośbą o Danile Kozlovskyego i Dimitriego Bielikowa, ale niestety Mikołaj ich nie dostarczył. Ale mam dwie dobre nowiny! Patrzcie na to!

1. Mikołaj da nam Dymitra w przyszłym roku :D Wiecie jeśli są tu dziewczyny, które chcą Adriana, Christiana, Eddiego, Masona czy kogo tam jeszcze piszcie do Mikołaja! Ten grubasek czyni cuda <3

2. Była organizowana pewna akcja dla Zoey Deutch (filmowej Rose) w której brałam udział ( ja to @ZoeyDeutchPL ) No i sami zobaczcie efekt!!! Kocham ją! Aw.... <3

sobota, 19 grudnia 2015

Rozdział 23

Rozdział 23

     Przepraszam, wiem rozdział miał być wcześniej, ale naprawdę nie mogłam. Wiecie, niedługo święta. Dużo roboty. W szkole też trzeba poprawiać oceny, bo niedługo kończy się pierwszy semestr. Zajmuje mi to dużo czasu i trochę mało go zostaje na rozdziały, ale nie zamierzam z nich zrezygnować. Wprawdzie miałam zamiar w święta wstawić trochę więcej rozdziałów, ale nie wiem jak to wyjdzie w czasie. Więc niczego nie obiecuję, ale postaram się!

--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
     Tłum powitał nas oklaskami. Nie spodziewałam się tego, nawet jeśli brawa były tylko z grzeczności. Wśród zebranych zobaczyłam kilka znanych mi twarzy: Taszę, Adriana z rodzicami i Eddiego stojącego przy drzwiach. Nie miał na sobie uniformu, co znaczyło, że miał teraz czas wolny i przyszedł tu za względu na nasze wystąpienie. Ucieszyłam się na jego widok. Wiedziałam, że nas wspiera.
     W spotkaniu mogli uczestniczyć tylko członkowie rady, najważniejsi przedstawiciele rodzin oraz osoby zaproszone. Dampiry oprócz wyznaczonych strażników nie mogli przebywać na sali ( wiedziałam jednak, że Lissa planuje opowiedzieć im osobiście przebieg owego spotkania ), ale Eddie dostał pozwolenie od królowej.
     Stanęliśmy na środku obok Lissy. Uśmiechnęła się do mnie ukradkiem.
     - Z mojej strony to na razie tyle. - zakończyła. - Więcej na ten temat opowiedzą Wam strażniczka Hathaway i strażnik Bielikow.
     Wszystkie pary oczu skierowały się w naszą stronę. Zachowałam obojętną twarz, ale poczułam skurcz w żołądku. Nie miałam tremy, po prostu powróciły obawy.
     - Dziękujemy, Wasza Wysokość. - Dymitr skłonił się lekko.
     Lissa dostojnym krokiem doszła do naszykowanego dla niej miejsca pod ścianą, a ja odprowadziłam ją wzrokiem. Przełknęłam ślinę. Jej spojrzenie zdawało się mówić : " Wierzę w ciebie, Rose. Dacie radę." Sama nie byłam tego taka pewna. Mieliśmy przekonać całą salę, że związek ich opiekunów nie zagrożą ich życiu. A wśród zebranych była zaledwie garstka mądrych osób. Nie dostaliśmy łatwego zadania.
     - Chcielibyśmy wyjaśnić Wam kilka rzeczy dotyczących nowego dekretu. - podjęłam. - Dotyczą one związków, które do tej pory uważane były za skandaliczne.
     - Bo takie są! - wtrącił jeden z morojów.
     Nie znałam go osobiście, ale wydaje mi się, że był członkiem rodu Zeklosów. Lissa potwierdziła moje przypuszczenia.
     - Lordzie Zeklos. - skarciła go.
     Mruknął coś co zabrzmiało jak przeprosiny i usiadł.
     - Kontynuując... Osobiście uważam, że powinniście dać szansę temu przedsięwzięciu. Zapewniam Was, że życie morojów, czyli Wasze, nie jest w żadnym stopniu zagrożone. - rzuciłam bez większych wstępów. Trochę skłamałam, bo istniało pewne prawdopodobieństwo, że moroj znajdzie się w niebezpieczeństwie, ale mieliśmy ich przekonać. Nie odstraszyć. - Jeśli dampiry są odpowiednio przeszkolone, a zapewniam Was, że tak jest, to nie ma powodów do obaw.
     - Dekret, nie daje, nam, strażnikom całkowicie wolnej ręki. - dopowiedział Dymitr. - Wiemy, że nadal musimy chronić morojów. Zdajemy sobie sprawę z tego, co się stanie, jeśli zawiedziemy z powodu tej drugiej osoby. Dekret uwzględnia także kary.
     - Macie więc pewność, że w razie potrzeby strażnicy zostaną odpowiednio ukarani. - dodałam.
     - Pierwszy raz w historii ktoś wpadł na takie rozwiązanie... - powiedziała jakaś morojka. Miała niezwykle piękną twarz okalaną blond włosami. Wyglądała na jakieś niecałe trzydzieści lat. - Sądzicie, że po czterech miesiącach dyskusji na ten temat i po Waszym wystąpieniu od razu zgodzimy się na tak radykalne zmiany?
     To było dość trudne pytanie. Kobieta miała rację. Nasze rasy istnieją już kilkadziesiąt wieków, a my próbujemy zmienić odwieczne zasady. Byłam świadoma tego, że to trudna sytuacja. Oboje z Dymitrem zastanawialiśmy się nad odpowiedzią. Trwało to kilka sekund.
     - Musicie zaryzykować. - odparłam chyba trochę błagalnie. - uważacie, że tylko wy macie prawo do szczęścia? Dlaczego dampiry nie mogą go mieć? Zastanawialiście się kiedyś nad tym? - emocje we mnie narastały. - Wy planujecie swoją przyszłość. My mamy ją z góry narzuconą.
     - Macie przecież urlopy i czas tylko dla siebie. - sprzeciwił się ten sam moroj, którego upomniała Lissa.
      - Nie chodzi tu o odpoczynek. - prychnęłam. - Czy wiecie jak wiele dampirów chciałoby studiować, uczyć się dalej, spełniać marzenia? Tak, mamy je. Ale nie możemy i nie robimy nic z tego co przed chwilą wymieniłam. Ze względu na Was. Strażnicy studiują tam gdzie wy to robicie. Jeżdżą tam gdzie wy jeździcie. Robią to... Robimy to, żeby Was bronić, chronić Waszego życia. Nie uważacie, że coś się nam jednak należy? I nie mówię tu o pieniądzach.
      Na sali powstał szum wywołany pomrukami. Reakcje były różne. Niektórzy wyraźnie nas popierali, inni nie ukrywali swojej odrazy do mojego monologu. Jeszcze inni chyba byli niezdecydowani. Z pomocą przyszła nam wszystkim nieoczekiwana osoba.
     - Nad czym Wy myślicie? Odpowiedź jest oczywista. Wiem, że macie obawy, ale macie również pod nosem żywe dowody. - Abe wskazał na nas. - Strażniczka Hathaway i strażnik Bielikow. Opiekują się królową Wasylisą Dragomir i lordem Ozerą. Tak jak widzicie nasza władczyni  i jej wybranek są cali i zdrowi. Nie naruszeni, wręcz.
     Nie widziałam go wcześniej. Najwyraźniej Staruszek też dostał zaproszenie. Jednak patrząc na Lissę, nie byłam już tego taka pewna. Egh...
     Mimo wszystko musze przyznać, że wypowiedź Abe'a wywołała głośną wrzawę. Po chwili moroje uspokoili się i patrzyli wyczekująco na królową. Z pomocą znów pośpieszył mój ojciec.
     - Czy wyjeżdżaliście gdzieś? Poza Dwór?
     - Tak. - odpowiedział Dymitr. Nie jednokrotnie opuszczaliśmy mury Dworu. Moim zdaniem oboje wraz ze strażniczką Hathaway dobrze wykonywaliśmy swoje zadanie.
     Lissa wraz z Christianem podeszła do nas. Spojrzała na nas dumnie i uśmiechnęła się chwilę.
     - Potwierdzam słowa strażnika Bielikowa. - rzucił lekko Ozera.
     - Ja również. - poparła go Lissa. - Wykonali swoją pracę... więcej niż bardzo dobrze. Niemal bezbłędnie.
     - Czy pod opieką tych dwoje coś się Wam kiedyś stało, Wasza Wysokość? - wtrącił znów Abe.
     - Nie. - odpowiedziała pewnie. - Nigdy.
     W ten oto sposób przez następną godzinę, na sali rozbrzmiewały serie pytań. Były skierowane zarówno do królowej i jej wybranka, jak i do nas, a nawet do przypadkowych strażników. Kiedy wreszcie wszystko się skończyło, byłam tak bardzo zmęczona, że marzyłam tylko miękkim łóżku.
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

     Koniec rozdziału... :D I jak? Przepraszam, że nie udało mi się go wstawić wcześniej...

poniedziałek, 14 grudnia 2015

Rozdział 22

Rozdział 22

     Przeczytajcie info na końcu ;) Może się wam spodobać :D
 
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
     - Jak to? Gdzie? - pytałam.
     Lissa uśmiechała się, a w jej oczach zobaczyłam radość.
     - Do Detroit. Do Jill.
     Wprawiła mnie tym w lekkie osłupienie. Jill Masterno to przyrodnia siostra mojej przyjaciółki, jest owocem romansu ojca Lissy. Na początku, gdy się o sobie dowiedziały były wobec siebie... ciężko to nazwać. Wydawały się z tego szczęśliwe, a jednocześnie były ciut skołowane swoją obecnością.Nie wiedziały jak się zachować. Tym bardziej, że znały się już wcześniej. Pamiętam ich pierwszą poważną rozmowę. Musiałam w niej uczestniczyć, bo wtedy obje czuły się swobodniej. W prawdzie później ich stosunki się poprawiły, ale wątpię, że Lissa chciała jechać do Detroit na wyłącznie siostrzane spotkanie. Zapytałam więc o powód.
     - Dlaczego?
     - Niedługo święta, a my, ja i Christian, chcielibyśmy zaprosić także Jill i jej rodziców. Wczoraj wysłaliśmy do nich e-maila, gdzie uprzedziliśmy o wizycie i zaproponowaliśmy, żeby nie wybierali się nigdzie na Boże Narodzenie. Teraz musimy do nich pojechać i osobiście zaprosić rodzinę Masterno. I tak mamy już opóźnienie, więc żeby tego nie przeciągać wyjeżdżamy za tydzień.
     - Jasne. Szczegóły opowiesz mi potem, dobrze? - poprosiłam. - Musimy się jeszcze przygotować. - wskazałam ręką siebie i Dymitra.
     - Oh, tak. Nie chcę was zatrzymywać. - odparła. Przyjdź do mnie wieczorem. Do zobaczenia.
     - Widzimy się za godzinę. - uśmiechnęłam się. - A później przez cały dzień. Dzisiaj moja kolej opieki nad tobą.
     - Naprawdę?! Zupełnie zapomniałam. W takim razie idźcie już, przygotujcie się.
     Dymitr kiwnął tylko głową i wyszliśmy.
     W pokoju zastanawiałam się jak dokładnie będzie wyglądać to spotkanie. Wiedziałam, że Lissa nie zrobi z nas czegoś w stylu królików prezentacyjnych czy doświadczalnych, ale mimo wszystko miałam pewne obawy. Dość szybko odsunęłam od siebie złe skojarzenia. Do głowy przyszły za to znacznie przyjemniejsze myśli. Na przykład fakt, że to spotkanie może pomóc odmienić los wielu dampirów. Od tego zebrania zależał efekt końcowy. To już ostatnie takie spotkanie przed oficjalnym posiedzeniem rady. Z tego co wiem głosowanie ma się odbyć po świętach. Może ten radosny czas ruszy zatwardziałe, dumne serca arystokratów i przekonają się do nowego dekretu. Cóż... pozostaje mi tylko nadzieja.
     Zauważyłam, że Dymitr jest trochę nieswój. Czyżby obawiał się publicznego wystąpienia? Wiem, że nie lubi być w centrum uwagi, ale pokazanie się radzie morojów nie może być straszniejsze niż walka z nieśmiertelnymi bestiami. A w końcu zabił już nie jedną, nawet nie dziesięć strzyg. Przez ułamek sekundy w mojej głowie pojawiła się myśl, iż Dymitr uważa, że po tym jak był strzygą nie jest najlepszym przykładem. To prawdopodobnie jedna z jego myśli, ale obydwoje wiemy, że jest całkiem bezsensowna. Szybko wyrzuciłam taką opcję z mojego umysłu.
     Miałam jednak dziwne przeczucie, że Dymitrowi nie chodzi tylko o wystąpienie. Jednak nie wnikałam ani nie pytałam, przypuszczając, że i tak nie wyciągnę z niego niczego konkretnego, co mogłoby pomóc mi w rozmowie z Dymitrem.
     Kolejne pół godziny poświęciłam na przygotowanie się zewnętrznie. Włosy, strój, i tak dalej.
     Gdy dobiegała już godzina rozpoczęcia zebrania, ja i Bielikow, weszliśmy na salę ubrani w oficjalne uniformy strażników. Niepokoiło mnie trochę milczenie Dymitra (przez tę godzinę odezwał się do mnie zaledwie kilka razy), ale na razie miałam większe zmartwienie na głowie. Później z nim porozmawiam.
     Sala była zapełniona. Moroje siedzieli na równo ustawionych, miękkich krzesłach, skierowanych w stronę dość dużego podium, a dampiry - strażnicy rozmieścili się pod ścianami. Mieli na sobie takie same uniformy jak my. Sala nie była udekorowana, ale sama w sobie wyglądała zachwycająco.
     Przeszliśmy całe pomieszczenie i podeszliśmy do pary królewskiej. Wszyscy byliśmy spięci.
     - Dobrze. - odezwała się Lissa. - Już jesteście.
     Nastrój była tak poważny, że nawet ja i Christian oszczędziliśmy sobie żartów. Mimo, że miałam wielką ochotę rzucić kąśliwy komentarz o nimi o tym zebraniu. Wiedziałam, że on też ma kilka ripost w zanadrzu, jednak żadne z nas się nie odezwało.
     Lissa wybrała na tę okazję śliczną jadeitową sukienkę. Była do kolan, miała długi rękaw, a na tali umieszczono żółty, lekko pozłacany pasek. Całość prezentowała się 'po królewsku', a na dodatek podkreślała oczy mojej przyjaciółki.
     Patrząc na jej piękną kreację poczułam się szaro w marynarce strażnika. Zastanowiłam się czy jeszcze kiedyś, będę mogła wyglądać tak jak ona. Nie dałam po sobie poznać żalu, który czułam.
     - Gotowi? - zapytała władczyni. - Proszę, musicie ich przekonać.
     - Wiem, Lisso. Ale jeśli chodzi o przygotowanie... - uśmiechnęłam się. - Znasz mnie. Chyba nie muszę mówić ci jak to jest.
     - Tak, wiem. Spontanicznie. - westchnęła. -  Ufam wam.
     - Nie zawiedziesz się, obiecuję.
     - Wiem. - prychnęła. - Gdybyś się zagalopowała, mam pewność, że Dymitr opanuje sytuację.
     Wszyscy parsknęliśmy śmiechem, nie zważając na innych. Nawet Dymitr zaśmiał się szczerze. Lissa rozluźniła nico napiętą atmosferę.
     Ta krótka rozmowa sprawiła, że odczułam presję i wagę naszego wystąpienia, a jednocześnie dodała mi odwagi. Moja najlepsza przyjaciółka (królowa naszego świata) wierzyła w nas. A to już coś znaczy...
     Podszedł do nas przewodniczący rady i poprosił królową o zabranie głosu. Lissa swobodnie wyszła na środek i przywitała zabranych. Dopiero wtedy zrozumiałam i poczułam, że losy wszystkich dampirów świata zależą w dużej mierze od tych trzydziestu minut, kiedy będziemy mieli głos. Poczułam na sobie nieziemską presję. To musi się udać! Inaczej pogrzebiemy tuziny miłości i zniszczymy szansę na lepsze życie dampirów. Zresztą nie tylko ich. Zapomniałam o tym wspomnieć: dekret dotyczy nie tylko par dampir - dampir, chodzi także o związki między dampirami, a morojami.
     Dymitr najwyraźniej zauważył moje zdenerwowanie. Podszedł do mnie i ścisnął moją dłoń. Poczułam ciepło i coś co można określić jako dziwny przepływ energii. To nie było to samo, co więź z Lissą. To była nasza nić porozumienia.
     - Nie martw się. - powiedział. - Będzie dobrze. Damy radę.
     Spojrzałam mu w oczy. Troszczył się o mnie. Czuł to samo co ja i na dodatek od rana był jakby zamyślony, a mimo to zdołał mnie pocieszyć, wesprzeć na duchu. Między innymi dlatego go kocham. Jest, zmęczony, zdenerwowany i spięty, ale zrobi wszystko, żebym się uspokoił i poczuła lepiej. Przysunęłam się i nie myśląc o tym co robię chciałam go pocałować. Dopiero wzrok Dymitra i lekki uśmiech na jego twarzy uświadomił mi, że to nie jest odpowiedni moment. Ale odsunęłam się dopiero, kiedy usłyszeliśmy nasze nazwiska. Jednak tuż przed tym jak podeszliśmy do Lissy, na środek sali, posłałam mu wdzięczne, dziękujące spojrzenie.
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
     Cześć, czołem, witaj... coś tam, było jeszcze, ale nie pamiętam. ^^
     W każdym bądź razie, jeśli byłaś (a może mamy tu jakichś chłopaków)/ byłaś spostrzegawcza, zobaczyłaś taką prośbę o przeczytanie tego co będzie, lub jest na dole.  No, więc chodziło o to:
Jeśli znajdę czas to postaram się jutro wstawić przebieg tego spotkania, na którym są teraz Rose, Dymitr, Lissa i Christian. No i jeśli mi się uda to szykuję taką małą niespodziankę dla was, więc odwiedzajcie mojego bloga prawie codziennie przez najbliższe hmmm.... dwa tygodnie? Niczego nie obiecuję, ale obiecuję (:D), że się postaram. Więc sądzę, że będzie wato ;)
 
A, no i rezygnuję z podpisu )/Hathaway-Bielikow) W końcu jestem jedyną autorką tego bloga, co nie? Więc po co?
 
Pozdrowionka ^^

wtorek, 8 grudnia 2015

Rozdział 21

Rozdział 21

     Wiem, przepraszam za opóźnienie i mam nadzieję, że nie zawiodłam aż tak bardzo. Dziękuje jeszcze raz za waszą wyrozumiałość. Pisanie (pomińmy fakt, iż nie są to dzieła sztuki czy nawet opowiadania, które nadają się do pokazania większej ilości ludzi) dla tak wspaniałych czytelników to czyta przyjemność. Dziękuję i życzę miłego czytania.
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
     Następnego dnia, z samego rana z samego rana obudziła nas Lissa. Poprosiła, żebym razem z Dymitrem przyszła do jej mieszkania. Nie byłam z tego zbyt zadowolona, ale nie protestowałam. W końcu to królowa, no i moja najlepsza przyjaciółka. Poza tym jeszcze nigdy żadna władczyni nie dała swoim głównym strażnikom wspólnego mieszkania. To naprawdę wielkie wyróżnienie.
     Okazało się, że Dymitr miał rację. Jego ręka wyglądała normalnie: opuchlizna zniknęła, a po sinych plamach nie było śladu.
     Lissa siedziała w salonie, a obok niej Christian i Tasza. Gawędzili beztrosko z uśmiechami na twarzach. Na ich widok zastanowiłam się czy tylko ja jestem niewyspana. Nawet po Dymitrze nie było widać zmęczenia. A wiem, że z nieznanych mi powodów nie spał pół nocy.
     Trójka zauważyła nas niemal od razu. Lissa podeszła do mnie.
     - Wiem... Przepraszam, że was obudziłam. - powiedziała współczująco.
     Przytuliłam ją. Lissa rozumiała mnie niemal bezbłędnie. Cóż... w końcu znamy się od przedszkola. Uśmiechnęłam się. Zwyczajnie udzielił mi się ich dobry humor.
     - Nie ważne. O co chodzi? - zapytałam.
     - Potrzebujemy was. - odparł Christian.
     Nie było w tym nic zabawnego, ale powiedział to Ozera. Mało nie parsknęłam śmiechem.
     - Ty? Potrzebujesz nas? Niedługo usłyszę, że jestem najważniejszą, niezbędną wręcz, osobą w twoim życiu.
     - Nie byłbym tego taki pewien. Nie...
     Szykował już jakąś ciętą ripostę, ale Lissa zgromiła go wzrokiem. Chłopak naburmuszył się, a ja posłałam mu tryumfalny uśmiech. Odkąd moja przyjaciółka została królową stara się dbać o wizerunek. Obydwoje nie lubią tych sztucznych zachowań, ale wiedzą, że aby mieć poparcie i szacunek arystokratów trzeba się trochę poświęcić. Oboje są jeszcze bardzo młodzi - mają osiemnaście lat - co dodatkowo utrudnia im zadanie, jednakże nie czyni go niemożliwym. Póki co świetnie sobie radzą w rolach przywódców naszego świata. Rzecz jasna, Lissa musi czasem upominać Christiana, ale to nie stanowi większego problemu.
     - Chodzi o zebranie. - wyjaśniła Dragomirówna. - Wystąpicie tam z dwóch powodów.
     - Mianowicie...- spałam krótko, nawet jak na dampira i mój umysł jeszcze nie kojarzy faktów.
     - Jako strażnicy i ... - Tasza zastanawiała się jakiego słowa użyć. - przedstawicieli.
     To pierwsze było dość oczywiste, pomyślałam z udręką.
     - Musimy przekonać morojów do nowego dekretu, a wy stanowilibyście żywy dowód. - wyjaśniła delikatnie Lissa. Wiedziałam, że nie ma na myśli nic złego. Chciała tylko zyskać większe poparcie i pomóc dampirom. - Może więcej osób przekonałoby się do tego gdybyśmy pokazali im, że tak też da się żyć; że to nie jest nic złego czy strasznego oraz że nie zagraża życiu morojów. Tego najbardziej się obawiają.
     Wiedziałam coś na ten temat. Kiedy jeszcze uczyliśmy się w Akademii Świętego Władimira, prześladował nas ten sam problem. Mnie i Dymitra. Uświadomiliśmy sobie, że nie możemy być razem, bo nasz związek zagrażałby życiu Lissy. Na szczęście nie musieliśmy z siebie zrezygnować.
     Muszę się zgodzić, brak pewności i zagrożenie życia podopiecznych to najpoważniejsze obawy. Ale gdybyśmy wytłumaczyli wszystko i rozwiali błędne przypuszczenia, może wtedy więcej uda nam się przekonać więcej arystokratów.
     - To dobry pomysł. - stwierdził Dymitr.
     Najwyraźniej podzielał moją opinię. Dopiero teraz zauważyłam, że jest zamyślony i skupiony. Nigdy się do tego głośno nie przyznałam i zapewne tego nie zrobię, ale wyraz twarzy Dymitra i on sam był niezwykle pociągający. Mimo to na treningach nauczyłam się nie zwracać na to większej uwagi.
     - Zgadzam się. - powiedziałam. - Mam nadzieję, że w ten sposób damy radę przekabacić na swoją stronę większą część morojów.
     - Sądzę, że to bardzo prawdopodobne. - odezwała się Tasza. - Nie mam stu procentowej pewności, ale chyba mamy duże szansę na powodzenie. Arystokraci wierzą w coś jeśli mają czyste i klarowne dowody podstawione prosto pod nos.
     Nie wiedziałam tego na pewno, ale słyszałam, że ciotka Christiana bardzo angażuje się w życie polityczne świata morojów. Często rozmawia z Lissą i pomaga jej podejmować wybory dotyczące tego rodzaju spraw. Przyznam, iż żal mi, że to nie ja pomagam przyjaciółce. Jednak po głębszym zastanowieniu doszłam do wniosku, że koniec końców to ja wykonuje ważniejsze zadanie - chronię życie Lissy. Uśmiechnęłam się w myślach.
     - Myślę, że Tasza ma rację. - przyznała Lissa.
     - Ja też. - poparł ją Christian. - Przygotuj się, Rose. Będziesz miała przeciw sobie kilkuset zbuntowanych arystokratów. Nie jestem pewien czy sobie poradzisz. - zakpił.
     - O to się nie martw. - odparłam i nie dając mu szansy na odpowiedź, zapytałam: - O której zaczyna się posiedzenie?
     - Za półtora godziny. - odparła królowa. - Mogłam obudzić was wcześniej, ale nie wyspalibyście się. Poza tym, stwierdziłam, że dacie radę przygotować się w tak krótkim czasie.
     Przyznałam jej w myślach dodatkowe punkty i uśmiechnęłam się. Oczywiście, że damy radę. Nigdy nie przygotowywałam się do wystąpień, więc to nie stanowi dla mnie problemu. Przeważnie moje przemowy były spontaniczne, szybko wymyślane w głowie. Mówiłam to, co myślałam. Jeśli chodzi o Dymitra... jestem pewna jego zaradności. Chyba nie ma takiej sytuacji, w której by sobie nie poradził. Tym bardziej, jeśli dotyczy ona dobra innych. Na pewno coś wymyśli.
     - Sądzę, że damy radę. - odpowiedziałam za nas oboje, ale czułam, że Dymitr się ze mną zgadza.
     - Dobrze. W takim razie spotkamy się za godzinę i dwadzieścia minut w północnej sali. - oznajmiła królowa.
     - Jasne. Do zobaczenia.
     Odwróciłam się w stronę drzwi. W tym momencie mój wzrok spotkał spojrzenie Dymitra. Uświadomiłam sobie, że patrzy na mnie od kilku minut. Nie umiałam odczytać jego myśli. Przez malutki ułamek widziałam w jego oczach błysk. Czułam, że ma to związek z jego prawie że nieprzespaną nocą, ale nie wiedziałam o co mu chodzi.
     Z tego transu wyrwał mnie głos przyjaciółki. Podchodziłam już do Dymitra, do drzwi, przy których stał, kiedy Lissa powiedziała radosnym, śpiewnym głosem:
     - Rose, jeszcze jedno... Za tydzień wyjeżdżamy.
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
     No i jak rozdzialik? Trochę krótki chyba, ale mam nadzieję, że nie za krótki i że się wam spodoba. Oceniajcie w komentarzach i mówcie co wam się podoba, a co nie. ;)
/Hathaway-Bielikow

poniedziałek, 7 grudnia 2015

Przeraszam!

Błagam nie zabijajcie!
Wiem. Miał być rozdział. Wien zawiodłam. Naprawdę przepraszam, ale robią naszą ulicę i przerwali jakiś kabel i od wczoraj nie mam prądu. Piszę to z własnego Internetu, ale niestety nie mam go tak dużo, żeby przepisać z zeszytu cały rozdział na bloga. Przykro mi, ale na prawdę nie dam rady. Jeśli szybko naprawią przewód to może uda mi się wstawić rozdział jutro...
Przykro mi, ale nie mam na to wpływu. Nie zabijajcie!
Mańka

sobota, 5 grudnia 2015

Proszę o uwagę!

Cześć wszystkim!
Przychodzę dziś z trochę średnią wiadomością. Mianowicie chodzi o rozdziały: Tak wiem. Mam opóźnienia, ale nic na to nie poradzę. Obiecuje jednak, że rozdziały będą się pojawiać co tydzień. Sobota, niedziela, czasem poniedziałek - to dni w których będą nowe rozdziały. Obiecuje. Ewentualnie w święta może się coś zmienić, ale jeśli by tak było to na pewno was poinformuję! To tyle...
A tak jeśli chodzi o najbliższy rozdział to pojawi się jutro lub pojutrze. Na pewno nie później 😉
Pozdrawiam, Mańka!

sobota, 28 listopada 2015

Rozdział 20

Rozdział 20

Hej Wam! Przychodzę z nowym rozdziałem. Chyba trochę dłuższym niż poprzednie.
PS szkoda, że pod poprzednim rozdziałem są tylko dwa komentarze :( Ale widzę, że codziennie wzrasta liczba wyświetleń, więc nie jest tak źle. Duużo już tych wyświetleń, więc nie martwię się i piszę dalej.

--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
     Wytrzeszczyłam oczy. W pierwszej chili sądziłam, że to żart, jednak twarz Abe'a na to nie wskazywała. Dymitr chyba też zdał sobie z tego sprawę, ale nie miałam pojęcia co o tym myśli. Ciszę, przerwał mój ojciec.
     - Mam rozumieć, że zaniemówiliście z wrażenie. - uśmiechnął się.
     Szczerze... nie bardzo wiedziałam co powiedzieć. To znaczy w głowie miałam miliony słów, ale żadne nie było ...odpowiednie. Moja opinia na ten temat brzmiała tak: "Nie, Dymitr nie jedzie na polowanie. A już na pewno nie z Nimi! O nie!" Stwierdziłam, że moi rodzice są zbyt... natrętni i nieprzewidywalni. Dam sobie rękę uciąć, że mają w zanadrzu tysiące pytań.
     - Wiesz Staruszku...
     - Bardzo chętnie pojadę z panem. - Przerwał mi Dymitr. - Ale nie jestem pewien godzin służby, więc sądzę, że data i godzina są jeszcze do ustalenia.
     Wpatrywałam się w niego szczerze zdziwiona. Za to na twarzy Abe'a pojawił się szeroki uśmiech.
     - Wspaniale! Mam jeszcze sporo do załatwienia, wiecie interesy, ale kiedy tylko będziesz coś wiedział Bielikow, zadzwoń do mnie. A jeśli chodzi o Janine... zostaw to mnie.
     Zakończywszy swoje interesujące przemówienie, pożegnał się i wyszedł. Podeszłam do Dymitra i stanęłam na przeciw niego. Wiedział o co mi chodziło. Już miałam zaczynać kazanie, kiedy do sali wszedł dampir. Nie znałam go, ale sądząc po ubiorze był jednym z ważnych strażników. Wyglądał na około trzydzieści lat. Wydawał się zmęczony i zaniepokojony. Ukłonił się przed Lissą, która podczas naszej krótkiej rozmowy w ogóle się nie odezwała.
     - Królowo, mamy małe kłopoty.
     Spojrzałam na niego zainteresowana. Dymitr też.
     - Mianowicie... O co chodzi?
     - Moroje, przeciwni nowemu pomysłowi, zebrali się w jednej z sal, w zachodniej części pałacu. - powiedział. - Mówili, że zamierzają urządzić protest. Potem zjawili się tam także zwolennicy w skutek czego wybuchły drobne zamieszki. Strażnicy zdążyli już chyba powstrzymać, ale miałem panią powiadomić, Wasza Wysokość.
     Przez kilka sekund staliśmy w milczeniu. Porozumiewaliśmy się. Obserwowałam ich i starałam się odczytać ich myśli. Nawet bez więzi wiedziałam, że Lissa chcę to sprawdzić i uspokoić arystokratów. Natomiast u Dymitra wychwyciłam chęć akcji, działania. Jego twarz przybrała ten twardy, waleczny wyraz. Oczywiście zależało mu na bezpieczeństwie, ale długo był na zwolnieniu, nie mógł pracować. A teraz ma pod nosem zadanie. Nie wahał się. Chciał tam iść. W pełni podzielałam jego zdanie.
     Wszyscy troje kiwnęliśmy głowami.
     - Zaprowadź nas tam. - poprosiła królowa.
     Dampir nie zadawał pytań. Poprowadził nas korytarzami pałacu, aż w końcu stanęliśmy przed salą. Ze środka dobiegały nas stłumione przez ściany krzyki i głosy. Chyba jednak sytuacja nie została opanowana.
     Weszliśmy do środka. Widok królowej uspokoił nieco bliżej stojących morojów, ale reszta zignorowała jej obecność. Pokazali w ten sposób typową dla siebie arogancję.
     Nie czekając zbyt długo, rozejrzałam się po sali i pobiegłam do miejsca gdzie był największy problem. Około 20 arystokratów, zwolenników nowej idei, atakowało grupę przeciwników. Wymachiwali pięściami i krzyczeli, że tamci są głupcami. Morojów, którzy byli za nowym systemem było znacznie mniej, ale mieli dobre intencję i wielką wiarę. Po prostu nie właściwie tego używali.
     Niektórzy napastnicy byli zadziwiająco krzepcy jak na morojów, dlatego pięciu strażników, którzy próbowali ich powstrzymać, miało problem.
     Dołączyłam do nich i dopiero po chwili zorientowałam się, że tuż obok mnie jest Dymitr. On także starał się zapanować na arystokratami. Na początku przez głowę przeszła mi myśl, że nie powinien tego robić, za względu na swoją rękę. Ale przecież nie mogę mu tego zabronić, wiem jak ciągnie go do akcji. Poza tym jestem pewna, że odnosił w życiu większe obrażenia niż ta ręka
      Nie miałam więcej czasu na rozmyślanie na ten temat, bo morojue stawali się coraz bardziej agresywni. Dwoje strażników wyprowadzało już kilku mężczyzn. "Jak mamy walczyć przeciwko strzygom, skoro nieustannie musimy utrzymywać spokój wśród podopiecznych" - pomyślałam. Okazało się, że opanowanie tłumu jest trudniejsze niż myślałam. Szkoliłam się głownie w walce i zabijaniu. Jestem przyzwyczajona że sprawę załatwia celny cios srebrnym kołkiem. A teraz miałam uspokoić morojów nie robiąc im krzywdy. Jednak z pomocą kilku innych strażników zdołaliśmy zażegnać największe zagrożenie (o ile można to tak nazwać). Po następnych kilku chwilach całkowicie opanowaliśmy sytuację.
     Nie zajmuje się tego typu sprawami, ale jestem pewna, że paru arystokratów zostanie ukaranych karą w postaci grzywny. Sądzę też, że kilku powinno posiedzieć trochę w areszcie.
     Lissa z pomocą dampira, który przeszedł ją poinformować o zamieszkach weszła na niewielki podest. Spędzono z niego zbędne osoby.
     - Proszę o ciszę. - powtarzała władczyni.
     Moroje zgodnie ją ignorowali, nadal dyskutując zawzięcie. Przybyłam więc z odsieczą. Wbiegłam na podest i stanęłam obok królowej.
     - Cisza! - wrzasnęłam.
     Wszystkie pary oczu zwróciły się w moją stronę. Tłum nareszcie umilkł.
     - Dzięki, Rose. - szepnęła Lissa.
     Zadowolona z rezultatu kiwnęłam lekko głową i zgodnie ze zwyczajem strażników odeszłam pod ścianę, obok Dymitra. Przez chwilę miałam wrażenie, że widzę na jego twarzy grymas bólu. Jednak nie mogę być tego pewna, bo w momencie gdy stanęłam pod ścianą straciłam z oczu twarz ukochanego.
     - Co Was napadło? - zapytała Lissa z dezaprobatą, wręcz naganą w glosie. - Zebranie odbyło się zaledwie kilka godzin temu, a Wy już zdążyliście narobić wszystkim kłopotu. Zastanówcie się jaki to miało sens. Zdaję sobie sprawę, że poprzez nowy pomysł w naszym świecie mogą zajść radykalne zmiany. Znam zdania na ten temat obu stron. Ale jaki sens w tej sytuacji mają bójki? Chcecie podzielić się ze mną swoją opinią? Nie ma problemu! Zorganizujemy jeszcze jedno spotkanie. Przedyskutujemy to po raz kolejny, ale zgodnie, bez przemocy.
     Lissa przemawiała niezwykle spokojnie, a przy tym stanowczo i pewnie. Moroje przerwali spór i niemalże z uwielbieniem wpatrywali się w królową. Szanowali ją i podziwiali mimo jej młodego wieku. Lissa przyciągała ich bez potrzeby korzystania z mocy ducha. Chociaż mam wrażenie, że jej charakter i osobowość są nieodłącznie związane i trochę "podpasowane" pod żywioł, w którym się specjalizuje.
     - Pomyślcie tylko... - kontynuowała - Nasi strażnicy zamiast pilnować murów i poprzez treningi dążyć do zdobywania nowych umiejętności oraz ulepszania starych, raz po raz muszą zajmować się tego typu sporami i konfliktami. - Lissa najwyraźniej podzielała moja zdanie. Zastanawiała się chwilę, aż wreszcie powiedziała: - To chyba koniec na dzisiaj. Proszę, rozejdźcie się.
     Królowa ruszyła do wyjścia. Ja i Dymitr dołączyliśmy do niej szybkim krokiem. Przez całą drogę do pokoju królowej milczeliśmy. Wiedziałam jak bardzo zdenerwowała ją ta sytuacja. Była lekko zagubiona i chyba zmęczona. Upewniwszy się, że władczyni jest bezpieczna poszliśmy do naszego mieszkania.
     Wykończona rzuciłam się na kanapę. Nie miałam już siły na nic. Dymitr skorzystał z sytuacji i widząc wolne miejsce, położył się obok mnie. Objął mnie ramieniem i odetchnął głęboko. Leżeliśmy długą chwilę w ciszy rozkoszując się samotnością i bliskością naszych ciał. Oparłam głowę o jego bok i położyłam rękę na jego brzuchu. Dymitr pocałował mnie w czoło i bawił się kosmykami moich włosów.
     - Arystokraci to kretyni. - mruknęłam.
     Nie chciałam psuć tego cudownego nastroju, ale musiałam to z siebie wyrzucić
     - Są po prostu przyzwyczajeni do odwiecznego systemu.
     - Nie o to mi chodzi. Miałam na myśli te zamieszki i bójki.
     Dymitr zastanawiał się chwilę nad odpowiedzią.
     - Myślę, że to typowe zachowanie wzburzonego tłumu. - odparł zagarniając kolejny kosmyk.
     - Tak tylko, że...
     W momencie, kiedy złapałam Dymitra za lewe przedramię, żeby się przekręcić, na jego twarzy znów zobaczyłam grymas bólu. Tym razem jestem tego pewna. Usiadłam, kładąc na nim nogi i podciągnęłam rękaw jego koszuli. Ręka była zaczerwieniona i spuchnięta. Nie bardzo mocno. ale jednak. Czyli miałam rację. Dam sobie uciąć rękę, że to przez zamieszki. Zapewne jeden z morojów bardzo się wyrywał.
     Spojrzałam na Dymitra, surowo i pytająco za razem. Nie przejął się tym zbytnio.
     - Nic mi nie jest, - powiedział. - To tylko lekka opuchlizna.
     - Nie przekonuje mnie to. - stwierdziłam. Delikatnie przekręcając jego rękę oglądałam ją uważnie. - A jeśli znów ją złamałeś. To możliwe.
     Dymitr usiadł koło mnie.
     - Owszem, ale zapewniam cię, że tak nie jest. - upierał się.
     - Nie wiem czy powinieneś jutro iść na służbę.
     - To nic takiego. - zapewniał mnie.
     Dymitr zabrał ode mnie rękę i objął mnie nią, przyciągając do siebie tak blisko, że czułam na szyi jego przyjemny, ciepły oddech. Nie protestowałam. Głównie dlatego, że zatonęłam w błogim, głębokim pocałunku. Nie przekonał mnie tym do końca ale na pewno uśpił moją czujność i obudził namiętność. Usiadłam mu na kolanach. Jedną ręką objęłam jego szyję, a drugą położyłam mu na torsie. Dymitr położył mi rękę na policzku i po chwili odsunął się lekko. Mimo to nadal czułam jego oddech. Oparł swoje czoło o moje.
     - Do jutra opuchlizna zniknie. - powiedział. - A teraz jesteś zmęczona. Chodźmy spać.
     Po chwili zastanowienie kiwnęłam głową i oparłam się o niego sennie.

--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
     No i jak ten rozdzialik? Tym razem prosiłabym o nieco większą ilość komentarzy :D
     Dziękuje, że czytacie te moje bazgroły ;)
/Hathaway-Bielikow

poniedziałek, 23 listopada 2015

Rozdział 19

Rozdział 19

     Ponownie przepraszam za opóźnienie. Wczoraj nie miałam internetu i nie miałam jak wstawić rozdziału. Ogólnie mam bardzo dużo na głowie w tym tygodniu, a raczej miałabym... Rozchorowałam się i dlatego pisze tak wcześnie. Mam dość sporo czasu, więc zacznę też pisać rozdział 20, tak, żeby wstawić go normalnie ( być może nawet trochę wcześnie, wiecie choroba dała mi sporo czasu do wykorzystania) Ugh... rozpisałam się. No to teraz przejdźmy do rzeczy!
 
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
 
     Spojrzała na mnie, chyba lekko zdziwiona.
    - Od mojego znajomego. - odparła wreszcie. - Odkąd królowa sprowadziła do nas z powrotem Dimkę, zaczęłam się interesować mocą ducha, tak jak mój przyjaciel. Od tego czasu szukamy na ten temat jak najwięcej informacji.
     Ukradkiem zerknęłam na Dymitra. Gdy Tasza wspomniała o jego przywróceniu, zamyślił się na chwile, ale szybko się opanował. To wciąż był dla niego delikatny temat. Ja natomiast sprawdzałam prawdomówność morojki. Teoretycznie, jej wyjaśnienia brzmią jak prawdziwe. Z tego co wiem nie tylko ona i jej znajomy zaczęli interesować się piątym żywiołem. Po tym co się wydarzyło, wiele osób stara się odkryć jak najwięcej jego tajemnic. Szczególnie moroje - prowadzą nawet jakieś tajne badania. Lissa próbuje ograniczyć je do niegroźnych eksperymentów. Nie chce, żeby posiadaczy mocy ducha traktowano jak króliki doświadczalne.
     Koniec końców uwierzyłam Taszy. Kiwnęłam głowę na znak zrozumienia.
     - W takim razie opowiedz mi co wiesz. - poprosiłam.
     - Moja wiedza ogranicza się do rozwiązania twojego problemu. - odparła z uśmiechem. - Nie wiem zbyt wiele. Królowa i Adrian Iwaszkow zapewne posiadają szersze informacje.
     - Ale niewiedzą jak mi pomóc. - wtrąciłam zachęcająco.
     - Bo to co ci mówię jest dawno zapomniane i niezwykle trudne do opanowania.
     A jednak Robert posiada tę zdolność, pomyślałam.
     Dymitr zaproponował, że zrobi kawę. Tasza zgodziła się od razu, ale ja odmówiłam z  niesmakiem. Nienawidzę kawy. Bielikow zaśmiał się miękko i poszedł do kuchni.
     - Wracając do naszej rozmowy - zaczęła morojka - myślę, że dobrym rozwiązaniem byłby kilkudniowy urlop. Tak dla odprężenia. Wtedy łatwiej zwalczysz ataki.
     - Nie. - zaprzeczyłam stanowczo. - Nie ma mowy.
     - Jak uważasz, jednak sądzę, że to niezły pomysł.
     - Nie mogę zaniedbywać obowiązków przez własne problemy. Muszę chronić Lissę i resztę Dworu.
     - Rozumiem. To twoja decyzja, jednak rozważ mój pomysł, proszę. - kiwnęłam głową. - Dobrze, a teraz przejdźmy do konkretów.
     Po chwili Dymitr wrócił z kawą.
     Rozmawiałyśmy do późnego wieczora. Później Tasza musiała iść, umówiła się na spotkanie z Christianem.
     Oparłam się zmęczona o kanapę. Dymitr usiadł obok mnie i podał mi herbatę.
     - To miłe z jej strony, że chce mi pomóc. - powiedziałam.
     - Tak, nawet bardzo. To co mówiła, to niezwykle przydatne informacje. Istnieją duże szanse, że wygrasz tą bitwę.
     Upiłam łyk gorącej herbaty.
     - Miejmy taką nadzieję. - szepnęłam do siebie.
     Dymitr przysunął się bliżej mnie.
     - Będzie dobrze. Jeśli będziesz odpierała ataki, Robert w końcu zrezygnuje. Nie jest już taki młody, nie wystarczy mu energii. Kiedyś będzie musiał się poddać.
     - Oby jak najszybciej. - mruknęłam.
     Biorąc pod uwagę plam brata Wiktora, nie jestem pewna czy tak łatwo odpuści i zapomnie o wizji naszej wspólnej władzy nad morojami i dampirami. Nie wspomniałam Dymitrowi o moim 'włamaniu' do więzienia, ani o rozmowie z Robertem i póki co nie mam zamiaru tego robić. Znam jego zdanie na ten temat. Wolę uniknąć niepotrzebnych dyskusji.
     Rosjanin zauważył mój ponury nastrój. Nachylił się nade mną i odgarnął kosmyki włosów z mojej twarzy, muskając przy tym mój policzek. Ujął w dłonie moją twarz, po czym namiętnie pocałował. Usiadłam mu na kolanie i objęłam go za szyję. Czułam jak ulatują ze mnie wszystkie problemy. Zapomniałam o Robercie i jego planie. Byłam w małym niebie. Dymitr odsunął się trochę.
     - Jesteś zmęczona. - stwierdził. - Idź się prześpij.
     Uznałam, że to nie jest głupi pomysł. Kiwnęłam głową. Pocałowałam go jeszcze lekko i ruszyłam w kierunku sypialni. Usłyszałam dzwonek telefonu. Zawróciłam i sięgnęłam po komórkę.
     - Helo?
     - Rose - rozpoznałam glos Lissy - Jak dobrze.
     - Coś się stało? - zapytałam zaniepokojona.
     - Nic złego. - zapewniła. - Pan Mazur chcę z wami porozmawiać.
     - Abe?
     - Tak, przyjechał kilka godzin temu.
     - Wiem. Osobiście przeszukiwałam jego auto.
     - Domyślasz się może o co chodzi? Nie chciał mi zdradzić szczegółów.
     - Niestety nie bardzo. - odparłam. - Cóż... niedługo się dowiemy. Jak spotkanie z morojami?
     - Eh... - westchnęła. Są dość... oporni. Przyzwyczaili się już do ciebie i Dymitra, ale kolejne związki są dla nich... niezrozumiałe. Resztę opowiem ci, kiedy przyjdziesz.
     - Jasne. W takim razie do zobaczenia. - pożegnałam się.
     Nieco rozczarowana, że nie mogę się wyspać wróciłam do Dymitra, przekazać mu to co usłyszałam. Piętnaście minut później byliśmy już przed salą królewską. Stanęliśmy przed drzwiami i czekaliśmy, aż dampir stróżujący zaanonsuje nasze przybycie.
     - Królowo, strażniczka Hathaway i strażnik Bielikow już przyszli.
     - Dziękuje. - usłyszeliśmy. - Wpuść ich.
     Otworzył drzwi, a my weszliśmy do środka. Lissa wstała z tronu. Rozejrzałam się po ogromnej sali. To tu odbywają się ważne zebrania. Teraz widać było jeszcze ostatki po niedawnym spotkaniu. Królewska służba sprzątała stoły.
     - No, no - zaczęłam. - Przegapiłam niezłą imprezę, jak widać.
     Przyjaciółka przewróciła tylko oczami. Podbiegła do mnie i uścisnęła. Skinęła głową w kierunku Dymitra, a on ukłonił się nisko. Lissa westchnęła i spojrzała na mnie szukając wsparcia. Wzruszyłam ramionami z uśmiechem.
     Królowa nie lubiła, kiedy ktoś się przed nią kłaniał. Znosi, gdy robią to obcy ludzie, ale nie cierpi kiedy robi to ktoś z bliskich jej osób, znajomych. A Dymitr zgodnie z etykietą kłaniał się za każdym razem, gdy ją widział. Cóż.. nie zmienię tego, że jest formalistą. W każdym razie przy ludziach.
     - Opowiadaj - przerwałam ciszę - jak było na zebraniu?
     - Oh... Męcząco. - wyznała. - Moroje uparcie zostają przy swoim zdaniu.
     - Trudno im się dziwić. - powiedział Bielikow. - Są przyzwyczajeni do tego trybu, a my złamaliśmy odwieczna regułę naszych ras.
     Przyznałam mu w myślach racje.
     - A co na to dampiry? - spytałam. - W końcu chodzi o ich przyszłość.
     - Tu sytuacja jest trochę inna. Zrobiliśmy mało sondaż. Wyniki wskazują na to, że połowa z nich chcę trzymać się tradycji. Druga część natomiast chcę zmian.
     - Zakładam, że ta pierwsza grupa to starsi przedstawiciele naszej rasy.
     - Tak. W większości tak.
     Miałam się znów odezwać, ale nagle do sali wpadł jak burza Abe.
     - Rose, Bielikow! Jak miło was widzieć. - wykrzyknął.
     Podszedł do nas. Uściskal mnie, przywitał się z Dymitrem i skłonił się nisko królowej, wymieniając przy tym wszystkie możliwe komplementy.
     - A teraz do rzeczy. - zaczął, kiedy skończył już pierwszą część monologu. - Z tego co wiem, nowy członek naszej rodziny od jutra zaczyna normalnie pracować, prawda Rose?
     Przytaknęłam zastanawiając się do czego zmierza. Rzeczywiście, jutro kończy się zwolnienie Dymitra. Ku jego uciesze będzie mógł znów pracować.
     - Przed koronacją naszej kochanej królowej, rozmawialiśmy o wycieczce edukacyjnej, mam racje? No więc, mam dla was wspaniałą nowinę. Razem z Janine zostajemy na Dworze dwa tygodnie. Ustaliłem, wraz z nią rzecz jasna, że na polowanie najlepiej było by wybrać się za trzy-cztery dni. Co ty na to, Bielikow?
 
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
 
     Mam nadzieję, że się podoba. :D Prosiłabym o komentarze - naprawdę pomagają.
     To tyle na dziś. Oceniajcie, komentujcie i mówcie, jak mi idzie.
/Hathaway-Bielikow

sobota, 14 listopada 2015

Rozdział 18

Rozdział 18


     Dziś bez większych wstępów. Może tylko chciałabym przeprosić za opóźnienie. ;)

--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

     Następnego ranka obudziłam się wcześnie. Właściwie spałam zaledwie 3 godziny. W nocy rozmyślałam nad słowami brata Wiktora. Jego plan nadal wydawał mi się komiczny, lecz dziś starałam się zmienić do tego podejście. Przeanalizowałam dokładnie całą sytuację.
     Najpierw Robert chciał mnie zabić, pomścić brata, a teraz upatrzył sobie moją osobę jako idealnego sprzymierzeńca. Porwał Dymitra, a teraz sądzi, że moim jedynym pragnieniem jest opanowanie wspólnie z nim świata morojów.
     Stwierdziłam, że to są już na pewno oznaki szaleństwa. Albo Robert jest głupszy niż myślałam. Nie, raczej to pierwsze. W końcu spokrewniony jest z Wiktorem. Są najbardziej aroganckimi i wkurzającymi braćmi, ale nie są kretynami. Muszę przyznać, że mają dar do planowania szatańskich misji.
     Od tych myśli uwolniłam się dopiero na codziennej warcie. Dwór był strzeżony przez magiczne tarcze i strażników, więc nie było potrzeby, abym chodziła za Lissą krok w krok.  Poza tym miała co najmniej dwuosobową "świtę". Jestem jej główną strażniczką, ale przyjaciółka uzgodniła wraz z Christianem, że ja i Bielikow nie będziemy musieli ciągle im towarzyszyć. Jestem pewna, że zrobili tak, żebyśmy mieli więcej czasu dla siebie. Niestety szczęście na razie mi nie sprzyja i odkąd Lissa została władczynią nie spędziłam z Dymitrem ani jednej nocy, sam na sam. Ale cóż... nie mogą narzekać, przecież wiedziałam ile poświęcam zostając strażniczką.
     Z tego co wiem, królowa jest właśnie na spotkaniu dotyczącym relacji między dampirami. Ja i Bielikow jesteśmy pierwszą parą w historii naszej rasy, która jest w związku i jednocześnie pełni służbę. Wcześniej nikt tego nie dokonał. Informacje te potwierdzili dworscy historycy, którzy dokładnie sprawdzili nawet najstarsze zapiski. Przedtem, gdy para dampirów zdecydowała się na związek, musiała uciekać. Dotychczas takie zachowania były potępiane, jednak teraz coś ruszyło. Lissa przekonuje coraz więcej osób do swojego nowego planu.
     Wróciłam do rzeczywistości. Strzegłam głównej bramy. Zwykle nie przejeżdża przez nią zbyt wiele gości, ale dziś, w związku z owym zebraniem, aż roi się od samochodów. Obecnie na zmianie było nas troje: Charlie, Wen i ja. Rozdzieliliśmy między siebie zadania, zmienialiśmy się co jakiś czas. Chłopaki obserwowali teren, a ja sprawdzałam auta. To jakby kontrola. Upewniamy się kim są przybyli, czy nie są strzygami i tak dalej. Formalności.
      Znudzona żmudną pracą i spragniona snu, miałam ochotę ziewać przy sprawdzaniu każdego samochodu. Jedno auto zdawało mi się szczególnie znajome, ale byłam zbyt zmęczona, by je rozpoznać. Dopiero, kiedy wóz podjechał, a przyciemniona szyba opadła, zobaczyłam co się święci.
     - Abe?! - pisnęłam, aż Charlie i Wen zerknęli na mnie zaniepokojeni.
     Miałam przed sobą uśmiechniętą twarz ojca.
     - Rose, jak miło cię widzieć.
     Co ty tu robisz? - spytałam odbierając od niego dokumenty.
     - Przyjechałem na zebranie. Szczerze powiedziawszy nie spodziewałam się tu aż takiego tłoku. Mam nadzieję, że to nie twoja wina.
     Puścił oczko. Przewróciłam oczami i zapisałam kilka zdań w notesie.
     Mogłam się domyślić przyczyny wizyty Staruszka na Dworze. Nie był wprawdzie, ale należał do najbardziej wpływowych morojów na świecie. Z tego co wiem uczestniczy w każdym ważnym spotkaniu i jest znaną osobistością wśród morojskich biznesmenów. Nic więc dziwnego, że przyjechał tu dziś.
     Oddałam Abe'owi dokumenty.
     - Jak długo zostajesz na Dworze? - Zagadnęłam oglądając wnętrze auta. Wyglądało kosztownie.
     - Chyba zostajemy. - poprawił mnie. - Twoja matka też tu jest.
     Dopiero teraz ją zauważyłam. Nieustraszona Janine siedziała na tylnym siedzeniu. Od razu skarciłam się w myślach za zaniedbanie. Nie musiałam długo czekać, a ona także mnie zganiła.
     - Musisz popracować nad skupieniem i zachować czujność. To, że jesteś na Dworze nie znaczy, że możesz zaniedbywać pracę i obowiązki.
     Super! Widzimy się pierwszy raz od kilku miesięcy, a matka w ciągu dosłownie sekundy zdążyła mnie pouczyć. Patrzyła teraz na mnie z dezaprobatą. Cóż... ostatecznie przywykłam już do tego. Chociaż prawdę mówiąc, mimo wszystko, muszę przyznać, że odkąd kilka razy prawie straciłam życie, nasze relacje zdecydowanie się poprawiły.
     Nagle usłyszałam dźwięk klaksonu z samochodu. Ocknęłam się.
     - Jedźcie już. - nakazałam. - Inni czekają.
     - Oczywiście. - odparł Abe. - Spotkamy się później.
     Odjechali a na ich miejsce przyjechało kolejne auto. Musiałam słuchać jak jego kierowca narzeka na jakość mojej pracy. Z trudem powstrzymywałam się, żeby nie wygarnąć mu kilku istotnych faktów.
     Niedługo potem wracałam do domu, zmęczona sześciogodzinną służbą. Dziękowałam Bogu w myślach, że Robert nie próbował w tym czasie przejąć nade mną kontroli. Szczerze mówiąc w ogóle o nim zapomniałam. Tym lepiej.
     Z tego co wiem, spotkanie dotyczące relacji między dampirami miało skończyć się dopiero za godzinę, więc nie miałam co liczyć na odwiedziny u Lissy.
     Szłam przez dziedziniec główny Dworu. Zimny wiatr z dnia na dzień wiał coraz silniej. Liście dawno opadły z drzew, przez co okolica wydawała się trochę ponura. Zadarłam głowę do góry, podziwiając pełnię księżyca. Blask od niego bijący był tak intensywny, że ludzie spokojnie mogli dostrzec prawie wszystko, dampiry więcej, a co dopiero moroje. Zerknęłam na zegarek na moim nadgarstku. Było południe w naszym systemie dnia. Miałam nadzieję na długą kąpiel i jakąś drzemkę, ale tym razem los także nie potraktował mnie łaskawie.
     Gdy wróciłam do domu na kanapie, obok Dymitr siedziała Tasza Ozera. Niby nie robiła niczego złego, jednak od pewnego czasu przestałam lubić ją tak bardzo jak dawniej. Sama nie wiem dlaczego...
     Zobaczyli mnie po chwili.
     - Rose, Tasza przyszła, bo sądzi, że może ci pomóc.
     Nie mam pojęcia co takiego zobaczył na mojej twarzy, ale Bielikow był wyraźnie... zaniepokojony? Podeszłam do nich.
     - Tak. - potwierdziła morojka. - Myślę, że wiem coś o zdolnościach mocy ducha i o Robercie, co być może pozwoli ci bronić się przed jego atakami.
     Przez cały dzień próbuje o tym zapomnieć, a ona wchodzi do mojego domu i burzy cały ten trud. Ale nie mogę być na nią zła. Przecież Tasza chce mi pomóc.
     Odetchnęłam chicho i rozsiadłam na fotelu na przeciwko nich. Zmierzyłam obydwoje wzrokiem.
     - No dobrze. - zdecydowałam - Więc czego się dowiedziałaś.
     Ciotka Christiana poprawiła się na sofie i uśmiechnęła.
     - Z tego co mi wiadomo, na tego typu napady należy reagować spokojnie. - zaczęła z fascynacją. - Co to znaczy? Otóż to, że podczas ataków trzeba uwolnić od siebie zbędne myśli. Najlepiej nie myśleć o niczym. Możne też myśleć o czymś przyjemnym.
     - To tak nie działa. - sprzeciwiłam się. - Do tej pory odpierałam ataki Roberta siłą woli. Wydaje mi się, że to skuteczniejszy sposób.
     - Owszem. Do pewnego czasu. Po kilku próbach Roberta będzie to kompletnie nieużyteczne. Twoja metoda jest pożyteczna do czasu. Potem na nic się ona zda. Zapewniam cię.
     Coś mnie zastanowiło...
     - Taszo, czy mogę cię o coś zapytać? - przytaknęła. - Skąd masz te wszystkie informacje?

--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
      Mam nadzieje, że się podoba. Następne rozdziały prawdopodobnie pojawiać się będą już w miare regularnie.
/Hathaway-Bielikow

sobota, 31 października 2015

Rozdział 17

Rozdział 17

     Przepraszam za opóźnienie, ale mam nadzieje, że mimo braku czasu rozdział nie jest najgorszy. ;)

--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

     Kiedy Dymitr i ja doszliśmy do domu, wymknęłam się pod pretekstem odwiedzenia Lissy. Często chodzę do niej po warcie. Od kąt została królową, a ja strażniczką mamy dla siebie znacznie mniej czasu. Wiadomo, każda z nas ma swoje obowiązki, no i oczywiście swojego partnera. Musimy dzielić wolny czas. Trochę dla nas, trochę dla mężczyzn. Przychodzimy do siebie, by nadrobić stracone godziny.
     Tak więc odwiedziny przyjaciółki wydały mi się najlepszą wymówką.
     Szłam, rozkoszując się delikatnymi promieniami słońca. Tęskniłam za nimi. Moroje nie lubią światła słonecznego, a dampiry jako ich opiekunowie muszą się do tego przystosować. Zbliżała się zima. Na dworze było chłodno. Przyspieszyłam kroku, chcąc jak najszybciej znaleźć się w ciepłym pomieszczeniu. Po chwili stałam już przed budynkiem aresztu.
     Mój plan działanie ni był zbyt szczegółowy. Wiedziałam tylko, że chcę się dostać do celi Roberta. Muszę z nim porozmawiać. Strażnicy pilnowali tego miejsca także nocą. Tak, więc... planowałam się włamać. Pierwszym rozwiązaniem, które przyszło mi do głowy był szyb wentylacyjny. Wtedy do pokonania zostało by mi tylko dwóch dampirów stojących  na warcie przy celach. Stwierdziłam jednak, ze skorzystam z tego, dopiero, jeśli nie znajdę innego wyjścia. Drugim sposobem na jaki wpadłam były tylne drzwi. Prowadziły bezpośrednio do aresztu. Tak, to wydaje się idealnym rozwiązaniem. Zero brudu, kurzu.
     Obeszłam cały budynek. Drzwi były od strony lasu. Pomyślałam, że ktoś, kto to zaprojektował był kretynem. Przecież, gdyby któremuś z więźniów udało się uciec , tuż pod nosem miałby pomoc w ukryciu się. Ku memu żalowi drzwi były zamknięte.
     Cóż... pozostał mi szyb.
     Wspięłam się na drzewo i niechętnie wślizgnęłam do dość szerokiego otworu na zewnątrz budynku. Metal po którym się czołgałam był brudny i lodowaty. Całe szczęście, areszt był blisko. Już po chwili zauważyłam światło. Przysunęłam się do przodu, żeby móc z góry obserwować całe pomieszczenie.
     Robert siedział za kratami, na pryczy z jakąś tanią książką w ręku. Poczułam obrzydzenie i wstręt. Nie dlatego, że w szybie wentylacyjnym unosił się odór trutki na szczury. Chociaż w pewnym sensie rozumiałam Roberta. W końcu zamordowałam jego brata. Na jego miejscu też zachowywałabym się podle.
     Ugh... Mam nadzieje, że ta myśl była skutkiem interwencji Doru, a nie objawem mojego współczucia. W każdym razie rozważałam teraz, jak najciszej zejść na dół. Strażnik stał tuż pode mną to dawało nadzieję.
     Powoli zdjęłam płytę. Niestety nie przewidziała tego co stało się później. Skoczyłam na dół, wprost, lecz on zdążył odsunąć się w bok. Działam zbyt spontanicznie, bez porządnego planu. Zapomniałam, że nasza rasa ma wyczulone zmysły. Przeciwnik gotów był zadać mi cios. Ja także. Moja noga zatrzymała się tuż przed jego brzuchem, a jego pięść tuż przed moją twarzą. Zatrzymałam się, tak jak strażnik, bo dopiero teraz zobaczyłam kogo mam przed sobą.
     Hans.
     Patrzyliśmy na siebie w milczeniu. Oboje byliśmy tak samo zdziwieni obecnością tego drugiego. Usłyszałam głośny śmiech. Otrząsnęłam się i z gniewem spojrzałam na Roberta, Miałam wrażenie, że zaraz pęknie ze śmiechu. Jednak widząc nasz wzrok ucichł.
     - Co ty tu robisz? - zapytał dampir. I nagle zrozumiał. - Rose, przecież mówiliśmy ci, że to nie jest dobry pomysł.
     Zastanowiłam się nad odpowiedzią.
     - Właśnie - mówiliście. Ja nie miałam nic do powiedzenie w tej kwestii.
     - Jesteś zbyt zdenerwowana na rozmowę z nim.
     - Ja tak nie sądzę. Poza tym skoro i tak już tu jestem...
     - Ja także chciałbym porozmawiać z panną Hathaway. - na twarzy moroja pojawił się uśmieszek.
     Obrzuciłam go pogardliwym spojrzeniem. Hans westchnął zrezygnowany. Postawiłam go w trudnej sytuacji.
     - Dobrze. Masz pięć minut.
     - Tylko tyle. - Robert udawał rozczarowanie. - Liczyłam na trochę dłuższą pogawędkę.
     - Pięć minut.
     Hans odsunął się na tyle, żeby móc nas widzieć, ale nie słyszeć naszej rozmowy. Strażnicy zawsze tak robili, by dać więźniom i przychodzącym do nich ludziom prywatność.
     - To od czego zaczniemy nasze uroczę spotkanie?
     - Dlaczego do diabła próbujesz przejąć nade mną kontrolę?!
     - Ah... więc o to ci chodzi.
     - Oczywiście, że o to. O co innego niby miałabym pytać. - Z każdą chwilą odnosiłam coraz głębsze wrażenie, że Robert bardzo przypomina Wiktora. Zachowuje się tak samo bezczelnie. - Jaki masz w tym cel? Chcesz pomścić brata?
     Podszedł do krat i oparł się wygodnie o ścianę, krzyżując ręce.
     - Zrozumiałem, że cokolwiek zrobię Wiktor nie wróci.
     W jego głosie wyraźnie usłyszałam smutek i tęsknotę. Cóż najwyraźniej nawet psychopaci mają uczucia. Szczególnie wobec bliskich. Po chwili jednak otrząsnął się i odzyskał cwany wyraz twarzy.
     - Więc o co ci chodzi?
     - Powody moich 'interwencji' poznasz, jeśli dobrowolnie się poddasz.
     Czy on całkiem zdurniał?!
     - Chyba zaszkodziło ci siedzenie w tej klatce.
     - Bzdura. - żachnął się. - Jeśli zrobisz co mówię obydwoje zyskamy.
     - O czym ty do cholery mówisz? - traciłam cierpliwość.
     - O szczęściu! Mój plan jest genialny! Posłuchaj mnie. Mam dla ciebie wspaniałą ofertę. Jeżeli z niej skorzystasz obydwoje będziemy szczęśliwi.- Nie odezwałam się, więc kontynuował. - Znalazłem potwierdzone informacje na temat przekazywania magii. Polega ona na tym: osoba posiadając moc ducha może oddać część swoich zdolności wybranemu dampirowi. To dość proste. Wystarczy, że przejmę nad tobą kontrolę i 'wpuszczę' do twojego umysłu cząstkę swojej magii.
     Nie wierzyłam własnym uszom.
     - Nawet w twoich snach nie zrobię czegoś równie idiotycznego!
     - Pomyśl tylko Rose, jakie to byłoby wspaniałe. - rozmarzył się. Chyba jednak nie jest tak podobny do brata, jak myślałam na początku. Wiktor nie był tak naiwny jak Robert.
     - Dlaczego akurat ja? Jaki masz w tym cel? - nie rozumiałam.
     - Ah tak. Widzisz, chcąc zawładnąć morojami trzeba mieć dobrego wspólnika. Wybrałem ciebie. Nie masz sobie równych. - Gdyby nie fakt, że jest szaleńcem, pomyślałabym że się mną zachwyca. - Doskonale walczysz i masz wielką siłę woli. Jesteś idealną kandydatką na mojego sprzymierzeńca. Razem będziemy rządzić naszym światem.
     Teraz wprawił mnie w jeszcze większe zdumienie. Najwyraźniej postanowił kontynuować plany zmarłego braciszka. To było tak absurdalne, że aż śmieszne.
     - Przykro mi Robercie, ale muszę ostudzić twój zapał. Nie mam zamiaru z tobą współpracować.
     - Nie ma problemu. Możesz to przemyśleć. Pewnie zastanawiasz się co zyskasz. O tuż wiele moja droga. Postaraj się odpowiedzieć mi w najbliższym czasie.
     Miły uśmieszek na jego twarzy zaczął mnie irytować. Całe szczęście. Hans podszedł do nas i oznajmił, że czas się skończył. Bez zastanowienia ruszyłam w stronę drzwi. Zanim wyszłam usłyszałam jeszcze:
     - Do zobaczenia Rose. Już nie mogę się doczekać naszego następnego spotkania.

--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
I jak?
/Hathaway-Bielikov

środa, 21 października 2015

Rozdział 16

Rozdział 16

     Mam strasznie dużo na głowie, ale staram się, żeby rozdziały pojawiały się w miarę regularnie.
Wiem, że się powtarzam, ale proszę o komentarze! One na prawdę motywują!

--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

     Zastygłam. Patrzyłam na nich osłupiała. Rozglądałam się po gabinecie, uważnie przyglądając się przyjaciołom.
     - Co? Jak to? Po co? - pytałam.
     - Problem w tym, że nie wiemy. - odpowiedział Hans.
     - Nikt nie zna przyczyny czynów Roberta. - odezwała się Sonia. - Ale mamy kilka informacji na temat tego, jak to robi. Tasza i Christian powinni niedługo przyjść. Lady Ozera może ci pomóc.
     - W jaki sposób?
     Próbowałam opanować szok.
     - Tasza była pod wpływem uroku wywołanego przez brata Wiktora, wie jakie to uczucie. Może jej doświadczenia pomogą ci chronić się przed kolejnymi "atakami". - mówił Dymitr, a po chwili dodał: - Poza tym interesują ją tego typu... tajemnice.
     Cofnęłam się kilka kroków i usiadłam na krześle wzdychając ciężko. Przeczesałam włosy palcami, myśląc nad tym wszystkim. W ciągu kilkunastu minut, tak wiele się dowiedziałam. Kiedy podniosłam wzrok, zauważyłam, że wszyscy skierowali swoje spojrzenia na mnie, czekając na moją reakcję.
     - Dlaczego mówicie mi o tym dopiero teraz?!
     - Bo ostatnio "ataki" mają większą moc, prawda? - zgadywał Adrian. Spojrzałam na niego pytająco. - Widać to w twojej aurze.
     - Starałam się zachować spokój i nie wybuchnąć na oczach wszystkich. Przecież jestem strażniczką. Powinnam być opanowana i nie zachowywać się jak nastolatka, mimo, że nią jestem. Użyłam naprawdę wiele silnej woli, ale udało mi się.
     - Chcę się z nim widzieć. - zażądałam pewnie.
     - Z kim? - dopytywała zaniepokojona królowa.
     - Z Robertem.
     Spojrzeli na mnie jak na wariatkę. Wszyscy... Prawie. Każdy oprócz Dymitra, Lissy i Adriana. Ta trójka znała mnie i wiedziała, że spotkanie z człowiekiem, który chcę przejąć nade mną kontrolę, nie stanowi dla mnie wielkiego wyzwania.
     - Nie sądzę, by był to dobry pomysł. - stwierdził po dłuższej chwili Michaił.
     - Zgadzam się. - powiedziała Sonia. - Nic dobrego z tego nie wyniknie.
     - Nie macie racji. - wtrącił Iwaszkow. - Rose zrobi to czy tak czy tak.
     - On ma...
     - Jednakże musi trochę ochłonąć. - morojka utrzymywała swoją wersję. - Dopiero się o tym dowiedziała.
     - Ja sądzę inaczej.
     Adrian zachowywał się trochę arogancko, ale zdobył u mnie kilka punktów za pomoc.
     - Ja uważam... - chciałam coś powiedzieć, ale znów mi przerwano.
     Wszyscy brali udział w dyskusji. Z wyjątkiem mnie samej. Przyglądałam się im jak na meczu ping-ponga. Raz po raz próbowałam się wtrącić, lecz na marne. Nikt nie pozwalał mi dojść do słowa. Nawet po tym jak Sonia, Michaił i Adrian wyszli, pozostała trójka nie dawała mi szansy na wypowiedzenie się.
     Zauważyłam jednak, że zmieniłam się odkąd zostałam strażniczką. Stałam się bardziej cierpliwa i opanowana. Nie wybuchałam, tak jak kiedyś. ...Przynajmniej do czasu...
     - Chcę kluczę do...! - urwałam.
     Ale nie sama.
     Szlag! Znów to samo. Robert próbował opanować moje ciało. O nie, tym razem nie dam się tak łatwo! Zebrała się we mnie teraz cała złość na brata Wiktora. Bo jak nie wkurzać się na gościa, który chcę tobą zawładnąć?
     Widziałam przerażone twarze towarzyszy. Mówili coś. Dotarło to do mnie dopiero po chwili. Nakazywali mi spokój i dawali rady. Problem w tym, że nie były one zbyt pomocne, biorąc pod uwagę moją sytuację.
     Znów usłyszałam głos.
     - Poddaj się wreszcie. - mówił. - Nie wytrzymasz dłużej. Obydwoje nas to męczy. Przestań stawiać opór!
     Nadal dziwił mnie fakt, że słyszę kobiecy głos. Z tego co wiem, na 100 % to właśnie Robert podejmuje te szaleńcze próby. Wynika to z obserwacji strażników i Soni, a oni na pewno wiedzą co widzieli.
     "Atak" miał ogromną moc. Obraz migotał mi przed oczami. Pojawiły się także czarne plamki. Do tego wszystkiego, nie słyszałam już co mówili moi przyjaciele.
     Jakimś cudem, zmuszając oczy do nad wyraz wielkiego wysiłku, wychwyciłam, że Hans dzwoni do kogoś a Lissa... chciała mi pomóc.
     Uspokajała się i oddychała głęboko. Chciała uzdrowić mnie swoją magią. Spojrzała na mnie. Starałam się jej przekazać, że nie może tego zrobić. Miałam dwa porządne argumenty. Po pierwsze - używanie swoich zdolności sprawi, że jej stan psychiczny się pogorszy. Nie mogę na to pozwolić, ani jako jej przyjaciółka, ani strażniczka. Drugim powodem było to, że według mnie na nic by się to zdało. Magia królowej działa na ciało i umysł. U mnie obydwa są w dobrym stanie. Fakt, że Rober wpływa na mnie jest już inną kwestią. Interwencja przyjaciółki nie przyniosłaby żadnego skutku.
     Lissa chyba zrozumiała o co mi chodzi. Wahała się chwilę, lecz ostatecznie zrezygnowała. Przynajmniej tym nie muszę się martwić.
     Znów skupiłam się na odparciu "ataku" przeciwnika. Zwykle walczę ciałem, ze strzygami, nie siłą woli z psychopatą, który pragnie zemsty. Mam nadzieję, że z nim także sobie poradzę.
     I nagle... Znów było normalnie, jak gdyby nic się nie wydarzyło. W jednej sekundzie wszystko wróciło do normy. Dziwne.... Zwykle trwa to dłużej.
     Zamrugałam niespokojnie.
     - Rose... - Lissa rzuciła mi się na szyję. Czułam na sobie wzrok Dymitra i Hansa. - Nic ci nie jest?
     - Nie. - odpowiedziałam, nie przekonując nawet samej siebie. - Już nie.
     W tym momencie do biura Hansa wpadł Christian i Tasza. Rozejrzeli się po pomieszczeniu lekko zdezorientowani. Morojka widząc nasze twarze, podeszła do Bielikowa i położyła mu rękę na ramieniu.
     - Co się stało?
     - Robert zaatakował kolejny raz. - wyjaśniła królowa.
     Christian poszedł do niej i objął ją ramieniem. Lissa uśmiechnęła się do niego, dziękując w ten sposób.
     - To straszne. - powiedziała ciotka Ozery.
     Nadal dotykała Bielikowa. Przyglądałam się temu chwilę, licząc, że się odwróci, jednak nic z tego. Z trudem oderwałam od nich wzrok. Nie byłam z tego powodu zachwycona, ale na ramie miałam większe zmartwienia na głowie niż zazdrość. Przełknęłam swoją dumę.
     - Na dodatek "ataki" na Rose są coraz częstsze. - zauważył Hans.
     Nie lubię, kiedy ktoś wypowiada się w moim imieniu, ale przecież damipr nie miał nic złego na myśli.
     - Trzeba coś z tym zrobić. - mówiła zdeterminowana Tasza.
     Kątem oka zauważyłam, że Christan cały czas się uśmiecha.
     - Co w tym śmiesznego? - warknęłam zirytowana.
     Wszyscy spojrzeli na moroja.
     - Wiesz, bardzo rzadko widzę cię przestraszoną. - powiedział. - Muszę przyznać, że to piękny widok.
     Obrzuciłam go gniewnym wzrokiem szykując odpowiedź. Jednak zanim to zrobiłam, chłopak dostał od Lissy porządnego kuksańca w bok.
     - Cieszę się, że sprawia ci to przyjemność. Przy okazji ty też mógłbyś zrobić coś dla mnie. Tak często chodzisz przerażony. Chodź raz pokaż swoją odwagę. ...Dla mnie.
     Przyjaciółka i ukochany posłali mi ponure spojrzenia. Jednak warto było się im narazić, żeby móc ujrzeć rozgniewaną twarz Ozery. Wyglądał prawie że komicznie. Tasza i Hans pokręcili tylko głowami. Christian szykował kolejną ripostę, ale przerwał mu strażnik Cartner.
     - Myślę, że to nie czas na wygłupy. - westchnął zrezygnowany. - Spotkajmy się jutro. - dodał po chwili. - Dziś mam za dużo na głowie.
     - Mogę dostać kluczę do aresztu? - zapytałam ze żmudną nadzieją.
     - Nawet nie ma mowy.
     I tak rozeszliśmy się. Dymitr i ja szliśmy do naszego domu. Wkurzona na cały świat szłam z lekko zaciśniętymi rękoma.
     - Może pójdziemy na sale treningową? - zaproponował.
     Prawdopodobnie zauważył moją złość i wymyślił, że mogłabym się uspokoić, ćwicząc. ...W sumie to wcale nie taki zły pomysł.
     Skinęłam głową krótko głową w odpowiedzi.
     Doszliśmy na miejsce w 10 minut. Rozmawialiśmy o wszystkim, oprócz sprawy ze mną i Robertem. Chyba Bielikow nie chciał mnie jeszcze bardziej niepokoić i denerwować. Na sali zaczęliśmy od ćwiczeń rozluźniających, to znaczy ja, bo Rosjanin wciąż miał zwolnienie. Został mu jeszcze tylko tydzień, ale on nie umie wytrzymać. Podszedł do worka treningowego i wykonywał wykopy.
     - Dymitr... - zaczęłam surowo.
     Odwrócił się do mnie.
     - Spokojnie. Trenuje pod twoim okiem.
     "Role się odwróciły" - pomyślałam. Kiedyś to on pilnował mnie podczas zajęć.
     Zauważyłam, że stałam się ...poważniejsza. Przynajmniej jeśli chodzi o niektóre sprawy. W innych nadal pozostaje sobą.
     Powróciłam do skłonów, czując, że i tak go nie przekonam.
     Ćwiczyłam około pół godziny. Tyle starczyło, żeby złość ze mnie wyleciała. W każdym razie ta największa. Co nie oznacza, że przestałam o tym myśleć. Podczas powrotu do domu, mimowolnie moją głowę zaprzątał Rober. Ugh... Nigdy nie sądziłam, że będę rozmyślała o bracie Wiktora.
     Zwolniłam tępo... Bo wpadłam na genialny pomysł.

--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
I jak wam się podoba. Mam mało czasu i nie bardzo mogę dopracowywać moje teksty, ale wena wciąż jest. ;)
/Hathaway-Bielikow